17

– Pokój Mirandy Priestly – odebrałam telefon w swoim nowym paryskim biurze. Mój wspaniały czterogodzinny sen, który miał wystarczyć za całonocny wypoczynek, został brutalnie zakończony o szóstej rano rozpaczliwym telefonem od jednego z asystentów Karla Lagerfelda i w tym dokładnie momencie odkryłam, że wszystkie telefony do Mirandy są przełączane bezpośrednio do mojego pokoju, żebym je odebrała. Wyglądało na to, że całe miasto i okolice wiedzą, że Miranda zatrzymała się tu na czas pokazów, więc mój telefon dzwonił bez przerwy od chwili, gdy weszłam. Nie wspominając nawet o ponad dwudziestu wiadomościach zostawionych już w poczcie głosowej.

– Cześć, to ja. Jak tam Miranda? Czy wszystko okej? Czy do tej pory coś już źle poszło? Gdzie ona jest i czemu nie jesteś z nią?

– Hej, Em! Dzięki za troskę. A tak przy okazji, jak się czujesz?

– Co? Och, nic mi nie jest. Trochę osłabiona, ale się poprawia. Nieważne. Co z nią?

– Tak, u mnie też w porządku, dzięki, że pytasz. Tak, to był długi lot i sypiam w najwyżej dwudziestominutowych odcinkach, bo telefon nie przestaje dzwonić, i jestem absolutnie pewna, że nigdy nie przestanie i, och! całkiem bez przygotowania wygłosiłam przemówienie… po napisaniu przemówienia całkiem bez przygotowania… do grupy ludzi, którzy pragnęli towarzystwa Mirandy, ale najwyraźniej nie do tego stopnia, żeby je sobie zapewnić. W sumie wyszłam na kompletną popierdzieloną idiotkę i w trakcie o mało nie dostałam zawału, ale hej, poza tym, wszystko po prostu świetnie.

– Andrea! Bądź poważna! Naprawdę się wszystkim martwiłam. Nie było za wiele czasu, żeby się na to przygotować, a wiesz, że jeżeli cokolwiek się nie powiedzie, ona i tak mnie o to obwini.

– Emily. Proszę, nie odbierz tego osobiście, ale nie mogę teraz z tobą rozmawiać. Po prostu nie mogę.

– Dlaczego? Czy coś się stało? Jak poszło wczorajsze spotkanie? Czy dotarła w porę? Czy masz wszystko, czego potrzebujesz? Czy na pewno nosisz odpowiednie ciuchy? Pamiętaj, reprezentujesz tam Runwaya, więc zawsze musisz wyglądać właściwie.

– Emily. Muszę się teraz rozłączyć.

– Andrea! Ja się martwię. Powiedz mi, co robiłaś.

– Cóż, niech pomyślę. W wolnym czasie, jaki miałam, wzięłam kilka masaży, dwa zabiegi na twarz i kilka manikiurów. Miranda i ja naprawdę polubiłyśmy wspólne sesje odnowy, to wspaniała zabawa. Ona bardzo się stara nie wymagać za wiele, twierdzi, że chce, żebym naprawdę korzystała z pobytu w Paryżu, bo to takie cudowne miasto i mam szczęście, że tu jestem. Więc właściwie tylko się włóczymy i wypoczywamy. Pijemy wspaniałe wino. Zakupy. No wiesz, jak zwykle.

– Andrea! To naprawdę nie jest zabawne, okej? A teraz powiedz mi, co się, do cholery, dzieje. – Im bardziej wydawała się zdenerwowana, tym bardziej poprawiał się mój humor.

– Emily, sama nie wiem, co ci powiedzieć. Co chcesz usłyszeć? Jak było do tej pory? Niech się zastanowię. Większość czasu spędziłam, usiłując wymyślić, jak najlepiej spać z telefonem, który nie przestaje dzwonić, i jednocześnie między drugą w nocy a szóstą rano wpakować sobie do gardła dość jedzenia, żeby utrzymało mnie przy życiu przez pozostałe dwadzieścia godzin. Zupełnie jakby tu trwał pieprzony ramadan, Em, nie ma jedzenia w ciągu dnia. Tak, powinnaś naprawdę żałować, że to tracisz.

Zaczęła mrugać druga linia i przełączyłam Emily na oczekiwanie. Przy każdym dzwonku mój umysł wyrzucał szybką, niekontrolowaną myśl o Aleksie, zastanawiając się, czy mógłby zadzwonić i powiedzieć, że wszystko będzie w najlepszym porządku. Od przyjazdu dwa razy dzwoniłam z mojej międzynarodowej komórki i za każdym razem odbierał, ale jak zawodowy „cichy wielbiciel”, jakim byłam w liceum, rozłączałam się w chwili, gdy usłyszałam jego głos. Nigdy się jeszcze nie zdarzyło, żebyśmy tak długo nie rozmawiali, i chciałam usłyszeć, co się dzieje, ale jednocześnie nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że nagle, odkąd zrobiliśmy sobie przerwę od podsycania poczucia winy, życie stało się znacząco prostsze. A jednak wstrzymałam oddech, dopóki nie usłyszałam na linii skrzeczenia Mirandy.

– Ahn – dre – ah, kiedy ma przyjechać Lucia?

– Halo, Mirando. Zaraz sprawdzę jej plan podróży. Już go mam. Niech spojrzę, napisano tu, że leci prosto z dzisiejszej sesji w Sztokholmie. Powinna być w hotelu.

– Połącz mnie.

– Tak Mirando, zaczekaj moment, proszę. Przełączyłam ją na oczekiwanie i wróciłam do Emily.

– To ona, muszę lecieć. Mam nadzieję, że ci lepiej. Na razie.

– Mirando? Właśnie znalazłam numer Lucii i teraz cię połączę.

– Zaczekaj, Ahn – dre – ah. Za dwadzieścia minut wychodzę z hotelu na resztę dnia. Przed powrotem będę potrzebowała trochę apaszek i nowego szefa kuchni. Powinien mieć minimum dziesięć lat restauracyjnego doświadczenia głównie w kuchni francuskiej, być w stanie przygotować cztery rodzinne kolacje w tygodniu i przyjęcia z kolacją dwa razy w miesiącu. Teraz połącz mnie z Lucią.

Wiedziałam, że powinnam być poruszona faktem, że Miranda chce, abym zatrudniła dla niej nowojorskiego kucharza, będąc w Paryżu, ale jedyne, na czym mogłam się skupić, to fakt, że wychodziła z hotelu – beze mnie, i to na cały dzień. Przełączyłam się z powrotem do Emily i powiedziałam jej, że Miranda potrzebuje nowego kucharza.

– Popracuję nad tym, Andy – oznajmiła, kaszląc. – Przeprowadzę wstępne poszukiwania, a potem możesz porozmawiać z kilkoma finalistami. Dowiedz się tylko, czy Miranda chce zaczekać na spotkanie z nimi do powrotu do domu, czy wolałaby, żebyś zaaranżowała dla kilku przelot i spotkanie teraz na miejscu, okej?

– Chyba nie mówisz poważnie.

– Ależ oczywiście, że mówię poważnie. W zeszłym roku Miranda zatrudniła Carę podczas pobytu w Marbelli. Ich poprzednia niania właśnie wymówiła i kazała mi przysłać do siebie trzy finalistki samolotem, żeby od razu mogła kogoś znaleźć. Po prostu się dowiedz, okej?

– Jasne – wymamrotałam. – I dzięki.

Wykonałam szybki telefon do biura Briget, żeby ktoś od nich mógł skoczyć do Hermesa odebrać apaszki Mirandy, a potem byłam wolna – do jej następnego telefonu. Sama rozmowa o masażach była tak przyjemna, że postanowiłam zamówić sobie taki zabieg. Pierwszy wolny termin był wczesnym wieczorem, więc zadzwoniłam do obsługi i na razie poprosiłam o pełne śniadanie. Zanim lokaj mi je dostarczył, zdążyłam ponownie wpełznąć w jeden z aksamitnych szlafroków, włożyć kapcie od kompletu i przygotować się na ucztę złożoną z omletu, croissantów, drożdżówek, muffinów, ziemniaków, płatków oraz naleśników, które zjawiły się, tak smakowicie pachnąc. Kiedy pożarłam całe jedzenie i wypiłam dwie filiżanki espresso, poczłapałam z powrotem do łóżka, w którym tak naprawdę nie spałam poprzedniej nocy, po czym zasnęłam tak szybko, że zaczęłam się zastanawiać, czy ktoś nie dosypał czegoś do soku pomarańczowego.

Masaż okazał się idealnym zwieńczeniem tego cudownie odprężającego dnia. Wszyscy inni wykonywali za mnie moją pracę. A Miranda obudziła mnie tylko raz – raz! – żądaniem, żebym na następny dzień zrobiła dla niej rezerwację na lunch. Nie było tak źle, pomyślałam, gdy silne kobiece dłonie ugniatały moje spięte, żałosne mięśnie karku. Całkiem niezły ekstras. Ale kiedy tylko znów zaczęłam drzemać, komórka, którą niechętnie wzięłam ze sobą, wznowiła uporczywe dzwonienie.

– Halo? – powiedziałam energicznie, jakbym nie leżała na stole naga, pokryta olejkiem i na wpół śpiąca.

– Ahn – dre – ah. Przesuń mojego fryzjera i makijaż na później i powiedz ludziom od Ungaro, że dzisiaj nie dam rady. Wezmę za to udział w małym koktajl party i oczekuję, że pojedziesz ze mną. Bądź gotowa do wyjścia za godzinę.

– Hm, jasne, ee, jasne – wyjąkałam i zakończyłam rozmowę, wciąż próbując przetrawić fakt, że naprawdę dokądś z nią idę. W pamięci odżyło wspomnienie z wczoraj – kiedy poprzednio zostałam poinformowana w ostatniej chwili, że miałam dokądś z nią pójść – i poczułam, jakbym miała się udusić. Podziękowałam masażystce i kazałam dopisać masaż do rachunku za pokój, mimo że wykorzystałam zaledwie pierwsze dziesięć minut, po czym pobiegłam na górę, żeby ocenić, jak najlepiej pokonać tę najnowszą przeszkodę. Zaczynałam się przyzwyczajać. I to szybko. Zaledwie kilka minut zajęło mi wywołanie przez pager ludzi od włosów i makijażu Mirandy (dziwnym zbiegiem okoliczności mną się nie zajmowali – mnie szykowała kobieta o zaciętej twarzy i od pierwszego spotkania wciąż prześladowała mnie jej rozpacz na mój widok, podczas gdy Mirandę obsługiwała para gejów wyglądających, jakby zeszli prosto ze stron Maxima) oraz przesunięcie umówionego spotkania.

– Nie ma problemu – wysokim głosem z ciężkim francuskim akcentem oznajmił Julien. – Będziemy, jak to mówicie? Z czasem! Wyrzuciliśmy wszystkie spotkania z tego tygodnia na wypadek, gdyby madame Priestly potrzebowała nas o innych porach!

