Rozdział 7

Eve nie mogła doczekać się lunchu. Nie dlatego, że była aż tak głodna – i zdecydowanie nie dlatego, że uwielbiała stołówkowe jedzenie. Menu układał szef kuchni z Nikolai's Restaurant przy Main Street, ale mimo to szkolnym kucharkom jakimś cudem udawało się sprawić, że jedzenie było zupełnie nijakie. Jednak lunch to jedyna okazja w ciągu całego dnia, kiedy Eve mogła usiąść i pogadać ze swoją najlepszą przyjaciółką dłużej niż minutę. I nie mogła się doczekać, żeby powiedzieć Jess o nowym ulepszonym Luke'u oraz o swoim darze wzniecania ognia.

Wczoraj Jess była do późna na treningu cheerleaderek – przysłała Eve SMS-a, że się dostała – a dziś nie szły razem do szkoły, bo Eve miała poranną wizytę u dentysty. Spodziewała się, że Jess powie: a nie mówiłam, kiedy dowie się, że Eve uznała Luke'a za porządnego faceta. Nie był jej ulubieńcem, nie miał najmniejszych szans z tajemniczym, cudnie pachnącym Malem o seksownym uśmiechu i oczach w kolorze ciemnej czekolady. Ale był w porządku. Właściwie zupełnie fajny.

Nie mogła uwierzyć, że Jess nie wiedziała o ogniu w bibliotece i Luke'u. Jeśli twoja najlepsza przyjaciółka czegoś nie wie, czy wydarzyło się to naprawdę?

Ledwie dzwonek zakończył trzecią lekcję, Eve zerwała się, wypadła za drzwi i zderzyła się z Malem.

– Kurde. Sorry – wyrzuciła z siebie, cofając się o krok. – Chciałam… Miałam… Nieważne.

Milczenie Mala sprawiało, że Eve zaczynała paplać. A może to jego świetne ciało tak na nią działało. Uśmiechnął się do niej i nagle dotarcie na stołówkę nie wydawało się już takie ważne.

– Sorry – powtórzyła.

– Nie ma sprawy.

Nie zszedł jej z drogi. A ona go nie ominęła. Po prostu tak stali, przypatrując się sobie nawzajem. Eve czuła wypełzające na policzki rumieńce, czuła swoje łomoczące serce. Tak, Mal zdecydowanie był jej ulu-bieńcem. Korciło ją, żeby znowu zacząć paplać. Żeby tylko przerwać tę ciszę i… zmniejszyć napięcie.

Mal uśmiechnął się szerzej, jakby wiedział, że zaczynała się denerwować.

– Ty naprawdę niewiele mówisz, co? – zapytała Eve.

– Jaki ma sens gadanie o rzeczach bez znaczenia? – odparł.

– Więc milczysz, bo nie masz nic ważnego do powiedzenia? – zapytała. To czemu tu stał i się w nią wpatrywał? Czemu nie poszedł usiąść, skoro ona była taka nieważna?

– Może myślę o ważnych rzeczach, o których lepiej nie mówić głośno? – odpowiedział.

Eve zmarszczyła brwi. Co on miał na myśli? Coś dobrego czy przeciwnie? Czy myślał: „Eve to super-laska i bardzo chciałbym ją pocałować?" Czy może: „Eve to nudziara i niech już sobie pójdzie?" Ani jednego, ani drugiego lepiej było nie mówić głośno.

– Teraz ty się nie odzywasz – zauważył Mal.

– Malaya – oznajmiła Eve. Zaskoczony uniósł ciemne brwi.

– Tak masz na imię – oświadczyła. – Mówiłam, że to rozpracuję.

Mal zaśmiał się gardłowo, a Eve przeszedł dreszcz.

– Mam rację, prawda? To imię znaczy „drzewo sandałowe". W sanskrycie. Może być męskie i żeńskie. W twoim wypadku, oczywiście, jest męskie.

– Widzę, że nie odpuszczasz – powiedział. A potem nachylił się i szepnął jej wprost do ucha: – Ale to nie moje imię.

