3

– Z pewnością nie zapowiada się, żebyś dostała tę pracę. – Alex, mój chłopak, powiedział to miękko, bawiąc się moimi włosami, gdy po wyczerpującym dniu oparłam pulsującą głowę na jego kolanach. Prosto z rozmowy wstępnej pojechałam do jego mieszkania w Brooklynie, nie chcąc przespać kolejnej nocy na kanapie Lily i czując potrzebę opowiedzenia mu o wszystkim, co się właśnie wydarzyło. – Nawet nie rozumiem, czemu w ogóle miałabyś chcieć ją dostać. – Po chwili czy dwóch zrewidował swój pogląd. – Właściwie to rzeczywiście wygląda na absolutnie fenomenalną okazję. To znaczy, jeżeli ta dziewczyna, Allison, zaczynała jako asystentka Mirandy, a teraz jest redaktorką w tym czasopiśmie, no cóż, jak dla mnie to brzmi wystarczająco dobrze. Powinnaś w to wejść.

Tak bardzo się starał sprawiać wrażenie naprawdę zainteresowanego moim problemem. Spotykaliśmy się od trzeciego roku w Brown i znałam każde drgnienie jego głosu, spojrzenie, każdy znak. Dopiero co, kilka tygodni wcześniej, zaczął pracę w państwowej szkole w Bronksie i był taki zmarnowany, że ledwie mógł mówić. Chociaż jego dzieciaki miały zaledwie po dziewięć lat, z rozczarowaniem przekonał się, jakie już stały się nieczułe i cyniczne. Był zniesmaczony tym, że wszystkie swobodnie mówiły o obciąganiu, znały dziesięć różnych slangowych określeń trawy i lubiły się przechwalać na temat towaru, który ukradły, albo licytować, czyj kuzyn aktualnie przebywał w cięższym więzieniu. Alex zaczął o nich mówić „więzienni koneserzy”.

– Umieliby napisać książkę o subtelnej przewadze Sing Singu nad Riker's, ale nie potrafią przeczytać ani słowa po angielsku. – Próbował wykombinować, jak mógłby wprowadzić jakieś zmiany na lepsze.

Wsunęłam rękę pod jego podkoszulek i zaczęłam drapać go po plecach. Biedak wyglądał tak żałośnie, że poczułam się winna, zawracając mu głowę szczegółami spotkania, ale po prostu musiałam z kimś o tym porozmawiać.

– Wiem. Rozumiem, że to zajęcie nie będzie miało nic wspólnego z pracą redakcyjną, ale za parę miesięcy na pewno będę w stanie coś napisać – powiedziałam. – Nie uważasz, że praca w czasopiśmie o modzie to kompletne zaprzedanie się, prawda?

Uścisnął moje ramię i położył się obok.

– Masz znakomite pióro, kochanie, i wiem, że wszędzie będziesz fantastyczna. I oczywiście, że to żadne zaprzedanie. To cena, którą musisz zapłacić. Mówisz, że jeżeli spędzisz rok w Runwayu, oszczędzisz sobie trzech lat gównianej roboty na stanowisku asystentki gdzie indziej?

Kiwnęłam głową.

– Emily i Allison stwierdziły, że to działa automatycznie. Pracujesz przez rok dla Mirandy i nie zostajesz zwolniony, a ona wykonuje telefon i załatwia ci pracę, gdzie zechcesz.

– Więc jak mogłabyś się nie zgodzić? Serio, Andy, przepracujesz rok i dostaniesz posadę w New Yorkerze. Zawsze tego chciałaś! I z pewnością wygląda na to, że dostaniesz się tam znacznie szybciej, decydując się na to, a nie na coś innego.

– Masz rację, masz całkowitą rację.

– A poza tym to gwarantuje, że przeprowadzasz się do Nowego Jorku, co, muszę stwierdzić, wydaje mi się teraz bardzo pociągające. – Pocałował mnie, to był jeden z tych drugich, leniwych pocałunków, które uważałam za nasz prywatny wynalazek. – Przestań się tak martwić. Sama powiedziałaś, że wciąż nie jesteś pewna, czy dostałaś tę pracę. Poczekamy, zobaczymy.