Kolejny raz wysłałam Briget wiadomość na pager i poprosiłam, żeby załatwiła sprawę z ludźmi od Ungaro. Czas się brać za garderobę. Książka ze szkicami przedstawiającymi wszystkie moje „wersje” została ułożona na honorowym miejscu na stoliku przy łóżku, tylko czekając, żeby taka zagubiona ofiara mody jak ja zwróciła się do niej po duchowe przewodnictwo. Przejrzałam nagłówki i podtytuły i próbowałam jakoś to wszystko ogarnąć.

Pokazy:

1. w ciągu dnia

2. wieczorem

Posiłki:

a. spotkanie przy śniadaniu

b. lunch

1. zwykły (hotel lub bistro)

2. oficjalny (Espadon w Ritzu)

c. kolacja

1. zwykła (bistro, w pokoju hotelowym)

2. średnio elegancka (porządna restauracja, zwykłe przyjęcie z kolacją)

3. oficjalna (restauracja Le Grand Vefour, oficjalne przyjęcie z kolacją)

Przyjęcia:

a. zwykłe (śniadanie z szampanem, popołudniowa herbata)

b. stylowe (koktajle z niezbyt ważnymi ludźmi, planowe spotkania, „spotkania na drinka”)

c. eleganckie (koktajle z ważnymi ludźmi, wszystko w muzeum albo galerii, przyjęcia po pokazach wydawane przez ekipę projektanta)

Różne:

a. na i z lotniska

b. wydarzenia sportowe (lekcje, zawody itp.)

c. wyprawy po zakupy

d. załatwianie poleceń

1. w salonach mody

2. wysokiej klasy sklepach i butikach

3. pobliskim sklepie spożywczym i/lub asystowanie przy zabiegach zdrowotnych i upiększających.

Wyglądało na to, że nie ma żadnych wskazówek, w co się ubrać, kiedy nie da się ustalić ważności lub nieważności gospodarzy. Najwyraźniej trafiała się okazja popełnienia wielkiego błędu: mogłam zawęzić imprezy do „przyjęć”, co było niezłym pierwszym krokiem, ale od tego momentu wszystko stawało się niepewne. Czy to przyjęcie będzie zwykłą literą „B”, gdzie wystarczy coś szykownego, czy tak naprawdę chodzi o „C”, w którym to przypadku powinnam się przyłożyć i wybrać coś z bardziej eleganckich zestawów? Nie było instrukcji do sytuacji „niepewnych” czy „niejasnych”, ale w ostatniej chwili ktoś uczynnię dołączył do spisu treści odręcznie sporządzoną notkę. „W razie wątpliwości (a nigdy nie powinnaś ich mieć), lepiej ubrać się skromniej w coś wspaniałego, niż przesadzić z czymś wspaniałym”. W takim razie okej, wyglądało na to, że teraz idealnie mieszczę się w kategorii: przyjęcia, podkategoria: stylowe. Skupiłam się na sześciu zestawach, które Jocelyn naszkicowała dla tej konkretnej sytuacji, i spróbowałam sobie wyobrazić, co mogłoby wyglądać najmniej absurdalnie, kiedy już to włożę.

Po szczególnie żenującym rysunku z obszytym piórami topem bez rękawów i lakierowanymi botkami do pół uda (tak jest, ponad kolano), wybrałam ostatecznie strój ze strony trzydziestej trzeciej, zszywaną z kawałków, lejącą się spódnicę od Roberta Cavalliego z maleńkim podkoszulkiem Chole i przypominającymi motocyklowe buty czarnymi botkami D &G. Podniecająco, seksownie, stylowo – ale nie przesadnie elegancko – i w dodatku nie wyglądałam jak struś, pozostałość z lat osiemdziesiątych ani dziwka. Czego więcej mogłabym chcieć? Kiedy usiłowałam wybrać jakąś pasującą do tego torebkę, pojawiła się kobieta od włosów i makijażu, żeby ze marszczoną brwią zacząć niechętne próby zrobienia czegoś, bym wyglądała o połowę mniej potwornie, niż jej zdaniem wyglądałam.

– Hm, czy może mogłaby pani rozjaśnić trochę te miejsca pod oczami? – zapytałam ostrożnie, rozpaczliwie starając się nie okazać lekceważenia dla jej dzieła. Pewnie byłoby lepiej, gdybym sama spróbowała zabrać się do makijażu – szczególnie że miałam więcej przyborów i instrukcji niż specjaliści od rakiet, którym zlecono budowę promu kosmicznego – ale gestapo od makijażu pojawiało się punktualnie co do minuty, bez względu na to, czy mi się to podobało, czy nie.

– Nie! – warknęła, najwyraźniej nie zmierzając do takiego efektu, jaki ja miałam na myśli. – Tak wygląda lepiej.

Skończyła nakładanie gęstego, czarnego cienia wzdłuż moich dolnych rzęs i znikła równie szybko, jak się pojawiła, a ja chwyciłam torbę (podwójne rączki, od Gucciego, z krokodylowej skóry) i z piętnastominutowym wyprzedzeniem w stosunku do planowanego czasu wyjścia udałam się do holu, żeby dwa razy sprawdzić, czy kierowca jest gotowy. Pojawiła się, kiedy debatowałam z Renaud, czy Miranda wolałaby, żeby każda z nas jechała oddzielnym samochodem, by uniknąć rozmowy ze mną i ryzyka, że zarazi się czymś, dzieląc tylne siedzenie z własną asystentką. Bardzo powoli zmierzyła mnie wzrokiem z góry na dół, wyraz jej twarzy pozostał całkowicie obojętny. Zdałam! Po raz pierwszy, odkąd zaczęłam pracę, nie doczekałam się spojrzenia wyrażającego całkowity wstręt albo przynajmniej złośliwego komentarza, a wystarczyła do tego zaledwie wspólna tajna operacja nowojorskich specjalistów do spraw mody i paryskich fryzjerów oraz stylistów makijażu, plus wyważona selekcja najlepszych i najdroższych na świecie ciuchów.

– Czy samochód jest na miejscu, Ahn – dre – ah? – Wyglądała oszałamiająco w krótkiej aksamitnej sukience koktajlowej z zaszewkami.

– Tak, pani Priestly, proszę tędy – monsieur Renaud włączył się gładko, prowadząc nas obok grupy, która mogła składać się wyłącznie z innych amerykańskich redaktorów do spraw mody, również przybyłych na pokazy. Wśród tłumu supermodnie wyglądających total – Klakierów rozległ się pełen szacunku pomruk, kiedy przechodziłyśmy – wyglądająca chudo, imponująco i bardzo, bardzo nieszczęśliwie Miranda dwa kroki przede mną. Musiałam prawie biec, żeby za nią nadążyć, mimo że była o piętnaście centymetrów ode mnie niższa, i czekałam, aż obdarzyła mnie spojrzeniem „no więc? na co, do cholery, czekasz?”, po czym zanurkowałam w ślad za nią na tylne siedzenie limuzyny.

Na szczęście kierowca najwyraźniej wiedział, dokąd jedzie, bo przez ostatnią godzinę cierpiałam na paranoidalny lęk, że Ona zwróci się do mnie i zapyta, gdzie odbywa się ten niezidentyfikowany koktajl. Rzeczywiście odwróciła się w moją stronę, ale nic nie powiedziała, decydując się zamiast tego na pogawędkę z SGG przez komórkę. W kółko powtarzała, że spodziewa się jego przyjazdu o takiej porze, żeby miał masę czasu na przebranie się i drinka przez wielką sobotnią imprezą. SGG przylatywał prywatnym odrzutowcem swojej firmy i aktualnie debatowali, czy zabrać Caroline i Cassidy; ponieważ on nie miał wracać przed poniedziałkiem, a ona nie chciała, żeby dziewczynki musiały opuszczać dzień w szkole. Dopiero kiedy zajechaliśmy przed czteropiętrowy dom przy obrzeżonej drzewami ulicy w Marais, zaczęłam się zastanawiać, co właściwie miałabym robić przez całą noc. Zwykle wykazywała dość rozsądku, żeby nie poniżać Emily, mnie czy innych pracowników publicznie, co oznaczało – przynajmniej na pewnym poziomie – że miała świadomość, co właściwie robi. W takim razie, skoro nie mogła kazać mi przynosić sobie drinków, znajdować kogoś przez telefon albo zanieść czegoś do pralni chemicznej w czasie pobytu tam, co niby miałam robić?

– Ahn – dre – ah, to przyjęcie wydaje para, z którą byłam zaprzyjaźniona, kiedy mieszkaliśmy w Paryżu. Poprosili, żebym przywiozła asystentkę, która zabawi ich syna, bo generalnie uważa takie imprezy za raczej nudne. Jestem pewna, że znajdziecie wspólny język. – Zaczekała, by kierowca otworzył jej drzwi, i zgrabnie wysiadła w swoich idealnych czółenkach od Jimmy'ego Choo. Zanim zdążyłam otworzyć własne drzwi, wspięła się na trzy stopnie i już wręczała płaszcz lokajowi, który najwyraźniej oczekiwał na jej przybycie. Klapnęłam z powrotem na miękkie skórzane siedzenie na minutkę, próbując przetrawić tę nową rozkoszną informację, którą z takim spokojem mi przekazała. Fryzura, makijaż, zmiana planów, histeryczna konsultacja z poradnikiem ubraniowym, motocyklowe buty, wszystko to, żebym mogła spędzić wieczór, niańcząc dzieciaka, gówniarza jakiejś bogatej pary? I to w dodatku francuskiego gówniarza.

Pełne trzy minuty poświęciłam na przypominanie sobie, że od New Yorkera dzieliło mnie teraz tylko kilka miesięcy, że mój rok poddaństwa niedługo miał się opłacić, że z pewnością dam radę znieść jeszcze jeden wieczór nudy, by dostać wymarzoną pracę. Nie pomagało. Nagle rozpaczliwie zapragnęłam zwinąć się na kanapie u moich rodziców i żeby mama zrobiła mi w mikrofalówce trochę herbaty, podczas gdy tata rozkłada planszę do scrabble'a. Jill i nawet Kyle też przyjechaliby z wizytą, z maleńkim Isaakiem, który gaworzyłby i uśmiechał się na mój widok, a Alex by zadzwonił i powiedział, że mnie kocha. Nikogo by nie obchodziło, że mam poplamione spodnie od dresu albo przerażająco nieumalowane paznokcie u nóg ani że jem wielkiego czekoladowego eklera. Absolutnie nikt nie miałby pojęcia, że gdzieś po drugiej stronie Atlantyku odbywają się jakieś pokazy mody i z całą pewnością nikt nie byłby zainteresowany rozmową o nich. Ale wszystko to wydawało się niewiarygodnie odległe, właściwie o lata świetlne, i musiałam teraz stawić czoło całej klice ludzi, którzy żyli i umierali na wybiegu. Temu i z całą pewnością rozwrzeszczanemu, rozpuszczonemu dzieciakowi, bełkocącemu coś po francusku.

