Rozdział piąty

Cha Thrat nie wiedziała, czy grafik dyżurów na oddziale został ułożony przez siostrę Hredlichli, czy może raczej przez jakiś dawno już nie serwisowany komputer, a spytać o to niezbyt mogła bez podawania w wątpliwość sprawności umysłowej nieznanego autora. Ktokolwiek nim był, nie należał do istot szczególnie zrównoważonych. Gdy po sześciu dniach i ponad dwóch nocach uwijania się wokół wielkich pacjentów na podobieństwo pielęgnicy otrzymała wreszcie całe dwa dni wolne, usłyszała, że przynajmniej część tego czasu winna poświęcić na naukę. Część, czyli zdaniem Cresk — Sara dziewięćdziesiąt dziewięć procent.

Korytarze Szpitala nie przerażały jej już tak bardzo, zastanawiała się więc właśnie nad przerwą w nauce i spacerem, gdy ktoś zadzwonił do drzwi.

— Tarsedth? — zawołała Cha. — Wejdź.

— Mam nadzieję, że ten okrzyk był zaproszeniem, a nie kolejnym dowodem niepewności — powiedział kelgiański stażysta, wkraczając do pokoju. — Powinnaś mnie już poznawać.

Cha wiedziała już, że w takich sytuacjach najlepszą odpowiedzią bywa brak odpowiedzi.

Gość stanął dokładnie przed ściennym ekranem.

— Co to, dolna kończyna ELNT — a? Masz szczęście, Cha. Łapiesz zasady klasyfikacji fizjologicznej o wiele szybciej niż większość z nas. A może wykorzystujesz na naukę każdą wolną chwilę? Gdy Cresk — Sar pokazał nam ostatnio na trzy sekundy przekrój, a ty zidentyfikowałaś go jako pękniętą kość śródstopia i paliczek FGLI, zanim jeszcze obraz zgasł…

— Jak powiedziałeś, po prostu miałam szczęście — przerwała mu Cha. — Dwa dni wcześniej zajrzał na nasz oddział Diagnostyk Thornnastor. Podczas prezentacji chorego zaszło z mojej winy drobne nieporozumienie i dzięki temu miałam okazję obejrzeć z bliska stopę Tralthańczyka, który bardzo starał się mnie nie nadepnąć.

— Hredlichli pewnie naskoczyła na ciebie?

— Powiedziała mi… — zaczęła Cha, ale Tarsedth nie umilkł, aby jej wysłuchać.

— Współczuję. Ale z chlorodysznymi w ogóle jest ciężko. Zanim przeszła do Chalderczyków, była siostrą przełożoną na moim oddziale PVSJ. Sporo mi o niej opowiedziano, łącznie z pewnym incydentem ze starszym lekarzem PVSJ na poziomie pięćdziesiątym trzecim. Ale co tam się działo, nie wiem, choć chciałbym. Próbowali mi wprawdzie to wyjaśniać, ale kto wie, co u takich istot jest normą, a co szaleństwem czy wręcz zapowiedzią skandalu? Po prostu niektórzy w tym szpitalu są po prostu dziwni.

Cha spojrzała na mającą trzydzieści kończyn istotę, która tkwiła przed jej ekranem wygięta niczym wielki futrzany znak zapytania.

— Zgadzam się — powiedziała po chwili.

— Masz kłopoty z Hredlichli? Myślę o tym zdarzeniu z Diagnostykiem. Naskarżyła na ciebie Cresk — Sarowi?

— Nie wiem. Gdy skończyliśmy wieczorny obchód, poradziła mi, abym przez dwa dni nie pokazywała jej się na oczy, do czego oczywiście chętnie się zastosowałam. Mówiłam ci już, że pozwala mi czasem zmieniać opatrunki? Pod nadzorem oczywiście i tylko w przypadku ran, które są już prawie zagojone.

— Nie może być tak źle, skoro pozwala ci aż na tyle — stwierdził Tarsedth. — Co zamierzasz zrobić z wolnymi dniami? Będziesz się uczyć?

