Rozdział 8

Mal odsunął dla Eve krzesło od kuchennego stołu. Jeszcze żaden chłopak nie zachował się wobec niej w taki sposób. To było jak scena ze starego filmu. Czy w prawdziwym świecie chłopcy wysuwali dziewczynom krzesła? Najwyraźniej jeden tak robił. Mal. Eve zaczynała myśleć, że był jedyny w swoim rodzaju. Był taki… szarmancki. Staroświeckie słowo, ale idealnie pasowało. Przypomniała sobie tamten dzień w laboratorium, kiedy przyklęknął przed nią i usunął z jej palca szklany odłamek, tak delikatnie, że nawet nic nie poczuła. To też było szarmanckie.

A uratowanie jej z rąk tych debili? To dopiero było szarmanckie!

– Masz na coś ochotę? – zapytał Mal.

– Niczego mi nie trzeba. Jest okej – odparła Eve. Zebrała włosy w kucyk. Nie były już takie naelektryzo-wane, ale czuła się pewniej, kiedy były związane. Nagle przyszła jej do głowy przerażająca myśl. Czy Mal widział, jak poraziła tego gościa prądem? Czy widział, jak zamieniła tego drugiego w smugę dymu?

Nie, nie mógł tego widzieć, zapewniła siebie.

Traktował ją jak normalną dziewczynę. Gdyby widział, uznałby ją za niebezpiecznego dziwoląga. Każdy by tak zrobił. Spalenie człowieka było o wiele bardziej przerażające niż podpalenie kartki. Nawet Luke nie mógłby podejść na luzie do tego, co przed chwilą zrobiła.

Mal otworzył lodówkę i zaczął wyciągać różne rzeczy. Obrał pomarańczę i wrzucił cząstki do blen-dera, gdzie były już truskawki, jogurt waniliowy i sok jabłkowy. Potem wyjął z szafki paczkę migdałów, położył garstkę na desce do krojenia, chwycił nóż i zabrał się do siekania. Dorzucił migdały do reszty i włączył blender.

– O rany – powiedziała Eve, kiedy Mal postawił przed nią spieniony koktajl. – Potrafisz gotować.

– Potrafię miksować. – Mal usiadł ze swoim koktajlem naprzeciwko niej. Postawił między nimi talerz z markizami oreo. – Słyszałem, że czekolada pomaga na stres – dodał.

– Mnie na pewno. – Eve wzięła ciastko. A potem się zaśmiała.

– Co? – zapytał Mal.

To było zupełnie niesamowite; skakał przy niej Mal… ten seksowny Mal.

– Nic – odpowiedziała. Mal uniósł brew. I czekał.

– Po prostu wcześniej byłeś taki tajemniczy i nieprzystępny, a teraz, proszę bardzo, częstujesz mnie koktajlem i ciasteczkami, co nie jest ani tajemnicze, ani nieprzystępne, ale choć nadal jesteś dla mnie zagadką – wyrzuciła z siebie Eve. Było to mniej czy bardziej żałosne od wyznania „ładnie pachniesz"?

Trudno powiedzieć.

– I? – zapytał Mal.

Znów komunikował się pojedynczymi słowami. – O właśnie! Nic nie mówisz. To znaczy prawie nic. Tak jak byś nie chciał, żeby ludzie cokolwiek o tobie wiedzieli.

– Czyli znów jestem tajemniczy? – Mal odchylił się na swoim krześle, nie spuszczając wzroku z jej twarzy.

– Sama już nie wiem, co myśleć. Mam mały mętlik w głowie. Wszystko przez ciebie. – Eve zdjęła górę ze swojego ciastka. Zwykle wylizywała krem ze środka. Ale przy Malu się krępowała. Odgryzła kawałeczek czekoladowej góry.

Mal uśmiechnął się, jakby czytał jej w myślach, a potem wziął markizę, rozdzielił ją na pół i zaczął zlizywać krem. Powoli. Kpiąco. Eve nie miała dotychczas pojęcia, że krem można zlizywać w kpiący sposób.

– Jesteś okropny – powiedziała, starając się nie koncentrować na jego języku powoli liżącym ciastko. Właściwie przebywanie z nim sam na sam budziło w niej lekki niepokój. Wyglądało na to, że byli zupełnie sami w tym wielkim domu.

– Okropny. Tajemniczy. – Mal uśmiechnął się szeroko. – Mistrz blendera. – Włożył do ust resztkę ciastka i popił koktajlem. – Lista moich zalet chyba nie ma końca.

– Teraz jesteś po prostu typowym, okropnym chłopakiem.

Mal pokiwał głową, a jego uśmiech zniknął.

– Skoro o tym mowa… ci chłopacy… Znasz ich? Poczuła ucisk w żołądku Zupełnie jakby tych czterech znowu za nią szło.

