ROZDZIAŁ XI

— Witaj, Bernard — Courvosier prawie wpadł na Yanakova w korytarzu prowadzącym do sali konferencyjnej. — Masz chwilę?

— Naturalnie, Raoul.

Sir Anthony Langtry z wprawą oddzielił resztę delegacji gospodarzy i poprowadził ich do sali, odcinając odwrót członkami własnej ekipy. Yanakov uśmiechnął się, widząc te manewry — w ciągu ostatnich paru dni zrozumieli się z Courvosierem całkiem dobrze, znacznie lepiej niż mógłby podejrzewać tydzień temu, toteż zdawał sobie sprawę, że to spotkanie bynajmniej nie było przypadkowe.

— Dziękuję — Courvosier odczekał, aż za dyplomatami zamknęły się drzwi, nim uśmiechnął się przepraszająco i wyjaśnił: — Chciałem cię tylko ostrzec, żebyś uważał, jak ci niedługo podskoczy ciśnienie.

— Moje ciśnienie? — Yanakov zdążył się już przyzwyczaić, że ktoś wyglądający na znacznie młodszego był w rzeczywistości o czterdzieści lat starszy, a skoro teraz go ostrzegał, to musiał mieć powody.

— Właśnie, twoje ciśnienie — Courvosier skrzywił się z niesmakiem. — Ponieważ dziś mamy rozmawiać o pomocy gospodarczej, będziesz miał wątpliwą przyjemność wysłuchać niejakiego Reginalda Housemana.

— Rozumiem, że pan Houseman może stanowić problem.

— Tak i nie. Wytłumaczyłem mu raczej dokładnie reguły i jestem pewien, że kiedy przyjdzie do ustalania ostatecznych zasad pomocy, będzie zachowywał się bez zarzutu, ale najpierw zechce wygłosić swoje zdanie. Uważa mnie za zwykłego oficera marynarki, a siebie za wielkiego ekonomistę i polityka. Poza tym jest przemądrzałym gnojkiem, przekonanym, że wszyscy wojskowi chcą rozwiązywać problemy, wyłącznie wymachując bronią. Najchętniej z pistoletem w każdej ręce i nożem w zębach.

— Rozumiem. Mamy podobne typki na Graysonie.

— Nie tego kalibru, możesz mi wierzyć. Należy do grupy chcącej zmniejszyć wydatki na flotę, żeby nie „prowokować” Haven, i jest szczerze przekonany, że możemy uniknąć wojny, jeśli tylko wojskowi przestaną straszyć parlament przesadzonymi opowieściami o przygotowaniach militarnych Ludowej Republiki. Co gorsza, cymbał uważa się za specjalistę w dziedzinie historii wojskowości. Na dodatek ma raczej niską opinię na mój temat, a szczególnie nie podobają mu się umowy o współpracy wojskowej, które podpisaliśmy wczoraj. Ma na poparcie swoich poglądów całą kupę argumentów niewartych funta kłaków, ale najważniejszym jest ignorancja i dogłębne przekonanie po „przestudiowaniu problemu”, że nasze sądy na temat wrogości panującej między wami i Masadą są bezzasadnie pesymistyczne”. — Yanakov wytrzeszczył oczy, a Courvosier pokiwał smętnie głową. — Nie przesadzam. On jest zakamieniałym zwolennikiem pokojowego współistnienia i nijak do niego nie dociera, że skalna owca może koegzystować z hexapumą jedynie od wewnątrz. Jak ci zresztą powiedziałem, ten teoretyk z bożej łaski uważa, że to my powinniśmy szukać sposobów koegzystencji z Haven.

— Żartujesz… prawda?

