Rozdział szósty

Cha Thrat i starszy lekarz dotarli na oddział kilka minut przed O’Marą i siostrą przełożoną, ale w dyżurce zastali już trzy siostry pełniące tego dnia dyżur — dwie Kelgianki DBLF i Melfiankę ELWT, które schroniły się tam, porzucając pacjentów.

Jak wyjaśnił Cresk — Sar, ich zachowanie nie było przejawem karygodnego braku troski o chorych, ale zwykłym środkiem ostrożności podjętym w wyjątkowej sytuacji. Po raz pierwszy bowiem w dziejach Szpitala Chalderczyk zaczął się zachowywać w sposób noszący znamiona nieopanowanej agresji.

W zielonkawym półmroku widać było krążący z wolna długi kształt. W sumie nic nowego — wielu znudzonych pacjentów zwykło tu spędzać czas, pływając od ściany do ściany. Poza kilkoma oderwanymi kawałkami sztucznej roślinności unoszącymi się pomiędzy wspornikami wszystko wyglądało normalnie.

— Co z innymi pacjentami, siostro? — spytał Cresk — Sar. Jako jedyny starszy lekarz na oddziale zobowiązany był zadbać o sprawy medyczne. — Nikt nie ucierpiał?

Hredlichli podpłynęła do monitorów.

— Są wystraszeni i wzburzeni, ale nie odnieśli obrażeń. Nie doszło też do uszkodzenia ich modułów medycznych. Mieli dużo szczęścia.

— Albo agresja pacjenta nie była skierowana przeciwko nim… — zaczął O’Mara, ale zamilkł.

Znajdująca się na drugim końcu basenu sylwetka skróciła się nagle i Chalderczyk ruszył gwałtownie ku dyżurce. Cha dostrzegła poruszające się energicznie płetwy, przytulone przez pęd do ciała wyrostki i lśniące zęby, gdy klinowata głowa uderzyła w przezroczystą ścianę. Ta ugięła się wyraźnie, ale nie pękła.

Istota była zbyt duża, aby skorzystać ze zwykłego wejścia, ale przesunąwszy się nieco, wprowadziła do środka trzy macki. Nie były dość długie ani silne, by kogokolwiek wyciągnąć, lecz jedna z kelgiańskich sióstr przeżyła kilka chwil strachu. Rozczarowany Chalderczyk odpłynął, pociągając za sobą oderwane kawałki roślinności.

O’Mara mruknął coś, czego autotranslator nie przełożył, i dodał:

— Kim jest ten pacjent i dlaczego wezwano też stażystkę Cha Thrat?

— To AUGL jeden szesnaście. Jest z nami od bardzo dawna — odpowiedziała Melfianka. — Tuż przed atakiem wzywał nową pielęgniarkę, Cha Thrat. Gdy powiedziałam mu, że nie będzie jej przez kilka dni, przestał się do nas odzywać, chociaż jego autotranslator jest na miejscu i działa jak należy. Dlatego właśnie dołączyliśmy ją do listy alarmowego wezwania.

— Ciekawe — rzekł naczelny psycholog, spoglądając na Cha. — Dlaczego pytał właśnie o panią i dlaczego zaczął demolować oddział, usłyszawszy, że pani nie ma? Nawiązała pani może z nim jakąś szczególną więź?

Zanim Cha zdążyła cokolwiek powiedzieć, starszy lekarz zajął się tym, co dla niego było najistotniejsze.

— Czy psychologiczne dociekania mogą poczekać, majorze? Najważniejsze jest obecnie bezpieczeństwo pacjentów i personelu oddziału. Patologia dostarczy niebawem pistolet z szybko działającymi ładunkami usypiającymi. Gdy już uspokoimy pacjenta…

— Pistolet z ładunkami! — krzyknęła jedna z Kelgianek, a ruchy jej futra mówiły o lekceważeniu. — Zapomina pan chyba, że taki ładunek będzie musiał przelecieć sporo w wodzie, która go spowolni, a potem jeszcze przebić pancerną skórę pacjenta! Pewność, że środek zadziała, daje tylko strzał we wnętrze paszczy, gdzie jest miękka tkanka. Aby to zrobić, ktoś będzie musiał podpłynąć bardzo blisko do AUGL — a, co grozi ni mniej, ni więcej tylko połknięciem. Tak czy owak, ja na ochotnika się nie zgłaszam!

Cha Thrat nie czekała dłużej. Zwróciła się do starszego lekarza:

— Jeśli wyjaśni mi pan dokładnie, jak to działa, podejmę się zadania.

— Nie masz odpowiedniego przeszkolenia ani doświadczenia… — zaczął Nidiańczyk, ale O’Mara uniósł dłoń, prosząc go o ciszę.

— Oczywiście zgłasza się pani na ochotnika — powiedział cicho. — Ale dlaczego? Bo taka jest pani odważna? Albo po prostu głupia? Ma pani samobójcze ciągoty? A może poczuwa się pani do odpowiedzialności i dręczy panią poczucie winy?

— Majorze O’Mara — odezwała się stanowczo Hredlichli — nie czas teraz na roztrząsanie kwestii odpowiedzialności czy analizowanie emocji. Co będzie z jeden szesnaście? I z pozostałymi moimi pacjentami?