Kiedy w końcu zwlokłam swoje skąpo, acz stylowo odziane ciało z siedzenia w limuzynie, lokaj na nikogo już nie czekał. Dochodziła do mnie muzyka grana przez prawdziwy zespół, a z okna ponad ogródkiem wydobywał się zapach sosnowych szyszek. Wzięłam głęboki wdech i wyciągnęłam rękę, żeby zapukać, ale drzwi same się otworzyły. Spokojnie mogę stwierdzić, że nigdy, przenigdy w całym moim młodym życiu nie byłam bardziej zaskoczona niż tamtego wieczoru: uśmiechał się do mnie Christian.

– Andy, kochanie, tak się cieszę, że mogłaś przyjść – powiedział, pochylając się i całując mnie prosto w usta. Dość śmiały pocałunek, zważywszy na to, że wargi miałam szeroko otwarte z niedowierzania.

– Co ty tu robisz?

Uśmiechnął się i odsunął ten odwieczny loczek z czoła.

– Czy nie powinienem zapytać cię o to samo? Ponieważ podążasz za mną wszędzie, dokąd tylko się udam, chyba będę musiał założyć, że chcesz się ze mną przespać.

Spłonęłam rumieńcem i, jak zawsze wytworna, głośno prychnęłam.

– Tak, coś w tym rodzaju. Prawdę mówiąc, nie zjawiam się tu jako gość, jestem tylko dobrze ubraną niańką. Miranda poprosiła, żebym z nią przyszła, i do ostatniej chwili nie uprzedziła, że mam pilnować smarkatego syna gospodarzy. Więc, jeśli mi wybaczysz, lepiej pójdę się upewnić, czy ma potrzebne mleko i kredki.

– Och, niczego mu nie brakuje i jestem pewien, że jedyne, czego będzie dziś wieczorem potrzebował, to jeszcze jednego pocałunku od niani. – Po czym ujął moją twarz w dłonie i znów mnie pocałował. Otworzyłam usta, żeby zaprotestować, zapytać, co się tu, do cholery, dzieje, ale wziął to za entuzjazm i wsunął mi język między rozchylone wargi.

– Christian! – syknęłam cicho, zastanawiając się, ile potrwa, zanim Miranda mnie zwolni, kiedy zostanę przyłapana na obściskiwaniu się z przypadkowym facetem na jej własnym przyjęciu. – Co ty wyprawiasz? Puść mnie! – Wywinęłam mu się, ale on dalej szczerzył zęby w tym wkurzająco rozkosznym uśmiechu.

– Andy, ponieważ wyraźnie wolno kojarzysz, to jest mój dom. Moi rodzice wydają to przyjęcie, a ja byłem dość sprytny, by ich poprosić, żeby twoja szefowa przyprowadziła cię ze sobą. Czy to ona ci powiedziała, że jestem dziesięciolatkiem, czy sama doszłaś do takiego wniosku?

– Żartujesz. Powiedz mi, że żartujesz. Proszę.

– Nic z tego. Fajnie, co? Skoro jakoś nie mogę cię dopaść w żaden inny sposób, pomyślałem, że może to zadziała. Moja macocha i Miranda były zaprzyjaźnione, kiedy Miranda pracowała we francuskim Runwayu - jest fotografem i cały czas robi dla nich zdjęcia – więc musiałem ją tylko skłonić, by powiedziała Mirandzie, że jej samotny syn nie miałby nic przeciw towarzystwu w osobie pewnej atrakcyjnej asystentki. Zadziałało bez pudła. Chodź, postaramy się o drinka dla ciebie. – Położył rękę w dolnej części moich pleców i poprowadził do masywnego dębowego baru w salonie, gdzie trzech barmanów w uniformach rozdzielało martini, szklanki szkockiej oraz eleganckie wysokie kieliszki z szampanem.

– Zaczekaj, sprawdzę, czy dobrze rozumiem: nie muszę dzisiaj nikogo niańczyć? Nie masz młodszego braciszka ani nic z tych rzeczy, prawda? – Trudno mi było pojąć, że przyjechałam na przyjęcie z Miranda Priestly i przez cały wieczór nie mam innych obowiązków poza dotrzymywaniem towarzystwa Seksownemu Inteligentnemu Pisarzowi. A może zaprosili mnie, bo chcą, żebym tańcem albo śpiewem zabawiła gości, może zabrakło im jednej kelnerki i uznali, że ja będę pod ręką? A może zmierzamy w stronę szatni, gdzie powinnam zastąpić siedzącą tam dziewczynę, która wygląda na znudzoną i zmęczoną? Mój umysł jakoś nie mógł przyswoić wersji Christiana. – Cóż, nie mówię, że niańczenie będzie dziś zupełnie niepotrzebne, ponieważ zamierzam wymagać całej masy troski. Ale sądzę, że wieczór okaże się milszy, niż oczekiwałaś. Zaczekaj tutaj. – Ucałował mnie w policzek i zniknął w tłumie gości, w większości dystyngowanie wyglądających mężczyzn oraz dość artystowsko prezentujących się modnych kobiet koło czterdziestki i pięćdziesiątki, najwyraźniej mieszaniny bankierów i ludzi z czasopism z kilkoma projektantami, fotografami i modelkami, których dorzucono dla smaku. Na tyłach domu znajdowało się małe, eleganckie, wyłożone kamieniami patio, oświetlone białymi świecami, gdzie spokojnie grał skrzypek, i wytknęłam tam głowę na dwór. Natychmiast rozpoznałam Annę Wintour, absolutnie zachwycającą w lejącej kremowej jedwabnej sukni i ozdobionych paciorkami sandałach od Manola. Z ożywieniem rozmawiała z mężczyzną, który, jak uznałam, musiał być jej facetem, chociaż gigantyczne okulary przeciwsłoneczne od Chanel nie pozwalały stwierdzić, czy była rozbawiona, obojętna lub wstrząsana łkaniem. Prasa uwielbiała porównywać błazeństwa oraz fochy Anny i Mirandy, ale uznałam za niemożliwe, żeby ktokolwiek mógł być tak nieznośny jak moja szefowa.

Za nią stała grupa złożona z, jak uznałam, redaktorów Vogue'a, obserwujących Annę uważnie i z wyrazem zmęczenia, jak nasi Klakierzy popatrujący na Mirandę. Za nimi skrzeczała Donatella Versace. Twarz miała tak grubo pokrytą makijażem, a ciuchy tak fantastycznie obcisłe, że właściwie wyglądała na swoją własną karykaturę. Podobnie przy pierwszej wizycie w Szwajcarii nie mogłam przestać myśleć, jak bardzo przypomina disneyowskie wesołe miasteczko – Donatella wyglądała bardziej jak ktoś, kto gra Donatellę Versace w Saturday Night Live, niż jak ona sama. Sączyłam z kieliszka szampana (a myślałam, że nie mam co na niego liczyć!) i gawędziłam z jakimś Włochem – jednym z pierwszych brzydali tej narodowości, jakiego spotkałam – który kwiecistą prozą opowiadał o swoim wrodzonym zamiłowaniu do kobiecego ciała, dopóki Christian nie pojawił się ponownie.

– Hej, chodź ze mną na chwilę – powiedział, bezkolizyjnie prowadząc mnie przez tłum. Miał na sobie zwykły zestaw: idealnie sprane diesele, biały podkoszulek, ciemną sportową marynarkę oraz mokasyny od Gucciego, i bez trudu wtapiał się w tym w modny tłum.

– Dokąd idziemy? – zapytałam, nie spuszczając oczu z Mirandy, która bez względu na to, co powiedział Christian, pewnie spodziewała się zobaczyć mnie wypędzoną gdzieś do kąta, zajętą faksowaniem lub uaktualnianiem jej planu dnia.

– Najpierw po kolejnego drinka dla ciebie i może też dla mnie. Potem mam zamiar nauczyć cię tańczyć.

– A skąd przekonanie, że nie umiem? Tak się składa, że jestem utalentowaną tancerką.

Wręczył mi kieliszek szampana, który jakby wyłonił się z niebytu, i poprowadził do salonu rodziców urządzonego we wspaniałych, głębokich odcieniach kasztanu. Sześcioosobowy zespół grał coś modnego i zgromadził się tam kilkudziesięcioosobowy tłum ludzi przed trzydziestym piątym rokiem życia. Jakby na sygnał zespół zaczął grać Lets Get It On Marvina Gaye'a i Christian przyciągnął mnie do siebie. Pachniał męską, tradycyjną wodą kolońską, czymś staroświeckim jak Polo Sport. Jego biodra bez namysłu, w niewymuszony sposób podążały za muzyką, przesuwaliśmy się razem po zaimprowizowanym parkiecie i cicho nucił mi do ucha. Reszta pokoju schowała się za mgłą – byłam ledwie świadoma, że inni też tańczą, a gdzieś ktoś wznosi za coś toast, ale w tamtym momencie jedynym, co odbierałam wyraźnie, był Christian. Gdzieś w głębinach mojego umysłu odezwało się cichutkie, ale uparte przypomnienie, że to ciało przy moim nie należy do Aleksa, ale nie miało to kompletnie żadnego znaczenia. Nie teraz, nie dziś.

Minęła pierwsza, gdy przypomniałam sobie, że przyjechałam z Mirandą i upłynęły całe godziny, odkąd ją widziałam, i byłam pewna, że o mnie zapomniała i wróciła do hotelu. Ale kiedy wreszcie podniosłam się z sofy w gabinecie jego ojca, zobaczyłam ją pogodnie gawędzącą z Karlem Lagerfeldem i Gwyneth Paltrow, cała trójka najwyraźniej niepomna faktu, że za zaledwie kilka godzin muszą wstać na pokaz Christiana Diora. Rozważałam właśnie, czy powinnam do niej podejść, kiedy mnie zobaczyła.

– Ahn – dre – ah! Chodź tu! – zawołała, jej głos brzmiał niemal wesoło w gwarze przyjęcia, które podczas ostatnich kilku godzin się rozkręciło. Ktoś przygasił światła i rzucało się w oczy, że uśmiechnięci barmani troskliwie zaopiekowali się tymi z gości, którzy zostali. W ciepłym i mglistym zamroczeniu szampanem irytujący sposób, w jaki wymawiała moje imię, kompletnie mnie nie drażnił. I chociaż nie przypuszczałam, żeby wieczór mógł być jeszcze lepszy, wyraźnie chciała mnie przedstawić swoim sławnym przyjaciołom.

– Tak, Mirando? – zagruchałam swoim najbardziej przymilnym dziękuję – że – mnie – przyprowadziłaś – w – to – rozkoszne – miejsce tonem. Nawet nie spojrzała w moją stronę.