— To nie moje poczucie humoru: nigdy nie lubiłem perwersji. Podejrzewam, że zechce skorzystać z obecności waszego kanclerza, uważając ją za ostatnią szansę uratowania wszystkich przed nami, czyli podżegaczami wojennymi. Powiedziałem mu, żeby trzymał język za zębami, ale ponieważ nie jestem stałym pracownikiem MSZ, wątpię, by martwiło go to, że złożę skargę. A sądząc po jego minie, właśnie zamierza zbawić świat albo i dwa, jak na wielkiego polityka przystało. Prawdopodobnie zacznie prorokować, jakie to korzyści odniesiecie z gospodarczej współpracy z Masadą, jeśli tylko zechcecie rozwiązać wreszcie problem „drobnych rozbieżności religijnych”.

Yanakov przyjrzał mu się jeszcze raz z niedowierzaniem, po czym potrząsnął głową w niemym podziwie i niespodziewanie uśmiechnął się.

— Wiesz, Raoul, to prawdziwa ulga dowiedzieć się, że wy też macie ludzi z trocinami zamiast mózgu. Dzięki za ostrzeżenie, uprzedzę kanclerza i spróbuję powstrzymać resztę od samosądu.

— Powodzenia — Courvosier uścisnął mu dłoń z porozumiewawczym uśmiechem i obaj ramię w ramię ruszyli ku drzwiom sali konferencyjnej.

— …i dlatego najbardziej potrzebujemy pomocy, panie admirale, w unowocześnieniu przemysłu, ze szczególnym uwzględnieniem budowy stacji kosmicznych — zakończył kanclerz Prestwick. — W obecnej sytuacji priorytet mają naturalnie wszelkie inwestycje związane z rozbudową floty.

— Rozumiem — Courvosier wymienił porozumiewawcze spojrzenie z Yanakovem i wskazał na Housemana.

— Panie Houseman, będzie pan uprzejmy udzielić odpowiedzi panu kanclerzowi.

— Naturalnie, admirale — Reginald Houseman wyszczerzył się radośnie. — Panie kanclerzu, doceniam jasność i otwartość, z jakimi przedstawił pan wasze potrzeby, i zapewniam, że rząd Królestwa Manticore rozważy naprawdę starannie, w jaki sposób i w jakim stopniu zdoła je zaspokoić z największą dla was korzyścią. Jeżeli można, chciałbym ustosunkować się do poruszonych przez pana zagadnień w odwrotnej kolejności.

Prestwick siadł wygodniej i skinął potakująco głową.

— Dziękuję, panie kanclerzu. Otóż jeśli chodzi o rozwój floty, mój rząd, jak to już uzgodnili admirałowie Courvosier i Yanakov, gotów jest oddelegować pewną ilość okrętów, które stacjonowałyby na stałe w systemie Yeltsin, w zamian za prawo do utworzenia w nim bazy floty. Naturalnie zbudujemy też własną bazę naprawczą i magazynową, i nie widzę żadnych przeszkód, abyście nie mogli z niej korzystać — przerwał na moment, spojrzał zezem na Courvosiera i dodał pospiesznie: — Uważam jednak, że istnieją inne, niemilitarne rozwiązania, których jak dotąd nie rozważaliśmy wystarczająco uważnie i szczegółowo.

Yanakov dostrzegł nagle drgnięcie Courvosiera, a potem jego zrezygnowaną minę, gdy Prestwick spytał:

— Niemilitarne rozwiązania, panie Houseman?

— W rzeczy samej. Choć bowiem nie sposób nie dostrzegać czy lekceważyć zagrożenia natury militarnej, przed jakim stoicie, nie jest wykluczone, że istnieją inne sposoby zredukowania go lub nawet całkowitej eliminacji.

— Doprawdy? — Prestwick spojrzał pytająco na Yanakova, który ledwo dostrzegalne skinął głową, więc dodał, powoli wymawiając słowa: — Jakie to sposoby, panie Houseman?

— Cóż, zdaję sobie sprawę, że jestem tylko ekonomistą — natężenie obłudy w głosie Housemana spowodowało, że ambasador Langtry zakrył oczy dłonią — ale jest dla mnie oczywiste, że rozbudowa floty może odbyć się jedynie kosztem ludzi i materiałów przeznaczonych uprzednio do innych zadań. Biorąc pod uwagę konieczność zwiększenia ilości i wielkości farm orbitalnych, spowodowane wzrostem populacji, zastanowiło mnie, czy nie dałoby się znaleźć skuteczniejszych i ekonomiczniejszych sposobów, niż wysyłanie okrętów wojennych, by zapewnić pokojowe stosunki z Masadą.

