6

Czwartek, 10 października,

późne popołudnie,

16°C, słonecznie


Boże! – powiedziała Emma Spire, kierując te słowa raczej zresztą w niebo niż do swoich towarzyszy. – Co za upokorzenie. Gdy w „Star” ukazały się zdjęcia moich chłopców z czasów liceum, myślałam, że to największe upokorzenie, jakie mnie spotka w życiu. Ale myliłam się. Teraz jestem upokorzona tak, że nie potrafię znaleźć słów.

Popołudnie było ciepłe, powietrze suche jak dym. Tylko wcześnie zapadający zmrok pozwalał odgadnąć, że już wkrótce nadejdzie zima.

Emma zadzwoniła do Lauren i poprosiłaby poszły na spacer. Wyjaśniła, że tak łatwiej jej będzie mówić, a rozpaczliwie potrzebowała z kimś porozmawiać. Ku zdziwieniu Lauren Emma nalegała, żeby Alan im towarzyszył.

Rozpoczęli przechadzkę od domu Emmy, przeszli łąkę słodko pachnącą suchą trawą i dotarli do zapylonego traktu prowadzącego na południe, do podnóża Flatironów. Lauren szła po lewej stronie Emmy, Alan trochę z tyłu, po prawej. Za plecami mieli miasto.

Alan był ciekawy, czemu zawdzięcza zaproszenie na ten spacer.

Przyjaźń, która połączyła Lauren i Emmę, jego właściwie nie obejmowała. Po prostu był mężem Lauren. Mimo że rzadko widywał Emmę, wyczuwał jednak otaczającą ją aurę sławy. Lauren czasami pytała go, co sądzi o przyjaciółce. Kiedyś powiedział jej:

– Skarbie, ona traci mnóstwo energii, drepcząc w miejscu. Myślę, że boi się przestać, bo wtedy zobaczyłaby, gdzie naprawdę się znalazła.

– To zrozumiałe, prawda?

Był zdumiony, że Lauren się z nim zgadza.

– Oczywiście. A kiedy nadejdzie taka chwila, że nie będzie już mogła dłużej dreptać, będzie szczęśliwa, mając przy sobie kogoś takiego jak ty.

Teraz, podczas tego spaceru, Emma nie uśmiechała się, a w jej oczach nie było blasku. Alan obawiał się, że niebawem Emmę dopadną prześladujące ją demony.

Długi czas szli w milczeniu, aż wreszcie Lauren zapytała:

– Emma, o czym chciałaś z nami porozmawiać? Czy twój przyjaciel dowiedział się czegoś w związku z incydentem w garażu? Może grozi ci większe niebezpieczeństwo, niż sądziliśmy? – Lauren bała się, że Kevin Quirk wykrył jakiś spisek, że ktoś chciał zabić lub porwać Emmę.

Emma szła w milczeniu jeszcze kilka kroków, zanim się odezwała.

– Może to nie był dobry pomysł. Chyba jednak nie chcę o tym mówić. Po prostu pospacerujmy.

Alan rozpoznał rytualny taniec ucieczki. Teraz domyślił się, dlaczego został zaproszony. Emma chciała mieć kogoś, kto mógłby być partnerem w tym tańcu, kto znałby odpowiednie kroki i potrafił ją poprowadzić. Podjął wyzwanie.

– Emma, rozmowa cię nie zrani. Może nawet ci pomoże. Spróbuj. Znów szła kilka kroków w milczeniu.

– Chciałabym, żeby mama żyła – powiedziała wreszcie.

Po takim wstępie Alan wiedział, że słowa, które Emma teraz powie, będą tak ciężkie jak ostatnie uderzenia umierającego serca.

– A gdyby tu była, to co byś jej powiedziała? – spytał.

– Chyba nic. Po prostu chciałabym, żeby mnie przytuliła. Powiedziałabym jej, żeby nie umierała. Tatuś zawsze myślał, że jestem twarda jak skała. Mama wiedziała, że to tylko pozory.

Zwolnili tak bardzo, że Alan musiał bardzo się starać, żeby dostosować się do jej kroków. Przy tym tempie zielony pas otaczający Boulder mógł wydać się równie wielki jak Yellowstone. Ale i on, i Lauren rozumieli, że muszą okazać Emmie wielką cierpliwość, zarówno jeśli chodzi o tempo marszu, jak i rozmowy.

Po jakimś czasie dotarli na szczyt niewysokiego wzniesienia i Emma wreszcie znów się odezwała.

– Moglibyśmy tu usiąść? – spytała znużonym głosem, siadając tak, by oprzeć się plecami o skałę poprzecinaną atramentowymi żyłkami granitu. Podciągnęła nogi pod brodę. Jej sportowe buty były znoszone, na kolanie miała dziurę wielkości ćwierćdolarówki. Wsunęła do niej wskazujący palec i skubała brzeg, szybkimi ruchami, jak fretka zmiatająca jedzenie z miski.

Alan i Lauren usiedli nieopodal. Widzieli jej profil na tle wzgórz, nad którymi zapadał zmierzch.

– Pamiętacie, jak zeszłej niedzieli wasza przyjaciółka Dianę posłużyła Ethanowi za model w jego pokazie? Po kolacji, z komputerem i…

– Tak – potwierdzili jednocześnie, równie cicho.

– I jak Ethan zarejestrował ruchy Dianę dzięki tej obręczy, którą wynalazł?

– Tak – znów powiedzieli jednocześnie.

– Więc wczoraj w nocy… – Emma zerwała kilka źdźbeł trawy i rzuciła na wiatr, narysowała coś na piachu. – Zeszłej nocy nagrał mnie… gdy… gdy się kochaliśmy. Wykorzystał to samo urządzenie.

Lauren poczuła ulgę. Była przygotowana na coś gorszego. Popatrzyła na Alana i znów spojrzała na Emmę.

– Nie rozumiem. Miałaś na sobie obrożę, kiedy się kochaliście? – spytała.

Emma spojrzała gdzieś w bok, żeby nie napotkać wzroku Lauren. Nie była przygotowana, by omawiać z nimi swoje życie erotyczne. Była straszliwie zmęczona. Nie wiedziała, czy ma dość sił, by im wytłumaczyć, co się wydarzyło.

– Nie, on miał obręcz.

– Czyli nagrał to, co sam robił, a nie to, co ty robiłaś, prawda? – powiedziała Lauren głosem, w którym słychać było ogromną ulgę. Wprawdzie komputerowa parodia Emmy w chwili, gdy się z kimś kocha, mogła spowodować zamieszanie, którego przyjaciółka w żadnym wypadku nie potrzebowała.

Lauren jednak nie wyobrażała sobie, jak Ethan mógłby stworzyć parodię, skoro nagrał wyłącznie siebie, nie Emmę.

– Chciałabym, żeby to było takie proste – powiedziała Emma. – Boże, jakbym tego chciała! Tamtego wieczoru podczas przyjęcia Ethan niewiele wyjaśnił. Urządzenia, które nam pokazał, rejestrują znacznie więcej niż tylko ruch. Podczas przyjęcia zademonstrował zaledwie niewielką część możliwości swoich komputerów. Ale wczoraj włączył wszystko i zarejestrował swoje odczucia, gdy się ze mną kochał. Nagrało się wszystko, co czuł.

Zerwał się wiatr. Lauren i Alan z trudem słyszeli słowa Emmy. Patrząc w ziemię, kontynuowała swoją opowieść.

– Zarejestrowało się to, co czuł, gdy go całowałam. I gdy ssałam jego palce u stóp. I gdy go miałam w ustach. I gdy był we mnie… Wszystko, każda chwila.

Nagły podmuch wiatru pochylił wysokie trawy i zagwizdał wśród powykręcanych sosen. Lauren zebrała pod szyją kołnierz swetra. Nie chciała słuchać takich szczegółów i przypuszczała, że Emma wcale nie chce o nich mówić.

Emma nie zwracała uwagi na zimny powiew. Cicho, pochłonięta myślą o jakimś osobistym koszmarze, powiedziała raczej do siebie niż do swoich towarzyszy:

– Boże, zastanawiam się, czy nagrały się ruchy jego ust i języka. O Boże! – Wyobraźnia otwierała przed nią otchłanie wstydu.

Lauren spojrzała na męża. Na jego twarzy malował się taki sam brak zrozumienia jak na jej.

– Przepraszam, ale nie znam się na tym – zwróciła się do Emmy. – Czy on nagrywał wszystko? Używał kamery?

– Gorzej. Nie, nie miał kamery. Och, to jest o wiele gorsze niż nagranie wideo. – Emma westchnęła tak, jak wielki pies wzdycha przez sen. – Spróbuję wam wytłumaczyć, na czym polega wynalazek Ethana i co naprawdę nagrał wczoraj w nocy.

Zmrok zapadał tak szybko, że wzrok Alana i Lauren nie zdążył się do niego przystosować. Sylwetka Emmy rozpłynęła się w brązowych cieniach.

Emma czuła, jak otacza ją bezpieczna ciemność. Tak bardzo chciała zniknąć…

Alan miał niewielkie pojęcie o technice komputerowej, ale wreszcie zrozumiał powagę sytuacji.

