– Obywatelu majorze – meldował podoficer – zgłosiła się pewna obywatelka i mówi, że ma ważne wiadomości w sprawie napadu na bank.
– Nazwisko tej kobiety? – Janusz Kaczanowski jeszcze nie zdążył zdjąć płaszcza, kiedy w jego pokoju rozdzwonił się telefon.
– Jadwiga Rodzińska – informował dyżurny i dodał całkiem niesłużbowo: – Jest bardzo zdenerwowana, myślałem, że mi tu zemdleje.
– Dobrze. Ale żeby nie zemdlała po drodze, niech ją ktoś do mnie, przyprowadzi – polecił major.
Za chwilę kapral MO wprowadził do pokoju Kaczanowskiego bladą kobietę. Rzeczywiście, ledwie się trzymała na nogach. Major wskazał jej krzesło naprzeciwko siebie i poprosił milicjanta, aby ten „zorganizował” dwie szklanki kawy.
– Pani Jadwiga Rodzińska, tak? – zagaił oficer milicji. – Co panią do nas sprowadza?
– Trup. Zabity człowiek leży w mojej piwnicy. To straszne. Całą noc nie spałam. Nie wiedziałam, co robić. Wreszcie przyszłam do pana.
– Bardzo dobrze pani zrobiła – powiedział major, chociaż na razie niczego nie rozumiał. – Ja prowadzę dochodzenie w sprawie napadu na bank. Pani na dole oświadczyła, że przychodzi w tej właśnie sprawie. Czy to ma coś wspólnego z tym trupem?
– To jeden z nich. Jeden z tych bandytów.
Przyniesiono kawę. Major postawił jedną szklankę przed swoim gościem. Podsunął cukier.
– Proszę, niech pani pije. To panią trochę uspokoi.
Później opowie mi pani całą historię. Od początku.
Kobieta usłuchała tej rady. Pomimo że kawa była gorąca, piła ją łapczywymi łykami. Wreszcie odsunęła szklankę. Wyjęła chusteczkę z torebki i wytarła usta. Nawet zerknęła do lusterka w torebce. Najlepszy dowód, że wracała do równowagi.
– A teraz proszę mi spokojnie wszystko opowiedzieć.
– Nazywam się Jadwiga Rodzińska, ale to moje panieńskie nazwisko. Wróciłam do niego po rozwodzie. Byłam trzy lata żoną, Kazimierza Strzelczyka. Przed sześciu laty rozeszliśmy się.
– Rozumiem – przytaknął Kaczanowski. – To dlatego nie mogłem początkowo zorientować się, jaki związek może pani mieć z napadem. Proszę mówić dalej.
– Jak to często bywa, rozstawaliśmy się w gniewie i pełni wzajemnych żalów. Mieszkanie, które mieliśmy, dostałam po rodzicach. Oni przeprowadzili się na wieś, gdzie mają domek z ogrodem, a mnie zostawili dwupokojowy lokal z pełnym umeblowaniem. Pomimo to mój były mąż wyprowadzając się zażądał połowy mebli i wypłacenia sobie pokaźnej sumy pięćdziesięciu tysięcy złotych. Tyld bowiem miał rzekomo wynosić wkład do spółdzielni; mieszkaniowej, gdzie Kazik otrzymał kawalerkę. Rodzice mi pomogli, resztę pożyczyłam i jakoś pozbyłam się Strzelczyka z domu. Ale nie całkowicie. Zażądał też, abym mu oddała piwnicę, bo na razie nie ma gdzie płożyć tych mebli, którymi musiałam się z nim podzielić. Dotychczas piwnicy mi nie zwrócił, a mebli w ogóle stamtąd nie zabrał. Kiedy je przenoszono do piwnicy, po prostu rzucano i upychano na siłę. Teraz to są tylko połamane graty bez żadnej wartości. Nie zależało mu na nich, chciał mi jedynie zrobić na złość.
Oficer milicji słuchał uważnie. Cała rozmowa była nagrywana na magnetofon umieszczony w szufladzie biurka i niedostrzegalnie dla Rodzińskiej uruchomiony zaraz po tym, jak przedstawiła się jako była żona Strzelczyka.
