Piątek, 11 października,
21.25, -7°C,
burza śnieżna
Okoliczności wprawdzie były nowe, ale za to Lauren dobrze znała pokój przesłuchań w komisariacie, gdzie ją trzymano. Pokoik był wielkości większej szafy i wyglądał bardzo zwyczajnie. Brakowało tu jakichkolwiek ozdób, pomieszczenie wydawało się niemal sterylne. Nie było nawet okien. Umeblowanie składało się z pięciu metalowych foteli i ciężkiego stołu z blatem z laminatu. W jednym kącie stał wielki magnetofon.
Krótko po tym, jak Lauren zadzwoniła do Alana, do pokoju weszła policjantka i przyniosła więzienny dres. Lauren nie udało się odczytać nazwiska z identyfikatora policjantki. Patrzyła w prawo, potem w lewo, próbując coś zobaczyć ze skosu, ale nie mogła rozróżnić liter. Widziała tylko, że jest tam jakiś identyfikator.
– Muszę zabrać pani ubranie – powiedziała policjantka. Lauren uznała, że ta kobieta ma młody głos.
– Po co? – spytała. Znała procedurę.
– Kazano mi zabrać pani ubranie, bo może stanowić dowód. – Lauren nie słyszała w jej głosie cienia sympatii i chociaż prawie nic nie widziała, zauważyła, że kobieta kładzie ręce na biodrach. – Potrzebuje pani pomocy przy rozbieraniu? – spytała policjantka.
Lauren pomyślała, że ta młoda kobieta jest już zgorzkniała. Z powodu pracy? Chyba nie. Przecież, sądząc po głosie, może tu pracować najwyżej od dwóch lat.
– Pani ubranie. Proszę mi je zaraz dać. I proszę stosować się do poleceń.
Chociaż mnóstwo szczegółów jej umykało, Lauren widziała, że policjantka jest wysoka i szczupła z natury. Budowa ciała i typ urody funkcjonariuszki przypomniały Lauren jej siostrę Teresę. Pewnie ta policjantka tak samo jak Teresa nie musi przejmować się dietą.
Lauren nie mogła pogodzić się z tym, że ma się rozebrać przed obcą kobietą. Zdejmowała ubranie po jednej sztuce i co chwila zatrzymywała się, jakby liczyła, że rozkaz zostanie odwołany.
Musi być jaki sposób, żeby tego uniknąć.
Zanim rozpięła bluzkę, jeszcze raz się zawahała.
– Czy to naprawdę konieczne? – spytała. – Przecież byłam w płaszczu i oni już go mają. – Niech się pani pospieszy – burknęła policjantka w odpowiedzi. – Niech mi pani wierzy, że tak będzie najlepiej.
Lauren skupiła się na delikatnym materiale dotykającym jej skóry i próbowała zapamiętać to wrażenie. Starannie składała każdą sztukę, zanim położyła ją koło brązowej papierowej torby na dowody na laminowanym blacie stołu. Policjantka przyklepywała każdą rzecz, a potem wpisywała ją na listę i wkładała do torby.
– Mogę zostać w bieliźnie?
Policjantka nie patrzyła jej w oczy, gdy odpowiadała:
– Proszę zdjąć wszystko. Kazano mi zabrać wszystko. Sierżant nie mówił, że może pani zachować bieliznę. Dostarczymy pani wszystko, co będzie potrzebne.
Potrzebuję prywatności. Potrzebuję mojego męża. Potrzebuję adwokata. I chcę, żeby czas cofnął się o dwanaście godzin. Może mi pani to dostarczyć?
Zaraz jednak przypomniała sobie, że ma nad nimi przewagę, choć może tylko jedną: jest prawniczką.
– Nie zdejmę bielizny, póki nie zobaczę nakazu – powiedziała spokojnie.
– Co takiego?
– Jeżeli odbierzecie mi bieliznę bez nakazu przeszukania, wszystkie wasze dowody staną się bezużyteczne, bo zostaną zdobyte bezprawnie.
Policjantka nie podniosła wzroku znad listy ubrań.
– To ciekawe – zakpiła. – Może mi się przydać, kiedy będę zdawała egzamin na detektywa.
Lauren stanęła plecami do policjantki i sięgnęła do tyłu, by odpiąć stanik. Zsunęła ramiączka i natychmiast chwyciła więzienną bluzę, żeby się zasłonić. Obciągnęła bluzę, jak się dało, i dopiero potem zdjęła majtki i rzuciła je na podłogę.
Uświadomiła sobie, że wystawiła na ciekawskie spojrzenie policjantki ślady po zastrzykach na pośladkach.
W pokoju nie było gorąco, ale Lauren spociła się. Strużka spłynęła jej spod lewej pachy, co dodatkowo ją upokorzyło. Przykazała sobie jednak, że ma być wściekła, a nie skrępowana.
I prawie jej się to udało.