— Racja, siostro — powiedział O’Mara. — Najpierw spróbuję porozmawiać z jeden szesnaście. Wystarczająco często się spotykaliśmy, aby odróżnił mnie od innych ludzi. W trakcie mogę potrzebować kontaktu z Cha Thrat, proszę więc pozostać na fonii.

— Nie będzie trzeba — stwierdziła stanowczo Cha. — Pójdę z panem. — Zaczęła w duchu przygotowywać się na rychły koniec żywota.

— Będę zbyt zajęty pacjentem, aby pilnować i pani, więc dobrze — odparł psycholog, dodając jeszcze coś, co autotranslator zignorował. — Proszę ze mną.

— Ale to tylko stażystka! — zaprotestował starszy lekarz. — Poza tym w lekkim kombinezonie pacjent może zobaczyć w panu jedynie smakowity kąsek. To wszystkożercy i do niedawna…

— Chce mnie pan wystraszyć, Cresk — Sar? — spytał O’Mara, płynąc w kierunku wyjścia.

— No trudno. Ale i tak przygotuję wszystko na wypadek, gdyby pańskie rozmowy nic nie dały. Siostro, proszę wezwać natychmiast czteroosobowy zespół transportowy w ciężkich kombinezonach. Niech zabiorą też pistolety z ładunkami usypiającymi i kaftan dla w pełni świadomego i nieskorego do współpracy AUGL — a…

Nim Cresk — Sar skończył wydawać dyspozycje, Cha popłynęła w ślad za naczelnym psychologiem.

Czas dłużył im się, gdy unosili się w milczeniu pośrodku basenu obserwowani przez milczącego i skrytego w oderwanej roślinności pacjenta. O’Mara uznał, że nie powinni robić nic, co jeden szesnaście mógłby uznać za atak, tylko czekać cierpliwie na jego ruch. Cha pomyślała, że Ziemianin ma najpewniej rację, ale i tak zrobiło jej się dziwnie gorąco, chociaż woda wkoło nie była wcale przesadnie ciepła. Oblewając się potem, uznała, że chyba jeszcze nie w pełni gotowa jest na koniec żywota.

Drgnęła nagle, usłyszawszy w słuchawkach głos starszego lekarza.

— Jest już zespół od przeprowadzki — powiedział cicho Cresk — Sar. — Na razie nic się nie dzieje. Mogę ich wysłać, aby zajęli się przenoszeniem pozostałych pacjentów do sali operacyjnej? Będzie tam im ciasno, ale da się wznowić ich leczenie, a wy będziecie mieli szesnastkę dla siebie.

— Czy to pilne? — szepnął O’Mara.

— Nie — odezwała się Cha, zanim starszy lekarz zdążył oddać głos siostrze przełożonej. — Chodzi tylko o rutynową obserwację, zmianę opatrunków i podawanie leków wspomagających. Nic szczególnie ważnego.

— Dziękuję, stażystko — powiedziała Hredlichli tonem równie ostrym jak atmosfera, którą oddychała. — Nie pracuję tu zbyt długo, majorze O’Mara, ale mam wrażenie, że ten pacjent mi ufa. Chciałabym do was dołączyć.

— Nie. W obu przypadkach — rzekł zdecydowanie psycholog. — Nie chcę płoszyć naszego przyjaciela zbyt wielkim ruchem. Siostro, gdyby twój skafander został uszkodzony, znalazłabyś się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, wiesz przecież. My co najwyżej utoniemy, nikogo nie zatruwając… Aha…

Pacjent nadal milczał, ale wreszcie się ruszył. Płynął w ich stronę niczym gigantyczna torpeda. Tyle że torpedy nie mają otwartej paszczy.

Czym prędzej popłynęli w przeciwne strony, aby z jednego stać się dwoma celami, co teoretycznie powinno dać któremuś z nich szansę na ratunek. Jednak był to tylko środek ostrożności. O’Mara nie sądził, aby nieśmiały zwykle, uległy i bojaźliwy AUGL mógł naprawdę zaatakować.

Tym razem miał rację.

Wielka paszcza zamknęła się, zanim jeszcze Chalderczyk przepłynął przez miejsce, gdzie przed chwilą byli. Zawrócił ponad nimi, zanurkował i zaczął opływać ich ciasnymi kręgami. Przez coraz silniejsze turbulencje czuli się, jakby ciśnięto ich w środek wielkiego wiru. Cha nie wiedziała, czy miota nimi w pionie czy w poziomie, czuła tylko, że pacjent musi być naprawdę blisko, gdyż dochodziły do niej fale uderzeniowe towarzyszące zamykaniu paszczy. Nigdy jeszcze nie była równie bezradna i przelękniona.

— Przestań, Muromeshomon! — zawołała w końcu. — Chcemy ci pomóc. Co ty wyrabiasz?

Chalderczyk zwolnił, ale nie przestał krążyć.

— Nie możesz mi pomóc — rzekł po chwili. — Sama powiedziałaś, że nie masz wystarczających kwalifikacji. Nikt tu nie może mi pomóc. Nie chcę was skrzywdzić, nikogo nie chcę skrzywdzić, ale boję się. Cierpię. Czasami jednak chciałbym wszystkich… Trzymajcie się ode mnie z daleka, żebym nie zrobił wam krzywdy.

