ROZDZIAŁ 7

Przysłany przez Lereenę strażnik nie zniżył się do stuku w drzwi, za co zapłacił, nieomal umierając od ataku serca: z radosnymi krzykami graliśmy kartami, walcząc za prawo do posiadania bokserek Rolara. Wszystko już przegrał, a w tej partii znowu mu się nie poszczęściło, tak, że bitwa rozgrywała się pomiędzy mną a Orsaną, wampira nie liczyłyśmy, który skomlał jak skazaniec, wyzywając nas od szulerów.

Ma się rozumieć, przyjście strażnika raptownie obniżyło naszą wesołość. Pozbierawszy karty, szybko zebraliśmy przegraną odzież, naprędce doprowadziliśmy się do porządku i wszyscy razem wyszliśmy na ulicę.

Do wschodu słońca zostało nie mniej niż pół godziny, ale niebo już zabarwiło się na jasny kolor bez żadnego kosmyka chmurek. W Arlissie, jak i w Dogewie, w domu stały pośrodku lasu, zostawiając tylko niedużo miejsca na grządki i kolorowy płot (Len wyjaśnił mi, że to sprawa “efektu brudnopisu” – jaki sens posiadać obszerne podwórze, jeśli posiada ono kilka „dziurek”, z których w każdej chwili mogą wyskoczyć zabłąkani w lesie ciała obce, złodzieje lub nadzwyczaj zakłopotany niedźwiedź w niedobrym nastroju). Wyjątek stanowił plac, ogromny i dokładnie utwardzony wokół miejsca, gdzie stała świątynia.

Świątynia przypominała pół rozpuszczony kwiat białej lilii wodnej – sześć płatków już oddzieliły się od pąka, a pozostałe jeszcze ściśle do siebie przylegają tworząc kopułę. Świątynie nie była aż tak wysoka, od biedy naliczyłam osiem sążni, za dnia oczarowywała wytwornością linii i filigranowym wykończeniem. Gładkie blade -różowe ściany błyszczały, jak zwykłe płatki; wydawało się, że matowo świecą od wewnątrz, wydzielając żywe ciepło. Idealnie położone kamienie szczelnie przylegały do siebie jakby były wtopione w ścianę, nie zostawiwszy szczelin. Świątynia była jak z jednolitej skały, ozdobiona nie farbami, a kryształowymi liniami – prawie niedostrzegalnymi, lecz wystarczy popatrzeć chociażby na jedną, by zauważyć jak ściana pokrywa się wzorkami do samego dołu.

– Elficka robota – cicho powiedział Rolar, lecz w panującej wokół ciszy nawet szept wydawał się raniącym uszy krzykiem. – Wybudowali tę świątynię w wdzięczności za jakąś usługę.

Kiedy indziej ja nie omieszkałabym uściślić, za jaką właśnie, lecz mój obecny nastrój nie pozwolił na wycieczkę poznawczą o historii Arlissa. Na placu nie było żywej duszy – prócz Lereeny, oczekującej nas obok dwuskrzydłowych drzwi. Władczyni wyglądała jeszcze piękniej, niż wczoraj (jeżeli to w ogóle możliwe), ubrawszy się w zwiewną białą sukienkę z długimi, rozszerzającymi się w dół rękawami, obszytymi złotym taśmą. Na mnie ono wyglądałoby jak trumienny całun, lecz Lereenie dziwnie pasowało.

Władczyni stała u progu świątyni w dumnej samotności, bez straży i Seniorów. Przez chwilę przemknęła mi straszna myśl, że czekają na nas wewnątrz i zbierają się by sterczeć tam w ciągu całego obrzędu, ale Lereena, nie witając się, obróciła się do nas plecami i otworzyła na oścież drzwi. Natychmiast wyfrunęły trzy albo cztery nietoperze, odgłos ich skrzydeł i skrzyp zasuwy donośnie odbił się po pustej sali.

Ukradkiem uścisnęłam ręce przyjaciołom, na powodzenie, i już chciałam wejść do świątyni, lecz Rolar zatrzymał mnie za ramię i wybił się naprzód. Z lekka ironicznie pochylił się Władczyni, nie spuszczając z niej utrapionego spojrzenia:

– Vinell tene, Dorresta.

– Roll… Rollearren?! – Lereena odsunęła się, jakby zobaczyła jadowitego węża. – Werrita heren tess?!

– Ta djuin Lerrevanna,- odciął się wampir. – Keres′sa deill?

– Deill? Tha! Terten. – Władczyni powiedziała to z takim gadzim uśmiechem, że ja bym dwa razy pomyślała, zanim bym na nią spojrzała. Rolar bez wahania przeszedł przez próg.

– Co ty robisz? – zmieszana szepnęłam, wchodząc w ślad za nim.