– Przynieś mi pellegrino i upewnij się, czy kierowca czeka przed frontem, jestem gotowa do wyjścia. – Dwie kobiety i mężczyzna stojący przy niej zachichotali dyskretnie, a ja poczułam, że twarz płonie mi jaskrawą czerwienią.

– Oczywiście. Zaraz wracam. – Przyniosłam wodę, którą wzięła bez podziękowania, i przez rzednący tłum przepchnęłam się do samochodu. Zastanawiałam się, czy odszukać gospodarzy, żeby im podziękować, ale po namyśle poszłam prosto do drzwi, gdzie Christian opierał się o framugę z wyrazem zadowolenia na twarzy.

– No i jak, maleńka Andy, zapewniłem ci dzisiaj dobrą zabawę? – mówił nieco niewyraźnie, ale w tym momencie wypadło to po prostu uroczo.

– Chyba było w porządku.

– Tylko w porządku? Wygląda mi na to, że żałujesz, że nie zabrałem cię dziś na górę, co, Andy? Wszystko w swoim czasie, moja droga, wszystko w swoim czasie.

Głośno i żartobliwie cmoknęłam go w przedramię.

– Nie pochlebiaj sobie, Christian. Podziękuj rodzicom w moim imieniu. – I po raz pierwszy z własnej inicjatywy pochyliłam się i ucałowałam go w policzek, zanim cokolwiek zdążył zrobić. – Dobranoc.

– Kokietka! – zawołał, język plątał mu się trochę bardziej. – Ależ z ciebie mała kokietka. Założę się, że twój chłopak to właśnie w tobie uwielbia, prawda? – Uśmiechał się teraz pogodnie, dla niego to wszystko stanowiło element flirtu, ale wspomnienie o Aleksie na chwilę mnie otrzeźwiło. Na chwilę wystarczająco długą, żebym zdała sobie sprawę, że dziś wieczorem bawiłam się lepiej, niż zdarzyło mi się to od lat. Picie, taniec z przytulaniem, dotyk dłoni na plecach, gdy przyciągał mnie do siebie, sprawiły, że czułam się bardziej żywa niż podczas wszystkich tych miesięcy przepracowanych dla Runawya, miesięcy wypełnionych wyłącznie frustracją, upokorzeniem i otępiającym wyczerpaniem. Może dlatego Lily to robiła, pomyślałam. Faceci, imprezy, czysta radość płynąca ze świadomości, że jesteś młoda i oddychasz. Nie mogłam się doczekać, kiedy zadzwonię i jej o tym opowiem.

Miranda dołączyła do mnie na tylnym siedzeniu limuzyny i nawet sprawiała wrażenie dość zadowolonej. Zaczęłam się zastanawiać, czy się wstawiła, ale natychmiast wykluczyłam taką ewentualność: nie widziałam nigdy, żeby wypiła więcej niż łyk tego czy tamtego i tylko gdy wymagały tego obowiązki towarzyskie. Wolała perriera czy pellegrino od szampana i z pewnością milkshake albo latte od cosmo, więc słaba szansa, żeby była teraz naprawdę pijana.

Po przeegzaminowaniu mnie w pięć minut z jutrzejszego planu dnia (na szczęście pomyślałam o wetknięciu jego kopii do torebki), odwróciła się i spojrzała na mnie pierwszy raz tego wieczoru.

– Emily, ee, Ahn – dre – ah, jak długo dla mnie pracujesz?

Zdarzyło się to niespodziewanie i mój umysł nie potrafił odpowiednio szybko wymyślić ukrytego celu tego nagłego pytania. Dziwnie się poczułam, bo pytanie nie zawierało żądania wyjaśnienia, dlaczego jestem taką pieprzoną idiotką, która nie potrafi czegoś znaleźć, podać albo przefaksować odpowiednio szybko. Tak naprawdę nigdy przedtem nie pytała o moje życie. Jeśli nie pamiętała szczegółów naszej rozmowy wstępnej przed zatrudnieniem – a wydawało się to mało prawdopodobne, biorąc pod uwagę, że pierwszego dnia pracy wpatrywała się we mnie bez najmniejszego błysku rozpoznania – nie miała pojęcia gdzie, jeśli w ogóle, chodziłam do college'u, gdzie, jeśli w ogóle, mieszkałam na Manhattanie, albo co, jeśli cokolwiek, robiłam w mieście podczas tych kilku cennych godzin dziennie, kiedy nie biegałam wokół niej. I chociaż to pytanie niewątpliwie było bardzo w jej zwykłym stylu, intuicja podpowiadała mi, że to może, ale tylko może, być rozmowa o mnie samej.

– Pod koniec tego miesiąca minie rok, Mirando.

– Czy masz wrażenie, że nauczyłaś się paru rzeczy, które mogą ci się przydać w przyszłości? – Wpatrzyła się we mnie badawczo, a ja natychmiast zdusiłam w sobie chęć wyrecytowania miliarda rzeczy, których się „nauczyłam”: jak znaleźć recenzję jakiegoś sklepu lub restauracji w mieście albo w dziesiątkach gazet, mając niewiele albo żadne wskazówki co do jej pochodzenia; jak przymilać się ledwie kilkuletnim dziewczynkom, życiowo bardziej doświadczonym niż oboje moi rodzice razem wzięci; jak błagać, krzyczeć, perswadować, płakać, naciskać, schlebiać każdemu, od gońca imigranta dostarczającego jedzenie po redaktora naczelnego poważnego wydawnictwa, żeby dostać dokładnie to, co jest mi potrzebne i kiedy jest mi to potrzebne, oraz oczywiście jak uporać się z każdym niemal wyzwaniem w czasie poniżej godziny, ponieważ fraza „nie jestem pewna, jak” albo „to niemożliwe” po prostu nie wchodzi w grę. Tak, ten rok to było jedno wielkie zdobywanie wiedzy.

– Och, oczywiście – wypaliłam. – Pracując przez ten rok dla ciebie, nauczyłam się więcej, niż mogłabym mieć nadzieję nauczyć się w jakimkolwiek innym miejscu. Naprawdę fascynujące było oglądanie, jak pracuje poważne… najpoważniejsze… czasopismo, jak wygląda cykl produkcyjny, czym się wszyscy zajmują. I oczywiście możliwość obserwowania sposobu, w jaki wszystkim zarządzasz, jak podejmujesz decyzje… To był niesamowity rok. Jestem taka wdzięczna, Mirando! – Taka wdzięczna również za nieustający od miesięcy ból w podbiciu, za to, że nie byłam w stanie dotrzeć do dentysty w godzinach przyjęć, ale mniejsza z tym. Moja świeżo zawarta, bliska znajomość z dziełem Jimmy'ego Choo była warta całego tego bólu.

Czy to w ogóle miało szansę zabrzmieć wiarygodnie? Ukradkiem rzuciłam okiem i wyglądało na to, że kupiła mój tekst, poważnie kiwając głową.

– Wiesz, Ahn – dre – ah, że jeśli w ciągu roku moje dziewczęta dobrze się sprawowały, uważam, że są gotowe na awans.

Serce skoczyło mi do gardła. Czyżby wreszcie do tego doszło? Czy w tym momencie miała mi powiedzieć, że postarała się zapewnić mi posadę w New Yorkerzel Mniejsza o to, że nie miała pojęcia, że dałabym się zabić za pracę tam, może skądś się o tym dowiedziała, ponieważ ją to obchodzi.

– Oczywiście miałam co do ciebie wątpliwości. Nie myśl, że nie zauważyłam twojego braku entuzjazmu albo tych westchnień i min, kiedy prosiłam cię o zrobienie czegoś, czego najwyraźniej nie miałaś ochoty robić. Mam nadzieję, że to tylko znak twojej niedojrzałości, ponieważ sprawiasz wrażenie wystarczająco kompetentnej w innych dziedzinach. Co właściwie chciałabyś robić?

Wystarczająco kompetentna! Równie dobrze mogłaby oznajmić, że jestem najbardziej inteligentną, wyrafinowaną, wspaniałą i uzdolnioną młodą kobietą, jaką kiedykolwiek miała przyjemność poznać. Miranda Priestly właśnie mi powiedziała, że jestem wystarczająco kompetentna!

– Cóż, w rzeczywistości nie chodzi o to, że nie kocham mody, ponieważ oczywiście kocham. Zresztą, kto nie kocha? – stwierdziłam pośpiesznie, ostrożnie oceniając wyraz jej twarzy, który jak zwykle pozostał niemal niezmieniony. – Tylko właściwie zawsze marzyłam, żeby zostać pisarką, więc miałam nadzieję, że to mogłaby, ee, być dziedzina, w której spróbuję sił.

Położyła ręce na kolanach i wyjrzała przez okno. Było jasne, że ta czterdziestopięciosekundowa rozmowa już zaczyna ją nudzić, więc musiałam działać szybko.

– Cóż, oczywiście nie mam pojęcia, czy potrafisz coś napisać, ale nie mam nic przeciw temu, żebyś napisała kilka krótkich tekstów dla pisma, żeby to sprawdzić. Może recenzję teatralną albo notkę do działu Wydarzenia. O ile nie będzie to kolidowało z twoimi zobowiązaniami wobec mnie i zostanie wykonane wyłącznie w twoim wolnym czasie, oczywiście.

– Oczywiście, oczywiście. Byłoby wspaniale! – Rozmawiałyśmy, naprawdę się porozumiewałyśmy, a nie zostało jeszcze wypowiedziane słowo „śniadanie” ani „pralnia chemiczna”. Wszystko układało się zbyt dobrze, żeby nie spróbować, więc powiedziałam: – Marzę, żeby pewnego dnia pracować w New Yorkerze.

To chyba zwróciło jej umykającą już uwagę i ponownie bacznie na mnie spojrzała.

– A czemuż miałabyś chcieć czegoś takiego? Żadnego splendoru, same techniczne szczegóły. – Nie umiałam stwierdzić, czy to pytanie retoryczne, więc dla pewności trzymałam buzię na kłódkę.

Mój czas miał się skończyć za jakieś dwadzieścia sekund, zarówno dlatego, że zbliżaliśmy się do hotelu, jak i dlatego, że jej przelotne zainteresowanie moją osobą szybko się kończyło. Przewijała rozmowy przychodzące w komórce, ale zdążyła jeszcze powiedzieć najzwyklejszym, normalnym tonem:

– Hmm, New Yorker. Conde Nast *. – Potakiwałam jak szalona, zachęcająco, ale na mnie nie patrzyła. – Oczywiście znam tam masę ludzi. Zobaczymy, jak wypadnie reszta podróży, i może po powrocie do nich zadzwonię.

Samochód podjechał pod wejście i wyglądający na wyczerpanego monsieur Renaud wyprzedził chłopca hotelowego, który pochylał się do drzwi Mirandy, i sam je otworzył.