Jego ciepły oddech owionął jej policzek, całkowicie ją rozpraszając. Mal znów się uśmiechnął, i nie mówiąc nic więcej, wszedł do klasy.

Oszołomiona Eve ruszyła korytarzem. Przynajmniej tym razem nie powiedziałam mu, że ładnie pachnie, pomyślała.

– Eve! – zawołała Jess, podbiegając do niej. -Chciałam ci tylko powiedzieć, że nie zjemy razem lunchu. Jem dziś z drużyną, bo będziemy wybierać nowe stroje.

– Hej! – Przyłączyła się do nich Bet Carrothers. -Chodźcie. Marcus Z jedzie do pizzerii. Chce się pochwalić swoim nowym wozem. Mini cooper. Sprawdzimy, ile osób da radę wcisnąć. Kazał mi was poszukać.

– Ja mam naradę cheerleaderek – powiedziała Jess.

– To żałuj! – odparła Bet. – Chodź, Eve!

– Mogę wpaść do ciebie po szkole? – zawołała Eve za Jess, którą Olivia już ciągnęła w głąb korytarza. – Mam ci mnóstwo do opowiedzenia.

– Jasne, tylko że mam jeszcze trening – odkrzyknęła Jess. – Ale spotkamy się zaraz potem.

Jeszcze pół godziny do końca treningu cheerleaderek, pomyślała Eve, idąc Main Street z Katy i gapiąc się na wystawy.

– Nie mogę uwierzyć, że już tak szybko zaczyna się ściemniać – powiedziała Katy.

– Nie zauważyłam – odparła Eve. Jak dla niej było zupełnie widno.

– Jest dużo ciemniej niż tydzień temu o tej samej porze – uściśliła Katy. Zapikała jej komórka. Katy przewróciła oczami, odczytując SMS-a. – Mam kupić płyn do płukania. Mama postawiła aż pięć wykrzykników. Jakby chodziło o coś nie wiadomo jak ważnego. Muszę odbić do sklepu. A ty powinnaś wrócić i przymierzyć tamten kapelusz, ten z paseczkiem. Super byś w nim wyglądała.

– Może tak zrobię.

Katy pomachała Eve i przeszła na drugą stronę ulicy. Eve zdecydowała, że przymierzy kapelusz innym razem. Szła dalej przed siebie. Na rogu Main i Medway Lane przystanęła.

Dom Jess był po lewej. Mogła tam pójść i posiedzieć z Peterem, dopóki Jess nie wróci. Albo… Skręciła w prawo. Czemu nic miałaby pójść do Meredithów dłuższą drogą? Medway Lane była najstarszą ulicą w Deepdene i zataczała wielką pętlę od centrum do plaży i z powrotem. Jasne, zapowiadał się dłuższy spacer, ale miała trochę czasu do zabicia, a idąc Medway, będzie mogła zerknąć na dawną rezydencję króla rocka. Była ciekawa, jak wyglądała po odnowieniu. Kiedy ostatnio ją widziała, wszystko się sypało.

Tak, pomyślała Eve. Dalej to sobie powtarzaj, a może w końcu uwierzysz, że nie idziesz tam, żeby niby przypadkiem wpaść na tajemniczego Mala.

A nawet jeśli, to co? To chyba nie było przestępstwo? Poza tym miała doskonałe wytłumaczenie, gdyby ten niby-przypadek się zdarzył. W razie czego powie, że ciekawiła ją odnowiona rezydencja gwiazdy, w której, tak się składało, teraz mieszkał Mal. Właściwie to powinna zacząć nazywać ten dom domem Mala.

Zawsze obecny w tle odgłos fal był głośniejszy z każdym krokiem przybliżającym ją do budynku. Oczywiście rezydencja miała bezpośredni dostęp do plaży. Do intensywnego zapachu oceanu dołączył nowy. Dym. Hm. Może rodzinka Mala urządziła sobie grilla. Może Mal będzie na zewnątrz. Podwójne hm.

Eve zwolniła, zbliżając się do okalającego rezydencję żywopłotu, mającego chronić jej mieszkańców przed wzrokiem wścibskich. Żywopłot zasadzono dawno temu. W tym samym czasie, gdy budowano rezydencję, był wysoki, gęsty i bardzo trudno było cokolwiek przez niego zobaczyć.

