Kiedy major Janusz Kaczanowski o zwykłej porze zameldował się w gabinecie pułkownika,Niemirocha, zwierzchnik powitał go słowami:
– Źle wyglądasz, Januszku. Chory jesteś?
– Nie. Po prostu długo w nocy pracowałem. A później nie mogłem zasnąć. Trochę boli mnie głowa. Bardzo zdenerwowałem się tą historią.
– Jak to było z Jadwigą Rodzińską?
– Sprawdzałem zaraz po otrzymaniu wiadomości o morderstwie. Nie zadzwoniła do komendy i nie prosiła o ochronę. Wieczorem sąsiedzi usłyszeli jakiś hałas na schodach. Kiedy otworzyli drzwi, na klatce schodowej było ciemno, a koło windy leżała jakaś postać. Była to Rodzińska. Zabito ją uderzeniem czymś ciężkim w tył głowy. Świadkowie twierdzą, że winda była w ruchu. Przypuszczam, że przestępca wykręcił żarówkę na schodach i przy windzie czekał na swoją ofiarę. Kiedy kobiet ta otworzyła drzwi i wyszła z windy, zaczajony zbrodniarz napadł ją z tyłu, a sam wsiadł do jeszcze otwartego dźwigu. Spokojnie zjechał na dół i przez nikogo nie zatrzymany wyszedł na ulicę. Do późnej nocy przesłuchiwaliśmy kolejno wszystkich lokatorów domu. Nikt nic nie zauważył. Jedynie pewien chłopiec przypomniał sobie, ze kiedy dwa dni temu wracał do domu od kolegi, było to już po ósmej wieczorem, spotkał przy wejściu do domu jakiegoś mężczyznę dźwigającego ciężką walizę. Jak się chłopcu zdawało, ten człowiek wyszedł z sutereny. Nasz młody świadek nie przyglądał się mężczyźnie z walizką i dlatego nie umiał określić ani jego wyglądu, ani jak był ubrany. Przy Rodzińskiej znaleziono w jej torebce zużyty bilet kinowy. Widocznie wracała z kina.
– Dziwnie zgadzają się w czasie obydwie śmierci, Rodzińskiej i Andrzeja Doberskiego. Człowieka z walizką widziano, jak mówisz, o tej samej porze, o której, zdaniem lekarza, zamordowano Doberskiego.
– Tak, ale to zupełnie nie tłumaczy powodów śmierci Rodzińskiej. Łyso mi – stwierdził major. – Gdybym poważnie potraktował obawy tej kobiety, może by nie zginęła. Trzeba było jednak iść do niej. Albo nawet bez jej zgody posłać tam Janeczkę. Czuję się trochę winny tej śmierci.
– Mylisz się. Gdyby Rodzińska zginęła we własnym mieszkaniu, twoje obiekcje miałyby pewne uzasadnienie. Ale zabito ją na schodach. Gdybyś wtedy był w jej mieszkaniu, nie mógłbyś zapobiec zbrodni i ucieczce przestępcy. To morderstwo utwierdza mnie w przekonaniu, że zeznania tej kobiety były fałszywe. Człowiek, który do niej przyszedł i rzekomo groził jej śmiercią, jeżeli zawiadomi milicję, zachowywał się inaczej, niż to przedstawiła była żona Strzelczyka. Wspólnie z nim szukała skarbu. Ktoś ich uprzedził.
– Zabójca Doberskiego?
– Moim zdaniem, tak. Poza tym twierdzę, że Rodzińska wcale się nie obawiała zabójcy Doberskiego. Pieniądze zabrał, na tym skarbie musiała położyć krzyżyk. Dla-
tego przybiegła do nas. Wołała sama nas zawiadomić o nieboszczyku w piwnicy, niż czekać, aż uprzedzi ją któryś z sąsiadów. Wtedy mogła się spodziewać większych nieprzyjemności.
– Może pułkownik ma rację? – zastanawiał się Kaczanowski.
– Na pewno się nie mylę. Nie przeczę, że Rodzińska bardzo się przestraszyła trupa w swojej piwnicy. To zupełnie zrozumiałe. Ale później, kiedy już rozmawiała z tobą na Wilczej, w swoim mieszkaniu, grała komedyjkę. Obawiała się przede wszystkim aresztowania jej. Za cenę swojej wolności gotowa była przespać się z pewnym oficerem milicji.
