Rozdział osiemnasty

Cha Thrat nie miała pojęcia, jak długo stała wpatrzona w szamoczącego się FGHJ i jego silne dłonie, które przeprowadziły ten statek tak daleko między gwiazdami. W końcu jednak opuściła centralę przygnębiona. Była zła na siebie, że nie potrafi wpaść na żaden pomysł. Ruszyła zbierać żywność dla pozostałych, nadal głodnych członków załogi. Ale gdy weszła do pierwszego magazynu, ze zdumieniem ujrzała tam Priliclę.

— Zmiana planów, przyjaciółko Cha — powiedział empata.

Przygotowywany przez Murchison anestetyk musiał przejść jeszcze serię testów polegających na stopniowym podawaniu coraz silniejszych dawek. Zamierzali wykorzystać do tego obcego z centrali. Całość miała potrwać do trzech dni, a bez tego żaden patolog nie byłby skłonny zatwierdzić środka do użycia. Prilicla był pewien, że poszukiwany rozbitek nie wytrzyma tak długo, należało więc poszukać innej metody chwilowego wyłączenia pozostałych członków załogi. Szczęśliwie dysponowali dużym zapasem środka uspokajającego. Postanowili dodać go w dużych dawkach do picia i jedzenia w nadziei, że syte i wyciszone nieco istoty uspokoją się również pod względem emocjonalnym, pozwalając empacie usłyszeć słabe echo chorego czy rannego rozbitka.

— Chciałbym podać im to jak najszybciej — oznajmił Prilicla. — Nasz przyjaciel emanuje w sposób charakterystyczny dla inteligentnej istoty, której zdolność myślenia ograniczana jest przez silne cierpienie. Raczej to właśnie niż otępienie właściwe reszcie załogi. Niemniej słabnie coraz bardziej i obawiam się o jego życie.

Wypełniając polecenia empaty, Cha dodała środek do jedzenia i picia i szybko rozniosła posiłki, Prilicla zaś krążył po całym statku, wsłuchując się w najlżejsze nawet ślady emocji. Emanacja nakarmionych załogantów zaczęła słabnąć. Niektórzy nawet zasnęli. Nadal jednak nie udawało się znaleźć nikogo więcej.

— Nie mam żadnego namiaru — powiedział Prilicla, drżąc z rozczarowania. — Ciągle odbieram zbyt wiele zakłóceń od reszty istot. Pozostaje nam teraz tylko wrócić na Rhabwara i pomóc Murchison. Twoi podopieczni nie zgłodnieją zbyt szybko. Idziesz ze mną?

— Nie. Będę dalej szukać tradycyjną metodą.

— Przyjaciółko Cha, muszę ci przypomnieć, że nie jestem telepatą i twoje myśli pozostają twoim sekretem. Niemniej wyraźnie odbieram wszystko, co czujesz, i widzę, że jesteś obecnie przede wszystkim pobudzona przygodą i prawie wcale nie myślisz o zachowaniu ostrożności. To mnie niepokoi. Domyślam się, że chodzi ci po głowie jakaś koncepcja i gotowa jesteś sporo zaryzykować, aby ją potwierdzić bądź obalić. Powiesz mi, o co chodzi?

Najprościej byłoby odpowiedzieć „nie”, ale Cha nie chciała ranić Prilicli tak obcesowym stwierdzeniem. Poszukała więc łagodniejszych słów.

— Możliwe, że to tylko skutek mojej ignorancji, ale nie chciałam mówić nic do chwili, gdy sama przekonam się, czy to coś warte.

Prilicla słuchał jej w milczeniu, wisząc pośrodku pomieszczenia.

— Gdy pierwszy raz przeszukiwaliśmy statek, wyczułeś obecność jeszcze jednego, nieprzytomnego rozbitka, ale nie zdołałeś go zlokalizować, ponieważ inni skutecznie ci w tym przeszkadzali. Teraz są prawie nieprzytomni, ale sytuacja nie poprawiła się, gdyż stan chorego się pogorszył. Obawiam się, że gdy podamy im wszystkim narkozę, wynik będzie taki sam.

— Podzielam tę obawę — przyznał cicho empata. — Ale słucham dalej.

