2

Wtorek, 25 września,

późne popołudnie, 18°C,

słonecznie.


Niebo było bezchmurne, powietrze ostre i świeże jak pierwszy łyk chłodnego piwa.

Lauren grała na drugiej bazie po stronie Montezuma Revenge, drużyny softballu prowadzonej przez Dianę Estevez, psychologa i wspólniczką Alana. Grali przeciw Virdze z pobliskiego Broomfield.

Alan Gregory usadowił się obok Raoula Esteveza, męża Dianę, i obserwował rozgrywkę. Z drugiej strony Raoula siedział ktoś, kogo Alan nie znał.

– Świetny dzień na grę, prawda? – powiedział Raoul. – I jak ładnie wyglądają przeciwnicy. Mają tak świetnie dobrane stroje. Wszystko gra. Ciekawe, czy mają z Nike kontrakt na buty. – Przedstawił sobie obu mężczyzn: – Alan Gregory, Ethan Han.

Hana, który w tej chwili był najsłynniejszym przedsiębiorcą w Boulder, Alan znał ze słyszenia. Jedna z gazet w Denver nazwała go „cudownym dzieckiem z Wysp”.

Gdy niedawno Alan i Lauren jedli w Zolo kolację z Estevezami, Raoul powiedział o Ethanie Hanie:

– To wyjątkowy przedsiębiorca. Ma jedyną w swoim rodzaju wizję technologii, która znacznie wykracza poza cele komercyjne. Jeżeli uda mu się znaleźć dla swoich wizji praktyczne zastosowanie, wstrząśnie światem. Jeżeli nie, umrze z frustracji. Wszystko zależy od tego, czy uda mu się pogodzić presję, jaką wywiera na niego jego twórczy umysł, z wymogami ekonomii.

– Co chcesz przez to powiedzieć? – nie zrozumiał Alan.

Raoul zastanowił się, jak to wyjaśnić.

– Jego umysł pracuje o wiele szybciej niż instrumenty w jego laboratorium – powiedział po chwili. – Chce zajmować się nowym pomysłem, a zaraz potem następnym, zanim skończy z poprzednim.

– Jest porywczy?

– Nie. Jest jak fast food.

Zastanawiając się nad sensem wypowiedzi Raoula, który używał dość niezwykłego języka, Alan spytał:

– Rozumiem, że zamierzasz z nim pracować?

– Oczywiście. Nikt nie byłby lepszy. Ten człowiek może zmienić losy ludzkości. Za dziesięć, piętnaście lat o jego pracy wciąż będzie się pamiętać.

W angielszczyźnie Raoula Esteveza stwierdzenie „nikt nie byłby lepszy” mogło oznaczać „z nim będzie mi się pracowało najlepiej” albo „kto lepiej niż ja pomoże Hanowi urzeczywistnić jego wizje”. Alan pomyślał, że oba tłumaczenia mogą być prawdziwe. Nikt bardziej nie przyczynił się do rozwoju przedsiębiorstw w Boulder niż Raoul Estevez. Pracował już dla Storage Technology, NBI, Minibyte, McData, Exabyte i TelSat. Raoul przez lata niańczył te firmy, doprowadził do ich rozkwitu, a teraz wyglądało na to, że zajął się BiModalem, firmą Ethana Hana wytwarzającą techniczne wyposażenie medyczne.

– Na czym polega ta jego wizja? – spytał Alan. – Czytałem, że firma Hana produkuje elektroniczne protezy, a także urządzenia do monitorowania i telemetrii medycznej. Popyt na takie wyroby nie może być zbyt wielki. Lekarze, szpitale, kto jeszcze tego potrzebuje?

Raoul zbył ignorancję Alana niedbałym machnięciem ręki.

– Powiedzieć, że Han robi „protezy”, to jakby powiedzieć, że Jurassic Park był filmem o jaszczurkach. BiModal już produkuje nieprawdopodobnie skomplikowane czujniki, które mają zastosowanie w protezach rąk i nóg. Teraz pracują nad sztuczną siatkówką i niedługo ją wyprodukują. To zadziwiające rzeczy. Alan, ty nie masz wyobraźni technicznej. O telemetrii Ethan wie więcej niż jakikolwiek inny człowiek na świecie. Biologiczne monitorowanie to też coś nadzwyczajnego. Jednak Ethan Han nie przyszedł na świat po to, żeby zbudować coś tak trywialnego jak aparacik EKG noszony na ręce, żeby lekarze mogli czuwać nad pacjentem, który gra w golfa. Jego wyjątkowość, jego dar, polega na tworzeniu oprogramowania, które rozszyfrowuje sygnały nerwowe. A o interesach wie o wiele więcej niż przeciętny młody człowiek. Zaawansowana technologia nie odpowiada potrzebom rynku, ona je tworzy. Wizja Ethana dotycząca tego, co można osiągnąć dzięki jego technologii, przekracza wszystko, co potrafimy wymyślić. Ułatwi naukę, stworzy nowe sposoby diagnozowania chorób. Jeśli będziesz próbował wyobrazić sobie, co on może zdziałać, weź za przykład raczej Billa Gatesa niż Henry’ego Forda.

– Mogę spytać, kto kogo zwerbował? – powiedział Alan, wiedząc, że Raoul jako dobry sprzedawca zwykle zaczyna od promowania samego siebie.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Kiedy było mu to na rękę, Raoul nagle miał trudności z angielskim, zamieniał się w imigranta z Barcelony, który dopiero przybył do Stanów. Tymczasem studiował na Harvardzie i CalTech i mówił po angielsku lepiej niż większość członków Senatu.

– To ty zgłosiłeś się do Hana czy to on o tobie usłyszał? Kto się do kogo zalecał, zanim połączył was węzeł małżeński?

– Małżeński? To jak…

Dianę, jego żona, która jadła z apetytem auesadillę, wtrąciła:

– On się obawia, że dla Anglosasów „węzeł małżeński” to synonim pieprzenia.

– Miałem na myśli ślub – wyjaśnił Alan.

– Słuchajcie, on doskonale wie, co to znaczy – powiedziała Lauren, uśmiechając się ciepło do Raoula.

Raoul dolał wszystkim piwa, zanim odpowiedział.

– Gdy w zeszłym miesiącu wróciłem z Huntsville, Ethan zadzwonił do mnie. Miał kłopoty z rosnącymi kosztami, a słyszał, że ja mam doświadczenie w tych sprawach.

Przez ostatnie pół roku Raoul spędzał sporo czasu w Tennessee. Brał udział w połączeniu TelSatu z TCI. Dianę mówiła Alanowi, że Raoul zarobi na tej transakcji górę pieniędzy.

– Zamierzasz brać pensję czy skorzystasz z opcji na akcje, jaką masz umowę z BiModalem?

– Firma nie ma zbyt wiele gotówki. Wszystkie pieniądze idą na oprogramowanie związane ze sztuczną siatkówką i… na pewien nowy projekt. Ethan też nie jest bogaty. On… Jak wy to mówicie?

– Jest bez grosza?

– O, właśnie. Ale chodziło mi raczej o to, że żyje skromnie. Tym razem wyjątkowo zgodzę się na opcję. Tak będzie rozsądniej. BiModal potrzebuje całej gotówki, jaką dysponuje. Może słyszeliście, że Ethan odrzucił trzy miesiące temu ofertę HP?

Alan czytał o tym w gazecie.

– Była korzystna?

– Tak, jeśli wziąć pod uwagę bieżące zyski i ostrożne przewidywania. Ale w porównaniu z tym, ile BiModal będzie wart za pięć lat… Może nawet wcześniej, jeżeli plany Ethana wypalą.

– Więc powinienem kupić dwa razy więcej akcji niż zazwyczaj – spytał Alan.

– Niestety, nie możesz. BiModal to prywatna firma. Należy do Ethana, jego rodziny, jednego czy dwóch wspólników i kilku wielkich inwestorów. – Ciemne oczy Raoula wpatrzone były w kelnerkę, która właśnie niosła przystawki. – Moja praca częściowo będzie polegała na rozszerzeniu jego możliwości kapitałowych i zmniejszeniu kosztów.

Alan znów usłyszał coś więcej.

– A poza tym co będziesz robił?

– Wydaje mi się, że on potrzebuje mentora, kogoś, kto pokieruje jego wyobraźnią, oswoi go, okiełzna. To będzie coś w rodzaju ujeżdżania źrebaka.

– Mówisz tak, jakby był kapryśny.

– Lepszym słowem byłoby „rozproszony”. Chwilę zajmuje się jedną rzeczą, a zaraz potem podnieca go coś innego. To zły nawyk. Zjada kapitał.

Alan czytał, że Ethan Han ma dwadzieścia dziewięć lat, ale gdy tak leżał wyciągnięty na trawie przy stadionie, wyglądał najwyżej na dwadzieścia pięć. Miał na sobie podkoszulek z reklamą chleba z piekarni na Pearl Street, bawełniane szorty za kolana i jasno-pomarańczową czapeczkę. Jego czarne włosy były po chłopięcemu rozczochrane, a skóra w kolorze czekolady sprawiała wrażenie gładkiej i delikatnej. Jego okulary przeciwsłoneczne wyglądały na drogie.

– Ethan, znasz kogoś z graczy? – Alan dziwił się, dlaczego Ethan przyszedł tu w powszedni dzień, żeby obserwować grę w softball. Wprawdzie dzień był idealny na wylegiwanie się w słońcu, ale większość widzów stanowili krewni i przyjaciele członków drużyn.

– Tylko Dianę. Ale może kogoś poznam? To zawsze możliwe. – Mówiąc to, Ethan nie patrzył na Alana.

– Nie wiem, czy Raoul ci o tym wspomniał, ale tam jest Lauren, moja żona. Gra na drugiej bazie.

Ethan spojrzał w tamtą stronę.

– Całkiem ładna. – Powiedział to tak, jakby chwalił krawat Alana. – Zrobię ci tę przyjemność i skreślę ją z mojej listy. – Albo poczucie humoru Ethana było tak wytrawne jak dobre chablis, albo wcale nie żartował. Alan nie potrafił tego rozstrzygnąć. – A kim jest kobieta stojąca na pozycji lewego fieldera? Czyją żoną?

– To ktoś nowy. Nie znam jej – zauważył Raoul. – Może Alan wie.

Alan wiedział. Ta kobieta nie należała do drużyny, zastępowała gracza.

Kasztanowe włosy związała w koński ogon, który przez otwór w czapeczce spływał do połowy pleców. Ciemne okulary kryły prawie całą twarz. Patrzyła na piłkę posłaną przez Dianę.

– To przyjaciółka Lauren. Pracują razem – odpowiedział po chwili wahania.

– Też jest prokuratorem?

– Nie. Studiuje prawo. Teraz odbywa staż.

– Jak ma na imię? – zainteresował się Ethan.

– Emma – powiedział Alan. – Ma na imię Emma. – Był ciekaw, czy któryś zorientuje się, o kim mowa.

