ROZDZIAŁ XIV

Admirał w skafandrze próżniowym wydawał się być całkiem nie na miejscu na mostku HMS Madrigal. Mostek był zatłoczony, jako że niszczycieli nie projektowano z myślą o przejęciu funkcji okrętów flagowych, toteż pomocnik astrogatora został wyrzucony ze stanowiska obok pulpitu porucznika Macomba i w jego fotelu zasiadł Courvosier. Miał do dyspozycji ekran manewrowy, nie tak duży jak ten, z których korzystali dowódca czy jego zastępca, ale wystarczający, by obserwować rozwój wydarzeń. Komandor Alvarez sprawiał wrażenie, jakby wszystko przebiegało rutynowo, natomiast reszta obsady mostka wyglądała, jakby czuła się nieco nieswojo, łagodnie rzecz ujmując. Z wyjątkiem komandor porucznik Mercedes Brigham, która stała nad oficerem taktycznym, przyglądając się uważnie ekranowi. Ten i pozostałe ekrany były zresztą powodem admiralskiej obecności, ponieważ ukazywały znacznie więcej szczegółowych informacji niż którekolwiek inne działające na okrętach eskadry oddalającej się od planety Grayson. Ukazywały szyk, w centrum którego leciał Madrigal, osłaniany przez pozostałe jednostki, a całą formację wyprzedzały o półtorej sekundy świetlnej dwa niszczyciele graysońskie na wypadek napotkania jakiegokolwiek zagrożenia. Była to zapobiegliwość czysto teoretyczna, ale w czasie walki wszystkiego można się było spodziewać, o czym świadczyło choćby to, że stracili prawie pół godziny z wyliczonego czasu, w którym mogli bezkarnie lecieć, ponieważ jeden z należących do Masady niszczycieli leciał wolniej i później dotarł do wytyczonej granicy. Yanakov nie chciał też ryzykować i strzegł Madrigala jak oka w głowie, co było swoistym paradoksem, gdyż był to najsilniejszy okręt eskadry.

Nie tylko zresztą tej eskadry, bowiem okręty należące do Masady także były od niego słabsze zarówno pod względem opancerzenia, jak i uzbrojenia. Według standardów dużych, nowoczesnych flot, Madrigal był drobiazgiem w porównaniu z okrętami liniowymi, ale miał ledwie dwanaście tysięcy ton mniej od flagowego krążownika Yanakova, a jego sensory były niemal tak dokładne, jak orbitujące wokół Graysona potężne anteny.

Biorąc pod uwagę, jak pierwsi koloniści załatwili się, odlatując z Ziemi, i dokończyli dzieła natychmiast po wylądowaniu na Graysonie, postęp techniczny, jaki osiągnęli ich potomkowie, graniczył z cudem. Ponieważ wszystkie wysiłki skierowane zostały na zapewnienie przeżycia mieszkańcom kolonii, rozwój nie był równomierny, a baza techniczna poważnie przestarzała, lecz przez tysiąc pięćset lat, które minęły od odlotu z Ziemi do ponownego ich odkrycia, następcy technicznych imbecyli okazali się prawdziwymi geniuszami w adaptowaniu i rozwijaniu tego, co wiedzieli i mieli do dyspozycji, oraz wykorzystaniu każdego okruchu wiedzy czy fragmentu sprzętu, jaki wpadł im w ręce.

Ani Grayson, ani Masada nie zdołały przyciągnąć zewnętrznego handlu czy uzyskać pomocy w istotnym zakresie, dopóki nie doszło do wzrostu napięcia między Ludową Republiką a Królestwem Manticore, toteż obie planety cierpiały na niedorozwój i brak fachowców spoza planet, jako że nikt zdrów na umyśle nie emigrował w tak zabójcze środowisko jak to panujące na Graysonie, a teokracja rządząca Masadą wręcz nie życzyła sobie obcych. W tych warunkach mieszkańcy Graysona poczynili fenomenalne postępy w ciągu ostatnich dwustu lat, czyli od momentu ponownego odkrycia przez resztę galaktyki. Mimo to w ich wiedzy, a zwłaszcza technologii, istniały liczne niedociągnięcia, a niektóre z nich były naprawdę olbrzymie.

Reaktory fuzyjne musiały być czterokrotnie większe od standardowych, by dawały porównywalną ilość energii, dlatego używali aż tylu reaktorów atomowych. Ich sprzęt militarny był równie przestarzały — nadal funkcjonowały obwody drukowane, mimo że wielkie i o ograniczonej żywotności. Jednakże były i odwrotne przypadki — musieli wynaleźć od podstaw kompensatory bezwładnościowe, bo nie byli w stanie znikąd dostać niezbędnej do tego celu wiedzy, więc zrobili to trzydzieści standardowych lat temu. Były to wielkie i toporne urządzenia, ale jeśli parametry nie miały przekłamań, to mogły okazać się o parę procent wydajniejsze od używanych przez Royal Manticoran Navy. Należało tylko zmienić używane do ich budowy części, by zmniejszyć ich masę i uprościć naprawy.

Pokładowa broń energetyczna była żałosna według galaktycznych standardów, rakiety zaś jeszcze gorsze, a antyrakiety nie posiadały impellerów, który to fakt prawie odebrał Courvosierowi — kiedy się o tym dowiedział — dar wymowy. Najmniejsza rakieta z tym rodzajem napędu znajdująca się na wyposażeniu sił zbrojnych planety Grayson liczyła sto dwadzieścia ton. Czyli o połowę więcej od najcięższych rakiet będących na uzbrojeniu RMN. Musieli używać gorszych antyrakiet, bo były mniejsze, ale przynajmniej każdy okręt posiadał spore ich zapasy. Sytuacja zresztą nie wyglądała aż tak tragicznie, jeśli wzięło się pod uwagę, że musiały zwalczać nie nowoczesne rakiety, ale ich znacznie prymitywniejsze wersje. Rakiety, jakimi dysponował Grayson, były powolne, krótkowzroczne i głupie, na dodatek miały niewielki zasięg i nuklearne głowice wymagające prawie bezpośredniego trafienia. A te, którymi dysponowała Masada, były przynajmniej o klasę gorsze. Porównanie ich z będącymi na uzbrojeniu HMS Madrigal byłoby żałosnym żartem, dzięki czemu niszczyciel w normalnym boju spotkaniowym powinien być w stanie poradzić sobie z trzema lub może i z czterema lekkimi krążownikami lokalnej produkcji.