– Na pewno poprosiłaś go, żeby wykasował dane z dysku – powiedział.

Emma skinęła głową.

– Tak, nalegałam, żeby to zrobił. Zgodził się, niechętnie, ale w końcu się zgodził.

– Więc w czym problem? – zdziwiła się Lauren, już jednak zaczęła się domyślać, w czym tkwi problem.

Dziura na kolanie Emmy nabrała już rozmiarów monety dolarowej.

– Komuś… udało się… włamać do mieszkania Ethana w nocy, gdy spaliśmy, i ukraść ten cholerny dysk.

Lauren pochyliła się i łagodnie dotknęła ręki Emmy.

– Nie wiem, co powiedzieć. Na pewno przeżywasz koszmar. To byłoby okropne dla każdej kobiety, ale dla ciebie wyjątkowo. Jeżeli dysk zostanie rozpowszechniony…

Alan też rozumiał, co by się stało, gdyby kopie dysku znalazły się w sprzedaży. Byłoby to nieustanne obsceniczne pogwałcanie prywatności Emmy. Tak jak większość Amerykanów przez ostatnie dwa lata ciągle czytał o niej i oglądał w telewizji audycje na jej temat, ale dopiero kilka miesięcy temu zaczął zdawać sobie sprawę, jakie konsekwencje ma dla Emmy ta niechciana sława. Gdyby nagranie, o którym opowiedziała im Emma, było publicznie dostępne, zniszczyłby ją. Wzdrygnął się na myśl o takiej możliwości.

Emma zaczekała, aż oboje znów na nią spojrzą.

– Nie wiem, co robić. Jeżeli ten dysk zostanie rozpowszechniony, a nawet jeżeli tylko ludzie się dowiedzą, że istnieje, zabiję się. Po prostu się zabiję.

Gdy pacjenci mówili takie rzeczy, Alan wiedział, że chodzi o groźbę, szantaż albo wołanie o pomoc. Ale nie w wypadku Emmy. Słuchając jej, słyszał tylko jasno wyrażony zamiar. Musi się zastanowić, jak jej pomóc.

Lauren usłyszała bezradność i tym zajęła się najpierw.

– Nie mów tak. Coś wymyślimy.

– Nie. Nie rozumiecie, o co naprawdę chodzi – szepnęła Emma z rozpaczą. – Nie możecie. Ja też do pewnego czasu tego nie rozumiałam. Gdy byłam mała, rodzice znali wielu polityków, którym wydawało się, że uwielbiają swoją popularność. Gdy zaręczyłam się z Pikiem, widziałam, że on też kocha swoją sławę. Różnica polega na tym, że to był ich wybór. Chcieli tego. A ja nie. Nigdy nie chciałam. Czuję się tak… jakby porwano moją duszę. Zaręczyny z Pikiem tylko jeszcze wszystko pogorszyły. Popełniłam wielki błąd, wyjeżdżając do Kalifornii. – Zaczęła rysować butem kółka na piasku. – Uwielbiam wodę. Wychowałam się w Delaware, blisko plaży. A teraz nie jeżdżę nad morze nawet na wakacje, bo nie mogłabym znieść, żeby moje zdjęcia w kostiumie sprzedawano w supermarketach. Odkąd rozstałam się z Pikiem, trzymam się z dala od mężczyzn, bo nie chcę dostarczać tematu kolumnom plotkarskim. Nie popieram spraw, na których mi zależy, uważam na to, co czytam, z kim rozmawiam i o czym. Książki, które chciałabym przeczytać, i filmy, które chciałabym zobaczyć, kupują mi znajomi. W ten sposób przynajmniej mój gust pozostaje moją prywatną sprawą. I każdego wieczoru, gdy idę spać, zastanawiam się, kto okaże się fałszywym przyjacielem i sprzeda mnie.

Emma spoglądała na wschód, gdzie na linii horyzontu rysowała się już wąska wstęga ciemności, która za chwilę miała obwiązać planetę jak prezent.

– Gdy mama umarła na raka piersi, miałam siedemnaście lat. Poczułam wtedy, że mój świat się chwieje. Dosłownie wydawało mi się, że stał się mniejszy. Ona była dla mnie taka ważna i gdy umarła, część mojego serca też umarła. Była moją najlepszą przyjaciółką. Tato robił wszystko, żeby mi pomóc, ale niewiele rozumiał, a potem… potem go zabili i wtedy zagubiłam się zupełnie…

Tamtego dnia na lotnisku – w dniu morderstwa – to, co zrobiłam, nie było tym, czym się wydaje, kiedy się ogląda film. Zrozumcie, ja nie tylko broniłam ojca, ale też siebie. Gdy trzymałam go w objęciach na taśmie bagażowej, naprawdę czułam, że bez niego nie będę mogła żyć. A potem pif, paf i okazało się, że zostałam sama. Musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby dalej żyć.

Obsesja na moim punkcie, jaka zapanowała wśród ludzi, była dla mnie takim samym zaskoczeniem jak strzały z pistoletu. Może nawet większym. W końcu wiedziałam, że niektórzy nienawidzą mojego ojca za to, w co wierzył. Ale nie byłam przygotowana na to, że każdy będzie chciał kawałek mnie dla siebie.

Tydzień temu powiedziałabym wam, że wiem wszystko o tym, jak to jest, kiedy się straci kontrolę nad swoim życiem. Minęły już dwa lata, odkąd nie mam się gdzie ukryć, odkąd nie zostało mi właściwie nic, co mogłabym nazwać swoim. Nie mam rodziny, prywatności, sekretów. A teraz, gdy zniknął ten głupi dysk, straciłam kontrolę także nad tym, nad czym – wydawać by się mogło – nie można stracić kontroli. Jedna chwila i nie mam już nawet ciała, które mogłabym nazwać własnym. – Emma już od dłuższego czasu nie patrzyła na swoich towarzyszy, teraz nagle odwróciła się do nich. Najpierw spojrzała na Lauren, potem na Alana. – Czy rozumiecie, że stanę się czymś w rodzaju programu komputerowego? Zdalnie sterowana Emma Spire. Seks dla każdego. Alan, ty też możesz się pieprzyć z gwiazdą miesiąca. Ciekawe, ile to będzie kosztować. Ile jest warta moja cnota? Jak myślisz? Dwadzieścia dziewięć dziewięćdziesiąt pięć? Może trochę więcej, czterdzieści dolców jak walka Mike’a Tysona w kablówce? Jak długo będzie warto trzymać mnie w ofercie? – Lauren wzięła Emmę za rękę. – Wygrali. Wszyscy, którzy uważają, że mają do mnie prawo, do każdego kawałka mnie, który mogą wyrwać. A ja straciłam wszystko. To takie proste.

– Odzyskamy dysk – powiedziała Lauren.

Emma milczała. W jej oczach malowała się absolutna rozpacz.

– Nie możesz prosić policji o pomoc, prawda? – spytał Alan.

– Myślisz, że utrzymaliby to w tajemnicy? – zakpiła Emma.

– A jeśliby nazwać to kradzieżą technologii? Ethan jest wystarczająco ważny, żeby policja go wysłuchała nawet w sprawie tak błahej jak kradzież.

– Ethan ma kopie wszystkiego, co robi. Każdy, kto go zna, wie o tym. Miałby się przyznać, że ktoś mu ukradł dane, a on nie ma zapasowej kopii?

– Moglibyśmy uzyskać sądowy zakaz rozpowszechniania dysku.

– To by była doskonała reklama dla łajdaka, który go ukradł. Myślisz, że te cybernetyczne łobuzy z Internetu przejęłyby się tym? Nie trzeba publikować dysku. Można go kopiować na tysiąc rozmaitych sposobów. Z dysku na dysk, z modemu na modem. Zakaz publikacji? Nikogo by to nie powstrzymało.

– A twój przyjaciel Kevin? Mógłby pomóc?

– Dzwoniłam do niego rano. – Powiedziała Emma obojętnie. Mówiła już tylko przez grzeczność, a nie dlatego że spodziewała się, iż z pytań przyjaciół wyniknie jakieś rozwiązanie. – Spotka się z Ethanem. Będzie próbował się dowiedzieć, co się mogło stać, kto zabrał dysk. Kevin to zrobi, bo jest moim przyjacielem. Ale już za późno.

– Emma, może Ethan się myli co do swoich osiągnięć. Może nie uda się odtworzyć zapisu i dysk jest bezużyteczny?

– Alan, gdybyś ty był na moim miejscu, zgodziłbyś się na takie ryzyko?

Milczenie Alana było bardziej wymowne niż słowa.

Lauren próbowała zdobyć się na optymizm.

– Zawsze istnieje jakiś sposób. Coś na pewno wymyślimy – powiedziała. Emma przez długą chwilę siedziała w milczeniu. Potem odezwała się:

– Tak, może masz rację. Wracajmy.

Alan miał wrażenie, że Emma przytaknęła tylko po to, by dać znać, że skończyła mówić. Jednak z drugiej strony może Lauren obudziła w niej nadzieję. Mimo to obawiał się o Emmę. Gdy powiedziała, że chce się zabić, wyczuł, że mówi poważnie.