Ethan Han pochylił się do przodu, jakby myślał, że w ten sposób zdobędzie więcej informacji.

– Ta Emma? Emma Spire?

– Tak, ta Emma.

– Czytałem, że kiedy zostawiła swojego aktora przed ołtarzem, przyjechała tu na studia. Chciałbym ją poznać. Myślisz, że to możliwe?

– Oczywiście, że tak. Dianę cię przedstawi – obiecał Raoul, który nigdy nie został przedstawiony Emmie, ale uważał, że nie ma dla niego rzeczy niemożliwych. – Alan, może byśmy potem wszyscy poszli na pizzę i piwo? Byłoby miło, prawda?

Zanim Alan odpowiedział, patrzył przez chwilę, jak Ethan Han pochyla się jeszcze bardziej, opiera łokcie na kolanach, a brodę na rękach.


Lauren była wykończona. Drużyna Virga z Broomfield wygrała czternaście do trzech. Ponieważ przeciwnicy okazali się tak dobrzy, długo musiała stać nieruchomo w słońcu na drugiej bazie. Alan widział jej zmęczenie i doszedł do wniosku, że będzie chciała wykręcić się od kolacji z przyjaciółmi i wrócić do domu. Jemu samemu leciała ślinka na myśl o czosnkowym chlebie i pizzy z bazylią od Nick-N-Willy’s. Po drodze wstąpią do sklepu i kupią danie na wynos. Upieką je, gdy Lauren nabierze apetytu.

Usiadła obok niego pod jesionem i oparła się o jego plecy. Na jej twarzy malowała się ulga, gdy wreszcie znalazła się w cieniu. Alan podał jej chłodny napój z turystycznej lodówki.

– Świetna gra – powiedział. – Co myślisz o Nick-N-Willy’s? Musisz tylko zdecydować, którą chcesz. – Miał nadzieję, że wybierze czosnek i bazylię. Czasami wolała fetę, ale on dziś nie był w nastroju na fetę.

– Co to znaczy świetna – mruknęła. – Pokonali nas. Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko. Obiecałam Dianę, że pójdziemy z nimi do restauracji. Raoul ma się spotkać z jakimiś wspólnikami. Dianę boi się, że będą cały czas rozmawiać o początkowej ofercie i regulaminach Komisji Nadzoru Papierów Wartościowych, więc chce mieć kogoś, z kim będzie mogła pogadać.

Alan spojrzał na Raoula i Ethana, którzy podeszli do siatki.

– Jest tu nowy wspólnik Raoula Ethan Han. Pamiętasz, opowiadał nam o nim w zeszłym tygodniu.

– Tak. Więc w końcu się zeszli. – Toczyła zimną puszką z mrożoną herbatą po czole. – W takim razie wieczór może się okazać ciekawy. Raoul bardzo go podziwia.

– Chyba tak. Na pewno nie jesteś zbyt zmęczona, żeby iść z nimi?

– Jestem ugotowana, ale dam radę. Nie zostaniemy do późna, dobrze?

– A twoje lekarstwa?

– Zrobiłam sobie zastrzyk przed meczem.

– Ethan Han to ten mężczyzna, który stoi z Raoulem i Dianę. – Alan wskazał go palcem. Ethan pomagał zebrać sprzęt do płóciennej torby. – Nie spuszczaj go z oka. Emma mu się chyba spodobała.

– Nie ma szans – stwierdziła Lauren obojętnie, ale Alan wyczuł, że to ją zaintrygowało.

– Ale zarzuca wędkę.

– Przykro mi, skarbie, ta rybka się nie złapie. W biurze nieraz widziałam, jak mężczyźni próbowali ją poderwać. Przeganiała ich jak natrętne muchy. Nie jest zainteresowana. Trudno w to uwierzyć, ale na swój sposób jest nieśmiała.

– Wkrótce się przekonamy. – Alan wzruszył ramionami.

Nie minęło pięć minut, jak Emma przyjmowała zaproszenie Ethana, by razem z resztą towarzystwa zjeść kolację.

Wyglądało na to, że będzie ich w sumie sześcioro.


Raoul zaproponował pizzę i piwo. Alan stawiał na Abo, jeżeli jak zwykle przeważy jego zdanie, albo na Old Chicago, jeżeli Diane się uprze, co zdarzało się dość często. Jednak Ethan nalegał, żeby poszli do MijBani, gdzie podano im soczewicę w śmietanie, curry z ciecierzycy, kartofle, kalafiora, czapati i naan.

Po wypiciu zaledwie polowy butelki piwa Alan musiał przyznać, że przestał tęsknić za pizzą. Lauren też wydawała się zadowolona, chociaż Alan nie wiedział, czy to z powodu dobrego jedzenia, czy też jawnego flirtu, w jaki wdali się Ethan Han i Emma Spire.


Emma zaczęła staż w biurze prokuratora zaledwie miesiąc wcześniej. Pierwszego dnia Lauren powiedziała Alanowi, że Emma była maksymalnie skoncentrowana na rozmowie z nią. Miała wrażenie, że gdy Emma poświęca komuś uwagę, ten ktoś czuje się tak, jakby był centrum wszechświata.

Lauren, której prokurator okręgowy Royal Peterson oddał Emmę pod opiekę, starała się zrobić wszystko, co było w jej mocy, by sprawy toczyły się tak normalnie, jak to tylko możliwe. Wiedziała bowiem, że od jakiegoś czasu Emma żyje w bardzo nienormalnym świecie. Nie zgodziła się na wywiad dla „People”, ale przekonała Roya, żeby pozwolił zrobić dla magazynu kilka zdjęć w biurze.

Emma przeprosiła Lauren za natręctwo „People”.

– Jeżeli teraz im na to pozwolę i dam im ten kawałek siebie, może na jakiś czas zostawią mnie w spokoju. Inaczej, obawiam się, koczowaliby tu tak długo, dopóki ja tu będę.

Emma wiedziała to z doświadczenia.

Jej ojciec został zamordowany prawie dwa i pół roku temu i od tego czasu jej nazwisko było na ustach wszystkich, tak samo jak nazwisko Jackie Kennedy po śmierci prezydenta.

Od dnia CNN – dnia, gdy ojciec umarł w jej ramionach na taśmie bagażowej na lotnisku – wdzięk, wrażliwość i uroda Emmy wzruszały ludzi. Jednak na stałe zagościła w świadomości narodu po tym, jak tego pierwszego słonecznego majowego dnia udało się jej rozjaśnić niezrozumiałe wydarzenia dotyczące śmierci jej ojca.

Gdy zaczął się proces mordercy Nelsona Newella, który nie okazał nawet cienia skruchy, poprosiła, żeby powołano ją na świadka, zanim zostanie ogłoszony wyrok – dożywocie albo kara śmierci. Prokurator federalny z obawą przychylił się do prośby Emmy, bo ani słowem nie zdradziła, co zamierza powiedzieć. Gdyby nie nazywała się Emma Spire, nigdy by na to nie pozwolił.

Emma ubrała się w skromną granatową szmizjerkę z czarnym skórzanym paskiem. Włosy miała o kilka centymetrów dłuższe niż na słynnej wideokasecie z zarejestrowanym morderstwem. Była szczuplejsza, wydawała się bardziej dojrzała i starsza, w jej oczach malowała się mądrość. Widok mordowanego ojca, powiedziała kiedyś przyjacielowi, bardzo pomaga dorosnąć.

Przysięgła, że będzie mówiła prawdę i tylko prawdę, i usiadła na miejscu dla świadków.

Prokurator federalny spytał, co ją łączyło z ofiarą morderstwa, doktorem Maxwellem Spire’em.

– To mój ojciec – odpowiedziała.

– Rozumie pani cel dzisiejszej rozprawy?

– Tak.

– O co prosi pani sąd?

– Panu Newellowi udowodniono, że zabił mojego ojca, bo nienawidził jego wiary w to, że człowiek sam może decydować, czy chce mieć dzieci. Celem dzisiejszej rozprawy jest ustalenie, czy należy poświęcić życie Newella na ołtarzu zemsty. – Prokurator już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, ale Emma jeszcze nie skończyła. – Postaram się powiedzieć to jasno: mój ojciec nie chciałby, aby stracono tego człowieka. Ja też tego nie chcę. Rozumiem Nelsona Newella. Głęboko wierzy, że przemoc rozwiązuje wszystkie problemy. Dlatego jest niebezpieczny. – Popatrzyła na Newella chyba z litością bo na pewno bez nienawiści, i następne słowa skierowała do niego: – Panie Newell, rozumiem, co pan zrobił. Wtedy na lotnisku. Gdybym miała broń, próbowałabym pana zabić. To uśmierzyłoby mój gniew, ale byłoby równie podłe jak to, co pan zrobił.

– Pani Spire, pytano panią… – wtrącił oskarżyciel.

Emma spojrzała na sędziego.

– Zemsta jest złem. Tego człowieka trzeba odizolować od społeczeństwa na zawsze. I o to was proszę. Zabijając… w imieniu mojego ojca… przekreślicie jego dzieło i pogłębicie moją rozpacz.

Gdy prokurator szukał odpowiednich słów, Emma powiedziała:

– Nie mam nic więcej do dodania.

W ciągu następnego roku Emma powoli próbowała wyjść z żałoby, ale nigdy nie kryła się przed ludźmi. Pisano o niej w czasopismach krajowych, mówiono w plotkarskich audycjach telewizyjnych. Pozwoliła całemu światu obserwować swój wyjazd do Los Angeles, a potem rozwijający się romans z młodym aktorem Pikiem Hackneyem. Stała się częścią hollywoodzkiej sceny. Nigdy jednak nie sprawiała wrażenia, że pragnie, by świat ją obserwował. Ta powściągliwość tylko przydawała jej blasku.

Media narobiły dużo szumu wokół jej zaręczyn z Hackneyem. Potem, gdy świat szykował się na ceremonię ślubną, porzuciła go przed ołtarzem.

– Czułam się zagubiona – mówiła do Jane Pauley, gdy tydzień później przyjechała do Boulder i zamieszkała w domu dziadków. – Hollywood było narkotykiem, który pomógł mi się pozbierać. I chociaż myślałam, że kocham Pica, obawiam się, że on także stał się narkotykiem, rozrywką. To moja wina. Teraz zamierzam skończyć studia prawnicze. Chcę żyć tak, jak żyłabym, gdyby ojciec nie został zamordowany. Mam nadzieję, że ludzie przebaczą mi błędy. I mam nadzieję, że Pico też mi przebaczy. Teraz chciałabym, żeby zostawiono mnie w spokoju. Nadszedł czas zostawić za sobą tamto życie.


– Jak ci się wydaje, co takiego jest w Emmie? – spytała Alana Lauren, gdy szykowali się do snu.

Alan nie wiedział, na ile poważne jest to pytanie.

– Magia. Ludzie przeglądają się w niej jak w lustrze – odparł.