— Nie wiem wiele o twoich zdolnościach, założyłam jednak, że słabe, ale bliskie źródło emocji byłoby równie łatwe do wykrycia jak silne, ale odległe. Gdyby odległość się zmieniała, jestem pewna, że byś to zauważył.

— Owszem. Pod wieloma względami masz rację, lecz moje zdolności też mają ograniczenia. Wyczuwam zmiany odległości i natężeń, jednak w grę wchodzą również inne czynniki. Znaczącą rolę odgrywa poziom inteligencji nadawcy, jego wrażliwość, intensywność odczuwanych emocji, wielkość i złożoność mózgu. No i stopień przytomności. W normalnych warunkach, gdy szukam kogoś znajomego, kto kontroluje swoje uczucia, większość tych czynników jest bez znaczenia. Tutaj jest inaczej. Ale zmierzałaś do czegoś. Jaki wniosek wysnułaś?

— Taki, że poszukiwane źródło jest bardzo blisko znanych nam osobników albo wręcz wśród nich — powiedziała Cha, starannie dobierając słowa. — Zamierzałam właśnie zawęzić obszar poszukiwań do pokładu z kabinami mieszkalnymi, ewentualnie jeszcze ze sprawdzeniem obszarów tuż poniżej i powyżej. Wspomniałeś, że rozmiary mózgu także mają znaczenie. Może więc ten rozbitek jest bardzo mały i młody i ukrywa się blisko pozbawionych inteligencji rodziców?

— Może. Jednak duży czy mały, młody czy stary, jest w bardzo kiepskim stanie.

— Na pewno jest tu wiele zakamarków, takich jak szafki, tunele inspekcyjne czy schowki, do których normalnie nawet dziecko nie zagląda, ale w których ranny mógłby instynktownie szukać azylu. Jestem prawie pewna, że niebawem go znajdę.

— Wiem. Ale to jeszcze nie wszystko. Cha Thrat zawahała się.

— Z całym szacunkiem, ale Cinrussańczycy nie są wytrzymałymi stworzeniami i o wiele łatwiej mogą odnieść jakieś obrażenia niż ja. Niemniej zapewniam, że niezależnie od sytuacji nie zamierzam przesadnie ryzykować. Skoro jednak przedstawiłam szczegółowo swój plan, rozumiem, że możesz zakazać mi go realizować.

— A posłuchałabyś mnie? Sommaradvanka nie odpowiedziała.

— Przyjaciółko Cha, podziwiam cię za niejedno, w tym za odwagę, ale czasem mnie niepokoisz. Już nieraz udowodniłaś, że nie jesteś skłonna wykonywać rozkazów, które wydają ci się niewłaściwe albo niesprawiedliwe. Tak było w Szpitalu, tak było na statku i przypuszczam, że podobne sytuacje zdarzały się również na twojej planecie. Nie jest to cecha, którą najbardziej ceni się u podwładnych. Co zamierzasz ze sobą zrobić?

Cha Thrat chciała właśnie powiedzieć, jak bardzo jest jej przykro z powodu dostarczania zmartwień, jednak zdała sobie sprawę, że empata i tak już to wie.

— Z całym szacunkiem, mógłbyś pozwolić mi działać i poprosić kapitana, aby zamontował na wskazanym obszarze gęstą sieć czujników informujących mnie natychmiast o każdej aktywności.

— Wiesz, że nie pytałem o teraz. Chodzi mi o dłuższą perspektywę. Ale owszem, zrobię, jak sugerujesz. Podzielam odczucia przyjaciółki Murchison. Jest w tym wszystkim coś dziwnego, może nawet niebezpiecznego, jednak nie udaje się nam nawet odgadnąć, co to może być. Naprawdę uważaj na siebie, przyjaciółko Cha, i strzeż po równi swego ciała i umysłu.

Gdy tylko Prilicla się oddalił, Sommaradvanka zaczęła poszukiwania. Najpierw spenetrowała poziom mieszkalny, a potem zeszła niżej. Od początku najbardziej zależało jej wszakże na wejściu do zamieszkanych pomieszczeń. Wiedziała jednak, że jej obecność tam zostanie natychmiast odnotowana przez czujniki i tego, kto akurat będzie pełnił wachtę. Tak też się stało.

