Milczący park ożył śpiewem ptaków, gdy pierwsze promienie słońca przeniknęły przez nagie czarne gałęzie drzewa, które rysowały się na tle nieba bladego jak akwarela. Galina słuchała z roztargnieniem dźwięków – były to małe zwyczajne ptaki, sikorki, kowaliki i strzyżyki. Słyszała płynące z dali krakanie wron, ale nie Maszę. Usiadła skulona na śniegu, w końcu wyczerpana, i przyciągnęła kolana do piersi. Wszystko na próżno. Przemiana ptaków w ludzi, setki ludzi, którzy poszli do domów, do swoich rodzin – przed chwilą, na jej oczach – nie miała znaczenia. Maszy tu nie było, wszystko straciło sens. Nie potrafiła sobie wyobrazić powrotu do domu. Myślała obojętnie, że może zamarznie na śmierć, umrze tutaj w śniegu, że taki koniec będzie równie dobry jak każdy inny.
Jakow usiadł obok. Serce jej zatrzepotało, gdy zobaczyła ptaka w jego ręce, i szybko zwolniło – ptak był zwyczajną wroną, która natarczywie krakała.
– Wyobraź sobie – zagadnął – ta wrona była jedynym prawdziwym ptakiem w całym stadzie. To mój Carl.
– Twój pupil – przypomniała sobie.
– Tak mi przykro – powiedział. – Elena mówi, że jeszcze raz przeszukają podziemie.
– Jaki w tym sens? Czar przepadł, a Ałkonost nie ma więcej piór.
– Kościej…
– Nie może nic zrobić bez piór – dokończyła, zdecydowana pogrążyć się w rozpaczy z determinacją, na jaką było ją stać w tej chwili przygnębienia. – I skąd wiesz, że nie ma jej gdzieś po tej stronie?
Jakow milczał, jego palce z roztargnieniem pieściły lśniącą czarną głowę ptaka.
– Przykro mi. Wiem, jak się czujesz, ale naprawdę nie powinnaś siedzieć na śniegu, zamarzniesz.
– I dobrze – mruknęła ponuro. Poczuła się śmieszna i mała, i nieproszone łzy znów zaszczypały ją w oczy.
– Chodź – powiedział Jakow i pomógł jej wstać. – W chacie jest cieplej.
Galina westchnęła i weszła za nim do środka. Elena powitała ją uśmiechem, który zgasł, gdy tylko zobaczyła jej twarz. Uścisnęła ją ciepło.
– Szkoda, że nie mamy tu herbaty. Galina skinęła głową.
– Byłoby miło.
Oksana, Jakow, Fiodor i Kościej przyglądali się im, więc Elena objęła ramiona Galiny i odwróciła ją twarzą do okna, plecami do pozostałych.
– Nie zwracaj na nich uwagi – szepnęła. – Chcą dobrze, ale nie wiedzą co powiedzieć. Szczerze mówiąc, ja też nie wiem.
– Gdzie jest Zemuna? – Zapytała Galina. – I Timur-bej?
Elena machnęła ręką.
– Pod ziemią. Możesz ze mną wrócić, jeśli chcesz. Tam nie jest źle i możesz zapomnieć o tym, o czym nie chcesz pamiętać. Jeśli coś ci szczególnie doskwiera, zawsze możesz to dać wioślarzowi.
– Wiem. Jakow go spotkał i nie wydawał się zbytnio szczęśliwy.
Elena wzruszyła ramionami.
– Tak to już jest. Ale wioślarz może ci pomóc, naprawdę. I tam jest spokój. Będzie jeszcze spokojniej, gdy pozbyliśmy się Licha i Zlydena. Możemy pić herbatę i rozmawiać przez cały dzień.
Galina pokiwała głową.
– Brzmi nieźle.
