Rozdział ósmy

Cha Thrat nie miała pojęcia, jak długo dochodziła do siebie po operacji, kojarzyła tylko, że pomiędzy okresami braku przytomności wielokrotnie zjawiali się u niej O’Mara oraz Diagnostycy Thornnastor i Conway. Przydzielona do izolatki siostra DBLF nie szczędziła zjadliwych komentarzy na temat szczególnej uwagi poświęconej Cha przez najważniejsze osoby w Szpitalu, ilości pożywienia dostarczanego chorej ponoć pacjentce i nowego nidiańskiego stażysty, którego upodobał sobie ostatnio Cresk — Sar. Jednak gdy Cha spróbowała zagadnąć o swój przypadek, wzburzenie sierści Kelgianki jasno dało jej do zrozumienia, że poruszyła zakazany temat.

W sumie jednak nie miało to znaczenia. Środki, które otrzymywała, sprawiały, że jej umysł dryfował z dala od przyziemnych problemów, co było stanem bardzo wygodnym, chociaż bez wątpienia iluzorycznym.

W trakcie jednej z późniejszych wizyt O’Mara zasugerował jej, że wypełniła już wszystkie obowiązki wynikające z zawodowego kodeksu etycznego i nie musi podejmować więcej działań w tej sprawie. Kończyna została odcięta, a fakt, że Conway i Thornnastor zdołali przyszyć ją na tyle misternie, iż nie straciła w niej ani sprawności, ani czucia, był po prostu darem losu, który powinna przyjąć z wdzięcznością i bez poczucia winy.

Długo musiała przekonywać maga, że doszła już do tego samego wniosku i że naprawdę jest wdzięczna, może nie tyle losowi, ile obu Diagnostykom. Nadal jednak zdumiewało ją, i powiedziała to naczelnemu psychologowi, że właściwie nikt nie podziela jej spojrzenia, zgodnie z którym dokonała czynu honorowego i jak najbardziej godnego pochwały.

O’Mara uspokoił się nieco i odpowiedział długim, złożonym zaklęciem na temat spraw zbyt osobistych, aby Cha mogła o nich dyskutować nawet ze swoimi, a co dopiero z obcym. Jednak coś, być może leki, sprawiło, że szok nie okazał się szczególnie dotkliwy i miast odrzucić wszystkie sugestie psychologa, zaczęła się nad nimi zastanawiać.

Według jednej z nich jej postępek — oceniany możliwie najobiektywniej — nie był szlachetny, ale po prostu głupi. Pod koniec rozmowy Cha prawie że zgodziła się z O’Marą. Zaraz potem pozwolono jej na przyjmowanie odwiedzin.

Pierwsi zjawili się Tarsedth i hudlariański stażysta. Kelgianin zasypał ją pytaniami o samopoczucie i rzucił się sprawdzać jej blizny, FROB zaś stał tylko w milczeniu przy drzwiach. Cha zastanawiała się, czy coś może go peszy, i poniewczasie dopiero zdała sobie sprawę, że powiedziała to głośno, gdyż przyjmowane leki wyraźnie osłabiały jej samokontrolę.

— Nie — powiedział Tarsedth. — Nie zwracaj na niego uwagi. Gdy przyszedłem, duży nie wiadomo od jak dawna stał pod drzwiami pełen obaw, że widok jeszcze jednego Hudlarianina wywoła u ciebie niemiłe wspomnienia. Mimo takiej masy mięśni Hudlarianie to jednak wrażliwe stworzenia. Ale według tego, co O’Mara powiedział Cresk — Sarowi, nie powinnaś być już skłonna do melodramatycznych gestów. Nie jesteś też emocjonalnie niezrównoważona. Dokładnie rzecz biorąc, stwierdził, że jesteś normalną wariatką, ale nie szaleńcem. To samo można powiedzieć o całym mnóstwie pracujących tu istot. — Obejrzał się nagle na FROB — a. — Chodź bliżej! Leży w łóżku, prawie cała unieruchomiona i na prochach, więc na pewno cię nie ugryzie!

Hudlarianin podszedł do Sommaradvanki.

