ROZDZIAŁ X

Kiedy samochód odjechał, Jo podszedł do inspektora miejscowej fabryki, Larsena, siedzącego przy drodze na ławeczce, na której gospodarze wystawiali bańki z mlekiem, by mógł je stąd zabrać samochód z mleczarni.

– Ma pan wyjątkową córkę – powiedział krótko.

Larsen spojrzał na niego cokolwiek zaskoczony.

– Tak, to rzeczywiście kochane dziecko – przyznał. – Jesteśmy z niej bardzo dumni, muszę się pochwalić. Zawsze sprawiała nam wiele radości.

Jo zdumiał się jego słowami, jakoś to nie bardzo pasowało do tego, co Liv opowiadała o swojej rodzinie. Czyżby i tym razem wszystko zmyśliła? Po to, żeby się nad nią litował?

– Z tej dziewczyny może naprawdę wyrosnąć wspaniały człowiek – rzekł, jakby chciał sprawdzić. – Tylko że akurat teraz przeżywa trudny okres.

– Nic mi o tym nie wiadomo – wyznał Larsen lekko zaniepokojony. – Wygląda raczej na bardzo zadowoloną z życia, tak mi się zdaje. Ładna i kochana w domu, zawsze otoczona rojem wielbicieli!

Jo wytrzeszczył oczy.

– Naprawdę? – wykrzyknął.

– Oczywiście! Widzi pan w tym coś dziwnego? Z jej wyglądem i z tymi złotymi włosami…

Twarz Jo znieruchomiała, stała się twarda jak z kamienia.

– Ja mówiłem o Liv.

– Liv? A, no tak, Liv! – bąkał Larsen przepraszająco. – Cóż, ta dziewczyna musiała być dla pana prawdziwą udręką. Jesteśmy panu szczerze wdzięczni, że odnosił się pan do niej z taką wyrozumiałością.

Jo zacisnął wargi tak, że została z nich tylko wąska kreska.

– To nie była wyrozumiałość, inspektorze Larsen. Nigdy jeszcze nie spotkałem młodej dziewczyny, którą mógłbym cenić bardziej niż Liv. A poza tym nikogo, kto byłby bardziej porzucony i błędnie oceniany niż ona. Ona was wszystkich ubóstwia, całą rodzinę. A co wy zrobiliście dla niej? Dajecie jej jedzenie i ubranie, ale to tylko sprawy materialne, natomiast jeśli chodzi o uczucia, to otaczacie ją chłodem, odsunęliście ją od swego idyllicznego tria i nikt nawet uwagi nie zwróci na to, jaka ona jest wrażliwa i co czuje. A czuje się zawiedziona i rozczarowana ludźmi, których kocha najbardziej na świecie. Dlatego, i tylko dlatego, jest taka niemożliwa, jak to nazywacie. Czy ktoś w rodzinie okazał jej kiedykolwiek, że podoba wam się to, co ona chce wam dawać, że cenicie to, że jest wam to potrzebne? Dziecko musi też mieć prawo dawać, nie tylko brać. Czy wiecie, jakie ona ma talenty plastyczne i w ogóle artystyczne? Czy ktoś dostrzegł jej radość życia? Próbujecie urobić ją według własnego gustu na wzorową panienkę! A przecież Liv nie jest Tullą, Liv ma własną bardzo interesującą osobowość, którą brak miłości najbliższych może zniszczyć!

Jo był po prostu wściekły. Larsen spoglądał na niego chłodno.

– Czy Liv się panu skarżyła?

– Nie. Ona nie ma zwyczaju się skarżyć, ale pewnego ranka zastałem ją szlochającą na brzegu leśnej wody. I wtedy opowiedziała mi o wszystkim. Na rodzinę się zresztą i wtedy nie skarżyła. Ona was kocha.

Larsen zagryzał górną wargę. Sytuacja była w najwyższym stopniu nieprzyjemna. Miał po prostu ochotę odwrócić się i odejść od tego źle wychowanego młodego człowieka, który nie wie, jak daleko można się posunąć, i miesza się do spraw, które nie powinny go obchodzić. Ale inspektor Larsen wiedział, że tak się nie robi. I jak wszyscy pozbawieni wyobraźni ludzie, którym się wydaje, że ponieśli porażkę, najchętniej odpowiedziałby atakiem. Zaciśniętymi pięściami wbiłby temu człowiekowi do głowy, że Larsenowie dają swoim córkom wszystko, co im się należy, a przede wszystkim dobre wychowanie. Ale gdzieś w głębi inspektorskiego serca zrodził się jakiś dziwny niepokój, jakieś niejasne wspomnienia niesprawiedliwości popełnionych w stosunku do Liv, sprawy, o których nie myślał, kiedy się działy, a które teraz starały się wydostać na światło dzienne. Przestępował z nogi na nogę i chrząkał.

– Nigdy nie myślałem o…

Ale nie mógł dokończyć zdania.

– Pomóżcie jej – prosił Jo. – Ona was potrzebuje. Żeby doświadczyć odrobiny więzi czy wspólnoty z innym człowiekiem, ona gotowa jest rzucić się w ramiona byle komu, najbardziej pozbawionemu sumienia człowiekowi. Jej rozwój emocjonalny jest trochę spóźniony i dziewczyna wymaga wsparcia. Dajcie jej to w rodzinnym domu!

– To były twarde słowa – powiedział Larsen z niepewnym uśmiechem. – Na ogół nie przyjmuję czegoś takiego bez odpowiedzi, ale tym razem poddaję się. Mimo że sądzę, iż my znamy naszą córkę lepiej niż pan, to… Zresztą sam się zastanawiałem, czy słusznie postąpiliśmy zabierając Liv ze szkoły. Tak, rzeczywiście myślałem o tym…

Larsen dobierał słowa i czuł, że mógłby jeszcze jakoś zachować swój prestiż.

– Tak, tak, porozmawiam z dyrektorem szkoły i zapytam, czy nie mogłaby zacząć w niższej klasie.

– Myślę, że to by było bardzo rozsądne – przyznał Jo. – Ona musi mieć do dyspozycji kilka lat na dokończenie nauki i wejście w dorosłe życie. I mam nadzieję, że nie weźmie mi pan za złe tego, co powiedziałem. Uważałem, że powinienem to zrobić, bo przecież pewnie się już więcej nie spotkamy, a bardzo mi zależy na tym, żeby Liv było w życiu dobrze.

– Oczywiście, że nie biorę panu tego za złe – rzekł Larsen, ale rzecz jasna czuł w ustach cierpki smak po reprymendzie, jaką usłyszał od Jo. – Skoro jednak pan tak polubił Liv, to chyba spodobała się też panu nasza druga córka, Tulla. Ona to naprawdę jest wyjątkowa! Drugiej takiej córki chyba nie ma…

Jo westchnął, zrezygnowany, i pożegnał się z Larsenem, żeby w końcu wrócić do swoich zajęć.


Reakcja Liv po powrocie do domu była typowa dla niej. Nie zamknęła się w pokoju, żeby pogrążać się w tęsknocie i użalać nad sobą, ale też nie rzuciła się jak szalona w wir jakichś zajęć, nie zaczęła sprzątać ani biegać na spotkania z przyjaciółkami.

Liv stworzyła sobie fantastyczny świat, którego Jo nie opuścił i opuścić nie zamierzał. Gdziekolwiek poszła, gdziekolwiek się znalazła, cokolwiek robiła, Jo był przy niej i komentował wydarzenia, chwalił ją albo upominał, krytykował, kiedy trzeba. Puszczała dla niego wszystkie swoje najlepsze płyty. Pokazywała mu wszystkie swoje ulubione miejsca, przeglądała z nim książki na swoich półkach albo on leżał w ogrodowym hamaku, a ona siedziała w bujanym fotelu i rozmawiali o swoich myślach i marzeniach.

Była to być może dosyć niebezpieczna gra, lecz dla Liv stanowiła coś najzupełniej naturalnego. Dawniej marzyła o „Kimś”, teraz miała już kogoś konkretnego, z kim mogła w marzeniach rozmawiać.

Wiedziała, że już nigdy więcej nie spotka Jo. Ale najbardziej bolało ją to, że nie wspomniał nawet słowem, by do niego napisała, ani że on napisze. Było oczywiste, że nie pragnął kontynuować znajomości. I ona go w jakiś sposób rozumiała. Jo, rzecz jasna, bez trudu się domyślił, jak bardzo Liv jest w nim zakochana, musiałby być ślepy, żeby tego nie widzieć, więc żeby nie przedłużać jej udręki, złożył w ofierze ich piękną przyjaźń. Jakże słusznie postąpił, ale jak strasznie to boli!

Często myślała o tych złych wydarzeniach, w które się przypadkiem zaplątali, i w swoim fantastycznym świecie dyskutowała o tym z Jo.

