ROZDZIAŁ XI

Zdecydowanie ruszył drogą wiodącą na wzgórze, na którym stał dom. Noc była, jak zauważyła Liv, bardzo ciemna, ale Jo miał przy sobie latarkę, niewielką wprawdzie, ale wystarczającą, by oświetlić drogę. Kiedy znalazł się przed drzwiami do ponurego domostwa, stwierdził, że rzeczywiście budynek jest zaplombowany. Starannie oglądał pieczęcie, ale uznał, że nie da się ich niepostrzeżenie usunąć. Ryzyko było zbyt duże. Postanowił wobec tego okrążyć dom w poszukiwaniu innego wejścia.

Budynek zmienił się w ruinę. Wielkie kawały gruzu i tynku poodpadały od ścian, futryny małych okienek na piętrze powypaczały się i zbutwiały. Na parterze okna były większe, wypełnione dużymi taflami szyb. Zdumiewające, że ktoś mógł wybudować coś równie dziwacznego, ale Liv opowiadała przecież, że stary właściciel fabryki był ekscentrycznym typem.

Z tyłu znajdowały się mniejsze drzwi, które wiodły prawdopodobnie do kuchni. One też zostały starannie opieczętowane. Obok jednak widniał właz do piwnicy, a kiedy Jo przyjrzał mu się dokładniej, stwierdził z ogromnym zdziwieniem, że pieczęcie w tym miejscu zostały złamane. Zrobiono to ostrożnie, prawie niedostrzegalnie, mimo to jednak Jo mógł bez trudu wejść do piwnicy. Z pewnością dzieciaki, pomyślał. Puste domy zawsze są bardzo interesujące, zwłaszcza dla chłopców. Zresztą nie tylko dla nich, dodał z ironią, bo przecież sam właśnie zachowywał się jak chłopiec.

Nieduży strumień światła jego latarki przesuwał się po podłodze piwnicy. Znajdowały się tam pojemniki na ziemniaki i różne produkty spożywcze, w głębi widział drzwi wiodące do dalszych pomieszczeń. Jo drgnął na widok głębokiego pęknięcia w jednej ze ścian, nie jedynego, jak przypuszczał. Wkrótce znalazł schody na górę, z pewnością do kuchni.

Instalacje elektryczne zostały rzecz jasna zdemontowane, ale mimo ciemności Jo stwierdzał na każdym kroku, że budowla znajduje się w rozsypce. Wszystko, co jeszcze nadawało się do użytku, wyniesiono. Zostały jedynie mocno nadgryzione przez korniki krzesełka i przerażająco wielka szafa, stara co prawda, ale pozbawiona antykwarycznej wartości. Jo przeszedł przez duży pokój na parterze, zatrzymał się przy kulawym biureczku, ale wszystkie szuflady okazały się puste, żadnych tajemniczych schowków ani niczego takiego.

U sufitu w dużym salonie nadal wisiał ogromny żyrandol, tapety były w wielu miejscach pozdzierane. Jo zbadał wnętrze jeszcze jednej szafy. Jego kroki odbijały się echem w wielkich pustych pokojach, a pajęczyny zwisające u wszystkich sufitów potęgowały wrażenie, że oto znalazł się w zamku duchów, wrażenie, które nie opuszczało go od pierwszych chwil, gdy tu wszedł. W przestronnym hallu, gdzie pachniało zamkniętym, nie zamieszkanym domem, Jo przystanął, żeby się rozejrzeć na ile to możliwe.

Szerokie schody wiodły stąd na piętro, a ponieważ na parterze Jo nie znalazł nic poza ładunkami wybuchowymi, wszedł na górę.

Światło latarki przesuwało się wolno ze stopnia na stopień, gdzie kurz zalegał grubą warstwą. Jo na moment przystanął, bo zdawało mu się, że słyszy jakieś odgłosy. Ale tyle jest dziwnych szmerów i trzasków w opuszczonym domu.

To z pewnością byłoby coś dla Liv. Żałował, że jej tu nie ma, i czynił to również ze względu na siebie. Byłoby bardzo miło czuć teraz w swojej dłoni jej ufną rękę.

Ruszył przed siebie długim korytarzem z drzwiami po obu stronach. Zamierzał obejrzeć wszystkie pokoje, najpierw jednak chciał zobaczyć cały korytarz…

Ale Jo Barheim nigdy do końca korytarza nie doszedł…

Kiedy minął kolejne drzwi i znalazł się w miejscu, gdzie korytarz zakręcał, otrzymał potężny cios w głowę. Zatoczył się, a czyjeś ręce schwyciły go od tyłu pod pachy, inne wepchnęły mu knebel w usta. Zanim zdążył odzyskać przytomność po uderzeniu, związano mu ręce i nogi i wciągnięto do niedużego pokoiku z małymi szybkami w oknie i lampą naftową na kulawym stoliku.

– O, to prawdziwa niespodzianka! – wołał czyjś nieprzyjemny głos. – Jo Barheim we własnej osobie! To naprawdę miłe odwiedziny, prawda, Haraldzie?

Harald opierał się o ścianę i spoglądał na Jo z nienawiścią, ale też jakby z wyrazem szczerej radości we wzroku.

– Nic lepszego nie mogło nam się przydarzyć – syknął. – Teraz będziemy mieli całą noc i jeszcze cały dzień na to, żeby się lepiej poznać.

Jo zmrużył oczy. Cały dzień? Czyżby oni nie wiedzieli?

Próbował im powiedzieć, że to śmiertelnie niebezpieczne pozostać w tym domu dłużej niż do wschodu słońca, ale knebel nie pozwalał mu nawet na głośny jęk.

Sytuacja była naprawdę groźna, Bogu dzięki, że nie zabrał ze sobą Liv.

Harald i Stein usiedli na dwóch znajdujących się w pokoju krzesełkach.

– Jak myślisz, co z nim zrobimy? – zapytał Harald słodziutkim głosem.

Stein zachichotał.

– Coś wymyślimy, nie martw się. No, no, sam Jo Barheim – powtarzał, jakby się tym rozkoszował.

Odpowiedzialni za wysadzenie budynku mają chyba tyle poczucia rzeczywistości, żeby jeszcze raz skontrolować cały dom, myślał Jo. Drzwi są co prawda opieczętowane, ale pieczęcie można zerwać. Dzieci mogły przecież wejść do środka… No, ale dzieci, gdyby nie wróciły na noc, byłyby z pewnością poszukiwane… Kto by jednak szukał Steina i Haralda? Nikt. A on sam? Jest w tym okręgu kimś obcym, przybyszem. Liv będzie na niego czekać, będzie się niepokoić, Morten będzie się zastanawiał, dlaczego Jo nie przyszedł do pensjonatu. Ale czy zdążą coś zrobić, zanim stanie się za późno? Obiecał, że przyjdzie po Liv o ósmej, wybuch zaplanowano około dziewiątej. Godzina… Godzina, podczas której Liv będzie na niego czekać, rozczarowana, niepewna.