– Z czasem złość minęła i spotykaliśmy się u naszych – wspólnych znajomych jak para dawnych przyjaciół. Wiem, że Kazik korzystał z mojej piwnicy i nieraz coś tam przywoził i wywoził. Początkowo nawet dość często, ostatnio prawie wcale. Utarło się, że wtedy wpadał do mnie na górę.
– Może usiłował wskrzesić wasze małżeństwo?
– Nie. Doskonale rozumiał, że to jest niemożliwe. Zresztą doszedł chyba do przekonania, że żadna kobieta dłużej z nim nie wytrzyma.
– Dlaczego?
– Zna pan powiedzenie „zagłaskać kota na śmierć”? Otóż takim głaskaczem był mój mąż. Niby bardzo dbał o mnie. Ale zawsze musiałam robić to, co jemu się podobało, a nie, na co miałam ochotę. Nawet herbatę mogłam pić wtedy, kiedy mi ją zrobił lub pozwolił, abym ją sobie sama naparzyła. Na dłuższą metę taki styl życia był niemożliwy, musiało skończyć się rozwodem lub moim wyjazdem do szpitala dla nerwowo chorych. Wybrałam rozwód.
– Kiedy pobieraliście się, Strzelczyk pracował w FSO?
– Nie. Już na stacji benzynowej. Później w warsztatach przy Omulewskiej.
– Nie wie pani, jakie rzeczy przechowywał w piwnicy?
– Raz przypadkowo widziałam, że wnosił tam część silnika samochodowego. Nie znam się na tym i nie wiem, co to było, ale dwóch ludzi mu pomagało, więc zapewne dużo ważyło. Kiedyś przywieźli jakieś paki ciężarówką…
– Później to się skończyło?
– Powiedziałabym raczej, że rzadziej się zdarzało.
– Kiedy ostatnio widziała pani Strzelczyka?
– W dniu napadu. Byłam wtedy w kinie. Tuż obok mojego domu, w „Polonii”. Seans skończył się chyba piętnaście po dziewiątej. Wracałam do domu, przed bramą stało duże czarne auto. Teraz wiem, że to była wołga. Z bramy właśnie wychodził Kazik.
– Rozmawialiście ze sobą?
– Naturalnie. Mówił, że wpadł do mnie, bo potrzebny mu odpis wyroku rozwodowego. Swój egzemplarz gdzieś zgubił i chciał pożyczyć ode mnie, żeby zrobić notarialną kopię. Zapytałam, czy się żeni. Zaprzeczył. Proponowałam, żeby wstąpił na górę, a ja odszukam mu ten papierek. Odmówił, tłumacząc się brakiem czasu, i szukanie mogłoby długo potrwać. Miał wpaść po to za parę dni.
– Skąd pani wie, że to była wołga?
– Powiedział mi o tym przywódca bandytów.
– Kto?
– Przywódca bandytów. Przecież – Rodzińska zdenerwowała się nieco – opowiadam od początku, tak jalk pan mi kazał, ale pan major ciągłe mi przerywa.
– Przepraszam, już milczę.
– O śmierci Kazika dowiedziałam się z prasy. Zatelefonowałam do jego brata. Powiedział mi, kiedy pogrzeb. Byłam na tym pogrzebie. Później przeczytałam w jednym z „czerwoniaków”, że Strzelczyk brał udział w napadzie na bank. Nawet mnie to nie zdziwiło. To było w jego stylu. Zawsze marzył o tym, aby mieć władzę. Twierdził, że wyłącznie wielkie pieniądze dają dzisiaj tę władzę… Czy można zapalić? – kobieta przerwała swoją opowieść.
– Ależ oczywiście. Proszę – Kaczanowski podsunął swojej rozmówczyni paczkę papierosów i zapaloną zapałkę.
Rodzińska zaciągnęła się głęboko i wróciła do przerwanego wątku.
– Wczoraj wieczorem, kiedy byłam sama w mieszkaniu, rozległ się dzwonek. Otworzyłam. W progu stał jakiś mężczyzna. Elegancko ubrany, średniego wzrostu, w ciemnych okularach. Twarz mocno opalona, jak gdyby dopiero wrócił z Bułgarii łub Jugosławii. Poprosił o chwilę rozmowy. Weszliśmy do pokoju. Człowiek ten wyjawił mi, że jest przywódcą bandy, która dokonała napadu na bank. Kazik w tym napadzie spełniał podrzędną rolę, wywiózł z Łowicza pieniądze. Ten pan powiedział także, że wie, gdzie te pieniądze są schowane. Można je odzyskać przy mojej pomocy. Zaproponował mi milion złotych za tę pomoc. To znaczy część, jaką miał dostać Kazik. Zagroziłam, że zawiadomię milicję. Wtedy roześmiał się i wyjaśnił, że jego dwaj koledzy stoją na klamce schodowej przed moimi drzwiami. W razie czego poradzą sobie ze mną, a pieniądze i tak zdobędą.