Bo chociaż policja nadal poszukiwała morderców w okolicy Månedalen, to wciąż nie było wiadomo, kto za nimi stoi. Liv nieustannie się nad tym zastanawiała. Jakim sposobem Harald dowiedział się, że papiery leżą ukryte właśnie tam, skoro wiedziała o tym właściwie tylko ona? Skąd wiedział, że powinien iść właśnie z ekspedycją geodezyjną do Månedalen, żeby odzyskać te papiery?

Ktoś musiał go poinstruować.

Żeby nie wiem jak długo się nad tym zastanawiała, żeby nie wiem ile dyskutowała o tym z Jo – który leżał w ogrodowym hamaku, jak sobie wyobrażała – nie mogła dojść do innego wniosku niż ten, że informatorem musi być któryś z szacownych gości lensmana: inżynier Garden, adwokat Sundt albo dyrektor szkoły.

To niepojęte. Jak któryś z tych ludzi mógł ukraść tajne plany, a potem wynająć płatnych morderców?

Ale chwileczkę…

Coś się jej przypomniało! Decyzja, że Liv ma iść z geodetami, została podjęta długo po tym, gdy ci trzej panowie opuścili mieszkanie lensmana…

Czyżby sam lensman Lian był tym człowiekiem?

Nie, powiedział wymyślony Jo z hamaka. W takiej sytuacji zachowywałby się inaczej.

W takim razie ktoś musiał mieć kontakt z lensmanem po tym, jak Liv otrzymała już niechętną zgodę Jo na wyprawę z geodetami.

Skoro tak, to łatwo byłoby ustalić, kim był ten ktoś. Gid Lian był tamtego wieczora w domu, mogłaby go zapytać.

No i jeszcze ten jakiś Arvid, o którym mówił konający Berger. Kto to taki? Zastanówmy się… Inżynier Garden ma na imię Wilhelm. Adwokat Sundt – Karl R. Czyżby więc dyrektor? Nie, on ma na imię Nils.

Żadnego Arvida.

„Chodzi o Arvida An…” Tak powiedział Berger przed śmiercią.

„Znany człowiek – przeciwko wielu ludziom”. Co to znaczy? Wygląda na to, że sama kradzież rysunków nie była początkiem ani najważniejszym wydarzeniem. Kryło się za tym coś więcej, co dotyczyło tego tajemniczego Arvida.

Myśli kłębiły się w głowie Liv, a wymyślony Jo niewiele mógł jej pomóc, skoro był całkowicie uzależniony od jej inteligencji i pomysłowości.

O, żeby tak mogła porozmawiać z prawdziwym Jo! Ale takie myśli były zakazane. Nie należy się niepotrzebnie dręczyć!

Kiedy nadszedł wieczór i na osadę spadły wrześniowe ciemności, tęsknota zdawała się niemal nieznośna. Tym razem nic nie przypominało jej dawniejszych niewinnych zadurzeń, gdy wiedziała, że następnego dnia gdzieś mignie jej twarz wybranka i jej to w zupełności wystarczy. Teraz dręczyła ją bolesna tęsknota, której nie mógł ukoić nikt poza Jo.

Dlaczego musiała unicestwić ich przyjaźń tą swoją miłością? Ale to było przecież nieuniknione. Rzadko kiedy chłopak i dziewczyna mogą pozostać „tylko przyjaciółmi” przez czas dłuższy, bo zawsze któreś z nich i tak zapragnie czegoś więcej. A jeśli na dodatek tym młodym człowiekiem jest Jo, to dziewczyna jest od początku skazana. Zwłaszcza gdy jest to Liv Larsen, spragniona czułości romantyczka.

Tulla krążyła po domu z tajemniczym uśmieszkiem. A co gorsza, w szkole otwarcie opowiadała swoim koleżankom o nowym podboju, fantastycznym, fascynującym młodym człowieku, który być może zdoła się wyrwać na chwilę ze swojej wymagającej pracy naukowej w górach i wpadnie na szkolny bal. I ani słowa na temat, że tak naprawdę to ten fantastyczny młodzian jest przyjacielem Liv, nie, o takich drobiazgach Tulla nie miała zwyczaju wspominać.

Podstępem udało się Liv dowiedzieć, że Tulla napisała list do Finna, i jeśli znała swoją siostrę, to list pełen był słodkich obietnic pod adresem Finna, który być może zdoła sprowadzić ze sobą również Jo.

Liv cierpiała, ale cóż mogła poradzić? Jo jest wolnym człowiekiem i może robić co chce.

W dwa dni później lensman Lian i ojciec Liv, inspektor Larsen, wrócili do domu przygnębieni nieudanym pościgiem za mordercami. Nigdzie nie natrafili na najmniejszy nawet ślad obu poszukiwanych.

Rodzice Liv odbyli jakąś tajemniczą konferencję, a potem Liv została wezwana do jadalni.

– Wejdź, Liv – powiedział pan Larsen łagodnie. – Nie stój tak przy drzwiach. Mama i ja rozmawialiśmy trochę o twoich sprawach, a potem ja zadzwoniłem do dyrektora szkoły. Uważam bowiem, że nie ma sensu, żebyś kręciła się bezczynnie po domu, a pan dyrektor się ze mną zgodził i postanowiliśmy, że powinnaś powtarzać klasę. Co ty na to?

Poczciwy inspektor miał zwyczaj przyjmować cudze pomysły i traktować je jak własne.

Liv rozpromieniła się.

– Bardzo chętnie, dziękuję!

– Ale dyrektor prosi, żebyś najpierw przyszła do niego. Chciałby z tobą porozmawiać. A poza tym chcielibyśmy ci z mamą sprawić jakąś przyjemność, miałaś przecież urodziny, ale byłaś wtedy w górach, więc planujemy jutro wieczorem urządzić małą uroczystość… Ja w ogóle trochę myślałem o pewnej sprawie, Liv. Myśmy ci chyba nigdy tak do końca nie okazali, jak bardzo cię kochamy i jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni za to, co ty nam dajesz. Chociaż twoje prezenty nie zawsze były dobrze przemyślane. A poza tym wiesz przecież, że gdybyś miała jakieś zmartwienia, to zawsze możesz do nas przyjść. Tak… No, tak sobie rozmyślałem tam w górach, bo sporo się ostatnio wydarzyło… Może byśmy już skończyli z tą rodzinną wojną, co ty na to?

Liv patrzyła na ich pełne życzliwości twarze i czuła, że jest w stanie ich kochać i lubić, chociaż tak bardzo się od nich różni. Nie domyślała się nawet, co sprawiło, że rodzice postanowili wyjąć z ukrycia fajkę pokoju, ale przyjęła ich inicjatywę z radością. Gdyby wiedziała, że to Jo bronił jej tak zaciekle w górach!

Ale nie wiedziała, więc kiwała głową wzruszona, nie była nawet w stanie podejść do nich, żeby ich uściskać. Oni jednak sprawiali wrażenie, że bardzo są z niej zadowoleni. I z siebie też, z siebie może nawet jeszcze bardziej.

– Tato – zapytała Liv niepewnie. – Widziałeś jeszcze potem Jo Barheima?

Twarz Larsena spochmurniała na myśl o tym człowieku, a zwłaszcza o rozmowie z nim, ale odpowiedział ze swobodą:

– Tak, widziałem go parę razy, ale tylko z daleka.

Otóż to. Żadnych pozdrowień od Jo. Liv poprosiła, by mogła wyjść na chwilę z domu, i poszła do domu lensmana.

Tam przedstawiła swoją teorię o „Wielkim Draniu”. O tym człowieku, który stoi za makabrycznymi wydarzeniami.

Lensman Lian przyglądał jej się w zamyśleniu.

– Nie ty jedna wpadłaś na ten pomysł, Liv. To, z kim rozmawiałem tamtego wieczora, kiedy już było wiadomo, że pójdziesz z geodetami, to sprawa prywatna, ale skoro już i tak zostałaś tak zaplątana w tę historię… Tylko zachowaj to wyłącznie dla siebie! Zresztą wiem, że tak będzie. No więc dyrektor szkoły był wtedy u mnie jeszcze raz i wiedział, jak się sprawy mają. Adwokat Sundt natomiast telefonował do mnie. Obaj z inżynierem Gardenem siedzieli w domu Sundta i ciekawi byli, czyśmy znaleźli trupa. Ale przecież wszyscy trzej mogli potem rozmawiać z kimś jeszcze. Nic nie wskazuje na to, że akurat któryś z nich jest winien. Nie zapominaj, że to bardzo szacowni ludzie.

– Owszem, ale Berger właśnie powiedział, że to znany człowiek.

– Wiem, i dlatego prześwietlę ich wszystkich bardzo dokładnie.

– Proszę mi powiedzieć, panie lensmanie – rzekła Liv z wolna. – Pan już później po moim wyjeździe nie rozmawia) z żadnym z moich towarzyszy podróży?

– Z chłopcami? Owszem, wielokrotnie. Chociaż oni byli bardzo zajęci pomiarami, nigdy nie widziałem takiego tempa. Ten Barheim traktował ich niemal nieludzko. Straszny typ ten Barheim.

– Tak? A ja myślałam, że jest bardzo sympatyczny.