— Wszyscy, którzy tam byliśmy, życzymy ci jak najlepiej — powiedział nieśmiało. — Obejmuje to także pacjenta jedenaście trzydzieści dwa, który nie odczuwa już dawnego bólu i ma się coraz lepiej. Siostra Segroth też przekazuje życzenia, chociaż była nader zdawkowa. Czy odzyskasz pełną władzę w kończynie?

— Nie wygłupiaj się. Operacja przeprowadzona przez dwóch Diagnostyków może mieć tylko jeden efekt — rzucił Tarsedth i spojrzał na Cha. — Tyle zdarzyło się ostatnio, że nie mogę się powstrzymać, żeby nie spytać. Czy to prawda, że podczas akcji u Chalderczyków wkurzyłaś O’Marę, nazywając go przy wszystkich znachorem i wypominając mu zaniedbania zawodowe? Z tego, co można usłyszeć…

— Aż tak źle nie było — przerwała mu Cha.

— Nigdy nie jest — mruknął DBLF, mierzwiąc z zawodem sierść. — Ale jeśli chodzi o zachowanie podczas operacji FROB — a, temu nie zaprzeczysz…

— Może lepiej zostawmy ten temat? — zaproponował cicho Hudlarianin.

— Dlaczego? — spytał gąsienicowaty. — Wszyscy 0 tym mówią.

Cha Thrat milczała chwilę, spoglądając jedynie na wznoszący się po jednej stronie łoża srebrzysty owal Kelgianina i masywne ciało Hudlarianina wyrastające z drugiej strony. Mimo działania medykamentów próbowała skoncentrować się na tym, co chciała powiedzieć.

— Wolałabym porozmawiać o wykładach, które straciłam — odezwała się w końcu. — Było coś szczególnie ciekawego czy ważnego? Przy okazji spytajcie Cresk — Sara, czy nie dostałabym pilota do ekranu, żebym mogła wejść na kanały edukacyjne? Przekażcie mu, że nudzi mi się i jak najszybciej chciałabym wznowić naukę.

— Obawiam się, przyjaciółko, że to byłaby strata czasu — powiedział Tarsedth, jeżąc sierść.

Cha po raz pierwszy pożałowała, że jej kolega niezdolny jest do bardziej dyplomatycznych wypowiedzi. Oczekiwała, że usłyszy coś w tym rodzaju, ale złe wieści można było przekazać delikatniej.

— Nasz bezpośredni przyjaciel chciał przez to powiedzieć, że pytaliśmy Cresk — Sara, co dalej z tobą będzie, ale ten nie udzielił nam jednoznacznej odpowiedzi. Stwierdził, że nie jesteś winna złamania szpitalnych zasad, lecz reguł, których nigdy nikomu nie przyszło dotąd do głowy zapisać. Nie ma po prostu na ciebie paragrafu. Ale i tak podobno coś już zdecydowano i niebawem możesz oczekiwać wizyty O’Mary. Nie wiem, co ci powie, ale gdy spytałem Cresk — Sara, czy możemy zanieść ci materiały z wykładów, powiedział „nie”.

Gdy poszli, Cha pomyślała, że jakkolwiek przekazane, nowiny byłyby tak samo niepomyślne. Nagle głośny brzęczyk przy łóżku przeszkodził jej w zbyt długim rozmyślaniu o kłopotach.

Dzwonił pacjent AUGL jeden szesnaście, który dzif ki pomocy siostry Hredlichli zdołał dotrzeć do komunikatora umieszczonego w dużurce personelu, przy wejściu na oddział Chalderczyków. Zaczął od przeprosin, iż z powodów środowiskowych nie przybył osobiście, a potem powiedział, że bardzo brakuje mu jej wizyt, bo chociaż widuje się z O’Marą, magowi brak właściwego Cha wdzięku. Na koniec wyraził nadzieję, że jego przyjaciółka dochodzi już pod każdym względem do siebie.

— Jest dobrze — skłamała, nie chcąc obciążać pacjenta swoimi problemami nawet teraz, gdy sama była chwilowo pacjentem. — A ty jak się miewasz?

— Dziękuję, świetnie — odparł Chalderczyk i mimo dwóch komunikatorów oraz autotranslatora w jego głosie dało się wyczuć spory entuzjazm. — O’Mara mówi, że niebawem będę mógł wrócić do rodziny i że mam zacząć rozmowy z władzami floty w sprawie powrotu do dawnej pracy. Wciąż jestem dość młody jak na Chalderczyka i naprawdę czuję się dobrze.

