Sobota, 12 października,
4.30, -8°C,
czyste niebo
Gdy Sam Purdy z Lucy Tanner przyjechali do komisariatu, Lucy zostawiła mazdę chłopaka na parkingu, a jego samego posadziła na ławce w recepcji i kazała mu nigdzie się nie ruszać. Patrzyła mu w oczy tak długo, aż w końcu powiedział:
– Dobrze, proszę pani.
Nikt w komendzie nie powitał Sama ani Lucy. Przy bałaganie, jaki panował, wszyscy mieli pełne ręce roboty.
Poszli na piętro, do laboratorium balistycznego, i weszli bez pukania.
Sam położył na stole torebkę z łuską i kulą. Laborant siedział na wysokim stołku zapatrzony w ścianę i zastanawiał się, po co, do diabła, wezwano go w środku nocy. Nie widział żadnego powodu, dla którego nie mógłby przeprowadzić analizy dopiero rano, w godzinach pracy.
Sam znał mężczyznę od ośmiu lat, ale nie wiedział, jak ma na imię. Na identyfikatorze miał zapisane „G. Everett” i wszyscy w komisariacie zwracali się do niego per Everett. Sam miał ważenie, że nawet jego dzieci tak do niego mówią.
Z glocka Lauren zdjęto już odciski palców. Teraz, oznaczony etykietką jako dowód, leżał na plastikowej tacce w najdalszym końcu stołu.
Sam sprawdził etykietkę, żeby upewnić się, że to ten pistolet, o który mu chodzi. Tak, właśnie tego grocka miała przy sobie w nocy Lauren.
– Cześć, Everett – powiedział, wskazując swoją torebkę na dowody. – Chcę ci zadać bardzo proste pytanie. Czy ta łuska i ta kula pochodzą z tego pistoletu? Zaczekamy na odpowiedź.
Everett spojrzał na Sama, potem na Lucy i uznał, że lepiej zrezygnować z planów, które miał na najbliższe pół godziny.
– Siadajcie – powiedział. Jednak żadne z nich nie skorzystało z zaproszenia. Sam bał się, że zaśnie, jeżeli usiądzie.
Everett wziął torebkę ze stołu, otworzył ją, zajrzał do środka, wyjął łuskę i położył ją na czystym kawałku papieru.
– Czy już zebrano z niej pył? – spytał.
– Nie. Everett, przepraszam, że ci tego nie powiedziałem, ale jestem wykończony.
Everett włożył nowe gumowe rękawiczki i ostrożnie wziął łuskę.
– Kaliber się zgadza – powiedział. Obejrzał starannie dowód przez szkło powiększające. – I ślady gwintu są takie same jak te, które widziałem wcześniej. – Machnął ręką w kierunku glocka.
Położył łuskę pod jednym okularem mikroskopu, pod drugim umieścił łuskę kontrolną po kuli, którą wystrzelił godzinę temu. Dobre dziesięć minut nie odrywał oczu od mikroskopu. Poprawiał ostrość, obracał podstawki.
– Chcesz wiedzieć, jakie jest moje pierwsze wrażenie? – odezwał się w końcu.
– Tak. – Sam niemal zasnął w ciepłym laboratorium.
– Pasuje. Więcej ci powiem, gdy odeśpię tę noc i nie będę miał was dwojga na karku. Biorąc pod uwagę rysy, powiedziałbym, że obie łuski pochodzą z tego samego pistoletu. Chcesz bardziej szczegółowe uzasadnienie?
– Później. A co z kulą?
Everett zmienił rękawiczki i powtórzył wszystkie czynności, tym razem badając kulę, którą niedawno wystrzelił, żeby mieć materiał do porównań, i tę, którą znaleziono w siedzeniu mazdy.
– Obie kule mają powłoki z miedzi, ale w twojej czubek jest zdeformowany. W co uderzyła?
– W szybę samochodu. Może nawet w karoserię.
– A przedtem przeszła przez coś?
Sam wzruszył ramionami. Nawet ten gest kosztował go sporo wysiłku. Everett milczał przez następne pięć minut. Regulował mikroskop, wpatrywał się w okulary, aż wreszcie oznajmił:
– Znów tylko moje pierwsze wrażenie. Potem będę musiał zrobić pomiary, ale założyłbym się o wodę sodową, że pasuje. Obie kule wystrzelono z tego samego pistoletu.
Zerknął na detektywów. Nie wiedział, czy to, co mówi, potwierdza ich podejrzenia, czy wprost przeciwnie, obala je. Jemu wynik badania był właściwie obojętny, ale lubił, gdy jego orzeczenia cieszyły policjantów.
– To dobra nowina czy zła? – spytał.
– Dla kogo?
Everett wzruszył ramionami. Sam Purdy, detektyw, którego lubił najbardziej, zachowywał się tak, jakby bolały go wszystkie zęby.
– Everett, nowina jest dobra przede wszystkim dla ciebie, bo zaraz się nas pozbędziesz. Dziękujemy za pomoc.
– Zostawiacie mi to? – spytał Everett.
– Oczywiście – odparła Lucy.
– Więc musicie podpisać zlecenie. Wtedy będę mógł się zabrać do dalszych badań.
Lucy nabazgrała na formularzu swoje nazwisko i razem z Samem wyszła z laboratorium.
Everett zaczerpnął powietrza z taką rozkoszą, jakby właśnie się wynurzył spod wody, gdzie przebywał zbyt długo.
Sam przyniósł Lucy kubek kawy. Siedziała z nogami na jego biurku. On opadł na krzesło.
– Co teraz zrobimy? – spytała.
– Musimy znaleźć Scotta i powiedzieć mu, że popełnił mały błąd.
– Cieszę się, że to spotkało jego, a nie mnie. Pomyśl tylko, aresztować niewinną zastępczynię prokuratora! Całe szczęście, że to się nie zdarzyło na moim dyżurze. Smród będzie się trzymał długo.
– Scott to dobry policjant.
– Oczywiście. Szkoda mi go, bo go lubie. Poza tym na podstawie tego, co mi powiedziałeś, ja też bym ją aresztowała. Po prostu mu nie zazdroszczę.
– Lauren nie jest mściwa.
– Ale czasami działa impulsywnie. Sam, przecież widziałam ją na sali sądowej. Zresztą ty też.
Sam pokiwał głową i przetarł oczy.
– Luce, Lauren to życzliwa kobieta. I ceni policjantów, którzy dobrze wykonują swoją robotę. Scott pracował całą noc. Gdy Lauren się o tym dowie, pocałują się i pogodzą. Słuchaj, może zajęlibyśmy się formalnościami, żeby ją zwolnić? Chcę wreszcie wrócić do domu i iść spać. Poszukam Scotta.
Sam już sięgał po słuchawkę, kiedy do pokoju wszedł Scott we własnej osobie. Wracał z przeszukania w domu Lauren i Alana. Był rozbawiony. Oparł się o przegrodę między swoim boksem a boksem Sama.
– Przeszukaliśmy jej dom i nic nie znaleźliśmy. Nic! Ale szkoda, że nie widzieliście, jak Fuchsa gonił różowy królik na traktorku. Już samo to było warte wyjazdu. Znacie tę upartą lekarkę ze szpitala? Jej mąż został zabity w teatrze. Co za kobieta! Chyba w ogóle nie chodzi spać. Ale przeszukanie nic nie dało. A ta strzelanina na Mail jest dziwna. Firma ochroniarska, do której podłączony jest alarm Hana, odebrała zgłoszenie, że do mieszkania ktoś się włamuje, dobre dwadzieścia minut wcześniej, nim ten facet, Morgan – jak twierdzi – strzelił do włamywacza. Może to Morgan się włamał, zainscenizował wszystko i strzelił, żeby nas zmylić. I mamy dowody na to, że Ethan Han spotykał się z Emmą Spire. Jak dla mnie zbyt wiele tu zbiegów okoliczności. Chyba pójdę…
– Scott, siadaj.
– Muszę zadzwonić w kilka miejsc. Muszę znaleźć głównego zastępcę prokuratora. Chciałbym też znaleźć Hana. Może zmienił kod alarmu w swoim mieszkaniu, żeby zastawić pułapkę na któregoś ze swoich pracowników…
– Scott, siadaj!
Ton głosu Sama sprawił, że Scott zamilkł. Obszedł przepierzenie między boksami i usiadł. We trójkę wypełniali cały boks. Gdy podniecenie opadło, Scott poczuł, że ze zmęczenia bolą go wszystkie mięśnie.
– Cześć, Luce – powiedział. – Ciebie też zapędzono do pracy?
– Tak. Mieliście długą noc?
– Rzeczywiście. Sam, co się dzieje? Mam jeszcze dużo pracy. – Scott zauważył wyraz twarzy Sama. – Oho, widzę, że zaraz powiesz mi coś, co sprawi, że wolałbym się nie urodzić. Chodzi o moje dzieci?
Sam westchnął. Było mu przykro, że musi to powiedzieć. Scott Malloy już i tak wyglądał fatalnie.
– Scott, to nie Lauren postrzeliła tego faceta.
– Słucham? – Twarz Scotta pokryła się niemal śmiertelną bladością. Lucy i ja znaleźliśmy kulę z jej pistoletu. Była w siedzeniu samochodu stojącego półtorej działki dalej. Biorąc pod uwagę trajektorię, nie ma szansy, żeby najpierw go zraniła. Musimy zwolnić Lauren.
Scott skulił się na krześle i przez chwilę patrzył na Sama niewidzącym wzrokiem. Potem poprosił:
– Mów dalej. Tylko powoli. Mózg mi się rozmiękczył.
Sam opowiedział o chłopaku, przestrzelonej szybie jego samochodu i skardze, jaką złożył na wandali, a także o tym, jak dzięki temu znaleźli łuskę na podjeździe domu Emmy Spire.
– A co na to balistycy?
– Everett już wstępnie potwierdził, że łuska i kula pochodzą z pistoletu Lauren.
Scott zaczerpnął powietrza i głośno je wypuścił.
– Pons już wie? – spytał.
