Rozdział piętnasty

Do chwili, w której przeniesiono ich do specjalnego pomieszczenia na Rhabwarze, obaj pacjenci odzyskali już przytomność i zaczęli głośno posykiwać. Dźwięki wydawane przez juniora nie poddawały się tłumaczeniu, to zaś, co mówił Khone, wahało się od wyrazów wdzięczności po ciągłe zapewnienia, że czuje się naprawdę dobrze. Jego słowa znajdowały potwierdzenie w odczytach czujników, co więcej, podobnego zdania był też Prilicla. Oddzielony od potwornych istot przezroczystą ścianą Khone był już na tyle w formie, że z chęcią rozmawiał z każdym, kto tylko się zjawił.

W grupie tej byli również członkowie personelu pokładowego, którzy za zgodą kapitana Fletchera zostawiali na chwilę stanowiska na mostku czy w maszynowni, aby pogratulować pacjentowi i wypowiedzieć kilka oczywistych kłamstw na temat tego, jak bardzo junior podobny jest do rodzica. Był to potomek płci męskiej o nieco wyższej niż przeciętna masie ciała. Mimo sugestii Prilicli, że Gogleskanin potrzebuje teraz przede wszystkim odpoczynku, w izolatce zapanowała atmosfera bliska wrzawie przyjęcia urodzinowego.

Wszystko jednak zmieniło się wraz z przybyciem kapitana Fletchera, który wypytał skrótowo Khone’a o zdrowie, a potem zwrócił się do Prilicli.

— Trzeba podjąć pewną decyzję — powiedział. — A dokładniej, to wy musicie ją podjąć. Kilka minut temu otrzymaliśmy ze Szpitala wiadomość o wykryciu w tym sektorze sygnału boi alarmowej. Statek, który uległ awarii, znajduje się pięć godzin lotu nadprzestrzennego od nas. Wszystko wskazuje na to, że chodzi o boję innego typu niż używany powszechnie w obrębie Federacji, możliwe zatem, że ofiarami są istoty nie znanego nam dotąd gatunku. To dodatkowo utrudnia ocenę długości akcji ratunkowej, wątpię jednak, aby potrwała ona tylko kilka godzin. Stawiałbym raczej na parę dni. Stąd moje pytanie: Czy pacjenci wymagają szybkiej hospitalizacji? Czy powinniśmy odstawić ich do Szpitala już teraz, a potem ruszyć z misją ratunkową, czy też mogą lecieć z nami?

Decyzja nie była łatwa, bo chociaż obaj pacjenci mieli się doskonale, to niewiele było wiadomo o możliwych wciąż jeszcze komplikacjach. Wywiązała się ożywiona, ale z konieczności krótka dyskusja, którą nieoczekiwanie przerwał sam Khone.

— Spokojnie, przyjaciele — powiedział, wykorzystując jedną z chwil ciszy. — Mogę was zapewnić, że rekonwalescencja poporodowa trwa u nas niedługo i że wspomniane opóźnienie w żaden sposób nam nie zagrozi. Poza tym i tak mamy tu o wiele troskliwszą opiekę, niż moglibyśmy znaleźć gdziekolwiek na Goglesk.

— Zapominasz o czymś — odezwała się Murchison. — Możliwe, że trafimy na katastrofę i ofiary, istoty należące do całkiem nowej rasy. Nie wiadomo, jak będą wyglądać, i czy nie przerażą nawet nas, o pewnym Gogleskaninie, który pierwszy raz opuścił swoją planetę, nawet nie mówiąc.

— Może i przerażą — mruknął Khone. — Ale na pewno będą w gorszej kondycji niż ja.

— Dobrze — powiedział Prilicla, spoglądając na kapitana. — Nasz przyjaciel Khone przypomniał nam chyba o priorytetach, o których sami winniśmy pamiętać. Proszę przekazać Szpitalowi, że Rhabwar odpowie na wezwanie.