Lepsze niż alternatywa, pomyślała. Wspomniała historię Sirin, potęgę jej głosu, który sprawiał, że ludzie pogrążali się w cichym zadowoleniu – gorszym od śmierci, przynajmniej tak mówiły opowieści, choć nigdy nie wyjaśniały dlaczego. Bohaterowie powinni wytrwale zmagać się z przeciwnościami, są tworzeni do walki, nie do składania broni. Ale gdy walka się kończy, a ktoś ciągle przegrywa, dlaczego nie poddać się zadowoleniu? Nic jej nie trzyma na powierzchni.
Usłyszała, że Fiodor i Jakow poszeptują za ich plecami. Odwróciła się, ciekawa, co się dzieje. Postanowiła porzucić nadzieję, ponieważ nadzieja mogła ją tylko jeszcze bardziej zranić, ale nie mogła się powstrzymać.
Fiodor pokazywał Jakowowi i Kościejowi kawkę, a Siergiej, wciąż w ciele białego gawrona, przyglądał się sceptycznie. Bolesny spazm ścisnął serce Galiny.
– Nie – powiedział szybko Fiodor – to nie twoja siostra, przykro mi. To ten facet, Władimir, a raczej jego dusza, rozumiesz? Była w jednej z tych szklanych kulek, szczur Oksany wykradł ją Sławie, a my wcisnęliśmy ją w kawkę. Kościej wspomniał, że może zdoła przywrócić Siergiejowi ludzką postać, więc pomyślałem, że może też pomóc Władimirowi.
Władimir zaskrzeczał z napięciem w głosie:
– Naprawdę jesteś Kościejem Nieśmiertelnym?
– Naprawdę – odparł Kościej. – I owszem, mogę ci pomóc, ale muszę mieć odpowiednie ciało.
Jakow i Fiodor wymienili spojrzenia.
– No co? – Zapytał Kościej. – Nie mogę zrobić czegoś z niczego. Przekładanie dusz to jedno, ale robienie ciał z powietrza to pomysł zbyt metafizyczny.
– Ale te ptaki… – Zaczął Jakow.
– Ci ludzie zostali przemienieni w ptaki przez magię, jakiej nie posiadam. Odczarowałem ich, to wszystko. Ale jak według was miałbym zrobić ludzkie ciało ze szklanej kulki albo z głupiej kawki? Nie słyszeliście o prawie zachowania masy, idioci?
Jakow i Fiodor pokiwali głowami, milcząc jak skruszone dzieci.
– Rzućmy okiem, co zrobiliście z obecną tu kawką. – Kościej wziął ptaka z rąk Fiodora. – Ho, ho… Chwileczkę… A co to takiego?
– Co? – Zapytała Oksana. – Zrobiliśmy coś źle?
– To znaczy, poza wepchnięciem kulki do dzioba niczego niepodejrzewającego ptaka? – zadrwił Kościej. – Tak, w istocie. Ten ptak… To jeden z tych zaklętych.
– W takim razie dlaczego się nie przemienił? – Zapytał Jakow.
– Bo wpakowaliście w niego drugą duszę. Zasrani amatorzy. – Kościej przez jakiś czas przyglądał się kawce, po czym spojrzał na Galinę. Gdy przemówił, jego głos był wyważony, ostrożny: – Moja droga, mam dobrą i złą wiadomość.
Galina z trudem przełknęła ślinę, bo zaschło jej w gardle. Słyszała w uszach ogłuszający huk krwi. Ledwo rozumiała słowa Kościeja.
– Dobra wiadomość jest taka – powiedział – że chyba znaleźliśmy twoją siostrzyczkę.
Galina przypomniała sobie, jak Masza uciekła z domu. W przeciwieństwie do większości dzieci, które wracały w porze kolacji, Masza wciąż szła przed siebie; policja zatrzymała ją piętnaście kilometrów od domu, za obwodnicą, która otacza miasto niczym wąż połykający własny ogon, krztuszący się trującymi wyziewami spalin i smoły rozgrzanej na słońcu. Gdy policjant przywiózł ją do domu, jej sukienka – różowe różyczki na blado-żółtym tle – pachniała benzyną i spalinami. Masza nie umiała udzielić przekonującej odpowiedzi na pytania dorosłych – Dlaczego? Co chciałaś zrobić? – Tylko patrzyła na zmartwione twarze mamy i babci. Dopiero gdy dały jej spokój i Galina zapytała ją o to samo, wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Po prostu chciałam być daleko.