– Nie. Na razie jeszcze nikomu nie mówiłem.
– No to już po mnie. Jestem ugotowany. Moja pierwsza sprawa o morderstwo i spójrzcie, co z tego wyszło. Aresztuję zastępczynię prokuratora, a kilka godzin później muszę ją wypuścić.
Sam spojrzał na zegarek.
– Dokładnie dziesięć godzin, ale kto by to liczył!
Scott odtwarzał w myślach wydarzenia z nocy. Przypominał sobie, jak traktował Lauren, szukał czegoś, co mogłaby wykorzystać przeciwko niej. Usiłował sobie wmówić, że postępował rozsądnie, nawet uprzejmie i życzliwie. Pamiętał jednak, że nie pozwolił jej skontaktować się z lekarzem, zanim nie odwiózł jej do więzienia. I że porwano ją z izby przyjęć, gdy była pod jego opieką. Zostawił ją samą. Bardzo niedobrze.
– Już po mnie – powtórzył.
– Nie przejmuj się tak – powiedziała Lucy. – Sam wstawi się za tobą u Lauren. Zrozumie, że musiałeś to zrobić.
Sam spiorunował Lucy wzrokiem. Bez pytania w jego imieniu ofiarowała Scottowi pomoc. Oczywiście, że tak zrobi.
– Słuchaj, Scott – ciągnęła Lucy. – Sam ma przeczucie, gdzie teraz powinniśmy iść.
Scott usiłował nadać twarzy zaciekawiony wyraz. Otworzył szeroko oczy, ale osiągnął tylko tyle, że wyglądał jak pijak, który stara się udawać trzeźwego.
– Poszukamy Emmy Spire – dokończyła Lucy. Scott coś mruknął.
– Ktoś wie, gdzie ona może być? – spytał Sam.
– Ja nie wiem. Sam, podaj mi telefon. – Scott Malloy połączył się ze stanowiskiem pielęgniarek obok sali Lauren. Przedstawił się i powiedział, że chce rozmawiać z Casey Sparrow.
– Śpi.
– Więc proszę ją obudzić.
– Jest w pokoju pacjentki. Nie będę im przeszkadzać.
– Proszę ją obudzić – powtórzył Scott.
Chwilę później w słuchawce rozległ się wściekły głos Casey Sparrow:
– Lepiej, żeby to było coś ważnego.
– Tu detektyw Malloy. Niech pani przygotuje siebie i swoją klientkę. Za dziesięć minut tam będziemy. Są nowe wieści.
– Jakie wieści? Ona śpi.
– Proszę ją obudzić. Będziemy za dziesięć minut. – Odłożył słuchawkę i powiedział do Sama z kwaśnym uśmiechem: – Coś takiego jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło. Ta cholerna baba jest aresztowana, a mimo to dyryguje nami jak reżyser filmowy. Choćby nie wiem, ile mnie to kosztowało, zwolnię ją na swój sposób.
– Scott, o jakiej cholernej babie mówisz?
Cozier Maitlin siedział przy kuchennym blacie i próbował dopatrzyć się jakiegokolwiek sensu w tym, co Alan mu powiedział.
Alan stał przy kuchence i obtaczał chleb na francuskie grzanki w jajkach zmieszanych z mlekiem. Masło na blasze już zaczynało się topić.
– Cozy, ile zjesz?
– Co najmniej trzy. Nie, lepiej zrób mi cztery. Umieram z głodu. Więc jak to się skończyło? Kiedy pistolet wystrzelił, po prostu wyszedłeś z parku, wsiadłeś do samochodu i przyjechałeś do domu?
– Tak. Myślałem, że to rzeczywiście koniec. Czekałem na Lauren, żeby mi poradziła, co zrobić. Nie wiedziałem, czy tam, w parku, złamałem prawo. To znaczy, chodzi o to, że pistolet nie był mój i z pewnością nie zamierzałem do nikogo strzelać. Poza tym byłem absolutnie pewny, że nikogo nie zraniłem. Ale Lauren, zamiast wrócić do domu, zadzwoniła z komisariatu. A teraz dowiaduję się, że to Kevin Quirk został ranny.
– Czy potrafisz to jakoś wytłumaczyć?
Alan rzucił pierwsze kawałki chleba na blachę.
– Nie wiem, czy rzeczywiście trafiłem Kevina. Przecież po tym, jak zawołał, żebym uciekał, dotarł do swojego samochodu i pojechał do Emmy. Pewnie chciał ją ostrzec. Albo szantażować. Nie wiem, co zamierzał. Gdy Lauren go zobaczyła, wystraszyła się i strzeliła w powietrze. On upadł. Potem znaleźli go policjanci i wszyscy myśleli, że to Lauren go zraniła.
– Kto po nim jeździł samochodem?
Nie wiem. Ktoś, kto go śledził z parku do Emmy?
– Ale kto był w parku oprócz ciebie i Kevina Quirka? Z kim Quirk walczył?
– Na pewno była to ta sama osoba, która ukradła dysk. I – to już tylko mój domysł – mógł tam też być Ethan Han. Myślę, że właśnie Ethan ostrzegł Kevina o zasadzce.
Alan rzucił na blachę ostatni kawałek chleba. Nad kuchenką uniosły się kłęby pary.
– To wystarczy, żeby zwolnili Lauren, prawda?
– Być może – powiedział Cozy, popijając kawę.
– Dlaczego tylko być może?
– Czy ktoś może potwierdzić twoją wersję? Przecież kiedy opowiesz o tym policji, pomyślą, że dzielny mąż błaga, żeby wzięli go, a nie ją.
– Kevin to potwierdzi.
– Jeżeli przeżyje. I jeśli nie jest zamieszany w jakieś przestępstwo. Inaczej sam by się pogrążył. A nie wydaje mi się, żeby był skłonny to zrobić.
Alan westchnął i sprawdził, czy grzanki są już gotowe.
– Więc może Ethan?
– Może, jeżeli był w parku. I jeżeli zgodzi się powiadomić o tym policję.
– A czy ja mogę udowodnić, że strzelałem? Chyba są jakieś testy czy badania?
– Mówiłeś, że po powrocie do domu wziąłeś prysznic, prawda?
– Tak.
– Więc już za późno, żeby zrobić test na obecność prochu albo drobin metalu. Przykro mi.
– Czyli nie sądzisz, żeby mnie aresztowali. A przecież, do diabła, to chyba ja strzelałem do Kevina Quirka.
– Prawdopodobnie ci nie uwierzą. Sam widziałeś, co ten śnieg robi z dowodami.
– Wobec tego przekona ich badanie pistoletu. Zdaje się, że mogą sprawdzić, z jakiej broni pochodzi kula.
– Jeżeli mają kulę. A nie mają jej. Przeszła przez Kevina na wylot. Jeśli twoja wersja jest prawdziwa, musi leżeć gdzieś w parku. Może zabrała ją wiewiórka. To igła w stogu siana. – Cozy spojrzał tęsknie na blachę. Grzanki już się ładnie rumieniły. – A jeśli chodzi o pistolet, masz poważniejszy kłopot – powiedział. – Nie wiesz, czyj jest. Mogą uznać, że go ukradłeś, żeby zastrzelić Quirka. Celowo, a nie przez przypadek.
Alan nie myślał o tym od tej strony.
– To znaczy, że jeżeli nie będę ostrożny, mogę tylko pogorszyć sprawę?
– Owszem, to możliwe. – Cozy sięgnął po dzbanek z kawą i nalał sobie. Spojrzał na zegarek. – Prenumerujesz „Daily Camera”? Chciałbym zobaczyć, czy prasa już coś wie.
Alan powiedział Cozy’emu, gdzie jest skrzynka na prasę. Adwokat włożył płaszcz i buty i wyszedł. Gdy wrócił z gazetą, Alan zrzucił pierwszą porcję grzanek na jego talerz. Cozy polał je syropem i zabrał się do jedzenia.
– Cozy, jesteś moim adwokatem. Co mi radzisz?
– Otwórz restaurację. Te grzanki są pyszne.
Zadzwonił telefon.
– Alan? Tu Casey. Coś się musiało stać. Właśnie dzwonił Malloy. Zaraz tu będzie. Myślę, że ty i Cozy też powinniście przyjechać.
Alan spojrzał na zegarek, jakby chciał sobie przypomnieć, która godzina.
– Powiedział, o co chodzi?
Cozy przestał jeść i słuchał.
– Nie chciał. Ale obawiam się, że o nic dobrego. Powiedział tylko, że zaraz tu będzie.
Alana przygniatał ciężar tajemnicy, wiedza o tym, co się stało w parku Ebena Fine’a.
– Jak się czuje Lauren?
– Chyba bez zmian. Jeszcze śpi. Na razie jej nie budziłam. Wiesz, czego od ciebie chcę? Żebyś sprowadził Emmę. Powiedz przynajmniej, że wiesz, gdzie ona jest. Kiedy przyjedzie Scott, chciałabym mieć w ręku jakieś karty.
– Raz już ją znaleźliśmy, ale znów się zgubiła.
– Szkoda. Marzę, żeby z nią kilka minut porozmawiać. To znacznie poprawiłoby naszą pozycję.
Cozy z trudem panował nad podnieceniem. W czasie gdy Alan dzwonił do Dianę Estevez i prosił ją, żeby go dziś zastąpiła w gabinecie, szybko dokończył śniadanie. Dianę oczywiście miała tysiąc pytań. Alan przekazał jej skróconą wersję nocnych wydarzeń i obiecał, że resztę opowie później.
Podczas podróży do centrum toyota miała cały czas uruchomiony napęd na cztery koła. Cozy, pogwizdując jakąś starą melodię Springsteena, rozłożył gazetę. Alan rzucił okiem na wielki nagłówek i z ulgą zobaczył, że nie pojawiło się w nim nazwisko jego żony.
– Co piszą? – spytał.
– Krótka wzmianka o strzałach koło Chautauąua. Ale poza tym całą pierwszą stronę poświęcili śnieżycy.
– Podali nazwisko Lauren?