Zorientowała się, że być może ktoś się o nią troszczy, gdy na gołe ciało wciągała spodnie od dresu. Rozmiar pasował idealnie, ubranie pachniało świeżością. Było nowe. Na podłogę spadł skrawek papieru. Sięgnęły po niego z policjantką w tej samej chwili.
– Ja to podniosę. Proszę się cofnąć. – To był rozkaz, a nie propozycja pomocy.
Lauren wyprostowała się i ściągnęła tasiemki spodni. Policjantka schyliła się po papierek. Lauren pomyślała, że mogłaby spleść ręce i uderzyć ją w kark. Ta scena stanęła jej przed oczami jak żywa.
Sama myśl o odpłacie dodała jej sił. Muszę przygotować się na walkę, powiedziała sobie.
– Pakowaczka numer cztery. Mam nadzieję, że to pani szczęśliwa liczba. Przez chwilę myślałam, że to może gryps – oznajmiła policjantka.
Pięć minut po tym, jak policjantka wyszła, zabierając brązowe torby na dowody z ubraniem Lauren, drzwi do pokoju przesłuchań znów się otworzyły. Lauren wydawało się, że wszedł ktoś wysoki, z małą głową krótko ostrzyżony. Nie mogła jednak rozpoznać rysów twarzy. Próbowała patrzyć bokiem, omijając ślepą plamkę w środku pola widzenia. Plamka stawała się coraz większa. W końcu Lauren zorientowała się, że stoi przed nią sierżant Wendell Pons.
Był to ostatni człowiek z biura śledczego, którego chętnie widziałaby pracującego przy jej sprawie.
Za plecami nazywała go Gadułą. Nie potrafił wyrażać się zwięźle. Chodząca reklama nadmiaru. Teraz jednak postarała się mówić do niego „sierżancie”.
– Witam, pani Crowder. Jak zawsze miło panią widzieć, chociaż okoliczności nie są może sprzyjające.
– Dobry wieczór, sierżancie. – Lauren pochyliła głowę, bo nie chciała, żeby się zorientował, że nie może na niczym skupić wzroku. Nie chciała, żeby pomyślał, że traktuje go z pogardą.
– Chciałbym jeszcze raz przeczytać pani „Mirandę”. Dobrze? Po prostu chcę to zrobić jeszcze raz, dla pewności. Rozumiem, że detektyw Malloy i pani…
– W porządku, już mi ją przeczytano. Znam swoje prawa lepiej niż pan i na pewno pan wie, że prosiłam o adwokata.
– Już jest w drodze. Przysłała nam faks, że wzięła pani sprawę. Napisała, że jedzie z Rollinsville. Nie zna pani nikogo miejscowego, kto by się nadał? To dziwne. – Pons wymachiwał kartką tak mocno, że trzeszczała jak płomienie ognia. – Pani adwokatka napisała list w bardzo wrogim tonie. A miałem nadzieję, że załatwimy tę sprawę po przyjacielsku. W końcu jest pani zastępczynią prokuratora, więc może ktoś stąd mógłby tę sprawę doprowadzić do porządku. Ktoś, kogo znamy i z kim dobrze by się nam pracowało. Ale ten list wcale nie jest przyjacielski. Faks. I do tego wrogi. Wszystkie faksy są zimne. Dlaczego nie zadzwoniła? Jeżeli ktoś może wysłać faks, może też zatelefonować, prawda?
Lauren widziała biały papier, ale nie mogła nic przeczytać. Nie była w stanie nawet rozpoznać, czy sierżant trzyma kartkę drukiem do siebie, czy do niej. Domyślała się, że Casey przesłała policji ostrzeżenie, że Lauren jest jej klientką i że zamierza zachować milczenie.
A ponieważ Lauren powołała się na Piątą Poprawkę i jeżeli faks mówił to, czego się domyślała, Pons nie powinien był nawet wejść do tego pokoju. Skoro Pons nie był wystarczająco sprytny, żeby się nie wtrącać w nie swoje sprawy, ona wykorzysta jego błąd, jak się da. Musi się dowiedzieć kilku rzeczy.
– Jak się czuje ranny? – spytała.
– Chodzi pani o mężczyzną, do którego pani strzelała, tak?
– Jak się czuje ranny?
– Dostał w brzuch. Kula przeszła na wylot, uszkadzając organy wewnętrzne. Jelita, wątrobę. Strzelała pani bardzo celnie. Chirurg powiedział, że jego brzuch otworzył się jak pączek róży w lipcu.
– Jest poważnie ranny?
– A jak pani myśli? Przecież dostał w brzuch. Prosto w brzuch. Postrzał w brzuch to mój najgorszy koszmar. Dlatego właśnie noszę tę cholerną kamizelkę. Do diabła. Postrzał w brzuch! Raczej wolałbym dostać w głowę. Poszłoby szybciej.
Lauren dowiedziała się, czego chciała. Nadal ciążyło na niej podejrzenie o napaść pierwszego stopnia albo o usiłowanie zabójstwa, ale nie o morderstwo.
– Wiadomo, kto to jest?
Pons popatrzył na faks i nic nie powiedział.