– Szanowne panie! Mam nadzieję, że miałyście uroczy wieczór – odezwał się łagodnie, usilnie starając się uśmiechnąć mimo zmęczenia.

– Będziemy potrzebować samochodu na jutro na dziewiątą rano, żeby pojechać na pokaz Christiana Diora. O ósmej trzydzieści mam spotkanie na śniadaniu. Proszę dopilnować, żeby mi wcześniej nie przeszkadzano – warknęła. Wszelkie ślady wcześniejszych ludzkich uczuć wyparowały z niej jak woda rozlana na gorący chodnik. I zanim zdążyłam wymyślić, jak zakończyć naszą rozmowę albo przynajmniej przymilić się trochę bardziej w podziękowaniu, że w ogóle się odbyła, poszła w kierunku wind i znikła we wnętrzu jednej z nich. Rzuciłam monsieur Renaud zmęczone, pełne zrozumienia spojrzenie i sama też wsiadłam do windy.

Małe, apetycznie ułożone czekoladki na srebrnej tacy na stoliku przy moim łóżku stały się perfekcyjnym dopełnieniem tego wieczoru. Podczas jednej przypadkowej, niespodziewanej nocy poczułam się jak modelka, spędziłam czas w towarzystwie jednego z najseksowniejszych facetów, jakich widziałam, a Miranda Priestly oznajmiła, że jestem wystarczająco kompetentna. Miałam wrażenie, że w końcu wszystko układa się jak należy, pojawiają się pierwsze nieśmiałe oznaki, że ubiegłoroczne poświęcenia mają szansę się opłacić. Kłapnęłam na łóżko, wciąż kompletnie ubrana, i zapatrzyłam się w sufit, nie mogąc uwierzyć, że wprost powiedziałam Mirandzie o swoim pragnieniu, by pracować w New Yorkerze, a ona się nie roześmiała. Ani nie zaczęła wrzeszczeć. Ani w żaden sposób, w żadnej formie, nie okazała wściekłości. Nawet nie drwiła ani nie powiedziała mi, że jestem śmieszna, chcąc uzyskać awans gdzieś poza Runwayem. Prawie jakby – i może poniosła mnie wyobraźnia, ale nie sadzę – jakby wysłuchała i zrozumiała. Zrozumiała i wyraziła zgodę. Było tego niemal zbyt wiele, żeby to pojąć.

Powoli się rozebrałam, nie zapominając o tym, by rozkoszować się każdą minutą tego wieczoru, w kółko przywołując wspomnienie chwili, gdy Christian prowadził mnie z pokoju do pokoju, a potem na parkiet do tańca, tego, jak na mnie patrzył spod ciężkich powiek, z tym upartym loczkiem, sposobu, w jaki Miranda niemal niedostrzegalnie skinęła głową, kiedy powiedziałam, że tak naprawdę chciałabym pisać. Naprawdę wspaniała noc, musiałam przyznać, jedna z najlepszych w ostatnich czasach. Była już trzecia trzydzieści czasu paryskiego, co oznaczało dziewiątą trzydzieści w Nowym Jorku – idealny moment, żeby złapać Lily, zanim wyjdzie na noc. Chociaż powinnam była po prostu do niej wykręcić, ignorując uparte mruganie, oznajmiające – ale niespodzianka – że mam jakieś wiadomości, pogodnie wyjęłam blok papeterii Ritza i przygotowałam się do zapisywania. Teraz miała nastąpić długa lista irytujących żądań ze strony irytujących ludzi, ale nic nie mogło mi zepsuć mojego wieczoru kopciuszka.

Trzy pierwsze wiadomości pochodziły od monsieur Renaud i jego asystentów, potwierdzenia rozmaitych jazd i spotkań na dzień następny, i wszyscy zawsze pamiętali, żeby życzyć mi dobrej nocy, jakbym była prawdziwą osobą, a nie niewolnikiem, co umiałam docenić. Między trzecią a czwartą wiadomością zorientowałam się, że jednocześnie chcę i nie chcę, by któraś pochodziła od Aleksa, i w efekcie poczułam się jednocześnie uradowana i niespokojna, kiedy ta czwarta była od niego.

– Cześć, Andy, to ja. Alex. Słuchaj, bardzo mi przykro, że ci tu zawracam głowę, na pewno jesteś niesamowicie zajęta, ale muszę z tobą porozmawiać, więc proszę, zadzwoń do mnie na komórkę, kiedy tylko to odsłuchasz. Bez względu na porę, tylko na pewno zadzwoń, okej? Ee, okej. Pa.

Strasznie dziwne, nie powiedział, że mnie kocha, tęskni ani że czeka na mój powrót, ale pewnie wszystkie takie rzeczy podpadają pod kategorię „niestosowne”, kiedy ludzie decydują się „zrobić sobie przerwę”. Wcisnęłam „usuń” i uznałam, dość arbitralnie, że brak nacisku w jego głosie pozwala mi zaczekać do jutra – nie zniosłabym długiej rozmowy pod hasłem „stan naszego związku” o trzeciej nad ranem po nocy tak cudownej jak ta, którą miałam za sobą.

Ostatnią, finałową wiadomość nagrała mama i ta też brzmiała dziwnie oraz wieloznacznie.

– Cześć, kochanie, tu mama. Jest około ósmej naszego czasu, nie jestem pewna, która to będzie u ciebie. Słuchaj, nie ma popłochu, wszystko w porządku, ale byłoby świetnie, gdybyś mogła oddzwonić, kiedy to odsłuchasz. Tata i ja będziemy jeszcze jakiś czas na nogach, więc o każdej porze będzie dobrze, ale zdecydowanie dziś byłoby lepiej niż jutro. Oboje mamy nadzieję, że wspaniale spędzasz czas, i później porozmawiamy. Kocham cię!

To zdecydowanie było dziwne. Oboje, Alex i moja mama, zadzwonili do mnie do Paryża, zanim miałam szansę z kimś z nich rozmawiać, i oboje domagali się, żebym do nich oddzwoniła bez względu na porę, o jakiej odbiorę wiadomość. Biorąc pod uwagę, że dla moich rodziców „późno w nocy” oznaczało, że zdołali dotrwać do początkowego monologu Lettermana, wiedziałam, że coś musi być na rzeczy. Ale jednocześnie nikt nie wyszedł na szczególnie spanikowanego czy nawet zdenerwowanego. Może zrobię sobie długą kąpiel z bąbelkami przy użyciu niektórych dodatków zapewnianych przez Ritza i powoli zbiorę trochę energii, żeby do wszystkich oddzwonić. Ta noc była zbyt dobra, żeby zrujnować ją rozmową z mamą o jakiejś drobnej przykrości czy z Aleksem o tym „na czym stoimy”.

Kąpiel była należycie gorąca i luksusowa, taka, jakiej można się spodziewać w mniejszym apartamencie przylegającym do apartamentu Coco Chanel w paryskim Ritzu, i kilka dodatkowych minut poświęciłam na nałożenie na całe ciało delikatnie perfumowanego kremu nawilżającego z łazienkowej szafki. Potem owinięta w najbardziej aksamitny szlafrok, jakim kiedykolwiek miałam okazję się owinąć, usiadłam, żeby zadzwonić. Bez namysłu najpierw wybrałam numer do mamy, pewnie błąd, bo nawet jej „cześć” zabrzmiało, jakby była strasznie spięta. – Hej, to ja. Czy wszystko w porządku? Zamierzałam jutro do was zadzwonić, wszystko tu jakoś gorączkowo pędzi. Ale zaczekaj, aż ci opowiem, jaki miałam wieczór! – Wiedziałam już, że pominę wszelkie romantyczne odwołania do Christiana, bo nie byłam w nastroju, żeby wyjaśniać rodzicom rozwój sprawy z Aleksem. Byłam pewna, że oboje będą zachwyceni, słysząc o zupełnie pozytywnej reakcji Mirandy, kiedy poruszyłam temat New Yorkera.

– Kochanie, nie chcę ci przerywać, ale coś się wydarzyło. Mieliśmy dzisiaj telefon ze szpitala Lenox Hill, jest chyba na Siedemdziesiątej Siódmej Ulicy, i wygląda na to, że Lily miała wypadek.

I chociaż jest to pewnie najbardziej banalny zwrot w języku angielskim, na chwilę stanęło mi serce.

– Co? O czym tym mówisz? Jaki wypadek?

Mama przeszła już na tryb „zmartwiona mama” i najwyraźniej usiłowała zapanować nad głosem i mówić rozsądnie, z pewnością postępując zgodnie z sugestią taty, żeby wlać we mnie trochę spokoju i opanowania.

– Samochodowy, kochanie. Obawiam się, że dość poważny. Lily prowadziła – w samochodzie był też jakiś chłopak, chyba powiedzieli, że ktoś ze szkoły – i skręciła w niewłaściwą stronę w ulicę jednokierunkową. Zdaje się, że uderzyła czołowo w taksówkę, jadąc w mieście prawie osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. Policjant, z którym rozmawiałam, powiedział, że to cud, że żyje.

– Nie rozumiem. Kiedy to się stało? Czy nic jej nie będzie? – W którymś momencie zaczęłam płakać zduszonym szlochem, ponieważ przy całym spokoju, który starała się zachować mama, w jej starannie dobranych słowach czułam powagę sytuacji. – Mamo, gdzie Lily jest teraz i czy nic jej nie będzie?

Dopiero teraz zauważyłam, że moja mama też płacze, tylko cicho.

– Andy, daję ci tatę. On ostatnio rozmawiał z lekarzami. Kocham cię, kotku. – Ostatnie słowa zabrzmiały jak skrzek.

– Cześć, kochanie. Jak się masz? Przykro mi, że musieliśmy zadzwonić z takimi wieściami. – Głos taty brzmiał głęboko, pewnie i odniosłam przelotne wrażenie, że wszystko jakoś się ułoży. Powie mi, że złamała nogę, może żebro albo dwa, a ktoś wezwał dobrego chirurga plastycznego, żeby pozszywał tych kilka zadrapań na jej twarzy. Ale że nic jej nie będzie.

– Tato, proszę, możesz mi powiedzieć, co się stało? Mama mówiła, że Lily prowadziła i z dużą prędkością uderzyła w taksówkę. Nie rozumiem, to wszystko nie ma sensu. Lily nie ma samochodu i nienawidzi prowadzić. Nigdy w życiu nie rozbijałaby się po Manhattanie. Jak się o tym dowiedzieliście? Kto do was zadzwonił? I co jej się stało? – Ponownie udało mi się doprowadzić na skraj histerii, ale znów jego głos był jednocześnie rozkazujący i uspokajający.

– Weź głęboki wdech, powiem ci wszystko, co wiem. Wypadek wydarzył się wczoraj, ale my dowiedzieliśmy się dopiero dzisiaj.

– Wczoraj! Jak to się mogło stać wczoraj? I nikt do mnie nie zadzwonił? Wczoraj?