— Nie tylko. Chcę zwiedzić trochę Szpital, przynajmniej te części, do których będę mogła wejść w moim kombinezonie ochronnym. Jak dotąd nawał zajęć i tempo, w jakim Cresk — Sar oprowadzał nas po okolicy, nie dały mi wielu okazji do zadawania pytań.

Kelgianin opuścił kilka kończyn na podłogę, co jednoznacznie wskazywało, że zamierza się zbierać.

— Masz niebezpieczne plany, Cha. Ja tam wolę poznawać nasz dom wariatów po kawałeczku, przynajmniej mniejsze jest prawdopodobieństwo, że skończę jako pacjent na urazówce. Słyszałem jednak, że warto zajrzeć na poziom rekreacyjny. Możesz zacząć zwiedzanie właśnie stamtąd. Idziesz?

— Tak — odparła Cha Thrat. — Może tam przynajmniej nie będzie trzeba wiecznie przed kimś uskakiwać.

Potem długo nie potrafiła zrozumieć, jak mogła się tak pomylić.

Napis nad wejściem głosił:


Poziom Rekreacyjny

dla gatunków:

DBDG, DBLF, DBPK, DCNF, EGCL, ELNT, FGLI IFROB.

Istoty GKMN I GLNO wchodzą na własne ryzyko.


Dla tych, którzy nie odnajdywali przekładu napisu w swoim języku, odtwarzano nieustannie nagrania tej samej treści.

— Jest DCNF — powiedział Tarsedth. — Już nanieśli twoją klasyfikację. Zapewne w ramach rutynowego uaktualniania listy personelu.

— Zapewne — mruknęła Cha, ale zrobiło jej się całkiem miło, że okazała się tak ważna.

Po wielu dniach spędzonych na zatłoczonych korytarzach, w małym pokoiku i na wodnym oddziale, gdzie trzeba było cały czas nosić ciasny skafander, ogromna przestrzeń z początku nieco oszołomiła Cha. Jednak stażystka szybko zorientowała się, że i niebo, i odległy horyzont to tylko projekcje, i poczuła się pewniej. W sumie był to nawet zaskakująco miły widok.

Zmyślne oświetlenie i ciekawy krajobraz sprawiały, że całość wydawała się naprawdę przestronna. Poziom odtwarzał scenerię tropikalnej plaży zamkniętej po bokach dwoma wysokimi klifami. Ocean ciągnął się aż po zamglony horyzont, niebo trwało błękitne i bezchmurne, a woda mieniła się turkusowo i wybiegała falami na złocisty piasek.

Gdyby nie nazbyt czerwonawe sztuczne słońce i obca roślinność obramowująca plażę i klify, Cha gotowa byłaby przysiąc, że to zatoka żywcem przeniesiona z tropików Sommaradvy.

Niemniej był to Szpital, w którym wiecznie brakowało miejsca i w którym, o czym uprzedzono ją jeszcze przed pierwszą wizytą w stołówce, pracowało się razem i razem się jadało. To samo, niestety, dotyczyło wypoczynku.

— Bardzo trudno jest odtworzyć realistycznie wyglądające chmury — zaczął niepytany Kelgianin. — Woleli więc nie próbować, aby nie popsuły ogólnego efektu. Tak powiedział mi pewien technik, który radził, żebym tu wpadł. Dodał też, że największą atrakcją jest grawitacja równa połowie ziemskiej, co bliskie jest również połowie siły przyciągania na Kelgii czy normalnemu ciążeniu na Sommaradvie. Ci, którzy lubią wypoczywać aktywnie, mogą być przez to aktywniejsi, a pozostałym piasek wydaje się bardziej miękki… Uważaj!

Obok nich przebiegło z łomotem trzech Tralthańczyków wzbijających osiemnastoma potężnymi nogami całe fontanny piasku. Z pluskiem runęli do płytkiej wody. Niska grawitacja umożliwiała ociężałym i powolnym zwykle istotom skoki w stylu dwunogów, a i piasek wisiał dłużej niż normalnie w powietrzu. Część, miast z powrotem na plażę, trafiła przy tym do oczu Cha.