– Duży błąd. A raczej – ogromny. – odetchnąwszy, niechętnie odezwał się wampir, nie to odpowiadając mi, nie to próbując przekonać samego siebie.

Wewnątrz świątynia wydawała się wyższa i ostrzej zakończona. Przez wąski otwór przedostawały się pierwsze promienie słońca, ale pomimo tego świątynia nie była ani mroczna ani ponura. Żyłki kryształu stały się bardziej wyraźne, nabierając złocistego koloru, które wiły się po ścianach, jak pnącza z kwiatami z kryształu. Z trudem oderwawszy się od oglądania budynku, zniżyłam wzrok i poczułam, jak serce, jęknąwszy, nieprzytomnie spełza gdzieś pod żołądek.

Pośrodku sali znajdował się Krąg, który pochopnie obiecałam zamknąć.

Heksagram ogólnie nie różnił się od dogewskiego – czarne linie, na amen wyryte w podłodze, dwanaście marmurowych posagów w zewnętrznych i wewnętrznych kątach sześcioramiennej gwiazdy, a pośrodku stała masywna płyta ołtarza, oparta na czterech kamieniach. Posągi nie były wilkami, ale jakimiś skrzydlatymi potworami, które aż nadto przypominały mi skrzyżowanie upiora z nietoperzem: tępa wyszczerzona morda z ogromnymi kłami na każdym łuku zębowym, łykowate skrzydła z pazurami na zgięciach, błony łączące palce rąk i nóg. Z dogewskimi statuami łączył ich tylko fakt posiadania kamieni oraz funkcja obronna kręgu. Wyjąć kamienie, nie wybiwszy wcześniej kłów, nie było możliwe.

Za plecami stuknęła belka, opadając na rygiel. Razem z wampirem obróciliśmy się w tamtą stronę. Lereena, żeby ją ghyr, nie śpieszyła się odchodzić od drzwi. Nawet oparła się o nie plecami, demonstracyjnie krzyżując ręce na piersi.

– Tak tak tak, kogo ja widzę!

Nie trzeba było sobie uświadamiać, co ona o tym myśli. Twarz wampirzycy przypominała zadowoloną mordę kota, który przybiegł na odgłos zamknięcia pułapki na myszy i zamiast jednej myszy zobaczył dwie.

– Pamiętasz naszą rozmowę, Rolar?

– Czy mogę zapomnieć to co mi powiedzieliście, Władczynio? – z wielkim, ale mało przekonująco potwierdził Rolar. Lereena skrzywiła się, jakby zdanie miało aluzję, zrozumiałą tylko dla nich.

– I mimo to bezczelnie jak gdyby nigdy nic pojawiłeś się w Arlissie z dwójką ludzkich dziewczyn, na dodatek w idiotycznych wąsach dla ku uciesze całej doliny!

– Poprzednich nie widzieliście – zawarczałam obrażona.

– Niestety, problemy doliny zawsze obchodziły mnie więcej niż reputacja,- wampir z bólem spuścił głowę. – Tylko Władczyni potrafi zająć się wszystkim jednocześnie, nie potrzebując żadnej rady i pomocy.

Fioletowe oczy zapłonęły gniewem. Gdyby Lereena była mniej opanowana, a w zasięgu miałaby przedmiot cięższy od skałki, to wampir na pewno by dobrze nie skończył.

– I cóż cię aż tak zaniepokoiło?

Rolar wyprostował się. Nie był skruszony, wręcz przeciwnie – patrzył na Władczynię z niemym wyzwaniem w oczach.

– Możecie mnie o to zapytać po obrzędzie… jeśli będziecie chcieli.

– Zechcę. U etatowego kata – Lereena złowrogo zmarszczyła brwi, zaczynając powolutku wrzeć.

– Jak rozkażecie, Władczyni. Nie wygodnie wam wydać mi rozkaz, żebym zamknął się w dybach i wyrywał sobie paznokcie obcęgami?

– Przestań natychmiast! – nie wytrzymała Lereena. – przeszedłeś przez granicę, nie przestrzegając moich warunków umowy, wchodzisz do świątyni przed Władczynią, rzucasz jej chaństwami w twarz, udając przez cały czas głupiego poddanego. Może powiesz o co ci chodzi?

Rozmowa zaczęła przyjmować ewidentnie skandaliczny i osobisty charakter. Poczułam się piątym kołem u wozu i znacząco kaszlnęłam.

– A ty czemu stoisz? – zauważyła Władczyni. – Rozbieraj się!

– Co? – speszyłam się. – Całkowicie? A jak z…

– On i nie takie widział,- pogardliwie rzuciła Lereena. – No, na co czekasz?

Przeklęta baba przylepiła się do drzwi. Rolar, nie domyślając się, że przez nią nie mogę rzucić zaklęcia, i nie próbując odciągnąć ją na bok, patrzył na mnie z dziwnym wyrazem na twarzy.