– Zaraz zobaczę. Nie.
– To dobrze. – Alan zahamował na Piętnastej, przy wschodnim krańcu Mail.
– Dlaczego się zatrzymałeś? – spytał Cozy.
– Casey uparła się, że musi porozmawiać z Emmą. Zobaczę, czy nie ma jej u Ethana.
– Zaczekam tu na ciebie – oznajmił Cozy. – Zadzwonię do Casey, żeby sprawdzić, czy nie ma jakichś nowin.
Po ogromnej dawce sterydów i środkach nasennych Lauren czuła się jak pijana. Słyszała, że Casey ją woła i próbuje obudzić, ale słowa docierały do niej jak przez mgłę.
– Co takiego?… Kto przychodzi?… Czego chcą?
– Skarbie, obudź się. Sama nic nie wiem. Scott Malloy powiedział, że będzie tu za kilka minut. Pewnie coś znaleźli. Może jakieś dowody albo świadka.
Lauren próbowała zebrać myśli.
– Która godzina? Czy to już rano?
– Dochodzi szósta.
– Więc to nie mogą być dobre wiadomości. O takiej porze Scott by się z nimi nie spieszył. Na pewno umarł Kevin Quirk. Przychodzą mi powiedzieć, że popełniłam morderstwo.
Casey uznała, że za kwadrans szósta to zbyt wczesna pora, by próbować rozwiać czarne myśli klientki.
– Chcesz się umyć?
Lauren poruszyła gałkami ocznymi. W ciągu nocy ból zelżał. Jeszcze nie widziała dobrze, tylko światła i jakieś niewyraźne kształty. Sterydy powodowały silne skutki uboczne. Miała obrzydliwy smak w ustach.
– Musimy zawiadomić Alana.
– Już do niego dzwoniłam. On i Cozy są w drodze.
– Dziękuję. Chyba opłuczę twarz i umyję zęby, ale nie mam siły wstać. Mogłabyś mi przynieść miskę z wodą? Wyglądam przyzwoicie? – Skubnęła rękaw rozciętej na plecach nocnej koszuli.
– Raczej nie. Poszukam ci jakiegoś szlafroka.
Alan otworzył drzwi do gmachu Citizens Bank w chwili, kiedy po schodach z laboratorium Ethana schodził policjant, by sprawdzić, kto tak krzyczy w holu. Był w budynku, bo pisał raport o strzałach oddanych w środku nocy przez osobę broniącą mieszkania.
Alan zastygł przy drzwiach. Na końcu holu stał J.P. Morgan i wymachiwał pistoletem. Używał go raczej jako wskaźnika niż broni. Patrzył na Emmę.
– Emma, Ethan go ma! – krzyczał. – To on ma dysk, nie ja!
Półtora metra od Morgana stał Ethan. Ciężko oddychał przez usta, zaciskał i rozluźniał pięści. Głosem przerywanym ze wściekłości powiedział:
– Emma, J.P. ma dysk. Zacierał ślady, odkąd go zabrał. J.P, odłóż ten cholerny pistolet. Jezu, w końcu kogoś zranisz.
Emma siedziała na podłodze oparta o ścianę. Twarz miała bez wyrazu, wodziła wzrokiem od jednego mężczyzny do drugiego. Alan pomyślał, że wygląda tak, jakby z żadnym nic jej nie łączyło.
Słysząc kroki na schodach, podniosła głowę. Jej oczy rozszerzyły się na widok policjanta.
Policjant był młody i naiwny. Nawet przez myśl mu nie przeszło, że wchodzi do pomieszczenia pełnego uzbrojonych ludzi. Chociaż słyszał, jak ktoś głośno zaprzecza: „Bzdura, bzdura! Nie mam go, to on go ma!”, dopiero w połowie schodów zobaczył, że mężczyzna stojący z tyłu wymachuje pistoletem.
– Rzuć broń! – krzyknął, wyszarpując własny pistolet z kabury. Wpadł jednak w panikę i jego okrzyk nie brzmiał dość stanowczo.
J.P. obejrzał się na schody. Równocześnie wymierzył w Ethana, ale lufa jego pistoletu zaraz podążyła za wzrokiem, w stronę policjanta, który usiłował wyciągnąć broń i odbezpieczyć ją.
Alan już otworzył usta, żeby ostrzec policjanta przed J.P., gdy zobaczył, że Emma również ma broń. Czyżby chciała strzelać? Do kogo? Do siebie?
Nie było czasu do namysłu. Pod wrażeniem swojego niedawnego tchórzostwa skoczył przez hol do Emmy.
Pomyślał o Lauren.
Policjant strzelił pierwszy.
Kula trafiła J.P. i odbiła się od kamieni, zagłuszając okrzyk:
– Rzuć broń. Policja!
Policjant nie zauważył pistoletu Emmy.
Alan był tuż obok niej, gdy strzeliła. Jego ręce były tak blisko lufy, że poczuł gorąco. Nie mógł się zatrzymać w biegu, uderzył w wyciągniętą rękę Emmy i wytrącił jej pistolet, który upadł na podłogę i poleciał w kierunku schodów.
– O Boże, jestem ranny! Jestem ranny! Nie zabijajcie mnie – jęczał J.P. – Nie strzelajcie! Proszę, proszę, proszę!
Policjant stał nieruchomo na schodach, oddychał ciężko. Na białej twarzy miał czerwone placki.
– Padnij! – krzyczał. – Padnij! Ręce na głowę. Wszyscy! Do cholery, padnij! Natychmiast!
Wyciągnął przed siebie rękę z pistoletem i przeszukiwał oczami hol, wypatrując niebezpieczeństwa. Usłyszał jęki i przyprawiający o mdłości gulgot z gardła Ethana. Sięgnął po radio i powiedział dyspozytorowi, że doszło do strzelaniny, więc potrzebuje wsparcia i przynajmniej dwóch karetek.
Gdy zapukano do pokoju, Casey właśnie czesała Lauren. Zanim zdążyła się odezwać, drzwi się otworzyły. Wszedł Scott Malloy.
– Dzień dobry, Lauren. Pani Sparrow. Przykro mi, że musiałem panie obudzić.
Casey rzuciła szczotkę na łóżko i stanęła obok swojej klientki, gotowa ją bronić.
Do pokoju wszedł Sam Purdy.
– Cześć, Lauren. To ja, Sam. Przyszedłem ze Scottem.
Lauren usłyszała znajomy głos i na jej ustach pojawił się słaby powitalny uśmiech.
– Witaj, Sam. Jak to miło… cię usłyszeć. – Serce waliło jej jak młotem. Zaraz zdarzy się coś okropnego.
Boże, zastrzeliła go. W jej głowie pojawił się obraz świateł i zakapturzonego potwora. Poczuła odrzut broni i zapach prochu. Nacisnęła spust ze strachu i postrzeliła Kevina Quirka. A teraz on nie żyje.
Na progu stanęła pielęgniarka i napięcie opadło.
– Czy jeden z panów to detektyw Malloy? – spytała.
– Tak, to ja.
– Telefon do pana. Ktoś jest bardzo niezadowolony, że zignorował pan pager. Czy mam go przełączyć tutaj? – Pielęgniarka mówiła znudzonym głosem. Jej dyżur już się kończył i była zbyt zmęczona, by biegać z takimi informacjami.
– Nie. Pójdę do aparatu. A wy się nigdzie stąd nie ruszajcie – rozkazał Casey i Lauren.
Sam Purdy stanął przy łóżku, po przeciwnej stronie niż Casey.
– Lauren, jak się czujesz?
Lauren pokiwała głową, wzruszyła ramionami, zamrugała, żeby powstrzymać łzy.
– Choroba jest już wystarczającym złem – szepnęła. – Ale areszt jest jeszcze gorszy. Wierz mi, miewałam lepsze noce.
Sam nie widział powodu, by dłużej utrzymywać Lauren w tym stanie. Zdenerwowanie spowodowane wyjściem Scotta niczemu nie posłuży.
– Słuchaj – powiedział. – To Scott powinien cię o tym powiadomić, nie ja, ale ten koszmar zaraz się dla ciebie skończy. Przyszliśmy ci powiedzieć, że jesteś wolna.
– Naprawdę?
– Tak. Teraz musisz się zatroszczyć już tylko o swoje zdrowie.
Lauren rozpłakała się.
Casey objęła ją otarła jej łzy, a potem chwyciła telefon i wybrała numer Alana i Cozy’ego. Nikt jednak nie odpowiadał.
Skończywszy rozmowę telefoniczną w dyżurce pielęgniarek, Scott Malloy wrócił do pokoju Lauren. Casey pomyślała, że jest zdenerwowany. Przypisała to jego zmęczeniu.
– Powiedziałeś jej? – Scott zerknął na Lauren, a potem na Sama.
– Tylko tyle, że nie jest już aresztowana. Nic więcej. Resztę ty jej opowiedz.
Nagle z ulicy dobiegł ich jęk syren. Malloy spojrzał przez okno. Podjął decyzję.
– Pani Sparrow, czy mogłaby pani pomóc swojej klientce przesiąść się na wózek inwalidzki? Na dole jest ktoś, kto bardzo by chciał z nią porozmawiać.
– O Boże! – krzyknęła Lauren. – Alan? Co mu się stało?
– Twój mąż jest cały i zdrowy – uspokoił ją Scott. – Widziałem go niedawno u was w domu.
Lauren zakryła usta ręką.
– Emma – szepnęła przerażona.
Chciała spytać, czy Emma jest ranna, czy nie usiłowała się zabić, ale nie mogła tego zrobić. Wciąż nie wiedziała, czy nie zaszkodziłaby jej, wyjawiając, że jest zamieszana w tę sprawę.
Casey wyprowadziła fotel z Lauren na korytarz. Wydawało im się, że jazda windą trwa wieczność. Gdy znalazły się na parterze, jęk był nie do zniesienia. Po chwili jedna po drugiej ucichły.
Ręka Sama na jej ramieniu działała na Lauren kojąco.
Scott liczył przybywające karteki, w miarę jak milkły syreny. Trzy. I trzy radiowozy.