— Chodźmy tam — pokazał Tarsedth. — Schowamy się między FROB — em a tymi dwoma ELNT — ami. Nie wyglądają na miłośników szczególnie aktywnego wypoczynku.

Jednak Cha nie miała ochoty leżeć plackiem na plaży pod sztucznym słońcem. Zbyt wiele pytań ciągle ją nurtowało, i to takich, które trudno było zadać, nie ryzykując obrazy rozmówcy, a z doświadczenia wiedziała, że czasem duży wysiłek fizyczny pomaga zrelaksować umysł.

Spojrzała na wysoką falę załamującą się na plaży. Nie wszystkie były sztuczne, wiele było dziełem pływaków, czasem bardzo potężnych i nader energicznych. Ulubionym sportem tych najcięższych i najmniej opływowych były skoki z zamontowanych na klifach trampolin. Prowadziły do nich ukryte w masywach skał tunele. Cha wydawało się, że trampoliny znajdują się zabójczo wysoko, ale potem przypomniała sobie o obniżonej grawitacji. Najwyższy z pomostów został osadzony bardzo solidnie i na sztywno, zapewne aby nikt ze skaczących nie rozbił sobie głowy o sztuczne niebo.

— Popływasz? — spytała nagle Cha Thrat. — O ile Kelgianie pływają, oczywiście.

— Owszem, pływamy, ale ja nie mam ochoty — odparł Tarsedth, pogłębiając swój grajdołek. — Sierść by mi się posklejała i przez resztę dnia nie mógłbym rozmawiać z nikim z moich. Połóż się może i zrelaksuj trochę.

Cha złożyła dwie tylne kończyny i łagodnie legła na piasku, ale było widać, że jakoś nie potrafi się odprężyć.

— Coś cię gryzie? — spytał Kelgianin, poruszając futrem. — O co chodzi? O Cresk — Sara? Hredlichli? Twój oddział?

Sommaradvanka milczała chwilę niepewna, jak przedstawić swój problem istocie, która wyrosła w całkiem innej kulturze i która na dodatek nie była być może wojownikiem, lecz tylko sługą. Jednak choć nie była pewna statusu rozmówcy, uznała go za równego sobie zawodowo.

— Nie chciałabym cię urazić — powiedziała w końcu — ale mam wrażenie, że mimo rozległości wiedzy, którą mamy sobie przyswoić, i rozmaitości istot, którymi się zajmujemy za pomocą cudownych wręcz niekiedy urządzeń, nasza praca polega na monotonnym powtarzaniu banalnych czynności. Cały czas jesteśmy do tego pod nadzorem, za nic nie odpowiadamy. Oczekiwałam, że dostaniemy ważniejsze zadania niż usuwanie nieczystości.

— O to więc chodzi — mruknął Kelgianin, wykręcając głowę w jej kierunku. — Urażona duma.

Cha nie odpowiedziała.

— Zanim opuściłem Kelgię, kierowałem służbami Pielęgniarskimi ośmiu oddziałów. Wszyscy pacjenci należeli oczywiście do tego samego gatunku, ale praca ogólnie była podobna. Niektórzy tutejsi stażyści w tym i ty, byli jednak wcześniej lekarzami, wyobrażam więc sobie, jak możecie się czuć. Ale tak będzie tylko do czasu, aż Cresk — Sar uzna, że jesteśmy gotowi. Nie przejmuj się zatem. Najpierw musisz się nauczyć medycyny obcych, a to najlepiej zacząć od samego dołu, że tak się wyrażę. Póki co spróbuj zainteresować sie pacjentami także od drugiego końca. Zamiast koncentrować się tak na wydalaniu, zacznij z nimi rozmawiać, poznawać lepiej ich sposób myślenia.