– Ciekawe… – mruknął oficer milicji.
– Chcąc zyskać na czasie, poczęstowałam tego pana kawą i koniakiem. Doszłam do wniosku, że jeżeli chcę zostać przy życiu, muszę się zgodzić na propozycję bandytów. Toteż pozornie” się zgodziłam i postanowiłam, że na drugi dzień, gdy już odzyskam swobodę ruchów, zawiadomię milicję i oddam jej zrabowane tysiące.
Janusz Kaczanowski uśmiechnął się. Opowiadanie tej babki było ciekawe i wnosiło do sprawy nowe, istotnej szczegóły. Ale jej twierdzenie, że jedynie pod presją zgodziła się przyjąć milion złotych i nazajutrz miała go zwrócić milicji, było zwykłą bajeczką. Major nie wierzyć ani jednemu słowu tych zapewnień.
– Przysięgam panu, majorze, że tak bym zrobiła – kobieta spostrzegła ironiczny uśmiech oficera MO i poczuła się urażona.
– Ależ najzupełniej pani wierzę! Proszę mówić dalej.
– Ciągle grożąc śmiercią lub obiecując pieniądze, ten pan kazał mi się ubrać i zejść z nim razem do piwnicy, gdzie Kazik miał rzekomo schować walizkę z czterema milionami złotych. Na klatce schodowej i na parterze nie spotkaliśmy nikogo. To już było po dziewiątej wieczorem. Trzymał prawą rękę w kieszeni i mówił, że ma przy sobie rewolwer.
– Tych pozostałych dwóch pani też widziała?
– Nie rozglądałam się. Byłam prawie sparaliżowana ze strachu. Niech się pan wczuje w moje położenie. Szłam sterroryzowana przez tego łotra. Czy w takiej sytuacji mogłam coś widzieć? Przecież broń mogłaby wystrzelić nawet przypadkiem.
– Proszę, niech pani opowiada.
– Bandyta ściągnął windę na górę, otworzył ją i kazał nam wejść do środka. Zjechaliśmy na dół. Wysiadł pierwszy, widocznie rozglądał się, czy nie ma niebezpieczeństwa, bo dopiero po chwili dał znak, abym opuściła kabinę. Musiałam iść przed nim. Zeszliśmy do sutereny. Tam musiałam wskazać mu piwnicę należącą do mojego mieszkania.
– Nie wspominał, skąd wiedział o tym, że Strzelczyk ma tę piwnicę do swojej dyspozycji? Kiedy obiecywał milion złotych za pomoc w znalezieniu walizki, to wtedy nie groził pani rewolwerem, a raczej mówił coś interesującego, prawda?
– Jak wypił trzy koniaki, zrobił się bardziej rozmowny. Wspominał, że pomagał Kazikowi przenosić meble do piwnicy. Chwalił się, jak doskonale zorganizował cały napad i jak bardzo spokojny był w czasie akcji. Gdyby nie on, nie zdążyliby uciec, bo Kazik ze zdenerwowania nie mógł ruszyć samochodu z miejsca.
– O śmierci Strzelczyka także opowiadał?
– Mówił, że to był nieszczęśliwy wypadek. Kazik podszedł do brzegu skarpy, aby zobaczyć, czy woda w Wiśle przybiera. Wtedy ziemia się osunęła. Ten bandyta skoczył mu na ratunek, ale Kazik zginął na miejscu.
– A co robili w Lasku Bielańskim?
– Naradzali się. Postanowili, że wszystkie pieniądze przechowa Kazik, bo na razie bali się ich ruszyć. A mieli do niego zaufanie, że ich nie oszuka.
– Co się stało w suterenie?
– Kiedy stanęliśmy przed drzwiami mojej piwnicy, bandyta wyjął z kieszeni jakieś żelazo. Ze strachu nie zauważyłam, co to było. Na pewno coś do otwarcia kłódki, bo przechwalał się, że ją w minutę otworzy. Miał także latarkę elektryczną i nią oświetlił wnętrze piwnicy.