– Może w drodze. Ale teraz już nie. Pracuje, jakby go złe goniło, a już porozmawiać to się z nim w ogóle nie dało.

Liv wpatrywała się w podłogę.

Dziwnie, bardzo dziwnie to wszystko brzmiało. Co prawda domyślała się, że Jo musi mieć bardzo trudny charakter, ale żeby taki…

– On… niczego dla mnie nie przekazał? – zapytała onieśmielona.

– Nie, a nawet powiedziałbym, wprost przeciwnie, jak Finn i Morten wspomnieli kiedyś, że bardzo im ciebie brakuje, to Barheim odrzucił instrumenty z wściekłością i poszedł sobie na pustkowia. Bardzo niegrzecznie, muszę powiedzieć! Nie było go przez wiele godzin.

Liv chciała jeszcze wypytywać o Jo, ale nie miała odwagi. Nie pojmowała tego człowieka. Dlaczego on się nagle tak odmienił?


Niedaleko Ulvodden w ustronnym miejscu doszło do spotkania trzech ludzi.

– Idioci! Kompletni idioci! Jak myślicie, za co ja wam właściwie płacę? Teraz zawaliliście całą sprawę i macie czelność przychodzić do mnie po pomoc? Prosić, żebym was ukrył? Kręcicie się tu po Ulvodden, żeby ściągnąć na mnie nieszczęście?

– Policja depcze nam po piętach – mruknął Harald groźnie. – I to nie nasza wina, że ona miała przez cały czas przy sobie tego typa, Barheima! Robiliśmy, co było można, a nawet więcej, a ty siedziałeś tu sobie i nawet palcem nie kiwnąłeś!

– Nie jestem z wami po imieniu!

– Nic mnie to nie obchodzi… Ty nas w to wciągnąłeś, to teraz musisz nam pomóc. Uratowałeś nas od odsiadki za ten napad w zeszłym roku, ale nie myśl, że damy ci spokój jakby co! Nie pomożesz nam teraz, to my się zabierzemy za ciebie. Tak jak to my robimy, a wtedy zobaczysz! A skoro i tak nie będzie żadnych pieniędzy za rysunki…

– Będą pieniądze – przerwał im tamten nerwowo. – Najpierw sam muszę dostać pieniądze, ale będę je miał, niezależnie od tego skąd. Podwyższę wasze udziały… będziecie się mogli podzielić polową całej sumy!

Harald zmrużył oczy.

– Całą sumę to my podzielimy na trzy. A nie, to…

– Ale przecież wy mi wcale nie pomogliście!

– To wina Barheima, nie nasza. No, to jak będzie?

Mężczyzna zastanawiał się gorączkowo.

– No dobrze, powiedzmy, po równo. Myślę, że znam takie miejsce…

Na jego twarzy pojawił się jakiś lisi wyraz, mężczyzna uśmiechał się pod nosem.

– Tutaj w Ulvodden znajduje się nie zamieszkany dom, do którego mam klucze. Ta stara, wielka ruina. Ukryjcie się tam na parę dni, a ja postaram się pozałatwiać sprawy. Tak, żebyście mogli stąd wyjechać.

Na zawsze, dodał w duchu.


Dni mijały, długie i samotne. W wieczór poprzedzający bal, w tym samym czasie, gdy Harald i Stein mieli potajemną rozmowę ze swoim mocodawcą, pogrążona w myślach Liv powędrowała na plażę. Tego dnia była też u dyrektora szkoły. Oczywiście, bała się trochę, kiedy dzwoniła do drzwi. Mimo wszystko on był jednym z podejrzanych, a poza tym, czy też przede wszystkim, był Dyrektorem! Ale wszystko poszło dobrze. Nareszcie Liv odkryła w nim jakieś ludzkie cechy, w końcu poczuła się na tyle swobodnie, że odważyła się zapytać, czy pan dyrektor tamtego wieczora opowiedział komuś o jej rozmowie z Bergerem i o tym, że Liv ma iść z geodetami do Månedalen?

Dyrektor przyglądał jej się ze zdumieniem.

– Rozumiem cię – powiedział w końcu. – Nie. Z nikim nie rozmawiałem. Jak wiesz, jestem starym kawalerem i całkiem po prostu nie mam komu opowiadać o takich sprawach… A więc to dlatego lensman Lian przyszedł do mnie wczoraj wieczorem i zadawał mi mnóstwo dziwacznych pytań… Jestem podejrzany! No, nie jest to specjalnie przyjemna myśl.

Liv zrozumiała, że palnęła głupstwo. Jak widać to nie takie proste bawić się w prywatnego detektywa. Zaczęła bąkać jakieś przeprosiny i postarała się jak najszybciej opuścić gabinet dyrektora.

Po rym doświadczeniu nie miała już odwagi przypuścić ataku na inżyniera czy tym bardziej adwokata. To zbyt niebezpieczne, a poza tym lensman już najwyraźniej robił, co do niego należy. Wiedziała, że pracownicy fabryki byli przesłuchiwani, zwłaszcza ci, którzy mieli dostęp do planów, ona sama zresztą też miała wizytę ubranego po cywilnemu policjanta, który wypytywał ją o różne sprawy związane z przeprawą przez góry. Także i on przywiązywał wielką wagę do tego, iż trzej goście lensmana wiedzieli, dokąd Liv poszła. Oni albo ktoś z ich znajomych.

Liv dyskretnie podpytywała swego ojca, czy dyrektor lub adwokat mają coś wspólnego z fabryką. Bo że inżynier Garden miał, to oczywiste. Był po prostu jej szefem. Tak jest, po dłuższym namyśle inspektor Larsen przypomniał sobie, że obaj panowie zasiadają w zarządzie fabryki, a Sundt jest ponadto jej radcą prawnym. Praktycznie biorąc był on adwokatem wszystkich mieszkańców i przedsiębiorstw w Ulvodden.

Spacerująca po plaży Liv dokonała odkrycia. Inżynier Garden był tym, który z pewnością bardzo by potrzebował dodatkowego zarobku i on też mógł najłatwiej skopiować tajne dokumenty. Jego małżonka to kobieta przyzwyczajona do luksusu, więc z pewnością wydawała niemało pieniędzy. Adwokat Sundt natomiast był człowiekiem bardzo bogatym, miał najpiękniejszą willę w Ulvodden i samochody, i posiadłość na wsi i chyba naprawdę nie potrzebował niczego więcej. Co się zaś tyczy dyrektora, to Liv w ogóle nie była w stanie doszukać się motywu. Był to człowiek ascetyczny, żyjący bardzo oszczędnie.

Nagle usłyszała za sobą kroki biegnących stóp i ktoś klepnął ją w plecy.

– Hej, Liv!

– Finn i Morten! – zawołała uradowana. – A gdzie Jo?

– No ładnie! – roześmiał się Finn. – Czy to pierwsza sprawa, o której myślisz na nasz widok?

– Nie – odparła rumieniąc się. – Ale jakoś mi się łączycie…

Morten zaspokoił jej ciekawość.

– Jo został w Månedalen, żeby dokończyć pracę. Dla nas już nie było zajęcia, więc przybiegliśmy czym prędzej, żeby zdążyć na zabawę. Twoja siostra nas zaprosiła i, zdaje się, bardzo na nas liczy. Prosiła też Jo, ale odmówił.

Liv była zarazem ucieszona i zrozpaczona. Ucieszona, że Jo nie przybiegł w podskokach na zawołanie Tulli, i zrozpaczona, że ona też go na zabawie nie zobaczy.

– On się ostatnio zrobił okropny – powiedział Morten, kiedy zeszli nad samą wodę i usiedli na ławce dla zakochanych. – Pojęcia nie mam, co go ugryzło. Zrobił się z niego prawdziwy nadzorca niewolników!

– O! – zdziwiła się Liv. – A dlaczego?

– Bez przerwy wściekły – odrzekł Finn. – Ani nie jadł, ani nie spał. Jestem pewien, że co noc wychodził i włóczył się po lesie. A żebyś zobaczyła, jak wygląda! Nie poznałabyś go, Liv! Wygląda, jakby nienawidził całego świata.

Liv chciała go jakoś wytłumaczyć.

– No, spoczywa na nim wielka odpowiedzialność…

– Coś ty, to nie to! Robota szła wspaniale – oświadczył Morten. – Przy pracy to nas nawet chwalił. Nie, to coś innego… Według mnie to on z jakiegoś powodu nienawidzi sam siebie.

– Tak, to się zgadza – potwierdził Finn. – I najdziwniejsze, że nie znosił, żebyśmy wspominali ciebie, Liv. Czy ty go czymś specjalnie rozzłościłaś?

– Nie – bąknęła Liv nieszczęśliwa. – W każdym razie nic o tym nie wiem.

Może to ten liścik, który do niego napisała? W którym mu dziękowała, że był taki miły. Ale to przecież nic takiego, na co można by się złościć. Nie rozumiała nic a nic i nagle odniosła wrażenie, że na dworze zrobiło się zimno i ciemno. Ten Jo, którego pamiętała, ten Jo, którego wyobrażała sobie u swego boku, zaczynał blednąc i rozpływać się w powietrzu. Jo nie był już jej przyjacielem.