– Czy moja prawniczka już tu jest? Chcę się z nią natychmiast zobaczyć.
– Śnieżyca się nasila. Potrzebowałaby rakiet śnieżnych, żeby zejść z gór. Ludzie z patroli drogowych mówią, że w kanionie zdarzyło się kilka wypadków. Narciarze będą szczęśliwi. – W głosie sierżanta słychać było radość, gdy mówił jej o pogodzie.
W tłumaczeniu: „Nie podskakuj, suko”.
Zaczęło jej przeszkadzać, że Pons siedzi z nią, chociaż wyraźnie zażądała adwokata. Sierżantowi brakowało manier, ale nie był głupi. Zastanawiała się, co zamierza osiągnąć.
– Sierżancie. Niech pan włączy magnetofon albo proszę ze mną nie rozmawiać. Chcę zaczekać na moją adwokatkę. Dopóki nie przyjdzie, nie mam nic więcej do powiedzenia.
Pons podszedł do magnetofonu stojącego w rogu pokoju i włączył go. Lauren, niestety, nie widziała, czy jest tam kaseta.
Przeczytał jej z kartki „Mirandę”, zacinając się dwa razy przy trudniejszych słowach. Najwyraźniej nie miał wprawy.
– Dam pani też kopię do podpisania. Wie pani, żebyśmy mieli dowód, że została pani ostrzeżona.
– Dobrze.
Położył przed nią nową kartkę. Popatrzyła na nią, ale nie mogła nic przeczytać, nawet kątem oka. Doświadczenie podpowiedziało jej, żeby nie podpisywała niczego, czego przedtem nie przeczytała. Czego nie mogła przeczytać.
– Zmieniłam zdanie. Niczego nie podpiszę. Poczekam na adwokata.
Potrząsnął z dezaprobatą głową, chociaż na twarzy miał przylepiony szeroki uśmiech. Zebrał się do wyjścia, ale przypomniał sobie o magnetofonie i poszedł go wyłączyć. Zatrzymał się, najwyraźniej szykując do zadania ostatniego ciosu. A niech tam, stwierdził. Zasłużyła sobie na to.
– Coś pani powiem. Kilka osób uważa, że należy się pani specjalne traktowanie ze względu na to, co pani zrobiła dla mieszkańców miasta. Mówią, żebyśmy sobie przypomnieli tę czy inną sprawę, w której pani oskarżała. Teraz ma pani kłopoty, ale kto wie, może istnieje jakieś wytłumaczenie. Przecież musi być jakieś wytłumaczenie, mówią ci, którzy chcą panią potraktować wyjątkowo. Może ona jednak zasługuje na specjalne traktowanie. Jak jednak wyjaśnić, że żąda pani adwokata? Tego nikt nie potrafi zrozumieć. Ale ja uważam, że nic się pani nie należy. Pamiętam, że kiedyś, dawno temu, pewna początkująca prokuratorka powiedziała mi, że dobre uczynki przestają się liczyć, kiedy przekroczy się granicę. Prawo jest prawem, mówiła. Tak więc dziś nie będzie specjalnego traktowania. Mam nadzieję, że pani to rozumie. To o początkujących prokuratorkach i dobrych uczynkach, a już zwłaszcza o tym, że ktoś żąda adwokata. To naprawdę trudno pojąć.
– Czy mój mąż tu jest?
Gdyby Lauren widziała, zobaczyłaby, że Pons sprawdził, czy magnetofon jest wyłączony.
– O tak, tak. Już dłuższy czas. Detektyw Malloy wziął go na małą pogawędkę. I mogę pani powiedzieć, że on nie należy do ludzi, którzy by się powoływali na prawo do milczenia. Tak, rozmawiają sobie. No dobrze, skoro chce pani zaczekać na adwokata, to ja już sobie pójdę. I bardzo mnie cieszy, że zgadzamy się co do specjalnego traktowania. Zawsze mówiłem, że można się z panią dogadać.
Lauren wydawało się, że słyszy, jak Pons chichocze, wychodząc z pokoju.
Podeszła do krzesła w kącie i usiadła tak, żeby zasłaniały ją otwarte drzwi. Podciągnęła kolana pod brodę. Pons powiedział, że Alan tu jest. Wyobraziła sobie jego ciepłą obecność, wyobraziła sobie, że przynosi jej filiżankę herbaty i galaretkę. Emily, ich wielka suka, leży zwinięta u jej stóp i od czasu do czasu wzdycha przez sen, Lauren czyta książkę, a z głośnika płynie Mozart.
Nic z tego, moja droga. Jesteś w więzieniu.
Carey Sparrow weszła do pokoju przesłuchań bez pukania. Lauren siedziała schowana w kącie między otwartymi drzwiami a ścianą. Było to najbardziej zaciszne miejsce, jakie mogła znaleźć. Przestraszyła się, słysząc kroki. Pomyślała, że znów czekają ją nieprzyjemności, których nie przewidziała.
