Rozdział siedemnasty

Zaopatrzona w wydruki z tego, co skanery Rhabwara zdołały ustalić na temat rozplanowania obcego statku, ze szczególnym uwzględnieniem większych pustych przestrzeni, przystąpiła do szybkiej, ale metodycznej penetracji. Zignorowała tylko mostek i zajęte kabiny oraz obszary w pobliżu reaktora, które nie nadawały się dla istot typu FGHJ oraz wszystkich innych, z wyłączeniem rzadkich ras żywiących się twardym promieniowaniem. Ostrożnie sprawdzała wnętrza detektorami dźwięków oraz ciężkim skanerem i dopiero potem otwierała drzwi czy włazy. Nie bała się, ale niekiedy ciarki przebiegały jej po grzbiecie.

Zwykle działo się to wtedy, gdy zaczynała się zastanawiać nad poszukiwaniami. Przecież jeszcze nie tak dawno nie uwierzyłaby nawet w istnienie tego rodzaju stworzeń, podobnie jak innych, spotkanych w Szpitalu. Wiele z nich przypominało bestie zrodzone w koszmarach szaleńca, a jednak nie tylko pogodziła się z ich istnieniem, ale jeszcze zaczęła je akceptować jako element codzienności. A wszystko przez to, że podjęła kiedyś ryzyko utraty kończyny i wzięła na siebie odpowiedzialność za leczenie pewnego obcego.

Wyobraziła sobie, jaka przyszłość by ją czekała, gdyby zlękła się tego ryzyka, i ponownie się wzdrygnęła, tym razem z przerażenia.

Wprawdzie pierwsze przeszukanie miało być szybkie i pobieżne, zabrało jednak więcej czasu, niż oczekiwała. Gdy dobiegło końca, rękaw był już zamontowany, Cha Thrat zaś czuła, jak oba żołądki zdecydowanie domagają się pożywienia.

Prilicla kazał jej się najeść, a dopiero potem zameldować się z raportem.

Gdy przybyła na pokład medyczny, Prilicla, Murchison i Danalta pracowali nad ciałem, Naydrad i przytulony do szklanego przepierzenia Khone zaś obserwowali wszystko z takim napięciem, że tylko empata wyczuł Sommaradvankę.

— Coś nie tak, przyjaciółko Cha? Coś cię wzburzyło na statku. Czuję to nawet stąd.

— To — odparła, chwytając jeden z metalowych cylindrów, które Murchison zdjęła ze zwłok i zostawiła na korytarzu jeszcze przed przeniesieniem ciała na Rhabwara. — Łańcuch nie jest przymocowany na stałe. Trzyma się na prostym zatrzasku ze sprężyną i można go odczepić, naciskając w tym miejscu. — Zademonstrowała. — W trakcie przeszukiwania dziobu przyjrzałam się osobnikowi w centrali tak, aby on mnie nie widział. Zauważyłam, że ma na nogach takie same kajdany z zatrzaskami. I on, i ten, który zginął, mogliby łatwo się uwolnić, ale żaden z nich tego nie zrobił. Na dodatek żywy szarpie się cały czas. Zagadkowe to dość, ale tak czy owak, muszę chyba odrzucić hipotezę, że którykolwiek z nich jest więźniem.

Wszyscy patrzyli na nią z uwagą.

— Ale co im się stało? Co sprawia, że inteligentna istota wystarczająco wykształcona, aby pilotować statek międzygwiezdny, zmienia się w zwierzę niezdolne do odpięcia zwykłego zatrzasku? Co tak upośledziło pozostałych, że nie potrafią nawet otworzyć drzwi ani poszukać czegoś do jedzenia? Co jest winne ich cofnięcia się do poziomu zwierząt? Może zatrucie pokarmowe albo brak jakichś składników odżywczych? Słyszałam przypuszczenie starszego lekarza, że to choroba tkanki mózgowej. Czy jest możliwe, żeby…

— Jeśli przestaniesz zadawać nowe pytania, może zdołam na któreś odpowiedzieć — przerwała jej Murchison. — Nie, na statku jest dość żywności i nie zawiera ona żadnych toksyn. Sprawdziłam kilka rodzajów pożywienia, będziesz więc mogła ich nakarmić, gdy wrócisz na pokład. Co do mózgu, nie znaleźliśmy żadnych uszkodzeń, zatorów, infekcji ani anomalii. Trafiłam niemniej na śladowe ilości pewnego złożonego związku chemicznego, który działa na te istoty jak bardzo silny środek uspokajający. To, ile go jeszcze jest w organizmie, sugeruje, że trzy albo cztery dni temu przyjęli dużą dawkę, ale jej działanie już ustąpiło. Zapas tego środka znaleźliśmy w jednej z toreb znajdujących się przy pasie. Wygląda więc na to, że członkowie załogi najpierw zażyli go, potem jeden przykuł się do fotela, reszta zaś zamknęła się w kabinach.

