ROZDZIAŁ I

Liv się nudziła.

Już chyba pora znowu zacząć żyć niebezpiecznie. Można przecież żyć tak, by kusić śmierć.

Jeśli nie dojdę do rogu, zanim zegar na kościelnej wieży zacznie wybijać godzinę, to umrę, myślała. Ale nie wolno mi biec, muszę iść najzupełniej spokojnie, tak by nikt niczego nie zauważył. Och, wskazówka już, już dochodzi, o, ratunku! Nie zdążę! Za moment padnę tutaj martwa! Jeszcze trzy kroki… Uff, zdążyłam! Pierwsze uderzenie. Za późno, mój drogi zegarze, nie tak łatwo mnie unicestwić, jak myślałeś.

Kolana jej dygotały od nerwowego napięcia, które dopiero co przeżyła. Zmęczona i zdyszana, lecz szczęśliwa, że raz jeszcze udało jej się uniknąć śmierci, powlokła się dalej.

Nagle zobaczyła nadchodzącą z naprzeciwka swą siostrę Tullę; w słonecznym blasku jasne włosy lśniły jak gloria nad jej głową. Liv zachichotała cichutko. O rany, a gdyby tak Tul – la mogła czytać w jej myślach? O wyścigu z kościelnym zegarem i śmiercią. Tulla by tego nie zrozumiała, nie ona, istota całkowicie pozbawiona fantazji, która myślała jedynie o tym, jak wypada w oczach innych, i która tak strasznie uważała, czy dobrze wygląda, i zawsze wszystko robi tak, jak trzeba. Uznałaby pewnie, że siostra jest dziecinna. I, oczywiście, miałaby rację. Ale co człowiek ma robić? Kiedy nic się nie dzieje, trzeba czasem samemu wywołać trochę napięcia.

Napięcie! Przygody i mistyczne, trudne do wyjaśnienia zdarzenia, to było życie Liv.

– Hej, Tulla, dokąd pędzisz?

– Rany boskie, aleś mnie przestraszyła! I jak ty wyglądasz! Czy mama nie zabroniła ci chodzić w tych dżinsach? Nie wolno ci się włóczyć po mieście, wracaj natychmiast ze mną do domu!

– Zaraz, mam ważny interes do załatwienia. A zresztą to…

Tulla jednak była już daleko i Liv ruszyła przed siebie ze wzrokiem utkwionym w chodnik. Szła po krawężniku i starała się tak stawiać kroki, by nie deptać po szparach pomiędzy płytami. Od czasu do czasu jednak się to zdarzało i za każdym razem zmniejszały się jej szanse, że jeszcze dzisiaj zobaczy Finna. Dziesięć skuch oznaczało, że on się w ogóle nie pokaże.

Na szczęście jednak doszła do parku akurat w momencie, kiedy skusiła po raz dziewiąty, zatem dzień udało się uratować.

Znalazła wolną ławkę z widokiem na miejsce pracy Finna – jak to robiła każdego dnia przez ostatnie trzy tygodnie, czyli, dokładnie mówiąc, od chwili, kiedy wybuchło jej płomienne, ale nieodwzajemnione uczucie do Finna. To właśnie był ów ważny interes, który miała załatwić.

W gruncie rzeczy jednak fakt, że jej miłość była tak kompletnie beznadziejna, nie odgrywał specjalnej roli. Przeciwnie, dzięki temu życie stało się znacznie bardziej romantyczne. Liv wystarczało, że ma o kim marzyć, że jest ktoś, z kim w myślach może się dzielić wszelkimi smutkami i radościami, powierzać mu swoje tajemnice. A Finn wyglądał na człowieka pełnego współczucia, takiego, z którym można rozmawiać o poważnych sprawach Bytu.

Kłopot polegał jedynie na tym, że dokładnie tak samo myślała o wszystkich tych chłopcach, w których się regularnie zakochiwała. Zwykle zauroczenie trwało mniej więcej miesiąc, później zazwyczaj chłopak zaczynał dostrzegać jej wyraźne uwielbienie i dawał boleśnie jasno do zrozumienia, że wszelkie wysiłki pozostaną daremne.