Zaszumiało i pacjent trącił ogonem zbiorniki powietrza Sommaradvanki. Stażystka znowu zaczęła się obracać. O’Mara chwycił ją za jedną ze środkowych kończyn i zatrzymał. Zobaczyła, że Chalderczyk wrócił do swojego ciemnego kąta i obserwuje ich.

— Nic ci nie jest? — spytał psycholog, rozluźniając chwyt. — Skafander cały?

— Tak. Szybko odpłynął. Jestem pewna, że potrącił mnie przypadkiem.

O’Mara nie odpowiedział od razu.

— Zawołałaś go po imieniu. Znam jego imię, bo jest w aktach na wypadek, gdyby trzeba było zawiadomić krewnych, ale nie użyłbym go poza szczególnymi sytuacjami, a i wtedy tylko za pozwoleniem. Ty jednak nie dość, że sama je poznałaś, to jeszcze wypowiedziałaś je całkiem beztrosko, zupełnie jakby chodziło o Cresk — Sara, Hredlichli czy o mnie. Nie wolno ci…

— Sam mi je wyjawił — przerwała mu Cha. — Przedstawiliśmy się sobie podczas dyskusji, która wynikła, gdy wyraziłam kilka krytycznych uwag o jego leczeniu.

— Podczas dyskusji… — mruknął zdumiony O’Mara i dodał jeszcze coś niezrozumiałego. — Co dokładnie mu powiedziałaś?

Cha Thrat zawahała się. AUGL znowu płynął w ich stronę, tym razem jednak powoli. Zatrzymał się w połowie drogi i naprężywszy macki, najpewniej łowił czujnie każde słowo.

— Chociaż nie, nie mów — rzucił ze złością O’Mara. — Sam powiem ci najpierw, co wiem o pacjencie, a potem spróbujesz mnie dokształcić. W ten sposób unikniemy powtórek i oszczędzimy czas. Nie wiem, ile go nam jeszcze daruje, ale pewnie niewiele, więc postaram się pospieszyć…

Pacjent jeden szesnaście przebywał w Szpitalu dłużej niż spora część personelu. Jego obraz kliniczny wciąż pozostawał dość tajemniczy. Badało go paru najlepszych Diagnostyków i owszem, znaleźli ślady napięć w niektórych obszarach pancerza, co mogło być dokuczliwe, jako że istota należała do zewnątrzszkieletowych, z drugiej strony stwierdzono też jednak spore rozleniwienie i skłonność do obżarstwa. Ostateczna diagnoza brzmiała: nieuleczalna hipochondria.

Stan Chalderczyka pogarszał się zawsze znacznie, gdy poruszano przy nim temat powrotu do domu, uznano go więc w końcu za „wiecznego pacjenta”. Jemu ten status nie wadził. Nieustannie odwiedzali go zarówno lekarze, jak i psychologowie, szkolili się °a nim interniści i cały chyba personel pielęgniarski. Był regularnie ostukiwany, osłuchiwany i kłuty przez kolejne grupy stażystów i mimo niewprawności badających bardzo mu się to podobało. Wykładowcy zresztą również cieszyli się, że mają kogoś takiego pod ręką.

— Od dawna nikt nie wspomina już o odesłaniu go na rodzinną planetę — stwierdził O’Mara. — Czy ty…?

— Owszem — powiedziała Cha Thrat. O’Mara znowu mruknął coś niezrozumiale.

— To wyjaśnia, dlaczego siostry ignorowały go, zajmując się innymi pacjentami, i potwierdza moją diagnozę, że chodzi o jakąś chorobę władców — dodała szybko.

— Na razie tylko słuchaj! — polecił ostro psycholog. Pacjent podpłynął nieco bliżej. — Staraliśmy się dotrzeć do przyczyn hipochondrii szesnastki, ale ponieważ nikt nie oczekiwał, że rozwiążemy jej problemy, pozostają one nierozwiązane. To brzmi jak wymówka i zaiste nią jest. Musisz jednak zrozumieć, że Szpital nie jest i nigdy nie będzie zakładem psychiatrycznym. Potrafisz sobie wyobrazić podobne miejsce, w którym sam widok części istot może wywołać koszmary, pełne stworzeń cierpiących na zaburzenia osobowości? Ile według ciebie byłoby problemów z leczeniem i kontrolowaniem takich pacjentów? I bez nich nie jest łatwo zadbać o kondycję psychiczną personelu. Nawet bowiem tak łagodny przypadek jak ten tutaj stwarza mnóstwo trudności. Gdy któryś z chorych zaczyna wykazywać objawy niezrównoważenia, zostaje poddany obserwacji, jeśli trzeba, ogranicza mu się możliwość poruszania, a następnie, kiedy tylko jest to możliwe, przekazuje pod opiekę jego pobratymców.

— Rozumiem — pozwiedzała Cha. — To usprawiedliwia wasze postępowanie.

Psycholog poczerwieniał na twarzy.