— Rozumiem. — Prestwick zmrużył oczy i widać było, że ugryzł się w język, nim spytał: — A jakież to sposoby?

— Interesy, wasze własne interesy. — Houseman powiedział to tak, jakby właśnie wymyślił całą koncepcję. — Pomimo dysproporcji ludnościowych macie znacznie większy potencjał przemysłowy niż mieszkańcy Masady, choć ich jest więcej. I muszą sobie zdawać z tej różnicy sprawę. Na chwilę obecną ani ich, ani wasz system nie posiada niczego, co mogłoby przyciągnąć międzyplanetarny handel. Niewielka odległość dzieląca oba systemy powoduje, że są one jednym naturalnym rynkiem. Czas i koszty transportu byłyby niezwykle niskie, co oznacza, że macie realną możliwość nawiązania nadzwyczaj dochodowych stosunków handlowych.

— Z Masadą?! — spytał ktoś z takim niedowierzaniem, że Langtry już oburącz złapał się za głowę.

Houseman prawie obrócił głowę ku pytającemu — zdołał nad sobą zapanować i tego nie zrobił, za to jego uśmiech stał się sztuczny. Prestwick tymczasem nie spieszył się z odpowiedzią. W końcu wycedził wolno i wyraźnie:

— Jest to interesująca sugestia, ale obawiam się, że stopień wrogości między Graysonem a Masadą powoduje jej całkowitą… niepraktyczność.

— Panie kanclerzu, jestem ekonomistą, nie politykiem, a dla ekonomisty najważniejsze jest proste wyliczenie stosunku zysków i strat — powiedział Houseman, starannie unikając spoglądania w kierunku Courvosiera. — A stosunek ten zawsze zmienia się na korzyść zysków, jeśli wrogie lub potencjalnie wrogie grupy uświadomią sobie zalety prowadzenia wspólnych interesów i zaczynają przemyślaną działalność, by tę sytuację wykorzystać. W tym konkretnym przypadku mamy dwa sąsiadujące układy planetarne, każdy, przepraszam za szczerość, o ledwie dyszącej gospodarce. W takich warunkach wyścig zbrojeń między nimi nie ma sensu, więc sądzę, że każde rozwiązanie mogące zredukować wydatki na zbrojenia jest wskazane i pożądane. Zdaję sobie naturalnie sprawę, że przezwyciężenie trwającego parę wieków braku zaufania i wrogości nie będzie łatwe, ale z pewnością każdy racjonalnie myślący człowiek jest w stanie dostrzec korzyści dla wszystkich zainteresowanych stron, jeśli taki wysiłek zostanie podjęty i zakończony sukcesem, prawda?

Zrobił dramatyczną pauzę, a Courvosier zmusił się do spokojnego siedzenia. Jak każdy zadufany w sobie, utytułowany teoretyk, Houseman był przekonany, że słuszność celów, do których dąży, w jedyny rozsądny sposób usprawiedliwia środki, których używa, niezależnie do tego jakie by one nie były. W tym konkretnym przypadku złożona przezeń obietnica, że nie będzie poruszał tego tematu, absolutnie nic nie znaczyła, ponieważ tylko on znał sposób na zakończenie sześciowiekowego, bezsensownego i głupiego konfliktu i traktował to jako swoją misję dziejową. Jedynym sposobem, by uniemożliwić mu podzielenie się tym epokowym pomysłem z gospodarzami, było wyrzucenie go na zbity pysk z sali konferencyjnej, a było to niepraktyczne. Po pierwsze dlatego, że był zastępcą Courvosiera, po drugie — niezłym ekonomistą, jeśli miał założony kaganiec i robił, co mu kazano. Dlatego Courvosier postanowił dać mu szansę zrobienia z siebie idioty i zmusić do zajęcia się tym, po co go tu wysłano.