Z Finnem jednak z całą pewnością będzie inaczej. On będzie… O rany, to on!

Szybko, trzeba przybrać odpowiedni wyraz twarzy, pamiętać o głęboko smutnym spojrzeniu. Nie zapominaj o swojej tajemniczej, tragicznej przeszłości, Liv! Chociaż to wcale nie jest łatwe przywoływać wspomnienie tajemniczej przeszłości, kiedy się ma szesnaście lat, wkrótce siedemnaście, i nosi się nazwisko Larsen. Dla Liv jednak nie było rzeczy niemożliwych. A już sprawa tajemniczej przeszłości to jej specjalność. Podrzutek, dajmy na to, dziecko znalezione w kościelnej kruchcie… Prawdziwi rodzice jej nie chcieli… Albo cierpiała na straszną chorobę, szczerze mówiąc była skazana na śmierć… lecz z uśmiechem dzielnie cierpiała w samotności, świat nic nie wiedział o jej zmaganiach.

Oczy Liv przybrały rozmarzony, pełen smutku wyraz, który uważała za swoją tajemną broń. Finn nadchodzi! Nie patrz w tamtą stronę!

Ale oczy jej nie słuchały, zdradzieckie spojrzenie skierowało się tam, gdzie nie powinno. Finn, bardzo ożywiony, rozmawiał z kolegą i przeszedł obok nawet na nią nie spojrzawszy.

Dzisiaj także nie! Zawsze to samo. Liv zaczynała już tracić wiarę w swoją taktykę. Nie jest to zdaje się najlepszy sposób, chyba nie wystarczy wyglądać możliwie najbardziej interesująco. Ale co w takim razie powinna robić? Po tym jak na swoim pierwszym szkolnym balu tańczyła tylko jeden jedyny raz, i to tak zwanego obowiązkowego walca, znienawidziła tańce. Urodą też raczej mężczyzn nie oślepiała. Ale co tam! Finn z pewnością nie zwraca uwagi na wygląd zewnętrzny, on dostrzeże wszystkie jej wyjątkowe wewnętrzne wartości.

Spróbowała przybrać jeszcze bardziej cierpiący i dramatyczny wyraz twarzy. Udręka psychiczna do granic wytrzymałości…

– Dlaczego masz taką naburmuszoną minę?

To znowu Tulla przeszła obok i bezczelnie dołączyła do Finna i jego kolegi. A na domiar wszystkiego chłopcy sprawiali wrażenie zadowolonych, że ją widzą. Liv zerwała się z ławki, przeleciała obok trojga niewiernych i poszła do domu.

Osada Ulvodden była centrum okręgu. Znajdowała się tu stacja kolejowa i szkoła średnia, w której Liv uczyła się aż do ostatniej wiosny. W tej chwili nie robiła nic i czuła się w tej sytuacji marnie.

Zabudowania Ulvodden stanowiło kilkanaście domów mieszkalnych, kościół, spora fabryka i jakieś przedsiębiorstwa rozlokowane wzdłuż brzegu długiego jeziora. Na zboczach gór ponad osadą znajdowały się rozrzucone chłopskie zagrody – duże i zasobne najniżej, a im wyżej, tym mniejsze, które tuliły się do skalnych zboczy i były prawie niewidoczne.

O nikim z Ulvodden nie można powiedzieć nic złego. I zawsze ma się do czynienia albo z wujkiem, albo stryjecznym bratem, albo z kuzynką ciotki… sama rodzina. Larsenowie sprowadzili się w te okolice stosunkowo niedawno i należeli do kręgów, o których matka Liv mawiała „my, ludzie kulturalni”, co Liv uważała za określenie równie mętne, jak nieprzyjemne. Pani Larsen, podobnie jak Tulla, chciała wracać do dużego miasta, Liv natomiast bardzo dobrze się czuła w Ulvodden. To prawda, że w osadzie niewiele się działo, ale za to było tu tyle interesujących i romantycznych miejsc, o których można było wymyślać wspaniałe, pełne napięcia historie. A to Liv umiała jak nikt!