Ugotowaliśmy prosty obiad i zasnęliśmy, oglądając Lettermana. Śniły mi się małe, szkaradne dziewięciolatki uprawiające seks na placu zabaw, pociągające whisky z litrowych butli i wrzeszczące na mojego słodkiego, kochającego chłopaka, kiedy zadzwonił telefon.

Alex odebrał i przycisnął słuchawkę do ucha, ale nie zadał sobie trudu, żeby otworzyć oczy czy powiedzieć „halo”. Szybko przerzucił ją do mnie. Nie byłam pewna, czy potrafię zebrać dość energii, żeby odpowiedzieć.

– Halo? – wymamrotałam, zerkając na zegarek i widząc, że jest piętnaście po siódmej. Kto, do cholery, mógł dzwonić o takiej godzinie?

– To ja – warknęła Lily wściekłym głosem.

– Cześć, wszystko w porządku?

– A myślisz, że dzwoniłabym, gdyby wszystko było w porządku? Mam takiego kaca, że mogłabym umrzeć, wreszcie przestałam rzygać na dość długo, żeby zasnąć, i zostałam obudzona przez jakąś potwornie dziarską kobietę, która powiedziała, że pracuje w dziale personalnym Elias – Clark. Szuka ciebie. Jest siódma piętnaście, cholera. Oddzwoń do niej i powiedz jej, żeby zgubiła mój numer.

– Przepraszam, Lily. Podałam im twój numer, bo nie mam jeszcze komórki. Nie mogę uwierzyć, że zadzwoniła tak wcześnie! Ciekawe, czy to dobrze, czy źle? – Wzięłam telefon bezprzewodowy i wykradłam się z sypialni, cicho zamykając za sobą drzwi.

– Wszystko jedno. Powodzenia. Daj mi znać, jak poszło. Tylko nie przez najbliższe cztery godziny, okej?

– Jasne. Dzięki. I przepraszam.

Ponownie spojrzałam na zegarek i nie mogłam uwierzyć, że mam zaraz odbyć służbową rozmowę. Nastawiłam dzbanek kawy, zaczekałam, aż skończy się parzyć i zabrałam filiżankę na kanapę. Nadszedł czas, żeby zadzwonić, nie miałam wyboru.

– Halo, tu Andrea Sachs – powiedziałam stanowczo, ale zdradziło mnie głuche, zachrypnięte brzmienie głosu, które świadczyło o tym, że ledwie otworzyłam oczy.

– Andrea, dzień dobry! Mam nadzieję, że nie zadzwoniłam zbyt wcześnie – zaszczebiotała, jej głos był pełen pogody. – Na pewno nie, kochanie, zwłaszcza że już niedługo będziesz musiała zostać rannym ptaszkiem! Mam bardzo dobre wiadomości. Zrobiłaś na Mirandzie wielkie wrażenie i powiedziała, że nie może się doczekać, żeby z tobą pracować. Czyż to nie cudownie? Gratulacje, kochanie. Jakie to uczucie zostać nową asystentką Mirandy Priestly? Wyobrażam sobie, że jesteś wręcz…

Kręciło mi się w głowie. Spróbowałam zwlec się z kanapy, żeby wziąć więcej kawy, wody, czegokolwiek, co mogłoby mi rozjaśnić myśli i przełożyć jej słowa na angielski, ale tylko głębiej zapadłam się w poduszki. Pytała mnie, czy chciałabym dostać tę pracę? Czy może składała mi oficjalną propozycję? Nie potrafiłam doszukać się sensu w niczym, co powiedziała, w niczym oprócz faktu, że spodobałam się Mirandzie Priestly.

– …zachwycona tymi wieściami. Kto by nie był, prawda? No więc zobaczmy, możesz zacząć w poniedziałek, prawda? Możesz wpaść do mnie na krótkie rozeznanie, a potem dostarczymy cię prosto do biura Mirandy. Ona sama będzie w Paryżu na pokazach, ale to świetny moment, żeby zacząć. Da ci trochę czasu na zawarcie znajomości z innymi dziewczętami, och, wszystkie są takie słodkie! – Rozeznanie? Co? Zacząć w poniedziałek? Słodkie? Wszystko to jakoś nie chciało złożyć się do kupy w moim otępiałym umyśle. Uchwyciłam się pojedynczej frazy, którą zrozumiałam, i na nią zareagowałam.