Fletcher niezwłocznie odszedł na mostek.

— Teraz dobrze będzie zjeść coś i nieco się przespać, bo kto wie, kiedy znowu będziemy mieli po temu okazję — rzekł empata. — Moduł medyczny sam monitoruje stan pacjentów, więc gdyby coś było nie tak, zaraz podniesie alarm. Oni też zresztą potrzebują odpoczynku, którego nie zaznają, jeśli ktokolwiek będzie tu zaglądał. Wszyscy zatem spać, proszę. Spokojnych snów, przyjacielu Khone.

Odleciał wdzięcznie, znikając w centralnym szybie, w kierunku jadalni i pokładu rekreacyjnego. Wkrótce potem, w bardziej tradycyjny sposób, poszli w jego ślady Naydrad, Danalta, Murchison i Cha Thrat. Patolog zatrzymała się jeszcze na chwilę i położyła dłoń na jednej ze środkowych kończyn Sommaradvanki.

— Poczekaj, proszę — powiedziała. — Chciałabym z tobą porozmawiać.

Cha zamarła, ale nie odezwała się ani słowem. Dotyk drobnej, różowej dłoni i widok pulchnej twarzy wywołały w niej całkiem obce Sommaradvance, a nawet istocie płci żeńskiej, odczucia. Powoli, aby nie urazić Murchison, uwolniła mackę i przywołała się do porządku.

— Obawiam się nieco tej misji ratunkowej, Cha — powiedziała patolog. — A dokładniej wrażenia, jakie mogą zrobić na tobie ofiary. Takie rany bywają dość paskudne. Mało kto zresztą zostaje wtedy przy życiu, zwykle trafiamy tylko na zmiażdżone i rozerwane wskutek dekompresji ciała. Jak cię znam, będziesz próbowała się wtrącać, jednak tym razem musisz naprawdę postarać się zachować dystans.

Cha nie zdążyła nawet odpowiedzieć, gdy Murchison znowu się odezwała.

— Rewelacyjnie sprawiłaś się przy Khonie. Wprawdzie nie wiem za bardzo, jak ci się to udało, ale ważne, że miałaś szczęście. Jak byś się czuła, gdyby oboje albo któreś z nich zmarło? Co ważniejsze, co byś wówczas zrobiła?

— Nic — odparła Cha, starając się przekonać samą siebie, że wyraz twarzy obcej istoty oznacza przyjazną troskę przełożonej o podwładną i że nie ma w nim nic osobistego. — Czułabym się bardzo źle, ale na pewno nie dokonałabym samookaleczenia. Zasady etyczne chirurga — wojownika są jednoznaczne, ale nawet na Sommaradvie zdarzają się lekarze, którzy traktują je o wiele swobodniej niż ja. Niejednokrotnie dawali mi odczuć, jak bardzo nie w smak im moja zasadniczość. Nie porzucam jej, ale w Szpitalu i na Goglesk całkiem inne zasady uznawane są za najważniejsze. Stąd zmiana w naszym podejściu…

Przerwała, uświadomiwszy sobie, że mimowolnie użyła liczby mnogiej, ale Murchison chyba niczego nie spostrzegła.

— Nazywamy to poszerzeniem horyzontów — stwierdziła patolog. — Cieszę się, że tak to widzisz, Cha. Szkoda, że… jak mówiłam, moim zdaniem marnujesz się jako technik. Ale przełożeni mieli z tobą sporo kłopotów, a po ostatnim incydencie nie widzę kogokolwiek, kto zaakceptowałby cię na swoim oddziale. Może jednak z czasem sprawa przycichnie na tyle, że nikt nie będzie ci tego pamiętał. Wtedy chętnie porozmawiam z kilkoma osobami o przeniesieniu cię na powrót do korpusu medycznego. Co o tym sądzisz?