– Proszę cię, Adaś…
– Dobrze, dobrze! A jak dalej zachowała się ta rzekomo śmiertelnie przerażona kobieta? Inna na jej miejscu uciekłaby, gdzie pieprz rośnie. Ostatecznie jej rodzice nie mieszkają na księżycu, ale w odległości dwóch: godzin jazdy pociągiem. Nie wierzę też, że w takiej sytuacji nie mogła znaleźć schronienia u znajomych lub przyjaciół. W ostateczności zabarykadowałaby się w domu i nie wychodziła z mieszkania ani nie otwierała nikomu. A ona najspokojniej poszła do kina i stamtąd, bez żadnej obawy i zachowania ostrożności, wracała do domu. Uważała się za całkowicie bezpieczną. Nie skorzystała też z numeru telefonu, który jej zostawiłeś.
– Wszystko, co pułkownik mówi, jest bardzo logiczne. Jednakże przeczy temu jeden fakt. Obala on to całe rozumowanie.
– Jaki fakt?
– Właśnie to, że Rodzińską zamordowano. Teraz już nigdy się nie dowiemy, czy naprawdę się bała, czy udawała. Faktem jest i to, że mówiła o swoich strachach, prosiła o opiekę, nie dostała jej i zginęła w kilka godzin później. Tego już nie można zmienić.
– Rodzińska zginęła nie dlatego, że się obawiała.
– A dlaczego?
– Dlatego, że ten, który zastrzelił Doberskiego, obawiał się tej kobiety.
– Z jakiego powodu?
– Nie wiem. Przypuszczam, że składając w twoim pokoju zeznania Rodzińska świadomie lub bezwiednie ukryła jakieś znane jej fakty. Zabójca Doberskiego nie bał się, że jego zbrodnia zostanie wykryta. Przeciwnie, pozostawienie w kieszeni zmarłego dowodu osobistego było jak gdyby ukłonem w naszą stronę. Jednakże później przestępca doszedł do wniosku, że była żona Strzelczyka może być niebezpieczeństwem dla niego. Dlatego natychmiast ją usunął z grona żyjących. To, że poszedł na tak wielkie ryzyko i zabił kobietę na schodach, nie czekając na jakąś lepszą okazję lub nie próbując jej stworzyć, świadczy, że morderca bardzo się bał tej kobiety. Przypuszczam, że Rodzińska znała go dobrze i mogła się domyślać, kto wziął pieniądze pozostawiając jej w piwnicy tak kłopotliwy prezent.
– Zabójcą jest czwarty członek bandy. To jasne. Dwóch zginęło. Jeden chciał zdobyć pieniądze z pomocą Rodzińskiej, a więc nie on zastrzelił Doberskiego. Również nie przypuszczam, żeby zamordował Rodzińską, gdyż cna go nie znała i nie mogła go zdradzić. Pozostaje ten czwarty.
– Albo piąty – spokojnie powiedział pułkownik.
– Jak to piąty? Przecież było ich czterech!
– O czterech wiemy, że brali udział w akcji w Łowiczu. A może istniał jeszcze piąty? Ten, który był „mózgiem” całego przedsięwzięcia. Rodzińska na pewno wiedziała dużo więcej o swoim byłym mężu, niż to majorowi powiedziała. Mogła domyślać się, kto jest „mózgiem”, a także znać tego człowieka. On również o tym wiedział i zdawał sobie sprawę, że w każdej chwili może go zdemaskować. Postanowił pozbyć się jej jak najszybciej, nie bacząc na ogromne ryzyko.
Janusza Kaczanowskiego zaskoczyło rozumowanie zwierzchnika. Chwilę się zastanawiał, by wreszcie odpowiedzieć:
– Teoria pułkownika z „mózgiem” jest bardzo ciekawa. Nie można jej wykluczyć, ale wiele faktów, której dochodzenie już ustaliło, przeczy tej hipotezie.
– Jakich faktów? – Niemiroch niezbyt lubił, jeśli ktoś mu się przeciwstawiał?
– Przede wszystkim członkowie bandy nic nie wiedzieli o istnieniu tego „mózgu”…
– Mogli go znać, ale nie powinni. To naczelna zasada konspiracji.
– Zgoda. Nie znali go osobiście. Ale musieliby wiedzieć o jego istnieniu. Tymczasem tajemniczy gość odwiedzający Rodzińską nie tylko przedstawiał się za przywódcę bandy, można przyjąć, że kłamał, ale wyraźnie mówił, że zdobyte łupy miały być podzielone na cztery części. Po milionie dla każdego. Gdyby „mózg” naprawdę istniał, zdobycz dzielono by na pięć części, już nie mówiąc o tym, że „mózg” zastrzegłby sobie większy udział niż inni.