– Nie. Chodzi mi o to, dlaczego jest taka wyjątkowa. Co w niej tak przyciąga innych. Sam widziałeś. W restauracji wszyscy wiedzieli, kim jest, przyglądali się jej.

Odkąd Lauren i Emma zaprzyjaźniły się, Alan nieraz rozmyślał nad fenomenem Emmy.

– Nie wydaje mi się, żeby to było aż tak skomplikowane. Myślę, że to zjawisko nazywane John-John.

– Co to takiego?

– Życie Emmy bardzo przypomina to, co przydarzyło się rodzinie Kennedych. Jej ojca zamordowano tak jak ojca Johna juniora. Ma elegancję i styl Jackie. Jest młoda, odważna, piękna i, jak sądzę, intuicyjnie rozumie swoją rolę.

– Co to za rola?

Myjąc zęby, Alan zastanawiał się, co powiedzieć.

– Przyjrzyj się jej. Jest tym wszystkim, czym ludzie chcieliby, żeby była. Jest córką, z której każdy rodzic byłby dumny, siostrą której można się zwierzać i ufać, kobietą, którą każdy mężczyzna bez wahania wybrałby na żonę i z chęcią przedstawiał przyjaciołom, albo na kochankę, którą wszędzie by się chwalił.

– Każdy mężczyzna? Alan uśmiechnął się.

– Uogólniasz.

– Mówisz, że jest słodkim kochaniem Ameryki?

– Tak. To księżniczka z bajki.

Lauren zastanawiała się nad słowami Alana. Zdjęła podkoszulek, położyła się i odwróciła w jego stronę. Wreszcie spytała:

– A co sądzisz o Ethanie Hanie?

– Niewiele o nim wiem. Jego ego jest wielkie jak Ohio. Ale dziś nie widział nic poza Emmą. My byliśmy zaledwie mglistym tłem. A ty co o nim myślisz?

– Gdyby był adwokatem, nie chciałabym spotkać się z nim w sądzie – odparła, ugniatając poduszkę.

– Czy to komplement? Lauren roześmiała się.

– Nie jestem pewna.


Lauren i Alan spotkali się po raz pierwszy z parą, jaką już byli Emma i Ethan, niecałe dwa tygodnie po meczu. Ethan zaprosił ich do siebie na kolację. Mieszkał w budynku Citizens National Bank niedaleko Downtawn Boulder Mail. Kolacja miała być w niedzielę, a zaproszenie przyszło dopiero w piątek. Oprócz zaproszenia posłaniec przyniósł również wielki bukiet kwiatów i kartkę od Emmy, na której napisane było tylko: „Proszę, przyjdźcie”.

Dianę i Raoul Estevezowie też zostali zaproszeni. Lauren i Alan umówili się z nimi na drinka w centrum, zanim pójdą razem do Hana. W barze Raoul powiedział, że przyjdą również ludzie inwestujący w BiModal, między innymi wspólnik Ethana Thomas Morgan, którego Raoul opisał jako człowieka bardziej zainteresowanego pieniędzmi niż nowymi technologiami.

Do domu Ethana poszli pieszo. Pod nogami szeleściły im suche liście, drzewa były już prawie nagie, czuli chłód zapowiadający rychłe nadejście jesieni. Lauren mówiła o zdumiewających zmianach, jakie zaszły w Emmie, odkąd poznała Ethana.

– Daję wam słowo, że była obojętna wobec mężczyzn o niebo przystojniejszych i sympatyczniejszych niż Ethan. Znacie Anthony’ego Tiptona z mojego biura?

– Ten ze zgrabnym tyłeczkiem? Przystojniak. – spytała Dianę.

– Ten ze zgrabnym tyłeczkiem. Spławiła go.

– Nic dziwnego – zauważyła Dianę. – Wygląda jak reklama niewierności. Ale jeżeli Emma była w stanie porzucić przed ołtarzem takiego faceta jak Pico Hackney, ma silniejszy charakter niż ja.

Raoul znacząco zakaszlał.

Dianę próbowała wyjaśnić sobie i innym, dlaczego Emma woli Ethana od Tiptona i Pica Hackneya:

– Może pociąga ją umysł Ethana albo jego osobowość?

Alan nie potrafił stwierdzić, czy Dianę jest sarkastyczna, czy nie.

– Ethan jest egzotyczny. Może Emmę pociąga egzotyka? – Lauren myślała na głos.

Alan uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że jego żona uwielbia wszystko, co egzotyczne. On sam miał inną teorię na temat Emmy i Ethana, jeszcze nie do końca przemyślaną, ale podejrzewał, że obie kobiety nie dotarły do sedna sprawy. Jego zdaniem Emma wybierała sobie mężczyzn mających władzę i wpływy. Ich zgrabne tyłeczki i umysłowość były sprawą drugorzędną.

– Ethan to jeden z niewielu ludzi w tym mieście, którzy jej dorównują, a ona lubi umawiać się z równymi sobie – powiedział. – Jeżeli ta znajomość potrwa, staną się prawdziwie potężną parą.

– Jak Raoul i ja – zauważyła Dianę.

– Niezupełnie – sprzeciwił się Alan.

– Raczej jak Ted Turner i Jane Fonda albo Arnold Schwarzenegger i Maria Shriver?

– Tak. Myślę, że właśnie na tym polega przyciąganie. Nie dziwne, że Emma czuje się lepiej z mężczyzną, który również doświadczył ludzkiego wścibstwa.

Dianę spojrzała na niego z niedowierzaniem.

– Nie podoba ci się moja teoria? – spytał.

– Jest zbyt skomplikowana. Ja widzę prostsze wyjaśnienie.

– Mianowicie?

– Założyłabym się, że Ethan ma gładką, miłą w dotyku skórę, a poza tym wygląda tak, jakby był cholernie dobry w łóżku.


– Który to dom Raoul?

Raoul sprawiał wrażenie, jakby nie usłyszał pytania, więc Dianę odpowiedziała zamiast niego.

– Tamten w stylu macho, widzicie ten stary budynek banku z kolumnami, tam, przy końcu Mail.

Przez resztę drogi rozmawiali niewiele, rozkoszując się ostatnimi dniami lata i spokojem tego niedzielnego popołudnia.

– To tu – powiedział wreszcie Raoul, wprowadzając ich przez szklane drzwi do imponującego gmachu.

Reprezentacyjnymi schodami weszli na piętro, gdzie stanęli przed zamkniętymi drzwiami przeciwpożarowymi, przy których zainstalowany był domofon. Raoul nacisnął guzik, ale brzęczyk się nie włączył. Otworzył więc drzwi własnymi kluczami i wpuścił ich do holu. Tam zobaczyli następne schody.

– Zawsze myślałam, że tu są wyłącznie magazyny i biura – powiedziała Dianę.

– Do niedawna chyba tak było – odparła Lauren. – Teraz na tyłach domu Ethan urządził sobie niewielkie mieszkanie. Emma powiedziała mi, że wynajął całe drugie piętro. Ma tam pracownie komputerowe i laboratorium.

Nikt nie wyszedł im na spotkanie. Z podestu drugiego piętra zobaczyli mały hol prowadzący do przestronnego pokoju z wielkimi oknami wychodzącymi na północ. Prawie całą podłogę z czerwonego dębu przykrywał perski dywan. Jedyne umeblowanie stanowiło kilkanaście krzeseł przypominających leżaki, które kolorem pasowały do dywanu.

– Ciekawy wystrój – zauważyła Lauren.

– Ładny dywan – pochwalił Alan. Znał się na dywanach, bo jego była żona miała na ich punkcie bzika.

Szkoda, że włożyłam spódniczkę – jęknęła Dianę. Wyobraziła sobie, jak trudno będzie wstać z takiego krzesła. Nagle pokój wypełniła muzyka.

– Hootie i Blowfish – powiedział z lekkim niesmakiem Raoul, który znał się na każdej muzyce.

W drzwiach naprzeciwko okien stanął Ethan Han. Zawsze skąpił uśmiechu i tym razem też się nie uśmiechał. Wyciągnął ręce do przodu jak pastor przynaglający zgromadzenie do powstania z miejsc i przyłączenia się do modlitwy.

– Proszę dalej – powiedział.

Poszli za nim krótkim korytarzykiem do pokoju, który wyglądał, jakby odbywała się tu wyprzedaż sprzętu Hewlett Packarda. Sto lat temu, gdy budowano siedzibę banku, w modzie były imponujące gmachy, z pokojami wysokimi na ponad trzy metry i sufitami zdobionymi sztukaterią. Dawno temu pomalowano ściany na kolor ochry, teraz jednak farba wyblakła, były więc jedynie nieciekawe i uroczyste.

Pod dwiema ścianami stały długie blaty, zastawione elektroniką. Stronę wschodnią przeznaczono na komputery. Cztery dwudziestocalowe monitory błyskały wygaszaczami ekranu. Zostały rozstawione w równej odległości od siebie. Procesorów, napędów, dodatkowych pamięci, klawiatur, myszy, skanerów i drukarek było tam tyle, że wystarczyłoby ich dla kilkunastu zwykłych laboratoriów.

Na drugim blacie stały instrumenty medyczne, mikroskopy, oscyloskopy i co najmniej setka kolorowych pudełek pełnych elektronicznych drobiazgów.

Pośrodku pokoju ludzie z firmy kateringowej ustawili duży okrągły stół, przykryty obrusem w kolorze jesiennych liści.

Kelnerka w białej bluzce, czarnej spódniczce i kamizelce wzięła od gości płaszcze i przyjęła zamówienia na drinki.

W pobliżu stołu stały cztery osoby, dwóch mężczyzn i dwie kobiety – wszyscy już zaopatrzeni w kieliszki z winem. Szybko obrzucili spojrzeniem nowo przybyłych i wrócili do rozmowy. Jeden mężczyzna nosił sportową marynarkę i krawat, drugi lnianą koszulę ze stójką. Kobiety też ubrały się każda inaczej: jedna miała kombinezon z denimu, druga szmizjerkę w paski.

Wspólnik Hana Thomas Morgan stał daleko, tyłem do wszystkich, i wypisywał coś na jednej z licznych klawiatur. Odwrócił się, żeby przywitać nowych gości. Han skinął do niego ręką.

– J.P, chodź do nas. Zapoznam cię z moimi przyjaciółmi.

Thomas Morgan zapamiętał to, co zapisywał, i włączył z powrotem wygaszacz ekranu. Włożył ręce do kieszeni i długim krokiem podszedł do towarzystwa. Morgan był wysoki i szczupły, jego kręcone gęste włosy na czubku głowy tworzyły coś na kształt czapki, a po bokach były krótko przycięte. To uczesanie sprawiało, że jego głowa wydawała się za długa i za wąska. Wyglądała jak totem.

Morgan uroczyście skinął głową Raoulowi. Ethan przedstawił mu pozostałych gości:

– To żona Raoula, Dianę, a to przyjaciółka Emmy, Lauren i jej mąż… Alan, prawda? Poznajcie wszyscy Thomasa Morgana. Mówimy na niego J.P.

