Rozdział 21

Ogród rozświetlały tysiące maleńkich światełek. Eve przypomniała sobie tamten wieczór, kiedy pierwszy raz zobaczyła Mala; spojrzała na niego i dokładnie w tym momencie rozbłysły maleńkie światełka na Main Street, zupełnie jak w jakimś romantycznym filmie. Była zadowolona, że zdecydowała się na sukienkę Diane von Furstenberg. Była długa i zwiewna, niebiesko-zielona, ale nie całkiem formalna. Idealnie pasowała do tego magicznego klimatu panującego w ogrodzie.

Drzwi się otworzyły, zanim zdążyła zapukać. Teraz jeszcze bardziej się ucieszyła, że włożyła tę sukienkę, bo Mal również się wystroił. Miał na sobie marynarkę, granatową z delikatnym połyskiem, a pod nią szary T-shirt, który sprawiał wrażenie tak miękkiego i miłego w dotyku, że Eve z największym wysiłkiem zdołała się powstrzymać, by go nie pogłaskać.

– Cieszę się, że mogłaś przyjść – powiedział Mal, odsuwając się w bok, żeby ją wpuścić.

– Ja też. – Wyglądało na to, że jak zwykle będzie potrzebowała małej rozgrzewki, żeby zacząć z nim rozmawiać.

– Napijesz się czegoś? – zapytał.

Eve się zaśmiała. Właśnie dlatego czasem zastanawiała się, co tak właściwie do niej czuł – zawsze był taki uprzejmy. Prawie oficjalny. Mogła sobie wyobrazić, że z taką samą kurtuazją traktował każdego gościa. Ale nie każdego próbowałby pocałować, przypomniała sobie Eve.

W pustym wcześniej salonie teraz znajdował się stolik dla dwojga, świecznik i kwiaty. Eve poczuła delikatny niepokój w żołądku. Byli sami?

– Eee, twoi rodzice nie jedzą z nami? – zapytała.

– W ostatniej chwili musieli wyjechać na Sardynię – powiedział Mal. – Bardzo żałowali, że cię nie poznają. Prosili, żebym przekazał ci przeprosiny. Mają nadzieję, że znów wpadniesz na kolację po ich powrocie.

– Och. Okej. A gdzie twój brat?

– Kto wie? Nie spowiada mi się ze swoich planów – odparł Mal. – Wolałabyś gdzieś pójść? -Uśmiechnął się. – W jakieś miejsce z przyzwoitkami? Postanowiłem sam ugotować, ale możemy to olać i gdzieś pójść.

– Mówisz o prawdziwym gotowaniu, nie miksowaniu? – zapytała Eve.

– Z wykorzystaniem wszystkich najważniejszych urządzeń kuchennych – zapewnił ją Mal.

Eve wiedziała, że jej rodzice nie byliby zachwyceni, że spotkała się z chłopakiem w jego domu, kiedy nie było rodziców. Ale przecież nie mogli martwić się czymś, czego nie wiedzieli. A co do niej to pragnęła być sam na sam z Malem.

– Skoro zostały zaangażowane wszystkie najważniejsze urządzenia kuchenne, to muszę zobaczyć rezultat – powiedziała.

– To… czego się napijesz?

– Wody z bąbelkami. – Eve przygryzła wargę. Poczuła się skrępowana, że tak się jej wypsnęło. W dzieciństwie w ten sposób nazywała wodę gazowaną. Przez chwilę miała nadzieję, że Mal nie zauważył, ale sądząc po jego uśmiechu, było inaczej.

– Już się robi. – Zaprowadził ją do kuchni, napełnił dwie szklanki wodą gazowaną, a potem poprowadził ją do bawialni, która wychodziła na ogród. Szklane drzwi były rozsunięte, a do środka wpadał różany zapach i ostatnie promienie zachodzącego słońca. Z głośnika na suficie sączył się łagodny jazz.

– Przybyło tu trochę mebli od imprezy – stwierdziła Eve, zajmując miejsce na szezlongu. Podobała się jej jego staroświecka elegancja i nóżki w kształcie kul. Mal usiadł w fotelu naprzeciw niej. – No więc -powiedziała.

– No więc – powtórzył i uśmiechnął się. Szerzej niż zwykle. Totalnie olśniewająco.

Eve też się uśmiechnęła. Nie mogła inaczej.

– To co będzie na kolację?

– Suflet.

– Pycha. – Kim był ten facet? Było coś, czego nie potrafił? – Jest coś, czego nie potrafisz? – wyrzuciła z siebie.

– Sama będziesz musiała się przekonać – odparł. -Zapowiada się ciekawie. – Eve wygładziła dół swojej sukienki.

– Owszem – przyznał Mal. Flirtował z nią. Flirtowali. To będzie najlepsza randka w jej życiu. Najlepszy wieczór w jej życiu. – Co…? – zaczął.

Przerwało mu brzęczenie jej telefonu, tak nieoczekiwane, że oboje się wzdrygnęli.

– Sorry. Sprawdzę, czy to nie rodzice. – Wyciągnęła z torebki iPhone'a, zastanawiając się, skąd jej matka, przebywająca aktualnie w szpitalu na Manhattanie, mogła wiedzieć, że ona była sam na sam z chłopakiem. Ale to nie „mama" migało na wyświetlaczu. Dzwonił Luke. Eve zmarszczyła brwi.

– Coś ważnego? – Ciemne oczy Mala wpatrywały się w jej twarz.

Eve odrzuciła połączenie.

– Nie. To Luke. Ale nie chcę z nim rozmawiać. Dowiedziałam się o nim czegoś i nie możemy być dłużej przyjaciółmi. – Kiedy to powiedziała, poczuła smutek. Myślała, że ona i Luke zostaną dobrymi przyjaciółmi. Nabrał ją, że był kimś, komu mogła ufać.

Mal uniósł brwi, wyraźnie zaciekawiony. Ale Eve nie zamierzała spędzić randki na rozmowie o Luke'u. Ani o demonach. Ani o tym, że Luke był demonem. Do Mala musiało dotrzeć, że nie chciała o tym mówić, bo wstał i powiedział:

– Sprawdzę co z sufletem. – wyszedł.

Jej iPhone zapikał. Dostała SMS-a. Bez sprawdzania wiedziała, że wiadomość była od Luke'a. Jeśli przeczytam, już się go nie pozbędę z mojej głowy. Zacznę myśleć o tym, jak kradnie dziewczynom dusze… i o tym, jak bardzo boję się chwili, kiedy będę musiała stawić mu czoło, pomyślała.

Spojrzała na wyświetlacz. Miała rację. Wiadomość była od Luke'a. Wpatrywała się przez dłuższą chwilę w ikonkę, a potem nacisnęła „Usuń".

Загрузка...