ROZDZIAŁ XXIII

— Kapitanie?

Thomas Theisman usiadł, mrugając gorączkowo, i przyjrzał się z wyrzutem swojemu zastępcy.

— Co się stało? — spytał, trąc zaspane oczy. — Kapitan Yu wrócił?

— Nie, sir — przyznał wyraźnie nieszczęśliwy porucznik Hillyard. — Wykryliśmy zbliżające się sygnatury napędów.

— Ku Urielowi? — Theisman oprzytomniał natychmiast.

— Prosto ku Blackbirdowi — odparł z grymasem Hillyard.

— O kurwa! — zaklął Theisman, wstając i żałując, że opuścił Ludową Republikę. — Harrington?

— Nie, sir.

— Al, nie jestem w nastroju do głupich żartów!

— Nie żartuję, kapitanie. Sygnatur napędów jej okrętów nie wykryliśmy.

— Cholera, nie ma takiej możliwości, żeby tu przylecieli bez niej! Musi gdzieś tu być!

— Jeżeli nawet, to pojęcia nie mam gdzie, sir.

— Szlag by to trafił. — Theisman pomasował twarz, usiłując zmusić mózg do pracy: Yu spóźniał się już ponad czterdzieści godzin, meldunki z bazy doprowadzały go do mdłości, a teraz jeszcze to.

— No dobrze — wyprostował się, czując, jak coś mu chrupie w kręgosłupie. — Chodźmy na mostek i zorientujmy się, co tu się, do diabła, dzieje, Al.

— Tak jest, sir.

Gdy wyszli na korytarz, Hillyard dodał:

— Odkryliśmy ich dopiero pięć minut temu, bo sprawdzaliśmy anomalie grawitacyjne wewnątrz systemu. Jakieś dziwne impulsy grawitacyjne, zupełnie bez sensu. Ich źródła są rozsiane po całym układzie i poza tym, że od czasu do czasu się uaktywniają, nie robią zupełnie nic. Ale przez nie mieliśmy anteny wycelowane w złą stronę. Oni mogą od pół godziny wytracać szybkość, sir.

— Hmm. — Theisman potarł w zamyśleniu podbródek. Hillyard przyjrzał się z namysłem jego profilowi i odezwał się ponownie:

— Skipper, to nie moja sprawa, ale słyszał pan, co się wyrabia w bazie?

— To rzeczywiście nie twoja sprawa! — warknął Theisman z taką wściekłością, że porucznik aż się cofnął. — Przepraszam, Al. Słyszałem i cholera mnie trzęsie, bo nic nie mogę zrobić. Nic, kurwa! Gdybym mógł, wystrzelałbym tych skurwysynów kolejno, a nie mam na pokładzie nawet jednego komandosa! Tylko ani słowa na ten temat, zwłaszcza naszym ludziom!

Hillyard przytaknął, a Theisman przetarł twarz, czując obrzydzenie do samego siebie.

— Jak ja nienawidzę tej zasranej roboty i tych pieprzonych zboczeńców! — stwierdził z uczuciem Theisman. — Kapitan się tego nie spodziewał i wiem, że mu się to nie podoba. Powiedziałem Franksowi jasno i wyraźnie, co o tym myślę, ale nie zazdroszczę kapitanowi, tym bardziej że nie mam pojęcia, jak można to załatwić inaczej niż siłą, której nie mamy…

— Nie wiem, sir. — Pierwszy oficer wbił wzrok w pokład. — Może to głupio zabrzmi, sir, ale… czuję się współwinny… i brudny… jak nigdy.

— Ja też. — Theisman westchnął i ruszył korytarzem, a spieszący za nim Hillyard usłyszał, jak mówi do siebie półgłosem:

— Kiedy wrócę… jeżeli wrócę naturalnie, znajdę tego sztabowego kutasa, który to wszystko wymyślił, i tak mu skuję mordę, że chirurg będzie miał pełne ręce roboty przez tydzień! I gówno mnie obchodzi, kim się okaże ten piździelec: nie najmowałem się na oprawcę, a w ciemnej alejce ranga nie ma znaczenia… Pan żeś tego nie słyszał, poruczniku!