Alan zaczekał, aż Morgan podejdzie do niego, i dopiero wtedy wyciągnął rękę. Morgan nadal trzymał ręce w kieszeniach. Patrzył na wyciągniętą rękę Alana, jakby to była pozaziemska forma życia. Wreszcie powiedział:

– Nie uznaję podawania ręki.

Alan mruknął w duchu: Oho, rdzenny mieszkaniec Boulder, a na głos spytał:

– Dlaczego mówią na pana J.P? Jest pan krewnym J.P. Morgana?

– W żadnym wypadku – powiedział Ethan z kamienną twarzą. – Jedyne, co mają ze sobą wspólnego, to miłość do pieniędzy. Thomas ma na drugie Skąpstwo.

W tej chwili do pokoju weszła Emma.

Jej uśmiech. To musi być to. Wszyscy ją kochają właśnie za ten uśmiech. Alan czuł, że znalazł wreszcie brakujący składnik uroku Emmy. Dopóki się nie uśmiechnęła, była zaledwie ładna. Ale gdy się uśmiechała, stawała się piękna. Skoro jej uśmiech był w stanie rozjaśnić ten wielki zimny pokój, mógł każdemu poprawić nastrój, dodać pewność siebie, nieśmiałym, oczarować ponuraków i babcie.

Ubrana była w aż za skromną sukienkę, gęste kasztanowe włosy nosiła rozpuszczone. Jedyną ozdobą były błyszczące kolczyki. Powiedziała kiedyś Lauren, że dostała je od Ethana na drugiej randce – był to pierwszy prezent od niego. Wykonano je z procesorów Pentium 100 MHz.

Emma zatrzymała się pośrodku pokoju, przywitała z dwoma małżeństwami stojącymi obok stołu i podeszła do nowo przybyłych. Gdy już pozdrowiła wszystkich, przytuliła się do ramienia Ethana, jakby to była kołyska, do której tęskniła przez całe życie.

W jej obecności Ethan pozbył się sztywności. Emma wiedziała, jak rozmawiać ze wszystkimi, a oni szybko zdali sobie sprawę, że nawet jeżeli tego nie chcą, obserwują każdy jej ruch.

Alan doszedł do wniosku, że nie przypatruje jej się dlatego, że jest sławna. Patrzył na nią, bo ma w sobie to coś, co uczyniło ją sławną.


Firma obsługująca przyjęcie stanęła na wysokości zadania. Dania były smaczne, a kelnerki sprawne. Grali Hootie i Blowfish, a także Subdues i Big Head Todd. Raoulowi spadł ciężar z serca: nie podano mięsa.

Okazało się, że małżeństwa, które przyszły wcześniej, to najwięksi inwestorzy BiModal. Żona Kennetha, Georgia, stała na czele konsorcjum kapitałowego. Druga para, Pete i Pat, już włożyli w BiModal trzy miliony, a teraz „poważnie zastanawiali się nad jeszcze większą sumą”.

J.P., jedyna osoba przy stole bez pary, odzywał się tylko wtedy, gdy Ethan prosił, żeby coś wyjaśnił. Cały czas siedział nienaturalnie wyprostowany. Gdy skończono z przystawkami, na wyraźną prośbę Ethana przedstawił zebranym sytuację finansową BiModalu.

– Wydajemy obecnie około dwustu dwudziestu tysięcy na miesiąc. To więcej, niż wynoszą zyski. Ale zyski były w zeszłym roku o sześć procent wyższe, niż przewidywaliśmy. Problem w tym, że nasza bieżąca produkcja nie jest w stanie sfinansować prac badawczo-rozwojowych nad urządzeniami, które wejdą na taśmę w ciągu półtora roku do trzech lat. Pakujemy wielkie pieniądze przede wszystkim w badania nad sztuczną siatkówką. Zjadają całe nasze rezerwy finansowe. Raoul – skinął głową w stronę Raoula, który uśmiechnął się znad kieliszka – zgodził się dołączyć do zarządu i spróbować ograniczyć nasze wydatki. Doświadczenie specjalisty od obniżania kosztów badań i przyspieszania wdrożeń jest tym, czego najbardziej potrzebujemy. Wszyscy znacie jego osiągnięcia. – Morgan zerknął na Ethana i Emmę.

– Mogę zapytać, czym jest sztuczna siatkówka? – odezwała się Lauren.

Ethan delikatnie wytarł usta serwetką i dopiero potem odpowiedział:

– Chodzi o praktyczne zastosowanie w ludzkim oku elektronicznego przetwornika obrazu. Wkrótce… będziemy mogli wszczepiać maleńkie elektroniczne urządzenie z tyłu gałki ocznej osoby, która cierpi na ślepotę spowodowaną chorobami siatkówki. Ten czip zastąpi uszkodzoną siatkówkę. Będzie przetwarzał sygnały świetlne w impulsy elektryczne i przekazywał je do nerwu wzrokowego, a mózg odczyta je jako obrazy, które się widzi.

– Naprawdę uda się wam to osiągnąć? – spytała Dianę.

– Jesteśmy blisko. – Ethan uśmiechnął się. – Prawda, J.P.?

J.P. rozpierała duma.

– Tak – powiedział. – Postanowiliśmy, że BiModal pozostanie firmą prywatną. Po dość ożywionej wymianie poglądów Ethan w końcu przyznał, że w tej chwili lepiej będzie nie emitować akcji tylko po to, żeby sfinansować następny etap rozwoju. Mamy nadzieję, że uda nam się zarazić entuzjazmem obecne tu osoby i namówić je, żeby zainwestowały w nasze przedsięwzięcie przynajmniej tyle, żebyśmy mogli skończyć pracę nad sztuczną siatkówką. A gdy już rozpocznie się produkcja, zyski będą wystarczające, żeby sfinansować następny etap badań.

– Czy ty i Dianę też zamierzacie w to zainwestować? – spytał Alan Raoula.

– Nie. Oni potrzebują wielkich pieniędzy, znacznie większych, niż my możemy w to włożyć.

– Myślałem, że jesteście bardzo bogaci – zażartował Alan.

– Jak to mówi moja żona, być może mamy dużo pieniędzy, ale nie jesteśmy bogaci.


Zanim podano deser, Ethan zapowiedział pokaz, który da wyobrażenie o „następnym etapie rozwoju” BiModalu, czyli o produkcie, nad którym będą pracować, gdy już wypuszczą na rynek sztuczną siatkówkę. Zaprowadził towarzystwo do frontowego pokoju i poprosił o zajęcie miejsc.

Dianę, pamiętając, jakie krzesła tu stoją, oświadczyła natychmiast, że ma już dość siedzenia i woli postać.

Przez okna wpadało światło księżyca. Wszyscy oprócz J.P, Dianę i Ethana rozsiedli się wygodnie. J.P. oparł się o framugę okna po drugiej stronie pokoju. Rozmowa podczas kolacji dotyczyła finansów i techniki. Alan pomyślał, że J.P. niechętnie gra drugie skrzypce. Teraz ze swojego miejsca przy oknie widział twarze obecnych, ale goście musieliby się odwrócić, żeby zobaczyć jego.

Ethan na chwilę wyszedł. Gdy wrócił, pchał przed sobą wózek, na którym stał minikomputer i wielki kolorowy monitor. Podłączył oba urządzenia do prądu i zwrócił się do Dianę:

– Skoro i tak stoisz, może byś się zgłosiła na ochotnika?

– Do czego?

Ethan wskazał urządzenie przypominające obrożę dla dużego psa. Wychodziły z niej dwa cienkie przewody, które wijąc się jak węże, biegły do sąsiedniego pokoju.

– Nazwałem to Natalie – powiedział.

– To rodzaj uwięzi? – Dianę próbowała nadać swojemu głosowi żartobliwy ton.

– Raczej nie.

– Będzie bolało?

– Na pewno nie.

Dianę spojrzała na męża, szukając pomocy. Raoul uśmiechał się uspokajająco.

– Spróbuj – poradził. – Będziesz się świetnie bawiła.

– Dobra, niech będzie – powiedziała na głos, ale w duchu spytała męża, dlaczego sam tego nie włoży.

Ethan ostrożnie założył Dianę obręcz na szyję i zacisnął tak, że ściśle przylegała do jej karku.

– Dlaczego nazwałeś to Natalie? – spytała. Nie interesowało jej to, ale chciała zająć czymś myśli.

– Na część Natalie Wood. W ostatnim filmie, w którym grała – to był film science fiction – przewidziano wynalezienie takiego urządzenia.

– Jeżeli dobrze pamiętam, umarła w trakcie realizacji filmu, prawda?

– Tak, ale zapewniam cię, że jej śmierć nie miała związku z tym urządzeniem.

– Co za ulga.

Ethana nie zamierzał przekomarzać się z Dianę. Zwrócił się do inwestorów:

– W zasadzie, oprócz oprogramowania służącego do wyodrębnienia sygnałów nerwowych – co uważam za mój najlepszy wynalazek do tej pory – a także obręczy, przy konstrukcji której wykorzystałem najnowsze osiągnięcia techniki dynamicznej sensoryki, urządzenia, które tu widzicie, owszem, to nic nadzwyczajnego. Komputer, którego użyjemy, nie jest szczególnie skomplikowany. Potrzebna jest tylko bardzo pojemna pamięć i potężny procesor. Potrzebujemy pięćdziesięciu gigabajtów pamięci, żeby zarejestrować dziesięć minut sygnału, i około tysiąca mega RAM-u, żeby program mógł pracować. Mam nadzieję, że po udoskonaleniu programu wymagania co do RAM-u będą znacznie mniejsze. Raoul, zapisz to. Na tym będzie polegało twoje pierwsze zadanie.

Raoul roześmiał się, ale nie wyciągnął pióra.

– Natalie, obręcz, którą założyłem Dianę, ma czujniki rejestrujące wszystkie nerwowe sygnały docierające do mózgu. Dla tych z was, którzy już zapomnieli lekcji anatomii, wygłoszę krótki wykład. Zapisując impulsy elektryczne powstające w strukturach mózgu powyżej pnia, możemy zarejestrować całą sensoryczną aktywność w ludzkim ciele, od twarzy w dół, a także niektóre sygnały nerwowe powstające w twarzy i głowie. Sygnały motoryczne i sensoryczne powstające w tułowiu i kończynach są przekazywane przez nerwy do rdzenia kręgowego, a stamtąd do ośrodków mózgowych. Sygnały z mięśni twarzy przechodzą taką samą drogę, ale omijają rdzeń kręgowy. Nadal mamy kłopoty z deszyfracją niektórych sygnałów, zwłaszcza wzrokowych i słuchowych. Ale dla celów naszego pokazu to nie ma znaczenia.

Skonstruowanie Natalie było możliwe dzięki postępom w technice wytwarzania nadprzewodników i materiałów o specjalnych własnościach magnetycznych. Natalie na poziomie pnia mózgu rejestruje impulsy nerwowe, które w rzeczywistości są impulsami elektrycznymi, i przesyła telemetrycznie dane do procesora.