– Hm, cóż, nie sądzę, żebym mogła zacząć w poniedziałek – powiedziałam cicho, mając nadzieje, że to, co mówię, rzeczywiście ma sens. Wypowiedzenie tych słów wstrząsnęło mną na tyle, że na wpół się obudziłam. Dzień wcześniej pierwszy raz w życiu weszłam w progi Elias – Clark, a teraz zostałam zerwana z łóżka, żeby wysłuchać kogoś, kto mówi, iż mam zacząć pracę za trzy dni. Był piątek – cholerna siódma rano – i chcieli, żebym zaczęła w poniedziałek? Odniosłam wrażenie, że wszystko w szalonym tempie wymyka się spod kontroli. Skąd ten absurdalny pośpiech? Czy ta kobieta była taka ważna, tak bardzo mnie potrzebowała? I dlaczego właściwie w głosie samej Sharon słychać było taki strach przed Mirandą?

Praca od poniedziałku byłaby niemożliwa. Nie miałam gdzie mieszkać. Moją bazę stanowił dom rodziców w Avon, dokąd z niechęcią ponownie wprowadziłam się po uzyskaniu dyplomu i gdzie została większość moich rzeczy, kiedy przez lato podróżowałam. Wszystkie ubrania odpowiednie do rozmów w sprawie pracy były zwalone na kupę na kanapie Lily. Starałam się zmywać, opróżniać popielniczki i kupować litry haagendazs, żeby mnie nie znienawidziła, ale uważałam, że muszę dać jej jakże pożądany oddech od mojej niekończącej się obecności, więc w weekendy koczowałam u Aleksa. To oznaczało, że wszystkie ciuchy weekendowe, wyjściowe i przybory do makijażu były u Aleksa w Brooklynie, laptop i zdekompletowane kostiumy w kawalerce Lily w Harlemie, a reszta mojego życia w domu rodziców w Avon. Nie miałam w Nowym Jorku mieszkania i nie do końca rozumiałam, skąd wszyscy wiedzą, że Madison Avenue prowadzi w górę, a Broadway w dół. Właściwie nie wiedziałam, co znaczy ta „góra”. A ona chciała, żebym zaczęła w poniedziałek?

– Hm, cóż, nie sądzę, żebym dała radę w ten poniedziałek, bo aktualnie nie mieszkam w Nowym Jorku – wyjaśniłam szybko, ściskając słuchawkę – i potrzebuję kilku dni, żeby znaleźć mieszkanie, kupić jakieś meble i się przeprowadzić.

– Och, no tak, cóż. W takim razie przypuszczam, że środa będzie w porządku – prychnęła.

Po kilku minutach targów ostatecznie stanęło na poniedziałku za tydzień, siedemnastego listopada. Dawało mi to trochę ponad osiem dni na znalezienie i umeblowanie domu na jednym z najbardziej szalonych rynków nieruchomości na świecie.

Rozłączyłam się i bezwolnie opadłam na kanapę. Ręce mi się trzęsły i pozwoliłam, żeby telefon upadł na podłogę. Tydzień. Miałam tydzień, żeby zacząć pracę na posadzie, którą właśnie przyjęłam, jako asystentka Mirandy Priestly. Ale zaraz! To właśnie mnie męczyło… tak naprawdę nie przyjęłam tej pracy, ponieważ nie została mi oficjalnie zaproponowana. Sharon nie musiała nawet wygłosić słów „Chcielibyśmy złożyć ci propozycję”, skoro uznała za pewnik, że każdy o choćby śladowej inteligencji po prostu by się zgodził. O mało nie roześmiałam się na głos. Czy to była jakaś taktyka wojenna, którą doprowadzili do perfekcji? Zaczekaj, aż ofiara po niezwykle forsownej nocy wejdzie wreszcie głęboko w fazę REM i wtedy uracz ją wiadomością, która zmieni jej życie. Czy po prostu założyła, że składanie czegoś tak przyziemnego, jak oferta pracy i czekanie na jej przyjęcie, byłoby stratą czasu, biorąc pod uwagę, że chodzi o Runway Sharon uznała po prostu, że bez wątpienia chwycę w lot tę okazję, że taka szansa zrobi na mnie wstrząsające wrażenie. I jak to zwykle w Elias – Clark, miała rację. Wszystko wydarzyło się tak szybko, w tak szaleńczym tempie, że nie było czasu debatować i deliberować jak zwykle. Ale miałam przeczucie, że to naprawdę szansa, którą odrzucić mógłby tylko szaleniec, że to naprawdę mógł być wspaniały pierwszy krok na drodze do New Yorkera. Musiałam spróbować. Miałam szczęście, że mi się to trafiło.

