Rozdział 20

Szybciej. Tu jest ograniczenie prędkości do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Możesz jechać szybciej, myślał Luke, wyglądając przez okno autobusu. Autobus co chwilę zwalniał. Wlókł się jak żółw. Luke pomyślał, że zwariuje, jeśli wkrótce nie dotrze do Ridgewood. Musiał porozmawiać z Bet. Żałował, że nie jechały z nim Eve i Jess. Ale żadna z nich nawet na niego nie spojrzała od poniedziałkowego wieczoru, kiedy były u niego w domu. A tym bardziej nie odezwała.

Luke był pewien, że dowie się, o co chodziło. Kiedy Bet trafiła do psychiatryka, Eve dała mu nieźle popalić. Powiedziała, że ten psychiatryk to nie jego wina, ale nie ukrywała, że miała go za dupka. Z powodu tych wszystkich dziewczyn, z którymi się spotykał. Uważała, że zachował się wobec Bet nie w porządku, i miała rację. Faktem było też, że poszedł na randkę z Bet, kiedy Jess dręczyły koszmary. Nie tak powinien zachowywać się przyjaciel. Widocznie Eve i Jess uznały, że nie potrzebują jego marnej pomocy w walce z demonami.

Ale nie był pewien, czy wiedziały o całowaniu. Nie wiedział, czy przeczytały ten fragment tłumaczenia o tym, że demon wyciągał dusze przez usta ofiar. To znaczyło, że wszystkie osoby, które oszalały – które straciły dusze – zostały pocałowane przez demona. Megan Christie… i Bet Carrothers… Całował się z jedną i drugą, a teraz obie nie miały duszy.

Może i jestem flirciarzem, pomyślał, ale Eve się myli. Nie jestem aż takim palantem, żeby nie obchodziło mnie, że dziewczyny, z którymi coś mnie łączyło, oszalały. Lubił i Megan, i Bet – po prostu nie był zainteresowany żadną jako dziewczyną na stałe. Jeśli demon je skrzywdził, to chciał, by za to zapłacił.

Ale najpierw trzeba było go znaleźć. I dlatego musiał się dowiedzieć, z kim jeszcze ostatnio całowała się z Bet. I dowie się, jak tylko autobus dowlecze się do Ridgewood.

Luke był jedynym pasażerem, który wysiadł z autobusu przy psychiatryku. To znaczy przy Centrum Rehabilitacji Psychiatrycznej, jak informowała wielka tablica na froncie. Może to dziwne, ale duży zadbany trawnik przed budynkiem wydał się Luke'owi idealnym miejscem na piknik. Paru pacjentów siedziało na zewnątrz, wykorzystując ostatnie promienie słońca.

Luke ruszył szybko do budynku. Pielęgniarka w recepcji ucieszyła się, że Bet miała gościa.

– Muszę cię uprzedzić, że jest w pasach – ostrzegła. – Chcemy mieć pewność, że niczego sobie nie zrobi. Poza tym bierze silne leki. Znajdziesz ją w pokoju 304.

Pielęgniarka wytłumaczyła mu, jak tam dotrzeć. Luke poszedł na górę schodami. Nie zniósłby czekania na windę, nawet jeśli miałoby to trwać tylko pół minuty. Łatwo znalazł pokój Bet. Ale patrzenie na nią, leżącą na łóżku z unieruchomionymi rękami i nogami, nie było już takie łatwe. Miała rozwarte usta, jej oczy byty uchylone. Jej policzek przecinały trzy głębokie rysy. To dlatego musieli ją unieruchomić? Sama rozorała sobie paznokciami twarz?

– Bet – zaczął głośno. Nie zareagowała Spróbował jeszcze raz, jednocześnie dotykając jej ramienia. Zamrugała, po czym otworzyła oczy do końca. Ale Luke nie sądził, żeby go rozpoznała. Nie byt nawet pewien czy wiedziała, gdzie była. – Cześć, Bet – powiedział łagodnie. – To ja, Luke, Luke Thompson.

Bet utkwiła na moment wzrok w jego twarzy i się wzdrygnęła.

– Przykro mi, że tu jesteś – powiedział.

– Cienie też tu są. Tylko się ukrywają – odezwała się Bet, Luke zauważył, że miała inny glos. Mówiła głosem małej dziewczynki.

– Może zniknęły- podsunął Luke. – I dlatego ich nie widzisz.

Bet nie odpowiedziała. Powoli przeszukiwała wzrokiem pokój.

– Bet. Ja, eee… – Czemu nie zaplanował sobie, co powiedzieć? – Zastanawiałem się, z kim spotykałaś się po mnie.

Bet zaczęła gwałtownie zaciskać i prostować palce. Luke widział także, jak poruszała stopami pod kołdrą. Alw skórzane kajdanki na nadgarstkach i kostkach uniemożliwiały jej wykonywanie innych ruchów.

– Miałaś innego chłopaka? -spróbował ponownie Luke.

– Cicho! Słyszysz? – wymamrotała Bet. – Co? – zapytał Luke.

– Cienie szepczą o mnie złe rzeczy – powiedziała. Luke'owi zjeżyły się włoski na karku. Chciał jak najszybciej opuścić ten pokój, opuścić to miejsce.

Przyłożył rękę do czoła Bet. Było zimne i klejące. Chciał ją jakoś uspokoić.

– Nikt nie mógłby powiedzieć o tobie nic złego, Bet. Wszyscy cię lubią.

Zaczęła rzucać głową po poduszce, pozbywając się jego dłoni.

– Czemu tak mówisz?

– Bo to prawda – odpowiedział Luke.

– Przestań tak mówić. On mnie kocha. Kocha!

Czy ona mówiła do niego? A może mówiła o nim?

– Lubię cię, tak samo jak wszyscy – Luke poczuł ucisk w żołądku. Nie chciał kłamać i mówić, że ją kochał, zresztą nie miał pewności, czy to o niego chodziło. W każdym razie nie chciał kłamać. To byłoby nie w porządku.

– On mnie kocha, kocha, kocha – zawodziła Bet. – Gdyby tak nie było, nie pocałowałby mnie. Musi mnie kochać, skoro się ze mną całował.

Owszem, Luke się z nią całował. Ale całował się z nią ktoś jeszcze. Demon.

– O kim mówisz. Bet? Z kim się całowałaś?

Bet zachichotała, nadal przebierając palcami u dłoni i stóp.

– Kocha mnie! – Jej głos przypominał teraz skrzek. – Tak powiedział. Zamknijcie się!

– Kto, Bet? Kto cię kocha? Powiedz mi, a ja im to powiem – prosił Luke. – Powiem to im wszystkim.

– Tak. Powiedz im. i Bet się uśmiechnęła. Na jej podrapanej twarzy uśmiech wyglądał upiornie. – Powiedz im o mnie i Malu.

Загрузка...