— Oczywiście, że nie, sir — zapewnił Hillyard i spytał go po kolejnych dwóch krokach. — A nie trzeba go będzie panu przytrzymać w tej alejce, skipper?


Brakowało jej Nimitza, bez którego fotel kapitański wydawał się dziwnie pusty, ale treecat znajdował się w swoim hermetycznym module zastępującym skafander próżniowy. Rozłąka nie podobała mu się ani trochę bardziej niż jej, ale wszedł bez protestów do środka, świadom, że chodzi o jego bezpieczeństwo. Honor zaś, zła na samą siebie, zmusiła się do skupienia na tym, co było teraz najważniejsze.

Jej okręty leciały w formacji trójkąta — prowadził Fearless, mając po bokach Apolla i Troubadoura — a z przodu, góry i dołu osłaniały ich graysońskie dozorowce, kanonierki i trzy ocalałe większe okręty, tworząc kształt przypominający grot strzały. Była to zdecydowanie nieortodoksyjna formacja, zwłaszcza że najlepsze sensory nie mogły skutecznie funkcjonować, znajdując się we wnętrzu jej okrętu, ale jeśli zadziała tak, jak powinno…

Cichy szczęk dobiegający z boku spowodował, że uniosła głowę znad ekranu. Komandor Brenthworth bawił się hełmem próżniowego skafandra, nie mając nic do roboty oprócz czekania i zamartwiania się. W swoim obszernym, grubym skafandrze wyglądał dziwnie i niezgrabnie na tle dyżurnej wachty ubranej w spełniające tę samą rolę, ale znacznie bardziej przylegające do ciała i nie krępujące ruchów skafandry używane przez Royal Manticoran Navy.

Poczuł na sobie jej wzrok i spojrzał w dół, uśmiechnęła się więc krzywo i spytała cicho:

— Czujesz się obco, Mark?… Nie martw się, miło jest mieć cię na pokładzie.

— Dzięki, ma’am. Czuję się bardziej bezużytecznie niż obco, podobnie zresztą jak reszta naszej floty.

— Nie, tak dłużej nie może być! — rozległo się z drugiego boku fotela i w polu widzenia Honor pojawił się dziwnie radosny Venizelos. — Coś panu zaproponuję, komandorze: zostawcie nam okręty Haven, a oddamy wam wszystkie należące do Masady. Możecie je rozstrzelać według własnego uznania. Co pan na to?

— Uczciwa propozycja, komandorze — Brenthworth wyszczerzył zęby w odpowiedzi.

— Pięknie! — ucieszył się Venizelos i dodał poważniej, spoglądając na Honor. — Steve mówi, że jeszcze sto osiemnaście minut, skipper. Sądzi pani, że wiedzą o nas?


— Zwolnili do trzysta siedemdziesiąt pięć g, sir — zameldował oficer taktyczny, gdy Theisman znalazł się na mostku. — Odległość dziewięćdziesiąt dwa koma dwa miliony kilometrów. Powinni zatrzymać się dokładnie na naszej pozycji za sto osiemnaście minut.

Theisman podszedł do głównego ekranu taktycznego i przyjrzał mu się podejrzliwie — ciasno upakowany trójkąt, jaki tworzyły sygnatury napędów, należał do dozorowców, względnie innych „drobnoustrojów” graysońskiej floty, a trzy silniejsze sygnatury napędów z pewnością nie były sygnaturami okrętów RMN. Sensory Principality nie miały żadnych problemów z rozpoznaniem mas tych jednostek i nie ulegało wątpliwości, że są to pozostałości graysońskiej floty.