– Przywiązujesz zbytnią wagę do zeznań Rodzińskiej.
– Ten szczegół, że jej ofiarowywano milion złotych, część Strzelczyka, jest na pewno prawdziwy – upierał się
Kaczanowski. – Nie wyssałaby sobie tego z palca. Mogłaby przecież w ogóle to przemilczeć i upierać się, że nic jej nie obiecywano, a jedynie sterroryzowano i zmuszono do zejścia do piwnicy. Gdyby „mózg” istniał, członkowie bandy baliby się tego człowieka. A tymczasem po śmierci Strzelczyka każdy zaczyna działać na własną rękę. Przywódca, bez względu na wypadek nad Wisłą, zachowałby nadal swoje stanowisko.
– Może Strzelczyk był jedynym łącznikiem pomiędzy nim a resztą uczestników akcji?
– To i tak „mózg” znałby personalia członków bandy i umiałby wymusić sobie bezwzględny posłuch.
– W jaki sposób?
– Po prostu grożąc przestępcom denuncjacją. Oni w zamian nie mogliby go sypnąć, bo nic o nim nie wiedzą.
– No tak – pułkownik sam zrozumiał, że jego piękna teoria rozsypuje się jak domek z kart, ale ciągle żal mu było zrezygnować z niej. – W tym, co mówisz, jest trochę racji. Cholernie skomplikowana sprawa.
– Powiem więcej, „mózg”, gdybyś naprawdę istniał, zorganizowałby napad w taki sposób, żeby pieniądze znalazły się w jego posiadaniu, a nie w skrytce Strzelczyka.
– Może Strzelczyk zagrał va banque i postanowił przywłaszczyć sobie całą sumę, pragnąc wykiwać zarówno pozostałą trójkę uczestników akcji, jak też i „mózg”.
– To mało prawdopodobne. Wtedy jego życie nie warte byłoby nawet łupiny od banana.
– Toteż i nie żyje.
– Ale, jak twierdzą biegli, rye został zamordowany. Wypadek.
– Bardzo dziwny wypadek.
– Nie przeczę. Na pewno były tam jakieś kłótnie pomiędzy wspólnikami, ale do rękoczynów nie doszło.
– A ja – stwierdził pułkownik – im dłużej nad tym myślę, tym mniej wierzę, że Doberskiego zastrzelił jeden z dwóch pozostałych przy życiu uczestników akcji na bank. Od napadu, nawet z bronią w ręku, do morderstwa jest jeszcze dość długa droga. A cóż dopiero do zamordowania przyjaciela. Przecież tych bandytów musiały jednak wiązać jakieś bliższe stosunki. Nie byli to ludzie zebrani na ulicy. Gotów jestem wyobrazić sobie taką scenę: każdy z bandytów na własną rękę poszukuje pieniędzy. Jeżeli je znajdzie, nie podzieli się nimi z kolegami. Ale oto jeden z nich wyciąga w piwnicy Rodzińskiej spod stosu desek cenną walizę. W tym samymi celu przyszedł do piwnicy drugi z bandytów. Czy musi od razu strzelać? Mógł na miejscu, tam w suterenie, zażądać połowy łupu. Dwa miliony to też bardzo dużo.
– Ale cztery to dwa razy więcej.
– To racja, ale popełniając morderstwo trafia się do innej, znacznie groźniejszej przegródki kodeksu karnego. A i tak trzeba podzielić się tymi pieniędzmi. Wprawdzie nie z nieboszczykiem z piwnicy, lecz z trzecim uczestnikiem napadu. Teraz on ma zabójcę w ręku i wie, że pieniądze zostały odnalezione.
– Przecież nie pójdzie do milicji i nie doniesie na siebie samego.
– Jeżeli nie dostanie swojej doli, gotów to zrobić. Przyznaję, że byłby to czyn rozpaczy, ale w takim przypadku on sam ryzykuje tylko parę lat odsiadki. Sąd musiałby wziąć pod uwagę dobrowolne zgłoszenie się, zdemaskowanie mordercy i pomoc w odzyskaniu pieniędzy. Prokurator zadowolony z takiego obrotu sprawy niezbyt stanowczo nastawałby na wymierzenie wysokiej kary.
A w ten sposób nasz bohater posłałby nieuczciwego wspólnika albo na szubienicę, albo do więzienia na dwadzieścia pięć lat. Mimo wszystko lepiej dla bandytów podzielić się pieniędzmi. Oni na pewno umieją kalkulować własne szanse, jak i obliczać stopień ryzyka.