I mogło się okazać za parę godzin, że będzie musiał, bo Courvosierowi nadal coś się nie podobało w posunięciach napastników. Były zbyt przewidywalne i zbyt głupie — taki plan nie miał prawa istnieć, a co dopiero być realizowany. Fakt — wejście w zasięg skutecznego ognia Orbit 4 również nie było przejawem geniuszu, ale ostatnią wojnę obie planety stoczyły jeszcze przy użyciu rakiet na paliwo chemiczne i bez kompensatorów bezwładnościowych. W ciągu ostatnich trzydziestu pięciu lat przeskoczyli jakieś osiem wieków w ziemskim rozwoju uzbrojenia, ten błąd mógł więc wynikać z braku doświadczenia w użyciu nowych rodzajów broni.

Tyle tylko, że podkomendni Yanakova nie popełniliby tego błędu, bo byli zaznajomieni z możliwościami własnego sprzętu. No, ale Yanakov był nietuzinkowy pod wieloma względami, nie tylko jako oficer, i największą szkodą było to, że właściwie dożywał swoich dni, mając zaledwie sześćdziesiąt lat. Tego Courvosier żałował serdecznie, prawie tak bardzo jak braku Honor i HMS Fearless. Być może błędem było ocenianie przeciwników według standardu obrońców, ale jak dotąd nie spotkał nikogo pochodzącego z Masady. Dziwne jednak byłoby, gdyby okazało się, że tak doskonale wyszkolona flota jak graysońska, i to w dodatku dysponująca nieznacznie lepszym uzbrojeniem, nie była w stanie poradzić sobie przez tyle lat z głupim i prymitywnym przeciwnikiem. A na takiego wskazywały ich ostatnie posunięcia…

Wzruszył ramionami: być może zbyt wysoko ich oceniał, a może był zbyt podejrzliwy — jak by nie patrzeć, wkrótce pozna prawdę i…

— Mam sygnał… — zaczęła nagle meldować pomocnik oficera taktycznego w stopniu chorążego.

— Widzę, Mailing — przerwała Brigham i spojrzała na Alvareza. — Mamy ich na sensorach grawitacyjnych, skipper. Namiar 352 na 008, odległość dziewiętnaście minut świetlnych, prędkość trzydzieści tysięcy osiemset osiemdziesiąt dziewięć kilometrów na sekundę, przyspieszenie cztery koma dziewięć kilometra na sekundę kwadrat. Są wszystkie jednostki i kierują się ku Orbit 7.

— Kiedy nastąpi spotkanie?

— Przetną nasz kurs z lewej burty i zaczną zwiększać odległość za dwadzieścia trzy minuty dwadzieścia dwie sekundy, sir — zameldowała porucznik Yountz. — Przy obecnym przyspieszeniu znajdziemy się tam za dziewięćdziesiąt siedem minut i sześć sekund.

— Dziękuję, Janice. — Alvarez przeniósł wzrok na Mailing przypominającą Courvosierowi doktor Allison Harrington i uznawaną przez załogę za specjalistkę w kwestii możliwości lokalnego sprzętu. — Kiedy będą w stanie nas dostrzec, Mailing?

— Jeśli obie strony utrzymają obecne przyspieszenie, za… dwadzieścia minut i dziewięć sekund, sir.

— Dziękuję, — Teraz Alvarez spojrzał na Courvosiera: — Sir?

— Admirał Yanakov powinien już otrzymać te dane, ale proszę sprawdzić na wszelki wypadek.

— Aye, aye, sir — potwierdził Alvarez i na jego znak porucznik Cummings pochylił się nad stanowiskiem łączności.

— Mam potwierdzenie otrzymania danych z okrętu flagowego, sir — zameldował po chwili. — Grayson zarządza zmianę kursu.

— Astro, mamy już nowy kurs?

— Aye, aye, sir. — Porucznik Macomb przyjrzał się ekranowi przed sobą. — Nowy kurs 151 na 247, wyłączenie napędów za dziewiętnaście minut, sir.

— Wykonać — polecił Alvarez i Yountz zajęła się klawiaturą.

— Przetniemy ich kurs za sto dwanaście minut — zameldowała. — Zakładając, że ich prędkość pozostanie bez zmian, zasięg wyniesie cztery minuty świetlne i szesnaście sekund, ale w dziewięć minut po wyłączeniu przez nas napędów przeciwnik osiągnie punkt bez powrotu, jeśli nie zmieni kursu i przyspieszenia, sir.

Alvarez i Courvosier równocześnie skinęli głowami. Yanakov zdecydował się wyłączyć napęd nieco wcześniej niż zrobiłby to Courvosier, ale w tej sytuacji lepsza była daleko posunięta ostrożność. Admirał wykonał krótkie obliczenie i uśmiechnął się niczym syta heksapuma, gdy na ekranie wyświetlił się wynik — jeżeli włączą napędy po trzynastu minutach i ruszą z maksymalną prędkością, przeciwnik będzie zmuszony zawrócić natychmiast, gdy ich zauważy. Jeżeli tak postąpi, zdąży dotrzeć do granicy wejścia w nadprzestrzeń w miejscu, gdzie z niej wyszedł, jeżeli nie — będzie musiał podjąć walkę lub uciekać w innym kierunku. Zakładając, że Yanakov miał rację co do okrętów zaopatrzeniowych, ucieczka oznaczałaby pozostawienie ich na łaskę graysońskiej floty i zakończenie tym samym trwającego od paru dni ataku. I opóźnienie całej operacji do powrotu Honor. A to było mało prawdopodobne…

Uśmiechnął się szerzej, pokazując zęby — był prawie pewien, że napastnicy nie wycofają się. Mieli dziewięć okrętów przeciwko siedmiu Yanakova, bowiem Glory nadal znajdował się na orbicie. był to najstarszy i najsłabszy z krążowników, a w dodatku przechodził akurat przegląd okresowy, który miał zostać zakończony za dwadzieścia godzin. Dzięki temu ilość okrętów nie uległa zmianie, bowiem w miejsce Glory poleciał Madrigal, a to, że zamiast graysońskiego krążownika natkną się na niszczyciel Jej Królewskiej Mości, powinno dodatkowo spotęgować zaskoczenie.