– Jak ty jesteś dziwnie uczesana, Liv! – zawołał Finn. – Coś zrobiłaś z włosami?

– Tak – odparła niepewnie.

– Bardzo ci ładnie. Przyjdziesz jutro na zabawę?

– Jeszcze nie wiem. Właściwie to nie bardzo mam ochotę.

– Przyjdź – prosił Finn. – Już my się postaramy, żebyś się dobrze bawiła.

Uśmiechnęła się blado.

– Przyjdę. Skoro wy też przyjdziecie, to będzie nam razem wesoło.

– A Morten będzie miał większą szansę, by porozmawiać z Tullą.

– Zamknij się – mruknął Morten ze złością.

Finn chichotał.

– On nie robił nic innego, tylko jak w transie opowiadał o tym niezwykłym, czystym aniele bez jednej plamki, zwłaszcza kiedy się taplaliśmy w mokradłach.

Morten rzucił się na przyjaciela i okładał go pięściami. Kiedy Finn już dostatecznie spokorniał, Morten puścił go i powiedział:

– Co to za okropne wronie gniazdo stoi tam na wzgórzu! Że też ktoś może wpaść na pomysł wybudowania sobie takiego domu!

– Pojutrze to wronie gniazdo wyleci w powietrze – wyjaśniła Liv.

– Wyleci w powietrze? – zdumiał się Finn. – Morten, musimy to zobaczyć. A może teraz byśmy tam poszli obejrzeć to sobie dokładnie, póki jeszcze stoi?

– Nie – powiedziała Liv. – Nie wolno. Ładunki wybuchowe już zostały założone, budynek jest zamknięty i zaplombowany. Nikt nie może już dostać się do środka.

– No tak, to chyba najbezpieczniejsze – uśmiechnął się Finn. – Bo pomyśleć, co by to było, gdyby jakiś włóczęga miał zamiar wejść tam na nocleg. Można by naprawdę mówić o locie do nieba!


Sala gimnastyczna była przystrojona balonikami i mnóstwem serpentyn. Bar z napojami chłodzącymi ulokowano w narożniku naprzeciwko wejścia, a na podium siedziała najlepsza i zresztą jedyna orkiestra taneczna w Ulvodden i pławiła się w rozkosznej świadomości swojego niebywałego znaczenia. Pod jedną z krótszych ścian zajęli miejsca nauczyciele i nauczycielki, wszyscy nastroszeni niczym kury na grzędzie, albowiem to była bardzo kulturalna zabawa, a uczniowie, rodzice i inni goście stali w grupkach wokół parkietu. Członkowie komitetu organizacyjnego chodzili tam i z powrotem z ogromnie zafrasowanymi minami, nie bardzo wiedząc, co właściwie powinni robić, a wciąż jeszcze nie byli pewni, czy zabawa się uda.

Nastrój panował uroczysty, pełen skrępowania, jak na kinderbalu, zanim politura dobrego wychowania opadnie z dzieciaków.

– O rany! – jęknął Finn, kiedy zobaczył Liv. – Coś mi się zdaje, że to będzie twój wielki dzień. Wyglądasz fantastycznie!

Tulla przeszła tanecznym krokiem przez salę w sukience z błękitnej organdyny, zwiewnej i delikatnej niczym pianka. Ptyś z bitą śmietaną, pomyślała Liv złośliwie, ale powodowała nią paskudna zawiść, bowiem Tulla wyglądała naprawdę prześlicznie, to Liv musiała przyznać.

– No, jestem wystarczająco ładna jak dla was? – zapytała Tulla i okręciła się przed chłopcami, żeby ją sobie mogli dobrze obejrzeć.

– Myślę, że świetnie znasz odpowiedź – roześmiał się Finn. – Ale ty to przecież zawsze ładnie wyglądasz, moim zdaniem prawdziwą sensacją dzisiejszego wieczoru będzie Liv. Nie wiedziałem, Tulla, że masz taką klawą siostrę!

Tulla spojrzała kątem oka na Liv, a kwaśna mina, jaką mimo woli zrobiła, świadczyła najlepiej, że jak dla niej to siostra wygląda zbyt dobrze.

Liv tymczasem zostawiła na chwilę chłopców z Tullą i poszła się przywitać ze swoją dawną klasą. Z przypadkowych uwag, szeptów i westchnień dowiedziała się, że wszystkie jej koleżanki czekają przede wszystkim na „brata Very”. Vera chodziła do tej samej klasy co Tulla i miała niebywale tu popularnego, żeby nie powiedzieć osławionego, brata, który studiował w Oslo. Typ playboya, o ile Liv pamiętała.

Stwierdziła, że na sali jest już dyrektor, rozmawia z adwokatem Sundtem, a przed chwilą przyszedł też inżynier Garden ze swoją śliczną żoną, postanowiła jednak, że dzisiejszego wieczora nie będzie myśleć o tamtych ponurych sprawach, o żadnych mordercach, i zamierzała tego przyrzeczenia dotrzymać, chociaż czuła na sobie spojrzenia tamtych ludzi kłujące niczym szpilki.

W ostatnich dniach podejmowała rzetelne wysiłki, by wymazać z pamięci Jo, ale bardzo szybko stwierdziła, że nie jest to, niestety, możliwe. Tak więc jego cień towarzyszył jej również w tej sali. Zresztą taki cień daje poczucie bezpieczeństwa, dzięki niemu paplanie dawnych przyjaciółek jakby jej nie dotyczyło, stała poza ich kręgiem, tak jak to zawsze czyniła, choć przecież bardzo lubiła te dziewczyny.

Vera i jej brat zrobili właśnie niezwykle efektowne entrée. On zatrzymał się przy drzwiach w pozie triumfatora, machał na powitanie znajomym i przyjaciołom z wystudiowaną spontanicznością i szerokim uśmiechem jak z reklamy. Był jasnowłosy i piękny niczym grecki bóg. I nieprawdopodobnie nudny, zdaniem Liv. Po sali jednak przeszło pełne zachwytu westchnienie, a dziewczęta na przemian zagryzały wargi, przewracały oczami i robiły uwodzicielskie miny. Tu się dopiero wydarzy!

W końcu orkiestra zagrała pierwszy kawałek i parkiet zaczął się powoli zapełniać.

Było tak jak Jo przewidział, Liv tańczyła niemal bez przerwy, ale przyjemność nie była nadzwyczajna. Bardzo szybko odkryła, że chłopcy w tym wieku nie potrafią rozmawiać i albo wygłaszają banalne uwagi, albo zaczynają się przechwalać. A w ogóle to najchętniej przyciskaliby dziewczynę do siebie, i to mocno. Liv była przekonana, że jej sukienka na plecach pełna jest tłustych plam od ich spoconych rąk. Wcale jej też nie zachwycało, gdy tancerze starali się przytulać do jej policzka swoje pozbawione jeszcze zarostu, pryszczate twarze. W tej sytuacji najlepiej bawiła się z Finnem, który też zapraszał ją do tańca bardzo często. Traktował ją jako koleżankę ze świetnej wyprawy w góry i śmiali się oboje ze swoich przygód, gadali bez wytchnienia.

Tulla bez przerwy znajdowała się na parkiecie, szczebiotała kokieteryjnie i wirowała wdzięcznie, sporo tańczyła z bratem Very i była po prostu w swoim żywiole. Brat Very również. Widać było, że rozkoszuje się swoją popularnością. Od czasu do czasu kierował swoją łaskawość w kierunku jakiegoś siedzącego pod ścianą biedactwa, które też natychmiast w blasku jego wspaniałości zaczynało się czuć jak królowa balu. W przerwach między tańcami roiło się wokół niego od dziewcząt, które przechadzały się, mówiły bardzo głośno, wybuchały perlistym śmiechem i rzucały mu uwodzicielskie spojrzenia.

Orkiestra ogłosiła dłuższą przerwę, podczas której Liv rozmawiała ze swoimi przyjaciółkami. Teraz szum na sali był znacznie większy niż jeszcze godzinę temu. Brat Very stał pośród większej gromadki dziewcząt i zdawał im sprawozdanie ze swoich sukcesów sportowych. Raz spojrzał z zainteresowaniem w kierunku Liv, jakby miał zamiar poprosić ją do tańca, ale ona popatrzyła na niego tak odpychająco, że natychmiast się wycofał i skierował ku którejś ze swoich wielbicielek.

Liv pochłonięta rozmową nie zauważyła, że wśród zebranych niedaleko drzwi nagle zaległa kompletna cisza.

Dopiero kiedy jedna z dziewcząt jęknęła: „O rany, zaraz umrę!”, a wszystkie inne gapiły się w stronę wejścia, nie słuchając, co Liv mówi, uświadomiła sobie, że tam dzieje się coś wyjątkowego. Jedna z jej koleżanek dostała płomiennych rumieńców, a druga powtarzała: „Co za facet, jaka uroda!” Liv zobaczyła, że powoli wszystkie spojrzenia kierują się w tamtą stronę.