Pełna nowej energii przełknęłam resztę kawy, zaparzyłam kolejną filiżankę dla Aleksa i wzięłam szybki, gorący prysznic. Kiedy wróciłam do jego pokoju, właśnie siadał na łóżku.

– Już jesteś ubrana? – zapytał, macając w poszukiwaniu okularów w cienkiej, metalowej oprawce, bez których nic nie widział. – Rano ktoś dzwonił czy tylko mi się śniło?

– To nie sen – odparłam, wpełzając z powrotem pod kołdrę, chociaż miałam na sobie dżinsy i golf. Uważałam, żeby mokrymi włosami nie zmoczyć poduszek. – To była Lily. Zadzwoniła do niej kobieta z działu personalnego w Elias – Clark, bo taki im podałam numer. I zgadnij co?

– Masz tę pracę?

– Mam tę pracę!

– No, chodź tu! – powiedział, przytulając mnie. – Taki jestem z ciebie dumny! Wspaniała wiadomość.

– I naprawdę uważasz, że to dobra okazja? Wiem, że o tym rozmawialiśmy, ale nawet nie dali mi szansy na podjęcie decyzji. Ona po prostu założyła, że przyjmę tę posadę.

– To niesamowita szansa. Moda to nie jest najgorsza rzecz na świecie, może nawet będzie ciekawie. Dobra, może trochę przesadziłem. Ale mając Runway w CV, list od tej Mirandy i może nawet kilka publikacji do czasu, kiedy z tym skończysz, cholera, możesz wszystko. New Yorker będzie się do ciebie dobijał.

– Mam nadzieję, że tak będzie. – Zerwałam się na równe nogi i zaczęłam wrzucać rzeczy do plecaka. – Nadal się zgadzasz, żebym pożyczyła twój samochód? Im szybciej dostanę się do domu, tym prędzej wrócę. Nie żeby to miało jakieś znaczenie, bo przeprowadzam się do Nowego Jorku. To oficjalna wiadomość!

Alex dwa razy w tygodniu jeździł do domu w Westchesterze, żeby pilnować młodszego braciszka, kiedy jego mama musiała pracować do późna. Mama pozwoliła mu zabrać do miasta swój stary wóz. Nie potrzebował go przed czwartkiem, a do tej pory zamierzałam wrócić. I tak planowałam pojechać na ten weekend do domu, a teraz jeszcze miałam do przekazania dobre wieści.

– Jasne. Nie ma sprawy. Stoi jakieś pół kwartału w dół Grand. Kluczyki na stole w kuchni. Zadzwoń do mnie, kiedy dojedziesz, dobrze?

– Zadzwonię. Na pewno nie chcesz pojechać? Będzie wspaniałe żarcie. Moja mama zamawia tylko to, co najlepsze.

– Brzmi kusząco. Wiesz, że bym chciał, ale namówiłem kilku młodszych nauczycieli, żeby się spotkać jutro wieczorem. Pomyślałem, że to pomoże nam się zintegrować, by pracować w zespole. Naprawdę nie mogę tego przegapić.

– Cholerny dobroczyńca. Zawsze czyni dobro, wprowadza dobry nastrój, gdzie się nie ruszy. Gdybym cię tak nie kochała, musiałabym cię nienawidzić. – Pochyliłam się i pocałowałam go.

– E tam, gadanie. Udanego weekendu.

– Tobie też. Pa.