— Masada jest przeludniona, jeśli brać pod uwagę jej możliwości produkcyjne — ciągnął coraz bardziej zadowolony z siebie Houseman. — Natomiast Grayson potrzebuje zastrzyku kapitału do rozwoju przemysłu. Jeżeli stworzycie rynek w systemie Endicott, zapewnicie sobie równocześnie najbliższe źródło żywności i kapitału, dostarczając mieszkańcom Masady produktów i usług, których potrzebują, a nie są w stanie wytworzyć samodzielnie. Nawet w krótkim czasie zauważycie rozwój waszej gospodarki, a na dłuższą metę stosunki handlowe zapewniające obu stronom potrzebne usługi czy towary osłabią, czy też całkowicie wyeliminują wrogość dzielącą was tak długo. Może nawet stworzyć sytuację, w której dalszy rozwój flot obu planet — marnotrawstwo z ekonomicznego punktu widzenia — stanie się niepotrzebny.

Delegaci z Graysona przyglądali mu się od dłuższej chwili z pełnym osłupienia niedowierzaniem, teraz zaś jak jeden mąż zwrócili się ku Courvosierowi, który zgrzytnął zębami z wściekłości. Ostrzegał Yanakova, żeby uważał, bo skoczy mu ciśnienie, nie wziął jednak pod uwagę, że jego własne też może się podnieść, i to gwałtownie.

— Admirale Courvosier, czy mamy rozumieć to oświadczenie jako odrzucenie naszej prośby o pomoc w rozbudowie floty? — spytał niezwykle ostrożnie Prestwick.

— Nie, panie kanclerzu — odparł głośno i wyraźnie Courvosier, z przyjemnością zauważając głęboki rumieniec Housemana: ostrzegał dupka, ale tamten był tak przekonany o wyższości swego pomysłu, że go zignorował, więc teraz przyszła pora na kaganiec. — Rząd Jej Królewskiej Mości doskonale zdaje sobie sprawę, jakie zagrożenie dla wszystkich mieszkańców planety Grayson stanowią fanatycy z Masady. Jeżeli władze Graysona sprzymierzą się z Gwiezdnym Królestwem Manticore, rząd Królestwa zamierza przedsięwziąć wszelkie niezbędne i stosowne kroki, by uchronić nienaruszalność i suwerenność Graysona. Jeżeli według waszego rządu i dowództwa działania te winny obejmować zwiększenie liczebności i modernizację waszej floty, pomożemy w każdy możliwy sposób.

— Panie kanclerzu, admirał Courvosier jest co prawda bezpośrednim reprezentantem Jej Wysokości, ale przede wszystkim zawodowym wojskowym i rozważa każdą sytuację w kategoriach rozwiązań militarnych — wtrącił nieoczekiwanie Houseman. — Ja jedynie próbuję uzmysłowić wam, że rozsądni ludzie negocjujący z rozsądnych pozycji mogą…

— Panie Houseman! — przerwał mu Courvosier lodowatym głosem, wytrenowanym do panowania nad grupą wykładową midszypmenów, a nie pojedynczym ekonomistą, toteż wywołany odwrócił się ku niemu natychmiast. — Jak był pan łaskaw sobie przypomnieć, jestem bezpośrednim reprezentantem Jej Królewskiej Mości. Jestem też szefem tej misji dyplomatycznej.

Zapadła głucha cisza. Widać było, jak wściekłość i upokorzenie walczą w Housemanie z instynktem samozachowawczym. Instynkt wygrał — Houseman skinął potakująco głową, spuścił oczy i zacisnął usta w wąską, zaciętą linię.