— Słuchaj uważnie, bo to istotne. Chalderczycy to jedna z niewielu inteligentnych ras, które używają swoich imion wyłącznie w kontaktach z partnerami, najbliższą rodziną i najważniejszymi przyjaciółmi. Ty jednak, istota innego gatunku, usłyszałaś to imię i nawet wymówiłaś je głośno. Byłaś świadoma wagi tego gestu? Wiesz, że oznacza on, iż wszystko, co powiedziałaś albo obiecałaś pacjentowi, jest bezwarunkowo wiążące, tak jakby to było ślubowanie przed najwyższą możliwą, realną czy metafizyczną instancją? Rozumiesz już, jakie to ma znaczenie? — spytał cicho, ale z wyraźnym niepokojem O’Mara. — Dlaczego zdradził ci swoje imię? Co dokładnie zaszło między wami?

Cha przez chwilę nie odzywała się, gdyż pacjent znowu zbliżył się tak bardzo, że mogła mu dokładnie policzyć zęby w otwartej paszczy. We wszystkich sześciu rzędach. Całkiem bezwiednie zaczęła się zastanawiać nad czynnikami ewolucyjnymi, które spowodowały, że górne trzy rzędy były dłuższe niż dolne. Potem paszcza zamknęła się z trzaskiem, a Cha pomyślała, jaki rozległby się odgłos, gdyby znalazła się przypadkiem na drodze tych zębisk.

— Zasnęłaś? — rzucił O’Mara.

— Nie — odparła, nie pojmując, jak inteligentna istota mogła zadać równie bezsensowne pytanie. — Zaczęliśmy rozmawiać, bo czuł się samotny i nieszczęśliwy, a inne pielęgniarki były zajęte. Opowiedziałam mu o Sommaradvie i okolicznościach, które przywiodły mnie do Szpitala, oraz o części moich przyszłych obowiązków, jeśli zostanę przyjęta do pracy tutaj. Nazwał mnie dzielną i zaradną, inną całkiem niż on, chory, stary i coraz bardziej zalękniony. Powiedział, że wiele razy śnił o swobodnym pływaniu w ciepłym oceanie Chalderescola, tak odmiennym od tego aseptycznego środowiska ze sztuczną roślinnością. Chętnie porozmawiałby 0 tym z innymi pacjentami AUGL, ale większość z nich czas po operacji spędzała pod wpływem środków uspokajających. Nawiązywał kontakt z uprzejmym ogólnie personelem, ale zdarzało się to o wiele za rzadko. Powiedział też, że nigdy nie spróbowałby uciec ze Szpitala, bo jest zbyt stary, zbyt chory i zbyt mało pewny siebie.

— Uciec? — spytał O’Mara. — Jeśli nasz stały pacjent zaczął traktować Szpital jak więzienie, jest to w zasadzie całkiem zdrowy objaw. Ale słucham, co jeszcze powiedział?

— Rozmawialiśmy na różne tematy. Mówiliśmy o naszych światach, o pracy, przeszłości, przyjaciołach, rodzinach, poglądach…

— Tak, tak — przerwał jej niecierpliwie psycholog, zerkając na przysuwającego się znowu pacjenta. — To mnie nie interesuje. Co twoim zdaniem mogło spowodować jego obecny stan?

Cha postarała się znaleźć słowa, które najprecyzyjniej i przy tym zwięźle opisałyby sytuację.

— Opowiedział mi o wypadku w przestrzeni i obrażeniach, które wtedy odniósł. To one sprawiły, że się tu znalazł, przypominają o sobie do dziś nieregularnymi atakami bólu. Czuje się głęboko nieszczęśliwy i nie znajduje zadowolenia w obecnej egzystencji. Nie potrafiłam ustalić jego statusu na Chalderescolu, ale sądząc z opisu pracy, jaką wykonywał, skłonna byłam uznać, że należał do górnej warstwy wojowników, jeśli nie był nawet władcą. Znaliśmy już wtedy swoje imiona, zdecydowałam się więc powiedzieć, że jego kuracja ma raczej charakter zachowawczy i że leczony jest na niewłaściwą chorobę. Rzeczywiste schorzenie nie było mi obce, lecz nie mogłam go zwalczać, znałam za to na Sommaradvie magów zdolnych to uczynić. Kilka razy wspomniałam, że wobec powyższego o wiele lepiej by się poczuł, gdyby wrócił do domu.

Pacjent znajdował się teraz bardzo blisko. Poruszał wielką paszczą, jakby coś żuł, a słychać było przy tym budzące grozę i zarazem litość zgrzytanie zębów.

— Kontynuuj — szepnął O’Mara. — Ale uważaj, co mówisz.

— Niewiele jest już do opowiedzenia. Gdy widzieliśmy się ostatni raz, powiedziałam, że nie będzie mnie, bo dostałam dwa wolne dni. On chciał rozmawiać tylko o magach i pytał, czy mogliby wyleczyć go z lęków i nieustannych nawrotów bólu. Poprosił mnie jak przyjaciela, abym się tym zajęła albo posłała po swojego rodaka zdolnego mu pomóc. Odparłam, że jakkolwiek znam trochę zaklęcia magów, to jednak nie dość, aby ryzykować podobną kurację, nie zajmuję też odpowiednio wysokiej pozycji, żeby móc wezwać maga do Szpitala.

— Co odpowiedział?

— Nic. Nie chciał już ze mną rozmawiać.

Nagle oboje ujrzeli czeluść gardzieli AUGL — a, który przysunął się jeszcze bliżej.