– Nigdy wcześniej ich nie widziałam. Gdybyś się nie zjawił… – Chciała napić się koktajlu, ale kiedy uniosła szklankę, zdała sobie sprawę, że drży jej ręka. Mal wyjął szklankę z jej dłoni i odstawił na stół.

Splótł swoje ciepłe palce z jej drżącymi.

– Sorry. Nie powinienem był zaczynać tego tematu.

– Uratowałeś mnie. Kto wie, co by się stało, gdybyś zjawił się trochę później. – Za to gdyby zjawił się trochę wcześniej, zobaczyłby, jak zamieniła jednego z tych kolesi w smugę dymu. Zaczęła się zastanawiać, czy Mal trzymałby ją za rękę, gdyby widział tę akcję. Niewielu chłopców chciałoby trzymać za rękę niebezpiecznego dziwoląga.

Mal jest wyjątkowy, przypomniała sobie. Mimo to była zadowolona, że nie musi się przekonywać, czy był wystarczająco wyjątkowy, by trzymać za rękę… to dziwadło, którym teraz była.

– Przykro mi, że cię to spotkało – powiedział Mal.

– Najadłam się strachu – przyznała, uświadamiając sobie, że chciała opowiedzieć Malowi o tym, co się wydarzyło, nawet jeśli musiała pominąć pewne dość istotne szczegóły. – Z początku myślałam, że to jacyś nieszkodliwi idioci. Tacy, co krzyczą do dziewczyn na ulicy „hej, lala" i takie tam. Ale potem jeden mnie złapał.

Jej oddech przyspieszył. Może mówienie o tych kolesiach to wcale nie był taki dobry pomysł.

– Czas na zwiedzanie! – zawołała, podrywając się.

Mali patrzył na nią zdziwiony.

– Proszę, oprowadź mnie – powiedziała błagalnie

Eve. – Zanim kupiliście ten dom, baliśmy się, że jeszcze trochę i się zawali. Chcę wszystko zobaczyć.

– Okej. – Do Mala chyba dotarło, że potrzebowała zająć myśli czymś innym. Wstał i zatoczył ręką szeroki łuk. – Kuchnia.

Eve z całych sił starała się skupić na kuchni, na domu, na czymkolwiek innym niż fakt, że została zaatakowana i zamieniła jednego z napastników w smugę dymu. A może z tym dymem tylko jej się zdawało? Nie, on tam był, a potem go nie było, został tylko dym. To się zdarzyło naprawdę. Ona to zrobiła. Czuła, jak wezbrała w niej moc, która wydostała się na zewnątrz…

– Bardzo ładna – pochwaliła. Naprawdę była bardzo ładna. Wszystkie te lśniące urządzenia, granitowe blaty, chromowane krzesła.

– Wiele pokojów nie jest jeszcze umeblowanych -uprzedził ją.

– Tu jest mnóstwo pokojów. Umeblowanie ich wszystkich zajmie trochę czasu. – Eve poszła za Ma-lem do jadalni. Nie było w niej nic poza pięknym dywanem w wymyślne, jasnoniebieskie kwiaty na kremowym tle. Eve zastanawiała się, jak bardzo był stary. W niektórych miejscach był poprzecierany.

– Z Nain – wyjaśnił Mai, podążając za jej wzrokiem. – Moi rodzice byli w zeszłym roku w Iranie. Ciekawe, co przywiozą z Kambodży.

– Zdaje się, że często jesteś sam – zauważyła Eve. Mam starszego brata. Mieszka tu, ale, jakby to powiedzieć, prowadzi bardzo bujne życie towarzyskie. – Mal poprowadził ją do pustego salonu. Biedak nie miał nawet telewizora. Ani wieży. Musiał czuć się samotny, gdy się błąkał po tym ogromnym domu. Choć łazienki były naprawdę niesamowite. Eve mogłaby z miejsca wprowadzić się do łazienki przy głównej sypialni. Była w stylu zen, ze ścianami wyłożonymi podłużnymi płytkami mizu umi. Eve namawiała rodziców na japońskie „popękane" kafelki, ale nie poszli na to. Jej tata miał alergię na wszystko, co uważał za „nowoczesne". Ale w tej łazience była kabina prysznicowa z hydromasażem i łaźnią parową, a wanna tak wielka, że napełnienie jej trwałoby kilka dni.

Ostatnim punktem wycieczki był pokój, który ciekawił Eve najbardziej – pokój Mala. Była pewna, że kiedy go zobaczy, dowie się czegoś o Panu Tajemniczym. Ale się zawiodła. Pokój był oczywiście wspaniały. Łóżko z ciemnego lśniącego drewna wyglądało jakby ważyło z tonę. Rzeźbiony regał sięgał prawie do sufitu, ale jedynymi książkami, jakie się na nim znajdowały, były podręczniki Mala. I te podręczniki były najbardziej osobistymi przedmiotami, jakie zauważyła.