Głos playboya unosił się ponad zgromadzonymi nieoczekiwanie donośny: „… pognałem jak szalony za tym, który biegł pierwszy, i wygrałem wyścig”, ale nikt go już nie słuchał. Wszystkie wielbicielki odwróciły się od niego plecami.

W drzwiach stał Jo Barheim.

Liv poczuła, że robi jej się gorąco. Jo! Jo przyszedł! I był znowu rzeczywisty, nie miał wiele wspólnego z produktem jej wyobraźni. Schwyciła się mocno drabinek na ścianie za plecami, bowiem nogi się pod nią uginały. Ponieważ stała w najciemniejszej części sali, Jo wciąż jej nie dostrzegał.

Trochę to niezwykłe widzieć go wystrojonego w ciemny garnitur, białą koszulę i krawat. Natychmiast jednak zobaczyła, że Jo naprawdę był jak odmieniony. Zielone oczy nigdy tak bardzo nie kontrastowały z ciemną skórą, zapadły się też głębiej, prawdopodobnie na skutek braku snu, a wokół ust czaił się osobliwy wyraz napięcia, który sprawiał, że cała twarz zdawała się jak wycięta w drewnie. Widziała, że Finn i Morten machają do niego na powitanie i przeciskają się przez tłum. On także ruszył w ich stronę. I nagle okazało się, że Finn ma mnóstwo znajomych dziewcząt. Bardzo dobrych znajomych, które dopiero teraz, ale za to pilnie musiały się z nim przywitać.

Tulla wyłoniła się nie wiadomo skąd u boku Liv.

– No i widzisz, Liv, to, co powiedziałam tam w górach, jednak poskutkowało. A poza tym napisałam parę zdań do Finna, że musi przyprowadzić ze sobą Jo. Najwyraźniej pomogło. To nie tak całkiem beznadziejnie mieć starszą siostrę, co? Przynajmniej nie zawsze. Muszę teraz iść i się z nim przywitać, skoro przebył tę strasznie długą drogę z mojego powodu.

Liv niepewnie podążała za nią.

Tulla powiedziała swoim najbardziej kokieteryjnym głosikiem:

– Cześć, Jo! Jak to miło, że mimo wszystko udało ci się przyjechać! Jak to dobrze, że jeszcze nikomu nie obiecałam następnego tańca, bo pamiętasz, że obiecałam ci pierwszy?

– Naprawdę? – zapytał Jo, nie patrząc na nią. – Czy Liv jest na zabawie?

I wtedy ją zobaczył. Zostawił Tullę bez słowa i poszedł na spotkanie Liv.

Czy ja mogę się równać z Tullą, myślała Liv zgnębiona. Moja sukienka nie jest jak marzenie, po prostu dosyć śmiałe zestawienie kolorów, i złocistych włosów też nie mam.

Ku swemu wielkiemu zdumieniu stwierdziła, że Jo rumieni się pod brunatną opalenizną. Ale jego głos był ostry i nieprzyjemny:

– Czy to naprawdę ty, Liv?

Spoglądał to w górę, to na dół, od krótko ostrzyżonych włosów po barwną sukienkę.

– Wyglądasz jak prawdziwa dama – stwierdził krótko. – I to jaka dama! Gdzie się podziało to brudne i uparte dziecko, które tak niedawno temu spotkałem na plaży? Nawet nie wiedziałem, że jesteś taka ładna, Liv! Nie aż taka ładna!

– Nie przesadzaj! – powiedziała z dziecinnym wydęciem warg. – Jo, ja myślałam, że już cię nigdy więcej nie zobaczę. Dziękuję ci, że przyszedłeś.

Jo chciał coś powiedzieć, ale Finn przerwał mu jakimś pytaniem dotyczącym pracy, a potem jeszcze przyłączył się Morten. Szum w sali począł znowu narastać, Liv jednak widziała, że większość dziewcząt nie może przestać gapić się na Jo. Rozumiała je bardzo dobrze. Ona też nie mogła przestać.

– Liv, posłuchaj mnie – Tulla mówiła nerwowo. – Chyba nie będziesz wściekła, jeśli Jo będzie ze mną trochę częściej tańczył? Wiesz, ty dopiero co skończyłaś siedemnaście lat, a on przecież nie może bez końca tylko się tobą opiekować. Nie myśl, że chciałabym ci go odbić czy coś takiego, ale on przecież musi mieć prawo myśleć też trochę o własnych przyjemnościach.

Tulla nie wiedziała, że Jo stoi tuż za nią i słucha z dziwnym wyrazem twarzy. Liv odpowiedziała:

– Oczywiście, że Jo ma pełne prawo tańczyć z kim zechce. Więc jeśli cię poprosi, to wszystko w porządku, mną się nie przejmuj.

– Dziękuję, to bardzo rozsądne z twojej strony. Wiesz, on przecież nie chce cię zranić…

Czy to może być prawda? myślała Liv z goryczą. Jo nic nie mówi, więc pewnie już ją prosił, cóż… Poczuła, że ma łzy w oczach, i musiała się odwrócić.

Ale akurat teraz nastąpiła dłuższa przerwa w tańcach. Na podium pojawił się jakiś człowiek i zapowiedział występy artystyczne. Wszyscy przesuwali się bliżej sceny. Liv natomiast cofnęła się pod ścianę z drabinkami, żeby nikt nie zauważył, jak bardzo cierpi. Nagle ku swemu ogromnemu zaskoczeniu i radości zarazem stwierdziła, że Jo podszedł i stanął obok niej. Tulla rozglądała się za nim, ale nigdzie nie widziała ani jego, ani siostry.

Liv oparła się o ścianę, w plecy uwierały ją szczeble drewnianej drabinki.

– No i jak się czujesz, Liv? – zapytał Jo ze wzrokiem skierowanym ku scenie.

– Dużo bardziej samotnie niż na górskich pustkowiach. Ale mam przyjaciela.

Spojrzał na nią pytająco i Liv opowiedziała mu o postaci stworzonej w wyobraźni, która towarzyszy jej wszędzie.

– A ty, Jo, jak się czujesz? – zakończyła.

Jo odwrócił twarz.

– Wolałbym o tym nie mówić.

Liv wahała się przez chwilę.

– Wiesz, muszę cię zapytać o coś ważnego, ale chciałabym otrzymać absolutnie szczerą odpowiedź.

– A jaki jest pożytek z nieszczerych odpowiedzi? Pytaj, chociaż nie jestem pewien, czy będę mógł ci odpowiedzieć.

Liv wciągnęła powietrze.

– Czy to prawda, że przyszedłeś tutaj, bo Tulla cię o to prosiła?

– Nie, na miłość boską! Ja zapomniałem o Tulli natychmiast, kiedy zniknęła mi z oczu. I to jest absolutnie szczera odpowiedź. Ona zachowuje się wobec ciebie po prostu bezwstydnie!

Liv nic już nie powiedziała, stali oboje w milczeniu i słuchali, jak jakaś dziewczyna piskliwym głosikiem próbuje rozpocząć śpiewaczą karierę. Oczywiście, cudownie było mieć Jo obok siebie, zwłaszcza wiedząc, że to nie dla Tulli tutaj przyszedł, ale zrobił się jakiś taki dziwny, jakby obcy, w jego oczach było coś wrogiego, jakby nienawidził Liv. Pamiętała czułość w jego głosie, kiedy ją żegnał w Månedalen, i nie pojmowała, co się mogło stać. Co się stało od jej wyjazdu z Månedalen i dlaczego on teraz się tu pojawił?

– Czy zastanawiałaś się jeszcze nad tym morderstwem? – zapytał szeptem.

– Tak, i jest wiele rzeczy, o które chciałabym zapytać ciebie. Jeśli byś miał trochę czasu – dodała niepewnie.

Skinął głową i wtedy Liv poczuła, że wyciąga do niej rękę, wolno przesuwa dłoń po drewnianej drabince. Nie była w stanie oddychać. Jeśli on teraz jej dotknie, to już to nie będzie tak, jak dorosły człowiek głaszcze sympatyczne dziecko, bowiem teraz światło na sali zostało przygaszone do minimum, a śpiewaczka na podium stwarzała bardzo romantyczny nastrój. Liv spojrzała ukradkiem na Jo. Twarz miał nieruchomą, jakby zamkniętą, ale kiedy jego ręka dotknęła pleców Liv, drgnął i spojrzał na nią. Ona uśmiechnęła się leciutko, a wtedy Jo objął ją ramieniem i delikatnie przygarnął do siebie.

Żeby tylko któryś nauczyciel tego nie zobaczył, przestraszyła się Liv. Teraz przecież znowu jestem uczennicą i to wcale nie w ostatniej klasie, niestety.