— Miło mi to słyszeć, jeden szesnaście — powiedziała Cha, celowo nie używając imienia przyjaciela, jako że rozmowę mogły słyszeć osoby trzecie. Zdumiała się, jak bardzo polubiła tę istotę.

— Dobiegły mnie echa rozmów toczonych przez pielęgniarki — ciągnął Chalderczyk. — Chyba znalazłaś się w poważnych tarapatach. Mam nadzieję, że wszystko dobrze się ułoży, ale gdyby się nie ułożyło i gdybyś musiała opuścić Szpital… Jesteśmy tak daleko od Sommaradvy, że gdybyś w drodze powrotnej zechciała odwiedzić mój świat, bylibyśmy zaszczyceni, mogąc gościć cię, jak długo byś pragnęła. Jesteśmy dość zaawansowani technologicznie, więc syntetyzowanie potrzebnego ci Pożywienia oraz przygotowanie całego zaplecza życiowego nie byłoby problemem. Poza tym to piękny świat — dodał. — O wiele ładniejszy niż nasz oddział w Szpitalu…

Gdy w końcu się rozłączył, Cha umościła się na poduszkach. Była zmęczona, ale daleka od przygnębienia czy smutku. Rozmyślała o oceanach Chalderescola. Trafiwszy na oddział AUGL, wyszukała w bibliotece taśmę na temat świata pacjentów, by móc z nimi rozmawiać, coś więc o nim wiedziała. Zapewne życie tam byłoby ciekawym doświadczeniem, a jako obcy, który ma prawo zwracać się do Muromeshomona po imieniu, zostałaby serdecznie przyjęta przez jego rodzinę i przyjaciół. Bez wątpienia też pozwolono by jej zostać tam, jak długo by chciała. Niemniej musiałaby opuścić Szpital…

Chcąc oderwać się od niemiłych myśli, zastanowiła się, jak nieśmiały zwykle i łagodny Chalderczyk zdołał przekonać złośliwą Hredlichli, aby dopuściła go do komunikatora. Czyżby zagroził, że znowu zacznie demolować oddział? A może, co było bardziej prawdopodobne, wsparł go lub nawet zasugerował to O’Mara?

To też było niepokojące, ale nie aż tak, aby powstrzymać Cha przed zaśnięciem. Zaklęcie szpitalnego maga albo przepisane przezeń medykamenty wciąż miały nad nią władzę. A może jedno i drugie…

W następnych dniach odwiedziło ją jeszcze kilka osób, a nawet — gdy pozwalała na to klasyfikacja fizjologiczna — parę grupek kolegów stażystów. Cresk — Sar zjawił się dwa razy, ale jak wszyscy goście, nie chciał w ogóle rozmawiać o kwestiach zawodowych. Za to gdy nieco później przyszli O’Mara i Conway, był to w zasadzie jedyny temat.

— Dzień dobry, Cha. Jak się czujesz? — zaczął Diagnostyk dokładnie tak, jak się spodziewała.

— Dobrze, dziękuję — odparła, bo i co innego mogła powiedzieć. Potem została poddana najbardziej drobiazgowemu badaniu, jakiego kiedykolwiek doświadczyła.

— Zapewne rozumiesz, że to nie było naprawdę konieczne — powiedział Conway, okrywszy ją ponownie. — Jednak po raz pierwszy mam okazję przyjrzeć się bliżej typowi DCNF w całości, a nie tylko jednej jego kończynie. Dziękuję, to było bardzo pouczające. Niemniej, skoro jesteś już zdrowa — dodał, zerknąwszy szybko na O’Marę — i przed powrotem do pracy czeka cię tylko rehabilitacja ruchowa, powiedz nam, co mamy z tobą zrobić?

Cha podejrzewała, że to pytanie retoryczne, ale i tak bardzo chciała odpowiedzieć.

— Wszystko dotąd wynikało z nieporozumień. Więcej się już nie powtórzą. Chciałabym pozostać w Szpitalu i kontynuować naukę.