– A zatem pułkownik upiera się przy istnieniu „mózgu”?
– Niezupełnie. Przyznaję, Januszku, że w tej teorii zrobiłeś wielkie szczerby i teraz nie trzyma się już ona kupy. Ale może być ktoś piąty… Ktoś, kto w ogóle nie uczestniczył w napadzie, natomiast w nie znany nam sposób zebrał dużo informacji o bandzie i o tym, że Strzelczyk ukrył pieniądze w sobie tylko wiadomym miejscu, nie wskazując go pozostałym uczestnikom skoku. Ten „piąty”, tak go na razie będę nazywał, postanowił włączyć się do akcji poszukiwania skarbu. Robi to na własną rękę i na własny rachunek. Nie jest związany z uczestnikami bandy żadnymi sprawami. Może nawet w ogóle ich nie zna? Idzie jednak na całego. Wiedział, że Strzelczyk zachował dla siebie piwnicę w domu przy Wilczej i postanowił tam poszukać drogocennej walizki. Przychodzi i zastaje jakiegoś mężczyznę, który właśnie wyciąga spod kupy desek pakunek z czterema milionami złotych. Cóż łatwiejszego, jak wyjąć pistolet z kieszeni i strzelić w plecy człowiekowi odwróconemu tyłem do drzwi?
– Trzeba mieć pistolet w pogotowiu – Kaczanowski sceptycznie przyjmował nową teorię pułkownika Niemirocha.
– , Mój „piąty”, rozpoczynając swoją akcję, doskonale wiedział, że będzie miał przeciwko sobie trzech ludzi zdecydowanych na wszystko i uzbrojonych. W Łowiczu dowiedli, że idą na całego i że mają broń.
– Ale skąd „piąty” by ją miał?
– Jeżeli wszyscy trzej bandyci operujący wewnątrz banku w Łowiczu mieli pistolety, to i mój „piąty” może” mieć jakąś pukawkę. Nie zapominaj, że po przejściu frontu i po powstaniu o broń było łatwo. Karabiny leżały w lesie i w rowach przydrożnych. Zaopatrzenie się w pistolet także nie przedstawiało trudu. Na wezwanie władz broń oddali tylko uczciwi. Wszelkiego rodzaju oprychy i męty społeczne chowały „na wszelki wypadek”.
– Ale od tego czasu minęło dwadzieścia siedem lat. Oprychy pułkownika już się zestarzeli i przeszli na emeryturę.
– A broń zmieniła właściciela. Krąży nadal w podziemiu. Stale się z nią spotykamy. Zresztą masz najlepszy dowód: rewizja u Andrzeja Doberskiego wykryła właśnie taki stary, jeszcze przedwojenny pistolet. A pomimo to działał wybornie. Dziura w suficie w Spółdzielczym Banku Ludowym dała temu świadectwo.
– Pułkownik ma niewątpliwie dużo racji…
– Przemyśl moją koncepcję. Ona tłumaczy wiele, łącznie ze śmiercią Rodzińskiej.
– No, niezupełnie…
– Rodzińska wiedziała o tym, że jej były mąż nie tylko zwalił do piwnicy meble, ale także używa tego pomieszczenia dla jakichś niezbyt czystych celów. Przywożenie i wywożenie z piwnicy różnych części samochodowych pozwała przypuszczać, że była to kryjówka paserska. Bo dla jakich innych powodów pracownik państwowego warsztatu samochodowego gromadził wyposażenie samochodów w piwnicy? Przecież oficjalnie nie handlował tymi częściami, a jeżeli potrzebował w pracy, brał je z magazynu „za odpowiednim zapotrzebowaniem”. Jak major sam widział, „prywaciarz” Jankowski także ma dużo różnych akcesorii motoryzacyjnych w swoich magazynach. Strzelczyk działał zatem we własnym imieniu. Trudno udowodnić, że były to części pochodzące z kradzieży, ale na pewno z nielegalnego handlu.
– Z tym się zgadzam.
– Do handlu potrzeba co najmniej dwóch: sprzedawcy i kupującego. Czasami jeszcze jest cały łańcuszek dostawców i pośredników. Mój „piąty” mógł być właśnie takim kupującym lub pośrednikiem. Stykał się często ze Strzelczykiem, znał jego skrytkę w domu przy ulicy Wilczej i znał żonę Strzelczyka. Mógł się spodziewać, że domyśli się, kto orientuje się w kombinacjach z piwnicą. Oficjalnie należy ona do Właścicielki mieszkania, lecz praktycznie pomieszczeniem tym dysponuje były mąż Rodzińskiej. Bał się, że prowadzący dochodzenie zacznie o te sprawy wypytywać Jadwigę, i dlatego musiał ją zlikwidować, zanim swoimi zeznaniami naprowadzi milicję na trop mordercy.