Ale przecież ktoś musi sprawdzić przed wybuchem, czy wszystko jest w porządku. To oczywiste, jasne, że ktoś sprawdzi.


Dochodziło wpół do dziewiątej, a Jo się nie pokazał. Liv krążyła pomiędzy oknem i telefonem. Może zaspał? To bardzo prawdopodobne, ktoś tak zmęczony… Ale Morten powinien był go obudzić, Jo mówił przecież, że mieszkają w jednym pokoju.

– Jeśli chcesz zobaczyć wybuch, to powinnaś się zbierać – powiedziała mama. – Pójdziesz z nami?

– Nie, idźcie sami. Ja jeszcze poczekam na Jo.

Rodzice z Tullą wyszli. Liv zadzwoniła do pensjonatu i poprosiła Jo Barheima.

– On tu dzisiaj nie nocował – wyjaśniła właścicielka.

Nie nocował? Liv poprosiła do telefonu Mortena.

To prawda, potwierdził Morten. Jo nie wrócił na noc. Morten sądził, że Jo spędził tę noc właśnie z Liv. Liv syknęła ze złością i odłożyła słuchawkę. Rany boskie, co się z nim stało?

Usiadła przy stole i podparła głowę rękami. O czym myśmy rozmawiali wczoraj wieczorem? Dom… Garden… Lensman…

Liv nie bardzo dowierzała teorii Jo, że dom kryje jakąś tajemnicę, której Garden chce się jak najszybciej pozbyć. Ona wyobrażała to sobie inaczej.

Ktoś skopiował plany, bo bardzo potrzebował pieniędzy. Takie założenie automatycznie wyklucza dyrektora szkoły. Ktoś taki jak on czuje się najlepiej żyjąc w warunkach spartańskich. Dyrektor ma niewielkie potrzeby, jeśli chodzi o pieniądze. Inżynier Garden natomiast ma na nie wielkie zapotrzebowanie, ale gdyby odrzucić teorię Jo na temat tajemnicy domu, to co Garden ma wspólnego ze spadkobiercami z Danii? Pozostaje jednak jeszcze mały, gruby adwokat…

Liv uniosła głowę i starała się gruntownie przeanalizować wszystkie możliwości. Adwokat Sundt zajmował się sprawami majątkowymi prawie wszystkich mieszkańców Ulvodden. Co prawda on sam jest też bajecznie bogaty, ale jak do tego doszedł? Ojciec Liv powiada, że dzięki wyjątkowo korzystnym spekulacjom na giełdzie. Gdyby jednak założyć, że obracał pieniędzmi swoich klientów, za ich pieniądze kupował akcje na swoje nazwisko, i gdyby założyć, że stracił znaczną część majątku starego właściciela fabryki? Starzec może nie bardzo się orientował w swoich finansach, wszystko złożył w ręce skrupulatnego i zdolnego adwokata Sundta…

I jeśli zdarzyło się, że ów adwokat nie zawsze miał takie szczęście w swoich giełdowych poczynaniach? Jeśli stracił…

Ale dlaczego Jo nie przyszedł? Powinien przynajmniej zadzwonić, że coś go zatrzymało. Bo Liv nie wierzyła, że poprzedniego wieczoru mógł się z nią tylko bawić, Jo nie należał do takich. Nie, coś musiało mu się stać.

Liv zaczęła nerwowo wkładać na siebie płaszcz. Ręce jej drżały, ledwo była w stanie zapiąć guziki. Wciąż jeszcze nie potrafiła znaleźć jakiejś wiarygodnej odpowiedzi na pytanie, gdzie się podział Jo, ale ogarniał ją coraz większy niepokój.

„Znany człowiek – przeciwko wielu ludziom”, powiedział Berger. To by się zgadzało, bo adwokat Sundt zajmował się pieniędzmi wielu ludzi. A skoro teraz mają przyjechać Duńczycy, to – zakładając, że sprzeniewierzył fortunę starego fabrykanta – Sundt znalazł się w niezłych opałach. Wszystkie jego nieczyste transakcje mogą wyjść na światło dzienne, adwokat musiał jak najszybciej zdobyć pieniądze. Czy „pożyczenie” planów nie było w tej sytuacji czymś oczywistym? Czyż lensman nie mówił, że ludzie w Månedalen widzieli jakiś czas temu lądujący śmigłowiec?

To by wskazywało, że w grę wchodzą wielkie interesy.

Za piętnaście dziewiąta… Liv chwyciła telefon i zadzwoniła do lensmana Liana. Nie było go w domu, ale Liv, która odrzuciła teraz wszystkie formy grzecznościowe i zasady dobrego wychowania, zapytała jego żonę, czy pamięta tamten wieczór, gdy Liv przybiegła z informacją o zabójstwie Bergera.

Owszem, pani Lian pamiętała to bardzo dobrze.

– To proszę mnie teraz posłuchać – powiedziała Liv, zapominając o szacunku dla osób od niej starszych. – Czy któryś z tamtych trzech gości lensmana przyszedł tuż przede mną, czy też wszyscy byli już u państwa od dłuższego czasu?

Pani Lian zastanawiała się długo, a Liv z niecierpliwości przestępowała z nogi na nogę.

– Tak, teraz sobie przypominam. Adwokat Sundt przyszedł krótko przed tobą…

– Dziękuję! – krzyknęła Liv i poprosiła, by lensman, jak tylko się pojawi, natychmiast przyszedł na miejsce wybuchu. Odłożyła słuchawkę i wybiegła z domu. A więc to jednak adwokat Sundt! Więc to ona miała rację! I Jo nie dzwonił dziś rano do lensmana, o to także Liv zapytała panią Lian.

Gdzie on jest? Czy mógł naprawdę pójść do starego domu? Nie sądził chyba, że znajdzie tam coś interesującego?

No a jeśli mimo wszystko tam poszedł? To dlaczego nie wrócił? A jeśli… Jeśli był tak zmęczony, że poszedł tam i zasnął? Chociaż przecież nie można było wejść do tego domu. Ale jeśli on mimo wszystko wszedł i jeśli tam zasnął, to jego życie teraz zawisło na włosku!

Liv biegła coraz szybciej. Z daleka widziała tłum gapiów, którzy chcieli zobaczyć wybuch. Większość z nich stała przy drodze, stali tam również robotnicy z firmy zajmującej się takimi pracami. Wszystko było już przygotowane. Gromada małych chłopców kręciła się przy specjalistach od wybuchów, zadając im mnóstwo pytań, co tamtych najwyraźniej irytowało. Samego domu pilnowali strażnicy i też nie mogli się opędzić od ciekawskiej dzieciarni.