Personel izby przyjęć został powiadomiony wcześniej o napływie pacjentów i teraz lekarze i pielęgniarki tłoczyli się przy drzwiach. Otoczyli pierwszy wózek i zabrali go do najbliższej sali. Przez głośnik wywołano potrzebnych specjalistów. Stłumione głosy niosły się po korytarzu.
– Wie pan, kto to był? – spytała Casey Sama. – Czy ktoś go widział?
– Nie – odparł Sam.
– Boże! – jęknęła Lauren. – Czy ktoś mógłby mi powiedzieć, co tam widać? To takie denerwujące, że nic nie mogę zobaczyć.
Scott Malloy milczał.
Pacjenta z drugiej karetki otaczali czterej mundurowi policjanci: dwaj szli przodem, dwaj z tyłu.
Sam Purdy spojrzał na Scotta. Zobaczył w jego oczach żądzę krwi.
– Boże – szepnął.
Casey Sparrow pochyliła się nad Lauren.
– Emma właśnie weszła – powiedziała cicho. – Zdaje się, że jest ranna w rękę. Lauren odchyliła głowę do tyłu, rozpaczliwie usiłując coś zobaczyć.
– Emma! – zawołała. Zwróciła się do Casey: – Tylko ręka? Poza tym… jest…
– Prowadzają policjanci. Ale idzie o własnych siłach.
Chronią ją, pomyślała Lauren. Dzięki Bogu. Widocznie Alanowi udało się załatwić dla niej trzydobową opiekę psychiatryczną. Boże, dziękuję, że nic sobie nie zrobiła.
Emma usłyszała wołanie Lauren. Spojrzała w jej stronę i zobaczyła całą trójkę przy stanowisku pielęgniarek.
Bez słowa ruszyła w stronę przyjaciółki. Jeden z policjantów pomyślał, że chce uciec, i brutalnie chwycił ją za zranioną rękę.
Emma krzyknęła z bólu. Zachwiała się, ale powiedziała wyraźnie:
– Chcę porozmawiać z Lauren Crowder, siedzi tam, na wózku inwalidzkim.
– Jestem detektyw Malloy – zawołał Scott. – Wszystko w porządku. Zostańcie tam. My do was podejdziemy.
Casey podprowadziła fotel Lauren do Emmy. Do grupki podeszła pielęgniarka z drugim fotelem i posadziła na nim Emmę, która usiadła tak, by chronić zranioną rękę.
– Lauren, tak mi przykro, że zostałaś w to wplątana – powiedziała.
– Emma! Wszystko w porządku?
– Tak. Myślę, że to już koniec. Nie musiałam…
Casey obserwowała twarze policjantów. Nie podobało jej się to, co na nich zobaczyła. Spojrzała na Scotta Malloya.
– Detektywie, czy pani Spire jest podejrzana o jakieś przestępstwo?
– Tak – odparł Scott. – Miała miejsce następna strzelanina. Pani Spire jest w to zamieszana.
Casey podeszła do Emmy i pochyliła się nad nią.
– Jestem prawniczką – powiedziała uprzejmie, ale rozkazującym tonem. – Proszę mnie posłuchać. Niech pani nic więcej nie mówi. Ani jednego cholernego słowa.
Ton Casey przypomniał Emmie jedno z najbardziej zjadliwych upomnień, jakich udzieliła jej matka.
– Scott, pod jakim zarzutem ją zatrzymaliście? – spytała Lauren.
– Sama ją spytaj. No, proszę. Spytaj ją o jej przyjaciela.
– OEthana?
– Dlaczego mnie nie dziwi, że o nim wiesz? – zakpił Scott.
Lauren podniosła wzrok w stronę, z której dochodził głos Scotta. Chwilę się zastanawiała, czy mu odpowiedzieć. W końcu jednak nic nie powiedziała i z powrotem zwróciła się do Emmy:
– Emma, patrzysz na mnie?
– Tak – wyjąkała Emma.
– Ufasz mi?
– Tak.
– Na pewno?
– Tak.
– Chciałabym ci przedstawić moją serdeczną przyjaciółkę Casey Sparrow. Będzie twoją adwokatką. Rób wszystko, co ci każe. Dobrze?
– Tak.
Casey natychmiast zaczęła wypełniać swoje obowiązki. Nie zmarnowała ani chwili.
– Panowie, czy moja klientka jest zatrzymana? – spytała mundurowych policjantów. – Zapoznaliście ją z „Mirandą”?
Scott Malloy pokiwał głową i wbrew woli się uśmiechnął.
– Sam, znowu to samo – powiedział.
Sam wskazał szklane drzwi prowadzące na podjazd. Stała tam furgonetka telewizji z Denver, a ludzie już rozstawiali sprzęt.
– No popatrz – roześmiał się. – A mówiono, że po sprawie O.J. Simpsona nic ciekawego już się nie zdarzy.
J.P. Morgan wjechał na następnym wózku. Lewą łydkę miał obandażowaną, krwawienie tamowała opaska. Jego też pilnowali policjanci. Podciągnął się do pozycji siedzącej i próbował zrozumieć to, co widzi. Emma siedziała na wózku inwalidzkim, otaczał ją prawie cały oddział policji. Ethana nigdzie nie było.
Zmusił się, by zachować spokój, i spytał najbliższą pielęgniarkę, gdzie jest Ethan Han.
– To pana krewny?
– Nie. Jestem jego przyjacielem i wspólnikiem.
– Wobec tego przykro mi, ale nie mogę panu udzielić informacji o jego stanie zdrowia.
– Dobrze. Niech mi pani tylko powie, gdzie go zabrano.
Popatrzyła na policjantów towarzyszących J.P., a potem na policjantów wokół Emmy.
– Przykro mi – powtórzyła, potrząsając głową.
– Emmo! – zawołał Morgan. – Emmo, gdzie jest Ethan? Czy wszystko z nim w porządku?
– Nie odpowiadaj – rozkazała Casey i zwróciła się do J.P. – Kim pan jest?
– Nazywam się Thomas Morgan. A pani kim jest? Emmo, gdzie jest Ethan?
– Proszę zwracać się do mnie, a nie do mojej klientki.
– Do pani klientki? Co się tu, do diabła, dzieje?
Lauren zauważyła zmianę w głosie Morgana. Brzmiał nisko jak głos bębnów. Dokładnie tak, jak głos mężczyzny, który uprowadził ją z gabinetu lekarskiego.
– O mój Boże! J.P., to byłeś ty! – krzyknęła.
Alan zatrzymał samochód w miejscu, gdzie nie wolno było parkować, i wbiegł do izby przyjęć szukać Lauren. Cozy deptał mu po piętach. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczył Alan, były plecy J.P. Morgana w żółtej kurtce. Drugą – strach malujący się na twarzy jego żony.
Gdy tak stał i próbował zrozumieć, co się dzieje, usłyszał, że z tyłu ktoś go woła. Odwrócił się. Między dwojgiem automatycznych drzwi zobaczył Raoula Esteveza, który trzymał niewielki przedmiot w kolorze wanilii i o rozmiarach płyty kompaktowej.
– Dianę mówiła, że dzwoniłeś – powiedział Raoul. – I że ktoś strzelał. Myślałem…
Spojrzenie Alana spoczęło na dysku optycznym.
– Och, nie. Do diabła… och, nie… – jęknął, ale zaraz pozbierał myśli. – Raoul, odejdź stąd. Idź do domu. Zadzwonię, jak tylko będę mógł. Idź już!
Lauren po sterydach była bardzo pobudzona. Nie chciała spać. Chciała rozmawiać.
Alan żałował, że nie śpi. Mógłby wtedy wyprowadzić psa i zastanowić się, co ma dalej robić.
Przywiózł ją ze szpitala do domu, przeprowadził przez drzwi i pomógł wejść na schody. Rozebrał ją i przygotował ciepłą kąpiel. Do wody dodał kilka kropli pachnącego olejku. Umył jej włosy, nałożył odżywkę, wytarł ją i wymasował, używając jej ulubionego kremu. Znalazł mięciutką bawełnianą koszulę nocną i pomógł przełożyć ją przez głowę. W końcu ułożył żonę w łóżku, poprawił jej poduszki i przykrył ją kołdrą.
– Włączyć jakąś muzyką?
Odwróciła głowę w stronę, skąd dochodził jego głos. Ich spojrzenia prawie się spotkały.
– Nie. Najpierw mi powiedz, co zobaczyłeś w izbie przyjęć. Wiem, że coś przede mną ukrywasz.
– Najpierw ty mi powiedz, co robiłaś u Emmy. – Próbował zmienić temat.
– Pomyślałam, że spróbuję ją przekonać, żeby nie godziła się na gwałt w zamian za zwrot dysku. Albo że przynajmniej wystraszę tego człowieka.
– I dlatego miałaś przy sobie pistolet?
Mimo że nic nie widziała, popatrzyła w bok.
– Skarbie, prawie zawsze noszę pistolet w torebce. Powinnam ci była o tym powiedzieć już dawno, ale bałam się, że ci się to nie spodoba.
– To chyba nie świadczy zbyt dobrze o twoim zaufaniu do mnie, prawda?
– Nie. Chyba nie. Ale wydaje mi się, że to temat na inną rozmowę.
– To prawda.
– Alan, co się działo w izbie przyjęć?
– Powiem ci. Ale zanim to zrobię, muszę coś wiedzieć. Co jest dla ciebie ważniejsze: to, że jesteś moją żoną, czy to, że jesteś prokuratorem?
– Nie rozumiem. Przecież jestem i tym, i tym. Masz jakieś kłopoty?
– Być może. Wieczorem coś się stało. Coś, o czym nie wiesz.
Lauren zaschło w gardle. Wmawiała sobie, że to efekt solumedrolu.
Ale była to tylko część prawdy. Gdyby widziała, sięgnęłaby po dzbanek z wodą stojący na nocnej szafce. Tylko że nie widziała.
– Co zrobiłeś?
– Lauren, pytasz mnie jako żona czy jako prokurator?