Admirał Yanakov siedział w fotelu na mostku swojego okrętu flagowego i żałował, że fotel ten nie jest wyposażony w ekrany i klawiatury dublujące w mniejszej skali ekrany okrętu. Co prawda widział wszystko wyraźnie, ale nie mógł manipulować danymi i analizować możliwości taktycznych z taką łatwością jak zwykły kapitan Royal Manticoran Navy. Nie żeby mu to było potrzebne akurat teraz — dzięki sensorom HMS Madrigal sytuacja była wystarczająco klarowna. Prawdę mówiąc, czuł się trochę dziwnie — niemal bosko — widząc każdy ruch przeciwnika, podczas gdy napastnicy nawet nie zdawali sobie sprawy z tego, że są obserwowani. Lecieli spokojnie prosto w pułapkę. Sprawiało mu to prawdziwą satysfakcję.


— A gdzie reszta?! Są tylko niszczyciele i krążowniki! — powtórzył po raz kolejny zawiedziony i rozzłoszczony Simonds, przyglądając się z uwagą holoprojekcji.

Yu resztką woli powstrzymał się przed uduszeniem go gołymi rękoma — i to miał być zawodowy oficer marynarki?! Powinien cymbał wiedzieć, że żaden plan, nawet najlepszy, nie mówiąc już o tak skomplikowanym jak ten, nie przetrwa w konfrontacji z wrogiem. Nie da się po prostu przewidzieć wszystkich ewentualności — dlatego „Jerycho” było planem ogólnym, nie szczegółowym. Jedynie kretyn-teoretyk próbowałby stworzyć plan, w którym wszystko miałoby zostać przewidziane, a tylko głupiec spodziewałby się, że wszystko pójdzie zgodnie z jego założeniami.

A poza tym obecność czy też nieobecność okrętów wewnątrzsystemowych, takich jak dozorowce, kanonierki i reszta drobiazgu, nie miała żadnego znaczenia, ponieważ nie musieli ich niszczyć. Zresztą cała ta skomplikowana i czasochłonna pułapka również nie była potrzebna. Gdyby to od niego zależało, skończyłoby się na szybkim, zdecydowanym ataku — uzbrojenie jego własnego okrętu powinno wystarczyć do przełamania każdego oporu i zniszczenia większości okrętów przeciwnika na długo przedtem, nim osiągnie on zasięg umożliwiający prowadzenie skutecznego ostrzału. Tymczasem brutalna prawda wyglądała tak, że członkowie Sztabu Generalnego Sił Zbrojnych Masady, pomimo frazesów o tym, że Bóg jest z nimi i że są Wybrańcami, bali się przeciwnika bardziej niż diabeł święconej wody. Traktowali flotę Graysona niczym twór obdarzony nadnaturalnymi możliwościami, równocześnie nie doceniając przewagi, jaką dawało posiadanie Thunder of God. Żaden z dowódców Masady nie pojmował, do czego w praktyce zdolny jest ten okręt. Do pewnego stopnia Yu ich rozumiał — w czasie ostatniej próby podboju Graysona wszyscy byli młodszymi oficerami, a z tego co wiedział, próba skończyła się taką porażką, że nawet najkompetentniejsi wojskowi wspominaliby ją z obawą, gdyby to była ich porażka… W dodatku ci ze starszych rangą oficerów, którzy uszli z życiem i uciekli z układu Yeltsin, a nie było ich wielu, zostali zabici przez Kościół za „zdradę” (czytaj „niepowodzenie”). Konsekwencje dla morale i wyszkolenia, o doświadczeniu nie wspominając, odbudowanej potem floty okazały się zgodne z oczekiwaniami. A należało się liczyć z tym, że obecnie przeciwnik jest silniejszy; Yu zakładał realistycznie, że tak okręty graysońskie, jak i ich załogi przewyższają przynajmniej o pięćdziesiąt procent wszystko, czym dysponowała Masada, a co nie pochodziło z Ludowej Republiki.

Naturalnie władze Masady i oficerowie, z którymi miał do czynienia, kategorycznie temu zaprzeczali, równocześnie nalegając, żeby okręty przeciwnika zostały co do jednego zniszczone lub przynajmniej zdziesiątkowane, nim ujawnią istnienie Thunder of God. Możliwość interwencji okrętu RMN jedynie zwiększyła ich upór, ale tak naprawdę najbardziej bali się okrętów z Graysona — prymitywnie uzbrojonych i nie stanowiących równorzędnych przeciwników dla jego okrętu. Była to głupota, ale powiedzenie im tego prosto w oczy nie byłoby dyplomatycznym posunięciem.

— Musieli je zostawić na orbicie, sir — powiedział na tyle cierpliwie, na ile zdołał. — Według ich stanu wiedzy była to najrozsądniejsza decyzja, bo jednostki te zmniejszyłyby szybkość floty o jedną czwartą, będąc równocześnie bardziej wrażliwe na zniszczenie niż duże okręty wojenne.

— Czyli nie potrzebują tu ich, tak? — warknął wściekle Simonds. — Tak się sprawdzają pańskie przewidywania. Okrętu RMN też miało tu nie być, a jest.

— Taka możliwość zawsze istniała, sir. Mówiłem to panu. — Yu uśmiechnął się, nie wspominając, że świadomie pominął taką ewentualność w nagraniu dla Rady Starszych, choć był przekonany, że Królewska Marynarka dołączy do okrętów graysońskich.

Gdyby im to uświadomił, cała flota nadal krążyłaby wokół Masady, a dowództwo srało po nogach, bojąc się zacząć grubo spóźnioną operację „Jerycho”.

— Poza tym, to tylko niszczyciel, sir. Przykra niespodzianka, ale żaden przeciwnik dla Principality, nie mówiąc już o Thunder of God.