Zbliżała się dziewiąta. Liv próbowała przedrzeć się przez tłum, ale ludzie pozajmowali tu sobie miejsca już wcześnie rano i nie zamierzali nikogo przepuszczać. Liv zaczynała się naprawdę bać. Nie miała przecież żadnych dowodów na to, że Jo znajduje się w środku, ale nie miała też dowodu, że go tam nie ma.

Na moment przemknęła jej przez głowę myśl, że powinna pobiec do starego domu i tam się ukryć. Jak długo ona będzie wewnątrz, budynek nie zostanie wysadzony. Ale straż stała przecież przy wejściu, ona zaś musiała za wszelką cenę porozmawiać z odpowiedzialnymi za wyburzenie, a ci znajdowali się w tym trudnym do przebycia kręgu utworzonym z gapiów.

– Bądźcie tak dobrzy, przepuśćcie mnie – prosiła stojących jej na drodze ludzi, ale słyszała w odpowiedzi niecierpliwe warknięcia.

Próbowała w innym miejscu, rozpychała się łokciami. Widziała w samym środku tłumu inżyniera Gardena i jego pomocników. Adwokat Sundt był również z nimi. Ku swemu wielkiemu przerażeniu zorientowała się, że to właśnie on, ze względu na wielki szacunek, jakim obdarzali go mieszkańcy Ulvodden, miał być tym, który naciśnie guzik i odpali ładunki wybuchowe.

Liv przepychała się ile sił przez nieruchomy tłum, narażała się na złe słowa i zirytowane spojrzenia, ale prawie tego nie dostrzegała. Jej myśli zajęte były wyłącznie osobą Jo. Nie mogła pojąć, gdzie się podział, ale dopóki istniał choćby cień możliwości, że znajduje się w skazanym na śmierć domu, musiała powstrzymać wybuch.

Zaczepiali ją znajomi, śmiali się do niej, ale ona nic nie widząc parła naprzód. Najgorszy był ostatni odcinek. Wybrani, którzy zdobyli najlepsze miejsca, najbliżej aparatury sterującej wybuchem, utworzyli ciasny łańcuch, lecz Liv, teraz już bliska desperacji, dosłownie rzuciła się na nich i w końcu przedarła się do inżyniera Gardena.

Zawsze żywiła wobec tego człowieka ogromny respekt. Nie lubiła go i teraz też odczuwała wielką niechęć na myśl o tym, że będzie musiała prosić go o pomoc, ale on był tu najwyższym autorytetem i nie miała wyboru. Wiedziała przy tym, że sprawy potoczą się dla niej bardzo nieprzyjemnie, jeśli się okaże, że Jo nie ma wewnątrz starego domu, mimo to jednak chwyciła inżyniera Gardena za ramię.

– Nie wysadzajcie! – krzyknęła. – Tam może być człowiek.

Wokół niej zaległa kompletna cisza. Garden dosłownie przeszył ją lodowatym spojrzeniem, a w tłumie rozległy się groźne pomruki. Tłum nie chciał być pozbawiony rozrywki.

– Nie jestem tego całkiem pewna – powiedziała Liv półgłosem. – Ale Jo Barheim nie wrócił do domu, a wczoraj wieczorem mówił, że chce obejrzeć ten budynek od środka. Być może poszedł tam jeszcze w nocy. A był okropnie zmęczony, myślę więc, że mógł zasnąć…

– Posłuchaj no, Liv – rzekł adwokat Sundt wyniośle. – Czy ty znowu trochę nie przesadzasz?

Kiedy napotkała spojrzenie jego rozbieganych oczek, pomyślała: A więc tak wygląda morderca. Dlaczego ja przedtem nie widziałam tego w jego twarzy? Czy człowiek naprawdę tak łatwo ulega powszechnej opinii? Czy naprawdę tak łatwo uznać za swoje ogólnie przyjęte poglądy? Człowiek ciągle słyszy Adwokat Sundt to wspaniały i odpowiedzialny człowiek. Szlachetny, pod każdym względem godzien zaufania. Życzliwy i przyjazny ludziom. A potem okazuje się, że to morderca. I natychmiast widzimy, że źle patrzy mu z tych świńskich oczek, a fałszywy uśmieszek budzi grozę. I doznajemy takiego samego uczucia, jak na widok fotografii przestępcy, publikowanej w gazecie. Tak jest, ten to wygląda jak prawdziwy gangster, myślimy sobie wtedy. Ale gdyby w gazecie się pomylili, zamienili fotografie i pod zdjęciem przestępcy napisali, że to znany polityk czy człowiek interesu, to raczej mało kto na jego widok by powiedział: typowa gęba kryminalisty.

Garden rzekł chłodno:

– Czego on, na Boga, mógł szukać w zamkniętym i opieczętowanym budynku?

– On miał pewną teorię – wyjaśniła Liv zrozpaczona. – Ze mianowicie dom kryje jakąś tajemnicę i dlatego ma być tak pospiesznie wysadzony w powietrze…

– Ty z pewnością nie wiesz, że to ja podjąłem decyzję o wysadzeniu – oświadczył Garden.

Liv wyprostowała się.

– Ja wiem i zresztą wcale w tę teorię Jo nie wierzę. Ja myślę…

– No to wysadzamy czy nie? – dopytywali się zniecierpliwieni robotnicy.

– Tak jest – rzekł stanowczo adwokat Sundt i ruszył w stronę aparatu. – Tracimy tylko niepotrzebnie czas.

Liv podbiegła do aparatu i zastawiła adwokatowi drogę.

– Najpierw musicie przeszukać dom!

– No nie, teraz to już chyba przesadziłaś! – zawołał inżynier, a ludzie z tłumu coraz bardziej nerwowo krzyczeli do Liv, że ma się usunąć. – Dziesięć minut temu dom był sprawdzany. Adwokat Sundt fatygował się osobiście i stwierdził, że żadne pieczęcie nie zostały naruszone.

– Tak jest – potwierdził Sundt. – I mogę cię zapewnić, że tak było: żadna pieczęć nie została naruszona.

– Czy pan sprawdzał sam?

– Oczywiście! Moje nazwisko jest chyba wystarczającą gwarancją!

Liv głęboko wciągnęła powietrze.

– Nie! Nie jest! Inżynierze Garden, słowo adwokata Sundta nie może tu być żadną gwarancją, bo to on zamordował Bergera!


Tłum najpierw zamilkł, a potem podniosła się wrzawa. Inżynier Garden pobladł.

– Czy ty wiesz, co mówisz, Liv? Oskarżasz najbardziej szanowanego człowieka w osadzie o morderstwo! Nie mając ani cienia dowodu! Adwokat Sundt był przecież u lensmana wtedy, kiedy przybiegłaś z wiadomością o morderstwie!

– Oczywiście, bo przecież on Bergera nie zgładził własnymi rękami. Wynajął dwóch morderców!