– Nie jesteś tu szczęśliwa, z nami?
– Jestem. – Masza uśmiechnęła się, odzyskując zwykły pogodny nastrój. – Chciałam tylko zobaczyć, czy gdzie indziej mogę być szczęśliwsza.
Rzeczywiście, gdzie indziej. Nawet jej bunt miał dobroduszny charakter, nie był negacją, lecz kolejną próbą aprobaty, ogarnięcia większej cząstki świata. Galina zazdrościła jej zdolności do kochania – gdy ona uciekła jako dziecko, błąkała się po okolicznych ulicach i rozkoszowała fantazją o rozpaczy i wyrzutach sumienia matki, dopóki się nie zmęczyła i nie zgłodniała; dłużej nie mogła się karmić ponurą urazą i wróciła do domu na kolację. Masza nauczyła ją, że miłość i ciekawość dają więcej siły.
Spojrzała na kawkę siedzącą na dłoni Kościeja.
– Co się stanie? – Zapytał ptak. – Ze mną, to znaczy z Władimirem.
– Będziemy musieli znaleźć ci inne naczynie – odparł Kościej. – Obawiam się, że mamy tylko szczury.
Władimir nie wydawał się zachwycony.
– Nie martw się – powiedział Fiodor. – Jestem pewien, że pod ziemią znajdziemy coś odpowiedniejszego. Może wronę, jak Siergiej.
– Nie chcę iść pod ziemię – sprzeciwił się Władimir.
– Ja też nie – dołączył do niego Siergiej.
– Cóż, raczej nie macie wyboru, prawda? – Zauważyła Elena. – Chyba że chcecie zostać tutaj, ale wiecie co mówią o białych wronach. Poza tym pod ziemią nie ma kotów, z wyjątkiem Bajuna.
Galina westchnęła.
– A co z moją siostrą? Czy to znaczy, że na zawsze zostanie ptakiem?
Kościej wzruszył ramionami.
– To zła wiadomość, moja droga. Nie mogę jej odmienić, ale mogę przenieść jej duszę w ciało innej kobiety, oczywiście jeśli je znajdziesz.
– Chcesz powiedzieć, że aby ona żyła, ktoś będzie musiał umrzeć? – Zapytała. Pomysł wcale nie wydawał się potworny, przecież ledwie parę minut temu rozważała, czy nie zamarznąć na śmierć. Złość była niewystarczająca, żeby ją zmusić. Ale miłość…
– Nie – powiedział Kościej. – W zasadzie nie umrzeć. Po prostu zamienić się z nią miejscami, zostać ptakiem.
– Jak te dwa? – Galina wskazała Siergieja i Władimira.
– Niezupełnie. Oni zachowują się po ludzku, bo ich dusze, opakowane w szkło, nie są związane z ptasimi ciałami. Są jak ręce w pacynkach, ożywiają je, ale nie stanowią z nimi jedności. Bez szklanej osłony dusza ludzka stanie się duszą ptaka.
Galina skinęła głową.
– Ja się z nią zamienię. Z przyjemnością.
Elena obrzuciła ją zmartwionym spojrzeniem.
– Galino… Myślisz, że to naprawdę dobry pomysł?
Galina się uśmiechnęła.
– Najlepszy, jaki kiedykolwiek miałam. Pozwólcie mi tylko coś jej powiedzieć, dopóki jeszcze mogę mówić.
Kościej chwycił ptaka, żeby wyłuskać z wola szklaną kulkę z duszą Władimira. Galina skrzywiła się, widząc to bezceremonialne traktowanie siostry, i odwróciła wzrok. Spojrzała dopiero wtedy, gdy szklana kulka leżała bezpiecznie na wąskiej dłoni Kościeja, wśród garbów kości biegnących równolegle jak klepki beczułki.