— Ale oni wcale nie lecą tym kursem, którym mieli! — Simonds nie ustępował.

Kilku operatorów odwróciło się, słysząc jego podniesiony głos, i natychmiast zrobiło to ponownie, widząc lodowaty wzrok Yu. Simonds nawet tego nie zauważył, zajęty wściekłym spoglądaniem na rozmówcę, jakby wzywając go, by zgodził się z tym oświadczeniem. Yu nie odezwał się — naprawdę nie było po co. Nie istniał żaden sposób dokładnego przewidzenia kursu przeciwnika, zwłaszcza od momentu, w którym wiedział on, że został zauważony, z czego zdawał sobie sprawę nawet midszypmen pierwszego rocznika każdej szanującej się marynarki. W tym konkretnym przypadku Yu był zdumiony, że przewidywany kurs tak dalece pokrył się z obranym przez obrońców. Thunder of God miał wystarczający zasięg sensorów, by móc nakierować resztę okrętów na właściwy kurs, nawet biorąc pod uwagę opóźnienie łączności. Dowódca floty Graysona leciał prawie tak, jak Yu przewidział, i tylko idiota albo nieuk (Simonds byt po części obydwoma w jednym) mógł mieć zastrzeżenia do tych prognoz. Dzięki temu, zamiast, jak Yu się spodziewał, użyć tylko jednego okrętu, będzie w stanie odpalić jedną lub dwie salwy burtowe z obu.

— Miną nas w odległości większej niż sześćset tysięcy kilometrów, lecąc z prędkością zero koma trzy c! — pienił się dalej Simonds. — A przy tym kursie nie ma możliwości ostrzelania ich dziobów, czyli broń energetyczna jest bezużyteczna!

— Nikt myślący nie spodziewa się, że przeciwnik dobrowolnie wystawi mu się na idealny strzał! — Yu zaczynał tracić cierpliwość. — Postawienie kreski nad T jest manewrem, który udaje się niezwykle rzadko, sir. A nasze rakiety mają głowice laserowe właśnie po to, by poradzić sobie z osłonami burtowymi.

— Ale…

— Może nie obrali takiego kursu, jaki moglibyśmy sobie wymarzyć, ale w najbliższym punkcie nasze rakiety dotrą do nich w ciągu ledwie czterdziestu sekund. Wystrzelone przez Principality będą potrzebowały trochę więcej czasu, fakt, ale oni nawet nie będą mieli pojęcia, że tu jesteśmy, dopóki nie oddamy salwy, a wówczas nie będą w stanie nas odnaleźć na tyle szybko, by odpowiedzieć ogniem.

Yu także wolałby, by tamci nadlecieli wprost na niego — wówczas rozstrzelałby ich po prostu rakietami i dobił laserami, waląc w nie osłonięte dzioby, ale nie miał najmniejszej ochoty informować o tym Simondsa. Ani też żałować, że tak się nie stało, czy rozpaczać, że działa okrętu nie wezmą udziału w walce, bowiem odległość będzie zbyt duża, by mogły przebić osłony burtowe. Będzie także musiał wystrzelić torpedy z odległości większej niż trzy miliony kilometrów, by dotarły do jednostek wroga na czas, a Principality będzie celował z jeszcze większej odległości, mając gorszą pozycję, ponieważ musiał rozdzielić okręty, by zapewnić możliwość ostrzału jak największego obszaru — nie wiadomo, w którym dokładnie miejscu będzie mijać go przeciwnik. Oznaczało to, że niszczyciel odpali rakiety z prawie ośmiu milionów kilometrów, a ich lot potrwa ponad minutę, za to salwy obu okrętów osiągną cel w odstępie dwudziestu sekund.

Thunder of God zdąży oddać tylko jedną salwę burtową, niszczyciel dwie, bo piętnaście sekund to najlepszy czas przeładowania, jaki ostatnio udało im się osiągnąć. A okręty Graysona będą leciały prawie dwa razy szybciej od rakiet, czyli druga salwa nie miałaby sensu, bo cel wyszedłby z zasięgu skutecznego ognia, a rakiety nie zdołałyby go dogonić. To były minusy. Plusem było to, że będzie to niemal podręcznikowa zasadzka, a Theisman zdoła odpalić z obu burt, programując pierwszą salwę tak, by rakiety włączyły napędy z opóźnieniem potrzebnym na obrócenie okrętu i wystrzelenie drugiej, dzięki czemu obie salwy dotrą równocześnie, a Principality wystrzeli prawie tyle samo rakiet co Thunder of God. On sam nie mógł wykonać tego manewru, gdyż okręt był zbyt duży i za wolno reagował na stery.

W sumie cieszył się, że nie dojdzie do użycia broni energetycznej — wyłączony napęd, zakłócenie i włączone po salwie zagłuszanie powinny uniemożliwić nawet okrętowi Królewskiej Marynarki zlokalizowanie jego okrętów, a więc i ostrzelanie ich. Gdyby użył laserów, zdradziłby swoją pozycję, a bez napędu nie miał ani ekranów, ani osłon. W dodatku Principality, czyli Breslau, należał do najnowszej klasy City i miał niewiele dział energetycznych, za to tyle wyrzutni rakiet, że salwy burtowej mógł mu pozazdrościć lekki krążownik…

— I nie podoba mi się tak duży zasięg — dodał nieco ciszej, ale równie uparcie Simonds. — Będą mieli za dużo czasu na uniki. Mogą obrócić się ekranami do nas i rakiety nic im nie zrobią.

— Odległość jest większa, niż bym sobie życzył, sir — przyznał Yu. — Ale zanim zareagują, muszą odkryć nasze rakiety i zrozumieć, czym one są, na co potrzeba czasu. Nawet jeśli zdążą obrócić okręty, rakiety nadal będą dysponowały napędem i możliwością manewru. A w przeciwieństwie do waszych, nie muszą bezpośrednio trafić w cel i obrona antyrakietowa będzie miała niewielkie szanse, by je zniszczyć. Wystarczy, żeby unieszkodliwiły oba krążowniki i niszczyciel RMN, a reszta nie ucieknie admirałowi Franksowi.