Oprogramowanie, które opracowaliśmy, identyfikuje i odróżnia sygnały pochodzące z tysięcy ścieżek, zapisuje je cyfrowo i magazynuje. – Han zorientował się, że niepotrzebnie wdaje się w szczegóły; niektórzy goście przestali go słuchać. Wyciągnął ręce. – Resztę powiem w skrócie – obiecał. – Wyobraźcie sobie magistralę przesyłową wielkiej sieci telekomunikacyjnej. Zebrano w niej wiązki tysięcy światłowodów, czyli nerwów, po których płyną miliony sygnałów-rozmów. – Przerwał i zaczekał, aż słuchacze na znak zrozumienia skiną głowami. – Sensory potrafią wyodrębnić sygnały płynące tysiącami światłowodów, monitorować je i rejestrować pojedyncze rozmowy albo transmisje danych z zewnątrz. Rozumiecie?

Dianę wykrzywiła się komicznie, co rozbawiło wszystkich prócz Ethana.

– Gotowa? – spytał.

– Spytał pająk muchy – zażartowała, ale skinęła głową.

Uderzył w klawisz i na monitorze pojawiła się animowana figurka kobiety. Nie ruszając się, Dianę szepnęła do Alana:

– To Natalie czy ja? Och, w cyberprzestrzeni mam śliczne pośladki.

– Ta animowana postać – tłumaczył Ethan – została stworzona wcześniej. Oczywiście nie jest tak urocza jak Dianę, ale dla celów dzisiejszego pokazu całkowicie wystarczy. Spodziewamy się jednak, że niedługo, może nawet w najbliższym czasie, nasze oprogramowanie będzie w stanie pokazać osobę, która będzie miała na sobie tę obręcz.

Alan pomyślał, że Ethan liczył na poważniejszą modelkę niż Diane. Zastanawiał się, dlaczego ją wybrał, skoro było wiadomo, że lubi żartować, a poza tym nie jest skłonna do okazywania zbytniego szacunku. Czyżby Ethan był kiepskim sędzią ludzkich charakterów?

– Dianę, podejdź proszę dwa kroki bliżej i zatrzymaj się.

Dianę zrobiła, o co ją proszono. Animowana figurka natychmiast skopiowała jej ruchy.

– Podnieś rękę.

Podniosła rękę, a postać na monitorze zrobiła to samo.

– Rozczapierz dłoń.

Ponieważ Dianę była niepokorna, najpierw zacisnęła rękę w pięść, a dopiero potem wykonała polecenie, jednak i ona była zafascynowana tym, że figurka na ekranie tak dokładnie powtarza jej czynności.

– Podnieś prawą nogę.

– Raoul, czy widzisz, co się tu dzieje? – spytała męża, podnosząc nogę. – Mam nadzieję, że nie łamię żadnych ślubów małżeńskich.

Wszyscy się roześmiali.

– Cofnij się.

– Ethan, czy ta zaawansowana technika ma sprawdzić, czy jestem trzeźwa?

– Dziękuję, Dianę. Na razie wystarczy. Usiądź, proszę.

– Przykro mi, ale nawet dla dobra nauki nie pozwolę, żebyś zarejestrował, jak w wąskiej spódniczce siadam na takim krześle.

Georgia, specjalistka od ryzykownych inwestycji, powiedziała:

– Ethan, to, co nam pokazałeś, przekracza wszelkie wyobrażenie o możliwościach komputera. Naprawdę sygnał, który generuje tę animację, pochodzi jedynie z obręczy, którą ma na sobie Dianę? Nie przygotowałeś tego pokazu wcześniej? Może nagrałeś to na taśmę wideo albo korzystasz z jakichś urządzeń na podczerwień lub czegoś w tym rodzaju, które przekazują dodatkowe dane?

– Nie, nic takiego tu nie ma. Wszystkie dane są przekazywane przez sensory. Georgio, sama powiedz jej, co na zrobić.

– Dianę, połóż ręce na biodrach – poprosiła Georgia.

Dianę przestało to już bawić, czuła się jak marionetka. Wypchnęła biodro do przodu i spełniła polecenie, stając w prowokacyjnej pozie. Figurka na monitorze zrobiła dokładnie to samo.

Z daleka animacja wyglądała jak reklama nieprzyzwoitego komiksu.

– Zadziwiające – powiedział Pete, jeden z mężczyzn z „poważnym kapitałem”.

Alan doszedł do wniosku, że celem pokazu i kolacji było zrobienie wrażenia na tym mężczyźnie i jego żonie. Pokaz zaawansowanej techniki miał być największą atrakcją, Raoul stanowił ekstra premię, a Emma była gwiazdą niespodzianką.

– A może – odezwała się Dianę – pozwolimy się zabawić jeszcze komuś? Raoul, skarbie, pomóż mi to zdjąć.

Ethan zerwał się z miejsca i odwrócił do Pete’a.

– Pete, nie chciałbyś spróbować, jak to jest? – zaproponował.


Przyjęcie skończyło się przedwcześnie, gdy trochę przed dziesiątą opiekunka do dziecka inwestora zadzwoniła z wiadomością, że jej podopieczny wymiotuje i ma inne niepokojące objawy. W ciągu kilku minut goście zebrali się i wyszli.

Oba bogate małżeństwa przyjechały razem i razem odjechały. Podczas gdy kelnerzy poszli po płaszcze reszty gości, Emma poprosiła Lauren, żeby odprowadziła ją do samochodu. Chociaż w centrum Boulder na ogół było bezpiecznie, lęk Emmy przed samotnymi przechadzkami nie zdziwił Lauren. Nawet w pracy na ogół szukała towarzystwa, gdy szła na parking.

– Oczywiście – powiedziała. – Sama bym ci to zaproponowała, ale myślałam, że zostajesz tu na noc.

– Nie zostaję – odparła Emma z uśmiechem. – Ethan chce o czymś porozmawiać z J.P. Zostawiłam samochód w piętrowym garażu na Spruce. Na pewno możesz mnie odprowadzić? Mogę poprosić Ethana, ale wiem, że nie odejdzie od swoich komputerów, dopóki będą tu ludzie z firmy kateringowej.

– Oczywiście, że mogę. Po takim deserze chętnie się przejdę.

Alan, który słyszał rozmowę, zaproponował:

– Lauren, pójdę po nasz samochód i podjadę po ciebie na Jedenastą ulicę przed boczne wejście do garażu.

Lauren uznała, że to dobry pomysł. Ethan podał Emmie płaszcz, zwykły trencz z gabardyny. Wyciągnął jej włosy na wierzch i przesunął po nich palcami. Ten gest wydał się Lauren czuły. Chwycili się za ręce, Emma pochyliła się i musnęli się wargami tak delikatnie, jakby bali się zgnieść sobie usta. Tylko wargi Emmy lekko się rozchyliły. Gdy ten krótki pocałunek dobiegł końca, Emma się uśmiechnęła, ale nie Ethan.

– Zadzwonię do ciebie – powiedział.

– Dobrze. Dziękuję za kolację. Masz miłych przyjaciół.

Na ulicy było pusto. Dianę i Raoul pożegnali się i poszli w kierunku wschodnim, na Piętnastą ulicę, gdzie zostawili samochód. Alan pocałował Emmą w policzek, powiedział „dobranoc” i ruszył po swoje auto stojące na Trzynastej.

Lauren i Emma miały dla siebie cały Mail. Na rabatach rosły jaskrawe koleusy, lekki wietrzyk poruszał gałęziami drzew. Szelest suchych liści pod nogami przypominał Lauren odgłosy deszczu.

Szły jakiś czas w milczeniu, aż wreszcie Emma powiedziała:

– Samej mi trudno w to uwierzyć, ale chyba mnie oczarował.

– Wyglądasz na oczarowaną – przyznała Lauren. – Trochę mnie to zaskoczyło. Zastanawiałam się, czy mężczyźni w ogóle cię jeszcze interesują.

– Po fiasku sprawy z Pikiem obiecałam sobie, że przynajmniej przez rok żaden nie zawróci mi w głowie. No dobrze. Pamiętasz, o co pytałaś mnie wcześniej? Ethan nie poprosił, żebym została u niego na noc. Wydaje mi się to dość dziwne. Nie wiem, czy bym się zgodziła, ale to naprawdę dziwne, że nie chciał, żebym została, i że nawet mnie o to nie zapytał.

– A czy on kiedyś został u ciebie na noc?

Zatrzymały się na czerwonym świetle przy Broadway. Ponieważ jezdnia była pusta, przeszły, nie czekając, aż zmieni się.

– Nie, a ja go nie zapraszałam. Na razie tylko się całowaliśmy. Ale to mi się podoba. Nie skarżę się.

Lauren była zdziwiona – w głosie Emmy nie było śladu radości.

– Znacie się dopiero od kilku tygodni. Daj mu trochę czasu. A to, że nie nalega, jest… takie niewinnie. Ożywcze. – Pomyślała jednak, że każdemu mężczyźnie romans z Emmą Spire może wydawać się skomplikowaną sprawą. Zbyt natarczywy mężczyzna z góry byłby podejrzany. Powściągliwość Ethana była bezpieczniejsza.

– Wiem, że masz rację – powiedziała Emma. – Sama sobie to ciągle powtarzam. Ale nie mogę sobie wierzyć. Boję się ludzi. Od śmierci ojca wszyscy nieustannie mnie obserwują i czuję się tak, jakby chcieli mnie sobie przywłaszczyć. Kiedy ktoś traktuje mnie z taką rezerwą jak Ethan, podejrzewam najgorsze. Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ludzie traktują mnie normalnie, na przykład jak ty i Alan. Może w Hollywood stałam się paranoiczką.

– Emma, popatrz na to racjonalnie. Masz powody, żeby traktować innych z ostrożnością. – Lauren zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem to, czego Ethan Han chciał od Emmy, nie jest czymś zupełnie innym, niż tego spodziewała się Emma. Postanowiła ją wybadać.

– Co myślisz o przyjęciu? – spytała.

– Było w porządku. Znajomi Ethana okazali się mili, a jedzenie doskonałe.

– A nie wydawało ci się, że braliśmy udział w czymś na kształt pokazu handlowego?

– Może. Ethan wciąż myśli o swojej pracy. W przeciwieństwie do was, nie znałam nikogo oprócz J.P. Wydaje mi się, że ostatnio między nim i Ethanem coś się popsuło. Ethan uwielbia chwalić się swoimi zabawkami, więc wcale mnie nie zdziwił ten pokaz. – Dotknęła ramienia Lauren. – Naprawdę jestem wam wdzięczna, że przyszliście, chociaż zaprosiłam was w ostatniej chwili. Nie czuję się dobrze w obcym towarzystwie. Czuję się wtedy, jakbym była na przedstawieniu. A dzięki wam przynajmniej miałam z kim rozmawiać, mogłam udawać, że jestem normalna.