W drzwiach są szerokie szpary dla wentylacji i doskonale było widać… – kobieta przerwała swoją opowieść i znowu zbladła.
– Proszę, niech się pani nie denerwuje – uspokajał oficer milicji.;- Teraz już nie ma powodu.
– Ale to było straszne! Tego widoku nie zapomnę do końca życia. Na stole leżał mężczyzna z potworną raną w plecach.
– Jak to na stole? Tam stoi jakiś stół?
– Tam są te meble, które musiałam oddać mojemu byłemu mężowi… Wrzucili stół do piwnicy, blatem do ziemi. Bardzo ładny mahoniowy stół. Z wygiętymi nóżkami i paroma szufladkami. Prawdziwy antyk. Teraj nie przedstawia żadnej wartości, po tylu latach gnicia w piwnicy…
– A ten mężczyzna? – major bardziej interesował się zamordowanym niżeli żalami Rodzińskiej po stracie mebli.
– Leży z szeroko rozrzuconymi rękoma. Głowa mu zwisa ze stołu. Okropny widok. Sama sobie się dziwię, ze od razu nie umarłam ze strachu.
– Coście dalej zrobili?
– Byłam przerażona. Chciałam coś krzyknąć, ale bandyta podskoczył do mnie i ręką zamknął mi usta. Następnie wyjął rewolwer i rozkazał: „Wracaj na górę i jeżeli ci życie miłe, ani słowa nikomu, co tu widziałaś i słyszałaś. Rozumiesz?” Stałam jak sparaliżowana. Ocuciły mnie dopiero następne jego słowa: „Idź już.” Rzuciłam się do ucieczki. Tak byłam przerażona, że nie pojechałam windą na górę, lecz wbiegłam na szóste piętro po schodach. Ciągle mi się zdawało, że mnie gonią.
– A co zrobił bandyta?
– Nie wiem. Zostawiłam go w piwnicy. W mieszkaniu zamknęłam się na wszystkie zamki i jakoś dotrwałam do rana. Ledwie doczekałam ósmej. Zjawiłam się w komendzie i poprosiłam, żeby mnie skomunikowano z kimś, kto prowadzi śledztwo w sprawie napadu na bank.
– Dochodzenie milicyjne – poprawił major. – Śledztwo prowadzi prokurator. Dziękuję pani za te zeznania. Zaraz pojedziemy na Wilczą. Pokaże nam pani swoją piwnicę.
– Za nic w świecie nie zejdę na dół. Przecież tam jest ten człowiek.
– Zapewniam panią, że umarli nie są niebezpieczni. Żywi są znacznie gorsi – oficer sięgnął po słuchawkę i wydał polecenie, żeby ekipa dochodzeniowa przygotowała się do natychmiastowego wyjazdu na ulicę Wilczą, a druga warszawa była również gotowa do drogi.
– Idziemy – major zwrócił się do Jadwigi Rodzińskiej.
Po pewnych oporach i dłuższych perswazjach oficera, milicji właścicielka piwnicy zgodziła się zejść do sutereny. Doszła korytarzem do pewnego miejsca i stanęła.
– Dalej nie pójdę – oświadczyła. – Te najbliższe drzwi na lewo prowadzą do mojego boksu.
Jeden z milicjantów skierował strumień światła swojej latarki w głąb pomieszczenia.
– Leży facet – wyjaśnił.
– Nie dotykać drzwi i kłódek. Może są na nich jakieś odciski?
Technik daktyloskopijny sprawdził.
– Nic nie ma – oświadczył. – Kłódeczka wytarta na glans. Tu był dobry cwaniak.
Major wyjął z kieszeni dwa kluczyki związane kawałkiem drutu. Podał je wywiadowcy.
– Spróbujcie, czy pasują.
Pierwszy kluczyk otworzył kłódkę. Piwnica rzeczy wiście była w dyspozycji Kazimierza Strzelczyka. Ta część opowiadania Rodzińskiej okazała się prawdziwa.
Ekipa dochodzeniowa przystąpiła do normalnych czynności. Dokonywano zdjęć, lekarz obejrzał zabitego. Otrzymał on kulę w plecy tuż pod lewą łopatką. Pocisk prawdopodobnie sięgnął serca. Zgon nastąpił natychmiast. Zdarzyło się to co najmniej przed trzydziestu sześciu godzinami.