Znalazłam jego małą zieloną jettę za pierwszym podejściem i poświęciłam zaledwie dwadzieścia minut na poszukiwanie autostrady prowadzącej do Dziewięćdziesiątej Siódmej Północnej, która okazała się pusta. Jak na listopad dzień był mroźny; temperatura w granicach minus jeden i na poboczach widziało się gładkie, zamarznięte placki. Słońce świeciło tym zimowym blaskiem, który każe nieprzyzwyczajonym oczom łzawić i mrugać, a w płucach czułam zimne, czyste powietrze. Całą drogę jechałam z opuszczonymi szybami, słuchając piosenki Lena Sunshine, ustawionej na automatyczne powtarzanie. Wilgotne włosy zebrałam jedną ręką w koński ogon, żeby nie wpadały mi do oczu, i chuchałam w dłonie, by je rozgrzać albo przynajmniej zachować dość ciepła do utrzymania kierownicy. Ledwie sześć miesięcy od skończenia college'u i moje życie miało wyrwać do przodu. Miranda Priestly, aż do wczoraj obca, ale rzeczywiście wpływowa kobieta, wybrała właśnie mnie, żebym przyłączyła się do jej zespołu. Teraz miałam konkretny powód, żeby opuścić Connecticut i przenieść się – całkiem sama, jak zrobiłby to prawdziwy dorosły człowiek – na Manhattan i uczynić go swoim domem. Kiedy wjeżdżałam na podjazd przed rodzinnym domem, ogarnęła mnie czysta radość. We wstecznym lusterku widziałam swoje czerwone i wysmagane wiatrem policzki i dziko fruwające włosy. Nie miałam makijażu, a dżinsy były brudne od dreptania przez miejską breję. Ale w tamtej chwili czułam się piękna. Naturalna, zimna, czysta i rześka z rozmachem otworzyłam frontowe drzwi i zawołałam mamę. To był ostatni w życiu moment, kiedy czułam się tak lekko i radośnie.

– Tydzień? Kochanie, po prostu nie rozumiem, jak masz zacząć pracę za tydzień – powiedziała moja matka, mieszając łyżeczką herbatę. Siedziałyśmy przy stole w kuchni na naszych zwykłych miejscach, mama pijąc tą co zwykle herbatę bez teiny ze słodzikiem, ja trzymając w ręku ten sam co zwykle kubek herbaty English Breakfast z cukrem. Chociaż nie mieszkałam w domu od czterech lat, wystarczyły te kubki herbaty z mikrofalówki i kilka słoików z masłem orzechowym Reese'a, by mi się zdawało, że nigdy stąd nie wyjeżdżałam.

– Cóż, nie mam wyboru i szczerze mówiąc, poszczęściło mi się, że dano mi tyle czasu. Powinnaś usłyszeć, jak się ta kobieta upierała przez telefon – stwierdziłam. Matka spojrzała na mnie bez wyrazu. – Zresztą wszystko jedno, nie będę się tym przejmować. Właśnie dostałam pracę w naprawdę sławnym czasopiśmie u jednej z najpotężniejszych kobiet w branży. Pracę, za którą milion dziewczyn dałoby się zabić.

Uśmiechnęłyśmy się do siebie, tylko że jej uśmiech był podszyty smutkiem.

– Cieszę się razem z tobą – oznajmiła. – Mam taką piękną, dorosłą córkę. Wiem, że to będzie początek cudownego, naprawdę cudownego okresu w twoim życiu, kochanie. Ach, pamiętam ukończenie college'u i przeprowadzkę do Nowego Jorku. Całkiem sama w tym wielkim, zwariowanym mieście. Trochę to straszne, ale takie podniecające. Chcę, żebyś rozkoszowała się każdą minutą tego czasu, wszystkimi sztukami i filmami, ludźmi, zakupami i książkami. To będzie najlepszy okres twojego życia, po prostu to wiem. – Położyła dłoń na mojej, coś, czego zwykle nie robiła. – Taka jestem z ciebie dumna.

– Dzięki, mamo. Czy to znaczy, że jesteś wystarczająco dumna, żeby kupić mi mieszkanie, meble i nową garderobę?

– Taa, jasne – odparła i pacnęła mnie w głowę magazynem w drodze do kuchenki mikrofalowej, żeby podgrzać kolejne dwa kubki herbaty. Nie powiedziała nie, ale też nie chwyciła z miejsca za książeczkę czekową.

Resztę wieczoru spędziłam, wysyłając maile do wszystkich, których znałam, z pytaniem, czy ktoś nie potrzebuje współ – lokatora albo nie zna kogoś, kto potrzebuje. Zostawiłam kilka wiadomości w sieci i obdzwoniłam ludzi, z którymi nie rozmawiałam od miesięcy. Nic z tego. Doszłam do wniosku, że moja jedyna szansa – nie licząc przeprowadzki na stałe na kanapę Lily i nieuniknionego zrujnowania naszej przyjaźni albo zwalenia się na głowę Aleksowi, na co żadne z nas nie było gotowe – to podnająć pokój na krótki okres, dopóki nie rozeznam się w mieście. Lepiej już znaleźć gdzieś osobny pokój, najchętniej umeblowany, żebym tym też nie musiała się zajmować.