— Byłabym wdzięczna — odpowiedziała, szukając gorączkowo sposobu, aby zakończyć wreszcie tę rozmowę z kimś, kto był dla niej nie tylko życzliwym i pełnym zrozumienia obcym, ale także obiektem całkiem innych westchnień. Niestety, był to problem, który zapewne mogły rozwiązać tylko zaklęcia O’Mary. — Przepraszam, ale jestem też bardzo głodna — dodała pospiesznie.

— Głodna! — zdumiała się Murchison. Wchodząc do szybu, roześmiała się nagle. — Wiesz, Cha, niekiedy bardzo przypominasz mi mojego partnera.

Sommaradvanka położyła się po posiłku, ale nie mogła usnąć. Po paru godzinach wiercenia się na posłaniu wstała i poszła sprawdzić, czy system podtrzymywania życia i syntetyzator żywności w izolatce Khone’a działają jak należy. Gogleskanin również nie spał. Porozmawiali trochę cicho podczas karmienia noworodka. Potem pacjenci zasnęli, a ona siedziała tylko, wpatrując się w skomplikowane urządzenia na pokładzie medycznym. W nocnym oświetleniu robiły niesamowite wrażenie. Tak zamyśloną znalazł ją Prilicla.

— Rozmawiałaś z naszym przyjacielem? — spytał, unosząc się nad oboma Gogleskanami.

— Tak. Zgodził się z twoją sugestią. Nie chce sprawiać kłopotu.

— Dziękuję, przyjaciółko Cha. Czuję, że inni się już budzą i niebawem do nas dołączą. Jeszcze trochę, a będziemy…

Przerwał mu podwójny sygnał zwiastujący wyjście do normalnej przestrzeni. Kilka minut później odezwał się pełniący służbę na mostku porucznik Haslam.

— Czujniki dalekiego zasięgu wykryły duży statek.

Brak śladów podwyższonego promieniowania, rozpraszającej się chmury szczątków czy innych znaków katastrofy. Jednostka wiruje wokół podłużnej osi, stwierdzamy też powolne koziołkowanie. Kierujemy teleskop na znany nam namiar. Zaraz przekażemy obraz na ekran.

W centrum pojawił się wąski, lekko rozmazany trójkąt. Haslam wyostrzył obraz i obiekt zmalał.

— Przygotować się na maksymalny ciąg za dziesięć minut — powiedział. — Degrawitatory na trzy g. Powinniśmy podejść do niego za niecałe dwie godziny.

Cha i Khone patrzyli na ekran razem z resztą ekipy medycznej. Prilicla aż dygotał od ich zniecierpliwienia. Byli tak gotowi do działania, jak to tylko możliwe. Z dalszymi przygotowaniami musieli wszakże poczekać do chwili, gdy będzie cokolwiek wiadomo o fizjologicznej klasyfikacji istot, które mieli ratować. Jednak do pewnych wniosków na ten temat można było dojść nawet przy obecnym dystansie.

— Komputer astrogacyjny podaje — rzekł kapitan Fletcher — że najbliższa gwiazda jest odległa o jedenaście lat świetlnych i nie ma układu planetarnego, zatem statek nie pochodzi stamtąd. Chociaż wielki, jest zbyt mały na wielopokoleniowy statek kolonizacyjny, można więc przypuszczać, że posiada napęd nadprzestrzenny podobny do naszego. Jednak nie przypomina żadnej konstrukcji znanej w obrębie Federacji. Mimo rozmiarów to czysty aerodynamicznie deltoid, jest zatem przystosowany do sterowanych lotów atmosferycznych. Techniczne i ekonomiczne problemy sprawiają, że większość ras buduje tylko małe ładowniki, większe statki kosmiczne zaś nigdy nie wchodzą w atmosferę planet i nie muszą mieć opływowych kształtów. Dwa znane wyjątki dotyczą gatunków o wielkich gabarytach.

— Wspaniale — mruknęła Naydrad. — Będziemy ratować bandę gigantów.