Musiałam improwizować.

– Chcę do toalety! – bezczelnie oświadczyłam, rozglądając się dookoła, jakbym miała nadzieję ujrzeć zbity z desek kibelek.

Udało mi się pokazać Rolarowi, i Lareenie, coś czego oni nigdy przedtem nie widzieli – razem wytrzeszczyli na mnie oczy, owładnięci świętym przerażeniem.

– Wolha, przecież dopiero co tam byłaś, – miękko przypomniał wampir, obróciwszy się plecami do Lereeny i strzelając wredne miny – no, pocierpisz trochę, nie na darmo jest sławne imię Strażniczki. Demonstracyjnie złapałam się za dół brzucha i zaczęłam nerwowo podskakiwać, woląc skompromitować się teraz niż później.

– Żołądek mi się rozregulował z nerwów!

– Człowiek… – z nieskrywaną pogardą wycedziła Lereena, odchodząc od drzwi i podążając w głąb świątyni. – No to idź, tylko szybko!

Podbiegłam do drzwi, ale nie zaczęłam ich otwierać. Na przyczepionych hakach wielkości mojego nadgarstka leżała belka, z wyglądu masywna i twarda, jednak sądząc po kolorze i strukturze drewna, zrobiono ją z elfickiego jesionu, a to drzewo łączy się z żelazem, jakby było z korka. Dotknąwszy haków i na amen stapiając z nimi belkę, z poczuciem wypełnionego obowiązku wróciłam z powrotem.

Wytrzeszczone oczy polazły na czoło, Rolarowi nawet szczęka opadła, ukazawszy koniuszki kłów.

– Odechciało mi się,- niewzruszona wyjaśniłam, przysiadając na skrawku ołtarza i zaczynając rozsznurowywać buty.

Lereena nie znalazła słów, ostatecznie porażona przez ludzką głupotę.

Nie mogłam się już cofnąć. Poszukawszy oczyma wieszak i nie znajdując jego, powiesiłam odzież na jednej ze Skatule. Świątynia od razu zrobiła się bardziej przyjazna i lekko frywolna. Lereena milcząco napatrzyła się na ten malowniczy krajobraz, potem spojrzała na Rolara i wielo znacząco ściągnęła lewą brew, więc wampir posłusznie złapał moje rzeczy w naręcze, uwalniając statuę. W obecności wysoko postawionej Władczyni czułam się jak wieśniaczka, którą z łaski zaproszoną do pańskiego stołu – prostą kobietą, która czkając obgryza kości i głośno siorbię zupę prosto z miski patrząc się na gospodynię, która obrzydliwie ściska usteczka. Może do wampirów inaczej się odnosi? Raczej nie, wydaje mi się, że nie potrafi pójść z wizytą do swoich poddanych tak jak to robił Len. Władca Dogewy nie brzydził się odwiedzić umierającego staruszka, przyjmować porody lub pójść na ślub znajomego – był przyjacielem wszystkich mieszkańców doliny. Gdyby w Dogewie pojawił się łożniak – Len by go od razu rozpoznał. A jeśli ona też oni wie, ale nic sobie z tego nie robi? Od tej myśli zrobiło mi się niedobrze. Wtedy wysłucha nas, zdumiona pojęczy, zaproponuje nam skorzystanie z telepatofonu, a potem otworzy drzwi i rozkaz, żeby nas rozstrzelali. Nie, nie mogę o tym myśleć, muszę skupić się na obrzędzie…

Powoli, kuląc się z chłodu, położyłam się na marmurowej płycie. Jaskrawe światło oślepiało mi oczy. Wilk sam wskoczył na ołtarz i położył się mi w nogach, w poprzek płyty, nieruchomo jak rzeźba. Wbrew oczekiwaniom, Lereena nie zaczęła go przywiązywać, chociaż z obu stron ołtarza zwisały łańcuchy z obręczami.

– Widzę, że świetnie wiesz co masz robić,- nachyliwszy się, Władczyni niedbale potargała go po uszach. Zwierzę nastroszyło się, ale nie drgnęło. – w przeciwieństwie do swojej strażniczki. Złóż nogi, a ręce połóż na piersi.

Poza w której się znajdowałam mnie nie pocieszała. Do pełni szczęście brakowało tylko świeczki, długiej i mocnej. Błagalnie spojrzałam na wampira, a ten wyrozumiale się nade mną nachylił.

– Rolar, nie podoba mi się to!

– Nie bój się,- wyszeptał w odpowiedzi,- wszystko idzie jak trzeba. Jeżeli Lereena spróbuje zmienić obrzęd, to ci od razu powiem.

– A jeśli nie zdążysz? – żałośnie zapytałam, zaczynając panikować przed nieznanym.