— Nie! — zaprotestował ostro Conway. — Jesteś świetnym chirurgiem — dodał ciszej. — Potencjalnie nawet wybitnym. Żal marnować taki talent. Jednak nie widzę dla ciebie miejsca pośród personelu Szpitala. Nie z tak osobliwym kodeksem etycznym. Nie ma już ani jednego oddziału, który gotów byłby przyjąć cię na staż. Segroth zgodziła się wcześniej tylko dlatego, że O’Mara i ja prosiliśmy ją o to. Mnie zaś, owszem, zależy na tym, aby moje wykłady były jak najciekawsze, ale bez przesady!

— A jeśli da się jakoś zagwarantować moje poprawne zachowanie? — spytała szybko Cha w obawie, że zaraz usłyszy decyzję odprawiającą ją ze Szpitala. — Na jednym z pierwszych wykładów była mowa o taśmach edukacyjnych służących do nauki fizjologii obcych, które pozwalają przy okazji spojrzeć na świat z punktu widzenia przedstawiciela innego gatunku. Może gdybym otrzymała zapis z łatwiejszym do przyjęcia przez was kodeksem etycznym, nie byłabym już groźna?

Czekała niespokojnie, ale obaj ludzie tylko spojrzeli po sobie.

Pamiętała, że bez systemu taśm edukacyjnych Szpital w ogóle nie mógłby istnieć. Żaden umysł, nawet najbardziej rozwinięty, nie jest w stanie wchłonąć ogromu wiedzy koniecznej do prowadzenia tak różnorodnych pacjentów, jacy tu trafiali. Zapisywano zatem kopie umysłów najwybitniejszych medyków poszczególnych ras, a te przydawały się potem przy leczeniu ich pobratymców.

Przyjmujący taki zapis dzielił więc swój umysł z narzuconą mu obcą osobowością. Poznawał nie tylko wiedzę medyczną, ale także wspomnienia, doświadczenia i przemyślenia dawcy. Powodowało to trudne do opisania nawet przez starszych lekarzy i Diagnostyków problemy, zaburzenia i poczucie dezorientacji.

Diagnostycy zawdzięczali swą sławę i pozycję w Szpitalu głównie temu, że potrafili utrzymać w głowie nawet do dziesięciu takich zapisów równocześnie, przez co wnosili niebagatelny wkład w rozwój ksenomedycyny i opracowywanie metod leczenia nieznanych chorób gnębiących nowo odkryte gatunki.

Jednak Cha wcale nie marzyła o podobnym rozszczepieniu jaźni. Słyszała już od rozmaitych członków personelu, że istota wystarczająco zdrowa, aby zostać Diagnostykiem, musi być szalona, i skłonna była wierzyć w te opowieści. Szukała czegoś o wiele mniej drastycznego.

— Gdybym obok mojej miała ludzką, kelgiańską albo nawet nidiańską osobowość, mogłabym zrozumieć, dlaczego to, co czasem robię, jest niewłaściwe, i uniknąć wielu błędów. Wykorzystywałabym zapis tylko jako rodzaj drogowskazu. Jako stażystka nie próbowałabym bez wyraźnej zgody robić z niego innego użytku.

Diagnostyk dostał nagle ataku kaszlu.

— Dziękuję, Cha Thrat — powiedział, gdy już mu przeszło. — Jestem pewien, że pacjenci też by ci podziękowali. Jednak, niestety, to niemożliwe… O’Mara, to pańskie poletko. Niech pan to wytłumaczy. Psycholog przysunął się bliżej i spojrzał na leżącą.

— Regulamin Szpitala nie pozwala mi spełnić twojej prośby. Zresztą i tak bym tego nie zrobił. Jesteś wprawdzie niezwykle silną i wyraźną osobowością, ale miałabyś wielkie kłopoty ze sprawowaniem kontroli nad dodatkowym mieszkańcem twojej głowy. Nie chodzi o to, że chciałby nad tobą zapanować, ale o fakt, że dawcy też są zwykle silnymi, a nawet ekspansywnymi osobowościami, które zwykły działać po swojemu. To musi rodzić konflikt owocujący nawet zaburzeniami psychosomatycznymi w rodzaju przewlekłych boleści czy alergicznych reakcji skórnych, które potrafią być równie dotkliwe jak rzeczywiste choroby. Istnieje też spore ryzyko trwałych uszkodzeń osobowości. Nikt nie otrzymuje zatem zapisu, dopóki nie pozna dobrze obcych tradycyjnymi metodami. Poza tym jest jeszcze jedno ograniczenie, istotne w twoim przypadku. Jesteś osobnikiem płci żeńskiej.