— Jak więc mówiłem, panie kanclerzu, pomożemy wam w rozbudowie floty — podjął Courvosier normalnym tonem. — Naturalnie, macie również inne potrzeby, o których była i będzie mowa. Część z nich powinny zaspokoić urządzenia i informacje z rozładowywanych właśnie frachtowców, ale długofalowe rozwiązania będą skomplikowane i wymagają czasu oraz wysiłku. Zrównoważenie ich z potrzebami militarnymi niesie konieczność kompromisów i zmian w planach, a najlepszym sposobem ich rozpoczęcia będzie unowocześnienie waszego poziomu wiedzy i bazy technologicznej. Sądzę, że w tej sprawie pan Houseman zgodzi się ze mną bez zastrzeżeń. Sądzę także, że możemy przyjąć, iż głównym waszym partnerem handlowym będzie Manticore, nie Masada, przynajmniej w przewidywalnej przyszłości.

I uśmiechnął się lekko, na co delegaci gospodarzy odpowiedzieli spontaniczną falą pełnego ulgi śmiechu. Houseman miał żądzę mordu w oczach, ale już po chwili przybrał zawodowo obojętny wyraz twarzy.

— Sądzę, że jest to najrozsądniejsze z możliwych założeń — zgodził się Prestwick, gdy śmiech ucichł.

— W takim razie będzie stanowiło podstawę dalszych rozważań — oznajmił Courvosier i dodał tonem, w którym brzmiała stal: — Panie Houseman?

— Cóż, tak… naturalnie. Ja tylko… — Wywołany przełknął ślinę razem z resztą zdania i zmusił się do uśmiechu. — W takim razie, panie kanclerzu, sądzę, że powinniśmy na początek rozważyć kwestię rządowych gwarancji pożyczek dla konsorcjów działających na Graysonie. A później…

Yanakov oparł się wygodniej z westchnieniem ulgi, przestając słuchać ekonomicznego bełkotu, i spojrzał na siedzącego po przeciwnej stronie stołu Courvosiera. Obaj uśmiechnęli się lekko, za to z pełnym zrozumieniem.


Sześćdziesiąt pięć minut świetlnych od Yeltsina przestrzeń była pusta i ciemna, dopóki nie pojawiły się w niej dwie jednostki przez moment rozbłyskujące błękitem energii po wyjściu z nadprzestrzeni. Nie zauważył tego jednak żaden sensor, a w okolicy nie było nikogo, kto mógłby obserwować to gołym okiem. Obie jednostki przez chwilę pozostały w bezruchu, rekonfigurując napęd, po czym drgnęły, przyspieszając o zaledwie kilkanaście g i kładąc się szerokim łukiem na kurs, który prowadził do zewnętrznego skraju pasa asteroidów, gdzie mogły się bezpiecznie ukryć.


— Admirale Courvosier, jestem oburzony pańskim zachowaniem! Upokorzył mnie pan przed całą graysońską delegacją!

Raoul Courvosier odchylił się na oparcie fotela i zmierzył Reginalda Housemana lodowatym spojrzeniem, znanym pokoleniom zbłąkanych midszypmenów. Różnice były tylko dwie: biurko stało w ambasadzie Królestwa Manticore na planecie Grayson, nie zaś w budynku Akademii na wyspie Saganami, a Houseman na swoje nieszczęście nie był zbłąkanym midszypmenem.

— Nie musiał pan tak bezceremonialnie podważać mojej wiarygodności i podkreślać, że to pan tu rządzi. Każdy dyplomata wie, że należy zbadać wszystkie możliwości, a możliwości zredukowania istniejącego w tym rejonie konfliktu istnieją i przyniosłyby niewiarygodne wręcz korzyści, gdyby władze Graysona poważnie rozważyły zalety pokojowego handlu z Masadą.

— Mogę nie być dyplomatą — zgodził się Courvosier. — Ale wiem raczej sporo o podległości służbowej, obowiązującej tak w siłach zbrojnych, jak i w służbie cywilnej, do której zalicza się MSZ. Powiedziałem panu wyraźnie, żeby nie poruszał pan tego tematu. pan zaś dał mi słowo, że tego nie zrobi. Ujmując rzecz krótko: skłamał pan, a więc upokorzenie, jakiego pan zaznał, było konsekwencją pańskiego własnego wiarołomstwa i absolutnie mnie nie wzrusza.