Dziwny na mnie popatrzył:

– Nic ci się nie stanie. Zresztą, sama zobaczysz. Najważniejsze – przestań się bać.

– Dobrze co tak mówić… – poczułam, że teraz naprawdę chcę do toalety, ale postanowiłam się nie przyznawać.

Lereena wyciągnęła z fałdy sukienki sztylet, podrzuciła go na dłoni, odwróciła się i wyciągnęła go do mnie. Wzięłam i nieomal nie upuściłam – sztylet był bardzo miękki. Wyrzeźbiony z jakiejś słoniowej kości, bo był lżejszy niż drewniany. Rękojeść – nie wypolerowana, a gładka i jedwabista sama w sobie – tak miękko leżała na dłoni, że wydawało się, że jest przedłużeniem ręki. Samo ostrze przypominało półprzezroczyste pióro – cienkie, ze głównym trzonem i odchodzącymi od niego żyłkami. Popatrzyłam przez “pióro” na świat, który stał się przez to blado – różowy, a żyłki uzyskały piękny purpurowy kolor jak żyły. Widziałam już kiedyś coś takiego, pokazywali mi kielich z takiego tworzywa, napełniali go wodą i demonstrowali, jak zmienia kolor przy odrobinie jadu.

– Ile sztyletów uzyskuje się z jednego jednorożca? – zainteresowałam się, skrywając oburzenie. Razem z Lenem rozmawialiśmy o tych legendarnych istotach, a wampir twierdził, że ich wymieraniu winni są ludzie, którzy zabijają jednorożce ze względu na drogocenne rogi i zupełnie jadalne, jakoby lecznicze, mięso.

– Pięć-sześć,- spokojnie odpowiedział Rolar, nie zauważając moich emocji jakie dotyczyły tego pytania. – Jeśli spiłuje się czubek rogu, najwyżej jedną trzecią, za rok znów odrośnie. Jedna klinga wystarcza na kilka lat, jest bardzo trwała.

– Pierwszy raz widzę, żeby róg jednorożca wykorzystywać w celach śmiercionośnych, a nie leczniczych.

– Rytualnych, – poprawił wampir. – Nie można go zatruć, a nawet wybrudzić. Rany naniesione tym ostrzem szybko się leczą.

– A na kogo będą je nanosić?

– Na siebie. Wolha, przestań zachowywać się jak tchórz. Będzie kilka kropli krwi i to wszystko.

– Może połóż się koło niej? – przerwała rozdrażniona Lereena. – Nie mogłeś jej wcześniej wszystko wyjaśnić?

– Tak, nie mogłem,- odparł zmieszany wampir.

Cienkie usta Władczyni, ozdobione blado – perłową pomadką, rozciągnęły się w złowrogim uśmiechu.

– Brawo, Rolar! Ufaj, ale sprawdzaj, mam rację? A już pomyślałam, że zmieniłeś swoje zasady!

– Zamilcz,- ze zwierzęcym rykiem podniósł się wampir, a ja pokryłam się gęsią skórką, bo ledwo co nie przymarzłam do ołtarza.

Lereena nawet nie poruszyła brwi. Przeciwnie, gniewny wybuch Rolara sprawił jej przyjemność.

– Ja, przynajmniej, nie udaję dobrego przyjaciela,- powiedziała, znacząco patrząc mu w oczy. Rolar skrzypnął zębami i cofnął się od ołtarza, poza zewnętrzny krąg statuetek, zginąwszy z mojego pola widzenia.

“Mam nadzieję, że nie pokłócą się w czasie obrzędu i o mnie nie zapomną”, – tęsknie pomyślałam, ale zbyt późno zorientowałam się, że już trzymam sztylet w rękach.

– Ustaw go ostrzem w dół,- poleciła Lereena, znów obracając się do mnie,- i trzymaj pomiędzy trzecim i czwartym żebrem nad sercem…

Ostrze przebiło skórę i wokół zaczęła pojawiać się plamka krwi. Mocniej ścisnęłam rękojeść. Wydawało mi się, że wystarczy ją wypuścić – i sztylet sam wskoczy pomiędzy żebra, tnąc ciało jak masło.

– I co teraz?

– Zamknij oczy, odpręż się, a za kilka minut krąg się aktywuje. – Lereena powiedziała to takim bladym i obojętnym głosem, jakby objaśniała mi, gdzie mogę znaleźć beczkę w piwnicy z marynowanymi jabłkami.

– To wszystko? – speszyłam się. – A zaklęcie? A siła potrzebna do obrzędu? Czy Krąg może się sam aktywować?