– Emma, jesteś normalna. Jesteś…

– Nie. Już nie. Ludzie przyglądają mi się tak, jak nigdy nie przyglądaliby się tobie. Pozwalają sobie na taką poufałość, na jaką wobec ciebie by się nie zdobyli. Ostatnio mam wrażenie, że wszyscy tylko czekają, aż się załamię. Chyba nie chcą, żebym dalej odnosiła sukcesy. – Nagle coś jej się przypomniało. – Wiesz, że właściwie nie piłam dziś wina? I powiem ci dlaczego. Nie dlatego, że nie chciałam. Wręcz przeciwnie. Byłam tak zdenerwowana, że najchętniej wypiłabym całą butelkę. Ale tylko umoczyłam usta, bo na nic więcej nie mogłam sobie pozwolić. Tak to już jest. Gdybyście ty albo twój mąż zostali przyłapani po pijaku, może, ale tylko może, „Daily Camera” poświęciłby temu krótki akapit gdzieś na środkowej stronie. Gdybym ja się upiła i ktoś by to zobaczył, moje zdjęcie przez tydzień byłoby na okładkach wszystkich magazynów. W brukowcach nawet miesiąc. Musiałabym pojechać na leczenie do kliniki Betty Ford, a policjant, który by mnie zatrzymał, udzieliłby wywiadu „Hard Copy” i chwaliłby się tym tak, jakby co najmniej zatrzymał terrorystę, który podłożył bombę w Oklahoma City.

Lauren zastanowiła się nad słowami Emmy i doszła do wniosku, że to prawda. W świecie, którym rządzą brukowce, takie kobiety jak Emma Spire nie mają prawa popełnić najmniejszego błędu. Każda skaza na ich charakterze może się okazać tak samo groźna jak rak.

– Rozumiem, że chcesz zachować prywatność – powiedziała. – Sama mam pewną tajemnicę i cały czas się boję, że jeżeli wyjdzie na jaw, moje życie zmieni się tak, jak tego nie chcę, i nie będę mogła nad tym zapanować. Utrzymywanie tego sekretu to niewielki, ale ciągle obecny element mojego życia. Ale ty musisz uważać na każdym kroku. To na pewno jest bardzo trudne. Nie potrafię sobie tego wyobrazić.

– Nawet ci, których uważam za przyjaciół – poskarżyła się Emma, biorąc Lauren pod rękę – mówili mi, że to po prostu cena, jaką muszę płacić za sławę. Ale porzucając Pica, miałam nadzieję, że raz na zawsze pozbędę się też rozgłosu. Nie chcę płacić takiej ceny. Nie jestem Demi Moore ani Sandrą Bullock. Jestem zwykłą kobietą, której ojca zamordował szaleniec. Nie zostałam stworzona do takiego życia. Nie mam pojęcia, gdzie szukać swojego miejsca na ziemi. Wiem tylko, że powinnam je znaleźć. Może wybiorę prawo międzynarodowe i wyjadę do Paryża. Tam ludzie zostawią mnie w spokoju. Francuzów Amerykanie w ogóle nie obchodzą.

Alan czekał na nie przy południowym wyjeździe z czteropiętrowego garażu, na zakręcie, gdzie nie wolno było stawać. Zanim nadeszły, obserwował dwóch młodych ludzi, którzy szaleli na rowerach. Jeździli w górę i w dół po rampach niemal pustego o tej porze budynku. Uchylił okienko, włączył radio i dość fałszywie śpiewał razem z Rolling Stonesami piosenkę Under My Thumb. Widząc Emmę i Lauren na schodach, wysunął rękę przez okno i pomachał im.

Parking zbudowano tak, by zapewnić kierowcom możliwie największe bezpieczeństwo. Budynek był rzęsiście oświetlony i otwarty na ulicę. Zewnętrzne ściany wind zrobiono ze szkła, żeby pasażerowie byli widoczni z chodnika.

Emma zostawiła samochód przy północnej ścianie na środkowym piętrze. Jakieś trzy metry od samochodu wyłączyła zdalnie alarm.

– Wsiadaj – powiedziała do Lauren. – Podwiozę cię do Alana.

– Dziękuję. Wolę się przejść – odparła Lauren. – Będziesz jutro w biurze? Słuchaj, może byśmy się wybrały któregoś dnia na kolację? Tylko ty i ja.

– Świetny pomysł. Bardzo chętnie. I dziękuję, że przyszliście dziś do Ethana. – Wsiadła do samochodu, przez chwilę szukała stacji radiowej, potem zawróciła i odjechała.


Chłopak na rowerze nie krzyczał ze strachu, gdy samochód jechał prosto na niego. Emma nawet nie zauważyła, że zjeżdża po stromej rampie z wyższego piętra.

Popatrzyła we wsteczne lusterko, zobaczyła, że ma wolną drogę i spokojnie wycofywała się ze swojego miejsca. Rower objechał zakręt i zderzył się z tylnym zderzakiem samochodu. Chłopak pofrunął nad autem i upadł na maskę po stronie kierowcy. Emma zauważyła go dopiero, gdy przelatywał obok jej okna.

Lauren była już w połowie schodów, gdy usłyszała pisk opon i huk. Nie wiedziała, co się stało. Zawahała się. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwiczek i krzyk Emmy:

– O mój Boże! Jesteś ranny? Rozzłoszczony męski głos wrzasnął:

– Do diabła, zraniła go pani. Proszę spojrzeć, co mu pani zrobiła!

– Przepraszam, przepraszam, nie widziałam go, naprawdę go nie widziałam. Proszę go nie ruszać, może być ranny. Trzeba wezwać lekarza. Zadzwonię po karetkę.

Lauren pobiegła z powrotem na górę, wyciągając telefon z torebki. Już miała wystukać numer, gdy zorientowała się, że nie taką scenę spodziewała się zobaczyć.

Emma pochylała się. Prawdopodobnie usiłowała zadzwonić z telefonu w samochodzie na pogotowie. Jeden chłopiec w obszernej flanelowej koszuli stał obok niej i rozglądał się niespokojnie po garażu. Drugi niezdarnie podnosił się z podłogi. W ręku miał nóż.

– Emma, on ma nóż! – krzyknęła Lauren. Natychmiast zorientowała się, że niepotrzebnie wymieniła imię przyjaciółki. Jeszcze raz krzyknęła ostrzeżenie, tym razem jednak nie wymieniła imienia.

Chłopiec z nożem gwałtownie odwrócił się w jej stronę. Chociaż jego twarz ocieniał daszek baseballowej czapki, zauważyła, że jest biały. Tak samo jak jego kumpel. Nosił workowate dżinsy i za dużą flanelową koszulę. Policja ucieszy się z tego rysopisu, pomyślała ze złością. Dwaj biali chłopcy w workowatych dżinsach, flanelowych koszulach i baseballowych czapeczkach. W Boulder były setki młodych ludzi odpowiadających takiemu opisowi.

– Spływaj stąd – warknął chłopak.

Lauren zmusiła się, żeby jej głos brzmiał spokojnie.

– Pozwól jej odejść – powiedziała. – Weź jej torebkę, tylko pozwól jej odejść.

– Przykro mi, ale mamy inne plany. – Roześmiał się, jakby to był wspaniały dowcip. – Wybieramy się we troje na przejażdżkę. Jeżeli chcesz, to możesz się do nas przyłączyć. – Chwilę czekał na odpowiedź. – Nie, chyba jednak nie chcesz. Więc zabieraj się stąd albo ją potnę.

Emma spojrzała na Lauren. Twarz miała poważną i wystraszoną, ale nie wpadła w panikę. Wydawało się, że mówi: „Widzisz, jest tak, jak mówiłam”. Jej usta bezgłośnie ułożyły się w słowo „Idź”.

Lauren cofnęła się na schody. Wszystko, co kiedykolwiek czytała lub słyszała na temat samoobrony, podkreślało jedną rzecz: bez względu na ryzyko nie pozwól, żeby zabrano cię w jakieś inne miejsce. Jeżeli cię zabiorą, będą mogli zrobić z tobą wszystko, co zechcą.

A to oznacza gwałt. Może nawet morderstwo.

Pobiegła na dół, do Alana, przeskakując po dwa stopnie. Alan nadal nucił stare piosenki. Nie widział, co się dzieje w garażu. Lauren wypadła na ulicę.

– Alan! Cofnij samochód, zablokuj wyjazd. Ktoś chce porwać Emmę!

– Co takiego?

– Cofnij się. Już! Musisz zablokować wyjazd. Ktoś uwięził Emmę w jej samochodzie!

Alan ruszył. W tej samej chwili usłyszeli pisk opon samochodu Emmy. Żeby go zatrzymać, trzeba było jednocześnie zablokować wyjazd i wjazd. Landcruiser był duży, ale nie dość, żeby to zrobić. Z miejsca, gdzie stał, Alan zobaczy auto Emmy, gdy będzie od niego w odległości dwudziestu metrów. Jeżeli chłopak przy kierownicy będzie jechał szybko, a Alan sądził, że tak, on sam będzie miał na reakcję mniej więcej tyle czasu, ile ma pałkarz na odbicie piłki.

Samochód Emmy wyskoczył zza rogu i z poślizgiem zatrzymał się jakieś piętnaście metrów od wyjazdu.

Chłopak przy kierownicy wychylił się przez okno i krzyknął do Alana:

– Człowieku, zejdź nam z drogi, bo ją potniemy!

Lauren stała na chodniku. Porywacze nie mogli jej widzieć, ale Alan tak. Stanowczym, pewnym głosem powiedziała mu:

– Nie pozwól im odjechać. Czas działa na naszą korzyść. Oni muszą się stąd wydostać. Potrzebują samochodu Emmy. Lepiej, żeby ją pokaleczyli, niż żeby ją stąd wywieźli. Nie wolno ci pozwolić, żeby ją stąd zabrali.

Alan podjechał półtora metra do przodu. Modlił się, aby porywacze nie mieli pistoletu.

Chłopak cofnął się trzy metry. Alan wiedział, że samochód Emmy jest szybszy niż jego. Ale – powtarzał sobie – ma tylko zajechać mu drogę. Auto Emmy nie zdoła odepchnąć jego ciężkiego landcruisera.

Sprawdził, czy pas bezpieczeństwa mocno trzyma, i przez sekundę żałował, że nie zainstalował poduszki powietrznej.

Lauren przypomniała sobie o telefonie. Wyjęła aparat z torebki.

Silnik samochodu Emmy ryknął. Opony zapiszczały na betonie, w końcu złapały przyczepność. Porywacze zdecydowali się. Wyjadą przez wjazd do garażu.

Alan zorientował się, co chcą zrobić. Wcisnął pedał gazu i gwałtownie szarpnął kierownicą w prawo. Bagażnik landcruisera zablokował bramę wjazdową. Próbując zmienić kierunek, kierowca samochodu Emmy uderzył w ścianę. Drzwiczki po obu stronach otworzyły się, obaj młodzi ludzie wyskoczyli i popędzili z powrotem do garażu.