– Skarbie, to trudne pytanie, skoro nie znam okoliczności.
– Wiem. Moja odpowiedź też byłaby trudna, a nie chcę cię stawiać przed niemożliwym wyborem. Może zawodowy obowiązek kazałby ci powiadomić swoich kolegów albo nawet policję, a nie sądzę, żebyś chciała to zrobić. Może lepiej byłoby dla ciebie, gdybyś o niczym nie wiedziała?
– Chodzi o ciebie?
– Tak. I o naszego wspólnego przyjaciela.
– O kogo? O Emmę?
– Nie powinienem ci tego mówić.
– Dlaczego?
– Jeżeli ci powiem, będziesz musiała zawiadomić swoje biuro?
– Nie będę tego wiedziała, dopóki mi nie powiesz.
– No widzisz, jakie to trudne?
Lauren zastanowiła się nad konsekwencjami swojego pytania.
– Chronisz w ten sposób siebie czy mnie? – zapytała w końcu. Alan przez chwilę milczał. Musiał zebrać myśli.
– Chyba i ciebie, i mnie – odparł.
– Z tego wynika, że nie chronisz nas jako małżeństwa – szepnęła z żalem.
Raoul zadzwonił dwie godziny później. Lauren już spała. Telefon odebrał Alan. Bez żadnych wstępów Raouł powiedział:
– Dwa dni temu wieczorem poszedłem do laboratorium porozmawiać z Ethanem. On lubi się spotykać ze mną wieczorem, kiedy jest już tam spokojnie. Jest wtedy bardziej wyciszony, w nastroju… kontemplacyjnym. Mam klucz, ale drzwi nie były zamknięte. Wszedłem i usłyszałem muzykę. Chyba Beethovena. Ale Ethana nigdzie nie widziałem. Zapukałem do drzwi jego mieszkania, nikt się jednak nie odezwał. Wobec tego sprawdziłem laboratorium, a potem, we frontowym pokoju, zobaczyłem ich. Emmę i Ethana. Oni… się kochali. I zauważyłem, że on ma na szyi obręcz. – Raoul zamilkł.
– Mów dalej – poprosił Alan.
– Przestraszyłem się. Wiem, co to urządzenie potrafi. Bałem się też tego, jak zamierza wykorzystać dane, które akurat zbiera. Obawiałem się, że postąpi impulsywnie i zmusi ją, żebyś się zgodziła na wykorzystanie ich. Ona jest taka sławna. Pomyślałem, że zabiorę dysk, żeby nie miał do niego przez jakiś czas dostępu. W tym czasie chciałem go poprosić, żeby się zastanowił nad konsekwencjami ewentualnego rozpowszechnienia tego nagrania. Bardzo się bałem, że Ethan zechce podać do publicznej wiadomości swoje osiągnięcia, że komuś powie o tym nagraniu. Gdyby to zrobił, informacja zaraz by się rozeszła. To nie byłoby dobre dla niego, dla jego firmy, a także dla niej. No wiesz, dla Emmy. Dla niej byłoby to po prostu tragedia. Okazało się jednak, że to ja zachowałem się impulsywnie. Schowałem się w laboratorium. Gdy skończyli… no, wiesz, co… poszli spać. A ja zabrałem dysk.
– Powiedziałeś im o tym?
– W pierwszej chwili chciałem im powiedzieć. Zamierzałem zadzwonić do nich rano. Ale potem, gdy wróciłem do domu, żałowałem, że wziąłem dysk. Czułem się… jakby to powiedzieć… upokorzony. Nie jestem złodziejem. Rano Ethan był bardzo zdenerwowany. Inwestorzy zadzwonili do niego prawie o świcie i oznajmili, że na razie nie będą wzmacniać pozycji BiModalu. Ethana czekała walka z Morganem o to, żeby jak najszybciej przekształcić firmę w spółkę giełdową. To nie była odpowiednia chwila, żeby przyznać się, że mam dysk. Wobec tego po prostu skasowałem dane i zamierzałem oddać mu dysk przy najbliższej okazji. No wiesz, niepostrzeżenie. Ale nie spodziewałem się…
– To jasne, że nie mogłeś się tego spodziewać – powiedział Alan.
– Kiedy Dianę mi przekazała – kontynuował zdenerwowany Raoul – że dzwoniłeś, i opowiedziała, co się dzieje z Lauren, o strzałach…
– Raoul, chyba musisz sobie poszukać adwokata – przerwał mu Alan.
– Tak, może masz rację. Alan, tak mi przykro. Zrujnowałem życie kilku osobom. Na dodatek wynalazki Ethana umarły razem z nim. A przecież mogły zrobić tyle dobrego.
Alan przygotował lekką kolację. W trakcie gotowania postanowił, że powie Lauren tyle, ile może. Czuł, jak między nim a żoną rośnie mur. Nie wiedział, czy uda im się go zburzyć.
– Ani Ethan, ani J.P. nie mieli dysku. Nie wiedzieli nawet, gdzie on jest – powiedział. – Tyle wiem. Reszta to domysły. Chcesz usłyszeć moją wersję?
– Tak.
– Ethan powiedział J.P., co się wydarzyło, że dysk został nagrany i ktoś go ukradł. J.P. zwietrzył okazję. Postanowił wykorzystać kradzież dysku, żeby szantażować ich oboje. To było już po tym, jak inwestorzy odmówili doinwestowania BiModal. J.P. obawiał się, że Ethan znów zacznie nalegać, żeby wyemitowali akcje. Ale dzięki temu kompromitującemu dyskowi łatwo przyszłoby mu przekonać Ethana, że nie może tego zrobić, póki dysk się nie znajdzie, bo mógłby zostać wykorzystany przeciw Ethanowi i BiModalowi, a to miałoby katastrofalne skutki. Potem musiał już tylko sprawić, żeby dysk nie został odnaleziony. W tym celu postanowił skierować Kevina Quirka na fałszywy trop.
– Ale J.P. miał też inny cel – przerwała mu Lauren. – Pragnął Emmy. Zostawił jej wiadomość. Skłamał, że ma dysk, i obiecał go jej oddać, jeżeli się z nim prześpi.
– Tak.
– Jest coś jeszcze, prawda? – kontynuowała Lauren, przykładając gorące ręce do zimnej twarzy. – Ty wiesz, kto naprawdę ma dysk. Wiesz, kto go ukradł.
Alan zastanawiał się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Chciał, żeby Lauren się dowiedziała, ale nie chciał jej tego mówić.
– Znów niektórych rzeczy tylko się domyślam. Co do innych mam pewność – odparł w końcu.
– A ja mam zgadywać, czego jesteś pewien?
– Nie. Ty masz wykazać się mądrością i zostawić sprawy takimi, jakie są.
Więc powiedz mi to na swój sposób.
– Wiesz, że Emma wczoraj była u mnie w gabinecie, prawda?
Lauren skinęła głową.
– No dobrze. Kiedy wyszła, przyszedł Quirk. Chciał sprawdzić, czy nie ma jej u mnie. Był w drodze do parku Ebena Fine’a – tego u wylotu Boulder Canyon – żeby spotkać się z kimś, kto mówił, że ma dysk. Wydaje mi się, że to był J.P.
– Wydaje ci się?
– Tak.
– Więc to J.P. postrzelił Quirka? Ale kiedy? Koło domu Emmy nie słyszałam żadnych strzałów oprócz mojego.
Alan chwilę milczał. Chciał, żeby cisza powiedziała to, czego on nie mógł.
– Przypuszczam, że został postrzelony w parku. Może doszło do… jakiejś konfrontacji. I strzelaniny. Kevin został ranny właśnie w parku, ale miał dość sił, żeby pojechać do domu Emmy. Pewnie chciał ją ostrzec. J.P. śledził go i zobaczył, jak Kevin upada na środku ulicy. Przejechał go kilka razy samochodem, żeby go dobić, mieć pewność, że nie żyje.
– Alan, kto zabrał dysk? Kto go naprawdę ma?
– Lauren, nie sądzę, żebyś chciał wiedzieć wszystko to, co ja wiem. Mogę cię zapewnić, że nagranie zostało skasowane. I nigdy nie zrobiono kopii. Emmie nic nie grozi.
Lauren nie widzi Alana, ale wbiła w niego wzrok, przeszywając go wzrokiem jak laserem.
– Emma jest w więzieniu pod zarzutem zabójstwa Ethana. Geraldo już na pewno ma zarezerwowaną kolumnę w „Boulderado”. Telewizyjna furgonetka stoi przed sądem. Prywatność Emmy została rozniesiona w proch. Kto ukradł dysk?
– Proszę, uwierz mi, że naprawdę lepiej będzie, jeśli ci tego nie powiem. Ale, Boże, bardzo bym chciał!
– Nie ufasz mi?
– Jesteś niesprawiedliwa. Nie o to chodzi. Przecież wiesz. Kocham cię.
– Ethan jest po stronie dobra czy zła? To on chciał szantażować Emmę za pomocą dysku? Czy to wszystko ma jakiś związek z jej ojcem i prawem do aborcji? Powiedz mi chociaż tyle.
– Nie wiem.
– Naprawdę?
– Naprawdę.
– Niech to szlag! Łatwiej byłoby mi się pogodzić z tą tragedią, gdybym wiedziała, że Ethan był złym człowiekiem.
Po kolacji Alan zawiózł żonę do szpitala na drugą dawkę solumedrolu. Napięcie między nimi było wprost namacalne. Gdy Lauren zabrano na salę, Alan zadzwonił z automatu w holu do Coziera Maitlina.
– Cozy, co u Emmy?
– Nie najlepiej. Casey przy niej siedzi. Moim zdaniem Emma potrzebuje twojej pomocy albo któregoś z twoich kolegów. Jest oszołomiona, ale nie sądzę, żeby czuła się winna albo miała wyrzuty sumienia. Boję się o to, co się stanie, gdy uświadomi sobie, co ją czeka.
– Nie sądzę, żeby chciała zabić Ethana – zauważył Alan. – Raczej celowała do J.P. To właśnie powiedziałem policji.