— Nie jesteś taka jak inni, którzy niczego nie obiecywali i niczego nie robili. Dałaś mi nadzieję na pomoc jednego z waszych magów, a potem ją odebrałaś. Przysporzyłaś mi cierpienia o wiele gorszego niż to, które mnie tu trzyma. Odejdź, Cha Thrat. Dla własnego dobra odejdź jak najdalej.

Zatrzasnął paszczękę, opłynął ich wkoło i skierował się na drugi koniec basenu. Nie widzieli za bardzo, co tam robi, ale sądząc po słowach docierających z dyżurki, zaczął demolować wnętrze.

— Moi pacjenci! — . wybuchła Hredlichli. — Moje nowe stanowiska zabiegowe! Szafki z lekami…

— Z tego co widzimy, na razie pacjentom nic się nie dzieje, ale nie wiadomo, jak długo będą mieli tyle szczęścia — wtrącił się Cresk — Sar. — Wysyłam ekipę, aby obezwładniła szesnastkę. To będzie trochę trudne. Lepiej szybko się stamtąd wycofajcie.

— Chwilę — rzekł O’Mara. — Najpierw jeszcze z nim porozmawiamy. Nie sądzę, aby naprawdę stanowił dla nas zagrożenie. Chociaż każdy myli się kiedyś pierwszy raz — dodał na częstotliwości Cha.

Z jakiegoś powodu Sommaradvanka ujrzała nagle obraz ze swego dzieciństwa — kuliste akwarium z małą, kolorową rybką, jej ówczesnym ulubieńcem. Rybka okrążała naczynie i co rusz uderzała o szklane ściany, chociaż tuż za nimi znajdowało się środowisko, w którym szybko udusiłaby się i zginęła. Jednak tamta mała rybka nie myślała o tym. I tak samo było z tą dużą tutaj…

— Gdy szesnastka zdradził ci swoje imię, nałożył na was zobowiązanie udzielenia każdej możliwej pomocy, tak samo jakbyście byli krewnymi albo rodziną — powiedział pospiesznie O’Mara. — Skoro wspomniałaś mu o szansie związanej z magami z Sommaradvy, cokolwiek sądzić o skuteczności takiego leczenia, powinnaś sprowadzić tu jakiegoś niezależnie od tego, ile by cię to kosztowało.

Przez wodę dobiegły ich zgrzyt rozdzieranego metalu i krzyki innych AUGL—ów. Hredlichli też odezwała się wzburzona, ale 0’Mara zignorował to wszystko.

— Musisz dotrzymać słowa, Cha Thrat, nawet jeśli żaden z twoich magów nie zdoła pomóc szesnastce bardziej niż my. Rozumiem, że nie masz wystarczających wpływów, aby namówić któregoś na przybycie do nas, ale gdyby Szpital i Korpus poparły zgodnie twoją prośbę…

— Tutaj i tak nie wejdą — powiedziała Cha. — Zwykle są niezrównoważeni, ale nie są głupi. Wraca!

Tym razem pacjent nadpływał wolniej, ale nadal zbyt szybko, aby zdążyli schronić się w bezpiecznym miejscu. Ekipa z ładunkami usypiającymi też nie miała szansy dotrzeć do nich na czas. Pacjenci i wszyscy zgromadzeni w dyżurce zamilkli. Gdy AUGL podpłynął bliżej, Cha dojrzała w jego oczach błysk szaleństwa typowy dla rannego drapieżnika. Bestia powoli otworzyła paszczę…

— Zawołaj go po imieniu, cholera! — rzucił O’Mara.

— Mu… Muromeshomon — wyjąkała Cha Thrat. — Przy… przyjacielu, chcemy ci pomóc.

Złość widoczna w spojrzeniu pacjenta jakby nieco osłabła. Teraz można było dostrzec w nim głównie cierpienie. Szczęki zawarły się i znowu rozchyliły, ale tym razem tylko aby przemówić.

— Grozi ci wielkie niebezpieczeństwo, przyjaciółko. Wypowiedziałaś moje imię i oświadczyłaś, że ten szpital nie może uleczyć mnie swoimi lekami ani sprzętem i że nawet już nie próbuje, a i ty nie pomożesz mi, chociaż twierdziłaś, że to możliwe. W odwrotnej sytuacji nie zachowałbym się tak jak ty, nie odmówiłbym też zrobienia czegoś, jak ty odmówiłaś. Oferujesz złudną przyjaźń, nie wiesz, co to honor. Jestem zły i rozczarowany tobą. Uciekaj, jeśli chcesz ocaleć. Mnie pomóc już nie można.

— Nie! — krzyknęła Cha. Paszcza otworzyła się szerzej, w oczach znowu błysnęło szaleństwo. Stażystka pojęła, że w razie ataku pacjenta stanie się jego pierwszą ofiarą. Rozpaczliwie kontynuowała: — To prawda, że nie mogę ci pomóc. Twojej choroby nie uleczą zioła uzdrawiaczy ani skalpel chirurga. Tu trzeba zaklęć maga znającego dobrze problemy władców. Ktoś taki mógłby ci pomóc, ale ponieważ nie jesteś Sommaradvaninem, pewności nie ma i nie będzie. Jest jednak ze mną O’Mara, mag doświadczony w leczeniu władców wielu różnych gatunków. Opowiedziałabym mu o twoim przypadku od razu, ale jako nie znająca procedur stażystka zamierzałam poprosić go o spotkanie i dopiero wtedy spytać o ciebie…

AUGL zawarł szczęki, ale poruszał nimi ciągle w sposób znamionujący złość albo zniecierpliwienie.