Eve usłyszała śmiech w oddali. Zbliżała się do jednego z publicznych wejść na plażę – wąskiej ścieżki przez wydmy, kończącej się starymi, skrzypiącymi drewnianymi schodami. Przypomniała sobie żelazną furtkę w żywopłocie na tyłach rezydencji wychodzącą na ścieżkę. Jako dzieciaki, ona i Jess prowokowały się nawzajem do zastukania w furtkę. Podobno duch króla rocka mógł ci odpowiedzieć i zaprosić do środka, ale gdyby to zrobił, już nigdy więcej nikt by cię nie zobaczył.

Eve uśmiechnęła się na to wspomnienie. Furtka pewnie nie była otwierana od pięćdziesięciu lat ani przez ducha, ani przez człowieka. O ile wiedziała, żywopłot po drugiej stronie tak się rozrósł, że żaden z mieszkańców domu pewnie nawet nie wiedział, że była tu jakaś furtka.

Może zapytam o to Mala, pomyślała. Zawsze to jakiś wstęp do rozmowy.

Znowu usłyszała głośny śmiech. Przystanęła na widok czterech chłopaków – na oko ostatnia klasa liceum – wracających z plaży. Nie kojarzyła ich, co było dziwne. Sezon minął, a wszystkich mieszkańców miasta znała, przynajmniej z widzenia. Chłopcy wyszli na ulicę i skręcili w podjazd Mala. Może to byli jego kumple z… stamtąd, skąd pochodził. Pan Rozmowny nigdy o tym nie wspominał, ale Eve obiło się o uszy, że jego rodzina przeprowadziła się do Deepdene z Ohio. Uśmiechnęła się. Może gdyby udało im się niby przypadkiem spotkać, dowiedziałaby się tego. Może nawet dowiedziałaby się w końcu, jak ma na imię Mal!

Eve dotarła do podjazdu i zerknęła z nadzieją.

Chłopcy nie uszli zbyt daleko. Stali gdzieś w połowie drogi i patrzyli na nią. Nie było z nimi Mala. Nie zauważyła też ani śladu grilla. Albo strażnika. Na całej ulicy nie było absolutnie nikogo, kto mógłby zwrócić uwagę na samotną dziewczynę i czterech chłopaków.

Wyraźnie nie było mi dziś pisane spędzić trochę czasu z Malem, pomyślała.

Jeden z chłopaków zarechotał, jakby usłyszał jakiś wyjątkowo sprośny żart. Potem cała czwórka wlepiła wzrok w Eve. Nagle pomysł, aby wybrać się na spacer koło starego i rzekomo przeklętego domu, przestał wydawać się jej taki świetny. Kogo obchodził jakiś tam remont? Ruszyła szybciej przed siebie.

– Hej! Gdzie się tak spieszysz? – zawołał jeden z nich.

– Waśnie. Wracaj tu, słonko – zawołał drugi. Tak. Na pewno się skuszę, pomyślała Eve, nie zwalniając. Chwilę później usłyszała kroki i znowu ten rechot. Szli za nią.

Serce zaczęło jej szybciej bić, oblało ją gorąco. Deepdene było małym miasteczkiem i zawsze wydawało się najbezpieczniejszym miejscem na świecie. Nie wiedziała, co powinna zrobić. Odwrócić się i stawić im czoło czy dalej ignorować?

Ale nim zdecydowała, dwóch chłopaków wyprzedziło ją, zagradzając jej drogę. Pozostali dwaj stanęli po jej bokach. Okej, tylko spokojnie, nakazała sobie Eve, choć nie mogła nic poradzić na to, że ze strachu przechodziły ją ciarki, – Niestety, chłopaki. Ale nie mam dzisiaj czasu – powiedziała. – Mój ojciec ma świra na punkcie pomagania w domu. Muszę zrobić kolację, chociaż zawsze wszystko przypalam. – No. Teraz przynajmniej będą myśleć, że ktoś na mnie czeka, pomyślała. Nie zaszkodzi, żeby wiedzieli, że jej nieobecność zostanie zauważona. Nawet, jeśli tylko robili sobie żarty. Tak, pewnie to były tylko żarty.