– Tu coś ciężkiego ciągnięto po ziemi. Wyciągano spod tej kupy desek – jeden z milicjantów pokazał majorowi wyraźny ślad na ziemi.
Zrewidowano kieszenie zmarłego. W jednej z nich znaleziono portfel. Wewnątrz były trzy banknoty po sto złotych, dwie dwudziestozłotówki, parę biletów tramwajowych i autobusowych oraz dowód osobisty na nazwisko: Andrzej Doberski. Poza tym w kieszeniach zmarłego znajdowały się różne drobiazgi: chusteczka do nosa, zapałki, dwie paczki papierosów itd. Wszystko to złożono do dużej brązowej koperty.
Lekarz odwrócił nieboszczyka na wznak. Major podszedł do opartej o ścianę kobiety.
– Niestety – zwrócił się do Rodzińskiej. – Musi pani obejrzeć zabitego. Czy pani go zna? Jeden rzut oka…
– Nie, nie! – protestowała.
Oficer milicji delikatnie, lecz stanowczo ujął kobietę pod rękę. Zrobił kilka kroków. Milicjant oświetlił latarką twarz zmarłego. Rodzińska chwilę wpatrywała się w zabitego.
– Nie – powiedziała zdecydowanie. – Nie znam go. Nigdy go nie widziałam.
– Kalisiak – major zwrócił się do podwładnego – odprowadźcie panią na górę do jej mieszkania i posiedźcie z nią. Ja tam niedługo przyjdę.
Wyniesiono ciało. Milicja przystąpiła do szczegółowej rewizji piwnicy. Poza starymi meblami znaleziono tu jedynie dwie świece do samochodu warszawa i jakieś pordzewiałe urządzenie elektrotechniczne. Do czego mogło służyć? Ani major, ani żaden z milicjantów nie wiedział. W każdym razie nie była to żadna część samochodowa. Przedmiot ten leżał długo w piwnicy. Rzucono na niego coś ciężkiego. Pozostała tylko plątanina drutów i pogiętych blach. Można było jeszcze odróżnić coś w rodzaju cyferblatu i część złamanej wskazówki.
– Może zegar elektryczny? – wyraził przypuszczenie któryś z wywiadowców.
– To nie zegar – zaprzeczył drugi. – To był jakiś aparat pomiarowy.
– Zabierzemy to żelastwo – zadecydował Kaczanowski. – Niech się fachowcy z Zakładu Kryminalistyki nad tym trochę pogłowią. Reszta może zostać. Sprawdzaliście, czy w szufladach tego stołu nic nie ma?
– Sprawdzałem. Są puste.
Piwnicę zamknięto na tę samą kłódkę i opieczętowano.
– Ciekawe – zastanawiał się major. – Przy Doberskim, podobnie jak i przedtem przy Strzelczyku, nie znaleziono żadnych kluczy. Nawet tego kluczyka, który musiał mieć wchodząc do piwnicy. Zabójca zrewidował swoją ofiarę. Na pieniądzach i dowodzie osobistym mu nie zależało, ale klucze miały dla niego dużą wartość. W przeciwnym razie by ich nie zabierał. Mógł z powodzeniem zamknąć piwnicę kluczem znalezionym przy zabitym, a później wrzucić do wnętrza pomieszczenia. Albo w ogóle piwnicy nie zamykać. Fakt, że zostawił zastrzelonemu jego dowód osobisty, świadczy, że mordercy nie zależało na utrzymywaniu tej zbrodni w tajemnicy i na utrudnieniu milicji identyfikacji nieboszczyka.
Ekipa milicyjna wróciła do Pałacu Mostowskich, zaś Janusz Kaczanowski wjechał na szóste piętro i zadzwonił do drzwi opatrzonych tabliczką „Jadwiga Rodzińska”. Kiedy pani domu mu otworzyła, spostrzegł na stole w pokoju dwie filiżanki po kawie. Przy stole siedział milicjant Kaliski. Zerwał się natychmiast i służbowo zameldował, że „w pilnowanym przez niego lokalu wszystko jest w porządku”.
– To świetnie – uśmiechnął się oficer milicji. – Dopijcie kawy i jesteście wolni. Ja jeszcze porozmawiam z obywatelką Rodzińską. Niech samochód na mnie nie czeka. Wrócę tramwajem.