Wszystko w niej drżało, nie mogła tego opanować, ale jednego była pewna: Jo przyszedł tu dla niej. Ale dlaczego? Wciąż nie byłaby w stanie odpowiedzieć. Czy po to, by przywrócić do życia dawną przyjaźń, czy też z innego powodu, o którym ona nie miała nawet odwagi pomyśleć? Och, nie, niestety. Jo, ten fantastyczny młody człowiek, który mógł mieć każdą najładniejszą dziewczynę, miałby wybrać właśnie ją? Śmieszne…


Ludzie są dziwni; jeśli zdarzy im się w okresie dojrzewania, kiedy psychika jest najbardziej wrażliwa, usłyszeć, że coś w ich wyglądzie jest nie całkiem doskonałe – powiedzmy, że ktoś rzuci mimochodem krytyczną uwagę na temat kształtu ich nóg – nigdy tego nie zapomną. Niechby mówiono im potem tysiące komplementów, to i tak będą wciąż rozmyślać o swoim nie takim nosie i swoich krzywych nogach. A Liv przecież przez całe życie wysłuchiwała, jak bardzo jest beznadziejna od czubka głowy po koniuszki palców, włączając w to wyobraźnię, sposób myślenia i talenty, a raczej ich brak. Nie potrafiła uwierzyć, że mogłaby się komuś wydać atrakcyjna. Sama myśl, że Jo mógłby żywić dla niej jakiekolwiek zainteresowanie, wydawała jej się absurdalna, śmieszna, po prostu szalona.

W zabawie zgodnie z programem nastąpiła przerwa.

– Co teraz będzie? – zapytał Jo.

– Wybory królowej balu – odparła Liv. – Oczekuje się, że w tym roku zostanie wybrana Tulla.

– Oczekuje się? Kto oczekuje? Ona sama?

– Fe! Nie wypada, Jo! – roześmiała się Liv.

Ale rzeczywiście, królową została Tulla Larsen, stała teraz na podium „zaskoczona” i „zakłopotana”, ale uszczęśliwiona.

– Kochani, dziękuję wam! Nigdy nawet nie marzyłam, że mogłabym zostać wybrana!

– Nie, oczywiście, że nie – mruknęła Liv. – Ona już od dawna usiłuje nakłonić mamę, żeby wysłała jej zdjęcie na konkurs Miss Norvegia.

Tulla dostała ogromny bukiet kwiatów i kłaniała się wdzięcznie, ślicznie onieśmielona. W końcu mistrz ceremonii oświadczył, że Tulla może sobie wybrać tancerza i towarzysza na dzisiejszy wieczór. Taka była tradycja, królowa ma takie prawo. Tulla rozpromieniona spoglądała na salę.

– Drodzy chłopcy, tak wielu z was chciałabym wybrać na mojego towarzysza w ten wspaniały wieczór, ale myślę, że jest ktoś, kto zasługuje na to bardziej niż inni…

Brat Very wyprostował się, pokazując w szerokim uśmiechu swoje zęby jak z reklamy.

– To mój absolutnie wyjątkowy przyjaciel, który przebył daleką drogę z Månedalen, żeby tu z nami dzisiaj być, Jo Barheim!

– No coś takiego! – warknął Jo przez zaciśnięte zęby. – Tym razem to już chyba przesadziła.

– Jo… – szepnęła Liv, widząc jego wykrzywioną gniewem twarz, ale było za późno. Jo energicznym krokiem przemierzył parkiet i wszedł na podium. Powitała go burza oklasków, a Tulla z wielką łaskawością wyciągnęła do niego lewą rękę. Triumfowała! Liv została pokonana w obecności niemal wszystkich mieszkańców Ulvodden!

Jo zdołał zmusić się do bladego uśmiechu i wziął mikrofon. To jednak nie należało do roli. Wybraniec królowej powinien być głęboko onieśmielony, wdzięczny za łaskę i pokorny.

– To bardzo piękny gest ze strony Tulli Larsen – powiedział Jo, a jego oczy miotały skry. – To piękny i pełen szczodrości gest wybrać na tancerza i towarzysza wieczoru przyjaciela swojej siostry. To, oczywiście, sprawa gustu, którą z sióstr ktoś woli. Ja chciałbym jednak zaszczyt i honor eskortowania królowej do domu pozostawić komuś innemu. Tak rzadko mam okazję być razem z Liv, że wolałbym nie tracić czasu.

Po tym przemówieniu zeskoczył z podium, przecisnął się przez oniemiały tłum do Liv i ujął ją pod rękę.

– Chodź! Potrzebuję świeżego powietrza!

Wychodząc Liv zauważyła jeszcze, jak Tulla z krzywym uśmiechem zaprasza na podium rezerwę, brata Very.

– Dokąd pójdziemy? – zapytał Jo, kiedy stanęli w pustym korytarzu. – Musimy znaleźć jakieś spokojne miejsce, chciałbym z tobą porozmawiać.

– Do mojego domu iść nie możemy, bo tam i tak nie mielibyśmy spokoju – powiedziała Liv. – A do twojego pensjonatu nie wypada?

– Nie, myślę, że tam nie. A na dworze jest za zimno.

– Poczekaj chwilkę… Już wiem, galeryjka nad salą gimnastyczną. Co prawda uczniom nie wolno tam przebywać, ale ja będę uczennicą dopiero od poniedziałku, więc mam to w nosie.

Bezszelestnie weszli po schodach na wąską galerię. Szum sali balowej buchnął im w twarze, gdy otworzyli drzwi i wemknęli się do środka.

– Uważaj, żeby nas nikt nie zauważył – szepnęła Liv.

Galeria, która początkowo przeznaczona była dla publiczności oglądającej zawody sportowe, teraz służyła jako skład uszkodzonego sprzętu i starych mebli. Jo usiadł na stosie treningowych mat i oparł plecy o drewnianego konia. Liv z wahaniem przycupnęła obok. Nie była pewna, czy Jo życzy sobie, by siedziała tak blisko niego.

On miał wciąż na twarzy wyraz gniewnego napięcia, okolice warg i nosa były niemal białe.

– Zachowałem się okropnie, prawda?

– A czy ja będę okropna, kiedy powiem, że ona sobie na to zasłużyła? – uśmiechnęła się Liv zawstydzona.

Milczeli. Jo marszcząc brwi wpatrywał się w podłogę.

– Chciałeś ze mną porozmawiać – zaczęła w końcu Liv.

Jo jakby się ocknął.

– No właśnie, jak się posuwa śledztwo w sprawie zamordowania Bergera?

– Powoli, tak mi się zdaje. Byłam przesłuchiwana przez takiego faceta ze służby kryminalnej, przychodzili też do mnie jacyś dziennikarze, ale odesłałam ich do Tulli. Zwłaszcza że ona nie miała nic przeciwko temu. Ja zresztą też nie uważam, że prasa nie powinna zajmować się sensacjami, ale kiedy w grę wchodzi morderstwo, śmierć człowieka, to, moim zdaniem, babranie się w tym wcale nie jest zabawne.

Jo kiwał głową.

Liv opowiedziała mu o swoich spostrzeżeniach na temat trzech gości lensmana, Jo otrzymał szczegółowe opisy wszystkich trzech i oboje z Liv spoglądali dyskretnie na salę taneczną, by się dokładniej przyjrzeć ludziom, o których opowiadała.

– Ten dość ponury typ z bardzo ładną żoną to inżynier Garden. On ma tylko dwie córki i o ile wiem, nikogo w rodzinie, kto by mógł mieć na imię Arvid.

– Tak, ten tajemniczy Arvid wszystko komplikuje – rzekł Jo. – Ciekawe, czy on w ogóle istnieje? Ale poza tym myślę, że ten twój inżynier to wcale przyjemnie nie wygląda. Zimny, nieczuły typ, urodzony zarządca, tak mi się wydaje.

– Podobno jest bardzo zakochany w swojej żonie.

– O, tak, to możliwe. Właśnie takie lodowato zimne typy zdolne są co prawda tylko do jednej, ale za to desperackiej namiętności, jeśli mogę się posłużyć takim określeniem. I prawdopodobnie jest strasznie zazdrosny, prawo własności, rozumiesz… Ale on mi nie wygląda na jakiegoś crime passionnel, więc możemy z pobłażaniem odnieść się do drobnych uczuciowych słabostek pana inżyniera. No a adwokat Sundt, kto to taki?

– Stoi z boku, o, widzisz, właśnie stara się ukradkiem poklepać po pupie tamtą dziewczynę. Co za obleśny typ! On to prawdziwa ważna figura, wiesz, taki człowiek, co to ma mnóstwo wpływowych przyjaciół, z którymi wieczorami dyskutuje o interesach i polityce. Mój ojciec dumny jest niczym paw za każdym razem, gdy go pan adwokat zaprasza na te seanse. Żonaty, ale bezdzietny i tutaj też żadnego Arvida w zasięgu wzroku. Jak wygląda nasz dyrektor, to wiesz, naprawdę trudno mi wyobrazić go sobie jako pozbawionego sumienia mordercę. Spójrz, Jo! On patrzy w górę!