W dużym pokoju siedziała mama z jakąś przyjaciółką. Liv zatrzymała się przed drzwiami. Tamte nie zauważyły, że przyszła, a drzwi były otwarte w ten ciepły wrześniowy dzień.

Liv słyszała głos matki:

– … jakby Tulla i Liv nie były siostrami. Sama wiesz, jaka jest Tulla. Zawsze miła, zawsze staranna, ładnie ubrana. Natomiast Liv… czasami ogarnia mnie rozpacz. Nikt by nie wierzył, że niedługo skończy siedemnaście lat. Uważam, że zachowuje się jak czternastolatka, chociaż z inteligencją u niej wszystko w porządku. Tylko że wciąż miewa takie dziwaczne pomysły. Czy ty wiesz, co jej ostatnio przyszło do głowy?

– Nie. – Głos tamtej wyrażał najwyższe zainteresowanie.

– Szczerze mówiąc, to nie wiem, czy śmiać się, czy płakać. Ona powiedziała swojej koleżance z dawnej klasy, że z jej pochodzeniem wiąże się jakaś tajemnica. I że wcale nie nazywa się Larsen! No i co ty na to?

– Jezu Chryste! – jęknęła przyjaciółka zaszokowana.

– No! Czyż to nie okropne? Czy teraz się dziwisz, że martwi mnie ta dziewczyna? Ma przecież taką wspaniałą rodzinę, dostaje takie ładne ubrania po Tulli, chociaż wszystko niszczy niemal błyskawicznie. To dziecko, które parę lat temu miało taki cudowny charakter… A teraz, wiosną, musiała odejść ze szkoły! Nigdy w domu nie odwiedzi jej żadna koleżanka, nie ma przyjaciółki, wszędzie sama, ciągle pogrążona w marzeniach, nic nie chce… Popatrz na Tullę, powtarzam jej ciągle, ale ona zawsze wtedy odwraca się i znika. I to, że z takim uporem stara się być oryginalna… Mnie się to wydaje jakieś dziwaczne!

– Może to przez wygląd? – zastanawiała się przyjaciółka.

– Wygląd? No tak, zawsze była bardziej podobna do Ernsta niż do mnie – rzekła matka zamyślona. – Ale przecież wcale nie wygląda źle. Ma przecież bardzo ładne oczy i zdrowe mocne zęby. Gdyby tylko chciała coś ze sobą zrobić… – matka westchnęła. – Jak to dobrze, że nie mamy takich problemów z Tullą.

Liv wślizgnęła się do kuchni. Czuła dziwny ucisk w piersiach i całkiem straciła ochotę na jedzenie. Z poczucia obowiązku wypiła szklankę kwaśnego mleka, nic więcej nie była w stanie w siebie wmusić. Wstyd jej było, że podsłuchiwała. Kiedy jest się takim beznadziejnym jak ja, to czego innego można się spodziewać, myślała rozgoryczona.

Z kieszeniami pełnymi jabłek ponownie wyszła przed dom.

– Czy to ty, moje dziecko? – zawołała mama z pokoju.

– Nie, to tylko Liv – odparła i trzasnęła drzwiami, nie przejmując się matczynym pełnym przestrachu okrzykiem: „Liv, co z tobą?”

Na dworze było niewypowiedzianie pięknie: pogodny i ciepły wrześniowy dzień, płomiennie żółte liście opadały wolno z drzew i miedzianozłorych zarośli głogu. Liv powlokła się obojętnie w dół, nad jezioro, i tam w samotności długo błądziła pogrążona w marzeniach. Potem przeszła na drugą stronę falochronu, przeskakiwała z kamienia na kamień, przemoczyła buty, zatrzymywała się od czasu do czasu i ciskała kamykami na spokojną, jakby zrobioną ze szkła taflę wody.

Dawne koleżanki z klasy zaprosiły ją na doroczną zabawę w szkole w przyszły piątek. Od wielu tygodni był to temat wszystkich rozmów, a w miarę zbliżania się balu podniecenie rosło. Liv odpowiedziała koleżankom tak jak zawsze.