W jej słuchawkach zabrzmiał głos samego kapitana.

— Techniku! — rzucił ostrym tonem Fletcher. — Widzę na odczytach, że ktoś o twojej masie i temperaturze ciała wszedł do jednej z kabin. Wynoś się stamtąd natychmiast!

Dyskutować można z kimś takim jak Prilicla, ale nie z kapitanem, pomyślała ze smutkiem Cha Thrat. Otrzymała właśnie jednoznaczny rozkaz, którego i tak nie miała zamiaru wykonać, odezwała się więc w sposób sugerujący, że niczego nie słyszała.

— Weszłam do kabiny i przesuwam się dookoła, cały czas plecami do ściany. Poruszam się wolno, aby nie wystraszyć i nie zaniepokoić rozbitków, którzy wydają się bardzo senni. Dwóch obróciło głowy w moim kierunku, ale nie wykonują groźnych ruchów. Widzę osadzone w ścianie małe, dopasowane drzwi. Zapewne to jakiś składzik, który może być wystarczająco duży, aby FGHJ tam się wcisnął. Otwieram drzwi. W środku widzę…

— Włącz kamerę na hełmie — powiedział ze złością Fletcher. — I nie gadaj tyle.

— …półki, na których leżą chyba przyrządy do czyszczenia toalet. Na wypadek konieczności szybkiego odwrotu zostawiam cięższy sprzęt na zewnątrz i wchodzę tylko z hełmem na głowie. Idę w kierunku przeciwległej ściany, w której też są drzwi.

— Zatem słyszysz mnie — zauważył lodowatym tonem Fletcher. — I słyszałaś mój rozkaz.

— Otwieram drzwi. Nikogo tu nie ma. Zaraz za drzwiami, na poziomie podłogi, widnieje nieregularny panel. Być może kryje uchwyt podnoszonego włazu. Będę musiała położyć się na podłodze tak, aby ominąć nieczystości, i zbadać obiekt.

Usłyszała, jak kapitan mruczy coś, czego autotranslator nie przełożył, ale i tak nie brzmiało to mile.

— Panel daje się lekko poruszyć. Od góry zamocowany jest na zawiasach, wkoło dopasowanych krawędzi zaś widać coś w rodzaju gąbki. Wygląda to na uszczelnienie. Nie mogę przysunąć głowy na tyle blisko, żeby zajrzeć do środka, jednak czuję, że wydobywa się stamtąd zapach przypominający woń sommaradvańskiej rośliny zwanej glytt. Ale przepraszam. Pomijając fakt, że tylko ja wiem, jak pachnie glytt, zostaje kwestia, czy uszczelnienie ma nie wypuszczać woni odchodów FGHJ na zewnątrz, czy też nie wpuszczać innego zapachu tutaj. A może to tylko dozownik jakiegoś dezodorantu…

— Przyjaciółko Cha — spytał nagle Prilicla — czy po wyczuciu tej woni nie zaczęło nic drażnić cię w gardle? Nie odczuwasz mdłości, zaburzeń wzroku ani intelektu?

— Skąd by się u niej wziął intelekt? — mruknął lekceważąco Fletcher.

— Nie — odpowiedziała. — Otwieram drzwi do ostatniego magazynku, który chcę przeszukać. Jest większy niż poprzednie i pełen starannie ustawionych przedmiotów, które wyglądają na części zamienne do mebli w kabinach. Poza tym nic w nim nie ma. Członkowie załogi nadal mnie ignorują. Wychodzę, aby sprawdzić kolejną kabinę.

— Skoro odpowiedziałaś Prilicli, na pewno słyszysz i mnie — rzekł spokojnie Fletcher. — Chciałbym uznać to nieposłuszeństwo za przypadkowe zdarzenie będące skutkiem nadmiaru entuzjazmu. Jeśli jednak nie zaprzestaniesz samowolnych działań, znajdziesz się w poważnych tarapatach. Ani Korpus, ani Szpital nie zwykły tolerować braku odpowiedzialności.

— Ależ ja biorę pełną odpowiedzialność za swoje czyny — zaprotestowała Cha. — Poniosę wszystkie ich konsekwencje. Wiem, że brak mi doświadczenia w przeszukiwaniu statków obcych, ale obecnie jedynie otwieram i zamykam drzwi i robię to nad wyraz ostrożnie.