W żadnym wypadku, bezapelacyjnie oświadczał Mistrz na wykładach magii praktycznej. Bez czarnych kogutów, wierzgających dziewic lub chociażby zwykłej Wiedźmie Kręgi pozostawały bezkształtnymi rysunkami. Od momentu aktywacji mogły pracować nawet latami i rozrastać się, jak dziury w roboczych butach, pobierając energię z różnych stron kręgu.!

– Jeżeli jesteś prawdziwą strażniczką, to źródło jest w tobie. – Lereena jak dawniej stała obok, lecz Rolar milczał – widocznie, przepisami na nie pozwalały. – Trzeba tylko go tylko uwolnić.

– Jak?

– Powiedziałam – leż spokojnie.

Przez taką odpowiedź chciałam zwiać stamtąd wywaliwszy przy okazji drzwi i zaklęcie. Co by tam Rolar ani mówił, Lereena zachowywała się bardzo podejrzanie, jakby mając przedsmak rozrywki, która okaże się dla nas pułapką.

– A jak tam trafię i jak znajdę Lena?

– On sam ciebie znajdzie. Pomyśl jak jego przekonać, żeby wrócił.

– I że powinnam była mu powiedzieć?

– Ty powinnaś wiedzieć. – Uśmiech Lereeny zupełnie przypominał mi najedzoną żmiję. – Nie bez powodu wybrał właśnie ciebie. Przypomnij sobie, co było dla niego najważniejsze? Może, zostały jakieś niedokończone sprawy, niespełnione zobowiązania? Albo macie wspólną tajemnicę, którą on powiedział tylko tobie?

“Gdyby on mi ufał, to bym tu nie leżała”, – mrocznie stwierdziłam, z ogromną niechęcią zamykając oczy. Widocznie, na ulicy wzeszło słońce; skośne poranne promienie wpadały do świątyni, tak, że widziałam je nawet przez zamknięte powieki.

– On jest Władcą Dogewy i na nim trzyma się… trzymała się cała dolina. Może trzeba mu o tym przypomnieć – podpowiedział Rolar.

“Aha,- mrocznie pomyślałam,- za życie nie mógł wytrzymać takich uwag. Jeden Kajeł wystarczy”.

Leżeć z zamkniętymi oczami, oczekując czegoś nieświadomie, było strasznie. Czas ciągnął się powoli i wstrętnie, że między uderzeniami serca zdążyłabym policzyć do stu, jeśli bym miała taką zachciankę. Minęły miesiące i lata, zanim choć trochę przyśpieszył. Nic nowego się nie stało, z ulicy nie dochodził żaden dźwięk, wampiry, wydaje mi się, w ogóle skamieniały, nie poruszając się i nie oddychając. Wkrótce zaczęłam marznąć, a ołtarz – ranić moje wypukłe części ciała. Na dodatek coś gryzło mnie między łopatkami. Chyba to nie był pierwszy znak pojawiającej się siły kręgu. Pewnie tam szalała, korzystając z mojego biednego położenia, pchła.

Nie wytrzymałam i lekko otworzyłam oczy, a w tej samej chwili Robin zamocowany naprzeciwko mnie rozświetlił się blaskiem. Statua tonęła w czerwonym blasku i marmur zaczął błyszczeć jak smalec wsadzony do ciepłego sagana. Kilka sekund później stwór był rozmazany jakby przebywał pod wodą, ale niestety bardziej realny niż wcześniej. Powiedziałabym nawet, że ruszał się, rozprostowując łapy, kręcąc kamieniem w ustach i drapieżnie patrząc na mnie warczała.

Na ciele Lereeny tańczyły czerwone blaski, ale nawet bez nich nie można było zaliczyć jej do kategorii „dobrych i życzliwych”. Triumfalny, wrogi szept rozwiał moje ostatnie wątpliwości:

– Jednak uda mi się zobaczyć obrzęd z tej strony… dawno o tym marzyłam.

Jęknęłam w myślach. Rola zwykłego widza także wydawała mi się bardziej satysfakcjonująca. Kamienie zapalały się jeden za drugim, coraz szybciej i szybciej. Leżąc z półotwartymi oczyma, nie widziałam całego kręgu i mogłam się tylko domyślać, że po transformacji statuy ostatni aktywował się trzynasty kamień – diament, umocowany na ołtarzu, obok mojej głowy.

Powietrze nad heksagramem zaczęło robić się gęstsze, mętne, przekształcać się w mały huragan. W skronie uderzyła mi krew, chłód i swędzenie zostało razem z ciałem na ołtarzu.

…otworzyć drzwi lekko, z trudem przejść przez próg. Z tyłu dogasa ognisko, już nie dającego ciepła, przed nami jawi się czarna droga. Co nas zatrzymuje? Strach? Nie. Przeciwnie, droga wabi, czaruje, porywa w dal… Wątpliwości? Nie. Wszystko już zostało ustalone. Wspomnienia? Nie ma. Zostały porzucone jak cienie przedmiotów, które wykrzywiają ich zarysy i głupio jest się za nie łapać…

Co trzyma nas na progu? Co nie daje nam z lekkim sercem iść dalej tą drogą?