Garden wpadł we wściekłość.

– Czy będziesz mi tu twierdzić, że on, on, adwokat Sundt, miał coś wspólnego z tymi opryszkami? Proszę nacisnąć guzik, mecenasie Sundt, i zrobimy wreszcie koniec z tą śmieszną rozmową. Opłaciliśmy robotników i nie możemy tego ciągnąć w nieskończoność.

Liv poczuła się całkowicie bezsilna i wybuchnęła płaczem. A kiedy adwokat Sundt chciał ją odsunąć na bok, rzuciła się na niego z pięściami. Podbiegło do niej kilku robotników, tłum krzyczał na nią coraz głośniej i nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nagle nie przedarli się do niej rodzice. Liv odwróciła się do matki.

– Pomóż mi, mamo! – szlochała. – Nikt mi nie wierzy! Oni nie mogą wysadzić domu, zanim nie sprawdzą, nie wolno im. Jo może być w środku!

– No, no, uspokój się – pocieszała ją zdenerwowana matka. – Inżynierze Garden, skoro moja córka mówi, że Jo może być w domu, to przecież trzeba sprawdzić. Tu chodzi o życie człowieka, czy nie może pan poświęcić pięciu minut?

– Kim jest ten Jo? – zapytał Garden.

Przecisnęli się do nich Finn i Morten.

– Jo Barheim nie wrócił dzisiaj na noc – powiedział Morten. – To on uratował życie Liv, kiedy mordercy ją uprowadzili w górach. Ja myślę, że pan nie zdaje sobie sprawy z powagi sytuacji. Chyba powinien pan zrobić to, o co Liv prosi, przeszukać dom.

– Tak jest – poparła go pani Larsen. – Ja dobrze znam moją córkę i wiem, kiedy fantazjuje, a kiedy mówi prawdę. Tym razem to nie jest fantazja.

Garden rozglądał się niezdecydowany.

– Ale przecież to by oznaczało brak zaufania dla adwokata Sundta. On dopiero co był w domu i stwierdził, że wszystko jest w najlepszym porządku.

Pani Garden stanęła obok męża.

– Adwokat Sundt należy do kręgu naszych najbliższych znajomych, pani Larsen. Myślę, że z całą pewnością możemy twierdzić, iż…

– Jak dalece można poznać człowieka podczas towarzyskich spotkań? – zapytała pani Larsen krótko.

Liv patrzyła na nią zdumiona. Czy to naprawdę jej własna mama tak mówi?

– Muszę powiedzieć, że dziwi mnie pani zachowanie, pani Larsen – rzekł adwokat, który wyraźnie stracił na pewności siebie. – Wierzy pani kilkunastoletniej pannicy bardziej niż mnie?

– Ta pannica jest moją córką – odparła pani Larsen z dumą. – Prawdopodobnie ma pan rację i w tym domu nikogo nie ma, ale niech jej pan pozwoli się o tym przekonać! Chociaż tyle jesteśmy winni Jo Barheimowi, który zrobił dla naszej córki tak wiele.

– Dziękuję, mamo – szepnęła Liv. – Nigdy ci tego nie zapomnę.

Pani Larsen pogłaskała ją ukradkiem po policzku.

– Żeby tak lensman tu był. On by najlepiej wiedział, co należy zrobić.

– No cóż – zaczął Garden z wahaniem. – W końcu przecież moglibyśmy…

– To naprawdę śmieszne – przerwał mu adwokat Sundt. – Żądam, żeby okazywano więcej szacunku moim słowom! Ponowne sprawdzanie domu oznacza brak zaufania do mnie! Uważam, że powinniśmy wreszcie raz z tym skończyć!

Ci, którzy stali daleko z tyłu, denerwowali się coraz bardziej i domagali natychmiastowego wysadzenia domu. Wyszli na chwilę z pracy, żeby zobaczyć niezwykłe wydarzenie, i nie mogli tu tkwić w nieskończoność. Tłum jednak łatwo zmienia zdanie, więc ci, którzy znaleźli się najbliżej i przysłuchiwali się rozmowom, zaczynali jeden po drugim domagać się ponownego sprawdzenia domu. Ich sympatia była teraz po stronie Liv i kiedy adwokat Sundt spojrzał na tłum, przeniknął go lodowaty dreszcz strachu. Jego prestiż był poważnie zagrożony, a wszystko przez tę okropnie upartą dziewczynę!

Garden zagryzał wargi. Spoglądał to na jedno, to na drugie. Patrzył na powszechnie szanowanego adwokata Sundta, który otrzymywał ordery za wspaniałą pracę dla społeczeństwa, który przeznaczał znaczne sumy na szlachetne cele i który absolutnie nie miał powodów, by kraść szkice fabrycznych planów lub dopuszczać się desperackich morderstw, a następnie przenosił wzrok na Liv Larsen, małą i drobną nastolatkę ze skłonnościami do dramatyzowania, znaną ze swego upodobania do fantazji i szalonych wymysłów, na której dość trudno było polegać.

Wiedział jednak również, że Liv przeżyła w górach wstrząsającą przygodę. Widział, że dziewczyna jest przerażona, i zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli w domu ktoś jednak jest, to cała odpowiedzialność spadnie na niego, inżyniera Gardena.

Zwrócił się do adwokata.

– Sundt, wiesz przecież, że uważam te oskarżenia za śmieszne, dokładnie tak samo jak ty. Ale jeśli to ma uspokoić dziewczynę… Chodź, Liv! Pójdziemy tam i rozejrzymy się.

– Chwileczkę! – zawołała Liv. – Proszę, żeby adwokat Sundt poszedł z nami.

– A to dlaczego?

– Ponieważ ja mu nie ufam. On może nacisnąć guzik natychmiast, gdy stąd odejdziemy.

– Bzdury! – krzyknął adwokat z twarzą błyszczącą od potu. – Odmawiam ponownego oglądania domu tylko dlatego, że jakaś dziewczyna dostała histerii!

Garden zaczynał się irytować.

– Bardzo mi wszystko utrudniacie. Oboje. Sundt, przecież wiesz, że jestem twoim przyjacielem i że polegam na tobie. Ale skoro dziewczyna się upiera… W końcu chodzi o żywego człowieka!

W tłumie zrobiło się zamieszanie i zaraz potem ukazał się lensman. Ludzie z szacunkiem usuwali się na boki.

– Co się tutaj dzieje? Garden wyjaśnił.

Lensman spoglądał to na jedno, to na drugie, długo i uważnie.

– Nie rozumiem, czemu pan się waha, inżynierze Garden. Dopóki istnieje choćby najmniejsze podejrzenie, że w domu mógł ktoś zostać… Liv Larsen nie żartuje, tego jestem pewien. Zdążyła przesłać mi wiadomość, że jestem tu jak najszybciej potrzebny. Chodźcie, idziemy tam natychmiast! Skontrolowanie pieczęci nie zajmie wiele czasu. A ty, Sundt, nie powinieneś się obrażać. Jeżeli twoje sumienie jest czyste, nie musisz się niczego bać.