Kevin zastukał do drzwi. Otworzyła mu Lauren.

Alan zrobił przegląd lodówki i spiżarni Emmy, ale nie znalazł wystarczająco dużo produktów na kolację dla czterech osób, więc zadzwonił po pizzę.

Emma zrzuciła buty i skuliła się na kanapie z kolanami przy piersi. Włączyła telewizor. Szedł akurat program Hard Copy. Zadrżała, słysząc, że prezenter zapowiada reportaż o wakacjach księżnej Diany na Karaibach.

Rozpłakała się.

Kevin podbiegł do niej, zanim Lauren zdążyła się zbliżyć. Chwycił ją w ramiona i wyprowadził z pokoju.


Pizzę przywiozła wysoka szczupła dziewczyna. Wiedziała, że stoi na progu domu Emmy Spire. Alan otworzył drzwi tylko na kilkanaście centymetrów, ale dziewczyna usiłowała zajrzeć do środka w nadziei, że chociaż rzuci okiem na sławę, która tu mieszka.

– Nie ma jej – skłamał Alan.

Ramiona dziewczyny opadły.

– Szkoda. Jest taka cudowna. To znaczy ma klasę. I mieszka tu, w Boulder. Aż trudno w to uwierzyć. Mamy włosy tego samego koloru, prawda? To znaczy Emma i ja. – Dziewczyna przejechała ręką po swoich włosach koloru miodu, odrobinę jaśniejszych od włosów Emmy.

– Tak, dokładnie takie jak jej – przyznał Alan i dał jej dwa dolary napiwku ekstra, żeby sobie już poszła.

– Pan jest jej chłopakiem?

– Nie. Po prostu przyjacielem. – Rozmowa zaczęła być absurdalna. Nastoletnia roznosicielka pizzy zmusiła go, żeby opowiedział jej, co łączy go z Emmą.

– Ale zna ją pan?

– Tak.

– Och! – Dziewczyna spojrzała na rachunek, który trzymała w ręce, i nagle zorientowała się, jak wysoki napiwek dostała. – Super! Nie mogę się doczekać, żeby powiedzieć kumplom. – Z tymi słowami wreszcie poszła.

Alan zamknął drzwi i wrócił do kuchni. Właśnie na tym polegają kłopoty Emmy, myślał. Jeżeli już sam fakt, że dostarczasz pizzę do jej domu, jest wart, żeby opowiedzieć o tym przyjaciółkom, jaką wartość będzie miał ten cholerny dysk?

Kevin Quirk wziął swoją porcję i usiadł na kanapie tak blisko Emmy, że mógłby ją obronić, nawet gdyby niespodziewanie zawalił się dach. Jedząc, opowiadał o rozmowie z Ethanem, z którym spotkał się wcześniej.

– Twój chłopak ma w mieszkaniu wymyślny alarm i przysięga, że wieczorem zawsze go włącza. Chyba że ma gości na kolacji, co zresztą zdarza się rzadko, bo wyłączanie czujników na podczerwień, żeby goście mogli wyjść, to prawdziwy kłopot. Śmieszne, co? To zupełnie tak, jakby astronauta cierpiał na lęk wysokości. Więc kiedy ma gości, po prostu nie włącza alarmu. Emma, czy wczoraj wieczorem mówił, że alarm jest włączony? Emma pokręciła przecząco głową.

– I nie widziałaś, żeby go włączał?

Jeszcze raz zaprzeczyła.

Głos Kevina stał się ostrzejszy.

– I pewnie nie spotkałaś się z ochroniarzem, którego ci poleciłem?

– Wtedy dysk już zniknął. Nie miałam po co się z nim spotykać.

– Mogę go tu zaraz sprowadzić.

– Nie trzeba.

– Ethan Han mówił mi – kontynuował Kevin już spokojnie – że jego zdaniem złodziej musiał wejść przez dach sąsiedniego domu. Takie wielkie dwuspadowe dachy świetnie nadają się do wspinaczki. Poszedłem to sprawdzić. Jeden zatrzask przy oknie jest zadrapany i wygięty. Zdjąłem odciski palców i ktoś z AFIS je dla mnie sprawdzi. Wziąłem też odciski z wózka, na którym stał komputer. Może nic nie znajdziemy. Albo tylko twoje odciski lub pracowników Ethana. On mówi, że przez laboratorium codziennie przewija się sporo osób. Mam też listę gości, którzy byli tamtego dnia na kolacji. Czy któreś z was może mi powiedzieć, kim oni są?

Kevin jedną ręką obejmował Emmę. Drugą wyciągnął kartkę w kierunku Lauren i Alana. Alan ją wziął i przeczytał. Podał ją Lauren, mówiąc:

– Nie ma tu J.P.

– Tak. Ale poza tym są chyba wszyscy, którzy wtedy siedzieli przy stole – powiedziała Lauren.

– Kto to jest J.R?

– J.P. Morgan to wspólnik Ethana. Lauren, jak on ma na imię? Thomas?

– Chyba tak.

– I był na przyjęciu? Wysoki, szczupły facet z fryzurą, która wygląda jak czapka z szopa tylko bez ogona?

– Tak, to właśnie J.P.

– Przyszedł, kiedy rozmawiałem z Hanem, ale się nie przedstawił.

Emma odezwała się po raz pierwszy od dłuższego czasu:

– J.P. jest wspólnikiem Ethana w BiModalu. Przychodzi i wychodzi, kiedy chce.

– A kim są Raoul Estevez i jego żona? Ktoś z was ich zna?

– Mamy z Dianę wspólny gabinet – wyjaśnił Alan. – Oboje są naszymi przyjaciółmi. Raoul od niedawna współpracuje z BiModalem. To ludzie poza podejrzeniami.

– Nikt nie jest poza podejrzeniami. Ma dostęp do mieszkania?

– Cały personel techniczny ma dostęp do laboratorium – powiedziała Emma. – Mieszkanie Ethana znajduje się na tyłach budynku, a drzwi są zamknięte na klucz.

– A resztę gości, inwestorów, poznaliście dopiero na kolacji, tak?

Wszyscy potwierdzili.

– No dobrze. Zacznijmy od początku. Jaką wartość ma dysk i w jakim celu ktoś mógł go ukraść?

– Szantaż, nacisk, pieniądze – odpowiedziała Lauren.

– Szantażować kogo? Emmę czy Ethana? – spytał Alan.

– Ja stawiałbym na Emmę – odparł Kevin. – A może Ethan też mógłby coś na tym stracić?

– Nie wiadomo – zastanawiał się Alan. – BiModal to prywatna firma. Gdyby Ethan próbował wypuścić akcje na rynek, dane zarejestrowane na dysku mogłyby go skompromitować.

– A zamierzają to zrobić? – W głosie Kevina słychać było tak wyraźne zainteresowanie, że Alan pomyślał, że Quirk zaraz zadzwoni do swojego brokera.

– Zdaje się, że Ethan chciałby. Napływ kapitału rozwiązałby jego finansowe kłopoty, mógłby szybciej osiągnąć wyniki. Jednak J.P. przekonał go, żeby tego nie robił.

– Dlaczego?

– Raoul mówił mi, że J.P. woli poczekać, aż oferta będzie bardziej korzystna dla przyszłych akcjonariuszy. Twierdzi, że przy odrobinie cierpliwości nie tylko napłynie znacznie większy kapitał, ale też główni udziałowcy z dnia na dzień zostaną miliarderami, tak jak to się stało z Billem Gatesem i Microsoftem czy Markiem Andreesenem i Netscape.

– Raoul naprawdę mówił, że będą miliarderami? – zdziwiła się Lauren – To nie jest nieprawdopodobne – przytaknął Kevin. – Gdy Netscape przedstawiło swoją pierwszą publiczną ofertę, jego wartość w ciągu czterech miesięcy wzrosła o sześćset procent. Najważniejsze, jak inne firmy oceniają potencjał przedsiębiorstwa wchodzącego na giełdę. – Jednak nie to najbardziej interesowało Kevina. Wciąż szukał podejrzanych. – Kto miał możliwość ukradzenia dysku? Ethan mówi, że osiem czy dziewięć osób ma klucze do laboratorium i zna szyfr. Technicy, wspólnicy, portierzy. Emma, czy przychodzi ci na myśl jeszcze ktoś?

Emma wzruszyła ramionami.

– Włamywacz?

– Raczej nie. Włamywacz wziąłby co innego. Czy ktoś mógł wejść, kiedy wy…

Emma przerwała mu w pół słowa.

– Muzyka grała bardzo głośno. Ktoś mógł wejść. Może obserwował nas przez okno. Nie wiem. Nie chcę o tym myśleć.


Lauren poprosiła Alana, żeby pomógł jej pozmywać naczynia.

– To musiał być ktoś, kto zna się na komputerach – odezwał się Alan, gdy zostali sami w kuchni. – Kto inny mógłby wykorzystać takie dane?

– A Ethan? Może powiedział, że ukradziono dysk, bo nie chciał kasować zapisu? – Lauren zniżyła głos. – Czy Emma mówiła poważnie?

– O czym? O samobójstwie?

– Tak.