Ghyr to wie!

Ale pogodzić się z dawnym wyborem czasem pomagają zamknięte za tobą drzwi…

I w tym momencie Lereena raptownie wystąpiła naprzód i z rozmachem uderzyła pięścią w klingę, wbijając ją w moje ciało aż po samą rękojeść.

Ze zdumienia otworzyłam oczy, drgnęłam i umarłam.

…gdy tamtym razem przedostałam się przez potok górski, ta sama droga jawiła się za moimi plecami, jakby mnie popędzając i nie ginąc…

Dziwne uczucie – nie widzieć i nie słyszeć, lecz wiedzieć… Luźne urywki uczuć, przelotne wspomnienia, bezwładne, nic nie znaczące pociągnięcia pędzla, monotonny jednolity obraz ze złocistych drzew, pagórków i pól, wymykających się od zwykłego spojrzenia. Miękkie migotanie ciepłej, jak mleko wprost od krowy, wody, nie odbijającej ani obłoków, ani słońca. Ani plusku, ani dźwięku, ani śpiewu ptaków – tylko ta jasna, gęsta mgła i skromny, lecz natarczywy szept: “To nie twoje miejsce. Powinnaś była odejść. A on – zostać na zawsze”.

– Len!

Bezdźwięczny ruch, który poruszył witki drzew. Rozwiane włosy koloru dojrzałego lnu. Ktoś jeszcze na niego czeka, czeka, ¬podniósłszy wiosła nad wodą. Krople perłowymi koralikami wpadają do wody, a rozchodzące się od nich kręgi otaczają kolana.

– Wróć!

Pełne wyrzutu kołysanie rzecznych traw. W uszach szelesty jakiś głosów. I spokojne, beznamiętne:

– Po co?

Cień zakołysał się i odszedł, oddalał się, rozpuszczając się w mglistej mgiełce. Za późno, dziewczynko. Znowu się spóźniłaś… Wiosła powoli opuszczają się w wodę, uwalniając się do dna.

– Dlatego że…

Jakby wyciągnęli mnie z wody. Złoto zastąpiła czerń, powietrze zniknęło – najpierw przy mnie, potem wszędzie…

– Wiedziałam! – Głos, twardy, rzeczowy, przywrócił mnie na ziemię. Dławiąc się kaszlem i ledwie powstrzymując mdłości, z trudem przewróciłam się na bok, usiadłam, rozprostowując ścierpnięte ramiona. Czy przez setki lat korzystania z tego wynalazku nikt nie pomyślał o wygodnym leżaku?

– Dlaczego przerwaliście obrzęd? – oburzyłam się, kiedy moje oczy przestały się ślizgać na różne strony i źródło głosu transformowało się z białej plamy w Lereenę. Władczyni ze znudzonym wyrazem twarzy, bawiła się perłowym nagietkiem.

– Nic podobnego. On logicznie jest zakończony.

– Nie zdążyłam mu odpowiedzieć na pytanie!

– Odpowiedziałaś.

Gorączkowo rozejrzałam się. Wilk pogodnie drzemał na ołtarzu, nie myśląc zmieniać postaci. Ostrożnie dotknęłam jego boku, i kosmaty ogon leniwie poruszył się w obie strony, pragnąc zakomunikować, że żyje i jest zdrów, czego oczekiwałam.

Mdłości i wewnętrzne spustoszenie napadły na mnie z potrójną siłą. Straciwszy siły, obsesyjnie złapałam się skraju ołtarza, żeby nie przewrócić się na plecy. W świątyni raptownie, zrobiło się ciemniej, Lereena zaczęła zlewać mi się z kamiennym stworem.

– Nie wyszło? – nieświadomie wyszeptałam, chociaż wszystko było jasne. Rolar, spuścił oczy, milczał, jakby on za to wszystko odpowiadał.

– Jak widzisz. – Lereena oderwała się od oglądania paznokci i minęła ołtarz, miarowo stukając obcasami. Jakby wbijała gwoździe w pokrywę trumny.

– Jesteście cholernie zdezorganizowani,- wyrwało mi się. Narzeczona, żeby ją! Zero zmartwienia, tylko lekka złość, że po śmierci Lena będzie musiała zmienić plany! Władczyni zatrzymała się i odpowiedziała mi prostym beznamiętnym spojrzeniem.

– Od początku nie miałam żadnych nadziei. Wątpię, żeby Arr`akktur wrócił, nawet gdybyś odpowiedziała poprawnie. On zawsze był wilkiem samotnikiem.

– Mówię, że odpowiedziałam!