– Koteczku, dzwonili do ciebie. Lekarz powiedział, że Lily wypełniła pierwszą stronę, która jest w większości terminarzy, i wskazała na ciebie jako kontakt w kryzysowej sytuacji, bo z jej babcią nie jest za dobrze. W każdym razie przypuszczam, że ze szpitala dzwonili do ciebie do domu i na komórkę, ale oczywiście niczego nie odsłuchałaś. Kiedy nikt do nich nie oddzwonił ani się nie zjawił przez dwadzieścia cztery godziny, przejrzeli jej terminarz i zauważyli, że oczywiście mamy to samo nazwisko, co ty, więc zadzwonili tutaj sprawdzić, czy wiemy, jak się z tobą skontaktować. Mama i ja nie mogliśmy sobie przypomnieć, gdzie się zatrzymałaś, więc zadzwoniliśmy do Aleksa zapytać o nazwę hotelu.

– O mój Boże, to było cały dzień temu. Cały ten czas była sama? Jest jeszcze w szpitalu? – Nie nadążałam z zadawaniem pytań, ale cały czas czułam, że nie dostaję żadnych odpowiedzi. Wiedziałam na pewno tylko jedno, Lily wskazała na mnie jako najważniejszą osobę w swoim życiu, kontakt w razie nagłego wypadku, który trzeba wskazać, ale nigdy, przenigdy nie bierze się tego serio. A teraz naprawdę mnie potrzebowała – w rzeczywistości nie miała nikogo innego – a mnie nie można było znaleźć. Przestałam się dusić płaczem, ale łzy wciąż leciały mi po policzkach gorącymi, wściekłymi strugami, a gardło miałam jakby wyszorowane do żywego mięsa pumeksem.

– Tak, jest nadal w szpitalu. Będę z tobą bardzo szczery, Andy. Nie jesteśmy pewni, czy z tego wyjdzie.

– Co?! Co ty mówisz? Czy ktoś wreszcie powie mi coś konkretnego?

– Kochanie, rozmawiałem z jej lekarzem już kilka razy i jestem całkowicie pewien, że zajmują się nią najlepiej, jak można. Ale Lily jest w śpiączce, kotku. Lekarz zapewnił mnie, co prawda, że…

– W śpiączce? Lily jest w śpiączce? – Nie umiałam się w tym wszystkim doszukać sensu, słowa nie chciały złożyć się w całość.

– Kochanie, spróbuj się uspokoić, wiem, że to dla ciebie szokujące, i strasznie żałuję, że muszę ci to mówić przez telefon. Zastanawialiśmy się, czy może nic ci nie mówić, dopóki nie wrócisz, ale ponieważ to wciąż jeszcze pół tygodnia, uznaliśmy, że masz prawo wiedzieć. Ale musisz też wiedzieć, że robimy z mamą wszystko, co się da, żeby Lily na pewno miała najlepszą opiekę. Zawsze była dla nas jak córka, wiesz o tym, więc nie zostanie sama.

– O mój Boże, muszę wracać do domu. Tato, muszę wracać do domu! Ona nie ma nikogo oprócz mnie, a ja jestem po drugiej stronie Atlantyku. Och, ale to pieprzone przyjęcie jest pojutrze, a to wyłączny powód, dla którego mnie tu przywiozła i na pewno mnie zwolni, jeżeli mnie tu nie będzie. Muszę pomyśleć!

– Andy, u ciebie jest późno. Myślę, że najlepsze, co możesz zrobić, to trochę się przespać, a potem się zastanowić. Oczywiście wiedziałem, że będziesz chciała natychmiast wracać do domu, bo taka już jesteś, ale miej w pamięci, że teraz Lily nie jest przytomna. Jej lekarz zapewnił mnie, że są znikome szansę, żeby wyszła z tego w trakcie następnych czterdziestu ośmiu do siedemdziesięciu dwóch godzin, że jej ciało tylko wykorzystuje ten czas jako przedłużony, głębszy sen, żeby się wyleczyć. Ale nic nie jest pewne – dodał miękko.

– A jeżeli z tego nie wyjdzie? Przypuszczam, że może mieć wszelkiego rodzaju uszkodzenia mózgu, potworne paraliże i takie rzeczy? O mój Boże, nie zniosę tego.

– Na razie po prostu nie wiedzą. Powiedzieli, że reaguje na bodźce w stopach i nogach, co jest dobrą oznaką, wskazaniem, że nie jest sparaliżowana. Ale z powodu rozległej opuchlizny na głowie nie da się niczego powiedzieć na pewno, dopóki z tego nie wyjdzie. Musimy czekać.

Rozmawialiśmy jeszcze przez kilka minut, zanim gwałtownie nie odłożyłam słuchawki i nie zadzwoniłam na komórkę Aleksa.

– Cześć, to ja. Widziałeś ją? – zapytałam bez słowa powitania. Stałam się teraz mini – Mirandą.

– Andy. Cześć. Więc wiesz?

– Tak, właśnie skończyłam rozmawiać z tatą. Widziałeś ją?

– Tak, jestem w szpitalu. Nie wpuszczają mnie teraz do jej pokoju, bo to nie pora odwiedzin, a ja nie należę do rodziny, ale chciałem tu być na wypadek, gdyby się obudziła. – Głos miał bardzo, bardzo odległy, kompletnie zagubiony we własnych myślach.

– Co się stało? Mama powiedziała, że prowadziła i uderzyła w taksówkę czy coś takiego. Dla mnie to wszystko kompletnie bez sensu.

– Uch, to koszmar – westchnął, najwyraźniej niezadowolony, że jeszcze nikt nie opowiedział mi całej historii. – Nie jestem pewien, ile wiesz, ale rozmawiałem z facetem, z którym była, kiedy to się stało. Pamiętasz Benjamina, tego faceta, z którym się widywała na drugim roku w college'u, którego nakryła w trójkącie z tymi dziewczynami?

– Oczywiście, pracuje teraz w moim budynku, czasami go widuję. A skąd on, do cholery, się w tym wziął? Lily go nienawidzi, nigdy się z tego nie otrząsnęła.

– Wiem, też tak myślałem, ale wygląda na to, że ostatnio się spotykali i wczoraj w nocy byli razem. On twierdzi, że dostali bilety na Phish w Nassau Coliseum i razem tam pojechali. Przypuszczam, że Benji za bardzo się upalił i uznał, że nie powinien prowadzić do domu, więc Lily zgłosiła się na ochotnika. Wrócili do miasta bez problemów, dopóki Lily nie przejechała na czerwonym, a potem skręciła pod prąd w Madison, prosto w nadjeżdżających. Uderzyli czołowo w taryfę, po stronie kierowcy i no, uch, no wiesz. – W tym momencie zaczął płakać i wiedziałam, że sprawy muszą wyglądać gorzej, niż mi powiedzieli.

Przez ostatnie pół godziny wyłącznie zadawałam pytania – mamie, tacie i teraz Aleksowi – ale nie mogłam się zmusić do tego, żeby zadać to najbardziej oczywiste: dlaczego Lily przejechała na czerwonym, a potem próbowała jechać w kierunku południowym aleją prowadzącą tylko na północ? Ale nie musiałam pytać, bo Alex jak zwykle dokładnie wiedział, o czym myślałam.

– Andy, poziom alkoholu we krwi miała prawie dwa razy wyższy niż dopuszczalna norma. – Stwierdził to trzeźwo, starając się mówić wyraźnie, żebym nie musiała go prosić o powtórzenie tych słów.

– O mój Boże.

– Jeżeli – kiedy – się obudzi, będzie musiała uporać się nie tylko z problemami zdrowotnymi, ma poważne kłopoty. Na szczęście taksiarzowi nic nie jest, tylko kilka guzów i siniaków, a Benjamin ma kompletnie zmiażdżoną lewą nogę, ale on też z tego wyjdzie. Musimy tylko zaczekać na Lily. Kiedy wracasz do domu?

– Co? – Wciąż próbowałam przetrawić fakt, że Lily „widywała się” z facetem, o którym zawsze myślałam, że go nienawidzi, że znalazła się w śpiączce, ponieważ była tak pijana właśnie w jego towarzystwie.

– Pytałem, kiedy wracasz do domu? – Gdy przez moment milczałam, pociągnął: – Wracasz do domu, prawda? Chyba tak poważnie to nie bierzesz pod uwagę możliwości, żeby tam zostać, kiedy twoja najlepsza na świecie przyjaciółka leży w szpitalu, prawda?

– Co ty sugerujesz, Alex? Że to moja wina, bo tego nie przewidziałam? Że ona leży w szpitalu, ponieważ ja jestem teraz w Paryżu? Że gdybym wiedziała, że spotyka się znów z Benjaminem, to nic by się nie stało? Co? Co właściwie chcesz powiedzieć? – wrzasnęłam. Cała ta gmatwanina emocji z nocy znalazła ujście w prostej, pilnej potrzebie nawrzeszczenia na kogoś.

– Nie, nic takiego nie powiedziałem. Ty to powiedziałaś. Ja tylko założyłem, że oczywiście wracasz do domu, żeby z nią być najszybciej jak to możliwe. Nie osądzam cię, Andy, wiesz o tym. Wiem też, że u ciebie jest naprawdę późno i przez najbliższe parę godzin nic nie możesz zrobić, więc może po prostu spróbuj się trochę przespać i zadzwoń, kiedy będziesz wiedziała, którym lotem lecisz. Odbiorę cię z lotniska i możemy jechać prosto do szpitala.

– Świetnie. Dzięki, że tam z nią jesteś, naprawdę to doceniam i wiem, że Lily też. Zadzwonię, kiedy będę wiedziała, co robię.

– Okej, Andy. Tęsknię za tobą. I wiem, że zrobisz to, co należy. – Rozłączył się, zanim zdążyłam się do niego dobrać za to zdanie.

Zrobię to, co należy? Co należy? A co to, do cholery, miało znaczyć? Byłam wściekła, że tak po prostu założył, że wskoczę w samolot i popędzę do domu, bo on mi kazał. Nienawidziłam jego protekcjonalnego, moralizatorskiego tonu, przez który z miejsca czułam się jak jeden z jego drugoklasistów przyłapany na rozmawianiu podczas lekcji. Nienawidziłam go za to, że to on siedział teraz z Lily, chociaż była moją przyjaciółką, że to on był łącznikiem między moimi własnymi rodzicami a mną, że znów patrzył na mnie z wyżyn swojej wyższości moralnej i miał decydujący głos. Dawno minęły czasy, kiedy mogłabym odłożyć słuchawkę pokrzepiona jego obecnością, zamiast tych przepychanek, wiedząc, że jesteśmy w tym razem i razem przez to przejdziemy. Kiedy do tego doszło?