Zapadła dłuższa cisza przerwana dopiero przez Khone’a, który uniósł wysoko potomka, aby ten mógł zobaczyć dziwne istoty po drugiej stronie przegrody. Cha zastanowiła się, czy nie chodzi tu o osłabienie ksenofobicznego uwarunkowania dziecka. Nawet jeśli miało dopiero dwa dni…

— O ile jest szansa, że bardziej inteligentni i doświadczeni uzdrawiacze nie będą mieli mi tego za złe, chciałbym zauważyć, że na Goglesk zdarza się niekiedy, iż cywilizowane istoty zachowują się wbrew sobie jak zwierzęta. Być może pasażerowie tego statku mają podobny problem i muszą brać regularnie duże dawki jakiegoś środka, aby utrzymać swe naturalne predyspozycje pod kontrolą, pozostać cywilizowanymi istotami, rozwijać się i budować pojazdy kosmiczne. Może po prostu zagłodzili się. Nie w zwykłym sensie, ale z braku cywilizacyjnego stymulatora.

— Ciekawy pomysł — powiedziała z uśmiechem Murchison. — Podziwu godna idea, niemniej z żalem pozostaje stwierdzić, że wspomniany środek nie zwiększa wydajności mózgu, jego ciągłe stosowanie zaś wiodłoby do stanu znacznego ograniczenia świadomości.

— A może stan ten jest dla nich miły i pożądany? — wtrąciła się Cha. — Wstyd przyznać, ale na Sommaradvie zdarzają się istoty świadomie wprowadzające się w taki stan, chociaż tego rodzaju chwile przyjemności prowadzą niejednokrotnie do trwałego uszkodzenia mózgu…

— Równie wstydliwe sprawy są udziałem bardzo wielu światów Federacji — powiedziała ze złością Naydrad.

— A gdy substancji tej nagle zabraknie, gdy przestanie być regularnie podawana, zachowanie takich osobników zaczyna przypominać pod wieloma względami to, co widzieliśmy na obcym statku.

Murchison pokręciła głową.

— Raz jeszcze nie. Nie mogę być absolutnie pewna, gdyż chodzi o nową dla nas formę życia z nie zbadanym jeszcze w pełni metabolizmem, jednak powiedziałabym, że substancja odnaleziona w mózgu martwego osobnika była zwykłym środkiem uspokajającym, który raczej osłabiał czujność, a nie pobudzał. Niemal na pewno nie wywoływała ona też uzależnienia. Gdyby było inaczej, zaproponowałabym użycie jej jako środka do narkozy. Zanim spytasz, dodam, że prace nad tym drugim środkiem przebiegają bardzo wolno. Dane uzyskane podczas autopsji nie wystarczą tutaj, potrzebowałabym próbki krwi i wydzieliny żywego osobnika. Inaczej nie zdołam stworzyć czegoś, co byłoby bezpieczne nawet w dużych dawkach.

Cha Thrat zastanowiła się i spojrzała na Priliclę.

— Podczas wstępnego przeszukania nie znalazłam ani śladu ostatniego rozbitka, ale powtórzę obchód po zdobyciu próbek. Czy ta istota ciągle żyje? Mogłabym otrzymać jakieś wskazówki co do jej ogólnego położenia?

— Nadal ją czuję, przyjaciółko Cha, ale silne zwierzęce emocje pozostałych ją zagłuszają.

— Im szybciej patolog Murchison otrzyma próbki, tym szybciej będziemy mieli środek pozwalający wyeliminować te zakłócenia — stwierdziła rzeczowo Sommaradvanka. — Moje środkowe kończyny są wystarczająco silne, abym mogła przytrzymać delikwenta i pobrać górnymi co trzeba. Z których naczyń krwionośnych i organów mam dostarczyć materiał i w jakiej ilości?

Murchison zaśmiała się nagle.

— Proszę, zostaw i nam jakieś zajęcie, bo inaczej poczujemy się całkiem niepotrzebni. Ty przytrzymasz osobnika, Danalta ustawi skaner, a ja pobiorę próbki, podczas gdy…

— Mówi mostek — rozległ się głos Fletchera. — Skok za pięć sekund od… teraz. Dodatkowa masa obcego statku spowoduje, że podróż do Szpitala potrwa nieco dłużej. Powinniśmy być na miejscu za niecałe cztery dni.

— Dziękuję, przyjacielu Fletcher — powiedział Prilicla.