– Naprawdę? – Lereena najprawdopodobniej próbowała wygrać międzyrasowy konkurs na “najwstrętniejszą kobietę roku”. Miała już mój głos w kieszeni.

– Chciałam skorzystać z rady Rolara, ale gdy zaczęłam mówić to szarpnęło mną i już…

– A o czym w tamtej chwili myślałaś? – przymilnie, ale jadowicie, zbliżając się do moich uszu, lecz patrząc na zdezorientowanego wampira.

Dosłownie jakby nakryli mnie ścianą leśnego pożaru, wszystko¬ trawiącego i bezlitosnego, który wypala doszczętnie duszę.

Lereena miała rację. Zdążyłam domyśleć się odpowiedzi. Ale nie takiej, jaka miała być.

On jest telepatą. Słyszał moje myśli, a nie słowa.

I ja wszystko zepsułam!

Jak zawsze.

– Myślę, że już nic nie można dodać,- stwierdziła Lereena odchodząc od ołtarza. – On odszedł. Ostatecznie.

– A co z… – niespodzianie przypomniałam sobie, chwytając się za pierś. Serce biło, jak trzeba, o niedawnym mordzie przypominała tylko strużka krwi przecinająca bok. “Kilka kropli i to wszystko!” No, Rolar!

– Oczywiście,- wzruszyła ramionami Władczyni. Sztylet znów znajdował się w jej rękach. Ostrze dymiło, pozostając jednak czyste i błyszczące. – A jak inaczej chciałaś wejść do tamtego świata?

– Z takim szczęściem mogłam od razu zginąć!

– Rolar wyjaśnij jej,- z góry rzuciła Władczyni, przedłużywszy niepośpieszny obchód wokół Kręgu.

– Krąg – gwarancja zwrotu twojej duszy w ciało. – Rolar podał mi odzież i delikatnie się odwrócił. Dopiero teraz zauważyłam, że rear zaginął, a na sznurku dyndała tylko srebrna końcówka. – On działa jak sprężyna, najpierw maksymalnie się rozciąga, a potem skurcza się i wyciąga ciebie i… tego, kto chcę z tobą wrócić.

– Ale dlaczego… dlaczego ja nie umarłam? Jeszcze żaden człowiek nie przeżył zwykłego uderzenia w serce!

– Widzisz, Wolha… – Rolar zmieszał się,- nie chcę cię przerażać, ale ty… nie do końca jesteś człowiekiem.

– Co?! No to czym?

– No… – wampir kaszlnął. – W pewnym rodzie… jak to mówią elfy, z kim się prowadzisz…

– Chcesz powiedzieć, że jestem wampirem?!

– Nie, to zupełnie co innego,- pośpiesznie zapewnił mnie Rolar. – Po prostu w tobie płynie krew wampira, i to dodaje organizmowi niektóre… hmm… dodatkowe właściwości.

– Krew?! Jaka krew? – moja biedna głowa. Własna śmierć, ten świat, zmartwychwstanie, bolesny zawód, a teraz jeszcze ten współczujące westchnienia i mgliste aluzje! – Rolar, albo mi to teraz szczegółowo wyjaśnisz albo cię uduszę gołymi rękami i długo, upajając się każdą chwilą, będę kopać nogami twojego trupa!

– Już się ubrałaś? – Rolar obrócił się do mnie i, przekonawszy się, że pikantny moment minął, podszedł i siadł obok, położywszy mi rękę na ramię. – Wolha, wymieniłaś się z Arr`akkturem krwią, prawda?

– Nie! – Pytanie było tak absurdalne, że zaprzeczyłam, zanim skończył mówić.

– Tak,- pewnie powiedział wampir. – Rear – to tylko symbol, znak, nie posiada żadnej siły. Ona jest w tym, kto go nosi. W tobie. Nie trzeba wręczyć rear strażnikowi, poklepać go po ramieniu i życzyć mu powodzenia. Jak zauważyli w swoich pamiętnikach łowcy wampirów serce – to nasze najwrażliwsze miejsce. Wyleczyć się z takiej rany, i to, jeżeli jest nieduża i czysta, może tylko Władca. Lub ten, z kim on podzielił się swoją krwią. Nie ukąsił, nie nalał z żyły, a zagoił nią śmiertelną ranę… którą sam zadał. Nie wiem, jak Arr`akktur to z tobą zrobił – może, uśpił lub zahipnotyzował, ale nie mogę zrozumieć, po co tak ryzykował, przecież człowiek jest o wiele bardziej słabszy od wampira, mogłaś umrzeć jeszcze w czasie poświęcania, nie mówiąc już o samym obrzędzie.