Po sekundzie już ich nie było, zostały tylko rowery.


Porywacze posadzili Emmę z przodu, między sobą. Wciąż obejmowała nogami skrzynię biegów. Twarz miała białą jak kreda, ręce jej drżały. Lauren była przy niej pierwsza.

– Nic mi nie jest, nic mi nie jest, nic mi nie jest – powtarzała Emma. W jej głosie słychać było raczej zdziwienie niż ulgę.

– Nie zranili cię? – dopytywała się Lauren. Usiadła na miejscu pasażera i wyciągnęła ręce. Emma chwilę się wahała, a potem przytuliła się do niej i rozpłakała.

Alan pochylił się przy oknie.

– Emma, nic ci się nie stało? Lauren, czy oni ją zranili?

– Chyba nie. – Podała mu telefon. – Skarbie, zadzwoń na policję.

Emma gwałtownie wyswobodziła się z ramion Lauren.

– Nie! Proszę, proszę, nie wzywajcie policji. Jeżeli ich powiadomicie, nigdy się z tego nie otrząsnę. Po prostu jedźmy stąd. Powiemy, że miałam drobny wypadek. Zapłacę za wszystkie szkody. Zabierzcie mnie stąd, proszę. Teraz. Natychmiast. Nie dzwońcie na policję – błagała.

Pierwszy raz Lauren słyszała w głosie Emmy taką rozpacz. Jednak jako przedstawicielka wymiaru sprawiedliwości, która przed chwilą była świadkiem próby porwania, musiała zawiadomić policję.

– Przecież musimy o tym powiedzieć – odezwał się Alan.

– Dlaczego? Jeżeli nie wezwiemy policji, nikt się nie dowie, co się stało.

– Emma, oni chcieli cię porwać.

– Tego nie wiemy na pewno. Może… chcieli się tylko przejechać. Albo ukraść coś z samochodu. Albo…

Lauren, trochę na siłę, znów przytuliła Emmę.

– Nie chodziło o rabunek. To było porwanie albo… coś jeszcze gorszego.

– Może nie wiedzieli, kim jestem.

– Może. Ale jeżeli czekali właśnie na ciebie, mogą spróbować jeszcze raz.

– Nie zawiadamiajcie policji. Proszę. Znajdę kogoś, kto mnie ochroni.


Przerażona tym, co się zdarzyło w garażu, Emma zgodziła się pojechać do Lauren i Alana. W ich salonie przy kieliszku wina próbowała opowiedzieć, jak w ostatnich latach wyglądało jej życie.

– Po tym, jak ojciec został zamordowany, prezydent martwił się o mnie. Teraz, gdy o tym myślę, nie wydaje mi się to wcale dziwne. Byłam strzępem człowieka. Kiedy rozpowszechniono film nakręcony na lotnisku i nadano całej sprawie rozgłos, zaczęłam dostawać mnóstwo listów. Większość była naprawdę miła i pocieszająca, ale niektóre były obrzydliwe i… nawet grożono mi śmiercią. Po pogrzebie ojca zaproszono mnie do Białego Domu, gdzie spędziłam tydzień. Kiedy wyjechałam, prezydent kazał służbom specjalnym mieć mnie na oku. On ma takie uprawnienia. Właśnie wtedy poznałam Kevina. Był jednym z pierwszych agentów, któremu kazano mnie chronić.

– I zamierzasz go teraz poprosić o pomoc? – spytał Alan. – Możesz o to poprosić? Myślałem, że nie chcesz mieszać w tę sprawę władz.

– Korzystałam z ochrony tylko przez rok. Gdy przeprowadziłam się do Kalifornii, groźby ustały, więc już jej nie potrzebowałam.

– Wiadomo, kto ci groził?

– Kilku radykalnych działaczy ruchu obrony życia. To byli zwolennicy Nelsona Newilla. Ale po procesie i po tym, jak złożyłam zeznanie, służby specjalne przeprowadziły dochodzenie. Uznano, że nic mi już nie grozi. Wtedy zwolniono też ochronę. To była prawdziwa ulga. Potem nie miałam właściwie poważniejszych kłopotów. Czasami odbierałam telefony, bez których świetnie bym się obyła. Najgorsza była zawsze prasa. Agenci mówili mi, że mogą mnie obronić przed kulą, ale nie przed kamerą.

– Ale nadal masz prawo do ochrony? – spytała Lauren. – Pomogą ci i zgodzą się utrzymać sprawę w tajemnicy?

– Zrobiliby wszystko, żeby nie narażać mnie na niebezpieczeństwo. Tylko że już nie mam prawa do ochrony. W Waszyngtonie wszystko się zmieniło. Niedługo po tym, jak przestałam potrzebować ochrony, Kevin zrezygnował ze służby. Ale utrzymuje ze mną kontakt. Od czasu do czasu przysyła mi pocztówki albo dzwoni.

– Ufasz mu?

– Boże, tak. Prawie wszyscy agenci, którzy mi pomagali, byli mili. A Kevin był wprost cudowny.

– Mieszka gdzieś w pobliżu?

– Tak, niedaleko. Osiedlił się w okolicach Colorado Springs. Założył własną firmę. Ochrona korporacji, specjalistycznego personelu. Nie wiem dokładnie, bo niezbyt mnie to interesowało.

– Myślisz, że ci pomoże?

– Pewnie nie osobiście. Wątpię, żeby nadal sam zajmował się ochroną ludzi. Ale na pewno poradzi mi, co zrobić: wynająć ochroniarza czy może założyć dobry system alarmowy, nie wiem. Zawsze mi powtarzał, że jeżeli będę czegoś potrzebowała, mam się do niego zwrócić.


Lauren dała Emmie nową szczoteczkę do zębów i podkoszulek. Kiedy już przygotowała jej pokój gościnny na parterze, wróciła do salonu, do Alana.

Alan poczekał, aż żona złapie oddech, i dopiero wtedy powiedział to, z czego oboje zdawali sobie sprawę.

– Podjęliśmy złą decyzję. Trzeba było zawiadomić policję. Pomijając sprawę Emmy, ci dwaj, niezależnie od tego, kim naprawdę są, kręcą się po mieście. Dziś czy jutro mogą zaatakować kogoś innego. A jeżeli chodziło im właśnie o Emmę, trzeba ustalić, dlaczego na nią napadli. Dopiero wtedy będziemy wiedzieli, jak poważne niebezpieczeństwo jej grozi.

– Tak, masz rację – przyznała Lauren, przytulając się do niego. – Cały czas o tym myślałam. Po prostu nie wiem, jak to załatwić.

– A może jutro rano poradziłabyś się Roya?

– Chcesz wiedzieć, co Roy by mi powiedział? Że nie może pozwolić, żeby na Biuro Prokuratora Okręgowego padł najmniejszy cień. I tak skończyłby się staż Emmy.

– Jesteś pewna?

– Tak. Nawet jeżeli Roy ufa mi bardziej niż Emmie i tak pozbyłby się nas obu.

– To wszystko działo się tak szybko – westchnął Alan. – Nie mogliśmy pozbierać myśli.

– To żadna wymówka. Mamy obowiązek stosować się do przepisów prawa.


Emma przespała noc w towarzystwie Emily, wielkiej suki Lauren i Alana.

Następnego dnia rano Alan wyszedł bardzo wcześnie, bo był umówiony z pacjentem. Gdy Emma myła się i ubierała, Lauren robiła śniadanie i czytała gazetę. Zastanawiała się, jak wyglądałaby pierwsza strona, gdyby Emma Spire powiadomiła policję o tym, że w nocy ktoś próbował ją porwać.

Zanim wyjechały do pracy, Lauren zmusiła Emmę, żeby zatelefonowała do Kevina Quirka.

Recepcjonistka w Tech Secure powiedziała, że pan Quirk jest na zebraniu. Poprosiła, żeby zostawić numer, pan Quirk oddzwoni, gdy będzie wolny. Emma przedstawiła się i poprosiła, żeby przekazać panu Quirkowi, że to pilna sprawa. Oszołomiona recepcjonistka zawołała:

– Oczywiście, pani Spire, przepraszam.

Prawie natychmiast usłyszała w słuchawce znajomy głos Kevina, równie pewny i solidny jak sam Kevin. Akcent z Iowa. Gdyby głos mógł mieć piegi, głos Kevina Quirka byłby piegowaty.

– Emma, cudownie cię słyszeć! Kim powiedziała, że to pilne. Co się stało?

– Witaj, Kevin. Co u ciebie? – Starała się, żeby jej głos brzmiał normalnie i miała nadzieję, że jej się to udało.

– Wszystko w porządku. Powiedz, co z tobą?

– Nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Tyle że… no, coś się zdarzyło. Chyba muszę cię poprosić o pomoc. O ochronę. Wczoraj wieczorem ktoś chciał mnie porwać.

– Jesteś ranna? – Kevin natychmiast spoważniał, ostrożnie dobierał słowa.

– Nie. Byłam z przyjaciółmi. Pomogli mi, zanim…

– To dobrze. Opowiedz mi wszystko. Od początku. I nic nie pomijaj.

Tak też zrobiła. Lauren przysłuchiwała się rozmowie, od czasu do czasu podpowiadając szczegóły, o których Emma zapomniała.

– I nie wezwałaś policji? – Kevin Quirk znał Emmę dość dobrze, żeby z góry wiedzieć, jaka będzie odpowiedź.

– Nie. I tak nic by nie zrobili. Nie mogę znieść myśli, że znów znalazłabym się w centrum uwagi. Przyjechałam tutaj, żeby się od tego uwolnić. Sam wiesz, jak prasa się mną interesuje. Wałkowaliby tę sprawę tygodniami.

Kevin Quirk przez chwilę zbierał myśli.

– Myślę jednak, że źle zrobiłaś – powiedział wreszcie. – Zastanów się, czy nie zgłosić tego policji. To wygląda na próbę porwania, co jest przestępstwem federalnym. Może powinnaś zwrócić się do FBI. Trzeba znaleźć tych ludzi. Musimy wiedzieć, kim byli i dlaczego cię zaatakowali. Trzeba ich zamknąć, żeby nie zagrozili nikomu innemu.

– Kevin, to była tylko dwójka dzieciaków. Myślę, że po prostu chcieli ukraść samochód.

– Chcesz tak myśleć. – Kevin wiedział, że przez telefon nie przekona Emmy. – Słuchaj, przyjadę do Boulder i porozmawiamy o wszystkim. Dasz mi swój adres?

– Obiecałam przyjaciołom, którzy mi wczoraj pomogli, że zostanę u nich, póki sprawa się nie wyjaśni.

– Dobrze ich znasz? Może lepiej ich sprawdzę?

– Nie trzeba. To bliscy przyjaciele. Są w porządku.

– Więc podaj mi ich nazwisko. Wolę się upewnić.

Emma uśmiechnęła się i zwalczyła chęć, by zerknąć na Lauren.

– Nie, Kevin. Nie trzeba.