Pani Jadwiga u siebie w mieszkaniu czuła się dużo pewniej. Usiłowała nawet kokietować oficera milicji. Pokazała mu całe mieszkanie, szczegółowo wyjaśniając, na którym fotelu siedział bandyta, a na którym ona, na jakim wieszaku umieścił swój płaszcz. Natomiast co do „wyglądu tego człowieka, wiedziała tyle, że był mocno opalony, miał ciemne włosy i małe wąsiki.
– A oczy?
– Oczy miał piwne. Nosił ciemne okulary, ale na chwilę je zdjął. Wtedy zauważyłam.
Poza uwagą o średnim wzroście była to jedyna cenna wskazówka. Oczu nie można przemalować ani, jak wąsiki, dokleić. A co do mocno opalonej twarzy, major nie miał wątpliwości, że była to zwykła szminka teatralna.
– Ma pani te szklanki czy filiżanki, z których wczoraj piliście kawę?
– To te same – Rodzińska wskazała zastawę na stole.
– Ale pani je przedtem wymyła?
– Oczywiście – oburzyła się Rodzińska. – Przecież nie podałabym kawy w brudnym naczyniu. Co to, to nie.
– A kieliszki też pani myła?
– Naturalnie. Zawsze od razu zmywam naczynia.
– Butelkę po koniaku pani ma?
– Już była pusta, więc wyrzuciłam do zsypu.
Tak się rozwiały nadzieje Kaczanowskiego na zdobycie odcisków palców przestępcy.
– Co jeszcze mówił pani wczorajszy gość? Niech pani sobie dokładnie przypomni.
– Opowiadał, że są świetnie zorganizowani. Że wszyscy członkowie ich grupy słuchają go i mają do niego ogromne zaufanie. On był organizatorem całej akcji. W ogóle bardzo się chwalił.
– Może wspominał, że pracował razem ze Strzelczykiem?
– Nie. O – tym nie mówił. Tylko swojego czasu pomagał mu przy Przeprowadzce. Ale mnie przy tym nie było. Nigdy przedtem go nie widziałam. Jestem tego najzupełniej pewna.
Orientując się, że dalsza rozmowa z Rodzińską nie wnosi do sprawy niczego nowego, major powstał z fotela zabierając się do wyjścia. Kobieta wydawała się bliska płaczu.
– Nie zostawiajcie mnie samej! Tak się boję! Przecież ten bandyta groził mi śmiercią, jeżeli komukolwiek coś powiem. Gotów tu wrócić. Umrę z samego strachu.
Zwłaszcza w nocy. Bardzo proszę – młoda kobieta złożyła ręce jak do modlitwy.
– Niech się pani nie obawia – uspokajał ją Kaczanowski udając, że nie rozumie propozycji. Był przeświadczony, że Jadwiga nie boi się spełnienia groźby, w której istnienie wątpił, ale po prostu obawia się zaaresztowania. Stąd te czułe minki, rzekomy strach i prośba o opiekę w nocy.
Rodzińska nie była brzydka, oficer milicji nie z kamienia. Może i Janusz Kaczanowski skorzystałby z okazji, która sama pchała się w ręce, gdyby nie to, że ta kobieta była podejrzana o współpracę z bandytami. Nie wiadomo, ile w jej opowiadaniu prawdy, a ile kłamstwa. Kłamstwa na pewno bardzo dużo. Może więcej niż prawdy? Ale jak to teraz sprawdzić?
– Tak się strasznie boję – kobieta spróbowała ponownie wzbudzić litość oficera milicji.
– Rozumiem, że po takich ciężkich przeżyciach ma pani nadszarpnięte nerwy. Może byłoby lepiej, gdyby pani choć na parę dni przeniosła się do rodziny czy też do przyjaciół?
– Nie mam tutaj nikogo. Rodzice są na wsi. W innym województwie.
– Niech pani zaprosi na noc przyjaciółkę.
– Nie wiem, czy po tym, co zaszło w naszej kamienicy, którakolwiek się zgodzi. One też będą się bały nie mniej ode mnie.
– Chyba pani znajdzie jedną odważną?
– Wątpię.