Po sposobie mowy Rolara, wydało mi się, że przebywam w jakimś złym śnie, głupim koszmarze, który wypuścił na wolność moje najskrytsze fobię. Taaaa, możliwości len miał ogromne. Czas w jego towarzystwie leciał bardzo szybko – a może po prostu brakuje mi jakiegoś dobrego kawałka czasu w świadomości? Wampir nawet nie musiał usypiać ofiary, przeciwnie – musiał się wiele namęczyć, żeby mnie rano obudzić, a do domu wchodził bezszelestnie. Nie wiadomo, do czego bym jeszcze doszła, ale tu do grę weszła wyobraźnia, tak samo wredna, jak ja. Realistycznie i barwnie wyobraziłam sobie oblizującego się, mięsożernie wyszczerzonego Lena, na palcach skradającego się do mojego łóżka z ogromnym wyszczerbionym nożem w podniesionej ręce, i długim mrocznym cień, pełznący za nim po ścianie. “Przerażająca” historia do reszty docuciła mnie. Nie, co za głupoty. Musiał mieć naprawdę poważne powodu, żeby tak postąpić.

Lecz jakie – tego już nigdy się nie dowiem…

A Rolar nieubłaganie kontynuował:

– Po rytuale ciało Stróża stopniowo przekształca się – wyostrza się wzrok, słuch, znikają choroby, podnosi się zręczność, wzrasta siła fizyczna, a w twoim wypadku i magiczna siła. Dzieje się to bardzo powoli, prawie niepostrzeżenie, ale gdy Władca umiera, proces przyśpiesza się setki razy. W pierwszy dzień Stróż zyskuje zdolność do szybkiej regeneracji, a już pod koniec tygodnia staje się praktycznie nieśmiertelny, jak Władca.

– Nieśmiertelny?! – Na pewno z jego punktu widzenia wyglądałam jak nienormalna – blada, potargano, z rozdziawionymi ustami i szalonym spojrzeniem. – Rolar, co ty gadasz? Jestem nieśmiertelna?!

– Już nie,- uściślił. – Pierwsze uderzenie w serce odwraca proces. W odróżnieniu od Władcy, który w razie konieczności codziennie jest na ołtarzu, Stróż może zamknąć Krąg tylko raz. Możliwe, że lekkie pozostałości dobrego zdrowia i nocnego wzroku pozostaną jeszcze na kilka lat, więc jeśli masz jakieś niebezpieczne i ryzykowne sprawy do załatwienia to zakończ je w najbliższym czasie.

– A więc to zdarzyło się w podziemiach wałdaków!- oświeciło mnie. – Siła wampirzej krwi pozwoliła dokonać wspaniałej teleportacji w historii magii! Ach, niepotrzebnie oni odwiedli nekromantę od podejrzanej dziewicy, wyszłoby mu nie gorzej niż z wampirem!

– Co?

– Potem ci o tym opowiem,- obiecałam. – Ale dlaczego nie powiedziałeś mi o tym wcześniej? Gdybym wiedziała, że mogę bez większych strat nabierać siły z własnej krwi, wszystko byłoby o wiele prostsze! Nie musielibyśmy walczyć z rozbójnikami, uciekać od wilków i odżywiać się wykręcanym śledziem!

Rolar, który do tej pory starał się na mnie nie patrzeć za wszelką cenę, nareszcie odważył się na spojrzenie prosto w oczy, i poczułam się jak wampir, który przymierza się do bezbronnej szyi.

– Gdybyś w ciągu dwóch tygodni nie zdążyła przeprowadzić obrzędu, proces byłby nieodwracalny. Wyobraź sobie – stałabyś się najpotężniejszą wiedźmą na ziemi, silną, zręczną, odporną na zranienie, bez wysiłku czytającą cudze myśli i nie starzejącą się przez trzysta lat.

– Wywiera wrażenie, no i co?

– Bałem się, że nie oprzesz się pokusie.

Bez wahania, zamachnęłam się i wymierzyłam mu policzek. Nie odsunął się, chociaż mógł to zrobić. Z poczuciem winy potarł policzek:

– Przepraszam. Nie miałem innego wyjścia.

Siarczyście zaklęłam, żeby się nie rozpłakać.

Wszystko było skończone. Nie udało mi się uratować Lena, beznadziejnie roztrwoniłam przeznaczoną do tego siłę, przez swoją głupotę zepsułam obrzęd – nawet nie potrafiłam zasłużyć na zaufanie swojego przyjaciela, przyjaciela wampira, z którym przez kilka dni dzieliłam uczucia i krew oraz chodziłam ramię w ramię. Odtąd Dogewa była zamknięta dla mnie na zawsze, a powrocie do Starminu nie chciałam myśleć.

Byłoby dobrze, gdyby Lereena zabiła mnie teraz.

A Władczyni tymczasem podeszła do drzwi, bez przeszkód odrzuciła belkę i otworzyła drzwi na roścież.

Загрузка...