– Czyście powariowały? – zawołała trochę zbyt głośno i ze zbyt wielkim napięciem w głosie. – Nie mogę wam przecież robić wstydu! Nigdy w życiu żaden chłopak nie zatańczył ze mną dwa razy, a ja też nie należę do tych, które pojmują każdy dyskretny gest.

– Sama zachowujesz się beznadziejnie – powiedziała jedna z dziewcząt. – Myślę, że wystarczyłoby, żebyś powiedziała do chłopaka coś w rodzaju: „Że też odważyłeś się mnie poprosić” albo „Naprawdę chcesz tracić czas na taniec ze mną”, żeby się przekonał, że nie jesteś zarozumiała.

Liv się zarumieniła. Koleżanka miała świętą rację.

Dlaczego ja nie mogę być taka jak inni, myślała. Dlaczego nie mam takich samych zainteresowań jak moje rówieśnice? Dawniej zdarzało się, że z ufnym spojrzeniem wyznawała koleżankom, iż bardzo lubi czytać książki o dawno wymarłych kulturach albo że woli Strawińskiego niż muzykę pop, ale już od dawna nie czyni takich zwierzeń. Dużo prościej jest milczeć i słuchać nie kończącego się paplania dziewczyn o chłopcach i o strojach.

Nie żeby Liv nie lubiła chłopców, owszem, lubiła, nawet bardzo, tylko że ona chciała czegoś więcej niż zwyczajnego podrywu, którym mogłaby się przechwalać. Ona chciała mieć chłopca, z którym mogłaby się zaprzyjaźnić, kogoś, komu mogłaby zwierzyć wszystkie swoje marzenia i fantazje, i który by jej również okazywał takie samo zaufanie.

Ale wśród znajomych Liv takich chłopców nie było. Wszyscy tutejsi młodzieńcy każdą jej próbę filozofowania czy rozmowy na poważny temat kwitowali zawsze tym samym: „Czyś ty całkiem zwariowała?”

Dlatego w klasie Liv była traktowana jako pleciuga wymyślająca najdziwniejsze historie, która zawsze we wszystkim utrzymywała zbyt szybkie tempo i mówiła zbyt głośno. Bo jeśli człowiek nie umie zdobyć przyjaciół w inny sposób, to może przynajmniej rozśmieszać towarzystwo. To też jakaś forma wspólnoty, mimo wszystko.

Liv podniosła z ziemi bardzo dziwny kamień, jak przypuszczała kawałek rudy. Zaczęła myśleć o tych bardzo dawnych czasach, kiedy ów kawałek rudy powstał, ale akurat dzisiaj nie umiała się nad niczym skupić. Coś ją dręczyło, natrętne wspomnienie. Nie miała ochoty na nic. Sprawiły to słowa matki na temat Tulli, dumy całego rodu, pierwszej w rodzinie, która będzie miała maturę. Natomiast Liv nawet nie skończyła szkoły. Cóż to za skandal dla jej spragnionej szacunku matki! Ojciec bywał w domu rzadko, i bardzo dobrze, wybuchał bowiem o byle co. On też bardziej cenił Tullę.

Tulla wybierała się na szkolny bal. Ojciec bez słowa protestu dal jej pieniądze na nową sukienkę. Liv zastanawiała się, co by powiedział, gdyby to ona wystąpiła z taką prośbą.

Ale ona nie zamierzała niczego takiego robić. Tańce dla niej nie istniały.

Zaszła tak daleko, że kościół znajdował się z tyłu za nią, ale nie zwracała na to uwagi. Dom i wszystko, co za sobą zostawiła, należało jakby do innej epoki. Zresztą dobrze by było, gdyby w domu musieli na nią trochę poczekać.

Na brzegu było coraz więcej kamieni, coraz trudniej iść. Lekka bryza wywoływała delikatne kręgi na wodzie koło stóp Liv, a nad samą wodą unosiły się chmary owadów. Kiedyś, dawno temu Liv zmartwiła się, że bezradne biedactwa utoną, i delikatnie zbierała je znad wody tak długo, dopóki sobie nie uświadomiła, że nic im nie grozi i że one same mogą z łatwością odlecieć. Ponad porośniętymi lasem zboczami widać było w oddali pokryte śniegiem szczyty gór, lśniące intensywnie w blasku jesiennego słońca.