Pospiesznie wrócili na maty. Liv siedziała przez chwilę w milczeniu, obserwując profil Jo. Tak bardzo chciała mu coś powiedzieć, ale nie wiedziała, jak on zareaguje. Nie bądź tchórzem, Liv, próbowała dodawać sobie otuchy. Czy zawsze musisz oczekiwać najgorszego? W końcu zebrała się na odwagę i wykrztusiła głosem drżącym z obawy o to, jaka będzie odpowiedź:

– Jo, ja tak strasznie za tobą tęskniłam.

– I ja także, Liv.

Wypowiedział te słowa jakoś bezbarwnie i nawet nie odwrócił głowy w jej stronę, nie ulegało jednak wątpliwości, że się na nią nie gniewa, więc Liv mówiła już nieco śmielej:

– Ty… sprawiłeś mi prawdziwy ból tam w górach, Jo, że nie dałeś mi swojego adresu, żebym mogła do ciebie napisać.

– Wiem – powiedział krótko. – Byłem głupi, ale myślałem, że tak trzeba.

– Cóż, rozumiem. A poza tym wiedziałeś, że ja nigdy niczego od ciebie nie zażądam.

Jo ukrył twarz w dłoniach.

– Ja wiem, że ty nigdy niczego ode mnie nie zażądasz. Och, Liv – szepnął udręczony.

– Jo, co się stało? Jesteś jakiś inny. Czy zrobiłam coś złego?

Potrząsnął głową, ale nie odsłonił twarzy.

Liv długo siedziała w milczeniu. Serce ściskało jej się z bólu. Jo był tak blisko niej, a zarazem tak daleko.

– Jak mogłabym ci pomóc, Jo? – szepnęła w końcu i odgarnęła mu włosy z czoła. – Jesteś chory?

– Tak. Jestem chory – odparł gwałtownie i spojrzał w górę. Oczy lśniły zielonkawo w odmienionej twarzy. – Włóczyłem się po górach, żeby uciec od samego siebie, albo pracowałem jak opętany. Schudłem, bo kompletnie nie mogę jeść, a teraz, wczoraj i dzisiaj, gnałem jak szalony do Ulvodden, bo nie byłem już w stanie dłużej walczyć. Ale jak myślisz, jak może się czuć dorosły mężczyzna, który zakochał się w uczennicy i nie może jej nawet pocałować, żeby sobie nie ściągnąć na głowę komitetu praw dziecka? Czy wiesz, że kiedy tutaj przyszedłem, to ręce tak mi drżały, że nie byłem w stanie przy drzwiach podać biletu? Tęskniłem, żeby cię zobaczyć, żeby usłyszeć twój głos, nie widziałem cię przecież ponad tydzień. Dopiero kiedy wyjechałaś, zrozumiałem, co się ze mną stało. Nienawidziłem samego siebie, próbowałem o tobie zapomnieć, ale tęskniłem aż do bólu.

Liv zaciskała mocno ręce, żeby powstrzymać drżenie. W jej mózgu zapanował kompletny chaos, radość przemieszana ze zdumieniem, że on przeżywa to aż tak mocno.

– Jo, czy to prawda? – szepnęła zdławionym głosem. – Czy to taka straszna katastrofa być zakochanym we mnie? Ja nie jestem taka dziecinna, jak myślisz. Musiałeś przecież wiedzieć, że ja też jestem zakochana w tobie.

Skinął głową i uśmiechnął się krzywo.

– Twoje oczy nie były w stanie tego ukryć, ale dopiero nasz fatalny pocałunek pozwolił mi pojąć, jakie silne uczucia ty z tym łączysz. Ale ja także, Liv. Nigdy w życiu nie reagowałem tak silnie na żaden pocałunek. I co my teraz zrobimy, moje dziecko?

– Rozumiem – westchnęła cicho. – Ty nie chcesz na mnie czekać.

Jo niecierpliwie machnął ręką.

– Będę na ciebie czekał, jak długo będzie trzeba. Ale czy nie rozumiesz, że nie mogę ciebie wiązać? Wiem, że istnieją siedemnastolatki bardziej doświadczone niż niejedna dorosła kobieta, ale ty do nich nie należysz. W twoim wieku naturalne są krótkotrwałe zakochania i masz do tego prawo. Za kilka miesięcy zapomnisz o mnie dla jakiegoś innego chłopca…

– Naprawdę tak myślisz? Czy to nie ty zwróciłeś uwagę na to, jak bardzo wydoroślałam od naszego pierwszego spotkania? A poza tym czy naprawdę musimy się martwić na zapas? Dlaczego najpierw nie spróbować? Czy ty poważnie sądzisz, że ktoś mógłby zająć twoje miejsce w moim sercu?

Patrzył jej długo i uważnie w oczy.

– Nie, nie, wcale tak nie sądzę – powiedział z wolna i położył jej ręce na ramionach. – To nieprawdopodobne, jak my oboje do siebie pasujemy. Sama widzisz, jak dobrze na siebie wpływamy, jacy jesteśmy spokojni razem. Dużo myślałem w ciągu tych samotnych dni… O tamtej nocy w szałasie, kiedy czułem przez śpiwór twoje drobne, ciepłe ciało…

– To przecież ty mnie ogrzewałeś!

Jo uśmiechnął się.

– I o tamtym popołudniu nad rzeką, kiedy przygotowywałem wędki. Jak naturalnie i szczerze nam się rozmawiało, nie było między nami żadnego napięcia. A jak się strasznie bałem, kiedy Stein cię uprowadził, a ja biegłem, żeby go złapać, i jaka mnie ogarnęła bezgraniczna ulga, kiedy cię odnalazłem całą i zdrową. Myślę, Liv, że tym razem zakochałem się na poważnie.

Skinęła głową, a potem zamknęła oczy i starała się chłonąć jego bliskość, dotykała koniuszkami palców jego twarzy, przesuwała je na kark, czuła na skórze jego wargi. On całował ją delikatnie w skroń, w policzek, za uchem i po szyi. Liv jęknęła cichutko i wtedy on poszukał jej ust, a rękami mocno obejmował jej plecy.

Jo Barheim… człowiek, żywa istota, należał do niej, w tej chwili należał do niej bez reszty.

Ostrożnie wypuścił ją z objęć, oparł głowę o bok konia i zamknął oczy. I wtedy Liv zobaczyła, że jego napięta twarz się odpręża, rysy wygładzają się i wypełnia je spokój.

– Taki jestem zmęczony, Liv – szepnął.

Objęła jego głowę i przytuliła, żeby mu było wygodnie. Delikatnie głaskała ciemne włosy i szczupłą twarz. Nim minęły dwie minuty, Jo spał.

Z pewnością nie tego można oczekiwać od romantycznego i troskliwego kawalera, w tym wypadku jednak Liv uznała jego zachowanie za komplement. Przy niej czuł się bezpieczny i spokojny, jego wzburzone zmysły nareszcie mogły odpocząć.

Pozwoliła mu spać ponad pół godziny i ta chwila na zagraconej galeryjce stała się punktem zwrotnym w jej życiu. Kiedy tak siedziała z tym silnym, pełnym życia mężczyzną w ramionach, po raz pierwszy czuła, że jest komuś potrzebna. Samotne dzieciństwo dobiegło końca. Liv odnalazła poczucie własnej wartości.


Karty trzasnęły o blat stołu.

– All right, ty wygrywasz. Nie, nie mam już siły więcej grać. Ta ruina działa mi na nerwy. Wiejemy stąd!

– Spokojnie, Harald! Szef powiedział, że nas przeszmugluje w bezpieczne miejsce z daleka od Ulvodden jutro wieczorem. Sami nie mamy najmniejszych szans.

– Doszliśmy aż tutaj, to dalej też pójdziemy. Jestem głodny! Obiecał, że dziś wieczorem przyniesie coś do żarcia.

– Dzisiaj w szkole jest jakiś bal czy coś w tym rodzaju. Siedzi tam pewnie, popija sobie i ma nas gdzieś.

– Myślisz, że zorganizuje pieniądze?

– Powinien to zrobić, jeśli mu życie miłe, bo jak nie, to poczęstuję go kulką.

– Jest jeszcze jeden, którego ja bym chętnie poczęstował kulką. To ten przeklęty Barheim! Żeby nie on, to już byśmy pieniążki mieli.

– Nie wymieniaj przy mnie tego nazwiska! Robię się chory na sam jego dźwięk. Żeby tak chociaż można było zapalić światło w tej cholernej ruderze… Nie cierpię tej budy! Tylko duchów tu brakuje. Widziałeś te jego przebiegłe ślepka, kiedy nas tu prowadził?

– Przesada! Coś sobie wbijasz do łba.

– Mógłbym przysiąc! Coś mi się tu nie zgadza. Nie wolno nam wyjść nawet z tego pomieszczenia, a poza tym widziałem dobrze, że drzwi są opieczętowane. Co to ma za sens?

– Moim zdaniem to nic dziwnego. Idź i połóż się, bo rzeczywiście zaraz zobaczysz jakiegoś ducha. Jutro ruszamy w drogę, możesz się więc pocieszyć, że to twoja ostatnia noc w tej ruderze.