— Na razie to tylko spekulacje — powiedział kapitan. — Na waszym ekranie tego nie widać, ale zaczynamy rozróżniać pewne szczegóły konstrukcyjne. Ten statek nie został zbudowany przez miłośników zegar — mistrzowskiej precyzji. Postawiono raczej na prostotę. Widzimy małe osłony otworów inspekcyjnych i dwie wielkie pokrywy, które muszą być włazami. Wprawdzie możliwe, że są to tylko luki ładowni, zwykle co najmniej dwa razy większe od zwykłych wejść, jednak wiele sugeruje, że chodzi o ogromne i masywne istoty…

— Nie bój się, przyjacielu Khone — wtrącił się Prilicla. — Nawet obłąkany Hudlarianin nie przedarłby się przez to, co zbudowała dla ciebie Cha, a nasi rozbitkowie pewnie i tak okażą się nieprzytomni. Oboje będziecie tu bezpieczni.

— Pacjent jest wdzięczny za uspokojenie — powiedział Gogleskanin. — Dziękuję — dodał, zdobywając się na niebagatelny wysiłek.

— Przyjacielu Fletcher — odezwał się empata — domyślasz się jeszcze czegoś na temat owej rasy, wyjąwszy to, że zapewne chodzi o wielkie istoty, którym brakuje talentu do precyzyjnej roboty?

— Właśnie miałem o tym powiedzieć. Analiza ulatniającej się mieszanki atmosferycznej…

— Kadłub został rozhermetyzowany? — spytała zaciekawiona Cha. — Z zewnątrz czy od wewnątrz?

— Techniku! — rzucił władca statku, przypominając jej o zajmowanej pozycji. — Dla twojej informacji, niezwykle trudno jest zbudować całkiem szczelną konstrukcję do użytkowania w próżni. I znacznie praktyczniej jest dbać o stałe ciśnienie wewnątrz kadłuba, uzupełniając na bieżąco te ilości gazów, które wymkną się przez mikroszczeliny. W tym przypadku nie zaobserwowano ucieczki powietrza sugerującej poważniejszą dehermetyzację. Nie ma też żadnych oznak zderzenia ani uszkodzenia poszycia. Te ślady atmosfery, które wykryliśmy, sugerują, iż załogę tworzą ciepło — krwiści tlenodyszni żyjący w podobnym przedziale temperatur co my.

— Dziękuję, przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla i dołączył do pozostałych przy ekranie.

Obraz powoli obracającego się statku rósł z każdą chwilą, aż wypełnił cały ekran.

— Nie ma żadnych zniszczeń, ale wyraźnie wymknął się spod kontroli — stwierdziła Murchison. — Brak podwyższonego poziomu promieniowania wskazuje, że reaktor nie ucierpiał. Musi chodzić zatem raczej o jakąś chorobę na pokładzie. Raczej to niż wypadek. Na drugim miejscu po chorobie, którą zaraziła się cała załoga, stawiam zatrucie oparami ulatniającymi się z…

— Nie, proszę pani — przerwał jej Fletcher, który pozostał w kontakcie. — Skażenie zostałoby wykryte podczas analizy próbek atmosfery. Nie było w nich nic niepokojącego.

— Chyba że toksyny zakaziły ich wodę albo pożywienie. Tak czy owak, możliwe że nie trafimy na żadnych rozbitków i zostanie nam tylko zająć się autopsją szczątków, a resztę powierzyć Korpusowi Kontroli.

Cha Thrat wiedziała, że owa „reszta” oznaczałaby dokładne zbadanie statku i wszystkich jego systemów w celu ustalenia poziomu rozwoju technologicznego nieznanych istot oraz miejsca ich pochodzenia. Równie dokładnie zostałyby sprawdzone ślady nietechniczne, jak umeblowanie, dekoracje i dzieła sztuki, osobiste drobiazgi załogi, nagrania i wszystko, co mogłoby być pomocne w spędzaniu wolnego czasu. To pozwoliłoby dowiedzieć się sporo o sposobie życia tych istot i byłoby pomocne po ewentualnym odnalezieniu ich świata.