Liv doszła do miejsca na brzegu, któremu kiedyś nadała nazwę Gaj Ofiarny. Na płaskiej skalnej półce rosły tu cztery brzozy i skłonna do niesamowitych i ponurych wizji wyobraźnia Liv podsuwała jej obrazy rytuałów pogańskich, gdy w ofierze składano ludzką krew. Siedziała przez chwilę na skale, a w jej głowie kłębiły się myśli na przemian pełne żalu, nienawiści, smutku i pragnienia zemsty.

Nigdzie nie jestem u siebie, nie należę do żadnej wspólnoty, użalała się nad sobą, kiedy już podniosła się z miejsca i zaczęła się wspinać po zboczu ponad Gajem Ofiarnym. Tam znalazła zaciszne miejsce, w którym mogła się położyć. Kto by się przejmował, gdybym zginęła? Mama? Och, nie, nie ona. A ojciec to by pewnie nawet niczego nie zauważył. Chociaż może by mu brakowało kogoś, na kim można wyładowywać złe humory. Finn? Phi! A Tulla by pewnie powiedziała: „Tego właśnie można się było po niej spodziewać. Wciąż chciała zwracać na siebie uwagę!” Dawne koleżanki szkolne pogadałyby o jej zniknięciu dzień czy dwa i zapomniały, że w ogóle istniała.

A potem znaleźliby jej ciało. W jeziorze? Liv spojrzała znad krawędzi skalnego uskoku w dół na fale toczące się z cichym pluskiem do brzegu i do niej. Nie, nie w jeziorze, to okropne. No ale przecież w jakiś sposób musi umrzeć, więc na razie można pominąć ten szczegół i pomyśleć o tym, że została znaleziona, blada i piękna. I wtedy wszyscy powiedzą: „Och, Liv, ona była taka samotna. Nie rozumieliśmy jej, a teraz jest za późno”.

Łzy zaczęły spływać jej z oczu i wpadały do uszu, leżała bowiem na plecach i wpatrywała się w niebieskozielone sklepienie ponad swoją głową.

No a potem pogrzeb… Cała szkoła pełni honorową wartę. To oczywiste, że cała szkoła bierze udział w uroczystościach, mimo że Liv nie dotrwała do końca nauki. Grają marsza żałobnego Chopina. Finn wyciera nos. Matka żałuje swego postępowania i szlocha rozpaczliwie. Wszystko jest tak nieziemsko piękne. Najchętniej usiadłaby gdzieś na galerii i rozkoszowała się… nie, do licha, tak nie wolno!

Liv odetchnęła głęboko i otarła łzy. Zachichotała niepewnie, po czym zamknęła oczy. Plusk fal był taki usypiający. Tak rozkosznie było leżeć na słońcu… Ciepło, dobrze, sennie…


Nagle otworzyła oczy. Co to za dziwne dźwięki?

Nie umiała powiedzieć, czy spała naprawdę, czy tylko drzemała, słońce zdawało się stać w tym samym miejscu co przedtem.

Stuk, stuk – puk, puk.

Co to jest, na Boga? Jakiś metaliczny dźwięk, gdzieś bardzo blisko. Ostrożnie uniosła głowę i spojrzała poprzez krawędź skały w dół.

Serce tłukło jej mocno, czuła pulsowanie krwi na szyi.

W dole, na „ofiarnym placu”, siedział w kucki jakiś młody człowiek i czymś w rodzaju pilnika obrabiał kamień. Liv patrzyła na niego z góry, pod pewnym kątem, ale nie miała wątpliwości: to najprzystojniejszy chłopak, jakiego kiedykolwiek widziała. Oczy zrobiły jej się wielkie i okrągłe jak oczy dziecka przed oknem sklepu przystrojonym na Boże Narodzenie. Dla młodziutkiej Liv nieznajomy był prawdziwym objawieniem.