— Wystarczy — powtórzył Simonds i wreszcie, ku cichej uldze Yu, odwrócił się od holoprojekcji.

Przez moment Yu bal się, że Simonds każe odwołać całą operację z powodu obecności jednego niszczyciela.

— Proponuję, żebyśmy zajęli miejsca, sir — powiedział już normalnym tonem. — Niedługo zaczniemy i lepiej na wszelki wypadek zapiąć uprzęże, sir.


Napęd Austina Graysona był wyłączony prawie od dwunastu minut, a przeciwnik nadal nie zmienił kursu, co oznaczało, że już nie zdoła uciec w nadprzestrzeń, wracając na stary kurs. Mogli albo zawrócić i walczyć, albo uciekać, zostawiając jednostki zaopatrzeniowe. Yanakov zastanawiał się, co wybierze ich dowódca — wolałby to pierwsze, ale spodziewał się drugiego.

Odwrócił głowę i dal znak komandorowi Harrisowi.

— Sygnał z okrętu flagowego, sir — odezwał się porucznik Cummings. — Za dwadzieścia sekund wziąć kurs 085 na 003 i lecieć z maksymalnym przyspieszeniem.

— Proszę potwierdzić — polecił Alvarez i po chwili dodał: — I wykonać.

Courvosier poczuł znajome mrowienie w całym ciele, gdy zamknęła się wokół niego uprząż antyurazowa. Od trzydziestu standardowych lat nie brał udziału w walce, ale wiedział, czego się spodziewać, i przypływ adrenaliny powitał prawie z ulgą — skończyło się oczekiwanie.

Teraz przeciwnik mógł ich dostrzec, ale było już za późno — okręty Marynarki Graysona i HMS Madrigal runęły do przodu, odcinając mu drogę ucieczki.


— Dokładnie o czasie, sir — powiedział cicho Yu, widząc zmianę kursu okrętów admirała Franksa.

Wyglądało to tak, jakby próbowali uciec przed niespodziewanym przeciwnikiem, toteż graysoński admirał zrobił to, co uczyniłby każdy oficer na jego miejscu — zaczął ich ścigać z maksymalną prędkością, obierając kurs dokładnie taki, jak wyliczył Yu, gdy tamci wyłączyli napędy.

Obserwując ekran ze swego fotela, czuł dla tego oficera sporo sympatii — zaplanował wszystko idealnie w oparciu o informacje, którymi dysponował, i w efekcie prowadził prawie całą flotę planety Grayson w pułapkę.


Courvosier raz jeszcze sprawdził obliczenia i zmarszczył brwi — czegoś tu nie rozumiał. Okręty przeciwnika próbowały uniknąć walki, ale przy takim kursie, jaki przyjęli, pościg dopadnie ich, nim zdążą osiągnąć zero koma osiem c, czyli maksymalną prędkość, jaką wytrzymają siłowe pola cząsteczkowe w normalnej przestrzeni. Oznaczało to, że nie uciekną Yanakovowi, a miały już prędkość większą niż zero koma czterdzieści sześć prędkości światła, przy której można było bezpiecznie wejść w nadprzestrzeń. Jeżeli będą dłużej utrzymywali obecną prędkość, Yanakov dogoni ich, nim zdołają wytracić ją na tyle, by wejść w nadprzestrzeń. Sami więc doprowadzą do sytuacji, w której nie pozostanie im nic innego niż walka, i to wtedy, kiedy próbują rozpaczliwie tej walki uniknąć.

— Sir… mam coś dziwnego w odczycie aktywnych sensorów — odezwała się nagle chorąży Jackson.

— Co znaczy „dziwnego”?

— Trudno to konkretniej nazwać, sir — spróbowała delikatnie dostroić odczyt. — Wzdłuż pasa asteroidów przed nami coś jakby śnieżyło, albo co…

— Proszę przełączyć na mój ekran — polecił Alvarez.

Jackson wykonała rozkaz, przesyłając równocześnie te same dane na stanowisko admirała. Zjawisko było rzeczywiście dziwne — Courvosier nie znał dokładnie drobnych anomalii wewnątrzsystemowych, ale dwa obłoki „śnieżenia”, bo było to najwłaściwsze określenie, wyglądały rzeczywiście zastanawiająco. Tak jakby fale radarowe napotykały tam na coś i równocześnie nie napotykały. Obłoki oddzielała spora odległość i żaden nie był duży, ale komputer pokładowy nie potrafił zidentyfikować przyczyny takiego odczytu. Chmura mikrometęorytów mogłaby być wyjaśnieniem, ale nie zgadzała się prędkość, a raczej jej brak. Żadnych źródeł energii czy czegoś nienaturalnego sensory nie wykryły, a obłoki znajdowały się zbyt daleko od kursu, jakim lecieli, by biorąc pod uwagę możliwości lokalnego uzbrojenia, mogło w nich kryć się coś niebezpiecznego. Mimo że logika wykluczała zagrożenie, uaktywnił prywatną linię łączności z Yanakovem.

— Bernie?

— Tak, Raoul?

— Nasze aktywne sensory wykryły coś dziwnego w…

— Rakiety! — zameldowała nagle podniesionym głosem porucznik Yountz i Courvosier przerwał, spoglądając na ekran taktyczny z osłupieniem: byli miliony kilometrów poza zasięgiem skutecznego ostrzału ze strony Masady; nawet spanikowany dowódca nie marnowałby w ten sposób amunicji!

— Ślady nadlatujących rakiet w namiarze 042 na 019, sir — zameldowała poprawnie i już normalnym głosem Yountz. — Przyspieszenie osiemset trzydzieści trzy kilometry na sekundę kwadrat. Przewidywany czas dolotu do celu trzydzieści jeden sekund!

Courvosier zbladł — osiemset trzydzieści trzy kilometry na sekundę kwadrat oznaczały osiemdziesiąt pięć tysięcy g. Przez moment pewność niemożliwości takiej sytuacji sparaliżowała go, po czym zrozumiał skąd wystrzelono salwę — z tych tajemniczych „obłoków”. Równocześnie dotarło doń, czym one są i co mu się w całej tej operacji nie podobało.