Telefon zadzwonił zaraz po północy i rzuciłam się do niego, prawie spadając przy tej okazji z mojego podwójnego, dziecięcego łóżka. Oprawione, opatrzone autografem zdjęcie Chrisa Everta, bohatera mojego dzieciństwa, uśmiechnęło się do mnie ze ściany tuż spod tablicy, na której nadal były przyklejone wycinki z gazet z Kirkiem Cameronem, ukochanym z czasów dzieciństwa. Uśmiechnęłam się do telefonu.

– Cześć, mistrzu, tu Alex – powiedział tonem, który oznacza, że coś się wydarzyło. Nie sposób było określić, czy to coś dobrego, czy złego. – Właśnie dostałem maił, że pewna dziewczyna, Trący McMakin, szuka współlokatorki. Dziewczyna z Princeton. Zdaje mi się, że kiedyś ją poznałem. Umawia się z Andrew, kompletnie normalna. Jesteś zainteresowana?

– Jasne, czemu nie? Masz jej numer?

– Nie, tylko maił, ale prześlę ci wiadomość od niej i możesz się z nią skontaktować. Myślę, że będzie dobra.

Wysłałam maił do Trący, kiedy skończyłam rozmowę z Aleksem, a potem wreszcie trochę się przespałam w swoim własnym łóżku. Może, chociaż tylko może, to wypali.

Trący McMakin: nie za bardzo. Jej ciemne i depresyjne mieszkanie było w środku Hell's Kitchen *, a kiedy się tam zjawiłam, o schody opierał się ćpun. Pozostałe były nie lepsze. Para szukająca kogoś do wynajęcia wolnego pokoju w swoim mieszkaniu, która aluzyjnie napomknęła o konieczności tolerowania nieustannie i głośno uprawianego seksu; artystka nieco po trzydziestce z czterema kotami i gorącym pragnieniem posiadania większej ich liczby; sypialnia przy końcu długiego, ciemnego korytarza bez okien i szaf; dwudziestoletni gej w, jak to sam określił, „fazie niechlujstwa”. Każdy żałosny pokój, jaki odwiedziłam, był wyceniony na dobrze ponad tysiąc dolarów, a moja pensja zamykała się w ogromnej kwocie trzydziestu dwóch tysięcy pięciuset dolarów rocznie. I chociaż matematyka nigdy nie należała do moich mocnych stron, nie trzeba geniusza, by obliczyć, że czynsz zjadłby z niej ponad dwanaście tysięcy. A teraz, kiedy byłam „dorosła”, rodzice skonfiskowali mi kartę kredytową do użycia w „sytuacjach awaryjnych”. Słodkie.

Lily zniosła całe trzy dni rozczarowań. A ponieważ była żywotnie zainteresowana pozbyciem się mnie ze swojej kanapy na dobre, wysłała maile do wszystkich znajomych. Ktoś ze studium doktoranckiego na Columbii miał przyjaciela, który miał szefa, który znał dwie dziewczyny, które szukały współlokatorki. Natychmiast zadzwoniłam i porozmawiałam z miłą dziewczyną o imieniu Shanti. Powiedziała mi, że ona i jej przyjaciółka Kendra szukają kogoś, kto wprowadziłby się do ich mieszkania na Upper East Side, do maleńkiego pokoju, ale z oknem, szafą i nawet ścianą z wyeksponowanymi cegłami. Za osiemset dolarów miesięcznie. Zapytałam, czy w mieszkaniu są łazienka i kuchnia. Były (bez zmywarki, wanny i windy, oczywiście, ale trudno od pierwszego razu oczekiwać życia w luksusie). Trafiony. Shanti i Kendra okazały się bardzo słodkimi i cichymi hinduskimi dziewczynami, które właśnie skończyły Duke, pracowały w piekielnym wymiarze godzin w bankowości inwestycyjnej i jak dla mnie, tego pierwszego i każdego kolejnego dnia, były całkowicie nie do odróżnienia. Znalazłam dom.

Загрузка...