Nagle poczuli znajome, lecz trudne do zdefiniowania wrażenie towarzyszące zniknięciu statku z normalnej przestrzeni i przejściu do przestrzeni opisy — walnej tylko matematycznie. Cha zmusiła się, by spojrzeć w iluminator. Wiązka łącząca oba statki była niewidoczna, ale rękaw owszem. Wkoło zaś migotała nie dająca oku żadnego punktu oparcia szarość.

Cha Thrat czuła, że jeszcze chwila, a na pewno rozboli ją głowa, odwróciła się więc ku znajomej scenerii pokładu medycznego.

Zdążyła zamienić tylko kilka słów z Khone’em, gdy trzeba już było ruszać za Murchison, Danaltą i Naydrad na drugi statek. Siostra pomogła jej z pojemnikami, których zawartość stanowiła żywność. Należało tylko wyszukać w magazynach kontenery z takimi samym etykietami, aby móc karmić wszystkich rozbitków do wypęku.

Nie wiedziała jeszcze wtedy, że wiele czasu minie, nim znowu będzie jej dane ujrzeć pokład medyczny. Gdy wychodziła, Prilicla unosił się nad rozkrojonymi szczątkami i rozmawiał cicho z Khone’em, czasem kierując też kilka treli do juniora.

— Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy najpierw ich nakarmić, a potem wziąć próbki — powiedziała Cha, gdy stanęli wokół fotela z szamoczącym się obcym. — Może wtedy pacjent byłby bardziej skłonny do współpracy.

— Tyle czasu znajdziemy — rzekła Murchison. — Naprawdę, czasem bardzo mi kogoś przypominasz, Cha.

— Kogo? — spytała Naydrad w typowy dla Kelgian, bezpośredni sposób. — Kto może być tak dziwny?

Patolog zaśmiała się, ale nie odpowiedziała. Cha Thrat też milczała. Murchison poruszyła bezwiednie bardzo ryzykowny temat. Sommaradvanka pomyślała, że jeśli kiedyś będzie miała się dowiedzieć, co właściwie zaszło na Goglesk, lepiej, aby usłyszała to od swojego partnera, a nie od Cha. Prilicla też zresztą nalegał na podobne rozwiązanie.

Żywność FGHJ była zdumiewająco mało zróżnicowana. Trafili tylko na dwa wzory pojemników — w jednych była woda, w drugich zalatujący lekko płyn. Znaleźli też bloki suchego, gąbczastego materiału opakowanego w cienką folię z wielkim pierścieniem służącym do otwierania. Według Murchison jedno i drugie było syntetyczne i pasowało do wymagań metabolicznych obcych, drobne zaś ilości nieodżywczych substancji obecnych w obu produktach miały zapewne dostarczyć miłych wrażeń kubkom smakowym istot.

Ale gdy Cha rzuciła stworzeniu jeden z pakunków, ono zaczęło szarpać go zębami, nie próbując nawet wcześniej zdjąć zeń opakowania. Zignorowało również łatwe do usunięcia kapsle na butelkach, a wbiło kły w szyjkę i wychłeptało ile mogło, większość zawartości wylewając wszakże na siebie.

Kilka minut później Murchison mruknęła coś pod nosem i powiedziała:

— Z całą pewnością nie potrafi zachować się przy stole, ale chyba nie jest już głodny. Zaczynajmy.

Ostatecznie nie zauważyli jednak szczególnej zmiany w zachowaniu najedzonego osobnika, może z wyjątkiem tego, że miał więcej sił do walki z nimi. Zanim udało się pobrać próbki, Naydrad i Cha Thrat dorobiły się po kilka siniaków każda, Danalta zaś, któremu zagrozić mogły jedynie wysokie temperatury, musiał przybierać nader wymyślne kształty, aby przytrzymać bestię. Gdy było już po wszystkim, Murchison wysłała Danaltę i Naydrad naprzód z próbkami, a sama została jeszcze chwilę w centrali, żeby przyjrzeć się stworzeniu.

— Wcale mi się nie podoba — powiedziała.

— Mnie też niepokoi — zgodziła się Sommaradvanka. — Niemniej jeśli wystarczająco długo będzie się podchodzić do problemu od różnych stron, zwykle znajdzie się rozwiązanie.

— Chyba jakiś wasz filozof musiał kiedyś tak powiedzieć — mruknęła patolog. — Ale przepraszam. Do czego zmierzałaś?

— To akurat zdanie usłyszałam od porucznika Timminsa — powiedziała Cha. — Chciałam podsumować to, co wiemy. Trafiliśmy zatem na statek, którego załoga cierpi na szczególne schorzenie. Jest zdrowa fizycznie, ale upośledzona umysłowo. Nie tylko nie potrafi obsługiwać jednostki, ale zapomniała też, jak rozpina się zatrzaski i otwiera drzwi czy opakowania żywności. Zmienili się w zwierzęta.