Jego ciemnobrązowa skóra lśniła w słońcu, włosy miał czarne, ale nie takie z odcieniem granatu, tylko brązowoczarne. Biała koszula z podwiniętymi rękawami była odpięta pod szyją, a cała sylwetka zdawała się znakomicie wysportowana. O ile Liv mogła z tej odległości ocenić, nieznajomy miał jakieś dwadzieścia, dwadzieścia pięć lat.

To czary, pomyślała. On nie należy do rzeczywistego świata, jest wytworem mojej fantazji, pobudzonej nastrojem tego niezwykłego miejsca. Może jest jedną z ofiar, jaką złożono w gaju…

Nagle uświadomiła sobie, czym zajmuje się nieznajomy.

– Stop! – krzyknęła głośno. – To niebezpieczne! Na kamieniu ciąży przekleństwo!

Spojrzał w górę, a kiedy zobaczył jej rozczochraną głowę ponad skałą, zerwał się z miejsca.

Liv błyskawicznie zsunęła się w dół po zboczu, nie spuszczając z obcego przestraszonych oczu.

Stali teraz naprzeciwko siebie. On wpatrywał się w nią z taką uwagą, jakby chciał przeniknąć ją do głębi i dowiedzieć się, kim jest. Liv także patrzyła bez słowa.

O ile z daleka widziała go bardzo wyraźnie, to z bliska jakby przesłaniała go mgła. Nie przypominał żadnego z jej znajomych, miał wąskie, lekko skośne oczy i bardzo ładne usta, kształtne, zaciśnięte z wyrazem stanowczości i z jakimś lekkim uśmieszkiem jak u fauna, twarz szczupłą z wysokimi kośćmi policzkowymi i wyraźnie zarysowanymi szczękami.

Liv uświadomiła sobie, że wpatruje się w niego już zbyt długo, więc spłoszona i zakłopotana wykrztusiła:

– Przepraszam, że tak krzyknęłam. Nie chciałam przeszkadzać.

Nieznajomy uśmiechnął się z wyraźną ulgą. Poczuła jakby strumień życzliwości płynący od niego. Liv zatrzepotała rzęsami. Poczuła skurcz w gardle. Ze zdziwienia i z zachwytu.

– Co ty mówiłaś? Że kamień jest przeklęty? – W jego głosie wyczuwała rozbawienie. – Dlaczego na takim kamieniu miałoby ciążyć przekleństwo?

Oczy Liv zrobiły się poważne, ale i niewinne zarazem. Każdy, kto ją znał, natychmiast by zakończył tę rozmowę, dostrzegłby we wzroku dziewczyny sygnał ostrzegawczy.

– To jest gaj ofiarny – wyjaśniła. – Tutaj, na tej płaskiej skale, w czasach pogańskich odbywały się rytualne mordy. Jeśli się dobrze przyjrzeć, jeszcze teraz można zobaczyć plamy krwi.

On jednak bez jakiegokolwiek szacunku dla tak niesamowitego miejsca usiadł na świętym kamieniu i dał znak, by Liv zrobiła to samo. Usiadła, zanim zdążyła się zastanowić.

– Nigdy o tym nie słyszałem – powiedział.

– To jasne – roześmiała się. – Wymyśliłam to przed chwilą.

Nieznajomy przyglądał jej się badawczo.

– Gdyby to rzeczywiście miał być plac ofiarny, to nie bałabyś się przychodzić tu sama?

Liv roześmiała się.

– A czyż nie jest tak, że szczególnie pociągają nas miejsca, których się najbardziej boimy? Ja się śmiertelnie boję duchów. A mimo to dosłownie połykam wszelkie historie o duchach i trzęsę się z rozkosznego strachu, kiedy idę przez cmentarz. Dlatego też często przychodzę tutaj… marzę o strasznej przeszłości tego miejsca… i dostaję gęsiej skórki…

Wyjęła z kieszeni dwa jabłka i podała mu jedno. Ręce miał brązowe i żylaste. Podziękował i wbił zęby w twardy owoc, nawet go przedtem nie otarł, i darował sobie też beznadziejne komentarze o Ewie, która skusiła jabłkiem Adama. Liv lubiła go coraz bardziej.