Houseman wpierw pobladł, a potem poczerwieniał gwałtownie. Nie był przyzwyczajony do krytyki ze strony kogokolwiek, a pogardy w tak czystej postaci nie zaznał dotąd od nikogo, tym bardziej od jakiegoś prymitywa w mundurze. To on był mistrzem w swojej dziedzinie, na co miał dowody w postaci dorobku i stanowiska. Jak ten ignorant… ten kretyn ekonomiczny ośmielił się w ten sposób do niego odzywać?!

— Moim obowiązkiem było przedstawić prawdę, obojętne czy pan ją dostrzegał czy nie! — wybuchnął.

— Pańskim obowiązkiem było, jest i będzie wykonywanie moich poleceń i przytakiwanie temu, co mówię publicznie, albo powiedzenie mi uczciwie, że nie może pan tego zrobić, ponieważ uważa pan, że nie mam racji. Fakt, że przyleciał pan tu, mając w głowie wyłącznie własne bezsensowne teorie, i nie zadał sobie trudu, by znaleźć jakiekolwiek konkretne argumenty na ich poparcie lub podważenie, udowadnia jedynie, że jest pan równie głupi, jak nieuczciwy.

Housemanowi z wściekłości mowę odebrało i zamarł z rozdziawioną gębą, zaś nie wzruszony tym Courvosier kontynuował rzeczowym, stonowanym i podejrzanie spokojnym głosem:

— Powodem wzrostu populacji Graysona po stuleciach drakońskiej kontroli jej liczebności, jak też powodem, dla którego potrzebują tych farm orbitalnych, jest konieczność zapewnienia odpowiedniej liczby ludzi, ponieważ Masada przygotowuje się, by ich zniszczyć. Przybyłem tu przekonany, że ich wersja wydarzeń i obawy okażą się przesadzone, a po zapoznaniu się z danymi wywiadu i archiwum okazało się, że nie powiedzieli nam wcześniej wszystkiego. Owszem, mają lepiej rozwinięty przemysł i nowszą technikę, ale potrzebują tego przede wszystkim, by przeżyć na tej planecie. A Masada ma trzykrotnie więcej mieszkańców niż Grayson. Gdyby chciało się panu skorzystać z pierwszej z brzegu biblioteki czy choćby przeczytać opracowanie przygotowane przez naszą ambasadę, wiedziałby pan o tym, ale pan tego nie zrobił. I nie interesuje mnie, czy z głupoty, czy z lenistwa. Nie mam zamiaru pozwolić na to, by pańska ignorancja odbijała się negatywnie na oficjalnej pozycji tej delegacji.

— Niedorzeczność! — Houseman odzyskał głos. — Masada nie ma możliwości osiągnięcia takiej siły militarnej jak Grayson!

— Sądziłem, że kwestie militarne to moja specjalność.

— Nie trzeba być geniuszem, żeby to wiedzieć. Wystarczy porównać ich całościowe dochody roczne. Masada zrujnowałaby się, gdyby spróbowała im dorównać!

— Nawet zakładając, że to prawda, nie oznacza wcale, że nie próbuje. Problem, którego pan nie chce lub nie jest w stanie zrozumieć, polega na tym, że postępowaniem władz Masady nie kierował i nie kieruje zdrowy rozsądek. To są religijni fanatycy, którzy za wszelką cenę chcą podbić Grayson i wymusić na jego mieszkańcach swój styl życia, bo uważają to za swój święty obowiązek. Z wariatami religijnymi nie da się dyskutować, ponieważ logika dla nich nie istnieje: zastępuje ją wiara.

— Brednie! Nic mnie nie obchodzą ich mistyczne bzdury — prychnął pogardliwie Houseman. — Faktem, którego nic nie zmieni, jest to, że ich gospodarka nie wytrzyma takiego wysiłku jak „podbicie” planety o tak wrogim środowisku!