— Wiele razy słyszałam już w Szpitalu o O’Marze i jego wielkiej magicznej mocy…

— Jestem naczelnym psychologiem, a nie żadnym magiem, do licha — warknął major. — Trzymaj się faktów i nie składaj już obietnic bez pokrycia!

— Nie jest pan psychologiem! — odparła Cha tak zła na Ziemianina, który nie rozumiał sytuacji, że prawie zapomniała na chwilę o zagrożeniu ze strony pacjenta. Nie po raz pierwszy zastanawiała się, jakaż to tajemnicza choroba sprawia, że nader rozumni zwykle i zdolni władcy potrafią zachowywać się czasem tak nierozsądnie. — Na Sommaradvie psycholog nie należy ani do klasy sług, ani do klasy wojowników, lecz jako naukowiec próbuje zgłębić funkcje mózgu albo zmiany somatyczne spowodowane fizycznym i psychicznym napięciem. Trudni się także obserwacją zachowań. Słowem, próbuje odnaleźć prawidłowości i zasady pozwalające przygotować skuteczniejsze zaklęcia przeciwko różnym zmorom i chorobom, uczynić naukę z tego, co zawsze było sztuką praktykowaną tylko przez magów.

Psycholog i pacjent utkwili w niej wzrok. AUGL nawet nie mrugnął, O’Mara jednak nieco znowu poczerwieniał.

— Mag może wykorzystać odkrycia psychologów, by rzucać zaklęcia na mroczne zakamarki umysłu. Używa przy tym słów, milczenia, obserwacji i intuicji, aby śledzić zmiany zachodzące w chorym i ustalić, na ile jego wewnętrzny świat przystaje do zewnętrznego. Taka jest właśnie różnica między psychologiem a magiem.

Oblicze Ziemianina było nadal nienaturalnie ciemne, co znalazło pewne obicie w opanowanym, niemniej niemiłym głosie.

— Dziękuję za przypomnienie.

— Nie trzeba dziękować za coś, co było po prostu do zrobienia — odpowiedziała oficjalnym tonem Cha Thrat. — Czy mogę zostać tutaj i popatrzeć? Nigdy nie miałam okazji obserwować maga przy pracy.

— Co on mi zrobi? — spytał nagle AUGL.

Był teraz raczej wystraszony i zaciekawiony niż zły. Po raz pierwszy od wpłynięcia do basenu Cha poczuła się trochę bezpieczniej.

— Nic — stwierdził ku ich zdziwieniu O’Mara. — Całkiem nic…

Na Sommaradvie magowie też zwykli zaskakiwać słowami oraz zachowaniem, które były nieprzewidywalne i nieraz wydawały się dziwaczne, nie na miejscu albo zgoła głupie. Cha przeczytała wielokrotnie wszystko, co było dostępne na ten temat, ale i tak w napięciu czekała, aby zobaczyć, jak wielki ziemski mag weźmie się do swojego wielkiego nic.

Zaklęcie zaczęło się od słów wypowiadanych jakby mimochodem, a dotyczących czasu, gdy AUGL przybył do Szpitala jako dowódca statku, który uległ katastrofie. Nikt poza nim nie ocalał. Jednostki skrzelodysznych, szczególnie wielkich Chalderczyków, były zawsze mało bezpieczne, a zarówno badający okoliczności wypadku Kontrolerzy, jak i biegli z Chalderescola oczyścili całkowicie szesnastkę. Jedynie sam dowódca nie potrafił się rozgrzeszyć. Zdano sobie z tego sprawę, kiedy obrażenia zostały wyleczone, a on nadal narzekał na rozmaite dolegliwości, zwłaszcza gdy próbowano poruszać temat powrotu do domu.

Wiele razy próbowano uświadomić mu, że rezygnując z wygód domowych pieleszy i bliskości przyjaciół, wymierza sobie karę za winę, która istnieje zapewne tylko w jego wyobraźni. Jednak nie udało się go przekonać — cały czas twierdził uparcie, że popełnił coś karygodnego, i nie słuchał nikogo, kto mówił inaczej. Zwykle Chalderczycy uważali równowagę emocjonalną za najważniejszy rys osobowości i tak też prezentował się z pozoru jeden szesnaście — wrażliwy, inteligentny i wykształcony pacjent wypełniający posłusznie zalecenia lekarzy. Ale w tej jednej sprawie ulegał wahaniom równie wielkim jak oceany pod wpływem Księżyca.

I tak Szpital zyskał stałego pacjenta, cieszącego się znakomitym zdrowiem AUGL — a, który nieustannie rzucał nieoficjalne wyzwanie sekcji psychologicznej, jako że tylko tutaj czuł się dobrze i zaznawał względnego szczęścia.

Cha Thrat przeprosiła w duchu O’Marę za posądzenie o niedbałość i słuchała z podziwem, jak zaklęcie przybiera coraz konkretniejszą postać.