– Tak być mogło. Może pułkownik ma rację? Trudno mi jednak zgodzić się z istnieniem człowieka tak zdeterminowanego i tak bezwzględnego. Idącego po trupach do celu.
– Są ludzie, którzy wszystko przeliczają na pieniądze. Mój „piąty” należy do tej kategorii. Najwidoczniej uznaje, że powyżej czterech milionów złotych nie ma już żadnej moralności, sumienia ani uczuć ludzkich. Są wyłącznie pieniądze, które trzeba zdobyć, nie licząc się z niczym i z nikim.
– To straszne.
– A jednak ty sam, Januszku, nieraz spotykałeś się z takimi ludźmi.
– Spotykałem. Ale nigdy nie mogłem zrozumieć ich mentalności i motywów postępowania.
– W 1929 roku w Stanach Zjednoczonych zdaraył się wielki krach giełdowy; W ciągu kilku dni akcje mające przedtem wartość milionów dolarów stały się bezwartościowymi papierami. W ciągu tych dni ponad dwustu finansistów i graczy giełdowych popełniło samobójstwo, chociaż nie mieli na sumieniu żadnej zbrodni. Nie stracili zdrowia. Po prostu bardziej kochali pieniądze niż życie. Mój „piąty” należy do tej samej kategorii. Z tym zastrzeżeniem, że on bardziej kocha pieniądze niż cudze życie.
– Teoria pułkownika zaczyna mnie coraz bardziej pasjonować. Wprawdzie nie zachwycam się nią z punktu widzenia człowieka prowadzącego dochodzenie, bo poszukiwałem dwóch bandytów, a teraz przybył mi jeszcze jeden.
– Nie wiadomo, czy nie będą ci ubywać w taki sposób jak Doberski…
– Pułkownik sądzi, że…
– Tam się toczy wielka gra. Sto sześćdziesiąt razy większa niż w telewizji. W telewizji wygrywa się dwadzieścia pięć tysięcy złotych. Tych trzech gra o cztery miliony… Jeśli mój „piąty” sprzątnął dwóm pozostałym przy życiu bandytom tę sumę, teraz oni będą go szukali.
– Nie przypuszczam, aby go znaleźli.
– Mają jednak więcej atutów do odnalezienia go niż my.
– Nie jestem tego taki pewny.
– Znali Strzelczyka i jego różne powiązania. W tych kołach będą szukali „piątego”.
– Ale czy go znajdą?
– Mam nadzieję – uśmiechnął się pułkownik – że uprzedzi ich Janusz Kaczanowski. Tego jemu i sobie życzę. Co o tym myślisz?
– Spróbuję poszukać w kręgu znajomych i przyjaciół Jadwigi Rodzińskiej. Nawet widzę potencjalnego kandydata na tego „piątego”.
– Kogo?
– Babka młoda, dość przystojna, z własną chatą. Przed sześciu laty rozwiodła się z mężem. Nie żyła chyba przez ten czas w celibacie?
– Jeżeli miała jakiegoś „narzeczonego”, nie musiał jej mordować. Poszedłby z nią razem do piwnicy po skarb Strzelczyka. Gdyby to on zastrzelił Dokerskiego, we dwójkę jakoś pozbyliby się trupa. Choćby zakopując ciało w tej samej piwnicy. Rodzińska nigdy by się nie zgłosiła do milicji.
– To prawda, ale nie myślałem o jej aktualnym kochanku, lecz raczej o mężczyźnie, który już nie gra roli w jej życiu, a w przeszłości dzięki niej poznał tajemnice Strzelczyka. Taki facet mógłby żywić obawy, że Rodzińska domyśli się, kto zabił Doberskiego i zabrał pieniądze.
– To może być dobry trop. Albo ktoś z handlowych znajomości byłego męża Rodzińskiej. Trzeba szukać wszędzie. Badać wszelkie możliwości.
– Dochodzenie nie rusza z miejsca, a roboty coraz więcej – zauważył niewesoło major. – Tylko trupów nam przybywa. Strzelczyk, Doberski, Rodzińska. Już mamy trójkę. Obawiam się, że na tym nie koniec.
– I ja się obawiam, że to dopiero początek. Obym był złym prorokiem.