— Czy ktoś zajmuje pozycję umożliwiającą zajrzenie za tę ścianę? — spytał.

— Nie, sir. Wszystkie jednostki oprócz Virtue znajdują się tutaj, sir.

— Hmm — Theisman podrapał się w ciemię, klnąc w duchu samego siebie, że nie przekonał Franksa do wysłania jednego niszczyciela do systemu Endicott, kiedy tylko wróciły okręty Harrington.

Franks sprzeciwiał się, dowodząc, że Thunder of God ma już dwie godziny opóźnienia, musi więc zjawić się lada chwila, i będzie to marnotrawienie możliwości potrzebnego na miejscu niszczyciela. Jedyne, do czego zdołał go namówić, to wysłanie Virtue na spotkanie powracającego okrętu, by Yu został natychmiast po wyjściu z nadprzestrzeni uprzedzony o zmianie stosunku sił w układzie planetarnym. Nastąpiło to, zanim wszystko stanęło na głowie i flota Graysona wypuściła się samodzielnie na karną ekspedycję. Wymagało to nie lada odwagi, ale było też czystą głupotą, biorąc pod uwagę, w co się pakowali.

Tyle że oni wcale nie musieli o tym wiedzieć. Na pewno posiadali jakieś informacje, inaczej by ich tu nie było, natomiast nie miał pojęcia, czego dotyczyły. Musieli w jakiś sposób wpaść na ślad bazy na Blackbirdzie, i to raczej nie dzięki Harrington — jej okręty nie zwolniły nawet po rozstrzelaniu dozorowców Danville’a, tak więc nie przeszukali szczątków i nie dowiedzieli się niczego ciekawego. Być może dlatego, że nie było czego przeszukiwać. Nie był tego pewien, bo w okolicy nie krążyły inne okręty należące do Masady, natomiast niszczyciel Power znajdował się na tyle blisko, by móc uzyskać wyraźny odczyt kursów i prędkości okrętów Królewskiej Marynarki.

Oznaczało to, że informacje musieli zdobyć na samym Graysonie. I tylko to jedno nie ulegało wątpliwości, bowiem baza powstała, nim Haven wplątało się w tę awanturę, a władze Masady były dziwnie małomówne w kwestii jej budowy. Musieli mieć pomocników na miejscu i najwyraźniej któryś z nich wpadł i zaczął sypać. A w takim przypadku na Graysonie nie mieli prawa wiedzieć, kto ich tu oczekuje — albo raczej powinien oczekiwać, gdyby się nie spóźnił. Cholera, przypominało mu to coraz bardziej cyrk na wrotkach, z których ktoś ukradł kółka, a na dodatek nie miał pojęcia, czego po nim oczekuje w takiej sytuacji Yu.

Wziął głęboki oddech i zajął się rozważaniem najgorszego scenariusza — przeciwnik odkrył istnienie bazy i dowiedział się, do jakich klas należą Principality i Thunder of God. I poinformował o wszystkim Harrington. Co by wówczas zrobił, będąc na jej miejscu? Na pewno nie przeprowadziłby frontalnego ataku — wysłałby niszczyciela po pomoc, a krążowniki trzymał w pobliżu Graysona, osłaniając go i mając nadzieję, że posiłki z systemu Manticore przybędą na czas.

Z drugiej jednak strony nie był nią, a ona była naprawdę dobra — wywiad marynarki zajął się nią bliżej po fiasku operacji „Odyseusz”. Mogła znaleźć sposób — albo przynajmniej uważać, że go znalazła — pokonania obu okrętów Haven, jeśli ocalałe jednostki graysońskiej floty związałyby skutecznie walką lokalnej produkcji okręty Masady. Nie potrafił sobie co prawda wyobrazić, jak mogłaby tego dokonać, ale nie zamierzał kategorycznie zakładać, że tego zrobić nie zdoła. Tylko gdzie w takim razie była, do ciężkiej cholery?!