Wówczas wylądowałaby na nim ekipa kontaktowa Korpusu Kontroli i, podobnie jak to było na Sommaradvie, dzieje tej cywilizacji zmieniłyby się nieodwołalnie.

— Jeśli nie znajdziemy rozbitków, to już nie będzie robota dla Rhabwara — powiedział Fletcher. — Ale to sprawdzimy dopiero, wchodząc na pokład. Starszy lekarzu Prilicla, chce pan wysłać z ekipą również kogoś od siebie? Na tym etapie trafimy raczej na techniczne niż medyczne problemy. Najpierw musimy znaleźć sposób, który pozwoli dostać się do środka. Proponuję, aby razem ze mną poszli porucznik Chen oraz technik Cha Thrat. Zaraz… coś się dzieje z tym statkiem!

Cha Thrat była zdumiona, że kapitan życzy sobie jej pomocy w tak ważnej sprawie, i bardzo obawiała się, że może nie spełnić jego oczekiwań. Lękała się też tego, co może się z nimi stać, gdy wejdą do środka. Chwilowo jednak co innego przykuło jej uwagę.

Statek obracał się coraz szybciej, a z przedniej i tylnej części kadłuba oraz z końcówek trójkątnych skrzydeł wydobywały się obłoczki gazu. Cha Thrat poczuła wywołane tym widokiem mdłości. Łatwo było jej wyobrazić sobie, co musi czuć potencjalna załoga.

— Silniczki manewrowe! — zawołał Fletcher. — Ktoś próbuje ustabilizować kadłub, ale tylko pogarsza sytuację. Może rozbitek nie czuje się dobrze albo nie zna instrumentów. Ale to znaczy, że ktoś tam żyje. Dodds, jak tylko będziemy w zasięgu, opanujesz rotację i przytrzymasz statek wiązkami. Doktorze Prilicla, teraz Pańska kolej.

— Czasem dobrze jest się mylić — mruknęła pod nosem Murchison.

Cha zaczęła wkładać kombinezon. Cały czas słuchała wymiany zdań członków zespołu medycznego z Fletcherem, która bez interwencji empaty szybko zmieniłaby się zapewne w awanturę.

Jasno wynikało z niej, że o ile w sprawach pokładowych i nawigacyjnych to kapitan jest absolutnym autorytetem, o tyle w trakcie akcji ratunkowej musi dzielić się władzą z lekarzami, którzy według swego uznania decydują zarówno o wykorzystaniu środków, jak i przydziale zadań. Najtrudniej było jednak określić to miejsce, w którym kończyły się wpływy Fletchera, a zaczynały wpływy Prilicli.

Kapitan dowodził, że skoro statek jest nienaruszony, personel medyczny nie będzie potrzebny aż do wejścia na pokład, a i potem winien wykonywać jego rozkazy albo przynajmniej korzystać z jego rad. Twierdził też, że inne postępowanie będzie niepotrzebnym ryzykiem, bo trudno orzec, czy ten ranny lub chory rozbitek, który już teraz pogorszył swoją sytuację nieumiejętnym użyciem silniczków manewrowych, nie wymyśli czegoś jeszcze, na przykład nie włączy głównego napędu.

Gdyby w takiej chwili zespół medyczny znajdował się przy włazie statku, wszyscy zginęliby zmiażdżeni o płyty poszycia albo spaleni w ogniu odrzutu. Akcja ratunkowa zakończyłaby się niespodziewanie na skutek nagłego braku ratowników.

Cha uznała, że argumenty Fletchera mają swoją wagę, chociaż równocześnie przysporzyły jej nowych powodów do obaw. Jednak zespół medyczny przygotowano do udzielania możliwie najszybszej pomocy, nie chciał więc marnować czasu na asekuranckie oczekiwanie. Zanim Cha doszła do śluzy, udało się osiągnąć pewne porozumienie.