– Chciałbym pani dopomóc. Jeżeli naprawdę nie znajdzie pani nikogo chętnego, proszę wieczorem zatelefonować pod ten numer – major zapisał na karteczce wyrwanej z notesu kilka cyfr i położył ją na stole. – Tam będą uprzedzeni i zaraz przyjedzie tutaj jedna z naszych pracowniczek. Na tej dziewczynie może pani polegać i spać spokojnie. Zresztą będzie miała broń.
– Serdecznie panu dziękuję – ton, jakim Rodzińska wypowiedziała te słowa, kontrastował z ich treścią. – Na pewno skorzystam z pańskiej uprzejmości.
Major zamierzał jeszcze pojechać do mieszkania Andrzeja Doberskiego i przeprowadzić tam rewizję. Jednakże pułkownik Adam Niemiroch postanowił inaczej: rewizję zrobi porucznik Madej, a Kaczanowski złoży zwierzchnikowi sprawozdanie z przebiegu dzisiejszych zdarzeń.
– Ta rewizja nie jest taka ważna – stwierdził Niemiroch, kiedy Kaczanowski zameldował się w jego gabinecie. – Pieniędzy tam na pewno nie ma. Gdyby Doberski je miał, nie szukałby guza w cudzej piwnicy. Zresztą Madej jest dobrym fachowcem. Da sobie radę i bez, ciebie, Januszku.
Major złożył szczegółowy raport z wizyty na Wilczej, nie zapominając o niedwuznacznej propozycji, jaką otrzymał od byłej żony Strzelczyka.
– Zawsze miałeś szczęście do babek – roześmiał się pułkownik. – A co ona ci naopowiadała o sobie, o swoim byłym mężu i o tym gościu, który ją odwiedził?
Zamiast odpowiedzi, Kaczanowski uruchomił przyniesiony ze sobą magnetofon. Niemiroch z uwagą wysłuchał opowiadania młodej kobiety.
– Najchętniej bym ją zamknął – zauważył major. – Podejrzewam, że łgała jak najęta.
– Trochę prawdy jest w tych słowach. Zresztą nieboszczyk w jej piwnicy pośrednio to potwierdził.
– Na pewno bez większego wahania zgodziła się zejść do piwnicy i już się uważała za milionerkę. Gdyby nie ten trup, nigdy byśmy jej nie zobaczyli w Pałacu Mostowskich. Idę o największy zakład. I właśnie dlatego nie wiem, czy nie należało jej zatrzymać.
– A jednak dobrze, że tego nie zrobiłeś. Prokurator nie dałby sankcji. Właściwie nie ma żadnego dowodu, że ta babka kłamie. Bo przecież nie jest dowodem, że chciała się z tobą przespać.
– Mój czar osobisty to sprawił.
– Nie łudź się, Januszku. Ona też wiedziała, że masz ochotę ją przymknąć.
– Ciekawe, czy zatelefonuje z prośbą o przysłanie wywiadowczyni?
– Może się założymy? – pułkownik uwielbiał zakłady. – O paczkę carmen?
– Już wolę ci ją kupić bez zakładu. I tak byś wygrał.
– Jedno jest pewne – Niemiroch wrócił do poważnej narady. – Banda nie wie, gdzie są schowane pieniądze, i walczy o nie, nie przebierając w środkach. Na początku było ich czterech, dwóch mamy.
– Nie my, lecz grabarz – sprostował Kaczanowski.
– Pozostało jeszcze dwóch. Doberski zginął z ręki jednego z nich. Tu już nie ma mowy o wypadku, jakiemu rzekomo uległ Strzelczyk. Bo ja osobiście nie wierzę w bajeczkę, że tamten zachwycał, się panoramą Wisły i dlatego spadł z urwiska.
– Ja także nie. Trudno dać wiarę opowiadaniu, że pozostali trzej wspólnicy prosili go o przechowanie pieniędzy.
– Pozostało jeszcze dwóch – powtórzył pułkownik i snuł przypuszczenia. – Teraz oni skoczą sobie do oczu.
Tym bardziej, że najprawdopodobniej jeden z nich ma pieniądze, a drugi o tym wie. Położenie tego z pieniędzmi nie jest dobre. Do przestępstwa napadu na bank dorzucił morderstwo. To już dwadzieścia pięć lat albo i czapą.
– Ten drugi może go tym szantażować i zmusić do podzielenia się forsą. Przyjmuję, że drugim jest ten gość, który był wczoraj u Rodzińskiej.