– Zanim stąd wyjdziemy, muszę z nią jeszcze porozmawiać, dowiedzieć się, jaki ma plan. Myślę, że istnieje spore ryzyko. To na pewno poważny zamiar.

– Co masz na myśli, mówiąc „plan”?

– Plan to metoda, sposób, w jaki ktoś zamierza się zabić. Jeżeli będę go znał, łatwiej mi będzie ocenić stopień zagrożenia, bo nawet osobie, która na serio chce się zabić, często udaje się przeżyć. Wierzy na przykład, że wystarczy pięć tabletek tylenolu i szklaneczka tequili. A w rzeczywistości to samobójcza próba o małym stopniu ryzyka.

Lauren wstawiła opłukane talerze do zmywarki i zabrała się za szklanki.

– Ale co myślisz o tym z punktu widzenia klinicznego? Mnie się wydaje, że zupełnie straciła odporność. Boję się o nią.

Alan mył stół.

– Zgadzam się z tobą. Ledwo się trzyma.

– Powinna zostać sama w domu?

– Pytasz, czy byłoby lepiej, gdybym ją zabrał do szpitala? Może. Ale na razie nie mam prawa. Emma mówi, że popełni samobójstwo, jeżeli coś się wydarzy. Prawo nie uznaje tego za bezpośrednie zagrożenie życia. Sama dobrowolnie nigdy by nie poszła do szpitala. Wieść natychmiast by się rozniosła, a tego nie zniesie. Spróbuję ją namówić, żeby jutro rano spotkała się z jakimś terapeutą. Do tego czasu albo ty musisz tu zostać na noc, albo ona pojedzie do nas.

– A co z Dianę? Mogłaby się nią zająć.

– Lepiej nie, bo Raoul pracuje u Ethana.

– Możesz w to uwierzyć? – Lauren zamyśliła się. – To jak… jak koszmar. To znaczy, czy potrafisz sobie wyobrazić, co by się stało, gdyby ten dysk został rozpowszechniony, i co by to znaczyło dla Emmy?

– To coś w rodzaju cyfrowego gwałtu – powiedział Alan.

– Nie, to jest gwałt. Zbiorowy. Razy tysiące albo nawet miliony. To gwałt na zamówienie.

Alan instynktownie wiedział, że jego żona, jeśli chodzi o gwałt, ma znacznie bardziej radykalne poglądy. On będzie musiał jeszcze to wszystko przemyśleć.

– A co myślisz o Kevinie Quirku? – spytał.

Dotknął czułego miejsca. Lauren zatrzasnęła drzwiczki zmywarki.

– Co myślę o przyjacielu Emmy, Kevinie? – Obejrzała się, żeby sprawdzić, czy Kevin nie słucha. – Wiesz co? Prawda jest taka, że mu nie wierzę. Obawiam się, że jeżeli to nagranie kiedykolwiek wyjdzie na światło dzienne, on będzie pierwszym mężczyzną, który zechce z niego skorzystać. Właśnie to myślę o Kevinie Quirku. Że to on śledził wczoraj Emmę i to on ukradł ten cholerny dysk.


Zanim Kevin zdążył przedstawić swoją propozycję, Lauren szybko oświadczyła, że zostaje u Emmy na noc.

Alanowi wydało się, że Kevin poczuł się jak w pułapce. Wymruczał coś o tym, że i tak musi zostać w Boulder jeszcze jeden dzień, żeby prowadzić śledztwo w sprawie zaginionego dysku, i najlepiej będzie, jeżeli prześpi się w salonie Emmy.

Widząc gwałtowną niechęć na twarzy żony, Alan zaprosił go do domu. Będzie mógł przespać się w gościnnym pokoju, a nie kulić się na niewygodnej kanapie.

Jednak noc w obcym domu, osiem kilometrów od Emmy, nie była tym, co Kevin sobie zaplanował.

– Właściwie mogę wynająć pokój w motelu – powiedział i zapytał o adres Holiday Inn.

Gdy wreszcie uściskał Emmę i wyszedł, była już jedenasta. Lauren pomyślała, że jednak wolałby zostać. Bezskutecznie próbowała przekonać samą siebie, że było to podyktowane jedynie troską o Emmę. Nie mogła się pozbyć myśli, że Kevin jest nią zainteresowany. Przecież mnóstwo sławnych osób związało się ze swoimi ochroniarzami: Patty Hearst, jedno z dzieci Geralda Forda, córka księżnej Grace…

Alan usiadł koło Emmy i zaczekał, aż na niego spojrzy.

– Emma – powiedział. – Wydaje mi się, że potrzebujesz wizyty u terapeuty. Jak najszybciej. Jutro rano.

– Wiem. Też o tym myślałam. Czy to możesz być ty?

– Byłoby cudownie, bo już jesteśmy przyjaciółmi, ale to niemożliwe. Jednak znam kilka odpowiednich osób. Zadzwonię i spytam, czy ktoś mógłby cię jutro przyjąć.

– Jutro jestem bardzo zajęta. Wykłady i inne rzeczy.

– Emma, to ważne.

Popatrzyła na Lauren, która zachęcająco kiwała głową.

– Dobrze – zgodziła się.

– Dajesz słowo?

– Tak.

Alan wiedział, że jej zgoda jest wynikiem kapitulacji. Znał jednak Emmę na tyle, by wiedzieć, że jeśli dała słowo, dotrzyma go. Na tym etapie nie wymagał entuzjazmu, wystarczy mu współpraca.

Mimo to bał się o Emmę. Instynkt zawodowy mówił mu, że jej psychika doznała czegoś w rodzaju udaru i nie wytrzyma już długo.


Lauren namówiła Emmę, żeby się położyła.

Sypialnia, którą po przyjeździe do Boulder Emma sobie wybrała, należała kiedyś do jej dziadków. Teraz miejsce małżeńskiego łoża zajęło zwykłe metalowe łóżko z materacem. Obok niego niby strażnik stała wysoka szafka z drzewa sosnowego. Jaśniejsze miejsce na ścianie za łóżkiem wskazywało, że przez wiele lat wisiało tu jakieś dzieło sztuki.

Emma niczym tej plamy nie przykryła. W ogóle ściany sypialni były nagie. Okna zasłaniały szerokie okiennice, wypłowiałe do brzydkiej bieli.

Pod jedną ścianą stała metalowa etażerka ze szklanymi półkami, zastawiona od góry do dołu oprawionymi w ramki zdjęciami Emmy, jej matki, ojca i dziadków.

Lauren pomyślała, że ten pokój wygląda jak klasztorna cela. Albo może jak bezpieczna kryjówka. W każdym razie nie jak sypialnia we własnym domu. Emma musiała się tu wprowadzić, zanim była gotowa się usamodzielnić.

W rajstopach i podkoszulku z tytułem któregoś filmu jej byłego narzeczonego Emma podciągnęła kołdrę pod brodę i odwróciła się do ściany, pokazując Lauren plecy. Lauren usiadła na brzegu łóżka.

– Emma, na pewno nie jest aż tak źle, jak ci się wydaje.

Przez chwilę Lauren miała nadzieję, że wyczerpanie i lęk odebrały Emmie siły do tego stopnia, że zasnęła. Ona jednak odchrząknęła, odgarnęła włosy z twarzy i powiedziała:

– Już się nauczyłam, że w moim życiu wszystko układa się tak źle, jak na to wygląda. Jest jeszcze coś, czego ci nie powiedziałam.

Lauren poczuła przypływ paniki, ale łagodnie pogłaskała Emmę po włosach.

– Co takiego? – spytała.

– Coś okropnego.

Lauren nie potrafiła sobie wyobrazić nic gorszego niż to, co już się stało.

– Powiedz mi – poprosiła, chociaż nie chciała nic więcej usłyszeć. Chciała uciec z tego pokoju, wskoczyć do samochodu, przywitać się ze swoim psem, i być we własnym domu, we własnym łóżku, z własnym mężem.

– Chodzi o Ethana.

– No, tak – mruknęła Lauren. Wcale jej to nie zdziwiło.

– Podejrzewam, że Ethan… należy do jakiegoś stowarzyszenia obrońców życia poczętego.

Lauren już chciała zapytać „No i co z tego?”, ale zaraz jej zmęczony umysł przypomniał sobie o powiązaniach Nelsona Newella, mordercy ojca Emmy, z organizacjami radykalnych przeciwników aborcji.

– O Boże – szepnęła.

– Właśnie. O Boże.

– Myślisz, że celowo się z tobą poznał, umawiał i zrobił to nagranie?

Lauren położyła rękę na ramieniu przyjaciółki. Emma jeszcze bardziej się skuliła.

– Nie chcę myśleć w ten sposób o kimś, z kim… dopiero co spałam, ale muszę to wziąć pod uwagę. Muszę. Ethan wydawał się taki szczery. Może jednak źle go oceniłam. Lauren… ci ludzie z rozkoszą by mnie zranili. Nic nie sprawiłoby im większej radości niż obrzucenie mnie błotem nad grobem mojego ojca.