— Daliśmy się nabrać, Bernie! — warknął. — Obróć okręty ekranami do salwy, to są nowoczesne rakiety!

Alvarez ustawił okręt dnem do rakiet, nim Courvosier skończył mówić, a reszta otaczających Madrigala okrętów zrobiła to samo chwilę po nim. Natomiast dwa lecące w szpicy niszczyciele znajdowały się o prawie dwie sekundy świetlne od reszty formacji i dotarcie do nich rozkazu wymagało czasu. Więcej czasu wymagało, by oszołomieni dowódcy przestali koncentrować uwagę na ściganych okrętach i zareagowali, wydając stosowne rozkazy, na które musieli z kolei odpowiedzieć sternicy.

Wszystko to wymagało czasu, którego nie mieli.

Niszczyciele Ararat i Judah zniknęły w oślepiających wybuchach — rakiety dotarły do nich trzynaście sekund wcześniej niż do sił głównych i oba okręty dopiero zaczynały wykonywać obrót, by ustawić się ekranami do zagrożenia, gdy rakiety eksplodowały. A wyposażone były w impulsowe głowice laserowe, czyli każda miała kilkanaście jednostrzałowych laserów emitujących promienie Roentgena i nie musiała bezpośrednio trafić w cel, by go zniszczyć. Standardowy zasięg detonacji wynosił ponad dwadzieścia tysięcy kilometrów, a przy takiej odległości prymitywna obrona antyrakietowa obu niszczycieli miała niewielkie szanse, nawet gdyby była wycelowana we właściwą stronę. A nie była.

Podobnie jak na pokładzie HMS Madrigal.

Tylko że na okręcie Royal Manticoran Navy zadania zaskoczonej obsługi przejęły komputery artyleryjskie, mające znacznie szybszy niż ludzie, bo cybernetyczny refleks. Dziewięć rakiet obrało niszczyciel za cel — pięć zostało zniszczonych przez lecące z przyspieszeniem prawie tysiąca kilometrów na sekundę kwadrat antyrakiety, dwie detonowały, kierując promienie laserowe prosto w nieprzebijalny ekran, a dwie ostatnie, manewrujące ku osłonom burtowym, zostały zniszczone przez sprzężone działka laserowe.

Dzięki temu niszczyciel przetrwał pierwszą salwę, ale przetrwanie to za mało i Courvosier zaczął kląć w duchu na czym świat stoi. Zakłócenie, którego używały okręty Haven, bo nie ulegało wątpliwości, że to właśnie one były tymi ”obłokami”, okazało się skuteczniejsze, niż podejrzewał wywiad Królewskiej Marynarki — obie jednostki musiały mieć wyłączony napęd, co oznaczało, że są bezbronne i wystawione na strzał, a zakłócenie było tak subtelne, że uniemożliwiało konkretny namiar nawet komputerom rakietowym, a co dopiero tym, w które wyposażone były rakiety. Obejmowało zaś takie obszary, że choć na skalę systemu planetarnego były to niezauważalne drobiny, nie sposób było skutecznie ostrzelać całych ”obłoków”. Madrigal gwałtownie potrzebował celu, by przeżyć i nie mógł go znaleźć.

— Przełączyć aktywną obronę przeciwrakietową na osłonę całej połączonej floty — rozkazał Alvarezowi.

— Wykonać, poruczniku Yountz — polecił Alvarez, po czym dodał spokojnie: — To nas mocno osłabi, sir.

— Nic na to nie poradzimy — Courvosier nie uniósł głowy znad ekranu. — Niezależnie od tego, jakiej klasy okręty by nas nie ostrzelały, nie zdążą oddać więcej niż dwie salwy, nim wyjdziemy z zasięgu ognia. Jeżeli zdołamy przeprowadzić okręty admirała Yanakova przez ten obszar…

— Rozumiem, sir. — Alvarez przeniósł wzrok na swoją oficer taktyczną. — Masz jakiś cel, Janice?

— Nadal nie możemy ich zlokalizować, skipper! — W głosie porucznik Yountz było więcej złości niż strachu, na który jeszcze nie miała czasu. — Muszą siedzieć bez napędu w tym zakłóceniu, ale radary nie są w stanie nic namierzyć, bo wszystkie fale są odbijane, a… teraz zaczęli zakłócanie. Wszystkie sensory zdechły, nic nie poradzę: nie namierzę ich w żaden sposób.

Alvarez zaklął, a Courvosier zmusił się, by to zignorować, wpatrując się w ekran ukazujący stan pozostałych okrętów po pierwszej salwie. Niszczyciel David ciągnął za sobą ślad skrystalizowanej atmosfery z rozhermetyzowanego kadłuba, ale nadal trzymał miejsce w szyku i leciał zwrócony ekranem ku nadlatującym pociskom drugiej salwy. Jego siostrzany okręt Saul wyglądał na zupełnie nie uszkodzony, ale oba krążowniki oberwały — Covington nadal utrzymywał miejsce w szyku, znacząc drogę powietrzem z rozprutego kadłuba, podobnie jak David, ale jego obrona przeciwrakietowa strzelała do mijających go rakiet. Nie mieli cienia szansy, by którąś trafić, ale natężenie ognia i prędkość wskazywały, że okręt nie został poważniej uszkodzony. Zgoła inaczej rzecz się miała z Austinem Graysonem. Za krążownikiem ciągnął się ślad nie tylko atmosfery, ale i szczątków, powoli wypadał z szyku, tracąc sterowność, a co gorsza — kontynuował obrót, ustawiając się burtą ku nadlatującym rakietom, a jego ekran miał wyraźne fluktuacje.

— Bernie? — spytał. Odpowiedziała mu cisza.

— Bernie!

Nadal brak odpowiedzi.

— Druga salwa dotrze do Davida za siedemnaście sekund! — zameldowała Yountz, ale Courvosier nie zwrócił na to uwagi.

— Chorąży Jackson, jaki jest stan okrętu flagowego? — spytał chrapliwie.

— Otrzymał kilka trafień, sir. Nie wiem jak poważnych, ale przynajmniej jedno w rufowy pierścień napędu. Teraz leci z czterysta dwadzieścia jeden g i nadal zwalnia.