– Ona mówi to samo. Mówi, że strzeliła, żeby chronić policjanta przed Morganem. Okazało się, że kula, która zabiła Hana, weszła w jego ciało od tyłu. To był albo rykoszet, albo Emma chybiła. Niestety to, że ktoś jest marnym strzelcem, nie jest argumentem dla prokuratora. Będziemy potrzebowali twojej opinii na temat jej zdrowia psychicznego, żeby zdobyć nakaz sądowy kierujący ją do szpitala.
– W każdej chwili ci to napiszą. Cozy, nadal jesteś moim adwokatem?
– Oczywiście. Dostałem taką zaliczkę, że jestem twój na wieki. Jak się czuje Lauren?
– Nadal źle widzi. Ale ból w oczach ustępuje. To dobry znak. Właśnie przywiozłem ją do szpitala, żeby znów jej podano sterydy.
– Pozdrów ją ode mnie. A co poza tym?
– Chodzi ci o zasadzkę w parku? Wydaje mi się, że zastawił ją wspólnik Ethana.
– Ten sam, który porwał Lauren z izby przyjęć?
– Tak. I założyłbym się, że pistolet, który spadł mi na kolana, był jego. Jeżeli go oddam, policja może to sprawdzić, prawda?
– Tak, jeżeli był jego i jeżeli był zarejestrowany. Właściwie dlaczego mieliby uwierzyć w twoją historię?
– A dlaczego nie? Przecież to prawda.
– Bo nie masz żadnych dowodów na jej poparcie – parsknął Cozy. – Chcesz ryzykować? Po co? Morgan już jest zatrzymany. Policja uważa, że bieżniki opon w jego samochodzie będą pasowały do śladów na ubraniu Kevina Quirka. Zresztą Erin też co nieco odkryła. Wysłałem ją do parku Ebena Fine’a. Znalazła dysk, coś, co się nazywa bernoulli. Leżał w walizce pod stolikiem piknikowym. Opiekunka do dziecka, którą zatrudnia Erin, jest maniaczką komputerową. Sprawdziła zawartość i powiedziała, że nic tam nie ma. Rano oddam go prokuratorowi.
Inwencja J.P. Morgana obudziła podziw męża Lauren.
– Cozy, to nie ten dysk. Został tam podrzucony tylko po to, żeby oszukać Kevina. Ktoś chciał, żeby Kevin przerwał polowanie. Na tym dysku nigdy nie było nagrania, o które nam chodzi.
– Skąd wiesz?
– To skomplikowane – odparł Alan, wzdychając. – Opowieść zajmie mi trochę czasu. – Nagle wyczuł za sobą obecność Sama Purdy’ego. Było to tak, jakby zmieniło się ciśnienie i nadszedł zimny front. – Cozy, potem do ciebie zadzwonię. Właśnie przyszedł Sam Purdy.
– Nie chciałem ci przeszkadzać – powiedział uprzejmie Sam. – Na pewno to, o czym rozmawiasz ze swoim adwokatem, jest o niebo ważniejsze od tego, co ja mógłbym ci powiedzieć.
Alan odwiesił słuchawkę, chwilę przyglądał się przyjacielowi. W końcu go uściskał.
– Dziękuję, Sam. Chyba nigdy nie zdołam ci się odwdzięczyć za to, co dla nas zrobiłeś.
Sam pozwolił się objąć, ale nie odwzajemnił uścisku.
– Przypuszczam, że masz rację. Mógłbyś przynajmniej częściowo spłacić swój dług, gdybyś od czasu do czasu miał do mnie odrobinę zaufania.
Alan odebrał te ostre słowa jak cios. Cofnął się dwa kroki i usiadł. Sam usiadł obok. Nadal miał na sobie płaszcz.
– Sam, bardzo mi przykro. Ta noc była okropna. Nie wiedziałem, co robić, a nie chciałem narazić Lauren na niebezpieczeństwo.
– Na niebezpieczeństwo? Alan, jestem waszym przyjacielem. Traktowałeś mnie, jakbym był trędowaty. To boli. Przecież nigdy nie dałem ci powodu, żebyś przestał mi ufać.
Alan spojrzał w bok.
– To prawda. Zawsze byłeś przy nas.
– Więc dlaczego nie poprosiłeś mnie o pomoc? Alan zawahał się i Sam to spostrzegł.
– Ja… bałem się, że przeze mnie mógłbyś popaść w konflikt z własnym sumieniem. Nie tylko jesteś naszym przyjacielem, ale też policjantem.
– Więc postępowałeś tak ze względu na mnie? Nie chciałeś mnie stawiać w niezręcznej sytuacji? – Jego słowa ociekały sarkazmem.
– Nie, nie o to chodzi.
– Myślałeś, że ona jest winna?
– Sam, nie wiedziałem, co się stało. Emma naprawdę traciła zmysły. Lauren przyznała mi się, że strzelała. Bałem się najgorszego.
– Aha – mruknął Sam i nad czymś się zastanowił. – Więc w ogóle nie spałeś? Ja przespałem cały dzień. Wstałem dopiero na kolację.
– Twoi koledzy długo mnie przesłuchiwali w sprawie tej ostatniej strzelaniny, ale zdążyłem się trochę zdrzemnąć. Spałem dwie godziny.
– Więc byłeś tak zmęczony, że nie potrafiłeś jasno myśleć?
– Zeszłej nocy? Tak.
– Nie. Chodzi mi o dzisiejszy dzień.
– Nie bardzo rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.
– Dzwoniłeś do mnie? Nie. A wydawało mi się, że jest parę spraw, które powinniśmy omówić.
Alanowi przyszło do głowy, że Sam chce wymusić na nim jeszcze więcej słów podziękowań.
– Panna Emma. Pamiętasz ją? – kontynuował tymczasem Sam. – Po tym, jak Ethan Han został zastrzelony i zanim Casey Sparrow kazała jej milczeć, panna Emma w karetce powiedziała kilka rzeczy.
– Tak?
– O tobie i Lauren. Teraz cię zaciekawiłem, prawda?
– Sam, co powiedziała?
Sam wstał i zrobił dwa kroki, jakby zamierzał odejść. Potem zrobił elegancki zwrot do tyłu, godny wojskowej parady.
– No właśnie. To mi się najbardziej nie podoba. Zadajesz pytania i spodziewasz się szczerych odpowiedzi. Kiedy ja zadaję pytania, otrzymuję w odpowiedzi stek bzdur.
Korytarzem w kierunku stanowiska pielęgniarek biegła jakaś kobieta. Ciągnęła za sobą zakrwawione dziecko. Krzyczała w panice:
– Nie przestaje krwawić! Nie przestaje krwawić. To z nosa. Ciągle krwawi.
Pielęgniarka zachowała się tak spokojnie, jakby miała do czynienia z następnym klientem w sklepie.
Alan chwilę przyglądał się całej scenie. Odwrócił się do przyjaciela i powiedział:
– Sam, co chcesz wiedzieć?
– Niewiele. Tylko co się wydarzyło w nocy.
– Usiądziesz?
– A warto? Jeżeli masz zamiar dalej milczeć, postoję.
– Nie potrafię osądzić, na ile moje informacje ci się przydadzą.
– Wobec tego zacznij od tego faceta z elektroniką pod pachą, który przyszedł dziś rano do izby przyjęć. Tego, którego zawołałeś po imieniu. Ja chyba też go rozpoznałem.
– Dobrze – zgodził się Alan i przełknął ślinę. Sam zdjął płaszcz i usiadł.
– Co on miał ze sobą?
– Dysk optyczny. Nazywają to chyba bernoulli.
– To był…?- Sam strzelił palcami, udając, że próbuje przypomnieć sobie nazwisko, które ma na końcu języka.
– Raoul Estevez. Poznałeś go kilka lat temu. Z jego żoną Dianę mamy wspólny gabinet. Pewnie ją pamiętasz. Napadnięto ją w domu.
– Tak, tak mi się wydawało, że skądś go znam. Pomógł nam znaleźć zgubione klucze, prawda? Sympatyczny facet. Słyszałem, że jest czarodziejem od komputerów.
– Tak, jest bardzo dobry.
– Znał Hana?
– Niedawno zaczął dla niego pracować.
– Emma wspominała o jakimś zaginionym dysku. Czy to mógł być ten bernoulli?
– To możliwe. Nie wiem, co ci powiedziała.
Sam rozpoznał unik.
– Powiedziała, żebyśmy nie obwiniali ciebie ani Lauren za to, co ona zrobiła. Bardzo miło z jej strony, nie sądzisz?
Alan nie wiedział, co odpowiedzieć.
– Dlaczego twój znajomy miał ten dysk? – spytał Sam, wracając do tego, co go interesowało.
– Chyba z powodów zawodowych. Mówił mi, że zabezpiecza niektóre dane.
– Dane?
– Tak.
– No dobrze, dane. Więc po tym, jak zastrzelono Hana, przyniósł dysk do izby przyjęć. Czy tak się zabezpiecza dane?
Alan wzruszył ramionami. Sam westchnął.
– Chyba będę musiał z nim porozmawiać. Z tym twoim znajomym.
– Chyba tak.
– Tylko dlaczego mam takie śmieszne przeczucie, że on już się otoczył adwokatami?
– Bo pewnie tak jest.
– Na górze – Sam wskazał sufit – mamy byłego agenta służb specjalnych nazwiskiem Quirk. Jest w śpiączce. Kilka lat temu chronił pannę Spire na zlecenie rządu. A teraz prawie umarł na progu jej domu. Został postrzelony, a potem przejechano po nim kilka razy samochodem, więc mi nie mów, że to ty miałeś złą noc. Znasz go, prawda?
– Emma zadzwoniła do niego i poprosiła o ochronę. W zeszłym tygodniu w garażu na Spruce ktoś ją napadł. Cudem uniknęła porwania. Potrzebowała pomocy. Lauren i ja poznaliśmy Quirka. Jest bystry.
– W miejskim garażu? Nie można było zaufać w tej sprawie miejscowej policji? – Sarkazm Sama nie był już przyjacielski.