– Cześć, skarbie. Jak się czujesz? – spytała Casey łagodnie. Wyciągnęła ramiona i próbowała spojrzeć Lauren w oczy tak, żeby nie było widać, że próbuje coś sprawdzić.
Lauren powoli wyprostowała się i wstała.
– Casey, to ty? Myślałam, że nigdy nie przyjdziesz. – Jednym okiem widziała rudą aureolę wokół głowy Casey wyraźniej niż drugim.
– Tak, to ja. Chodź, niech cię uściskam.
Kobiety mocno się objęły i ucałowały uczciwie w policzki. Objęcia Casey dały Lauren chwilę otuchy, której tak potrzebowała. Casey trzymała ją w uścisku, dopóki nie wyczuła, że Lauren zaczyna się odsuwać.
– Zdaje się, że miałaś niezbyt udany dzień?
Lauren udało się uśmiechnąć.
– Jak zwykła mawiać moja siostra, rzeczywiście, mogło być lepiej. To upokarzające, że spotykamy się w takim miejscu.
W pierwszej chwili Casey chciała powiedzieć, że nie ma powodu, żeby Lauren czuła się skrępowana, ale natychmiast zorientowała się, jak nieszczerze by to zabrzmiało. Gdyby ich role się odwróciły, ona też byłaby zdruzgotana. Prawnicy, a zwłaszcza prokuratorzy, nie powinni się znajdować w takiej sytuacji. Poprosiła więc tylko, żeby Lauren usiadła.
Lauren cofnęła się do swojego krzesła w kącie pokoju i wyciągnęła rękę, żeby wymacać siedzenie.
– Ty też siadaj – powiedziała. – Ostatnio rzadko się widywałyśmy. Co u ciebie słychać?
Casey już zdecydowała, że pozwoli jej kierować rozmową. Przynajmniej na początku. Nie dziwiło jej, że Lauren przez kilka minut woli ignorować swoje położenie i porozmawiać towarzysko.
– Jenny wyprowadziła się kilka miesięcy temu i ciągle jeszcze próbuję się pozbierać. Gdyby nie to, powiedziałabym, że wszystko idzie świetnie.
– Chyba nigdy nie poznałam Jenny?
– Nie, chyba nie. Spotkałyśmy się w Golden. Jest szefową działu kontroli jakości w Coors. Na szczęście nie afiszowałyśmy się z tym, że jesteśmy parą. Coors bardzo się unowocześnił, ale Jenny nie była pewna, czy są już gotowi tolerować lesbijki. No i rozstałyśmy się.
– Współczuję ci.
– Dziękuję, ale kiedy wszystko przemyślałam, doszłam do wniosku, że sprawa od początku była skazana na niepowodzenie. – Casey uśmiechnęła się leciutko, ale Lauren tego nie zauważyła. – Co wiesz o lesbijkach i ich psach?
Lauren wzruszyła ramionami.
– No więc ja jestem lesbijką, która uwielbia psy, a Jenny jest miłośniczką kotów. Nie sądzę, żeby te dwa typy pasowały do siebie pod względem romantycznym. Na razie jestem wdzięczna losowi, że przynajmniej w pracy dobrze mi idzie, skoro w sprawach sercowych się nie układa. – Casey zmusiła się do szerokiego uśmiechu. – A jak układa się tobie i Alanowi? Twój mąż dla własnego dobra powinien do końca życia być dla ciebie miły po tym, jak uratowałam mu tyłek. – Casey i jej pies uratowali kiedyś Alana z lawiny.
– Lepiej niż się spodziewałam – odparła Lauren radośnie. – To małżeństwo to spełnienie moich marzeń. Mam nadzieję, że teraz też jakoś przez wszystko przebrniemy – dodała z nagłym smutkiem.
– Dobrze cię tu traktują? – spytała Casey, delikatnie kierując uwagę Lauren na jej sytuację. Wyciągnęła z teczki pióro, zielony notes i przenośny magnetofon, który postawiła na podłodze między sobą i Lauren, i włączyła go. Doszła do wniosku, że musi się zorientować, w jakim stanie jest umysł Lauren, i chciała mieć wszystko na taśmie na wypadek, gdyby to, co Lauren powie, okazało się korzystne dla obrony.
– Sami nie wiedzą, co, do diabła, ze mną zrobić – powiedziała Lauren. – Istne szaleństwo. Niektórzy są bardzo sympatyczni, inni bardzo formalni. – Zacisnęła ręce na więziennej bluzie. – Zabrali mi ubranie. Nawet bieliznę. Ale nie mieli nakazu, więc będą z tym mieli kłopot. Policjantka, która się mną zajmowała, była wyjątkowo wredna. – Lauren patrzyła teraz na niewyraźny zarys magnetofonu. – Co to jest?
Casey powiodła wzrokiem za jej spojrzeniem.
– To na wypadek, gdybyś powiedziała coś, co można by wykorzystać w sądzie. Mam nadzieję, że do tej pory trzymałaś buzię na kłódkę.
– Byłam w tym dobra.
– Dobra czy doskonała? Wiesz, że nie powinnaś im była nic mówić.