Sundt zmobilizował całą swoją godność.

– Postanowiliśmy, że wybuch nastąpi punktualnie o godzinie dziewiątej, bo ja muszę zdążyć na pociąg. Mam dzisiaj ważną sprawę. I teraz to już naprawdę nie mogę dłużej czekać tylko dlatego, że jakiejś małej idiotce gdzieś się zapodział narzeczony! Zresztą wcale się nie dziwię, że dal nogę. Żaden normalny miody człowiek nie zniósłby takiego szaleństwa!

– No, nie musisz być wulgarny, Sundt – powiedział lensman surowo. – Chyba że nerwy zaczynają ci puszczać.

– Czy byłoby w tym coś dziwnego? – syknął adwokat. – Co byś ty powiedział, gdyby ci rzucano w twarz podobne oskarżenia?

– No, rzeczywiście, sprawa jest poważna. Dlatego proponuję, żebyś odłożył na kiedy indziej tę twoją ważną sprawę i skoncentrował się raczej na własnej obronie. Karlsen, odpowiadasz za to, żeby nikt nie uruchomił aparatury pod naszą nieobecność.

Sundt był teraz sinoniebieski na twarzy.

– Ja odmawiam…

– Nie radzę ci – rzekł lensman groźnie. – W przeciwnym razie zacznę podejrzewać, że naprawdę masz nieczyste zamiary.

Sundt mamrotał coś pod nosem, że będzie to drogo kosztowało ich wszystkich i że on naprawdę potrafi wykorzystać swoje wpływy. Garden lekko zbladł, lensman jednak zachował stoicki spokój. W końcu adwokat, obrażony, wzruszył ramionami i poszedł za innymi w stronę domu.

Lensman Lian musiał użyć całej swojej władzy, by powstrzymać posuwający się za nimi tłum ciekawskich, żądnych sensacji. Kiedy jednak Liv się odwróciła, zobaczyła, że gapie, choć niechętnie, powracają na swoje miejsca.

Zresztą grupa, która szła oglądać dom, wcale nie była taka mała. Na czele kroczył lensman z inżynierem i jego małżonką, pół kroku za nimi obrażony adwokat. Następnie Liv z rodzicami w towarzystwie Finna i Mortena. Gdzie podziewała się Tulla, Liv nie miała pojęcia, wiedziała jednak, że siostra nie przepada akurat za taką formą popularności.

Inspektor Larsen również sprawiał wrażenie człowieka, dla którego to wszystko jest największą udręką, starał trzymać się w pobliżu adwokata i inżyniera, podczas gdy pani Larsen z wysoko podniesioną głową towarzyszyła swojej zdenerwowanej córce. Determinacja matki ogromnie wzruszała Liv.

Za nimi kroczyło kilku ludzi Gardena, którzy, skoro nikt im tego nie zabronił, chcieli znajdować się w centrum wydarzeń. W znacznej odległości za główną grupą posuwali się najodważniejsi z ciekawskich, na ogól ci najmłodsi.

Lensman wszedł na schody przed głównym wejściem i dokładnie obejrzał pieczęcie.

– W porządku – oznajmił. – Teraz obejdziemy dom dookoła. Trzeba skontrolować te okna, do których można się dostać z ziemi bez pomocy drabiny czy czegoś w tym rodzaju.

W gruncie rzeczy był to dosyć komiczny widok, ci dorośli ludzie czołgający się na kolanach przed wszystkimi piwnicznymi otworami, a potem wspinający się na palce i zaglądający przez okna na parterze, lecz dla Liv było to śmiertelnie poważne. Jo zniknął, ona sama publicznie oskarżyła adwokata Sundta o najstraszniejsze przestępstwa, a teraz wszyscy lokalni dostojnicy tracą czas, bo ona zażądała ponownych oględzin domu. Bała się. Bała się kary, jaka niewątpliwie będzie musiała ją spotkać, gdyby to wszystko nie znalazło uzasadnienia, ale najbardziej bała się o los Jo. Nie potrafiła wyobrazić sobie innego miejsca, w którym mógłby się znajdować, jak tylko ten okropny, stary dom. A jeśli się tam naprawdę znajdował, to jak, na Boga, mógł ułożyć się do snu w takim ponurym otoczeniu? Nie, nic się nie klei! Co mogło mu się stać?

Skontrolowano wszystkie okna i nigdzie nie natrafiono na ślad włamania ani naruszenia pieczęci. Cała procesja dotarła do kuchennego wejścia i również starannie zbadała pieczęcie. W końcu pozostało już tylko wejście do piwnicy. Ale tam też nic nie wzbudzało wątpliwości.

– No tak, wszystko wygląda jak trzeba – powiedział lensman na koniec. – Żadna żywa istota się tędy nie przemknęła. Teraz powinnaś bardzo ładnie prosić adwokata Sundta o wybaczenie, Liv. Pojęcia nie mam, gdzie się podział Barheim, ale znając jego skomplikowany charakter mogę przypuszczać, że przyszedł mu do głowy jakiś niezwykły pomysł i nim się właśnie teraz zajmuje. Z pewnością wkrótce pojawi się znowu. Tak więc teraz już nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy to stare wronie gniazdo wysadzili w powietrze.

Wszyscy unikali patrzenia na Liv. Adwokat Sundt był znowu godnym zaufania, poczciwym wujaszkiem.

– Bardzo byłaś pewna swoich racji, co, Liv? – powiedział i poklepał ją po policzku. Liv zobaczyła w jego małych oczkach wyraz triumfu i nienawiści.

– To wszystko jest rzeczywiście okropnie nieprzyjemne – rzekł inspektor Larsen. – Liv dostanie porządną burę, kiedy wrócimy do domu. Bo przecież człowiek nie może karać swoich dzieci publicznie. Tak się nie robi…

Przerwał mu okrzyk Mortena:

– Zaczekajcie chwileczkę! Zdaje mi się, że ta pieczęć, czy jak tam się to nazywa, została odrobinę przesunięta! Proszę, lensmanie Lian, niech pan sam zobaczy.

Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę, a lensman pochylił się nad pieczęcią przy zejściu do piwnicy.

– No, widzieliście coś podobnego! Tutaj na starą pieczęć nałożono nową! A stara została złamana!

– Co ty mówisz! – przerwał mu adwokat Sundt. – To niemożliwe!

– Wszystkie pieczęcie przy zejściu do piwnicy zostały zerwane i nałożono później nowe – oświadczył lensman Lian lodowatym głosem. – Ktoś był w środku, to nie ulega wątpliwości.