Nie miałam energii wskazywać mu tego, co oczywiste, mianowicie, że jeśli wyjadę wcześniej do domu, zostanę natychmiast zwolniona i mój cały rok poddaństwa pójdzie na marne. Udało mi się stłamsić tę okropną myśl, zanim do końca uformowała się w moim umyśle: że to, czy tam jestem, czy mnie nie ma, dla Lily nic absolutnie nie znaczy, ponieważ nieprzytomna i nieświadoma leży w szpitalu. Zaczęłam obracać w głowie różne opcje. Może zostałabym tylko tyle, żeby pomóc z przyjęciem, a potem spróbowała wyjaśnić Mirandzie, co się stało, i poprosiła ją o zgodę na wzięcie zwolnienia. Albo, gdyby się okazało, że Lily się obudziła i jest świadoma, ktoś mógłby jej wyjaśnić, że przyjadę najszybciej, jak to możliwe, prawdopodobnie już za kilka dni. I chociaż to wszystko brzmiało dość rozsądnie podczas ciemnych godzin wczesnego poranka po długiej nocy tańców i wielu kieliszkach bąbelków oraz telefonie oznajmiającym, że moja najlepsza przyjaciółka jest w śpiączce, bo prowadziła po pijaku, gdzieś głęboko w środku wiedziałam – wiedziałam – że wcale rozsądne nie jest.

– Ahn – dre – ah, zostaw wiadomość w Horace Mann, że w poniedziałek dziewczynki opuszczą szkołę, ponieważ będą ze mną w Paryżu, i upewnij się, że dostaniesz listę wszystkich lekcji, które będą musiały nadrobić. Przesuń też moją dzisiejszą kolację na ósmą trzydzieści, a jeżeli nie będzie to im pasować, po prostu ją odwołaj. Czy zlokalizowałaś książkę, o którą cię wczoraj prosiłam? Potrzebne mi cztery egzemplarze – dwa po francusku, dwa po angielsku – przed spotkaniem z nimi w restauracji. Och, i chcę dostać ostateczną wersję menu na jutrzejsze przyjęcie wydrukowaną ze zmianami, które wprowadziłam. Upewnij się, że nie będzie żadnego rodzaju sushi, słyszysz?

– Tak, Mirando – powiedziałam, bazgrząc jak najszybciej w notatniku od Smythsona, który dział dodatków rozsądnie dołączył do mojego zbioru torebek, butów, pasków i biżuterii. Siedziałyśmy w samochodzie w drodze na pokaz Diora – mój pierwszy – z Mirandą wyrzucającą z siebie polecenia z prędkością karabinu maszynowego, obojętną na to, że spałam mniej niż dwie godziny. Pukanie do moich drzwi rozległo się o szóstej czterdzieści pięć, jeden z młodszych portierów, podwładnych monsieur Renaud, osobiście przyszedł mnie obudzić i dopilnować, żebym była ubrana w porę, by towarzyszyć na pokazie Mirandzie, która zdecydowała się na moje towarzystwo dokładnie sześć minut wcześniej. Uprzejmie zignorował dość oczywisty fakt, że zasnęłam na niepościelonym łóżku i nawet nie przygasiłam świateł, które paliły się przez całą noc. Miałam dwadzieścia pięć minut na prysznic, konsultację z poradnikiem, ubranie się i własnoręczne wykonanie makijażu, ponieważ moja pani nie została zamówiona na tak wczesną porę.

Obudziłam się z umiarkowanym bólem głowy po szampanie, ale prawdziwy cios nadszedł, kiedy w przebłysku świadomości wróciły do mnie telefony z poprzedniego wieczoru. Lily! Musiałam zadzwonić do Aleksa albo do rodziców i sprawdzić, czy coś się wydarzyło przez ostatnie kilka godzin – Boże, a wydawało się, że minął tydzień – ale teraz nie było czasu.

Gdy winda dotarła do parteru, podjęłam decyzję, że muszę zostać na dwa kolejne dni, zaledwie dwa wszawe dni, żeby przypilnować tego przyjęcia, a potem będę w domu z Lily. Może nawet wezmę krótkie zwolnienie, kiedy wróci Emily, i spędzę z Lii trochę czasu podczas rekonwalescencji, pomogę jej uporać się z pewnymi nieuchronnymi konsekwencjami wypadku. Moi rodzice i Alex będą na posterunku, dopóki tam nie dotrę – przecież nie była zupełnie sama, powiedziałam sobie. A tu chodziło o moje życie. Tu chodziło o karierę, całą moją przyszłość, i nie było możliwości, żeby dwa dni w tę czy w tę robiły jakąś różnicę komuś, kto nawet nie był przytomny. Ale mnie – i z pewnością Mirandzie – robiły bardzo poważną różnicę.

Jakimś cudem zdążyłam dotrzeć na siedzenie limuzyny przed Mirandą i chociaż teraz utkwiła wzrok w moich skórzanych spodniach, jak na razie nie skomentowała żadnego z elementów mojego stroju. Właśnie wetknęłam notes od Smythsona do torby Bottega Venetta, kiedy zadzwoniła moja nowa komórka o międzynarodowym zasięgu. Zdałam sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie zdarzyło się to w obecności Mirandy i pośpiesznie rzuciłam się wyłączyć dzwonek, ale kazała mi odebrać.

– Halo? – Jednym okiem zerkałam na Mirandę, która przerzucała strony planu dnia i udawała, że nie słucha.

– Andy, cześć, kochanie. – Tata. – Chciałem tylko szybko przekazać ci najnowsze wieści.

– Okej. – Usiłowałam ograniczyć wypowiedzi do minimum, ponieważ prowadzenie rozmowy telefonicznej na oczach Mirandy wydawało mi się niesamowicie dziwne.

– Właśnie dzwonił lekarz i powiedział, że u Lily pojawiły się oznaki wskazujące, że może niedługo z tego wyjdzie. Wspaniale, prawda? Pomyślałem, że będziesz chciała wiedzieć.

– To wspaniale. Naprawdę wspaniale.

– Zdecydowałaś już, czy wracasz do domu?

– Hm, nie, nie zdecydowałam. Mirandą wydaje jutro wieczorem przyjęcie i stanowczo potrzebuje mojej pomocy, więc… Słuchaj, tato, przepraszam, ale to nie jest najlepszy moment. Mogę do ciebie oddzwonić?

– Jasne, w każdej chwili. – Usiłował powiedzieć to neutralnie, ale usłyszałam rozczarowanie w jego głosie.

– Świetnie. Dzięki za telefon. Pa.

– Kto to był? – zapytała Mirandą, wciąż zerkając do planu dnia. Właśnie zaczęło padać i jej głos niemal utonął wśród dźwięków deszczu uderzającego o limuzynę.

– Hm? Och, mój ojciec. Z Ameryki. – Skąd mi się coś takiego wzięło? Z Ameryki?

– I czego chciał, co kolidowało z twoją pracą na jutrzejszym przyjęciu?

W dwie sekundy rozważyłam milion potencjalnych kłamstw, ale nie było dość czasu na dopracowanie szczegółów żadnego z nich. Zwłaszcza w sytuacji, gdy skupiła na mnie całą uwagę. Nie miałam wyboru, jak tylko powiedzieć prawdę.

– Och, to nic takiego. Moja przyjaciółka miała wypadek. Jest w szpitalu. Właściwie to jest w śpiączce. Dzwonił tylko, żeby mi powiedzieć, co u niej, i zapytać, czy wracam do domu.

Rozważyła to, co usłyszała, powoli kiwając głową, a potem wzięła egzemplarz International Herald Tribune, o który przewidująco zadbał kierowca.

– Rozumiem. – Nie „przykro mi” ani „czy twoja przyjaciółka dobrze się czuje”, tylko lodowate, wymijające stwierdzenie i spojrzenie wyrażające krańcowe niezadowolenie.

– Ale zdecydowanie nie jadę do domu. Rozumiem, jak ważne jest, żebym była na jutrzejszym przyjęciu i będę tam. Dużo o tym myślałam i chcę, abyś wiedziała, że zamierzam dotrzymać zobowiązania, które podjęłam wobec ciebie i mojej pracy, więc zostaję.

Z początku Miranda nic nie powiedziała. Ale potem uśmiechnęła się lekko i stwierdziła:

– Ahn – dre – ah, jestem bardzo zadowolona z twojej decyzji. To absolutnie najwłaściwsze, co można zrobić, i doceniam, że byłaś w stanie to rozpoznać. Muszę przyznać, Ahn – dre – ah, że od początku miałam co do ciebie wątpliwości. Jest oczywiste, że nic nie wiesz o modzie, co więcej, wygląda na to, że nic cię to nie obchodzi. I nie sądź, że przeoczyłam wszystkie te rozliczne, różnorodne sposoby, w jakie wyrażałaś swoje niezadowolenie, gdy prosiłam cię o zrobienie czegoś, czego wolałabyś nie robić. Twoje kompetencje zawodowe były właściwe, ale zaangażowanie w najlepszym razie na nieodpowiednim poziomie.

– Och, Mirando, proszę, pozwól mi…

– Teraz ja mówię! Chcę powiedzieć, że znacznie chętniej pomogę ci dostać się tam, dokąd byś chciała, teraz, gdy pokazałaś, jak bardzo jesteś oddana. Powinnaś być z siebie dumna, Ahn – dre – ah. – Dokładnie w chwili, gdy uznałam, że zemdleję z powodu długości, głębi i treści tego monologu, niepewna, czy z radości, czy z bólu – poszła o krok dalej. Ruchem, który tak kompletnie, pod żadnym względem, nie pasował do jej charakteru, położyła rękę na jednej z moich dłoni, spoczywającej na siedzeniu między nami, i powiedziała: – Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku. – I zanim zdążyłam wykoncypować chociaż jedno odpowiednie słowo, kierowca z piskiem stanął przez frontem budynku Carrousel de Louvre i wyskoczył otworzyć drzwi. Chwyciłam swoją torbę, a potem także jej, i zaczęłam się zastanawiać, czy to był najwspanialszy, czy najbardziej upokarzający moment mojego życia.

Swój pierwszy paryski pokaz mody pamiętam jak przez mgłę. Było ciemno, tyle sobie przypominam, a muzyka wydawała się zbyt głośna dla tak oszczędnej elegancji, ale jedyne, co wyraźnie pozostało mi w pamięci z tamtego dwugodzinnego podglądania dziwaczności, to wrażenie silnego dyskomfortu. Kozaki Chanel, które Jocelyn tak starannie dobrała do stroju – rozciągliwego i w związku z tym idealnie przylegającego kaszmirowego swetra od Mała oraz szyfonowej spódnicy – potraktowały moje stopy jak poufne dokumenty przepuszczane przez niszczarkę. Głowa bolała mnie z powodu połączenia kaca i zdenerwowania, prowokując protest pustego żołądka w postaci groźnych fal mdłości wywołanych bólem głowy. Stałam w samym końcu sali z rozmaitymi reporterami klasy C oraz innymi osobami zbyt mało ważnymi, by zapewnić sobie miejsce siedzące, jednym okiem zerkając na Mirandę, a drugim szukając najmniej upokarzających miejsc, w których mogłabym się pochorować, gdybym poczuła nieodpartą potrzebę.

„Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku. Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku. Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku”. Te słowa wciąż na nowo rozbrzmiewały mi w głowie, dostrajając się do stałego, uciążliwego łomotu w skroniach.

Miranda zdołała nie interesować się mną przez niemal godzinę, ale potem ruszyła pełną parą. Mimo że stałam w tym samym co ona pomieszczeniu, zadzwoniła do mnie na komórkę, żądając pellegrino. Od tamtego momentu telefon dzwonił w odstępach dziesięcio -, dwunastominutowych, a każde żądanie raziło moją głowę bolesnym wstrząsem.

Drrryń. – Zadzwoń do pana Tomlinsona na telefon, który ma w samolocie. – (SGG nie odebrał, chociaż próbowałam się połączyć szesnaście razy). Drrryń. – Przypomnij wszystkim redaktorom Runwaya, którzy są w Paryżu, że nie mogą z tego powodu zaniedbywać swoich obowiązków, chcę dostać wszystko we wcześniej ustalonych terminach! – (Te kilka osób z Runwaya, z którymi udało mi się skontaktować w rozmaitych paryskich hotelach, po prostu mnie wyśmiało i się rozłączyło). Drrryń. – Przynieś mi natychmiast zwykłą amerykańską kanapkę z indykiem, mam już dość całej tej szynki. – (Przeszłam ponad trzy kilometry w moich morderczych butach i z buntującym się żołądkiem, ale nigdzie nie udało mi się znaleźć nic z indykiem. Jestem przekonana, że o tym wiedziała, bo ani razu nie prosiła o indyka w Ameryce, chociaż tam, oczywiście, jest dostępny na każdym rogu). Drrryń. – Oczekuję dossier trzech najlepszych szefów kuchni, jakich do tej pory znalazłaś, przygotowanych w moim apartamencie, kiedy wrócimy z pokazu. – (Emily kaszlała, jęczała i przeklinała, ale obiecała, że przefaksuje wszystkie informacje na temat kandydatów, jakie miała, żebym mogła złożyć je w „dossier”). Drrryń! Drrryń! Drrryń! „Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku”.

Zbyt wymęczona mdłościami i za bardzo okulawiona, by oglądać paradę anorektycznych modelek, wymknęłam się na zewnątrz na szybkiego papierosa. Naturalnie w chwili, gdy pstryknęłam zapalniczką, znów rozległ się mój telefon.

– Ahn – dre – ah! Ahn – dre – ah! Gdzie jesteś? Gdzie, do cholery, jesteś?

Wyrzuciłam wciąż jeszcze niezapalonego papierosa i pognałam z powrotem, w żołądku przelewało mi się tak gwałtownie, że byłam pewna, że się pochoruję – pozostawało tylko pytanie kiedy i gdzie.

– Jestem z tyłu sali, Mirando – powiedziałam, prześlizgując się przez drzwi i wciskając plecy w ścianę. – Dokładnie po lewej od drzwi. Widzisz mnie?

Obserwowałam, jak obraca głową tam i z powrotem, dopóki jej oczy wreszcie nie trafią na moje. Miałam już zamiar się rozłączyć, ale wciąż mówiła scenicznym szeptem:

– Nie ruszaj się, słyszysz? Nie ruszaj się! Można by pomyśleć, że moja asystentka rozumie, że jej zadaniem jest mi asystować, a nie wałęsać się gdzieś, kiedy jej potrzebuję. To niedopuszczalne, Ahn – dre – ah! – Zanim zdążyła dojść na tył sali i ustawić się przede mną, przez zdjęty podziwem tłum zaczęła posuwać się kobieta w długiej do ziemi, połyskliwej srebrnej szacie z podwyższoną talią i z pochodnią w ręku, a muzyka z dziwacznych gregoriańskich śpiewów zmieniła się w regularny heavy metal. Kiedy Miranda do mnie dotarła, nie przestała syczeć, ale przynajmniej wreszcie zamknęła telefon komórkowy. Zrobiłam to samo.

– Ahn – dre – ah, mamy tu poważny problem. Ty masz poważny problem. Właśnie odebrałam telefon od pana Tomlinsona. Wygląda na to, że Annabelle zwróciła mu uwagę, że paszporty bliźniaczek straciły ważność w zeszłym tygodniu. – Wpatrywała się we mnie, ale byłam w stanie skoncentrować się tylko na tym, żeby nie zwymiotować.

– Och, naprawdę? – zdobyłam się tylko na tyle, ale najwyraźniej to nie była właściwa reakcja. Jej dłoń zacisnęła się na torebce, a oczy zaczęły z wściekłości wychodzić z orbit.

– Och, naprawdę? – naśladowała mnie, wyjąc jak hiena. Ludzie zaczynali się na nas gapić. – Och, naprawdę? To wszystko, co masz do powiedzenia, „och, naprawdę”?

– Nie, ee, oczywiście, że nie, Mirando, nie chciałam, żeby tak to wyszło. Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby pomóc?

– Czy jest coś, co mogę zrobić, żeby pomóc? – znów mnie naśladowała, tym razem cienkim dziecinnym głosikiem.

Gdyby chodziło o jakąkolwiek inną osobę, sięgnęłabym, żeby wymierzyć jej policzek. – Lepiej, żebyś była tego cholernie pewna, Ahn – dre – ah. Skoro najwyraźniej nie jesteś w stanie zachować pełnej kontroli nad takimi sprawami z wyprzedzeniem, będziesz musiała wymyślić, jak je przedłużyć przed dzisiejszym wieczornym lotem. Nie pozwolę, żeby moje własne córki przegapiły to jutrzejsze przyjęcie, rozumiesz?

Czyją rozumiałam? Hm. Rzeczywiście, dobre pytanie. Kompletnie nie potrafiłam pojąć, jak może być moją winą, że jej córkom wygasły paszporty, skoro, przynajmniej teoretycznie, miały dwójkę rodziców, ojczyma i nianię w pełnym wymiarze godzin do nadzorowania takich spraw, ale uznałam, że to bez znaczenia. Jeżeli orzekła, że to moja wina, tak było. Rozumiałam, że ona absolutnie nie zrozumie, kiedy jej powiem, że te dziewczynki nie wsiądą dziś wieczorem do samolotu. Potrafiłam znaleźć, naprawić albo zorganizować dosłownie wszystko, ale uzyskanie dokumentów państwowych podczas pobytu w obcym kraju w czasie krótszym niż trzy godziny nie mogło mieć miejsca. Kropka. W końcu pierwszy raz podczas całego roku wystąpiła z żądaniem, którego nie mogłam spełnić – bez względu na to, ile by nie warczała, rozkazywała czy zastraszała, nie dało się tego zrobić. „Przypominasz mi mnie samą, kiedy byłam w twoim wieku”.

Pieprzyć ją. Pieprzyć Paryż, pokazy mody i maraton,Jestem taka gruba”. Pieprzyć wszystkich ludzi, którzy wierzą, że zachowanie Mirandy jest usprawiedliwione, ponieważ potrafi połączyć utalentowanego fotografa z jakimiś drogimi ciuchami i wychodzi z tego śliczna strona w czasopiśmie. Pieprzyć ją za myśl, że jestem do niej w czymkolwiek podobna. A przede wszystkim, pieprzyć ją za to, że miała rację. Dlaczego, do cholery, znosiłam wykorzystywanie, poniżanie i upokarzanie przez tę ponurą diablicę? Może, tylko może, mogłabym w takim razie za trzydzieści lat siedzieć na tej samej imprezie wyłącznie w towarzystwie asystentki, która czuje do mnie odrazę, otoczona armią ludzi z konieczności udających, że mnie lubią.

Energicznym ruchem wyjęłam komórkę, wystukałam numer i przyglądałam się, jak Miranda sinieje ze złości.

– Ahn – dre – ah! – syczała, o wiele zbyt wytworna, żeby zrobić scenę. – Co ty wyprawiasz? Mówię ci, że moje córki natychmiast potrzebują paszportów, a ty uznajesz, że to dobra pora na pogaduszki przez telefon? Czy odniosłaś może tak całkowicie błędne wrażenie, że w tym celu sprowadziłam cię do Paryża?

Tata podniósł telefon w biurze po trzecim sygnale, ale nie powiedziałam nawet cześć.

– Tato, wsiadam w najbliższy lot, na jaki zdążę. Zadzwonię, kiedy będę na JFK. Wracam do domu. – Z kliknięciem zamknęłam telefon, zanim zdążył odpowiedzieć, i popatrzyłam na Mirandę, która wyglądała na szczerze zaskoczoną. Poczułam przebijający się przez ból głowy i mdłości uśmiech, kiedy zdałam sobie sprawę, że udało mi się sprawić, by na moment odebrało jej głos. Niestety, szybko doszła do siebie. Istniała niewielka szansa, że nie zostałabym zwolniona, gdybym natychmiast zaczęła błagać, wyjaśniać i porzuciła prowokacyjną pozę, ale absolutnie nie byłam w stanie odzyskać nad sobą kontroli.

– Ahn – dre – ah, zdajesz sobie sprawę z tego, co robisz, prawda? Wiesz, że jeśli tak po prostu stąd wyjdziesz, będę zmuszona…

– Pierdol się, Miranda. Pierdol się.

Głośno chwyciła oddech, a jedna z jej dłoni w szoku pofrunęła do ust i poczułam, że kilkoro Klakierów odwraca się, chcąc zobaczyć, co to za zamieszanie. Zaczęli pokazywać na nas i szeptać, podobnie jak Miranda zszokowani, że jakaś nikomu nieznana asystentka właśnie powiedziała coś takiego – i to dość głośno – do jednej ze wspaniałych, żywych legend świata mody.

– Ahn – dre – ah! – Chwyciła mnie za ramię dłonią przypominającą szpony, ale wyrwałam się z jej uścisku i przywołałam na twarz gigantyczny uśmiech. Uznałam też, że nadszedł odpowiedni moment na zaprzestanie szeptów i dopuszczenie wszystkich do naszego małego sekretu.

– Tak mi przykro, Mirando – oznajmiłam normalnym głosem, który po raz pierwszy, odkąd wylądowałam w Paryżu, nie trząsł się w niekontrolowany sposób – ale nie sądzę, żebym zdołała dotrzeć na jutrzejsze przyjęcie. Rozumiesz to, prawda? Jestem pewna, że będzie uroczo, więc baw się dobrze. To wszystko. – Zanim zdążyła zareagować, podciągnęłam torebkę wyżej na ramię, zignorowałam ból przenikający stopy od palca do pięt i dumnym krokiem wyszłam zatrzymać taksówkę. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuła się lepiej niż w tamtym konkretnym momencie. Wracałam do domu.

Загрузка...