– Szantaż nie jest taki łatwy. Drugiemu też gro::i najmarniej dziesięć latek.
Właściwie, pułkowniku – Kaczanowski omawiając sprawy służbowe zawsze zwracał się do przyjaciela z zachowaniem dystansu, jaki dzieli podwładnego od szefa – wcale nie mamy dowodu, że człowiek znaleziony w piwnicy jest członkiem bandy. To mógł być ktoś trochę zorientowany w sytuacji, kto wszczął poszukiwania na własny rachunek. Rodzińska zeznała, że Strzelczyk często składał w piwnicy jakieś części samochodowe. Może kradzione z Omulewskiej? Może po prostu handlował, takimi częściami, których brakuje na rynku? W każdym razie .nie sam przyjeżdżał na Wilczą. Więc po jego śmierci ktoś znający – tę piwnicę mógł tam szukać skarbów, nic nie wiedząc o drogocennej walizce.
– Ten, kto zabił Doberskiego, przyszedł nie po części samochodowe.
– Niemniej – Kaczanowski zdawał sobie sprawę, jak trudne zadanie mu powierzono – nasze dochodzenie ciągle nie ma jeszcze punktu zaczepienia, który pozwoliłby nam dotrzeć do pozostałych członków bandy i do pieniędzy.
– Obawiam się – zauważył pułkownik – że następnego z bandytów otrzymamy w takim samym stanie, jak dwóch poprzednich.
– Wolałbym obu żywych.
– Wierzę ci, Januszku. Jaki masz plan działania?
– Jutro od rana moi ludzie będą zbierali informacje w miejscu pracy Doberskiego oraz w domu, a także porozmawiają z lokatorami kamienicy przy ulicy Wilczej. Liczę na to, że ktoś coś zauważył.
– Gdzie Doberski pracował?
– W spółdzielni pracy sprzętu medycznego na Grochowie. Magister ekonomii. Był tam głównym księgowym.
– A więc dwaj ludzie: Strzelczyk i Doberski pochodzili z różnych środowisk i pozornie nic ich nie łączyło. Obawiam się, że dwóch pozostałych wspólników wciągnięto do bandy na tej samej zasadzie. Wywiad środowiskowy niewiele nam da.
– Może pułkownik ma rację, ja jednak nie mogę niczego zaniedbać.
– Rozumiem cię doskonale, Januszku. Sam bym tak postępował. Muszę przyznać, że jesteś bardzo operatywny. Szybko zebrałeś dane o Doberskim.
– Cóż z tego? Wołałbym mieć dane o tych dwóch żywych.
– Dojdziesz i do tego.
– Mam nadzieję, że dojdę.
Zameldował się porucznik Madej. Rewizja przyniosła rezultaty. W przemyślnie sporządzonym schowku w mieszkaniu zabitego znaleziono pistolet. Stary, jeszcze przedwojenny „FN”. W magazynku brakowało dwóch pocisków.
– Proszę natychmiast przesłać broń do Zakładu Kryminalistyki – polecił major. – Niech porównają z pociskami i łuskami z banku w Łowiczu.
– To formalność – uśmiechnął się Niemiroch. – Idę o zakład, że będą identyczne. Doberski to ten strzelec z Łowicza. Stoi zakład o torebkę kawy?
– Ty, Adasiu, chciałbyś zbyt szybko dojść do majątku. Jak ci z Łowicza. Uważaj.
– Na dzisiaj dosyć – zadecydował pułkownik zamykając dyskusję. – Zobaczymy, co nam jutro przyniesie.
Major Kaczanowski prosto z pracy wrócił do domu. Pragnąc się oderwać od trapiącej go sprawy, sięgnął po ostatnio wydany „kryminał”. Bardzo lubił ten rodzaj powieści. Bawiło go, że ich autorzy zmyślają tak nieprawdopodobnie skomplikowane historie. Teraz też bez reszty poświęcił się tej lekturze. Kiedy doszedł do najciekawszego miejsca w książce, zadzwonił telefon.
– Majorze – informował dyżurny oficer z Komendy Stołecznej MO – przed chwilą otrzymaliśmy meldunek, że Jadwiga Rodzińska została zamordowana na klatce schodowej koło drzwi własnego mieszkania. O dziewiątej wieczorem.