– Sam, Emma tak zdecydowała. Ona się obawia mediów, a nie policji. Bała się, że wiadomość przecieknie.
– Rozumiem. Zatem Emmę Spire prawie porwano. Takiego zwrotu użyłeś, prawda? „Porwanie”. Dzwoni po pomoc. Krótko potem odwiedza ją Lauren i podczas śnieżycy strzela w powietrze z powodów, których nikt nie zna. Zgadza się? – Alan znów wzruszył ramionami. – Potem jej ochroniarz dostaje kulkę i na dodatek jeździ po nim samochód, a gdy tracimy Emmę z oczu, ona przypadkiem zabija swojego chłopaka, próbując chronić policjanta w holu budynku, w którym mieszka Han, na Pearl Street Mail. Czy to już koniec historii? Nie. Jest jeszcze coś. Po pierwsze, jest ten cholerny dysk, są te dane, a ja nic o nich nie wiem. Po drugie, dostajemy anonimową wiadomość, że może Emma miała powody, żeby zabić Hana. Wiesz, że Han był lokalnym działaczem stowarzyszenia ochrony życia poczętego? Sam dopiero się o tym dowiedziałem. Biorąc pod uwagę to, co się stało z ojcem Emmy, przychodzi mi do głowy, że zabicie może było czymś w rodzaju biblijnej zemsty, wiesz, „oko za oko”. Bardzo ładny motyw, nie sądzisz?
– Sam, nie znam Emmy dobrze, ale nie wydaje mi się, żeby była do tego zdolna. Myślę, że naprawdę próbowała ocalić policjanta na schodach.
– Tak ci powiedziała?
– Tak to wyglądało. Przecież tam byłem.
– Tak. Zdaje się, że byłeś wszędzie. – Sam popatrzył z nagłym zainteresowaniem na swoje buty. – Wiesz, ten facet, Morgan, upiera się, że nie strzelał do Quirka. Mówi, że to Quirk zastawił na niego pułapkę w parku. Twierdzi, że kiedy próbował uciec, wpadł na jakiegoś tajemniczego człowieka i musiał z nim się bić. Wtedy zgubił pistolet. Nie chce odpowiadać na pytania, dotyczące przejechania rannego Quirka. Ale upiera się, że do niego nie strzelał. Przyjmijmy, że mu wierzę. Mimo to nadal w całej tej historii pozostają luki. Zeszłej nocy mieliśmy w Boulder już i tak za dużo strzelanin, ale nie tam, gdzie przebywał Quirk. Musiała więc być jeszcze jedna. Może właśnie w parku? I może strzelano z pistoletu, który zgubił Morgan?
– Dzięki tobie wiadomo przynajmniej, że to nie Lauren go zraniła. Sama rozczarowała odpowiedź Alana. Popatrzył przed siebie.
– Tak, dzięki mnie już to wiemy.
– A co z tą drugą strzelaniną w środku nocy w mieszkaniu Hana? Wtedy, gdy chodziło o obronę mienia przed włamywaczem?
– Przypuszczamy, że Han zastawił pułapkę. Podejrzewał któregoś pracownika o kradzieże i zmienił kody alarmu. W ten sposób wpadł Morgan. Gdy zorientował się, co się stało, próbował stworzyć sobie alibi. Strzelił z pistoletu Hana do wyimaginowanego włamywacza. Na razie tyle. Ale reszty też się dowiemy.
– To ciekawe.
– Ciekawe? Ciekawe jest to, że Morgan mówi, że wczoraj wieczorem zostawił walizkę z pewną rzeczą w parku Ebena Fine’a. A teraz nie możemy jej znaleźć. Ślady na śniegu prowadzą prosto w miejsce, gdzie jak twierdzi, położył walizkę, ale walizki tam nie ma. Nie wiem, jakie wnioski z tego wysnuć.
– A wiesz, co było w walizce?
– Może nie zechcesz uwierzyć w taki zbieg okoliczności, ale on twierdzi, że był tam bernoulli. Mówi też, że był tam umówiony z szantażystą. W interesach. Twierdzi, że w grę wchodzą miliardy dolarów. Miliardy! Możesz to sobie wyobrazić? Zastanawiam się, czy twój przyjaciel Raoul nie znalazł przypadkiem tego dysku w parku.
– Nie wydaje mi się. Raczej nie.
– Morgan mówił, że na parkingu przed parkiem widział duży samochód terenowy. Jego zdaniem był to suburban, landcruiser albo landrover. Nie był to przypadkiem twój wóz albo wóz twojego przyjaciela Raoula?
Alan opuścił głowę. Podrapał się za uchem. Wiedział, że jego następne słowa będą albo kłamstwem, albo przyznaniem się. Był zmęczony. Cozy na pewno kazałby mu trzymać buzię na kłódkę. Ale czuł się tak, jakby wszystko, co robił w ciągu ostatniej doby, zjadało mu po kawałku serce. To milczenie w końcu zatruje jego małżeństwo i zniszczy przyjaźń z Samem. Postanowił oczyścić atmosferę.
– Słuchaj, Sam. Lauren zostanie w szpitalu jeszcze co najmniej godzinę. Jest pewna sprawa, którą muszę z nią omówić w cztery oczy. Czy potem moglibyśmy spotkać się z Emmą w więzieniu jeszcze dziś wieczorem?
– A co ja będę z tego miał?
– Jeżeli się zgodzisz, powiem ci, co się zdarzyło w ciągu ostatnich kilku dni. Obiecałem pewnym osobom, że niektóre sprawy zachowam w sekrecie, więc nie będę się nad nimi rozwodził. Ale wyznam ci całą resztę. Wszystko, co mogę. A kiedy już skończę, może będziesz uważał, że musisz podjąć pewne działania. Choć może to nie będzie konieczne.
Sam zacisnął usta tak mocno, że znikły pod jego wąsami.
– Umowa stoi, pod warunkiem że Casey zgodzi się, żebyś porozmawiał z jej klientką. Jakie działania masz na myśli?
– Policyjne – wyjaśnił Alan, wzruszając ramionami.
– Policyjne?
– No wiesz, na przykład aresztowanie mnie.
Sam zrozumiał, na jak wielkie ustępstwo idzie Alan.
– Ufasz mi, że podejmę właściwą decyzję?
– Chyba nie ma nikogo, kto zasługiwałby na większe zaufanie niż ty.
Sam niecierpliwie czekał, aż Alan porozmawia z Lauren. Po powrocie dotrzymał swojej części umowy. Sam nie przerwał jego opowieści ani razu.
– No i co, aresztujesz mnie?
– Za złożenie fałszywych zeznań? – spytał Sam, patrząc w okno.
– Sam, powiedziałem prawdę.
– Tak? Spójrzmy na to. Wciskasz mi historię o duchach, szamotaninie w parku, o przypadkowym naciśnięciu spustu. I ja mam być ci wdzięczny za to? Nawet gdybym ci uwierzył, jakie zarzuty miałbym ci postawić? Że jesteś kretynem?
Sam wydawał się rozczarowany, może nawet zasmucony.
– Wszystko, co powiedziałem, to prawda – rzekł.
– Tak? A dowody potwierdzają twoją opowieść?
– Mam pistolet. Ten, który w parku spadł mi na kolana.
– Masz jakiś pistolet. Jak mogę udowodnić, że właśnie z niego postrzelono Quirka? Nie mamy kuli.
– Przecież ci mówię, że ja go postrzeliłem. To powinno wystarczyć. Quirk powie ci to samo.
– Chłopie, przykro mi, ale wersja Quirka nie pokrywa się z twoją. On twierdzi, że nie wysiadałeś z samochodu.
– Odzyskał przytomność?
– Tak, na krótko. Przesłuchaliśmy go, zanim lekarze znów go uśpili.
– A co jeszcze mówił?
– To nie twoja sprawa. Alan powoli pokiwał głową.
– Cozy Maitlin ostrzegał, że mi nie uwierzysz.
– Maitlin to cholernie dobry prawnik. Może powinieneś był go posłuchać. Jestem pewien, że zapłaciłeś mu dość, żeby dawał ci właściwe rady.
Alan poczuł, że serce mu zamiera. W końcu zrozumiał, co się dzieje.
– Sam, coś ci powiem. Ty mi wierzysz. Wiesz dobrze, że mówię prawdę. Gdybyś uważał, że kłamię, już byś mnie przygwoździł.
– Nie mam wpływu na to, co ci się wydaje – parsknął Sam. – Jesteś stuknięty. Wróżysz z fusów. Ja potrzebuję dowodów.
Alan opadł na krzesło.
– Sam, dzięki. Cieszę się, że ci zaufałem.
– Ja też się cieszę, że mi zaufałeś – powiedział Sam, twardo patrząc Alanowi w oczy. – Teraz pójdziemy po Lauren, a potem do więzienia. Muszę dotrzymać swojej części umowy.
Spotkali się w pustej sali w sądowym więzieniu.
Ponieważ dziennikarze koczowali na więziennym parkingu, Alan i Lauren przyjechali policyjną furgonetką, którą wpuszczono do tego samego garażu na tyłach, do którego dzień wcześniej przywieziono aresztowaną Lauren. W sali sądowej prawnicy Emmy już czekali. Casey opierała się o stół, jej ruda czupryna była jedyną kolorową plamą w pomieszczeniu. Cozy siedział w fotelu sędziego. Wyglądał po królewsku.
– O, widzę coś rudego – powiedziała Lauren. – Cześć, Casey. To ty?
– Witaj, Lauren. Jak się czujesz?
– Lepiej, niż kiedy ostatnio tu byłam. Na tym poprzestańmy. Czy Cozy i Emma już są?
– Ja zajmuję należne mi miejsce za stołem sędziowskim – zaśmiał się Cozy. – Czekamy jeszcze na Emmę. Po co tu przyszliśmy? Jak zmusiliście detektywa Purdy’ego, żeby pozwolił na rozmowę z Emmą?