Cha nie wiedziała, jak przekazać komuś, kto wywodzi się z rozwiniętego, lecz bezklasowego i słabi zhierarchizowanego społeczeństwa, że wojownik po prostu nie powinien robić niektórych rzeczy. Wprawdzie jej kolegów po fachu z Sommaradvy nie obchodziły jej losy, ale i tak czuła, że zmuszona okolicznościami narusza reguły. Brała się do spraw wykraczających poza jej kompetencje i to ją niepokoiło. Zarówno wtedy, gdy robiła coś niegodnego wojownika, jak i gdy sięgała wyżej, niż powinna.

— Rozmawiam z nimi — odparła. — Szczególnie z jednym, który twierdzi, że lubi ze mną pogadać. Staram się nie faworyzować żadnego pacjenta, ale ten jest bardziej zestresowany niż pozostali. Nie powinnam tego robić, bo nie mam przygotowania do terapii, ale nikt inny nie chce lub nie może mu pomóc.

Tarsedth zjeżył sierść z troski.

— Czy to przypadek terminalny?

— Nie wiem, ale nie sądzę. Przebywa na oddziale od bardzo dawna. Starsi lekarze badają go czasem razem z bardziej doświadczonymi stażystami, a Thornnastor rozmawiał z nim ostatnio, gdy zajrzał do innego pacjenta, ale nie badał. Nie mam dostępu do jego historii choroby, ale jestem pewna, że obecnie znajduje się tylko pod opieką paliatywną. Wszyscy są wobec niego uprzejmi, ale też uprzejmie go ignorują. Tylko ja jedna chcę słuchać o jego dolegliwościach, korzysta więc z każdej ku temu sposobności. A jak wspomniałam, nie powinnam tego robić, bo brak mi kwalifikacji. Fale przebiegające po futrze Tarsedtha nieco się uspokoiły.

— Nonsens! Każdy jest wystarczająco wykwalifikowany, aby rozmawiać z pacjentami, a nieco współczucia i pociechy na pewno mu nie zaszkodzi. Gdyby nie wiedziano, jak mu pomóc, oddział roiłby się od Diagnostyków i starszych lekarzy usiłujących dowieść, że jest inaczej. Tak to tutaj działa. Nie ma mowy, aby uznano jakiś przypadek za beznadziejny. Ty zaś będziesz miała o czym myśleć, wykonując mniej ciekawe prace. A może tak naprawdę nie chcesz z nim rozmawiać?

— Chcę. Jest mi żal tego cierpiącego olbrzyma i pragnę mu pomóc. Ale zaczynam się zastanawiać, czy nie należy do klasy władców, bo wówczas nie powinnam…

— Kimkolwiek jest czy był na Chalderescolu, tutaj nie ma, a w każdym razie nie powinno mieć to żadnego znaczenia. Tutaj jest pacjentem, który musi być właściwie leczony. Co zaszkodzi, jeśli okażesz mu trochę ciepła? Prawdę mówiąc, nie dostrzegam, w czym tkwi problem.

— W braku wystarczających kwalifikacji — powtórzyła raz jeszcze Cha.

Kelgianin poruszył niecierpliwie futrem.

— Nadal cię nie rozumiem. Chcesz, rozmawiaj, nie chcesz, nie rozmawiaj. Rób, jak ci pasuje.

— Ale ja już zaczęłam z nim rozmawiać. I to jest najgorsze… Coś nie tak?

— Czy on nie może choć na chwilę zostawić mnie w spokoju? — rzucił Tarsedth, jeżąc gniewnie włos. Na pewno dojrzał już nasze opaski i podejdzie spytać, dlaczego się nie uczymy. Czy nigdy nie uciekniemy przed tym jego denerwującym odpytywaniem?

Cresk — Sar odłączył od dwóch innych Nidiańczyków i Melfianina, którzy podążali do wody, i stanął przed obojgiem stażystów.

— Chcę was o coś spytać — powiedział zgodnie z przewidywaniami, chociaż ciąg dalszy był zaskakujący. — Potraficie się tutaj odprężyć i zapomnieć o pracy? O mnie? O swoich siostrach przełożonych?