Kapitan nie odpowiedział. Milczał nawet wtedy, gdy Cha Thrat weszła do kolejnej kabiny, chociaż musiał widzieć to na monitorze.

— Przyjacielu Fletcher — odezwał się znowu Prilicla — zgadzam się, że obecne poczynania Cha są nieco ryzykowne. Ale przedstawiła mi wcześniej pewien domysł i poprosiła o zgodę na jego weryfikację. Otrzymała moją ograniczoną aprobatę.

Ignorując sennych gospodarzy i nie zdając na bieżąco relacji, Cha mogła prowadzić poszukiwania o wiele szybciej, jednak rezultat był wciąż negatywny. W żadnym schowku nie było rozbitka, dorosłego czy małego, a z panelu wydobywał się tylko zapach glyttu, który nigdy nie należał do jej ulubionych.

Niemniej próby odwrócenia od niej kapitańskiego gniewu wywołały tak wielki przypływ wdzięczności, że empata musiał chyba poczuć go na odległość. Nie wtrącając się do ich rozmowy, Sommaradvanka zaczęła przeszukiwać trzecie i ostatnie pomieszczenie.

— Tak czy owak, przyjacielu Fletcher, odpowiedzialność za wszystko, co się teraz dzieje na tamtym statku, spoczywa nie na tobie, lecz na mnie — rzekł tymczasem Prilicla.

— Wiem, wiem — zgodził się z irytacją kapitan. — Na miejscu katastrofy dowodzenie przejmuje kierownik zespołu medycznego. W tej sytuacji możesz rozkazywać dowódcy statku Korpusu, a on zobowiązany jest posłuchać. Co innego technik drugiej klasy Cha Thrat. Jej też możesz rozkazywać, ale wątpię, aby cokolwiek z tego wynikło.

Zapadła kolejna chwila ciszy przerwana tym razem przez sam obiekt dyskusji.

— Skończyłam przeszukiwać kabiny. Wszystkie trzy są analogicznie wyposażone i rozplanowane, ale w żadnej nie ma brakującego FGHJ. Niemniej zauważyłam, że pierwsza i druga kabina mają wspólną ścianę, podobnie jak druga i trzecia. Pierwsza i trzecia wszakże są oddzielone dodatkowo krótkim korytarzem biegnącym ku środkowi statku. Za nim musi być jeszcze jeden magazyn, prawdopodobnie dość duży i równie szeroki jak wewnętrzne ściany wszystkich trzech kabin. Możliwe, że nasz rozbitek kryje się właśnie tam.

— Nie sądzę — powiedział Fletcher. — Czujniki mówią, że to całkiem puste pomieszczenie, nie większe niż połowa kabiny i pełne kabli oraz przewodów, zapewne linii przesyłowych biegnących do kabin. Mówiąc „puste”, chciałem powiedzieć, że nie ma tam żadnego większego metalowego obiektu, chociaż materia organiczna może być obecna, jeśli jest składowana w niemetalowych pojemnikach. Niemniej gdyby to była istota o masie i temperaturze żywego FGHJ, nieważne, czy poruszającego się czy nie, na pewno byłoby ją widać. Wszystko wskazuje, że to tylko kolejny magazyn. Jednak nie wątpię, że i tak go przeszukasz. Cha z trudem zignorowała ton kapitana.

— Podczas wstępnego przeszukania tego miejsca spojrzałam tylko w głąb korytarza i zobaczyłem ślepą ścianę z czymś, co mylnie wzięłam za źle dopasowany panel. Usprawiedliwia mnie fakt, że nie ma tu żadnego uchwytu ani klamki, po bliższych oględzinach widzę bowiem, że są to uchylone lekko do środka drzwi. Skaner pokazuje, że zamknąć je można tylko od wewnątrz. Włączam kamerę i otwieram drzwi.

W środku panował bałagan powiększany przez brak grawitacji. Trudno było dojrzeć cokolwiek przez unoszące się w powietrzu śmieci. Mocno pachniało glyttem.