Galina ujęła kawkę w dłonie, ostrożnie, jak kruchą bombkę choinkową. Kawka patrzyła na nią koso, przekrzywiając łebek, z szelmowską miną. Galina wyszła na dwór.
– Posłuchaj – powiedziała do kawki – kiedy przypomnisz sobie to wszystko – i musisz, musisz – błagam, nie czuj się źle. Jasne, to ciało jest starsze niż twoje, ale więcej nie mogę zrobić. Pamiętaj, masz dziecko i teraz ty musisz opiekować się mamą. Nie mów jej, co się stało. Po prostu bądź sobą.
Spojrzała na nagie drzewa, delikatne, a zarazem surowe, rysujące się na niebie jak na obrazie. Szukała słów, żeby wszystko wyjaśnić słuchającemu uważnie ptakowi.
– Z początku nie będzie cię lubiła, ale szybko zrozumie, że nie jesteś mną. Po prostu rób to, co zawsze. Chciałabym ci to ułatwić, żałuję, że nie wszystko będzie jak było. Będziesz starą panną, ciotką własnego dziecka, ale to lepsze, niż gdyby cię wcale nie było. Twój mąż wróci z wojska i będzie rozpaczał po tobie, a ty nie będziesz mogła powiedzieć mu prawdy. Prawda będzie cię dręczyć, ale nic nie mów, żeby historia się nie powtórzyła. Żadnych znaków, żadnych opowieści o klątwie, bo inaczej cię zamkną, a to ci się nie spodoba. Zostawiam cię z moimi wadami.
Ale też z zaletami. Masz pracę – wystarczy, że odkurzysz swój angielski, a Wielikanow wybaczy ci, że opuściłaś parę dni, i będzie ci nadskakiwał podczas każdej przerwy. Może nawet go polubisz.
Ale zapamiętaj przede wszystkim, że postaram się ciebie odwiedzać. Nie wiem, jak to jest być kawką, nie wiem, czy w ogóle będę coś pamiętać, ale jeśli coś zapamiętam, to na pewno to. I proszę cię o jedno: pamiętaj, że kiedyś miałaś siostrę, siostrę, która kocha cię bardziej niż czterdzieści tysięcy braci.
Galina przełknęła ślinę i zastanowiła się co jeszcze powiedzieć. Chciała mówić o miłości i o potędze tego uczucia, o ucieczce Maszy przed laty – jeśli miłość była dość silna, żeby ją zabrać, była również wystarczająco potężna, żeby sprowadzić ją z powrotem. Chciała jej powiedzieć, żeby była dobra dla matki, choć w zamian nie otrzyma dobroci – przynajmniej nie z początku, gdy matka wciąż będzie myślała, że kobietą w ciele Galiny jest Galina, ta sama felerna istota. Ale Masza już to wiedziała, i jeśli ktoś mógł pozyskać sobie ich matkę, to tylko ona.
Galina wróciła do chaty z kawką na nadgarstku.
– Jesteśmy gotowe – powiedziała do Kościeja. – Tylko się pożegnam.
Jakow niezgrabnie skłonił głowę.
– Co zamierzasz zrobić? – Zapytała.
Skrzywił się.
– Nie wrócę pod ziemię, to pewne.
– A co z twoim dziadkiem?
– Chyba poślę mu list. Moja matka… Potrzebuje mnie bardziej niż on. I są sprawy, którymi muszę się zająć.
Galina zwykle nie była ciekawska, ale teraz rezerwa wydawała się zbędna.
– Jakie?
Wzruszył ramionami, aż siedząca na nich wrona zakrakała, trzepocząc skrzydłami.
– Po pierwsze, chcę porozmawiać z byłą żoną. Muszę wiedzieć, co się stało… Czy myślałaś kiedyś, że są ludzie, dla których powinnaś być milsza?