Alan pomógł Lauren usiąść i powiedział:
– To moje dzieło. Sam domyślił się prawie wszystkiego, więc zaproponowałem mu umowę. Jeżeli pozwoli Lauren i mnie zobaczyć się z Emmą, powiem mu resztę.
– Nawet…?
– Tak, o strzale w parku też.
– Cozy, Alan opowiedział mi o wszystkim – wtrąciła Lauren. – I zgadzam się, że musiał poinformować o tym też Sama.
– No cóż, moim zdaniem źle mu poradziłaś. Jako twój adwokat…
– Cozy, już za późno – przerwał mu Alan. – Stało się. Na pociechę powiem ci, że miałeś rację. Sam mi nie uwierzył.
Cozy chciał się jeszcze sprzeczać, ale w tej chwili drzwi otworzyły się i policjantka wprowadziła Emmę. Emma miała na sobie więzienny niebieski dres i płócienne pantofle. Rękę trzymała na temblaku. Przetłuszczone włosy zwisały jej w strąkach, na śmiertelnie bladej twarzy podkrążone oczy wyglądały jak rany.
– Zaczekam na zewnątrz – oznajmiła policjantka. – Macie tyle czasu, ile chcecie. Mam wam nie przeszkadzać.
Gdy policjantka wyszła, Emma podniosła głowę, zobaczyła, kto do niej przyszedł, i pisnęła jak dziecko:
– Lauren, o Boże, jak to dobrze cię widzieć. – Podbiegła ją uściskać. – Co z twoimi oczami?
– Dziękuję, lepiej. Już tak nie bolą.
– Jak ich przekonałaś, żeby pozwolili ci się ze mną zobaczyć? Jeszcze mnie nawet nie zarejestrowano.
– To długa historia – odparł Alan. – Za długa, żeby ją teraz opowiadać. Chcieliśmy z tobą porozmawiać, więc zawarliśmy umowę z policją. Dobrze cię tu traktują?
– Jestem sama w celi. Casey mówi, że powinnam być za to wdzięczna, bo to wyjątkowy przywilej. Staram się więc być wdzięczna. Ale wolałabym być w domu.
– Emma, przyszliśmy tu, bo trzeba wyjaśnić coś, co dotyczy Alana – powiedziała Lauren. – Zeszłej nocy pomagał Kevinowi Quirkowi znaleźć dysk. Doszło do walki, która skończyła się przypadkowym strzałem. Strzelił Alan. Wygląda na to, że właśnie wtedy Kevin mógł zostać ranny. Alan powiedział o tym policji, a my chcieliśmy cię zawiadomić osobiście, bo w tę sprawę jesteście wmieszani również ty i Kevin.
– Alan postrzelił Kevina? Przecież to ciebie za to aresztowali! Alan, pozwoliłeś Lauren spędzić całą noc w więzieniu, podczas gdy…
– Alan nie wiedział, że to Kevin został ranny. – Lauren wystąpiła w obronie męża. – W ogóle nie wiedział, że kogoś postrzelił. Oboje myśleliśmy, że to ja go raniłam.
– W jaki sposób ja jestem w to wmieszana? – spytała Emma. – Nawet tam nie byłam.
– Musiałem powiedzieć policji o dysku – odparł Alan. – Bez tego ta historia nie ma sensu.
– Och. – Emma zbladła jeszcze bardziej.
– Morgan i tak by im powiedział – dodała Casey. – Uspokój się. Jakoś to załatwimy.
– Jak?
– Tamtej nocy… no wiesz, gdy dokonano nagrania – tłumaczył Alan – mój przyjaciel Raoul wziął cały napęd z laboratorium Ethana. Skasował zapis. Nie ma kopii. Powiedziałem policji, że na dysku były nagrane osobiste informacje. Coś w tym rodzaju. Nie muszą wiedzieć, co tam było naprawdę. Wystarczy, jeśli będę wiedzieć, że to cię mogło bardzo upokorzyć. Prasa będzie się tym przez chwilę interesować, ale w końcu dadzą spokój. A ty sobie poradzisz. Musisz tylko pamiętać, że nagranie już nie istnieje.
– I nie ma kopii?
– Nie.
– Jesteś pewien?
– Absolutnie.
– Więc nie będę się niczym przejmowała. Teraz mogę tu zostać. – Pociągnęła za więzienną bluzę. – Dzięki temu nie będę musiała się opędzać od pismaków. Ale strasznie mi przykro, że wy tak ucierpieliście. Alan, bardzo przepraszam.
Emma wstała, na jej twarz powróciły kolory. Z wahaniem ruszyła w stronę Alana, odwróciła się i znów spojrzała na niego.
– Dziś rano, w holu u Ethana, gdy wytrąciłeś mi pistolet z ręki, myślałeś, że do kogo chcę strzelać?
Alan spojrzał na Casey, potem znów na Emmę.
– Mówiłem policji, że pomyślałem, że chcesz chronić policjanta na schodach.
– Nie, nie. Jestem ci wdzięczna, ale nie interesuje mnie, co im powiedziałeś. Powiedz, co pomyślałeś, gdy się na mnie rzuciłeś.
– Nie byłem pewien. To działo się zbyt szybko. Zobaczyłem pistolet i się przestraszyłem. Mogłaś chcieć się zabić. Mogłaś nawet chcieć zabić Ethana, w takim byłaś stanie.
Emma zdrową ręką odsunęła włosy z twarzy.
– Chcesz wiedzieć, o czym wtedy myślałam? Myślałam o Nelsonie Newellu i jego spaczonym poczuciu sprawiedliwości, gdy strzelał do mojego ojca. On był taki pewny, że postępuje słusznie. Chyba uważałam, że mam prawo zabić Ethana i Morgana za to, że bawili się moim życiem. Stali tam, odbijając mój los między sobą jak cholerną piłeczkę tenisową. Pistolet dał mi władzę, to prawda. – Emma straciła panowanie nad sobą, w jej oczach pojawiły się łzy. – Ale gdy J.P. wymierzył w policjanta – mówiła drżącym głosem – wszystko się zmieniło. Jedyne, czego chciałam, to uratować go. Tylko tyle. Po prostu chciałam położyć kres zabijaniu.
– I uratowałaś go, skarbie – powiedziała Lauren. – Uratowałaś tego policjanta.
W więziennej sali sądowej nie ma ławy dla przysięgłych. Emma kierowała swoje słowa w stronę stołu sędziowskiego, w stronę Cozy’ego.
– Nie. Nie rozumiesz. Chciałam uratować ojca. – Jej głos zabrzmiał jak głos dziecka. – Wiesz, że… mogłam uratować tatusia, ale nie zdążyłam? Próbowałam. Naprawdę. Ale nie mogłam. Wszyscy mówią, że tamtego dnia zachowałam się wyjątkowo, a przecież nic nie zrobiłam. Nic. Mój tatuś umarł. Umarł w moich ramionach. – Zacisnęła powieki, żeby nie patrzeć na jakiś obraz. – Dziś rano udało mi się kogoś uratować. To dobrze. Żałuję, że Ethan musiał umrzeć, ale nie czuję się tak, jakbym go zabiła. Może jutro tak się poczuję. Wiem jednak, co czułam w sercu, kiedy naciskałam spust. Czy nie to właśnie się liczy? To, co czujesz w sercu? – Emma mówiła urywanym głosem przez łzy. – To, co masz w sercu? Tylko to się liczy, prawda? Prawda?
Lauren wstała i kierując się odgłosami płaczu, dotarła do Emmy. Przytuliła ją i kołysała dotąd, aż wspomnienia zbladły.
Ściany sali sądowej były szklane. Casey i Cozy stali w takim miejscu, że zauważyli Sama Purdy’ego i Scotta Malloya wchodzących na korytarz obok. Cozy uderzył młotkiem sędziowskim w stół.
– Uwaga, mamy gości – oznajmił, a dla Lauren sprecyzował: – Sam Purdy i Scott Malloy.
Scott otworzył drzwi i wszedł przed Samem.
– Przepraszam za najście – zawołał. – Nie zabawimy długo.
– Czy to nie mogło poczekać? – spytał Cozy.
– Nie.
Malloy podszedł do Emmy i pokazał jej dwa zdjęcia, które wyciągnął z szarej koperty.
– Rozpoznaje pani któregoś z tych mężczyzn?
Emma szepnęła coś do Casey, a ona pozwoliła jej odpowiedzieć.
– Tak. To ci dwaj chłopcy, którzy w zeszłym tygodniu chcieli mnie porwać z garażu na rogu Jedenastej i Spruce.
– Tak myślałem. Punki. Na pewno ucieszy panią wiadomość, że ich zatrzymaliśmy. Spróbowali raz jeszcze, dwa dni temu w garażu na Walnut.
– Czy komuś stała się krzywda? – spytała Lauren bez tchu.
– Nie – odparł Purdy. – Zostawili kobietę kilka domów dalej. Chcieli tylko pieniędzy i samochodu.
Cozy popatrzył na detektywów, którzy wcale nie zbierali się do wyjścia.
– Po co tu naprawdę przyszliście? Z tą sprawą mogliście poczekać do jutra. Nie fatygowalibyście się dla takiego drobiazgu.
– To prawda, nie fatygowalibyśmy się dla takiego drobiazgu. – Scott Malloy włożył ręce do kieszeni i podszedł bliżej stołu sędziowskiego. – Analiza balistyczna potwierdziła wersję pani Spire. Pani Spire nie celowała do Ethana Hana. Jej kula chybiła Morgana o centymetr.
– I? – spytała Casey.
– I… kula, którą chirurg wyjął z płuca Ethana Hana, pochodziła z policyjnego pistoletu. Nie z pistoletu pani Spire. Oszczędzę wam szczegółów i powiem tylko, że pani Spire jest wolna.
– Nie zabiłam go?
– Nie, pani go nie zabiła.
– I mogę iść do domu?
– Wszyscy możecie iść do domu – burknął Scott Malloy. – I powiem wam jedno: nawet nie macie pojęcia, jak się cieszę, że wyniesiecie się stąd do diabła, a ja nie będę musiał mieć z wami więcej do czynienia.