– Tylko dobra. Nie myślałam trzeźwo. Zanim powołałam się na zasadę Edwarda, powiedziałam coś policjantowi z patrolu jeszcze tam, na miejscu zdarzenia.
Casey ucieszyła się, że Lauren myśli na tyle trzeźwo, by pamiętać, co do tej pory robiła, jednocześnie była rozczarowana tą trzeźwością. W ten sposób musiała zrezygnować z jednej linii obrony. I źle się stało, że rozmawiała z policjantem z patrolu, zanim zażądała adwokata.
– Będziemy musiały to jakoś odkręcić. Mogę ci w czymś jeszcze dziś pomóc?
– W czymś innym niż wydostanie się stąd? – Lauren popatrzyła gdzieś w bok. – Aż wstyd mi o to prosić, ale rzeczywiście możesz mi pomóc. Muszę pójść do ubikacji. I nie chcę, żeby ktoś obcy mi się przyglądał.
– Już teraz?
– Nie, ale niedługo.
– Dobrze. Zobaczę, co się da zrobić. Może zgodzą się trochę nagiąć przepisy. I tak już potraktowali cię lepiej niż innych, prawda?
Lauren skinęła głową i przejechała palcami po kołnierzyku bluzy.
– Masz rację. Dali mi nowiutkie ubranie w moim rozmiarze, czyste i bez robactwa.
– Tylko źle dobrali kolor do twojej karnacji.
Lauren roześmiała się, żeby zrobić Casey przyjemność, ale zaraz spoważniała.
– Nie spodziewałam się, że pozwolą mi się z tobą zobaczyć, zanim przewiozą mnie do więzienia – powiedziała. – To też jest przywilej. Do tej pory nie wiedziałam, jak samotny jest człowiek zaraz po aresztowaniu.
– Prawdę powiedziawszy, jestem tu już od pół godziny. Rozmawiałam z detektywem Malloyem. Zbywał mnie, dopóki nie poczuł na własnej skórze, co znaczy prawdziwy napad złego humoru. Wtedy zgodził się, żebym mogła się z tobą spotkać. Myślę…
– Scott Malloy jest w porządku – przerwała jej Lauren. – Pracowałam z nim, to uczciwy policjant.
– Prawie wszyscy policjanci w Boulder są uczciwi ponad przeciętną. Ale musisz przestać myśleć o nich jak o przyjaciołach. Chciałam ci powiedzieć, że jest chyba tylko jeden powód, dla którego wpuszczono mnie do ciebie już teraz. Mają nadzieję, że wyciągnę z ciebie coś, co pozwoli im mieć sprawę z głowy.
– Chyba bardzo tego chcą.
– Owszem.
– Ale tak się nie stanie. Pozostanę na wikcie okręgu, chyba że wycofają oskarżenie. Jeszcze nie przedstawili zarzutów, prawda?
– To by było zbyt proste. Jak myślisz, co teraz zrobią?
– Na razie poczekają. Będą chcieli, żebym się zgodziła na przełożenie wstępnej rozprawy. O co mogą mnie oskarżyć? Chyba o napaść pierwszego stopnia. Albo o zabójstwo, jeżeli mężczyzna, którego postrzelono, umrze. – Lauren przypomniała sobie widmo, które widziała w śnieżycy. Wbiła wzrok w podłogę, unikając spojrzenia Casey. – A może już umarł?
Casey podobało się, że Lauren mówi to tak spokojnie i że waży słowa.
– Nie. Malloy powiedział, że nadal jest na sali operacyjnej. W szpitalu czeka policjant, żeby spisać zeznania, gdy tylko pacjent odzyska przytomność. A jeśli nie, to przynajmniej wypyta lekarzy. Chyba nawet nie wiedzą, kto to jest.
Lauren zastanowiła się chwilę.
– Cokolwiek się stanie, policja nie musi decydować już teraz. Poproszą, żebym zgodziła się na przeniesienie jutrzejszej godziny drugiej na inny dzień. – Lauren nagle poczuła się jak prawniczka dyskutująca z kolegami. Była to kusząca myśl dla kogoś, kto siedzi w areszcie ubrany w więzienny dres i pantofle, ale zupełnie nie na miejscu.
– Co to jest „godzina druga”? – spytała Casey.
– W Boulder aresztowani stają przed sądem o drugiej po południu, dlatego te rozprawy nazywa się „godzina druga”. Jak się czuje Alan? Już go przygwoździli?
– Więc staniesz przed sądem jutro o drugiej? – upewniła się Casey. Rozmowa o Alanie mogła poczekać.
– Niezupełnie. – Lauren uśmiechnęła się. – W soboty „godzina druga” jest o czwartej. To z powodu weekendu. Ale myślę, że dla mnie przygotują specjalną rozprawę, trochę wcześniej lub później, żeby uniknąć prasy.
– Alan trzyma się całkiem dobrze – powiedziała Casey. – Ale bardzo się o ciebie martwi. Nie rozmawiał jeszcze z policją. Udało mi się przysłać tu Coziera Maitlina w samą porę. Cozy porwał go i gdzieś uprowadził.