Czy Ethan właśnie dlatego zalecał się do Emmy? Czy chciał sprowokować wielki skandal, żeby zniszczyć jej wizerunek? Lauren wydawało się, że to zbyt skomplikowana i niezręczna intryga. Uważała raczej, że jeżeli domysły Emmy są słuszne i Ethana rzeczywiście łączy coś z obrońcami życia poczętego, motywem była po prostu zemsta. Po prostu nadarzyła się okazja.

– Jesteś pewna? – spytała Lauren. – Tego, że Ethan należy do jakiejś organizacji przeciwników aborcji?

– Nie. Widziałam tylko pewien list.

– Przeczytałaś go?

– Nie. Koperta była zaklejona. Ale list był od nich.

– Może to tylko prośba o pieniądze. Pewnie wysyłają ich mnóstwo.

– Nie! – krzyknęła Emma. Przetoczyła się na brzuch i wtuliła twarz w poduszkę. – Mam takie okropne poczucie, że on do nich należy. Uwierz mi.

Jeszcze wczoraj, pomyślała Lauren, uwierzyłabym ci. Ale dziś nie jestem tego taka pewna.


Następnego dnia Lauren obudziła Emmę o wpół do ósmej. Musiała być w sądzie o dziewiątej, a zanim zostawi Emmę samą, chciała się upewnić, w jakim jest nastroju i jakie ma plany.

Emma była o wiele pogodniejsza niż wczoraj, a gdy przyszła do kuchni i poczuła zapach świeżo parzonej kawy, Lauren wydawało się, że zobaczyła na jej ustach lekki uśmiech.

– Dziękuję, że mnie obudziłaś. O wpół do dziesiątej mam zajęcia, których nie mogę opuścić. Wykładowca to prawdziwy tyran. – Pokiwała głową. – Pewnie jest trochę szalony. – Nalała sobie kawy i dodała dużo mleka.

Lauren ucieszyła się, że Emma ma coś do roboty i musi wyjść z domu.

– A po wykładzie?

Emma znów się uśmiechnęła, tym razem szeroko.

– Chcesz wiedzieć, czy strzelę sobie w łeb jeszcze przed lunchem, prawda?

Lauren omal się nie zakrztusiła kawą.

– Nie to chciałam powiedzieć. – Z wielkim wysiłkiem uśmiechnęła się tak samo radośnie jak Emma. – W każdym razie niezupełnie.

– Profesor jest wredny, ale to dobry wykładowca. Nic mi się nie stanie. O wpół do dwunastej mam kolejne zajęcia. Potem przyjdę do biura. Może nie pamiętasz, ale o trzeciej chcę być na przesłuchaniu w sprawie Ramireza. Przygotowałam do niego wnioski.

– Dzięki, że mi przypomniałaś. – Lauren nie miała dziś głowy do spraw zawodowych. – Zupełnie mi to wyleciało z głowy. Wobec tego spotkamy się w biurze koło drugiej i pójdziemy razem do sądu, dobrze?

– Dobrze – zgodziła się Emma, popijając kawę.

– A, i nie zapominaj, że Alan zadzwoni, żeby ci podać nazwisko terapeuty. Obiecałaś, że dziś się z którymś spotkasz. Spróbujesz się umówić?

– Tak, mamo. Oczywiście, o ile mój rozkład zajęć na to pozwoli. – Słowom tym towarzyszył uśmiech jeszcze cieplejszy niż poprzednie. Nie był to promienny, typowy dla Emmy uśmiech, ale okazał się wystarczająco szczery, by Lauren się uspokoiła. Doszła do wniosku, że może zostawić Emmę samą i wrócić do domu, żeby przebrać się do pracy.

W domu pocztą głosową przekazała Alanowi długą wiadomość na temat ostatnich wydarzeń.


Kilka minut po wyjściu Lauren do Emmy zadzwonił Kevin Quirk.

– Jak się czujesz? – spytał. W jego głosie słychać było troskę.

– Dobrze. I dzięki za wszystko, co dla mnie zrobiłeś. Wczoraj byłam zbyt zdenerwowana, żeby o tym mówić, ale obawiam się, że facet, z którym się spotykam, współpracuje z ruchem na rzecz obrony życia poczętego.

Kevin natychmiast jej uwierzył.

– Czyli wygląda na to, że wszystko zostało zaplanowane – stwierdził.

– Mógłbyś sprawdzić, co go z nimi łączy?

– Tak. Znam kogoś, do kogo mogę zadzwonić.

– Kevin, ty zawsze znasz kogoś, do kogo możesz zadzwonić. Ale proszę, bądź dyskretny.

– Co mogę ujawnić?

– Bądź dyskretny.

– Jasne. Zostaw to mnie.

– A co z twoją rodziną? Nie musisz wracać do domu?

– Już się przyzwyczaili, że często mnie nie ma. Co będziesz dziś robiła? Powiedziała mu.

– Masz pager albo telefon komórkowy?

– Telefon komórkowy.

– Daj mi numer. Podała.

– Zadzwonię do ciebie, gdy tylko czegoś się dowiem. Zamierzam odnaleźć ten cholerny dysk i zniszczyć go. A ty musisz mi obiecać, że będziesz ostrożniejsza przy wyborze mężczyzn, z którymi sypiasz.

Aż się wzdrygnęła, słysząc jego twardy ton. Przecież jestem ostrożna, pomyślała. Udało jej się jednak opanować.

– Kevin, dziękuję ci za to, że mi pomagasz. Do widzenia.


Potem zadzwonił Alan.

– Emma, jak się czujesz? – spytał.

– Zaczynam mieć dość mówienia ludziom, że czuję się dobrze – odparła ze złością.

– Masz prawo. Tylko że my martwimy się o ciebie. Dam ci numery dwóch terapeutów, którzy mogą cię dziś przyjąć.

Alan spodziewał się, że rozpacz Emmy jeszcze się pogłębiła, tymczasem usłyszał energiczne:

– Świetnie. Podaj mi te numery. – Zapisała je i powiedziała: – Teraz muszę lecieć, bo spóźnię się na zajęcia. Jak tylko będę miała wolną chwilę, zadzwonię do któregoś.

Nie spytała, dlaczego Alan poleca właśnie ich ani który jest lepszy, nie wspomniała, że pójdzie na wizytę.

– Emma, naprawdę dobrze się czujesz?

– Nie przejmuj się mną aż tak. Nie zamierzam strzelać sobie w łeb.

Alan się przeraził. Teraz już wiedział, w jaki sposób Emma zamierza odebrać sobie życie.

Wykładowca Emmy uważał, że sędzia Lance Ito, który konfiskuje odzywające się podczas rozprawy pagery i telefony komórkowe, ma absolutną rację. Pomysł tak mu się spodobał, że wprowadził go w życie na swoich wykładach. Od początku semestru odebrał studentom sześć pagerów i dwa telefony komórkowe i w czasie zajęć eksponował na katedrze ten łup w plastikowej torbie. Pod koniec semestru poprosi jakiegoś artystę, żeby twórczo go wykorzystał, na przykład zrobił coś w rodzaju sędziowskiego młotka. Efekt jego pracy zamierzał powiesić na ścianie w gabinecie.

Jak łowieckie trofeum.

Żeby uchronić się przed konfiskatą, wchodząc na salę wykładową, Emma zawsze wyłączała swój telefon.

A potem często zapominała go włączyć. Tak jak dziś.

Kevinowi Quirkowi nie udało się z nią skontaktować. Próbował kilka razy bezskutecznie, aż w końcu zostawił wiadomość na sekretarce w domu Emmy. Dla pewności zadzwonił również do biura prokuratora. Nie zastał jej tam, więc zostawił dyskretną wiadomość:

– Cześć, to ja. Chyba coś mam. Zadzwonię później.


Gdy Emma wyszła na dwór po ostatnim wykładzie, było gorąco i bezwietrznie. Resztka liści na drzewach trwała nieruchomo. Z Kanady nadciągał arktyczny front, ale dopiero za kilka godzin nieuchronnie zderzy się z wielką masą ciepłego, wilgotnego powietrza znad Zatoki Meksykańskiej, leniwie sunącego na północ. Strefa wyjątkowo niskiego ciśnienia po cichu napływała nad Four Corners, tworząc ogromny wir, który wkrótce porwie obie masy powietrza i po wschodniej stronie kontynentalnego działu wodnego narodzi się wielki huragan.

Meteorolodzy nazywali to klasycznym zderzeniem dwóch frontów, a mieszkańcy Boulder cholerną śnieżycą.

Emma nie myślała o nadchodzącej zamieci. Miała na sobie czarne dżinsy i skromną czarną trykotową bluzkę. Jej twarz ocieniała czapka z daszkiem, gęste kasztanowe włosy splotła starannie we francuski warkocz. Oczy zasłoniła ciemnymi okularami. Wiedziała, że w takim stroju nikt przypadkowy jej nie rozpozna. Jeżeli wydawcy brukowców nie polecili swoim pismakom, by przypomnieli o niej czytelnikom, nie przyciągnie niczyjej uwagi.

Na wykładach myślała właściwie tylko o zaginionym dysku. Już nie liczyła na jego odnalezienie. Doszła do wniosku, że ktokolwiek go ukradł, zrobił to dlatego, że wiedział, co tam zarejestrowano, i był na tyle sprytny, by trafnie ocenić wartość nagrania. No i z pewnością umiał je skopiować. Raz, dziesięć czy tysiąc razy.