Liv delikatnie potrząsnęła ramię Jo.

– Jo, musisz się obudzić. Wciąż jacyś ludzie kręcą się po korytarzu, a poza tym zdrętwiała mi noga i mam skurcz w ręce.

Przeciągnął się i uśmiechnął do niej.

– Dobrze się przy tobie śpi. Dziękuję i przepraszam, że zachowałem się tak mało elegancko.

– Potrzebowałeś odpoczynku. Co teraz będziemy robić? Zejdziemy z powrotem na salę?

– Musimy? Mnie niespecjalnie bawią takie zgromadzenia.

– Ani mnie. W takim razie wychodzimy. Musisz się wyspać.

Jo i Liv poszli wolno w stronę domu. Noc była ciemna, już prawie jesienna, powietrze chłodne i Liv marzła w cienkim płaszczyku. Jo mówił do niej półgłosem:

– Czeka nas bardzo piękny rok, Liv. Będę tutaj przyjeżdżał tak często jak to możliwe, mam przecież samochód. I liczę na to, że na ferie świąteczne przyjedziesz do nas, żebyś mogła poznać moich rodziców.

– Och, dziękuję, bardzo chętnie! – zawołała Liv, zarumieniona z radości, bo wiedziała, że Jo mówi to wszystko poważnie.

– Będę bardzo w stosunku do ciebie ostrożny, Liv – powiedział i poczochrał jej włosy.

– Dziękuję, Jo. Ale chyba nie powinieneś przesadzać! A po feriach już tylko kilka miesięcy i skończę osiemnaście lat, a wtedy…

– Tak, tak, a wtedy… – śmiał się Jo. – Wtedy może się stać naprawdę wszystko! Ale, Liv, powiedz mi, co to za dziwaczna budowla majaczy na tle ciemnego nieba?

– To dom poprzedniego właściciela fabryki. On niedawno umarł i właśnie jutro dom zostanie wysadzony w powietrze, a na jego miejsce wybuduje się jakieś hale fabryczne czy coś w tym rodzaju.

– O, wspaniale! Musimy to zobaczyć, Liv. Przyjdę i cię zabiorę. A kto teraz jest właścicielem fabryki?

– On miał jakichś krewnych w Danii. To ci krewni wszystko po nim odziedziczyli. Przyjadą tu na początku przyszłego tygodnia.

– To musi być nadzwyczajny dar losu, taka fabryka, która spada ci z nieba. Sam nie miałbym nic przeciwko takiemu spadkowi.

Nagle przystanął.

– Co się stało, Jo?

– Liv – powiedział Jo nieoczekiwanie stanowczo. – Co ci powiedział Berger? O tym Arvidzie. Powtórz litera po literze!

– Poczekaj no – zaczęła zaskoczona. – Niech sobie przypomnę. Miał trudności z mówieniem. To ostatnie, co powiedział, zanim skonał… „To chodzi o…” przerwa „Arvid…” przerwa „An…” To wszystko. Wkrótce zamknął oczy. Och, nie chcę już do tego wracać.

Jo pogłaskał ją po policzku.

– Wybacz mi, że dręczę cię tym bardziej niż to konieczne, ale muszę. A zatem on nie wymawiał całych słów? Mówił sylabami?

– Tak, i ledwo go słyszałam.

Jo spoglądał na nią.

– A nie mogłoby to brzmieć inaczej? Na przykład tak: „To chodzi o spadek w Danii”?

Liv zastanawiała się długo. Raz po raz powtarzała słowa Bergera, tak jak on je wypowiedział.

– Tak – przyznała w końcu. – Tak mogło być. Ale co by to mogło znaczyć?

– Nie mam pojęcia. Kto kieruje pracami związanymi z wysadzeniem budynku?

– Nie wiem. A zresztą, wiem! To przecież inżynier Garden, on z uporem dąży do rozbudowania fabryki. Ojciec mówił to wielokrotnie.

Jo zastanawiał się tak intensywnie, że Liv niemal słyszała jego myśli.

– Wydaje ci się, że trafiłeś na jakiś ślad?

– Może. Bo dlaczego on tak się spieszy z usunięciem tego domu, że nie zaczeka nawet na nowych właścicieli? Moim zdaniem powinien się wstrzymać do ich przyjazdu. Wiesz, miałbym ochotę obejrzeć ten dom nieco dokładniej.

– No to będziesz musiał się spieszyć, bo jego ostatnia godzina, jeśli tak można powiedzieć, wybiła. Pójdziemy tam?

– Ty nie. Za bardzo zmarzłaś. Czuję, jak się trzęsiesz. Nie, to bez sensu, dajmy temu spokój. Zadzwonię do lensmana jutro wcześnie rano i dowiem się, co i jak.

– Dobrze, ale gdybyś się wybierał na zwiedzanie domu, to ja chcę być z tobą.

Jo uśmiechnął się.

– Jeszcze ci nie przeszło pragnienie przygód? Myślałem, że przynajmniej na razie powinnaś mieć dosyć. Ale zobaczymy. Sądzę, że posunęliśmy się znacznie w dociekaniach na temat, kim jest Arvid *.

– Kim nie jest, chciałeś powiedzieć. Och, Jo, jaka ciemna dziś noc! Na niebie nie widać ani jednej gwiazdki. Ogrody już prawie puste, liście opadają, wkrótce zostaną tylko nagie gałęzie i badyle. Nikt się nie troszczy o wyrywanie chwastów. Jesień nadchodzi, Jo… Wieczór, jesień i starość. Odkąd pamiętam, tych trzech spraw zawsze się bałam, bo one nieubłaganie wiodą ku końcowi, po nich przychodzi noc, zima i śmierć. Czarny wrzesień. Czarny, przerażający wrzesień, ponury i smutny, pełen złych przeczuć…

– Ależ, Liv! – Przestraszony Jo potrząsał ją za ramię. – Czy tak chcesz świętować nasz pierwszy wspólny wieczór?

– Przepraszam – szepnęła Liv i starała się opanować. – Wiesz, że nigdy nie byłam bardziej szczęśliwa niż dzisiejszego wieczoru. Tylko teraz przez moment odniosłam wrażenie, jakby mnie owionął powiew lodowatego wiatru, który przeniknął mnie do szpiku kości. Jo, bądź ostrożny. Nie wiem, może to ta wielka radość, że mogę być z tobą, sprawiła, że przestraszyłam się, iż mogłabym cię utracić…

– Ty mały głuptasie – uśmiechnął się Jo. – Mnie się tak łatwo nie pozbędziesz, tego możesz być pewna.

Pożegnanie na werandzie Larsenów zajęło trochę czasu. Tyle było przecież czułych słów, które musiały paść, tyle wypowiadanych szeptem pytań i wątpliwości i tyle uspokajających odpowiedzi. Chyba nigdy żadna dziewczyna nie usłyszała ich tak wiele.

W końcu jednak zdołała nakłonić Jo, by się pożegnał, i młody człowiek z obietnicą: „Przyjdę po ciebie jutro o ósmej”, pobiegł uliczką w dół do swojego pensjonatu. Ale teraz nie odczuwał już zmęczenia, a ponieważ ostatnio przywykł do nocnych spacerów, wcale nie tęsknił za hotelowym pokojem.

Rozmyślał z pewnym niepokojem nad tym, co będzie jutro, Liv bowiem zaprosiła go do domu swoich rodziców zaraz po wysadzeniu starego budynku. W tej rodzinie jest przynajmniej dwoje ludzi, którzy nie patrzyli na niego przychylnym wzrokiem, mianowicie sam Larsen i Tulla. Będzie musiał zrobić wszystko, by opanować swój skłonny do wybuchów temperament. Ze względu na Liv.

Liv, no właśnie, Liv… Roześmiał się głośno i serdecznie, pełen wspaniałej radości życia. Bo nawet bardzo przystojny i cieszący się wielkim powodzeniem młody człowiek może się czuć bardzo samotny i nieufny wobec ludzi. Któż by jednak odczuwał nieufność wobec Liv, jego dziewczyny?

Naprzeciwko na tle nocnego nieba rysował się wielki, ponury dom z wieżyczką. Jo zwolnił kroku.

Inżynier Garden… Dlaczego mu tak pilno, żeby pozbyć się tego domiszcza, zanim przyjadą spadkobiercy? Czy kryje się tam jakaś tajemnica, której nowi właściciele nie powinni poznać?

Jo zatrzymał się i patrzył na dom. Liv powiedziała, że został zaplombowany…

Gdyby tak spróbował wejść do środka teraz… Liv z pewnością będzie wściekła, ale, z drugiej strony, Jo nie chciał wprowadzać jej do tej ruiny jak z opowieści o duchach, sprawiającej z niewiadomego powodu groźne wrażenie. Nie było też pewności, że lensman Lian pozwoliłby im wejść tam rano, tuż przed wysadzeniem. Prawdopodobnie teraz Jo ma jedyną szansę…

Загрузка...