– Do diabła – mruknęła Lauren. – To znaczy, że ten łajdak kłamał.
– Jaki łajdak? Cozy?
– Nie. Sierżant detektyw Pons. Powiedział, że już przesłuchują Alana.
– Powiedział ci? Po tym, jak powołałaś się na zasadę Edwarda? – Casey jak szalona zapisywała coś w notesie.
– Tak.
– Obiecuję ci, że detektyw Pons gorzko pożałuje swojego błędu. Jeszcze ktoś podeptał twoje konstytucyjne prawa?
– Scott omiótł mi twarz i ręce, żeby zrobić test na ślady prochu.
– Tylko to? Nie robił testu na obecność metali?
– Nie.
– I nie zadał ci żadnych pytań?
– Nie. Scott postępuje zgodnie z regulaminem. Nie sądzę, żeby znaleźli ślady prochu. Gdy strzeliłam, miałam na rękach grube przemoknięte rękawice. Twarz też miałam mokrą. Testy nic nie wykażą.
– I Malloy nie próbował cię przesłuchiwać?
– Nie. Trzymał się przepisów. Ale ja rozmawiałam z nim wcześniej, zanim mnie aresztowano.
– Pamiętasz, co mówiłaś? Ważny jest każdy szczegół.
Lauren przeczesała palcami włosy, podrapała się w głowę.
– Niech chwilę pomyślę. To wszystko musi mi stanąć przed oczami. Zatrudniłaś Cozy’ego? To dziwne. Lauren przypuszczała, że Casey wkrótce zaangażuje drugiego prawnika, ale nie sądziła, że stanie się to aż tak szybko.
– A ty zatrudniłaś mnie. To też jest dziwne – powiedziała Casey.
– Jesteś dobra.
– No tak. Maitlin też jest dobry. Uspokój się. Mimo że jestem dobra, nigdy nie broniłam w poważnej sprawie tu, w mieście. Natomiast Maitlin brał udział w przynajmniej trzech sprawach o morderstwo, a na pewno w kilku więcej, tylko że o tym nie słyszałam. Sama wiesz, że w okręgu Boulder jest gwiazdą wśród obrońców w takich sprawach. To oczywiste, że go wybrałam. Dziwi mnie tylko, że ty go nie zaangażowałaś. Były między wami jakieś nieporozumienia, o których powinnam wiedzieć? Może narobić kłopotów?
– Chciałam, żeby tę sprawę wzięła kobieta.
– Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
– Nigdy nie miałam kłopotów z Cozym. Czasami wygrywałam z nim w sądzie. To on miał kłopoty ze mną.
– Nie sprawiał wrażenia, jakby miał ci to za złe. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że z chęcią ci pomoże. Dlaczego chcesz, żeby była przy tobie kobieta? Chodzi o moralne wsparcie? – Głos Casey był na tyle ostry, aby zirytować Lauren, ale nie aż tak, żeby się obraziła.
– Lubię kobiety.
– Ja też. Wszyscy o tym wiedzą. Lauren, powiedz prawdę. Stawka jest zbyt wysoka.
– Ale to takie skomplikowane.
– Nie mów, że zachwyciły cię moje rude włosy – zażartowała Casey, a potem, już na poważnie, ciągnęła: – Doskonale sobie radzę ze skomplikowanymi sprawami. Skoro mam być twoją adwokatką, muszę dokładnie wiedzieć, co się tu dzieje. I przede wszystkim chcę, żebyś mi powiedziała, dlaczego zatrudniłaś właśnie mnie. Bo nie jestem stąd? Bo nie musisz codziennie występować przeciwko mnie w sądzie? O to ci chodzi?
– Częściowo.
Casey westchnęła. Pożałowała, że zasugerowała Lauren tak proste wyjaśnienie.
– Lauren, nie pozwolą mi tu gadać z tobą całą noc.
– Ile mamy czasu?
– Malloy powiedział, że najwyżej pół godziny. Chcą cię przewieźć do więzienia. Zobaczymy się dopiero jutro rano, a mamy mnóstwo do omówienia.
Lauren kilka razy poruszyła głową do przodu i do tyłu, żeby rozruszać zesztywniałe mięśnie karku. Potarła oczy.
– Pamiętasz, co mi kiedyś mówiłaś… jak płynął czas… kiedy cię gwałcono?
Serce podskoczyło Casey w piersi.
– Ktoś cię zgwałcił? O Boże! – Pomyślała natychmiast, że jeżeli tak się stało, wydostanie stąd Lauren w ciągu godziny.
– Nie, nie zgwałcono mnie. To ja starałam się przeszkodzić gwałtowi. Dlatego właśnie miałam ze sobą pistolet.
– I dlatego strzelałaś?
– Coś w tym rodzaju.
Casey osunęła się na krzesło i głęboko odetchnęła.
– Ale ciebie nikt nie zgwałcił, prawda? Powiedz, że nie!
– Nie. Przysięgam, że nie.