Mimo optymistycznych zapewnień Lauren Emma czuła, że nie ma żadnej nadziei.


Dzień Alana Gregory’ego zaczął się psuć krótko po trzeciej. Miał pacjenta, gdy zadzwoniła Lauren i powiedziała, że Emma nie przyszła do sądu na rozprawę, na którą tak czekała, a telefon w jej domu nie odpowiada. Może odezwała się do niego?

Nie, nie odezwała się. Był ciekaw, czy zadzwoniła do któregoś z terapeutów. Stracił godzinę przy telefonie, żeby się dowiedzieć, że nie skontaktowała się z żadnym z nich.

Kwadrans po czwartej Alan włożył ręce do kieszeni spodni i poszedł do poczekalni zaprosić kolejną pacjentkę, Kendal Green, delikatną kobietę, która nie tylko musiała zmagać się z niską samooceną, lecz także prowadziła trudną walkę o opiekę nad małymi dziećmi.

W poczekalni stało sześć krzeseł i kanapa, a przed nią stary sosnowy stół z czasopismami. Kendal na ogół wybierała krzesło naprzeciwko drzwi, w najdalszym kącie pokoju. Alan od razu tam spojrzał, ale zamiast Kendal Green zobaczył Emmę Spire. Emma nerwowo przebierała palcami po grzbiecie czasopisma, które trzymała na kolanach. Spojrzenie utkwiła w jedynym oknie.

Zdenerwowana Kendal siedziała na brzeżku kanapy, plecy miała wyprostowane jak żołnierz piechoty morskiej, na kolanach trzymała torebkę ze znakiem firmy Gucci.

Alan nie wiedział, co robić. Na tę godzinę zapisana była Kendal, ale nagłe pojawienie się Emmy zaalarmowało go. Pomyślał, że Emmie grozi w tej chwili bezpośrednie niebezpieczeństwo. Podszedł zatem do Kendal, pochylił się nad nią i powiedział:

– Muszę chwilę porozmawiać z tamtą panią. To bardzo pilne. Czy mogłabyś kilka minut zaczekać?

Kendal spojrzała na Emmę tak, jakby dopiero teraz zauważyła, że oprócz niej ktoś tu jeszcze jest.

– Nie… możesz mnie przyjąć?

– Oczywiście, że cię przyjmę. Porozmawiamy, tyle że troszkę później. Po prostu zdarzył się nagły wypadek.

– Wiesz, że jutro mam spotkanie z ludźmi z opieki. – W jej głosie słychać było jednocześnie panikę i niezadowolenie.

– Wiem. Przepraszam, że musisz chwilę poczekać. Naprawdę, bardzo cię przepraszam.

Kendal w końcu uświadomiła sobie, kim jest młodsza kobieta.

– O Boże – szepnęła. – Ale poświęcisz mi tyle czasu, co zawsze?

Alan wprost fizycznie odczuwał niepewność Kendal. Bała się, że jej terapeuta zachowa się tak samo jak mąż i porzuci ją dla młodszej i bardziej atrakcyjnej kobiety.

– Mam nadzieję, ale nie mogę ci tego obiecać. Pozwól, że najpierw porozmawiam z tamtą pacjentką, a potem zobaczymy, dobrze?

Kendal była zdruzgotana.

Alan podszedł do Emmy i powiedział cicho:

– Emma, chodź, proszę, do gabinetu.

Wstała powoli, nie patrząc mu w oczy. Pomyślał, że każdy ruch kosztuje ją wiele wysiłku.

W gabinecie Emma usiadła daleko od biurka i podwinęła pod siebie nogi.

Alan czekał.

Patrzyła w okno. Zaczął wiać silny wiatr – zapowiedź zimnego frontu. Drzewa wyginały się, za szybą fruwały liście i gałązki. Temperatura w ciągu godziny spadła o dwa stopnie.

– Cześć – odezwała się w końcu, nadal nie patrząc na Alana.

Alan zastanawiał się, jak ma w tej sytuacji postąpić.

Na ogół ludzie pogrążeni w rozpaczy mają podkrążone oczy i przetłuszczone włosy, brudne ubranie i brzydko pachnący oddech. Ale wiedział, że rozpacz jest jak kameleon. W dżinsach i trykotowej bluzce Emma wyglądała świeżo i wydawało się, że po prostu jest w nie najlepszym humorze. Podążył wzrokiem za jej spojrzeniem i zobaczył, jak bardzo popsuła się pogoda. Miał nadzieję, że ma w samochodzie ciepłą kurtkę, ale zaraz uświadomił sobie, że Emma potrzebuje ochrony przed czymś o wiele poważniejszym niż zimno.

Poczuł ulgę, że wreszcie się odezwała, i powiedział:

– Witaj, Emmo. Cieszę się, że przyszłaś. Jak mogę ci pomóc?

W którymś momencie będzie musiał powiedzieć, że etyka zawodowa nie pozwala mu zostać jej psychoterapeutą. Jednak z tą informacją może zaczekać, dopóki nie ustali stanu emocjonalnego Emmy, a na pewno będzie on zły. Może nawet będzie musiał jej zaproponować, żeby któryś z kolegów umieścił ją w szpitalu.

– Chyba nie możesz – szepnęła Emma ochryple. Jedynym wyraźnym dźwiękiem w pokoju było tykanie zegara. Na dworze jęczał i wył wiatr. Akompaniowały mu uderzenia gałązek i śmieci o szyby.

– Ale przyszłaś do mnie. – Widział, że jej nadzieje się rozwiały, a w jej sercu panoszy się rozpacz. Niezależnie od tego, o czym będą mówili, będzie to rozmowa o samobójstwie. Na takie wyznanie czekał.

Emma odchrząknęła, ale nadal miała zachrypnięty głos.

– Nie chciałam wracać do domu. Nie chciałam iść do pracy. Nie mogłam podnieść słuchawki i zadzwonić do mamy albo do taty. Więc przyszłam tutaj.

Jej desperacja zasmuciła Alana. Szukając schronienia przed straszliwą burzą, nie miała lepszego wyboru niż gabinet człowieka, którego prawie nie znała.

Na horyzoncie Emmy rysowały się kiepskie wybory, co błędnie odczytała jako brak wyboru.

Alan często porównywał psychoterapię do lotu samolotem. I jedno, i drugie jest poważną pracą wymagającą wielkiej uwagi, ale w gruncie rzeczy to zwykła rutyna. Dla pasażerów umiejętności pilota są czarną magią, tak samo jak czarną magią są dla pacjentów umiejętności terapeuty. Ale zarówno pilot, jak i terapeuta w swojej pracy nie widzą nic nadzwyczajnego. Czasami jednak nadchodzi kryzys tak poważny, że trzeba wznieść się na wyżyny profesjonalizmu, by sobie z nim poradzić.

Dziś samolot, którym leciała Emma, stracił skrzydła.


Po wyjściu z sądu Lauren szybko wróciła do biura. Robiło się coraz zimniej, a ona nie wzięła ze sobą płaszcza. Usiadła przy biurku, przeczytała pozostawione wiadomości i włączyła pocztę głosową. Emma, jako stażystka, nie miała własnego numeru, więc nieliczne wiadomości dla niej były przekazywane Lauren.

Osoba, która dzwoniła, nie przedstawiła się, ale Lauren rozpoznała monotonny głos Kevina Quirka mówiącego, że trafił na ślad dysku.

Świetnie, pomyślała Lauren, i wcisnęła klawisz, żeby zachować nagranie dla Emmy.

Następna wiadomość była niepokojąca. Cichy głos, którego Lauren nie poznała w pierwszej chwili, powiedział:

– Facet, który to ma, mówi, że zastanawia się nad transakcją. Odda mi dysk za rzeczywiste działanie. Możesz w to uwierzyć?

Lauren przetłumaczyła to sobie następująco: „Jeżeli zaśpiewasz dla mnie osobiście, oddam ci taśmę z twojego koncertu”.

Jeszcze raz odtworzyła nagrane słowa. Czyj to głos? Emmy? Tak, to Emma.

Ktoś obiecuje, że zwróci dysk, pod warunkiem że Emma zgodzi się z nim przespać. Raz. Lauren zastanowiła się, co sama zrobiłaby w takiej sytuacji.

Co gorsze: być raz zmuszoną do odbycia stosunku wbrew własnej woli, czy pogodzić się z tym, że gwałt będzie się powtarzał w nieskończoność, tysiące, może miliony razy, a ty nawet nie będziesz o tym wiedziała?

Emma próbowała przedstawić Alanowi tę samą łamigłówkę.

Znalazła wiadomość w kopercie włożonej pod wycieraczkę w jej samochodzie. W pierwszej chwili propozycja ją zaskoczyła. Potem rozzłościła. Zaczęła się wahać, zastanawiać nad korzyściami, jakie przyniósłby szybki stosunek, gwałt spowodowany szantażem. Może to najlepsze rozwiązanie. Sposób na to, by zakończyć całą sprawę.