— Na razie nie słyszę nic nowego.

— Kabiny mieszkalne pozbawione są wygód, co skłoniło nas najpierw do przypuszczenia, że może to być statek więzienny. Niewykluczone jednak, że członkowie załogi z jakichś powodów, być może związanych z podróżami kosmicznymi, wiedzą, iż wygody i tak nie przydadzą im się na nic w czasie lotu. Może spodziewają się, że zmienią się w zwierzęta i że będzie to stan przejściowy, krótkotrwały. Jednak tym razem coś poszło nie tak i zmiana okazała się trwała.

— Teraz to co innego — stwierdziła Murchison, wzdragając się lekko. — Niemniej, jeśli to ci w czymś pomoże, mogę powiedzieć, że wśród dostarczonych przez Naydrad próbek była zarówno żywność, jak i leki. Dokładnie rzecz biorąc, jeden lek, kapsułki z doustnym środkiem uspokajającym, takim samym jak ten znaleziony w zwłokach. Może masz więc rację, mówiąc, że spodziewali się czegoś i ten środek miał złagodzić destruktywne skutki stanu zezwierzęcenia. Dziwne jednak, że Naydrad, która jest bardzo skrupulatna, gdy chodzi o poszukiwania, nie znalazła żadnych lekarstw ani też narzędzi, które mogłyby służyć celom medycznym. Jeśli więc nawet przewidzieli własną chorobę, wygląda na to, że nie mieli w załodze lekarza.

— Ta informacja jeszcze bardziej komplikuje sprawę — stwierdziła Cha Thrat.

Murchison zaśmiała się, jednak bladość twarzy sugerowała, że wcale nie jest jej do śmiechu.

— Z tym, którego zaczęliśmy kroić, wszystko było w porządku. O ile nie liczyć tego przypadkowego urazu głowy, który spowodował śmierć. Nie widzę też żadnych objawów chorób somatycznych u pozostałych członków załogi. Coś wszakże wyczyściło im mózgi. Wymazało wspomnienia, całą wiedzę i umiejętności i samo też zniknęło bez śladu, zostawiając ich tylko z instynktami i odruchami. Całkiem jak zwierzęta. Co to jednak mogło być? — zakończyła, znowu się wzdragając. — Co może powodować równie selektywne uszkodzenia centralnego układu nerwowego?

Cha Thrat poczuła nagle impuls, aby przytulić patolog. Nigdy jeszcze żaden Sommaradvanin nie myślał w ten sposób o człowieku. Z wielkim trudem opanowała uczucia, które nie były przecież jej uczuciami.

— Być może środek do narkozy pozwoli znaleźć odpowiedź na to pytanie. U tych pacjentów choroba, czy cokolwiek to jest, zapewne nadal się rozwija. Jeśli ich uśpimy i zlokalizujemy tego ostatniego, może okaże się, że u niego przebiega ona inaczej albo jest na nią w naturalny sposób odporny? Badając go, znajdziemy może sposób na wyleczenie wszystkich.

— Właśnie, anestetyk — mruknęła z uśmiechem Murchison. — W ten taktowny sposób przypomniałaś mi, na czym polega moja praca. Prilicla nie zrobiłby tego lepiej. Marnuję tutaj czas. — Odwróciła się i już chciała wyjść, gdy jeszcze sobie o czymś przypomniała. Nadal była bardzo blada. — Cokolwiek spotkało te istoty, wykracza to poza moje doświadczenie kliniczne. Być może nikt w Szpitalu nie zetknął się jeszcze z niczym podobnym. Jednak nam nie powinno tu nic zagrażać. Z wykładów pamiętasz zapewne, że konkretne patogeny mogą być niebezpieczne tylko dla istot z tej samej ekosfery i nie oddziałują na organizmy pochodzące spoza planety. Czasem trafiamy jednak na coś, co zaprzecza całej naszej wiedzy, trudno więc wykluczyć, że pewnego dnia spotkamy wyjątek i od tej reguły, czyli chorobę zdolną przenosić się mimo barier ewolucyjnych. Samo przypuszczenie, że taki wyjątek jest prawdopodobny, bardzo mnie przeraża. Jeśli mielibyśmy trafić nań właśnie teraz, musimy pamiętać, że choroba ta nie daje żadnych somatycznych objawów, a tylko psychiczne. Będę musiała porozmawiać o tym z Priliclą. Powinniśmy obserwować się nawzajem, czy nie pojawia się w naszym zachowaniu coś dziwnego, czy nie nawiedzają nas dziwne myśli.

Murchison pokręciła głową z wyraźną irytacją.

— Na ile mogę być czegoś pewna, sądzę, że nic nie powinno ci tu zagrażać — rzekła. — Ale tak czy owak, uważaj, proszę.

Загрузка...