Prilicla miał wyjść z Fletcherem, Chenem i Sommaradvanką i wykorzystać czas potrzebny do otwarcia włazu na wędrówkę wzdłuż kadłuba w celu zlokalizowania rozbitków na podstawie ich radiacji emocjonalnej. Reszta ekipy medycznej otrzymała polecenie, aby czekać w gotowości i wejść do akcji po utorowaniu drogi.

Po kilku minutach oczekiwania w przedsionku śluzy pojawił się także porucznik Chen.

— O, jesteś już gotowa — powiedział z uśmiechem. — Pomóż mi przenieść sprzęt do śluzy. Kapitan nie lubi, gdy każe mu się czekać.

Podczas transportowania urządzeń z przyległego magazynku Chen całkiem swobodnie, bynajmniej nie wykładowym tonem wytłumaczył jej, co do czego służy, unikając przy tym częstego w takich sytuacjach wrażenia, że jest się przez kogoś pouczanym. Cha uznała, że oficer jest naprawdę gotową do pomocy i życzliwą osobą, która mimo swego stopnia ze zrozumieniem odniosłaby się zapewne nawet do drobnej niesubordynacji.

— Nie mam najmniejszego zamiaru krytykować władcy statku, ale jestem przekonana, że kapitan Fletcher przecenia moje techniczne umiejętności — powiedziała ostrożnie. — Szczerze mówiąc, dziwię się, że chce mnie zabrać.

Chen mruknął coś niezrozumiale.

— Nie ma w tym nic dziwnego. Ani niepokojącego — dodał.

— Niestety. To silniejsze ode mnie.

Przez kilka następnych minut porucznik opisywał jej działanie przenośnej śluzy, którą mieli zabrać ze sobą. Była to plastikowa konstrukcja, którą przyklejało się wokół włazu statku. Połączona z kołnierzem przy włazie Rhabwara pozwalała na przechodzenie między jednostkami bez konieczności wkładania strojów próżniowych.

— Nie przejmuj się, Cha — ciągnął porucznik. — Twój szef, Timmins, rozmawiał o tobie z kapitanem. Powiedział, że jesteś bardzo rozgarnięta i łatwo się uczysz, powinien więc wyszukiwać dla ciebie jak najwięcej pracy. Zrobił to głównie dlatego, że po ukończeniu kabiny dla FOKT—ów nie miałaś nic do roboty i mogłaś zacząć się nudzić. Powiedział też, że po takich historiach, jakie zdarzyły się w Szpitalu, nikt z ekipy medycznej zapewne nie dopuści cię nawet w pobliże pacjentów. — Roześmiał się nagle. — Ale teraz już wiemy, że Timmins się mylił. Nadal jednak wolelibyśmy, abyś miała zajęcie. Masz cztery razy więcej rąk niż my i trudno mi wyobrazić sobie kogoś lepszego do trzymania narzędzi. Mam nadzieję, że nie czujesz się urażona?

Pytanie zadano odbywającemu staż technikowi, a nie chirurgowi w randze wojownika, Cha absolutnie więc nie czuła się urażona.

— To dobrze. A teraz zamknij i uszczelnij hełm, sprawdź też dokładnie wszystkie połączenia. Kapitan nadchodzi.

Kilka chwil później była już na zewnątrz. Razem z dwoma Ziemianami płynęła przez próżnię w kierunku statku, który tkwił w mocnym uścisku wiązek Rhabwara. Przyhamowując moment obrotowy obcego deltoidu, statek szpitalny zyskał własny, jednak wirujące wkoło tryliony gwiazd nie powodowały u Cha mdłości, tylko niemy podziw.

Prilicla już na nich czekał. Wyszedł śluzą na pokładzie medycznym i wędrował wzdłuż kadłuba, mając nadzieję ustalić, gdzie dokładnie przebywają rozbitkowie.

Загрузка...