– Tak więc mam dwie możliwości: jeden szybki numerek z tym facetem, kimkolwiek jest, i dostaję z powrotem dysk. W praktyce znaczy to, że jeśli zgodzę się najednorazowy gwałt, uwolnię się od groźby niekończącego się gwałtu. A jeżeli powiem nie, będę musiała pogodzić się z konsekwencjami tego, że dysk zostanie rozpowszechniony.

Alan rozumiał, że Emma nie prosi o radę. Oboje wiedzieli, że przez to pole minowe nie prowadzi żadna bezpieczna ścieżka, a Alan nie potrafił jej pokazać, gdzie może bezpiecznie postawić nogę.

– Powiedzmy, że dasz mu to, czego chce. Zgadzasz się i… odbywasz z nim stosunek. – Alan zawahał się, ale nie znalazł sposobu, by uniknąć tego sformułowania. – Zgadzasz się na to, żeby cię zgwałcił.

– I…?

– Sama wiesz, że żadna siła nie zmusi go do zwrotu dysku. Nawet zakładając, że go ma.

– Nie mogę liczyć na to, że zachowa się honorowo, prawda? – Emma roześmiała się gorzko.

– Nie, nie możesz – odparł poważnie Alan. Chciał, żeby Emma dobrze to zrozumiała.

Tak cicho, że Alan musiał się pochylić, by ją usłyszeć, Emma oznajmiła:

– On już na pewno zrobił kopie. To łatwe, jeżeli się wie jak.

– Tak, prawdopodobnie tak.

Za oknem z nieba powoli ukośnie spadały ogromne płatki śniegu – jak zwiadowcy badający teren. Nie spieszyły się, by dotknąć ziemi. Nisko wiszące chmury w różnych odcieniach szarości mogły posłużyć za paletę barw, którymi można by odmalować rozpacz Emmy.

Milczała długą chwilę, w końcu cicho powiedziała:

– Nigdy nie potrafiłam zrozumieć, dlaczego zostałam wybrana. Dlaczego moje życie stało się tak ważne, że zostało częścią życia innych ludzi. Chyba nigdy się tego nie dowiem. Czasami czuję się tak, jakby moje ja, moja prawdziwa osobowość zmieniła się w jakąś nadzwyczajną przyprawę, którą inni mogą wziąć z półki i posypać nią własne życie, żeby dodać mu smaku. Stałam się po prostu przyprawą. Oto, czym teraz jestem.

Alan uznał, że na razie lepiej się nie odzywać.

– Pierwsze dni po śmierci tatusia pamiętam jak przez mgłę. Nie od razu zorientowałam się, że media traktują mnie jak „nowość”. Byłam zbyt przestraszona tym, co mi się przydarzyło, samotna i zdecydowana, żeby swoim życiem dać rodzicom powód do dumy. Gdy zaczęłam z tego wychodzić – wychodzić z mgły – po pogrzebie i w następnym tygodniu, już byłam własnością mediów. Wydawało mi się, że dziewczyna z pierwszych stron magazynów to nie ja, tylko jakaś inna, mądrzejsza, ładniejsza i bardziej urocza osoba. Ludzie z otoczenia prezydenta zachęcali mnie, żebym nie broniła dostępu do siebie. Mówili, że w ten sposób uczczę pamięć ojca, że za moim pośrednictwem ludzie będą mogli go poznać. Posłuchałam ich. Rozmawiałam z Barbarą Walters, z Lanym Kingiem i innymi. Spotykałam się z gwiazdami filmu. Ale tego było mi za mało. Musiałam jeszcze zaręczyć się z gwiazdorem. Co za błąd! Powinnam była po prostu zniknąć.

Dlaczego? Ciągle zastanawiam się dlaczego? Co takiego zrobiłam, że sobie na to zasłużyłam? Powiedziałam szaleńcowi, żeby nie zabijał mojego ojca. Tylko tyle. Potem zaręczyłam się z aktorem. Nie jestem odważna. Brak mi pewności siebie. Codziennie w gazetach i telewizji pojawiają się więksi bohaterowie niż ja. Na świecie żyją miliony kobiet ładniejszych ode mnie, więc na pewno nie chodzi o moją urodę. Nie może o to chodzić.

Więc dlaczego nie zostawią mnie w spokoju? Jeżeli nawet było we mnie coś, co lubili i co ja lubiłam, to coś już umiera. Czy oni tego nie widzą? Zabijają mnie. Z każdym kęsem mnie zabijają. Z każdym błyskiem flesza pożerają cząstkę mnie. Powoli, nieuchronnie to, co było dla nich we mnie wyjątkowe, umiera. Dlaczego ktoś chce mieć na dysku moje ciało? Boże, jak bardzo mam się przed nimi obnażyć?

Alan przypomniał sobie, że zanim poznał Emmę osobiście, też nie miał nic przeciwko temu, by śledzić jej poczynania. Nigdy nie zastanawiał się, czy ma do tego prawo. Nigdy też nie zastanawiał się nad tym, czy Emma Spire życzy sobie być bez przerwy obserwowana.

A teraz Emma siedziała przed nim, przerażona i zrozpaczona.

Wiedział, co musi zrobić. Musi dać jej jakiś powód, dla którego nie powinna dziś umrzeć. Zadał jej pytanie, które w tej chwili samo się narzucało:

– Emma, myślisz o tym, żeby się zabić?

– Czy o tym myślę? – powtórzyła, nie patrząc na niego. – Oczywiście. Od dawna o tym myślę.

– Robiłaś jakieś plany?

Emma nie odpowiedziała. Wyglądała, jakby zahipnotyzował ją coraz gęstszy śnieg za oknem.

– Myślałaś, jak się zabić? – nalegał Alan.

Zrozumiała, o co pyta.

– Mam pistolet. Należał do mojego dziadka. Mam jakieś lekarstwa. Nie wiem, czy podziałają. Myślałam o tlenku węgla. No wiesz, w garażu. Samochód z zapalonym silnikiem. To załatwiłoby sprawę, ale boję się, że będzie za długo trwało, wystraszę się i ucieknę.

– Mogłabyś się zastrzelić? – Według statystyk kobiety niechętnie używają do samobójstwa broni palnej. Tylko że statystki nie mówiły nic konkretnego na temat Emmy.

– Nie jestem pewna.

– Jakie lekarstwa masz?

– Kodeinę, trochę atenololu.

Alan uważał, że tlenek węgla zabiłby Emmę. Kodeina też. Jest niebezpieczna, potencjalnie śmiertelna. Zwłaszcza jeżeli popije się ją alkoholem. Nie wiedział nic na temat atenololu. Wydawało mu się, że to betabloker i był po prostu ciekawy, po co Emmie takie lekarstwo.

– Masz je przy sobie?

– Nie. Trzymam wszystko w domu.

– A pistolet? Masz go ze sobą? Wypuściła powietrze z płuc.

– Nie.

Alan jej nie uwierzył. Przeraziło go, że może mieć pistolet w małej skórzanej torebce, tutaj, przy sobie. I to, że postanowiła mu skłamać.

– Emma, martwię się o ciebie.

– Ja też - przyznała.

Niestety, będzie musiał odwołać wizytę Kendal Green i zająć się Emmą.

– Posłuchaj. Czy mogę mieć pewność, że jeżeli cię tu zostawię samą na kilka minut, nic sobie nie zrobisz?

– Tu? Nie. Boże, na pewno nie.

– Dajesz słowo?

– Tak. – W końcu spojrzała mu w oczy.

– Muszę porozmawiać z pacjentką, która siedzi w poczekalni. Po prostu przesunę termin wizyty i zaraz do ciebie wrócę, dobrze? Porozmawiamy, zastanowimy się, jak poradzić sobie z twoimi kłopotami, zdecydujemy, co masz dziś zrobić.

– Chcesz, żebym wyszła do poczekalni? – Alan zauważył, że Emma nie ma ochoty opuszczać jego gabinetu.

– Tak, proszę. To nie potrwa długo. Potem nie mam już żadnego pacjenta. Nikt tu nie przyjdzie. Będę miał dla ciebie tyle czasu, ile zechcesz. Razem pomyślimy, co robić dalej.

– Dobrze – powiedziała ochryple.

Alan odprowadził Emmę do poczekalni, zaczekał, aż usiądzie i wybierze sobie czasopismo do czytania. Opuścił żaluzje i poprosił Kendal do gabinetu. Zaczęła mówić, zanim zdążył usiąść.

Przerwał jej i wytłumaczył, że musi przełożyć jej wizytę na inny dzień. Pomyślał, że wygląda tak, jakby ktoś zabił jej kota.


Alan wyznaczył Kendal Green inny termin, odprowadził ją do tylnego wyjścia i wrócił po Emmę do poczekalni. Ale Emmy nie było. Alan przyłapał się na tym, że wcale go to nie zdziwiło.

Na krześle zobaczył wiadomość napisaną na kuponie prenumeraty, który wypadł z „Mirabelli”: „Nie martw się o mnie. Dotrzymam słowa”.

Zaklął, zamknął oczy i mocno odchylił głowę do tyłu, próbując naciągnąć mięśnie karku, żeby powstrzymać nadchodzącą migrenę. Gdy otworzył oczy, poczekalnia nadal była pusta.