Courvosier skinął głową potakująco, obserwując wystrzelenie antyrakiet. Tym razem komputerom pomagali ludzie, więc ogień był skuteczniejszy, ale bardziej rozproszony, gdyż obejmował wszystkie okręty, nie tylko niszczyciel, a nadlatujących rakiet było prawie tyle co w pierwszej salwie. Miały natomiast mniej celów, w dodatku strzelający wiedział, które miejsce w szyku zajmuje Madrigal, i na niego skierował główny ostrzał. Salwa wyglądała na klasyczną, oddaną z obu burt, a sądząc po ilości rakiet, odpalono je najprawdopodobniej z lekkiego krążownika. Wszystko to przemknęło mu przez głowę, gdy obserwował sześć rakiet i ciężko uszkodzony lekki krążownik Austin Grayson…

— Raoul? — rozległ się cichy i zniekształcony, jakby pozbawiony tchu głos.

Nie towarzyszył mu obraz, ale Courvosier i tak wiedział, że Yanakov jest poważnie ranny, a on nie był w stanie w żaden sposób mu pomóc.

— Słucham, Bernie — powiedział spokojnie.

Z dwóch rakiet, które obrały za cel Davida, jedną zniszczyła przeciwrakieta, druga eksplodowała w odległości mniejszej niż pięćset kilometrów od prawoburtowej ćwiartki rufowej. Burta niszczyciela chroniona była ekranem grawitacyjnym zdolnym osłabić siłę większości trafień z broni energetycznej, chyba żeby strzelano z bezpośredniej odległości. A pięćset kilometrów dla okrętu było tym, czym przyłożenie komuś pulsera do głowy… no i osłony graysońskie nie były aż tak silne według galaktycznych standardów. Sześć laserowych promieni trafiło w osłonę, która wygięła je i osłabiła, zabierając foton po fotonie, ale nie zdołała tego zrobić do końca. Cząsteczkowe pole siłowe, znajdujące się za nią, także je osłabiło, ale trzy przeszły i przez nie, prując kadłub jak blachę.

Niszczycielem wstrząsnęła najpierw jedna eksplozja, po której wyleciała z jego wnętrza chmura gazu, potem druga, po której zgasły ekrany, a potem trzecia, po której okręt przełamał się na dwie części, i chwilę później czwarta, w której zniknęła cała część dziobowa w eksplozji reaktora. Rufowy fragment odleciał, kręcąc zwariowany korkociąg, a najbliższe okręty gorączkowo zwiększały prędkość, chcąc znaleźć się jak najdalej od fali uderzeniowej.

Kolejne cztery rakiety wybrały na cel Saula, który i tym razem cudem uniknął trafienia — jego przeciwrakiety nic nie zdziałały, ale działka laserowe zniszczyły dwa pociski, Madrigal załatwił trzeci, a ostatni eksplodował nad ekranem, nie wyrządzając żadnych szkód.

Następny był Covington, przeciwko któremu skierowały się trzy rakiety. Madrigal zniszczył dwie z nich, trzecia trafiła w cel, lecz krążownik nie zmienił kursu ani prędkości.

Graysona wybrała tylko jedna rakieta, za to leciała w tak pokrętny sposób, że wykonujący unik Madrigal nie mógł użyć dział laserowych, a wystrzelone przez niego przeciwrakiety chybiły. A szwankujący napęd krążownika uczynił z niego łatwy cel. Przynajmniej cztery promienie laserowe trafiły w jego osłonę burtową, w następnej sekundzie okręt stracił napęd, a Courvosier usłyszał w głośniku wycie alarmów.

— Teraz wszystko zależy od ciebie, Raoul — rozległ się słaby glos Yanakova. — Wyprowadź moich łudzi, jeśli zdołasz.

— Spróbuję — obiecał w chwili, gdy Madrigal otworzył ogień ze sprzężonych działek do czterech rakiet nadal próbujących go trafić.

— Równy z ciebie gość — Yanakov odkaszlnął i dodał chrapliwie: — Cieszę się, że cię poznałem… Powiedz moim żonom, że je kocha…

Lekki krążownik Austin Grayson zmienił się w kulę ognia. Sekundę później ostatnia rakieta pokonała przeciążoną obronę niszczyciela Madrigal.


Admirał Marynarki Wiary Ernst Franks wpadał w coraz większy zachwytu, patrząc na ekran i obserwując masakrę okrętów heretyków. I czuł mściwą satysfakcję, przypominając sobie inną bitwę, w której okręty należące do Graysona z żenującą łatwością zmusiły do poddania się niszczyciela, na którym służył podporucznik Franks. Tym razem było inaczej. Admirał szczerzył zęby w tryumfalnym uśmiechu.


Okręty były za daleko, by mógł dostrzec szczegóły, ale pozostały tylko trzy z siedmiu sygnatur napędów i to kładące się właśnie na nowy kurs. Oznaczało to, że trzy okręty heretyków przetrzymały ostrzał i wyszły z zasięgu rakiet obu czekających w zasadzce jednostek. Teraz próbowały uciec, ale ponieważ w przeciwieństwie do ich dowódcy Franks wiedział o czasie i miejscu zasadzki, już wcześniej wziął odpowiedni kurs i zwiększył prędkość. Miał teraz takie samo jak oni przyspieszenie, a dzięki pozornie samobójczemu kursowi będzie w stanie przechwycić niedobitki za mniej niż dwie godziny. Dokładnie wtedy, gdy wyrównają kurs; musieli mieć jakieś uszkodzenia napędu, gdyż nie rozwijali maksymalnej prędkości.


— Mam sygnał z HMS Madrigal — zameldował oficer łączności.

Komandor Matthews uniósł głowę znad ekranu, na którym widniał wykaz zniszczeń. Covington ucierpiał poważnie: stracił czwartą część uzbrojenia i jedną trzecią prawoburtowej osłony, zaczynając od dziobu. Mimo to nadal był zdolny do walki i miał nie uszkodzony napęd. Coś w głosie oficera spowodowało, że uszkodzenia te przestały być nagle istotne.

— Proszę przełączyć na główny ekran — polecił.