– Zapobiegłaś gwałtowi?
– Mam nadzieję. Naprawdę nie wiem.
– Co to znaczy „mam nadzieję”? Czy na sali operacyjnej jest teraz właśnie niedoszły gwałciciel?
– Nie tylko nie wiem, kto miałby być gwałcicielem, ale też nie mam pojęcia, kim jest mężczyzna, którego znaleziono na ulicy z raną postrzałową. Mogę ci tylko powiedzieć, że to nie ja miałam być ofiarą gwałtu.
– Więc dlaczego strzelałaś do tego człowieka?
– Wcale nie jestem pewna, czy rzeczywiście do niego strzeliłam.
Casey pomyślała, że sprawa rzeczywiście jest tak skomplikowana, jak utrzymywała Lauren.
– Więc kogo ten człowiek chciał zgwałcić?
– Obiecujesz, że uwierzysz w to, co ci powiem? – spytała Lauren.
– Jasne. Lauren, sama jesteś prawniczką i wiesz, że obrońca w sprawach kryminalnych musi wierzyć klientowi nawet wtedy, gdy słyszy najdziwniejsze wyjaśnienia. Musi mu wierzyć tak mocno, jak papież wierzy swoim księżom.
Tym razem Lauren roześmiała się szczerze. Próbowała spojrzeć tam, gdzie powinna znajdować się Casey.
– To, co zrobiłam dziś wieczorem, zrobiłam dla Emmy Spire.
– No, tak – powiedziała Casey z uśmiechem. Nie spuszczając wzroku z Lauren, kontynuowała: – Coś podobnego! To prawda?
– Tak.
– Nadal coś jej zagraża?
– Być może. Nie wiem, co się stało z tym mężczyzną, którego widziałam przy jej domu. No i nie wiem, co się działo po tym, jak mnie stamtąd zabrano.
– Czy policja wie o tym?
– Nie. Na pewno nie.
– Bo to takie skomplikowane?
– Właśnie. Nie chodzi o jej bezpieczeństwo fizyczne, tylko o prywatność. Ale myślę, że jej życie też jest w niebezpieczeństwie.
– Emma Spire nie ma prywatnego życia. Wystawiono ją na widok publiczny częściej niż zwłoki w akademii medycznej.
– Policja nie może się dowiedzieć o tym, co ci teraz powiem – oznajmiła stanowczo Lauren. – Musisz mi to obiecać. Powiem ci wszystko, ale policja dowie się dopiero wtedy, gdy ja się na to zgodzę. Zrozumiesz mnie, kiedy dowiesz się więcej.
– Lauren, mówisz bzdury. Prawdopodobnie czeka cię oskarżenie o morderstwo, a ty mi każesz, żebym cię broniła z zawiązanymi rękami, bo chcesz chronić czyjąś reputację?
– To nie takie proste.
– Więc o co właściwie chodzi?
– Powiem ci tylko, że jeżeli policja albo ktokolwiek inny odkryje, o co tu naprawdę chodzi, konsekwencje tego będą dla Emmy gorsze niż gwałt.
Pod oczami Casey przesunął się film w technikolorze – szeroki ekran, Dolby stereo. Dwadzieścia minut piekła, jakie przeżyła, gdy miała dwadzieścia lat i usiłowała walczyć z pijanym kowbojem w samochodzie na kempingu w Yellowstone.
– Tylko mi nie mów, że może być coś gorszego niż gwałt – warknęła.
– Casey, jedyna rzecz gorsza od gwałtu to być gwałconym wielokrotnie, wciąż od nowa.
Casey spojrzała na zegarek i powiedziała:
– Do diabła! Z takim stwierdzeniem nie mogę dyskutować. Zostało nam najwyżej pięć minut. Chciałabym, żebyś przez te pięć minut wykombinowała, jak włączyć mnie do tej waszej konspiracji, i żebyś wyjaśniła mi, co tu jest grane.
– W sprawie Emmy?
– Tak. I w sprawie tego wielokrotnego gwałtu. – Casey zobaczyła, że Lauren dziwnie pochyla głowę. – Chcę też wiedzieć, co się dzieje z twoim wzrokiem.
– Słucham?
– Alan mi powiedział, że jesteś chora. I że masz kłopoty ze wzrokiem. Nie rozumiem, dlaczego chcesz to zachować w sekrecie, ale to inna sprawa. Co mogę zrobić, żeby ci pomóc?
Casey spodziewała się, że jej klientka się wkurzy. Tymczasem Lauren wyglądała tak, jakby poczuła wielką ulgę. I rozpacz.
– Casey, ja chyba ślepnę. Już kiedyś traciłam wzrok… Tak się boję.
– Alan mówił, że potrzebujesz lekarstw.
Lauren skinęła głową i rozpłakała się.
– Chyba tak. Jeżeli od razu podadzą mi sterydy, mam większą szansę, żeby zachować wzrok. – Wytarła ręką twarz. – A przynajmniej tę część oka, która produkuje łzy – dodała.