— Nie mamy wyraźnego obrazu — powiedział Fletcher. — Coś znajdującego się bardzo blisko obiektywu przesłania większość pola widzenia. Zamocowałaś kamerę jak należy czy może widzimy fragment twojego ramienia?

— Nie, panie kapitanie — odparła jak najbardziej regulaminowo. — W pomieszczeniu nie ma ciążenia i unosi się w nim wiele płaskich, mniej więcej okrągłych w przekroju przedmiotów. Wydają się pochodzenia organicznego, wszystkie niemal takie same, ciemnoszare z jednej strony i nakrapiane jasno z drugiej. Przypuszczam, że to półprodukty spożywcze, które wyleciały z niedomkniętego pojemnika, albo stałe odchody podobne do tych, które znalazłam w kabinach, wyschnięte już i częściowo pozbawione koloru. Próbuję odsunąć je, aby przejść dalej.

Zdjęta obrzydzeniem zaczęła odpychać obiekty środkowymi kończynami, bo tylko te były nadal w rękawiczkach. Nie otrzymała żadnej odpowiedzi z Rhabwara.

— Na ścianach i suficie widzę nieregularne, gąbczaste narośle — mówiła, przesuwając kamerę, aby pokazać to, co starała się opisać. — Z tego co widzę, każda z nich jest innej barwy, chociaż wszystkie są wyblakłe, a pod nimi znajdują się krótkie, wyściełane ławki. Na poziomie podłogi widzę trzy takie same panele jak w innych pomieszczeniach. Te placki unoszą się, gdzie tylko spojrzeć, ale w rogu przy suficie dryfuje coś większego… To FGHJ!

— Nie rozumiem, dlaczego skanery go nie wykryły — rzekł Fletcher. Należał do kapitanów, którzy zawsze wymagają od swojej załogi najwyższej skuteczności i każdą awarię traktują jak osobistą zniewagę.

— Dobra robota, przyjaciółko Cha — ucieszył się Prilicla. — Teraz szybko, przesuń go do wyjścia. Zaraz będziemy u ciebie z noszami. Jaki jest ogólny obraz kliniczny?

Sommaradvanka przysunęła się bliżej i odepchnęła kolejne placki.

— Nie widzę żadnych obrażeń, nawet najmniejszych, ani zewnętrznych oznak choroby. Jednak ten FGHJ jest inny. Wydaje się chudszy i słabiej umięśniony. Skóra jest bardziej pomarszczona, kopyta wyblakłe i popękane. Włosy ma siwe. Jest chyba o wiele starszy od tamtych. Może to władca statku, który ukrył się tutaj, aby uniknąć losu reszty załogi… — Urwała nagle.

— Przyjaciółko Cha, dlaczego tak uważasz? Co się z tobą dzieje?

— Nic się nie dzieje — odparła Cha Thrat, dochodząc do siebie po rozczarowaniu. — Złapałam już tego FGHJ. Nie ma co się spieszyć. Nie żyje.

— To wyjaśnia, dlaczego umknął czujnikom — powiedział Fletcher.

— Przyjaciółko Cha, jesteś całkiem pewna? — spytał empata. — Ciągle czuję obecność głęboko nieprzytomnego umysłu.

Cha przyciągnęła załoganta bliżej, aby sięgnąć do niego górnymi kończynami.

— Niska temperatura ciała. Otwarte oczy. Brak reakcji źrenic na światło. Nie wyczuwam zwykłych funkcji życiowych. Niestety, naprawdę nie żyje… — Umilkła, spojrzawszy na głowę istoty. — Ale chyba wiem, co go zabiło! Na karku. Widzicie?

— Niezbyt — odparł Prilicla, czując na pewno jej narastające podniecenie i strach. — To chyba jeden z tych placków.

— Też tak z początku myślałam. Sądziłam, że któryś przyczepił się przypadkiem, ale nie. To coś znalazło się tam rozmyślnie i zakotwiczyło za pomocą wyrostków rosnących na krawędzi dysku. Teraz, gdy im się przyglądam, widzę, że wszystkie mają takie wyrostki, a sądząc po ich długości, potrafią bardzo głęboko zakotwiczyć się w potylicy. To jest albo było żywe i może być odpowiedzialne za…

— Wynoś się stamtąd! — rzucił jej Fletcher.