Liv uścisnęła ukradkiem dłoń Mortena.

– Dzięki ci, stary pedancie – szepnęła. – Nigdy więcej nie będę ci dokuczać z powodu twojej drobiazgowości.

Morten promieniał z dumy.

– Nic z tego nie rozumiem – powiedział Sundt zdumiony. – Kto mógł mi podłożyć takie paskudne świństwo? To chyba nie wy, chłopcy? Czy może trzymacie z Liv i razem z nią chcecie zrobić ze mnie kozła ofiarnego? Bo w takim razie…

– Zaczekaj no chwilkę – przerwał mu Lian. – Twierdzisz, że oglądałeś wszystko uważnie dziś rano, tak? Sundt, czy myślisz, że te nowe pieczęcie już wtedy tutaj były?

Sundt z największą niechęcią oglądał zejście do piwnicy.

– Tak, to możliwe.

– Kiedy dom został opieczętowany po raz pierwszy?

– W środę.

– A zatem w ciągu tych trzech dni ktoś wchodził do domu przynajmniej raz. I najwyraźniej wyszedł stamtąd, skoro próbował zatrzeć ślady. Tak, a w takim razie musimy wejść do środka i postarać się dowiedzieć, po co to robił.

Adwokat westchnął.

– Czy to naprawdę konieczne? Przecież to oczywiste, że teraz nikogo tam nie ma.

Lensman Lian popatrzył na niego podejrzliwie.

– Uważam, że wszystkie twoje protesty są trochę jakby za bardzo gorączkowe. Co masz przeciwko temu, byśmy przeszukali dom? Ja też nie sądzę, by ktoś tam był w tej chwili, ale powinniśmy zobaczyć, czym zajmował się ten ktoś, kto tu wchodził.

– To jasne, że adwokat Sundt nie ma nic przeciwko temu – wtrącił znowu inspektor Larsen z uśmiechem i tak przypochlebnym głosem, że Liv zrobiło się niedobrze. – Ale przecież to nie należy do przyjemności być narażonym na takie podejrzenia, a poza tym chodzić po takim ogromnym domu w jego wieku…

Sundt, który na początku tej przemowy wyglądał na bardzo zadowolonego, zesztywniał słysząc ostatnie słowa Larsena. Uwaga na temat wieku nie została chyba najszczęśliwiej dobrana.

– Gdyby pan wychowywał swoje dzieci jak należy, nigdy by nie doszło do czegoś takiego – oświadczył cierpko. – Proszę schodzić do piwnicy po drabince!

Schodzili ostrożnie, jedno po drugim, i w końcu cala gromadka znalazła się na dole. Przy drabince postawiono na straży policjanta, żeby nie przedostał się do środka nikt z tłumu, który podchodził coraz bliżej domu.

Towarzysząca lensmanowi grupka badała wszystkie małe pomieszczenia w piwnicy, po czym weszła po kuchennych schodach na górę. Pokoje na parterze zostały dokładnie skontrolowane, przejrzano wszystkie szafy i zakamarki.

Liv niecierpliwiła się i chciała jak najszybciej pobiec na piętro, lecz Garden ją zatrzymał.

– Zaczekaj no! Nigdzie nie pójdziesz pierwsza, bo znowu sprowadzisz jakie nieszczęście, a ja nie chcę mieć już więcej kłopotów.

Powoli i systematycznie przeszukiwali dosłownie metr po metrze. Ciasne, zamknięte komórki i duże, wspaniałe sypialnie, jak stworzone, żeby w nich ustawić łoża z baldachimami, a w oknach zawiesić ciężkie pluszowe zasłony. Mroczne korytarze z oknami w głębokich niszach. Nigdzie nie znaleziono ani śladu wyjaśnienia, dlaczego ktoś się do tego opuszczonego domostwa włamywał.

– Czego ten człowiek tu szukał, nie wiadomo. Wygląda jednak na to, że albo niczego nie znalazł, albo znalazł i zabrał ze sobą – powiedział Finn. – Tak czy inaczej żadnych śladów.

Adwokat Sundt przystanął i przykładał rękę do piersi w miejscu, gdzie znajduje się serce.

– Moje lekarstwo… – wykrztusił. – Nie czuję się najlepiej.

Liv przyglądała mu się podejrzliwie. Odgrywa komedię, czy naprawdę źle się czuje? myślała. Adwokat zrobił się czerwonosiny i pocił się obficie. Tak, chyba nie udaje, zbliża się atak serca, ale to chyba nic dziwnego, skoro tak się zdenerwował. To wszystko musiało być dla niego strasznym obciążeniem, czy jest winien, czy też nie.

Pani Larsen, która była sanitariuszką, zajęła się chorym. Ułożyła go na starej kanapie w hallu na piętrze i pomogła mu zażyć lekarstwo, które miał przy sobie.

– Schody… – wykrztusił adwokat. – Boję się, że dalej już nie zdołam pójść. Chciałbym wyjść na dwór, zaczerpnąć świeżego powietrza.

Lensman spoglądał na niego w zadumie.

– Myślę, że nie możesz stąd teraz wyjść – rzekł w końcu. – Ta kanapa musi ci wystarczyć. Posiedź tu sobie trochę i odpocznij, ale wychodzić ci nie wolno.

– Czy jestem podejrzany? – zapytał Sundt ze złością.

– Na razie tylko przez Liv Larsen – oświadczył lensman krótko i powrócił do przerwanych oględzin domu.

Sundt posłał Liv spojrzenie tak pełne nienawiści, że dziewczyna aż się zarumieniła. Jeżeli on jest niewinny, to moje życie w Ulvodden po tym wszystkim nie będzie należało do przyjemności, pomyślała. Ale co tam, w najgorszym razie będzie mogła przeprowadzić się do miasteczka, w którym mieszka Jo. Ale Jo przecież gdzieś przepadł! Jo… Gdzie on się podziewa? Nie zostało już wiele pomieszczeń w tym domu.

Inżynier Garden pchnął jakieś drzwi.

– Tu jest zamknięte – stwierdził.

– Zamknięte? – zdziwił się lensman. – Nic takiego nie powinno mieć miejsca!

Pochylił się nad zamkiem.

– Klucza nie ma. Przynieście no z innych drzwi, chłopcy!

Finn i Morten przynieśli kilka kluczy, ale żaden nie pasował.

– No nic – machnął ręką lensman. – Zajmiemy się tym później. Skończmy najpierw z oglądaniem otwartych pomieszczeń.

Szybko skontrolowali kilka pozostałych pokoi i znaleźli się na końcu korytarza. Wiodły stąd schody na strych.

– Wieżyczka – rzucił Finn. – Ale wszyscy tam wejść nie możemy, bo się pod nami zawali.

Sundt, który tymczasem najwyraźniej zdążył trochę odpocząć, wysunął się naprzód.