— A teraz zaszła zmiana — ciągnął psycholog. — Sprawił to zbieg okoliczności, dokładniej zaś rozmowy z przebywającymi u nas czasowo innymi pacjentami AUGL. Tęskniłeś przez nie za domem. Równocześnie narastał w tobie gniew wobec personelu medycznego, podświadomie bowiem zacząłeś podejrzewać, że wcale nie jesteś chory i że niepotrzebnie poświęcają ci uwagę. I wtedy Cha potwierdziła nagle twoje podejrzenia, że już od dawna nie jesteś traktowany jak prawdziwy pacjent. Był to kolejny, szczęśliwy dla ciebie zbieg okoliczności. Tak naprawdę ty i nasza rozmowna stażystka macie wiele wspólnego. Oboje nie chcecie wracać na swoje planety, oboje też macie po temu prawdziwe albo wyimaginowane powody. I na Sommaradvie, i na Chalderescolu przywiązuje się wielką wagę do publicznego wizerunku i równowagi emocjonalnej. Jednak nasza stażystka nie ma niestety pojęcia o zwyczajach innych gatunków, więc gdy zrobiłeś ten niezwykły krok i zdradziłeś jej swoje imię, chociaż nie jest Chalderczynką, poczułeś się zraniony, nadal bowiem traktowała cię tak samo jak reszta personelu. Zareagowałeś bardzo gwałtownie, ale szczególne cechy twojej osobowości kazały ci wyładować złość na przedmiotach martwych. Niemniej już to, że zdradziłeś imię komuś, kto wprawdzie jest tu od niedawna, uczy się dopiero i pochodzi z bardzo daleka, ale okazał ci współczucie, wskazuje, jak bardzo zależy ci na opuszczeniu Szpitala. Rozpaczliwie szukasz kogoś, kto by ci w tym pomógł. Nadal chcesz wrócić do domu?

Jeden szesnaście wydał wysoki, bulgotliwy dźwięk, którego autotranslator nie przetłumaczył, i wbił wzrok w psychologa, ale mięśnie wkoło szczęk wyraźnie się rozluźniły.

— To było niemądre pytanie — powiedział O’Mara. — Oczywiście, że chcesz. Problem w tym, że się boisz i że ciągle chronisz się tutaj. To na pewno poważny dylemat. Ale pozwól, że spróbuję go rozwiązać, uznając, że znowu jesteś pacjentem, tyle że moim i nie zostaniesz wypisany przed końcem leczenia…

Z pozoru nic się nie zmieniło, pomyślała z podziwem Cha Thrat. Szpital nadal miał swojego pacjenta, ale pojawiła się wątpliwość co do niezmienności tej sytuacji. Pacjent znał swoje położenie i mógł wybierać, czy chce zostać, czy wracać do siebie, jednak daty wypisania nie sprecyzowano, tak by ukoić jego lęk przed opuszczeniem Szpitala, w którym, co było nowością, nie czuł się już wcale tak dobrze jak wcześniej. Z tym akurat mag pomógł mu się jednak pogodzić. Z czasem Korpus miał dostarczyć materiały na temat zmian, jakie zaszły na Chalderescolu pod jego nieobecność, co mogło ułatwić mu podjęcie decyzji. Temu samemu miały służyć częste wizyty O’Mary i wyznaczonych przez niego osób.

Cha przyznała w duchu, że miała szczęście spotkać naprawdę potężnego maga.

Zespól z pistoletami usypiającymi dawno już opuścił dyżurkę, co oznaczało, że Cresk — Sar i Hredlichli również uznali, iż zagrożenie ze strony pacjenta minęło. Patrząc na rozluźnionego i łowiącego każde słowo O’Mary AUGL — a, Cha przyznała im rację.

— Musisz być świadom faktu, że twój powrót do domu możliwy będzie tylko wtedy, gdy przekonasz mnie, że jesteś w stanie przystosować się do środowiska Chalderescola — ciągnął psycholog. — Wtedy z wielką przyjemnością wpakuję cię na pierwszy odlatujący tam statek. Jesteś już u nas tak długo, że czysto zawodowe kontakty zaowocowały także osobistymi, ale najlepsze, co szpital może zrobić dla zaprzyjaźnionego pacjenta, to jak najszybciej wyleczyć go i wypisać. Rozumiesz?

Po raz pierwszy od chwili, gdy O’Mara zabrał głos, AUGL spojrzał na Cha.

— Czuję się już o wiele lepiej, ale obawiam się tego wszystkiego, co muszę jeszcze zrobić. Czy to było właśnie zaklęcie? Czy O’Mara jest dobrym magiem?

— To był początek bardzo udanego zaklęcia — odparła Cha, starając się opanować entuzjazm. — Myślę, że jest dobry, bo mag powinien umieć skłonić pacjenta do ciężkiej pracy.

O’Mara znowu mruknął coś niezrozumiale i dał znak Hredlichli, że pielęgniarki mogą podjąć swe obowiązki. Gdy odwrócili się, aby odpłynąć od całkiem spokojnego już pacjenta, AUGL odezwał się raz jeszcze.

— O’Mara, możesz zwracać się do mnie po imieniu — powiedział oficjalnie.

W przedsionku śluzy wszyscy oprócz Hredlichli unieśli przesłony hełmów. Siostra przełożona dała wreszcie upust długo wstrzymywanej złości.

— Nie chcę więcej widzieć tej… tej sitsachi! Wiem, że poniekąd dzięki niej jeden szesnaście dojdzie do siebie i w końcu opuści Szpital, ale za jaką cenę! Do ilu zniszczeń przy tym doszło! Nie chcę jej więcej na swoim oddziale. Nieodwołalnie!