– Masz rację, rzeczywiście tak jest, że człowieka pociąga zło. Niestety… – powiedział. – Dobro na ogół nie jest w cenie.

– A czy to nie dlatego, że zło jest zabawniejsze, bardziej podniecające?

Popatrzył na nią i uśmiechnął się.

– Gdybyś miała wybierać pomiędzy aniołem a demonem, to kogo byś wybrała?

Liv zastanawiała się chwilę.

– No cóż, archanioły na przykład bywają dosyć krewkie. Pomyśl choćby o Michale z odsłoniętym mieczem…

– Otóż i widzisz! Znowu to samo, miecz! To jedyne, co u anioła wydaje ci się pociągające! – śmiał się teraz głośno.

– Nie, akurat nie o to mi chodziło. Ale w ogóle to one muszą być nudne. Taki brzdąkający na harfie, podobny do baranka anioł w nocnej koszuli, to na dłuższą metę może być… no wiesz… Ale czy pociągają mnie demony…? Nie wiem, a zresztą, chyba tak. Smutne to, ale tak jest, wybrałabym demona!

Nieznajomy spoważniał.

– I tak jest z całą ludzkością. Ludzkość nie chce mieć spokoju, o którym wszyscy tyle gadają. Ci, którzy pragną naprawdę walczyć o pokój, muszą umrzeć. Podczas gdy podżegacze wojenni żyją.

Liv była uszczęśliwiona. Nareszcie spotkała kogoś, kto jej słucha i kto z nią rozmawia. I w dodatku cóż to za człowiek! Niemal nie miała odwagi na niego patrzeć, bała się, że on wyczyta bez trudu w jej oczach zachwyt i uwielbienie.

– Mieszkasz gdzieś tutaj niedaleko? – zapytał.

Ze smutkiem potrząsnęła głową.

– Ja nie mam domu, niestety.

– Chcesz powiedzieć, że uciekłaś?

– Nie – westchnęła ciężko. – Nie uciekłam. Moja rodzina nie chce mnie dłużej. Mają inną córkę, śliczną, jasnowłosą niczym anioł, kochają właśnie ją. Poprosili, żebym sobie poszła, nie mają na zbyciu uczuć, które mogliby przeznaczyć dla mnie.

Nie spuszczał z niej sceptycznego spojrzenia.

Liv dodała żałośnie:

– No, może to nie całkiem prawda.

– Podejrzewam, że nie – wtrącił. – Opowiedz teraz, jak to jest naprawdę.

I Liv opowiedziała. Z pewną dozą złośliwości odmalowała swój stosunek do matki i Tulli, o ojcu, jej zdaniem, nie było w ogóle co mówić. Wspomniała też o trudnościach w kontaktach z rówieśnikami i z chłopcami w ogóle. Na temat Fin – na nie powiedziała ani słowa z tego prostego powodu, że całkiem o nim zapomniała.

Kiedy skończyła swoją biografię, spojrzała na nieznajomego niepewnie; mówienie o sobie jest pożyteczne, ale jakież okrutne, iluzje gasną jedna po drugiej.

– Skoro tak – rzeki ów wspaniały człowiek w zadumie – skoro tak, to zastanawiam się, jak mógłbym cię zakwalifikować.

– No jak? – zawołała Liv zaciekawiona.

– Jako niepoprawną romantyczkę – roześmiał się. – Pod pewnymi względami okropnie niedojrzałą jak na swój wiek. I z kolosalną potrzebą czułości. Jak wielu innych spragnionych czułości, pociąga cię brutalność i bezwzględność.

– O, nie, tu się mylisz! – oburzyła się Liv.

– Nic podobnego! To odwieczne marzenie kobiet, by znaleźć złote serce pod powłoką oschłości i brutalności.

Odwrócił się do niej i objął ją ramieniem. Serce Liv zaczęło bić jak szalone. Kręciło jej się w głowie.