– Tak jest. Ja nawet nie zamierzam próbować.

– Ale ja pójdę – oświadczył lensman. – Garden, idziesz ze mną?

Pokonali kilka stopni wąskich schodów i obaj nagle przystanęli. Drzwi na poddasze się otworzyły i ukazał się w nich jakiś człowiek.

Liv i chłopcy zbiegli na łeb na szyję po schodach i ukryli się pod nimi. Próbowali dać znać lensmanowi, lecz on zajęty był tylko tym człowiekiem wysoko przy wyjściu na wieżę.

– Dzień dobry – powiedział Harald. – O co chodzi?

– Co pan tu robi? – spytał lensman ostro.

Harald wzruszył ramionami.

– Jestem bezdomny i wczoraj wieczorem schroniłem się tutaj przed nocnym chłodem. To chyba nie jest poważne przestępstwo?

– Jest pan tu sam?

– Jasne! A z kim miałbym być?

– Czy pan nie wie, że budynek został opieczętowany?

Harald zachichotał.

– Wiem. Ale przecież przez piwnicę można było wejść bez trudu.

– Proszę mi powiedzieć – rzekł lensman spokojnie – kto za panem opieczętował znowu wejście? Od zewnętrznej strony.

Harald przez moment nie wiedział, co powiedzieć.

– Mój kumpel – odparł nonszalancko. – I jeżeli nie ma pan nic przeciwko temu, to wolałbym już sobie iść. Właśnie wychodziłem.

Zanim lensman zdążył cokolwiek odpowiedzieć, Finn wybiegł z kryjówki pod schodami.

– Proszę go nie puszczać! To Harald! – zawołał. – To morderca z gór!

Lensman i Garden wycofali się pospiesznie ze schodów. Oczy Haralda zwęziły się niepokojąco, kiedy zobaczył wynurzającą się spod schodów trójkę swoich młodych znajomych. Krzyknął coś krótko i w wejściu ukazał się Stein. Jego chudą twarz wykrzywiała wściekłość.

– Z drogi! – warknął groźnie.


Jo Barheim znajdował się w jakimś świecie pełnym mgły. Dusił się i bolały go wszystkie mięśnie. Knebel utrudniał mu oddychanie, przywiązany był do łóżka, leżał na gołych sprężynach i wszystkie wysiłki uwolnienia się z więzów kończyły się tym samym: plecy miał coraz boleśniej poranione.

Noc minęła stosunkowo spokojnie. Stein i Harald uważali, że czasu mają dość, dręczyli go boleśnie, ale niezbyt długo i dość szybko pokładli się spać. Oczywiście musieli się namęczyć, żeby go związać i ułożyć na łóżku, a Stein przeklinał okropnie, że strzelbę zostawili w górach, żeby nie zwracać na siebie uwagi, ale przecież było ich dwóch przeciwko jednemu, więc w końcu dali mu radę.

Rano strach narastał. Wybuch! Wybuch wyznaczony na dziewiątą! Czas zbliżał się nieubłaganie, ale teraz Jo był tak wyczerpany i oszołomiony, że znajdował się w jakimś stanie półświadomości, zdawało mu się, że minęły już wieki nieustającego bólu i że nigdy nie istniał żaden inny świat niż to, co teraz przeżywał.

Marzył o śmierci, która przyniosłaby wyzwolenie, spokój i błogostan. Nirwanę po trwającym godzinami przyduszeniu, bólu, braku powietrza. Od czasu do czasu pojawiała się niejasna myśl o Liv, drobnej dziewczynie, której nawet nie zdążył lepiej poznać, ale która była mu tak niesłychanie droga. I jeszcze rodzice…

W momencie przebłysku świadomości usłyszał głos Haralda, mówiącego, że jest już dziesięć po dziewiątej. Drgnął. Co to się stało? Dlaczego dom nie wyleciał jeszcze w powietrze?

Może to Liv sprawiła? Któż inny bowiem mógłby okazać tyle odwagi, żeby zatrzymać takie przedsięwzięcie? To z pewnością Liv, która odkryła, że Jo zniknął, i która pamiętała, że miał zamiar wejść do wnętrza domu.

Dotarło do niego, że Stein i Harald są czymś bardzo podnieceni. Biegali tam i z powrotem po pokoju, a kiedy Jo zaczął nasłuchiwać uważniej, doszły do niego głosy z większej odległości, ale jakby z wnętrza domu.

Obaj mordercy naradzali się po cichu, słyszał, jak mówią, że trzeba uciekać na wieżyczkę, a potem wymknęli się ostrożnie z pokoju i zamknęli drzwi na klucz. Jo został sam, obolały i coraz bliższy uduszenia.

Głosy stawały się wyraźniejsze i uświadomił sobie, że jacyś ludzie weszli na piętro domu. Serce zabiło mu gwałtownie w dzikiej nadziei, że go odnajdą. Słyszał teraz wyraźnie dobrze znany, kochany głos Liv. Mówiła coś podniecona i zdenerwowana, potem odezwał się Morten, ktoś szarpnął klamkę.

Dobry Boże, spraw, żeby tu do mnie weszli, modlił się w duchu. Dłużej tego nie wytrzymam. Słyszał, że próbują otworzyć zamek różnymi kluczami, ale drzwi nie ustępowały. W oczach pociemniało mu z bólu i głowę znowu otuliła gęsta mgła.

Usłyszał jeszcze, jak ktoś mówi, że ten pokój obejrzą później, i ludzie odeszli. Jo jęczał zawiedziony, ale nikt go nie słyszał.


Liv szeptała do lensmana:

– Tamten jest najbardziej niebezpieczny, ale zdaje mi się, że tym razem nie ma strzelby.

– Spokojnie – mruknął lensman. – Sprowadzimy go na dół, nie bój się. – Głośno zaś powiedział: – Kto pomógł wam wejść do środka?

Harald patrzył na niego z udawanym zdziwieniem.

– Dlaczego ktoś miałby nam pomagać? Sami dajemy sobie radę.

– Chyba nie za bardzo – stwierdził lensman. – W każdym razie ktoś was tutaj zamknął. Od zewnątrz. Tego nie mogliście zrobić sami. No, gadać, ale już! Kto jest waszym zleceniodawcą?

– My nie rozumiemy takich uczonych słów – oświadczył Stein szyderczym tonem.

– Kto wam zapłacił za zamordowanie Bergera i uprowadzenie Liv? Kogo teraz kryjecie?

Stein wykrzywił gębę w paskudnym grymasie.

– Jasne, chciałbyś, żebyśmy ci wszystko wyśpiewali, co? Ale my jesteśmy dobre chłopaki i nie donosimy na kumpla.

– Ach, tak? – rzekł Lian słodko. – Rozumiem. Czekacie, że dostaniecie od niego więcej pieniędzy.

– Możliwe.