– Żaden problem. Zajmiemy się twoim tatusiem. – Chłopak z jej prawej, piegowaty, z toną żelu na włosach, objął ją ramieniem. Eve chciała strącić jego rękę, ale nie zrobiła tego. Zamierzała za wszelką cenę zachować spokój, bo co innego mogła zrobić? Domy były daleko od ulicy i daleko od siebie. Wiedziała, że nikt nie wyjrzy przez okno i nie zobaczy, że potrzebowała pomocy. Postanowiła pójść im trochę na rękę z nadzieją, że ulicą będzie w końcu ktoś przejeżdżał.

Ruszyła dalej. Chłopcy przed nią szli tyłem. Ci po jej bokach dotrzymywali jej kroku. Obrzuciła wzrokiem ulicę. Oprócz nich nikogo nie było. Westchnęła w duchu.

– Zajmiemy się twoim tatusiem. I zajmiemy się tobą – powiedział chłopak z jej bocznej obstawy, ukazując w uśmiechu zbyt wiele zębów. Patrzył na nią trochę jak mały, złośliwy chłopiec, kombinujący, jakby tu dopiec jakiemuś jeszcze mniejszemu i słabszemu chłopcu. Nie żeby mali, złośliwi chłopcy zwykle nosili wytarte, skórzane kurtki i trapery.

Co teraz? Co teraz? Eve zdawała sobie sprawę, że musiała być jakieś piętnaście minut marszu od miasta. I miała przeczucie, że jej tak po prostu nie odpuszczą.

Telefon, postanowiła. Wyciągnęła iPhone'a.

– Muszę chociaż powiedzieć ojcu, że się spóźnię. – Albo zadzwonić po gliny, żeby się wami zajęli, dodała w myślach.

– Powiedzieliśmy, że zajmiemy się tatusiem. – Jeden z idących przed nią zabrał jej telefon i schował do kieszeni. Piegus przyciągnął ją do siebie, zacieśniając uścisk; jego przedramię napierało teraz na jej krtań. Jej oddech zrobił się szybszy, płytszy. Nie mogła napełnić płuc do końca.

Czas się rozedrzeć. Przynajmniej potrafiła naprawdę głośno krzyczeć, kiedy była wściekła. Albo przerażona. A teraz była zarówno wściekła, jak i przerażona. Otworzyła usta, ale w tym momencie Piegus jeszcze mocniej przycisnął ją do siebie i z jej miażdżonego gardła wydobył się jedynie słaby dźwięk, przypominający raczej zduszone skrzeczenie ptaka niż krzyk dziewczyny wołającej o pomoc. Piegus przesunął się za jej plecy, jedną ręką nadal ją pod-duszając, drugą trzymając mocno w pasie.

Pozostali się przybliżyli. Któryś znowu zarechotał. A zębaty zacierał ręce w radosnym oczekiwaniu. Byli naćpani czy co?

Eve czuła na swojej twarzy i szyi ich gorące oddechy. Serce waliło jej tak szybko, że miała wrażenie, jakby wibrowało. Wydawało jej się też, że wibrowała krew w jej żyłach.

A potem jej serce eksplodowało. A przynajmniej tak się poczuła. Gorące, wibrujące odłamki. Krew opuściła żyły, rozlewając się po całym ciele. Piegus wrzasnął z bólu i Eve poczuła, że ją puścił. Obejrzała się przez ramię. Właśnie podnosił się z chodnika.

– Poraziła mnie prądem! – krzyknął.

– Trzymaj się ode mnie z daleka – ostrzegła Eve. – Nie chcę cię znowu skrzywdzić. – Kłamstwo. – Nie chcę skrzywdzić żadnego z was. – Kolejne kłamstwo. – Ale zrobię to, jeśli będę musiała. – Matko, miała nadzieję, że nie były to tylko czcze przechwałki. Czy miała dość energii, żeby znowu go porazić? Czy w ogóle będzie wiedziała, jak to zrobić? W końcu udało się przypadkowo.