Znowu te sommaradvańskie uprzedzenia, pomyślała ze złością Cha. Nawet tutaj, w Szpitalu Sektora Dwunastego! — Wydała odgłos, który na jej świecie spowodowałby natychmiastowe gwałtowne zakończenie rozmowy. Szczęśliwie autotranslator nie wyłapał go.

— Nazbyt pospieszyłaś się z wnioskami — zauważył O’Mara. — Chodzi o to, że u wszystkich odkrytych dotąd dwupłciowych gatunków osobniki żeńskie charakteryzują się pewnymi szczególnymi cechami umysłu. Jedną z nich jest głęboka niechęć do jakichkolwiek doświadczeń polegających na poddaniu swojego umysłu czyjejś kontroli. Wyjątkiem jest tu tylko czas godów, jednak wątpię, abyś zakochała się w zapisie tak obcej osobowości.

— A zdarza się, że osobniki męskie otrzymują zapisy zrobione przez żeńskie? — spytała Cha zaintrygowana wyjaśnieniem. — Może i ja mogłabym otrzymać żeński zapis?

— Jak dotąd mamy tylko jeden taki… — zaczął O’Mara.

— Nie zbaczajmy z tematu — rzucił Conway, purpurowiejąc. — Przykro mi, Cha, ale nie możesz dostać takiego zapisu, ani teraz, ani nigdy. O’Mara wyjaśnił ci dlaczego, ja zaś dodam, że polityczny kontekst twojego przybycia do Szpitala oraz stan rozmów z Som — maradvą sprawiają, że nie możemy też po prostu cię odesłać. Najlepiej by było, gdybyś sama podjęła teraz decyzję.

Cha Thrat milczała chwilę, spoglądając na kończynę, którą w każdym innym miejscu straciłaby na zawsze. Próbowała znaleźć właściwe słowa.

— Nie jesteście mi nic winni za to, co zrobiłam przy Chiangu. Jak już wspomniałam wcześniej, moje wahanie wynikało z obawy, że przez mą niezdarność mógłby stracić rękę, a wtedy to samo czekałoby mnie. Jako wojownik nie mogę się uchylać od odpowiedzialności za swoje poczynania. Teraz zaś, jeśli opuszczę Szpital, co mi sugerujecie, nie uczynię tego z własnej woli. Nie mogę uciec z miejsca, w którym mam jeszcze coś do zrobienia.

Diagnostyk też spojrzał na przyszytą kończynę.

— Wierzę.

O’Mara westchnął i odwrócił się ku wyjściu.

— Przepraszam, że nie wychwyciłem wówczas tej wzmianki o utracie kończyny — powiedział. — Oszczędziłoby nam to wielu kłopotów. Zniosłem jakoś zamieszanie wokół pacjenta jeden szesnaście, ale krwawe przedstawienie podczas operacji FROB — a przebrało miarę. Twój dalszy pobyt w Szpitalu nie będzie należał do przyjemnych, mimo rekomendacji Diagnostyka Conwaya i mojej bowiem nikt nie ma zamiaru dopuszczać cię do pacjentów. Nie ma co się oszukiwać — dodał prawie spod drzwi. — Zostałaś czarną owcą i trafisz do owczarni.

Słyszała jeszcze, jak rozmawiali na korytarzu z kimś trzecim, jednak słowa dobiegały zbyt przytłumione, aby autotranslator je przełożył. Potem drzwi się otworzyły i stanął w nich kolejny Ziemianin, tym razem w ciemnozielonym mundurze Kontrolera. Twarz miał znajomą.

— Czekałem na zewnątrz na wypadek, gdyby nie zdołali namówić cię do wyjazdu. O’Mara sądził zresztą, że tak będzie. Gdybyś mnie nie pamiętała, jestem Timmins. Mamy sporo do pogadania. Ale uprzedzając twoje pytania, powiem od razu, że owczarnia to w tym przypadku Dział Utrzymania i Konserwacji.

Загрузка...