– No, dobrze. Cieszę się, że nie jesteś sama, ale i tak chciałbym zobaczyć twój dom albo to miejsce, w którym teraz jesteś. Czy ci znajomi mogą z tobą zostać, dopóki nie przyjadę?

Emma zakryła słuchawkę i odwróciła się do Lauren.

– Kevin chce zobaczyć mój dom. Możesz przyjechać do mnie po pracy i zaczekać na niego razem ze mną? On mówi, że nie powinnam zostawać sama, dopóki się nie przekona, że jestem bezpieczna.

– Oczywiście – zgodziła się Lauren.

– Dziękuję – szepnęła Emma i odwróciła się do aparatu. – Dobrze, Kevin. Zaczekamy na ciebie razem. Podam ci adres.


Kevin Quirk zadzwonił do drzwi Emmy kilka minut przed siódmą wieczorem.

Otworzyła mu Lauren.

– Pan Quirk? – upewniła się i podała mu rękę.

– Tak, Kevin Quirk. – Przywitał się, usiłując ukryć zdziwienie. Był pewien, że zastanie Emmę w towarzystwie mężczyzny. Kobieta, która mu otworzyła, była mniej więcej w jego wieku, miała delikatną cerę, jedwabiste czarne włosy sięgające ramion i oczy jak płonące węgielki.

– Witam. Jestem Lauren Crowder, przyjaciółka Emmy. Dziękuję, że pan przyjechał. Bardzo się o nią martwię.

Emma wbiegła do przedpokoju, włosy miała mokre po prysznicu.

– Kevin! Kevin!

Wpadła mu w objęcia z takim impetem, że okręcili się wokół własnej osi. Kevina najwyraźniej wcale nie zdziwił ten entuzjazm. Mocno uściskał Emmę i przejechał palcami po jej mokrych włosach.

Ten mężczyzna jest solidny, pomyślała Lauren. To najlepsze określenie. Jego ciało zostało zaprojektowane przez inżyniera, nie przez artystę. Projektant nie tracił czasu na rzeźbienie łuków. Kevin Quirk miał szerokie czoło, wydamy podbródek i małe oczy. I przynajmniej w pierwszej chwili te oczy nie widziały nic prócz Emmy. Lauren przyłapała się na tym, że sprawdza, czy Kevin ma na palcu obrączkę. Owszem, miał.

Biorąc pod uwagę radosne powitanie, zaciekawiło ją, jak mu się układa w małżeństwie.

– Wyglądasz cudownie – powiedział do Emmy. Trzymał ją na odległość wyciągniętych ramion i kiwał głową jak dumny wujek.

– Ty też – odparła Emma. – I zapuściłeś trochę włosy. Mówiłam ci, że tak będzie lepiej. Teraz już nie wyglądasz jak marinę. – Wzięła go za rękę i pociągnęła do salonu. – Chodź. Wejdź, proszę.

Dom był prawie nieumeblowany. Emma zauważyła, że Kevina zaskoczyła ta pustka.

– Jeszcze się nie urządziłam – wyjaśniła. – Rzeczy rodziców nadal są w przechowalni. Ale mam tyle pracy, że prawie nie zauważam braku mebli. Na pewno jesteś głodny. Coś ci przygotuję. Chcesz piwa?

– Emma, nic się nie zmieniłaś – powiedział Kevin z zadowoleniem. Jak zwykle nie interesowało jej, w jakich warunkach mieszka. – Jeżeli nie sprawi ci to kłopotu, chętnie napiłbym się piwa. Mam za sobą długą jazdę z Springs.

Emma przyniosła z kuchni butelkę fat tire, miseczkę chrupek i salsę. Postawiła wszystko na stoliku i opadła na kanapę obok Kevina. Podziękował jej i zwrócił się do Lauren:

– Studiujecie razem prawo?

– Niezupełnie – odparła Lauren z uśmiechem. – Emma odbywa pod moim kierunkiem staż w Biurze Prokuratora Okręgowego w Boulder. Tam się poznałyśmy i zaprzyjaźniłyśmy. Jestem zastępcą prokuratora okręgowego.

– I zeszłego wieczoru, gdy miał miejsce ten napad, była z panią?

– Tak. Była ze mną i z moim mężem.

– Proszę mi o tym opowiedzieć.

– To było okropne. Wszystko działo się bardzo szybko. Odprowadziłam Emmę do jej samochodu. Powinnam była zaczekać, aż wsiądzie i wyjedzie z garażu.

– Ma szczęście, że w ogóle pani tam była. Inaczej nie wiadomo, jakby to wszystko się skończyło.

– Cieszę się, że tam byłam.

– Jak pani myśli, jakie mieli zamiary?

– Sądzi pan, że wiedzieli, kogo porywają?

– Tak, chyba musieli wiedzieć.

– Nie jestem taka pewna. Zanim ją zaatakowali, zachowywali się jak dzieci. Po prostu ścigali się po garażu na rowerach. Może czekali na odpowiednią ofiarę, jakąkolwiek ofiarę. Gdyby nie fakt, że przydarzyło się to Emmie, powiedziałabym, że Emma po prostu miała pecha, że zaatakowali pod wpływem impulsu, bo nocą w pustym garażu trafiła im się samotna kobieta. Tylko że to nie była byle jaka kobieta. To była Emma. A ponieważ to była ona, nie wyobrażam sobie, że jej nie rozpoznali. Tak więc fakt, że chodziło o Emmę, bardzo komplikuje sprawy.

– Znali jej imię?

– Nie słyszałam. Ale ja krzyknęłam „Emma”, gdy zobaczyłam, że jeden z nich ma nóż. Może aż dotąd chcieli tylko ukraść samochód?

– Emmo, miałaś wrażenie, że wiedzą, kim jesteś?

– Nie, chyba nie. Ani razu nie wymówili mojego imienia.

– I chcieli cię zabrać w jakieś inne miejsce?

– Tak. Jeden z tych chłopców powtórzył to kilka razy.

– Nie zamierzali po prostu wywieźć cię z garażu, a potem odjechać twoim samochodem bez ciebie?

– Raczej nie. Czułam, że mają na myśli jakieś konkretne miejsce.

– Wygląda więc na to, że chcieli zdobyć albo kobietę, albo samochód. Nie chodziło im o pieniądze – podsumował Kevin.

– Rzeczywiście takie to sprawiało wrażenie – przyznała Lauren. – Nadal jednak bez odpowiedzi pozostaje pytanie, czy wiedzieli, kogo porywają.

– Zanim to się zdarzyło, byliście wszyscy na proszonej kolacji, prawda?

– Tak.

– Kto o tym wiedział? Emmo, czy mówiłaś komuś o przyjęciu? Kto mógł wiedzieć, gdzie zaparkowałaś samochód, gdzie spędzisz wieczór i o której wyjdziesz?

– Chyba nikt oprócz osób, które były na kolacji. Może jeszcze Jennifer. Pamiętasz ją? Nadal się przyjaźnimy i codziennie do siebie dzwonimy. Chyba powiedziałam jej o przyjęciu, ale ona mieszka daleko stąd, na Wschodnim Wybrzeżu. No i jeszcze… ten facet, z którym się spotykam. Zawsze, kiedy do niego przyjeżdżam, zostawiam samochód w tamtym garażu. Przyjęcie odbyło się w jego mieszkaniu.

Lauren spojrzała na Kevina, żeby sprawdzić, jak reaguje na wiadomość, że Emma jest z kimś związana. Ale jego twarz nie zdradzała niczego.

– Mężczyzna, z którym Emma się spotyka – wyjaśniła – to jeden z najpoważniejszych biznesmenów w naszym mieście. Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie.

– A ty co o tym myślisz? – spytał Kevin Emmę.

Emma zmarszczyła brwi.

– Nie podobałoby mu się, że ktoś go nazywa biznesmenem – zauważyła. – Nazywa się Ethan Han. Stworzył firmę BiModal.

– Han? Spotykasz się z Ethanem Hanem? Słyszałem o nim. To pupilek waszego miasta. Pochodzi chyba z Filipin czy z Tajwanu albo z jakiegoś podobnego miejsca… Niektórzy ludzie w Springs nie mogą się doczekać, kiedy przekształci swoją firmę w spółkę akcyjną. To poważny człowiek?

– Pracę na pewno traktuje poważnie. I pochodzi z Hawajów. Jest Amerykaninem tak jak ty czy ja – obruszyła się Emma.

– Chodziło mi o waszą znajomość. Czy traktuje poważnie waszą znajomość – sprecyzował Kevin.

Emma nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć.

– Ja… ja go lubię. Ale znamy się dopiero kilka tygodni.

– Uważasz, że powinienem sprawdzić też jego dom? Spędzasz tam noce? Pytania Kevina stawały się coraz bardziej osobiste i Lauren zaczęło to krępować. Nie wiedziała, czy Kevinem kierują pobudki osobiste, czy zawodowe.

– Nie, nie spędzam tam nocy.

Lauren wydało się, że usłyszała leciutkie westchnienie ulgi. Kevin wstał, poluzował krawat i powiedział:

– No, dobrze. Pokaż mi dom. Chciałbym też zobaczyć, jaki masz alarm. Już teraz mogę ci powiedzieć, że najbliższa okolica jest niebezpieczna: za dużo drzew, za mało światła, łatwy dostęp ze zbyt wielu stron. Będziemy musieli się tym zająć.

Była to spokojna dzielnica, zamieszkana przez ludzi z klasy średniej, odgrodzona od miasta pasem zieleni. Domy pobudowano tu już kilkanaście lat temu, krzaki miały czas się rozrosnąć, drzewa wystrzelić w górę. Dom Emmy był ostatni w szeregu, stał na wzniesieniu. Rozciągał się stąd widok na rozległą wolną przestrzeń. Podwórze nie było ogrodzone – przechodziło w zrudziałe trawy porastające strome łąki.

Emma oprowadziła Kevina po domu i podwórzu, pokazała system alarmowy. Przyznała, że włącza go rzadko.

– Emma, jak możesz być taka beztroska? – oburzył się Kevin, gdy już wszystko obejrzał.

– O co ci chodzi?

– Zabezpieczenie w twoim domu może uspokoić klasyczną panią domu, neurotyczkę, która obawia się włamywaczy, bo naoglądała się w telewizji za dużo reportaży kryminalnych. Dla niej byłoby wystarczające, bo odstraszyłoby złodzieja amatora. Ale dla ciebie to o wiele za mało. Twój alarm to dla profesjonalisty betka.

– Więc co mi proponujesz?

– Przede wszystkim musisz się przeprowadzić w dobrze strzeżone miejsce.

– Nie!

– Wiedziałem, że to powiesz. Wobec tego musisz zamieszkać gdzie indziej, dopóki nie zainstaluję alarmu z prawdziwego zdarzenia.

– Nie!

– Więc musisz na jakiś czas zatrudnić ochroniarza.

– Niech to szlag. Wiedziałam, że tak to się skończy.

Загрузка...