– Myślałam, że będziesz miał na drzwiach jedną z tych tabliczek – zażartowała Eve. – No wiesz, coś w stylu: „Wstęp wzbroniony. Pokój Mal…" – Zastanowiła się przez chwilę. – „Wstęp wzbroniony Pokój Mallory'ego".

Nie mam na imię Mallory – powiedział, kiedy zaczęli schodzić na dół.

– Jamal? – zapytała. – Ja-mal?

– Nie.

– Mal-icious [1]? – zażartowała. Nie odpowiedział. Oczywiście.

– Nie, nie mógłbyś mieć tak na imię – zdecydowała Eve. – Jestes moim bohaterem. Jeszcze raz wielkie dzięki za uratowanie mi skóry. I za koktajl. I wycieczkę. Powinnam już wracać do domu.

– Odprowadzę cię. – Mai otworzył drzwi wyjściowe i odsunął się na bok, żeby przepuścić ją pierwszą.

– Nie musisz.

– Nie chcę, żebyś wracała sama.

Eve przypomniała sobie spotkanie z tymi czterema typami. Przez chwilę niemal czuła na szyi hak założony jej przez Piegusa. – Oni już się zwinęli. Poradzę sobie – upierała się, jednocześnie próbując opanować przechodzące ją dreszcze.

– Lepiej tego nie sprawdzajmy. – Mal zamknął za nimi drzwi i ruszył w dół schodami.

Dziękujędziekujędziekuję, pomyślała Eve. Chciała, żeby Mal miał ją za silną, pewną siebie, odważną i tak dalej. Ale naprawdę nie miała ochoty wracać sama do domu. I choć protestowała, wiedziała, że Mal by na to nie pozwolił. Był zbyt szarmancki.

Kiedy dotarli do końca podjazdu, skręcił we właściwą stronę.

– Wiesz, gdzie mieszkam? – zapytała Eve.

– Zdążyłem się trochę dowiedzieć, od kiedy tu mieszkam – odparł Mal z uśmiechem.

Hm, myślała Eve, kiedy szli drogą dla koni, przecinającą Medway Lane i Sycamore Street. Piesi nie powinni po niej chodzić – była tylko dla jeźdźców -ale wszyscy z ulicy Eve wykorzystywali ją jako skrót na plażę. Czego jeszcze się o mnie dowiedział? Czy to możliwe, żeby jej prywatne życie interesowało go tak bardzo, jak ją interesowało jego? Jeśli tak, to Mal zdecydowanie wysunął się na prowadzenie. Ona nie wiedziała nawet, jak brzmiało jego pełne imię!

Ale żadne z nich nie miało dowiedzieć się niczego więcej podczas tego spaceru. Mal znowu milczał. A Eve ten jeden raz nie czuła przymusu mówienia, żeby wypełnić ciszę. Dobrze było po prostu iść obok niego, na tyle blisko, że ich ramiona od czasu do czasu ocierały się o siebie, na tyle blisko, że czuła jego seksowny zapach.

Kiedy dotarli do Sycamore Street, Mal przesadził niską barierkę mającą powstrzymywać samochody przed wjeżdżaniem na drogę dla koni. Wyciągnął rękę, żeby pomóc Eve.

– Przełażę przez to od piątego roku życia. – Mimo to ujęła jego dłoń, żeby przejść na drugą stronę. Jego dotyk sprawił, że ugięły się pod nią kolana. Taka to była pomoc.

– Mieszkam dwa domy stąd. Chyba sobie poradzę – powiedziała.

– Chcę mieć pewność. – Mal ruszył pewnie przed siebie, więc musiał wiedzieć, gdzie dokładnie mieszkała. Zatrzymał się, gdy dotarli do podjazdu.

– Wejdziesz? – zapytała.

– Zdaje się, że masz gości – powiedział Mal. Eve rzuciła okiem na dom i zobaczyła Jess i Luke'a czekających na nią na ganku.

– To nic. Nie musisz się zmywać.

– Straciłbym całą swoją tajemniczość, gdybym został – zażartował Mal. Wyciągnął rękę, żeby uścisnąć jej dłoń, pomachał Jess i Luke'owi i odszedł.

– Ee, cześć! – zawołała za nim Eve. Czemu szedł tak szybko? – I dzięki! – dorzuciła. Wciągnęła powietrze. Nadal czuła jego zapach.

Uśmiechając się pod nosem, odwróciła się w stronę domu i zobaczyła zbliżającego się do niej Luke'a.

– Lepiej, żebyś miała jakieś dobre wytłumaczenie! – krzyknął.

Загрузка...