Usłyszała złowrogi pomruk. Szybko odwróciła głowę. Jeden z chłopaków, którzy byli z przodu, na nią nacierał.

Odruchowo wyciągnęła ręce przed siebie, próbując go zatrzymać. Z jej palców poszły iskry. Nie, nie iskry. Błyskawice. Płonące, oślepiające błyskawice… Wyfrunęły z jej dłoni i uderzyły prosto w pierś napastnika.

Czy to go zabije? – pomyślała Eve na chwilę przed tym, jak jego ciało zamieniło się w wirującą smugę szarego dymu. Jej iPhone upadł z brzękiem na ziemię. A ona stała jak sparaliżowana, wpatrując się w dym, który wzbił się w niebo niczym stado czarnych ptaków.

Chłopak z lewej wykorzystał jej oszołomienie. Złapał ją za rękę, zatapiając paznokcie w jej skórze.

Eve zagrzewała swoje serce, krew i całe ciało do ataku. Zamierzała potraktować chłopaka tak samo jak Piegusa. Ale miała wrażenie, że zużyła całą energię.

Czuła się wyczerpana.

– Widziałeś, co spotkało twojego kumpla! – powiedziała groźnie Eve. – Odsuń się!

Chłopak się roześmiał. Jakby wiedział, że nie miała już energii.

W tym samym momencie usłyszała odgłos biegnących stóp i czyjś wściekły wrzask. Odwróciła głowę, żeby spojrzeć. Całkiem zaschło jej w ustach. Biegł do nich jeszcze jeden chłopak.

No to już po mnie. Nie dam rady, pomyślała, zrozpaczona.

A potem zobaczyła twarz biegnącego. Mal.

Co za ulga. To nie był kolejny napastnik. Tylko Mal. Rozpędzony, zniżył głowę i łup… uderzył chłopaka wczepionego w rękę Eve. Obaj padli na ziemię, ale Mal prawie natychmiast stanął z powrotem na nogi, a tamten nadal leżał jak długi.

– Który następny? – zapytał Mal, patrząc groźnie to na Piegusa, to na trzeciego chłopaka.

Piegus uniósł ręce w geście poddania, a potem szybko oddalił się do zejścia na plażę. Trzeci chłopak podniósł kumpla z ziemi i obaj powlekli się za Piegusem.

Eve podniosła iPhone'a i przycisnęła go do piersi. Serce nadal jej waliło, kiedy patrzyła, jak jej prześladowcy schodzą na plażę.

Delikatnie – rety, jak delikatnie – Mal położył dłonie na jej ramionach i odwrócił ją do siebie.

– Wszystko okej? Nic ci nie zrobili? – zapytał, a jego głos był nawet bardziej ochrypły niż zwykle. Zmusiła się do głębokiego oddechu. A potem jeszcze jednego.

– Nie wiem, co by było, gdybyś nie przyszedł – powiedziała. – Ale już wszystko okej.

– To dobrze. – Jak zwykle Mal nie mówił wiele, ale w tych dwóch słowach było tyle uczuć: ulga, czułość i resztki gniewu.

– Dziękuję – szepnęła.

Po prostu skinął głową; jego ciemne oczy nadal były zmartwione.

Eve patrzyła na niego, a serce znowu jej waliło, tyle ze tym razem z innego powodu. Chciała tak po prostu stać tu z Malem, jeśli nie do końca świata, to bardzo, bardzo długo.

Sięgnął ręką do jej włosów, a wtedy usłyszała trzask.

– Co…? – Jej dłoń powędrowała szybko w tym samym kierunku i, ku swojemu przerażeniu, Eve odkryła, że miała tak naelektryzowane włosy, że dosłownie stały dęba. Moje supermoce, zdała sobie sprawę. To dzięki nim ciskam błyskawice i… wyglądam jak czupiradło. I jak tu przeżyć romantyczny moment? No jak?

Widząc tajemniczy uśmiech Mala, zaczęła się zastanawiać, czy wiedział, o czym myślała.

– Nie dotknę cię więcej – powiedział. Ale chyba powinnaś wejść do środka.

Загрузка...