W tym momencie do drzwi zapukał Scott Malloy, ale nie wszedł do pokoju.
– Czas minął – oznajmił. – Zabieramy panią Crowder do więzienia. Może pani potem tam z nią porozmawiać. Postaram się to załatwić. Myślę, że rejestracja potrwa ze dwie godziny w zależności od tego, jak bardzo są zajęci.
– Detektywie, ona musi przedtem iść do toalety – powiedziała Casey. – Do damskiej toalety – uściśliła.
– Dobrze. Wchodzę. – Malloy niósł grubą kurtkę z logo więzienia w Boulder i płócienne buty.
Lauren opuściła głowę, próbując ukryć, że płakała.
– Scott, muszę iść do łazienki.
Jeszcze zanim przewieziemy cię do więzienia? Kiwnęła głową.
– Zawołam policjantkę. Zaprowadzi cię.
– Ja ją zaprowadzę – wtrąciła szybko Casey. – Niech mi pan tylko pokaże, gdzie to jest.
– Tam. Zostanie pani z nią przez cały czas? To nie jest zgodne z regulaminem, ale będziemy udawać, że łazienka to po prostu inny pokój przesłuchań.
Idąc za Malloyem korytarzem, Lauren spojrzała przez ramię i szepnęła do Casey „dziękuję”.
Gdy Lauren wyszła z łazienki, w której zabawiła chwilę, bo chciała również przemyć twarz zimną wodą, detektyw Malloy czekał już z kajdankami.
Casey spytała go, czy to konieczne. Znała przepisy, ale wiedziała, że nic nie zaszkodzi, jeśli zapyta.
Scott Malloy odpowiedział krótko:
– Tak.
Lauren posłusznie wyciągnęła ręce.
– Niestety, na drogę do więzienia muszę cię skuć za plecami. Przykro mi, ale taki jest regulamin. Nie mam wyboru – wyjaśnił Malloy.
Lauren odwróciła się i poczuła, jak na jej nadgarstkach zamykają się ciężkie żelazne obręcze.
Po drodze do biura detektywów zatrzymali się przy kontuarze recepcji. Malloy wziął potrzebne formularze i podpisał jakieś dokumenty.
Casey uznała, że to właściwa pora, żeby załatwić pewną sprawę, bo policjant przy kontuarze posłuży jej za świadka. Lauren potrzebuje lekarza. A ona, Casey, potrzebuje trochę czasu, żeby przemyśleć, jaki związek ma z tym wszystkim Emma Spire.
– Czy w więzieniu pielęgniarki mają całodobowy dyżur? – spytała.
– Tak.
– A lekarz?
– W nocy wzywa się go w razie potrzeby. Na pewno na miejscu poinformują panią dokładniej. – Malloy spojrzał Casey z ukosa. – Jeżeli chodzi o środki uspokajające albo nasenne, dziś na pewno ich nie dostanie.
Lauren patrzyła w dół na pożyczone buty. Widziała tylko niewyraźnie kolory i zamglony kształt.
– Czy wobec tego mógłby pan wezwać lekarza, żeby zbadał moją klientkę jeszcze dziś? – nalegała Casey. – Od razu, gdy tylko znajdzie się w więzieniu?
– Co takiego? – Malloy nie wierzył własnym uszom. Nie spodziewał się, że po tym wszystkim, co dla niej zrobił, Lauren będzie jeszcze chciała, żeby po nocy bez potrzeby wzywać lekarza.
– Detektywie, wydaje mi się, że mamy tu przypadek ostrej i postępującej choroby.
Malloy spojrzał na Lauren. Wyglądała na nieszczęśliwą i wyczerpaną, ale nie na chorą.
– Do diabła, o co pani chodzi? – zdenerwował się. Dobry Boże, jak on nienawidził prawniczych sztuczek, a zwłaszcza wtedy, gdy zrobił, co mógł, żeby ułatwić komuś życie.
– Pańska aresztantka traci wzrok.
– Pani Sparrow, proszę nie grać ze mną w takie gierki.
– Więc niech się pan sam przekona.
Malloy popatrzył najpierw na Casey, bo spodziewał się, że na jej twarzy zobaczy kłamstwo. Jednak jej spojrzenie było szczere. Przeniósł więc wzrok na Lauren, która podniosła głowę i popatrzyła w jego stronę. Zobaczył, że rogówkę lewego oka ma czerwoną, źrenice różnią się rozmiarami i mimo że usiłowała skupić na nim spojrzenie, patrzyła gdzieś w bok.
Ponieważ wiedział, jak dziwne pomysły miewają adwokaci i ich klienci, zaczął podejrzewać, że Casey Sparrow zakropliła coś Lauren do oczu. Jeszcze raz spojrzał na Lauren. Była przestraszona, smutna i bardzo zmęczona. A co do wzroku, to chociaż nie był lekarzem i umiał jedynie sprawdzić, czy ktoś jest pijany, teraz wyraźnie widział, że Lauren nie udaje.
– Pójdę po sierżanta Ponsa – powiedział.