Galina skinęła głową.
– To samo jest z moją byłą – powiedział. – Są rzeczy, które musimy omówić.
– Powodzenia.
– Wzajemnie. To naprawdę miłe, to, co robisz dla swojej siostry.
Była wdzięczna, że nie próbował odwieść jej od tego zamiaru.
– Dzięki. Powodzenia na powierzchni.
– Ja zostaję pod ziemią – powiedział Fiodor. – Tam jest znacznie przyjemniej.
– Tak – zgodziła się Oksana. – Wyszłam na powierzchnię, żeby pomóc, ale teraz nie mogę się doczekać powrotu, choć Sowin będzie zły, bo przeze mnie zginął jeden z jego szczurów.
– Mogło zginąć ich więcej – powiedziała Galina. – Ty zresztą też. Dzięki za pomoc.
Oksana wzruszyła ramionami.
– Ja myślę.
Timur-bej bez słowa uścisnął dłoń Galiny.
– Do zobaczenia w podziemiu – powiedziała i zwróciła się do Eleny: – Z tobą też.
Elena miała lekko nadąsaną minę.
– Nie poszło po mojej myśli. Ale zawsze będziesz mile widziana, mimo że kawki są kiepskimi interlokutorami.
Galinie pochlebił zawód, wyraźnie brzmiący w jej głosie.
– Cieszę się, że cię poznałam. Naprawdę chciałabym się z tobą przyjaźnić.
Potem nie miała już nic więcej do powiedzenia i popatrzyła na Kościeja.
– Chyba jestem gotowa.
– Dawno tego nie robiłem – wyznał. – To coś zupełnie innego niż wkładanie śmierci w igłę.
Galina chciała zapytać, jaka jest różnica pomiędzy duszą i śmiercią, jak nauczył się robić takie rzeczy, jakie są jego relacje z Babą Jagą. Ale pytań było zbyt wiele – nigdy nie zadałaby wszystkich, a ta szansa była ostatnia. Wydawało się, że lepiej odejść w milczeniu. Niech Masza szuka odpowiedzi.
– Zaczynamy – oznajmił Kościej.
Polecił Galinie stać spokojnie i patrzeć w oczy ptaka siedzącego na jego ręce. Kątem oka widziała, jak Kościej wysnuwa z powietrza i splata cienkie, przejrzyste nici magii. Poczuła szturchnięcie od środka, chwilowy zawrót głowy, jakby spadała do studni. Oko kawki stało się czarne i wielkie przed jej twarzą, jak czarny księżyc, jak bezgwiezdne niebo, jak dno studni.
Ogromne oko skurczyło się w źrenicę otoczoną orzechową tęczówką, szarfowaną złotymi i brązowymi kreskami. Gdy się odsunęła, jej pole widzenia się poszerzyło. Zobaczyła bladą twarz, niebieskawe smugi cieni pod zmęczonymi oczami i bezkrwiste, udręczone usta. Dopiero po chwili pojęła, że patrzy na własną twarz.
Oczy kobiety skupiły się, usta rozchyliły w wyrazie dziecięcego zdumienia.
– Gałka? – Szepnęła.
– Tak, Masza, to ja – chciała odpowiedzieć, ale z jej ust, z jej dziobu z twardej kości i rogu, popłynęło głośne, radosne skrzeczenie.
„To ja", krzyknęła kawka Galina, „a to ty. O Boże, jestem taka szczęśliwa, że cię znalazłam. Przykro mi, że nie jest tak idealnie, jak chciałam. Śmiało, idź, przytul swoje dziecko, powiedz mamie, że będzie dobrze, odwiedź babcię w szpitalu. Idź, idź".
Poczuła niespokojne łaskotanie w ramionach (skrzydłach), i rozpostarła je szeroko. Krążyła po chacie, ledwo zauważając twarze stojących tam ludzi, aż znalazła otwarte drzwi i wyleciała na dwór. Były tam inne ptaki, ale na nie przyjdzie czas później. Zatoczyła krąg nad chatą, wzbijając się coraz wyżej w powietrze.