— Więc radzę panu powiedzieć to im, a nie ich ewentualnym przyszłym ofiarom. Masada ma o dwadzieścia procent silniejszą flotę niż Grayson, jeśli weźmie się pod uwagę tonaż całkowity, ale jest ona niewspółmiernie silniejsza, jeżeli porównać wyłącznie liczbę okrętów zdolnych do lotów w nadprzestrzeni. Masada ma pięć krążowników i osiem niszczycieli, a Grayson trzy krążowniki i cztery niszczyciele. Marynarka Masady nie jest więc przeznaczona do obrony, lecz do operowania w innym układzie planetarnym. Natomiast większość okrętów, jakimi dysponuje Grayson, to jednostki wewnątrzsystemowe, zdolne rozwijać jedynie prędkość podświetlną. A takie jednostki są znacznie słabsze, niż sugeruje to ich tonaż, ponieważ ich osłony burtowe są znacznie mniejszej mocy. Ich fortyfikacje stałe są bardziej nieruchomymi celami niż fortami bojowymi, gdyż nie potrafią generować sferycznych osłon, a więc pozbawione są głównej obrony antyrakietowej. Jak by tego jeszcze było mało, władze Masady nie dość, że w ostatniej wojnie zbombardowały cele na planecie pociskami nuklearnymi, to przez cały czas głoszą gotowość całkowitego zniszczenia „bezbożnych heretyków z Graysona”, jeżeli okazałoby się, że jest to jedyny sposób „wyzwolenia” i „oczyszczenia z diabelskiego pomiotu” planety — Courvosiera aż podniosło z fotela. — To wszystko znajduje się w dostępnej dla każdego publicznej bibliotece, a potwierdzają to raporty naszej własnej ambasady. Znajduje się w nich również potwierdzenie tego, że Masada przez ostatnie dwadzieścia lat przeznaczała jedną trzecią całego planetarnego produktu rocznego na zbrojenia! Rząd Graysona nie może sobie na to pozwolić, a utrzymuje jaką taką równowagę sił jedynie dlatego, że ma większy produkt, toteż poświęcając jego mniejszą część, zdołał przeznaczyć na cele militarne mniej niż połowę tego co przeciwnik, jeżeli weźmie się pod uwagę rzeczywiste kwoty, a nie procenty i żonglerkę cyframi. W tych warunkach jedynie idiota może sugerować, że powinni dostarczyć przeciwnikowi wytwory własnego przemysłu. Chyba jedynie po to, by mógł ich nimi wreszcie wybić do nogi.

— To pańska opinia — wymamrotał blady Houseman.

Jego bladość teraz miała dwojakie podłoże — wściekłość i zaskoczenie, bo faktycznie przejrzał jedynie informacje o całkowitym tonażu obu flot i na tej podstawie oparł swe rozumowanie. Nie przyszło mu nawet do głowy, by porównać klasy, możliwości i przeznaczenie wchodzących w ich skład okrętów.

— Tak, to moja opinia — zgodził się spokojnie i nieustępliwie Courvosier. — I dlatego jest to również opinia rządu Jej Królewskiej Mości, jak również tej misji dyplomatycznej. Jeśli się pan z nią nie zgadza, będzie pan miał dość okazji, by poinformować o tym premiera i parlament, jak tylko wrócimy do systemu Manticore. Do tego jednakże czasu powstrzyma się pan od bezsensownego i chamskiego obrażania naszych gospodarzy i przestanie pan traktować jak durni ludzi, którzy od pokoleń żyją w obliczu śmiertelnego zagrożenia, z którego pan nawet nie próbował zdać sobie sprawy. W przeciwnym wypadku usunę pana ze składu delegacji i osadzę w areszcie domowym. Czy wyraziłem się jasno i zrozumiałe, panie Houseman?

Zapytany spojrzał na niego wściekle, przytaknął bez słowa i wypadł z pokoju, omal nie zderzając się z drzwiami.

Загрузка...