Liv uznała, że lensman mówi wiele całkiem niepotrzebnych rzeczy, a nie pyta o najważniejsze.

– Gdzie jest Jo Barheim?

Stein spoglądał na nią uważnie, potem wykrzywił wargi w ironicznym uśmiechu.

– Jo Barheim? Sama go sobie poszukaj. Nie interesują nas tacy gogusie jak on.

– Nie? A ja znam jednego, który chodził za nim krok w krok – ucięła Liv ze złością.

Stein zamachnął się na nią gwałtownie i posłał wiązankę przekleństw, od której obecne tu panie zbladły.

– Bądź ostrożna, córeczko – szepnęła mama Liv.

– Niech on mi tu nie wymachuje przed oczami i nie udaje bohatera, bo to ostatni tchórz! – krzyknęła dziewczyna. – Bez swojej strzelby nie wart jest pięciu groszy. Ale to żadna sztuka straszyć niewinnych ludzi, celując do nich z karabinu. Teraz też taki dzielny, bo stoi z daleka od nas.

Na głowę Liv posypały się nowe przekleństwa.

– Powinniście zwracać się do niej trochę bardziej uprzejmie – powiedział Lian. – Tylko jej zawdzięczacie, żeście jeszcze nie wylecieli w powietrze.

– A tobie o co znowu chodzi? – ironicznie skrzywił się Harald.

– O to, że ten dom miał być wysadzony dzisiaj punktualnie o dziewiątej. I byłoby już dawno po wszystkim, gdyby nie to, że Liv niepokoiła się o los Jo Barheima.

– Głupoty!

– Schodźcie na dół. Nie macie już żadnych szans. A zresztą, co mnie to obchodzi, chcecie tam zostać, to zostańcie, dom i tak będzie wysadzony, jak tylko my stąd wyjdziemy.

– Łżesz!

– Być może zwróciliście uwagę na ten tłum, który zebrał się koło domu. To gapie, którzy przyszli obejrzeć wybuch. No to co, powiecie nam teraz, kto was tu zamknął?

Nareszcie prawda dotarła do ciasnego łba Steina.

– On nas oszukał! To świnia! – ryknął. – Harald, on nas oszukał! Ale dostanie za swoje!

Ruszyli obaj biegiem w dół po schodach, ale natychmiast zostali schwytani przez ludzi lensmana.

– No? – zapytał Lian. – Jak będzie? Powiecie, kto was oszukał?

– Ta świnia! Ta tłusta świnia o czerwonych ślepiach! – wrzeszczał Stein. – On nas tu zamknął, żebyśmy razem z chałupą wylecieli w powietrze!

– To znaczy adwokat Sundt, prawda? Opis by się zgadzał…

Dopiero w tej chwili zorientowali się, że adwokat zniknął bezszelestnie…

Adwokat Karl G. Sundt przecisnął się obok pilnujących wejścia do piwnicy policjantów. Uśmiechał się do nich życzliwie.

– Nie mam, niestety, czasu dłużej czekać. Za piętnaście minut odchodzi mój pociąg. A na górze powstało spore zamieszanie, znaleźliśmy dwóch gangsterów. Trudno stać tu na warcie?

– Owszem – potwierdził policjant. – Najgorsi są mali chłopcy i starsze kobiety. Mam nadzieję, że pan zdąży na pociąg. Niełatwo będzie się przebić przez ten tłum na zewnątrz. Hej, wy tam, zróbcie miejsce dla pana mecenasa Sundta! Spieszy się na pociąg!

Zgromadzeni odsuwali się uprzejmie, w końcu mieli do czynienia z najbardziej szanowanym obywatelem Ulvodden, chociaż ci, którzy słyszeli oskarżenia Liv, spoglądali na niego z pewną podejrzliwością. On przeciskał się nerwowo do przodu, wkrótce wydostał się z ciżby i przyspieszył kroku.

Wtedy z okna na piętrze rozległo się wołanie.

– Hej, wy tam, na dole! – krzyczał inżynier Garden. – Zatrzymajcie tego człowieka! Adwokat Sundt sprzeniewierzył pieniądze was wszystkich i dlatego wykradł plany z fabryki, kazał zamordować Bergera i ścigał Liv Larsen, bo chciał jej się pozbyć. Mamy obu płatnych morderców. Nie pozwólcie Sundtowi uciec!

Harald i Stein wpadli w furię i zdali szczegółowe sprawozdanie na temat wszystkich przestępstw Sundta. Teraz inżynier Garden to właśnie przekazał tłumowi. Chciał, żeby ktoś z gapiów zareagował, zanim Sundt dobiegnie do samochodu i zdąży odjechać.

– Nie, nie! – zaprotestował lensman. – Inżynierze Garden, co pan robi?

Widzowie przez moment stali jak rażeni gromem. To przecież niemożliwe, żeby taki elegancki człowiek dopuścił się morderstwa! Powoli jednak słowa Gardena docierały do ich świadomości, wielu z nich powierzyło przecież adwokatowi swoje pieniądze i myśl o tym, że mogli zostać oszukani, wraz z podświadomym pragnieniem, by skompromitować i ukarać tego pyszałka, wstrząsnęła tłumem. Ludzie z wrzaskiem ruszyli za uciekającym.

Adwokat Sundt słyszał krzyki za sobą i dobrze wiedział, co to oznacza. Jego bezpieczny samochód, który przed chwilą wydawał się tak blisko, teraz jakby się odsunął o wiele mil. Krótkie nóżki uciekającego poruszały się w jesiennej trawie tak szybko jak perkusyjne pałeczki uderzające o bęben.

Za nim rozlegał się tupot dziesiątek stóp. Podniecony tłum gonił go coraz szybciej. Adwokat ciężko dyszał, w płucach mu piszczało i gwizdało, serce pracowało niczym maszyna parowa, z wysiłkiem, jakby za chwilę miało pęknąć.

A z okna na piętrze przyglądał się temu przerażony lensman. Dobry Boże, co myśmy zrobili, myślał. Wyzwoliliśmy pragnienie zemsty w praworządnych, znających swoje obowiązki obywatelach. Zamieniliśmy ich w tłum morderców.

Serce adwokata pracowało z najwyższym wysiłkiem. Żadnych stresów, powiedział niedawno lekarz… Już prawie nie był w stanie oddychać, czuł, że jakiś chłopiec go dogania i łapie za marynarkę, chciał go odpędzić, wziął zamach, ale nogi mu się splątały, zatoczył się i upadł na kolana, a potem powoli osunął się na ziemię i zastygł w bezruchu.

Ścigający kłębili się wokół niego i tylko dzięki przytomności umysłu i sile ramion kilku mężczyzn biegnących na przedzie adwokat Sundt nie został stratowany.

On już jednak nie zdawał sobie z tego sprawy. Jego serce przestało bić.

Загрузка...