Główny ekran łączności ożył, ale nie pojawiła się na nim twarz, której oczekiwał. Zobaczył komandora Alvareza w zamkniętym hełmie próżniowym, a za nim ziejącą dziurę w ścianie, przez którą migotały gwiazdy.

— Komandorze Matthews? — spytał chrapliwym i pełnym napięcia głosem Alvarez.

— Jestem. Gdzie admirał Courvosier, komandorze?

— Admirał Courvosier nie żyje, sir — w głosie Alvareza słychać było ból i nienawiść.

— Nie żyje?! — powtórzył tępo Matthews, tracąc resztki nadziei i dopiero w tym momencie zdając sobie w pełni sprawę, jak bardzo liczył, że ten człowiek zdoła dokonać niemożliwego i uratować resztki graysońskiej floty.

— Tak. I teraz pan dowodzi. — Nastąpiła chwila przerwy, nim Alvarez spytał: — W jakim stanie jest napęd pańskiego okrętu?

— W pełni sprawny. Straciliśmy sporo uzbrojenia i nie mamy dziobowej części osłon z prawej burty, ale napęd jest nie uszkodzony.

— A Saul w ogóle nie został trafiony — dodał zwięźle Alvarez. — Madrigal opóźnia wasz odwrót. Prawda, sir?

Matthews wolałby nie odpowiadać na to pytanie — niszczyciel musiał zostać trafiony co najmniej dwoma promieniami: w mostek i w napęd, gdyż cały czas zwalniał. Jednak gdyby nie ostrzeżenie Courvosiera i podjęcie przez Madrigala zwiększonego ryzyka, ani jego okręt, ani Saul już by nie istniały. Zresztą pozostawienie HMS Madrigal i tak opóźniłoby nieuchronne co najwyżej o kilkanaście minut.

— Prawda, sir? — powtórzył Alvarez.

Matthews zacisnął zęby i potwierdził ruchem głowy.

Alvarez odetchnął głęboko i usiadł prosto.

— To wszystko upraszcza, komandorze Matthews — powiedział spokojnie. — Musicie nas zostawić i lecieć z pełną szybkością na orbitę.

— Nie! — warknął Matthews.

— Tak, sir. I to nie jest sugestia: otrzymałem rozkazy od admirała Yanakova i admirała Courvosiera i zamierzam je wykonać.

— Rozkazy?! Jakie rozkazy?

— Admirał Yanakov chciał, by admirał Courvosier wyprowadził was w bezpieczne miejsce, sir… A admirał Courvosier żył na tyle długo, że polecił mnie tego dopilnować.

Widząc dziurę za plecami Alvareza, Matthews wiedział, że to kłamstwo — nikt, kto zginął w wyniku tego trafienia, nie żył dość długo, by móc wykrztusić jedno słowo, a co dopiero wydać rozkaz. Otworzył usta, by odpowiedzieć, gdy Alvarez dodał pospiesznie:

— Madrigal nie zdoła im uciec, co znaczy, że już jesteśmy martwi, sir. Natomiast mamy w pełni sprawne uzbrojenie. Pański okręt nie ma uzbrojenia, ale ma sprawny napęd. Zdecydowaliśmy, że zostaniemy tylną strażą… niech pan nie marnuje tej decyzji, sir.

— Saul jest w pełni sprawny, a Covington nie jest zupełnie bezbronny.

— Nie zdołacie nas uratować, a sami zginiecie — ostudził go Alvarez i niespodziewanie wyszczerzył zęby. — Jeżeli natomiast my ich zaatakujemy… ci zasrańcy nigdy dotąd nie mieli okazji się przekonać, co potrafi niszczyciel Jej Królewskiej Mości.

— Ale…

— Proszę, sir. — W głosie Alvareza dźwięczała desperacja. — Admirał chciałby, żebyśmy tak postąpili. Niech pan nie marnuje okazji.

Matthews zacisnął pięści, wiedząc, że Alvarez ma rację. Saul i Covington zyskiwały w ten sposób szansę… niewielką, ale zawsze… jeśli ją odrzucą, i tak nie uratują HMS Madrigal.

— Zgoda — szepnął.

— Dziękuję, sir — powiedział cicho Alvarez i odchrząknął, po czym dodał głośno: — Admirał Yanakov przed śmiercią prosił też admirała Courvosiera, żeby przekazał jego żonom, iż je kochał. Powtórzy im to pan?

— Tak — wykrztusił Matthews nieswoim głosem.

— Jeszcze jedno, sir: nie jestem pewien, jakie konkretnie okręty nas ostrzelały, ale sądząc po ilości rakiet, musiały to być przynajmniej lekkie krążowniki. Sądzę, że jeden to raczej ciężki krążownik. I oba są jak najbardziej nowoczesne — nie zbudowano ich na Masadzie. Nie mam dowodów, ale głowę dam, że to jednostki Ludowej Republiki Haven. Chciałbym powiedzieć panu coś bardziej konkretnego, ale nie zdołaliśmy ich namierzyć ani przeskanować… — przerwał i bezradnie wzruszył ramionami.

— Poinformuję dowództwo i władze o tym, co mi pan powiedział, kapitanie Alvarez. I naturalnie pański rząd i Admiralicję.

— Doskonale — Alvarez ponownie odetchnął głęboko i położył ręce na poręczach fotela. — W takim razie to chyba wszystko… Powodzenia, komandorze Matthews.

— Niech Bóg was przyjmie jak Wyznawców, kapitanie. Grayson nigdy tego nie zapomni.

— No to postaramy się, żeby było o czym pamiętać, sir. — Alvarez uśmiechnął się i zasalutował. — Te obsrańce zaraz się przekonają, jak Królewska Marynarka potrafi nakopać w dupę.

Połączenie zostało przerwane.

Covington i Saul ruszyły pełną prędkością, desperacko próbując uciec — niszczyciel osłaniał bezbronną burtę krążownika, a na mostkach obu okrętów panowała zupełna cisza. Wszyscy obecni wpatrywali się w ekrany.

Za ich rufami HMS Madrigal wykonał zwrot i samotnie skierował się ku przeciwnikowi.

Загрузка...