— Jak moglibyśmy zapomnieć o tobie, skoro wyrastasz jak spod ziemi, pytając, co tu robimy? — odparł Tarsedth.

— Odpowiedź na wszystkie pytania brzmi: niezupełnie — odezwała się nieco bardziej dyplomatycznie Cha. — Odpoczywamy, ale rozmawiamy o problemach związanych z pracą.

— To dobrze — stwierdził starszy lekarz. — Nie chciałbym, abyście całkiem o niej zapominali. O mnie zresztą też. Czy nurtuje was coś szczególnego, co mógłbym wam wyjaśnić, zanim dołączę do przyjaciół?

Tarsedth zakopywał się głębiej w piasku, ignorując wyraźnie spotkanego po godzinach wykładowcę, Cha jednak pomyślała, że nie jest on wcale aż tak paskudny i zasługuje na uprzejmą odpowiedź, nawet jeśli psychologiczne i emocjonalne problemy związane z usuwaniem nieczystości nie należą do spraw, w których starszy lekarz miałby szczególne doświadczenie. W końcu uznała, że może przecież zadać ogólne pytanie, które będzie pasowało do sytuacji i przy okazji zaspokoi jej ciekawość.

— Jako stażyści musimy wypełniać niezbyt miłe, niemedyczne obowiązki związane z usuwaniem odpadów organicznych, które produkują przedstawiciele wszystkich ras zdolnych przyjmować i trawić pokarm. Musi jednak być tych odpadów bardzo wiele i o bardzo różnym składzie chemicznym. Skoro Szpital został zaprojektowany jako układ zamknięty, co się z nimi dzieje?

Cresk — Sar miał przez chwilę niejakie kłopoty ze złapaniem tchu, ale w końcu odpowiedział.

— System nie jest całkiem zamknięty. Nie cała żywność i nie wszystkie medykamenty są wytwarzane na miejscu. Mogę też was uspokoić, że nie znamy żadnej inteligentnej rasy, która mogłaby się żywić swoimi czy cudzymi odchodami. A co do pytania, nie znam odpowiedzi. Nigdy jeszcze się z nim nie zetknąłem.

Odwrócił się i pospieszył za przyjaciółmi. Krótko potem Melfianin zaczął poszczekiwać szczypcami, co było w jego przypadku oznaką rozbawienia, a futrzane DBDG zaniosły się śmiechem. Cha nie widziała w swoim pytaniu nic śmiesznego. Wręcz przeciwnie. Jednak grupka lekarzy nadal świetnie się bawiła i trwało to do chwili, gdy ich śmiechy utonęły w głośniejszych znacznie dźwiękach dobiegających z głośników.

— Uwaga! — rozległo się wkoło. — Ogłaszam alarm niebieski dla oddziału AUGL. Wszyscy poniżsi członkowie personelu stawią się natychmiast na oddziale AUGL. Naczelny psycholog O’Mara, siostra przełożona Hredlichli, stażystka Cha Thrat. Ogłaszam alarm niebieski dla oddziału AUGL. Proszę potwierdzić odbiór wiadomości i udać się niezwłocznie…

Reszty nie dosłyszała, gdyż Cresk — Sar był już z powrotem przy niej i patrzył na nią przenikliwie. Już się nie śmiał.

— Ruszaj się! — polecił sucho. — Sam przekażę potwierdzenie i pójdę z tobą. Jako wykładowca jestem odpowiedzialny za twoje błędy. Pospiesz się.

Gdy wychodzili, zaczął wyjaśniać:

— Alarm niebieski oznacza stan najwyższego zagrożenia, zarówno dla pacjentów, jak i dla personelu. Wszyscy nie przygotowani do zażegnywania niebezpieczeństwa mają wówczas trzymać się z daleka. A jednak wezwano ciebie, a także, co niemal równie dziwne, naczelnego psychologa. Co tam narozrabiałaś?

Загрузка...