Kartka od Emmy nadal leżała na krześle.

– Gdyby pragnienia mogły być końmi – rozmarzył się na głos.

Nagle usłyszał zbliżające się do drzwi wejściowych kroki. Ponieważ żaluzje były opuszczone, nie widział, kto idzie, ale miał nadzieję, że to Emma zmieniła zdanie i wraca.

Drzwi otworzyły się. Na progu stanął Kevin Quirk. Na czapce i płaszczu topiły mu się wielkie płatki śniegu. Wszedł do poczekalni i wytarł buty na wycieraczce.

– Całe szczęście, że cię zastałem – powiedział spokojnie. – Ale śnieżyca! Zgodnie z prognozą miało spaść najwyżej kilka centymetrów. Już spadło tyle i wciąż pada. Słuchaj, próbuję znaleźć Emmę. Widziałeś ją?

Kevin nie dał się zaskoczyć złej pogodzie. Miał na sobie zimowe ubranie, nie tak jak większość ludzi dzisiaj, którzy spodziewali się pięknego jesiennego dnia.

– Cześć, Kevin. Była tu niedawno, ale wyszła. I nie wiem, gdzie poszła. Może do domu?

– Jak się czuła?

Alan stanął przed etycznym dylematem. Nie wiedział, czy Emma przez pewien czas będzie jego pacjentką, czy też udzielił jej po prostu przyjacielskiej porady. Nie był więc pewien, ile może powiedzieć Kevinowi. Postanowił zachować ostrożność. Na tyle nonszalancko, na ile go było stać, podszedł do stolika i zaczął porządkować czasopisma; nie robił tego chyba od roku. Zależało mu przede wszystkim na tym, żeby schować kartkę, na której Emma zostawiła wiadomość. Udało mu się niepostrzeżenie wsunąć ją do kieszeni.

– Była rozkojarzona – odpowiedział.

– I dlatego miała się dziś spotkać z jakimś terapeutą, prawda? Poszła właśnie tam teraz?

– Mam nadzieję. Tak jej poradziłem wczoraj wieczorem. I dziś rano też. Ale nie sądzę, żeby zdążyła się już umówić.

– Mam pewne informacje, które mogą podnieść ją na duchu. Trafiłem na ślad dysku i mam nadzieję, że zaraz go odzyskam. No, w każdym razie jeszcze dziś.

Alan postanowił podzielić się z Kevinem wątpliwościami Emmy i dowiedzieć się, co on o tym sądzi.

– Myślisz, że w ten sposób cały problem się rozwiąże? Skąd możesz mieć pewność, że nie skopiowano nagrania?

– Nie mogę – odparł Kevin po chwili zastanowienia. – To cyfrowe nagranie i kopia będzie tak samo dobra jak oryginał.

– Właśnie tym Emma się martwi, chociaż jestem pewien, że będzie ci wdzięczna, jeśli uda ci się odzyskać oryginał. Nadal jednak będzie się bała, że któregoś dnia dżin z butelki może się wydostać na wolność. Nigdy nie będzie miała pewności, że gdzieś nie krążą jakieś kopie. Boi się nawet tego, że ludzie dowiedzą się o istnieniu nagrania. – Alan patrzył na twarz Kevina, ciągle jeszcze zaczerwienioną od zimna na dworze. – Wiesz, Kevin, gdybym ja to ukradł i dowiedział się, że ktoś z twoim doświadczeniem na mnie poluje, oddałbym dysk. Ale najpierw zrobiłbym kopie.

– Już o tym myślałem.

– Miałem taką nadzieję.

Kevin wyraźnie się zgarbił.

– Alan, ja naprawdę lubię Emmę – powiedział. – I chyba znam ją lepiej niż większość jej przyjaciół. Ona nie jest silną kobietą. Brak jej pewności i wiary w siebie. Nie jest taka, jak przedstawiają ją media. – Pokiwał głową. – Po prostu staram się jej pomóc. Jest bardzo samotna.

Alana zdziwiło, że Kevin tak dobrze rozumie Emmę. Przypomniał sobie o wiadomości, jaką ktoś zostawił Emmie po południu – o koszmarnej ofercie mężczyzny, który obiecywał, że zwróci dysk w zamian za spędzenie nocy z Emmą.

Mógł to być człowiek, z którym Kevin miał się spotkać wieczorem.

Mógł to być także sam Kevin Quirk.

Czy naprawdę mógł uknuć całą tę intrygę, żeby wreszcie zaciągnąć Emmę Spire do łóżka?

Alan żałował, że nie ma tu Lauren. Znacznie lepiej od niego umiała rozpoznać socjopatę. Umiałaby się zorientować w motywach Kevina Quirka, podczas gdy Alan miał same wątpliwości. Spojrzał uważnie na Kevina i zaproponował impulsywnie:

– Kevin, chciałbym pójść z tobą tam. Może będę mógł ci pomóc zorientować się, czy ta osoba mówi prawdę na temat kopii. Jeżeli będziemy to wiedzieli, Emma na pewno poczuje się lepiej.

Kevin zastanowił się nad propozycją. Alan wyobraził sobie, że jest jednym z tych ludzi, którzy sądzą, że psycholog potrafi odróżnić kłamcę od uczciwego człowieka. Takie złudzenia zawsze go bawiły, o ile nie mieli ich jego koledzy po fachu.

– Dobrze – zgodził się Kevin. – Ale pod warunkiem że będziesz robił, co ci powiem.

Jestem prawdziwym tchórzem, więc będę słuchał rozkazów jak rekrut – obiecał Alan. Przyznając się do tchórzostwa, nie mijał się zbytnio z prawdą, ale wcale nie lubił pokornie wykonywać rozkazów.

– Wiesz, gdzie jest park Ebena Fine’a? – spytał Kevin.

– Jasne. Kilka przecznic stąd. Przy dobrej pogodzie spacerkiem dziesięć minut.

– Ale pogoda jest paskudna.

– Trzeba pojechać w kierunku Boulder Creek. Park znajduje się u wylotu kanionu. Właśnie tam macie się spotkać? – Dobre miejsce, pomyślał Alan. Późnym popołudniem i w taką pogodę mały park na zachodnim krańcu miasta to najbardziej wyludnione miejsce w okolicy.

Kevin spojrzał na zegarek.

– Mamy jeszcze kilka minut. Mogę skorzystać z toalety?


Alan zadzwonił do Lauren. Nie było jej, więc zostawił wiadomość, że spóźni się na kolację i że ma nadzieję, iż Emma się z nią skontaktowała.

Gdy Kevin wyszedł z toalety, Alan zbierał papiery z biurka. Kevin spojrzał na niego ze zdziwieniem i spytał:

– Zamierzasz jechać w tym? – Wskazał sweter Alana. – Pogoda jest okropna.

– Zawsze mam w bagażniku kurtkę i buty na grubej podeszwie. Przecież mieszkam w Boulder.

– Ja też – roześmiał się Kevin. – Jestem starym skautem.

Alan nie wątpił, że Kevin jako pierwszy w zastępie zdobywał każdą sprawność.

– Jak myślisz, kto ma dysk? – spytał.

– Jeszcze nie wiem. Ale prawie na pewno ktoś, kto zna Hana. Przypuszczam, że Han albo od początku był w to wmieszany i ostrzegł tego człowieka, że szukam dysku, albo przez przypadek powiedział komuś ze swojego otoczenia, że węszę wokół, i facet spanikował. Tak czy inaczej, ktoś przed chwilą zadzwonił do mnie i podał miejsce spotkania.

Alan zgasił światło, ale śnieg na dworze sprawił, że i tak było dość jasno.

– Pewnie wkrótce dowiemy się kto to – powiedział.

– Może. Coś mi mówi, że mamy do czynienia z tchórzami i dostaniemy dysk z powrotem, dlatego że nie chcą, żebym nadal go szukał. Ale nie spodziewam się nikogo w parku.

– Po co więc to wszystko?

– Albo chcą zyskać na czasie, chociaż nie rozumiem po co, albo zastawiają pułapkę. Choć myślę, że zamierzają podrzucić dysk i wybrali takie odludne miejsce, żebym na pewno ja go znalazł.

Alan przyjrzał się uważnie Kevinowi, ale nie wyczytał z jego twarzy, którą ewentualność traktuje poważnie. Tylnym wyjściem wyszli na parking.

– Mam prowadzić? – spytał.

– Nie. Pojadę za tobą swoim samochodem.


Alan otworzył bagażnik swojego landcruisera i rozpiął stary plecak. Wyciągnął z niego kurtkę i buty. Jeżeli Han jest w to wmieszany, myślał, sprawy jeszcze bardziej się skomplikują. Pojawią się poważne wątpliwości, czy jego zainteresowanie Emmą nie było przypadkiem częścią wyrafinowanego planu skompromitowania jej i ukarania za to, że niechcący stała się sztandarową postacią ruchu na rzecz wolnego wyboru w kwestii posiadania potomstwa.

Alan był pewien, że jeżeli to Ethan ukradł dysk optyczny, kopie nagrania już istnieją.

Uruchamiając samochód, pomyślał, że chciałby być pewien lojalności Kevina wobec Emmy.

Загрузка...