O’Mara spojrzał na nią i odezwał się swoim zwykłym, pozbawionym emocji tonem władcy:

— Oczywiście to od pani zależy, czy stażystka pozostanie tu czy nie, ale Cha nadal będzie mogła wejść na oddział, ze mną lub sama, ilekroć pacjent tego zapragnie albo ja uznam to za wskazane. Nie potrafię przewidzieć, jak długo potrwa obecna terapia. Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc, siostro przełożona. Nie wątpię, że teraz chciałaby pani powrócić jak najszybciej do swoich obowiązków.

Cha Thrat odezwała się dopiero po odejściu Hredlichli.

— Nie mieliśmy dotychczas okazji o tym porozmawiać, więc nie wiem, jak przyjął pan moje wcześniejsze słowa. Na Sommaradvie każdy oczekuje po władcy czy magu, że będzie jak najlepiej wykonywał swoją pracę, nie zwykliśmy zatem chwalić nikogo za coś, co wynika z jego obowiązków. Można by nawet kogoś w ten sposób obrazić, jednak tym razem…

O’Mara uniósł rękę.

— Cokolwiek powiesz, czy będą to komplementy, czy coś wręcz przeciwnego, nie będzie to miało wpływu na twoje dalsze losy, możesz więc sobie darować. Tak naprawdę znalazłaś się w poważnych tarapatach. Wieści o tym, co tutaj zaszło, obiegną niebawem cały Szpital. Musisz zrozumieć, że siostra przełożona jest najwyższą władzą na oddziale. Wszyscy, którzy sprawiają Jej kłopoty, w tym stażyści wykazujący przedwcześnie zbyt wiele inicjatywy, są natychmiast usuwani, co oznacza w praktyce odesłanie do domu albo do innego Szpitala. Zdziwię się, jeśli choć jedna siostra przełożona zgodzi się teraz przyjąć cię na praktykę. — Zamilkł na chwilę, dając jej czas na przetrawienie przykrych nowin. — Nie zostawia ci to wielkiego wyboru. Możesz albo wrócić do siebie, albo zaakceptować przydział do służebnego pionu technicznego.

— Jesteś bardzo obiecującą stażystką, Cha Thrat — odezwał się nagle ze sporą dozą współczucia Cresk — Sar. — Jeśli zostaniesz, będziesz nadal mogła uczęszczać na moje wykłady, oglądać w wolnym czasie kanały edukacyjne i widywać się z jeden szesnaście. Ale bez praktyki na oddziale nie masz szans na przydział do personelu medycznego. Niemniej, jeśli nie zrezygnujesz, być może sama odnajdziesz odpowiedź na pytanie, które zadałaś mi rano na poziomie rekreacyjnym.

Cha pamiętała dobrze to pytanie i rozbawienie, jakie wywołało wśród przyjaciół wykładowcy. Pamiętała też, jak przykre było odkrycie, że oczekuje się od niej pełnienia obowiązków zwykłej pielęgniarki. Myślała wówczas, że trudno bardziej poniżyć chirurga — wojownika, ale się myliła.

— Ciągle nie znam zasad, którymi rządzi się ten szpital — powiedziała. — Rozumiem jednak, że w jakiś sposób je naruszyłam i muszę ponieść tego konsekwencje. Ale nie przywykłam do łatwych rozwiązań.

O’Mara westchnął.

— To twój wybór, Cha Thrat.

Zanim zdążyła odpowiedzieć, głos zabrał znowu starszy lekarz.

— Skierowanie jej do działu technicznego byłoby czystym marnotrawstwem — zaprotestował. — To najzdolniejsza stażystka w grupie. Jeśli nie będziemy czekać, aż Hredlichli rozgada wszystko dokoła, może uda się panu znaleźć jakiś oddział, na który zostanie przy jęta na staż, i…

— Wystarczy — rzucił O’Mara mniej zasadniczym tonem. — Nie ma co się dłużej zastanawiać, bo pierwszy pomysł jest z reguły najlepszy. Jestem jednak zmęczony i głodny i też mam już dość pańskiej stażystki. Istnieje wszakże chyba taki oddział. Geriatryczny oddział dla FROB—ów, na którym od dawna cierpią na chroniczne braki personelu i przyjmą zapewne Cha z pocałowaniem ręki. Wprawdzie to miejsce, do którego kieruję zazwyczaj tylko stażystów tego samego gatunku co pacjenci, ale przy pierwszej okazji porozmawiam o tym z Diagnostykiem Conwayem. A teraz znikajcie — dodał zdecydowanie. — Jeszcze chwila, a wypowiem zaklęcie, które ciśnie was w serce najbliższego białego karła.

— To wymagający oddział — powiedział Cresk — Sar, gdy szli w kierunku jadalni. — Praca tam jest chyba nawet trudniejsza niż w pionie technicznym. Niemniej można tam mówić pacjentom co tylko do głowy przyjdzie i nikt się tym nie przejmie. Cokolwiek by się stało, nie napytasz tam sobie biedy.

Nidiańczyk wyraźnie starał się pocieszyć stażystkę, ale i tak w jego głosie słychać było powątpiewanie.

Загрузка...