8

Piątek, 11 października,

18.30, -3,3°C,

śnieżyca


Jadąc wśród zamieci po Arapahoe do parku Ebena Fine’a, Alan doszedł do wniosku, że Kevin Quirk to arogancki mężczyzna.

Jego zdaniem istniał tylko jeden powód, dla którego ktoś wyznaczył spotkanie w parku podczas takiej śnieżycy: pułapka. A jedynym powodem, dla którego Kevin Quirk zgodził się tam pojechać, była pewność, że jest lepszy od przeciwnika. Alan pomyślał, że warto by obniżyć poziom testosteronu Kevina.

Drugi wniosek, do którego Alan doszedł podczas tej krótkiej jazdy, sprowadzał się do tego, że wproszenie się na tę wyprawę to z jego strony czysta głupota. Jeżeli przeżyje, Lauren i tak go zabije.

Wskazując Kevinowi drogę, jechał Arapahoe na zachód, a potem wąską uliczką wjechał na mały parking w południowej części parku. Stały tam tylko dwa samochody.

Quirk podjechał do landcruisera Alana i otworzył drzwiczki. Alan opuścił swoją szybę.

– Przyjechaliśmy za wcześnie? – spytał.

– Nie. Zostań tutaj. Pójdę się rozejrzeć.

– Jesteś pewien, że to dobry pomysł?

– Żeby pójść się rozejrzeć? Czy żebyś ty tu został? – roześmiał się Quirk.

– Przynajmniej powiedz mi, gdzie idziesz.

– Obejdę park i wejdę z drugiej strony. Dysk na pewno leży w jakimś miejscu na widoku, może na stoliku piknikowym. Wezmę go i zaraz wracam.

Alan popatrzył na śnieżycę.

– Pada tak, że chyba nic nie znajdziesz, nawet gdyby oznaczyli to miejsce pękiem baloników.

– Po prostu zaczekaj tu na mnie.

Alan podniósł szybę i zgasił silnik. Zostawił jednak kluczyk w takim położeniu, żeby od czasu do czasu pracowały wycieraczki. Quirk odszedł kilka kroków i natychmiast zniknął w zadymce.

Ponieważ nie miał nic lepszego do roboty, Alan kontrolował czas. To mu pomagało zachować spokój. Właśnie zastanawiał się, jak długą ma czekać, zanim pójdzie po pomoc albo zrobi coś równie głupiego, na przykład wybierze się na obchód parku, żeby poszukać Kevina, gdy nagle na parkingu pojawiło się trzecie auto. Kierowca ustawił je jak najdalej od tych, które już tu parkowały.

Alan nasłuchiwał. Usłyszał trzask drzwiczek. Tylko jeden. Przez chwilę wydawało mu się, że widzi żółte światło i sylwetkę zmierzającą w stronę parku, ale nie był pewien. Spojrzał na zegar na desce rozdzielczej. Kevin znikł cztery minuty temu.

Nakazując sobie ostrożność, Alan wysiadł z samochodu. Poszedł świeżym tropem. Gdy uznał, że znalazł się pośrodku trawnika, usłyszał, jak ktoś krzyczy:

– Stój! To zasadzka!

Zastygł. Czy to ostrzeżenie było skierowane do niego? Czy pochodziło od Kevina Quirka? A może ktoś ostrzegał Kevina? Albo kogoś trzeciego, że jest tu Kevin?

Czekał, mając nadzieję, że głos odezwie się raz jeszcze. Przez chwilę wszystko wydawało się nierealne, zapadła taka cisza, jaka jest możliwa tylko podczas śnieżycy.

Zrobił jeszcze trzy kroki. Następny dźwięk dobiegł go z odległości jakichś sześciu metrów z lewej strony. Głuche uderzenie.

– Zjeżdżaj stąd? Cholera!

Alan znów stanął. Czy to ten sam głos? Chyba nie. Przypadł do ziemi. Kto kogo ostrzegał?

Przed sobą widział tylko niewyraźne kontury głazów nad brzegu potoku i żadnej ludzkiej sylwetki. Niemal czołgał się w śniegu. Nagle blisko, chociaż nie tuż obok, usłyszał odgłosy szamotaniny.

– Nie! On ma pistolet!

Alan zatrzymał się. To był pierwszy głos, ten, który ostrzegał o zasadzce. Kto ma broń, zastanawiał się gorączkowo. Już miał zawołać Kevina, gdy uświadomił sobie, że wtedy stanie się celem dla uzbrojonego napastnika.

Usłyszał jeszcze jeden głuchy odgłos, stłumione dźwięki walki grubo ubranych ludzi. Ktoś biegł z kierunku, z którego dobiegały odgłosy bójki. Pojawił się nagle jak duch. Na szczęście, kimkolwiek był, nie zobaczył Alana, który przypadł do ziemi. Przemknął obok niego jak wiatr, ale biegnąc, przewrócił Alana na plecy. Na kolana spadł mu ciężki pistolet. Alan usiadł, zdjął rękawiczkę i wziął broń do ręki.

– Quirk? – zawołał cicho.

Gdzieś z tyłu ktoś mu skoczył na plecy.

I wtedy pistolet wystrzelił.

Napastnik rozluźnił chwyt.

W ciemności rozległ się głos Quirka. Tak blisko, jakby mu mówił do ucha:

– Alan, do cholery, uciekaj! Wynoś się stąd! Odwrócił się i próbował odszukać napastnika.

– Kevin? – szepnął.

– Zjeżdżaj stąd. Już!

Alan rozejrzał się, ale zobaczył tylko biel. Nadal ściskając w ręku pistolet, zrobił to, co kazał mu Quirk.

Uciekł.

Spodziewał się, że ktoś go zatrzyma. Nic takiego się nie stało. Wskoczył do samochodu i odjechał.

Wiedział, że zachował się jak tchórz.

Загрузка...