Zobaczyła kobietę i mężczyznę, wyglądających znajomo – kobieta była wysoka, przygarbiona i blada, mężczyzna krępy i kanciasty. Oboje wyszli z chaty i ruszyli ścieżką. Gdy wzleciała wyżej w niebo, przemienili się w dwie plamki powoli sunące po wielkiej bieli na dole, czarne gałęzie drzew tkały nad nimi delikatną siatkę. Rzeka, wciąż wolna od lodu, wiła się jak czarny pas pomiędzy białymi brzegami, a biała cerkiew była ledwo widoczna na tle pokrytego śniegiem zbocza, tylko cebulasta kopuła złociła się w promieniach słońca.
Sfrunęła spiralą w dół, by jeszcze raz rzucić okiem na drewnianą chatę w samym sercu parku, i patrzyła, jak wysoki, chudy niczym szkielet mężczyzna wychodzi i wyciąga szyję, osłaniając oczy przed słońcem. Obok niego stała kobieta w czarnej aksamitnej sukni, ze strzelbą w ręku. Oboje śledzili ją wzrokiem.
Zobaczyła również cygańską dziewczynę, otoczoną przez armię szczurów, zmierzającą ku rzece; towarzyszył jej wysoki chudzielec, nie całkiem z nią, nie całkiem osobno. Usiedli na brzegu, szczury rozpostarły się wokół nich jak żywy koc, i patrzyli na gładką powierzchnię rzeki.
W głębi serca kawka wiedziała, że niedługo znów znajdzie tych ludzi, że przeleci za nimi przez wyimaginowane okno albo odbicie drzwi w kałuży po deszczu; pamiętała inne ptaki podziemia i zachowała czułe wspomnienie o białej krowie, która jarzyła się ciepłym błękitnawym światłem i tryskała gwiazdami jak mlekiem. Ale jeszcze nie teraz – najpierw musi zająć się różnymi sprawami tutaj, na powierzchni.
Wzbiła się dość wysoko, by zobaczyć ulice za parkiem, ożywione niespiesznie kłębiącym się tłumem i zapachami ognia i spalin; zobaczyła przysadzisty grobowiec stacji metra, wypluwający i połykający ciemne tłumy. Słyszała podzwanianie tramwajów, ciężkie westchnienia autokarów i trąbienie klaksonów; czuła zapach świeżego chleba, piwa i popiołu.
Skierowała się na północny zachód, gdzie wiele złotych kopuł zapalało się w słońcu, a zegar na Wieży Spasskiej oznajmiał godzinę głębokim głuchym biciem; zatoczyła krąg nad Car Puszką i Car Kołokołem, niebieskawymi od patyny, ogromnymi i niedorzecznymi w ich przesadnych rozmiarach. Jej skrzydła cięły powietrze na równe fragmenty, gdy zanurkowała nad Plac Czerwony z niebieskimi świerkami przy Mauzoleum, gdy znów frunęła nad rzekę, gdzie odpoczęła na balustradzie garbatego, bogato zdobionego mostu. Potem krążyła nad Nowym Arbatem i mimochodem zahaczyła o Gazietnij Pierieułok.
Jej lot nabierał znaczenia, gdy przypominała sobie, że te miejsca są z jakiegoś powodu ważne. Ale jej ludzka pamięć już zanikała, zostawiając tylko inteligencję i instynkt ptaka. Zostało tylko parę kwestii, i oczyma duszy ujrzała wysoką kobietę idącą przez zaśnieżony park, kobietę o orzechowych oczach, z oszołomioną miną. Galina nie pamiętała, jak ani dlaczego ta kobieta jest ważna, ale myślała o niej z ciepłym uczuciem, jakim darzy się pokrewną duszę.
Da sobie radę, pomyślała kawka. I tylko to się liczyło.