— Natychmiast! — dodał Prilicla.

Cha Thrat puściła ostrożnie zwłoki, zdjęła kamerę i przyczepiła ją magnetycznymi przylgami do ściany. Wiedziała, że zespół medyczny będzie chciał się przyjrzeć bliżej temu osobliwemu zjawisku, żeby zdecydować, co właściwie z nim zrobić. Potem odwróciła się ku wyjściu, które nagle wydało jej się bardzo odległe.

Dyski unosiły się na jej drodze niczym pole minowe. Niektóre z nich poruszały się ciągle, może pchnięte wcześniej przez nią, może zaś samodzielnie. Widziała je pod rozmaitymi kątami. Gładkie, nakrapiane spody, szare i pomarszczone grzbiety, krawędzie z frędzlami bezwładnych macek…

Tak bardzo zajęta była poszukiwaniami FGHJ — a, że nie obejrzała dokładnie tych obiektów, które wcześniej wzięła za placki albo wysuszone odchody. Nadal nie wiedziała, co to jest, chociaż pojmowała, jakie spustoszenie potrafią wywołać w wysoce inteligentnych umysłach.

Wizja drapieżnika, który nie pożera ofiary, tylko pasie się jej rozumem, była czymś obłąkanym. Cha bała się dotykać dysków, ale było ich za wiele, aby je wszystkie ominąć. Pomyślała jednak, że jeśli któryś wejdzie jej w drogę, uderzy. Uderzy z całej siły.

— Dobrze panujesz nad strachem — rozległ się w słuchawkach głos Prilicli. — Poruszaj się wolno i ostrożnie i nie…

Skrzywiła się, usłyszawszy nagle wysoki pisk informujący, że zbyt wiele osób próbowało rozmawiać z nią równocześnie za pomocą autotranslatora. Zaraz jednak pojęła, że to kapitan przejął kontakt.

— Za tobą! — zawołał. Ale było już za późno.

Skupiona na tym, co działo się przed nią i po bokach, gdzie jej zdaniem czaiło się największe niebezpieczeństwo, zapomniała o tyłach. Gdy poczuła na karku zdumiewająco lekkie dotknięcie, po którym nastąpiło nieznaczne odrętwienie tej okolicy, pomyślała bezwiednie, że widać dysk znieczula ją przed zapuszczeniem macek. Skierowała jedno oko do tyłu i odruchowo uniosła górne kończyny, aby odepchnąć dysk, który oderwał się od martwego FGHJ — a i próbował wrosnąć w nią. Jednak macki tylko zamachały słabo, jakby zabrakło im sił.

Reszta jej ciała też słabła albo zaczynała się zwijać miotana skurczami, jak zdarza się to przy poważnych uszkodzeniach mózgu. Przez głowę przebiegła jej myśl, że musi to być niemiły widok dla jej przyjaciół.

— Walcz, Cha! — rozległ się nagle głos Murchison. — Cokolwiek to robi, stawiaj opór! Jesteśmy już w drodze.

Doceniła troskę w głosie patolog, ale język nie pracował już jak należy, a szczęki zacisnęły się spazmatycznie i nie mogła odpowiedzieć. Całe ciało opanowały mimowolne skurcze, robiło jej się na zmianę zimno i gorąco, czuła ból albo miłą pieszczotę na niektórych obszarach skóry. Wiedziała, że coś bada centralny układ nerwowy, aby dowiedzieć się, jak funkcjonuje jej organizm, i zapewne przejąć nad nim kontrolę.

Stopniowo miotające nią skurcze zanikły i mogła wznowić wędrówkę do wyjścia. Obiektyw kamery podążał za nią. Gdy dotarła do drzwi, zatrzasnęła je i zablokowała doskonale znany sobie nagle zamek.

— Co robisz? — spytał ostro Fletcher.

Przecież widać, że zablokowałam drzwi od środka, pomyślała ze złością Cha. Zapewne kapitan zamierzał spytać, dlaczego to zrobiła. Chciała odpowiedzieć, ale nie mogła wykrztusić słowa. Bez wątpienia jednak zrozumieją, że nie życzy sobie… że oboje nie życzą sobie, aby im przeszkadzano.

Загрузка...