– Bądź ostrożna – poradził jej nieoczekiwanie stanowczo. – Należysz do dziewcząt, które mogą sobie napytać prawdziwej biedy. Łatwo mieszasz rzeczywistość z wytworami fantazji, a jesteś tak wrażliwa, że możesz zostać głęboko zraniona, kiedy przyjdzie ci poznać różnicę.

– Zupełnie nie rozumiem, co chcesz powiedzieć. W Ulvodden nic się przecież nigdy nie dzieje.

– To prawda – rzekł dziwnie ochrypłym głosem. – Ale to tym bardziej niebezpieczne, bo jeśli się nareszcie zdarzy coś „podniecającego”, to rzucisz się w to niczym ćma lecąca do światła, prawda?

– O, tak, możesz być pewien!

– A więc nie rób tego! – ostrzegł i przycisnął ją do siebie tak mocno, aż poczuła ból w plecach. – Będą cię pociągać najróżniejsze przygody, ale ty nie jesteś jeszcze dostatecznie dorosła, by ocenić niebezpieczeństwo ani by ponieść konsekwencje.

Puścił ją nagle i wstał.

– A teraz będzie najlepiej, jeśli pójdziesz do domu – oświadczył. – Mam tu jeszcze trochę do zrobienia. Znalazłem bardzo interesujące minerały.

Liv rozcierała bolące ramię.

– Ty – powiedziała cieniutkim głosem. – Ty tak wiele rozumiesz, czy możesz mi powiedzieć, dlaczego nikt mnie nie lubi? Dlaczego jestem taka niemożliwa? Chcę być dobra dla moich w domu, jesteśmy przecież rodziną, ale wciąż zachowuję się tak beznadziejnie. Naprawdę nie rozumiem, dlaczego zawsze odpowiadam niegrzecznie i wznoszę pomiędzy nimi a sobą jakiś mur nie do przebycia. Bo to moja wina, jestem pewna, zawsze potem żałuję, ale nie umiem być miła…

Patrzył na nią z łagodnym uśmiechem.

– Naprawdę tego nie rozumiesz? Ty jesteś wrażliwą artystyczną naturą, która, tak się złożyło, przyszła na świat w porządnej mieszczańskiej rodzinie. Nie wiem, w czym się wyrazi twój talent, może jesteś uzdolniona malarsko, może potrafisz pisać…

Liv z zapałem kiwała głową.

– Będziesz kimś, jestem tego pewien. Próbuj pracować nad rozwojem swojej osobowości, zamiast użalać się sama nad sobą i płakać, że nikt cię nie rozumie. Zachowałem się wobec ciebie okrutnie?

Liv była do głębi poruszona tym, że ktoś okazuje jej tyle zainteresowania, uśmiechnęła się blado, potem pomachała mu na pożegnanie i pobiegła w stronę domu.

Z przerażeniem uświadomiła sobie, że nawet go nie zapytała, jak się nazywa. Skąd on się tu wziął? I dokąd się wybiera? On zresztą też nie znał jej nazwiska ani nie miał pojęcia, gdzie mieszka. Choć wiedział o niej wcale nie tak mało, nie mógłby jej odszukać.

Tylko że, oczywiście, wcale jej szukał nie będzie. Poczuła skurcz w sercu. Taki mądry, taki życzliwy i wyrozumiały człowiek! Był odpowiedzią na wszystkie jej marzenia o prawdziwym przyjacielu. Różnica wieku jest, rzecz jasna, trochę zbyt duża, ale przecież nie ma mowy o żadnych uczuciach, w grę wchodzi jedynie przyjaźń. A że on przy tym jest przystojny i pełen wdzięku, to dodatkowy plus, choć nie najważniejszy.

Wyobraźnia Liv zaczęła snuć wspaniałe sny na jawie, marzenia przekraczające wszystko, co dotychczas wyśniła.

W umyśle Liv dojrzewał pewien plan.

Zaprosi go na szkolny bal w najbliższy piątek!

Plan napotykał jedynie kilka drobnych przeszkód. Jak znaleźć nieznajomego, żeby przekazać mu zaproszenie? I czy zdobędzie się na odwagę, by mu to powiedzieć?

Загрузка...