Przyjrzał się ponownie graysońskiej formacji — jeżeli Harrington leciała tutaj, mogła znajdować się jedynie za nimi, na tyle blisko, by napędy dozorowców maskowały napędy jej okrętów przed sensorami znajdującymi się bezpośrednio z przodu. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, byłby pewien, że tak właśnie postąpił, ale Harrington zasłużenie cieszyła się opinią przebiegłego i nieortodoksyjnego taktyka. Mogła wyekspediować tylko te okręty, których napędy widział na ekranie, by sprowokować oba okręty Haven do ataku na pozornie bezbronnego przeciwnika, a sama znajdować się zupełnie gdzie indziej i czekać…

Odruchowo spojrzał na ekran ukazujący obraz Uriela — planeta była tak wielka, że tworzyła własną granicę wyjścia z nadprzestrzeni wynoszącą prawie pięć minut świetlnych. A to oznaczało, że Principality musiałby lecieć z maksymalnym przyspieszeniem przez dziewięćdziesiąt siedem minut, zanim mógłby wejść w nadprzestrzeń. Krążowniki Harrington mogły poruszać się z wyłączonymi napędami jako obiekty balistyczne po nabraniu stosownego przyspieszenia i czekać na kursie przechwytującym na każdego, kto by tego spróbował. Nie byłby w stanie ich wykryć, zanim nie znalazłyby się w zasięgu radaru, za to sam byłby doskonale widocznym celem od momentu, w którym włączyłby napęd. Co prawda nie doszłoby do klasycznego boju spotkaniowego, ale nawet pojedyncze salwy burtowe dwóch krążowników wystarczyłyby aż nadto, by zmienić jego niszczyciel w obłok gorącego gazu. Było to wykonalne, jeżeli Harrington wiedziała o nieobecności Yu i zakładała, że Principality będzie uciekał…

Zaklął w duchu ponownie i sprawdził czas — okręty graysońskie dotrą na miejsce za sto siedem minut, toteż jeśli miał zamiar uciekać, musiał to zrobić szybko. A to byłoby chyba najrozsądniejsze rozwiązanie. Thomas Theisman nie był tchórzem, ale zdawał sobie sprawę, co się stanie, jeśli okręty Honor Harrington wraz z graysońskimi uderzą na bazę i obecne w jej pobliżu jednostki, pozbawione siły ognia Thunder of God. Na dodatek, jeżeli posłała po pomoc, zjawi się tu ona znacznie wcześniej niż posiłki Ludowej Republiki. Nie wspominając już o takim drobnym szczególe, iż celem całej maskarady było zawładnięcie systemem Yeltsin bez wywoływania wojny z Gwiezdnym Królestwem Manticore. Wszyscy wiedzieli, że w końcu do niej dojdzie, ale nie był to ani czas, ani miejsce na jej rozpoczynanie.

Tyle że wojny mają to do siebie, że często wybuchają w nie planowanym czasie czy miejscu. Wyprostował ramiona, odwrócił się od ekranu i polecił:

— Połącz mnie z admirałem Franksem, Al.

— Niech pan nie będzie śmieszny, komandorze! — prychnął admirał Ernst Franks.

— Nie jestem śmieszny i zupełnie poważnie twierdzę, że okręty Harrington lecą zaraz za graysońskimi.

— Nawet jeśli ma pan rację, w co szczerze mówiąc, wątpię, to uzbrojenie, jakim dysponuje baza, wyrównuje szanse: najpierw zniszczymy jednostki Heretyków, a potem okręty Harrington.

— Panie admirale, nie byłoby ich tutaj, gdyby nie wiedzieli o bazie. — Theisman próbował panować nad nerwami. — A to oznacza, że…

— To nic nie oznacza, komandorze. — Franks zmrużył podejrzliwie oczy: słyszał plotki o komentarzu tego bezczelnego bezbożnika dotyczącym bitwy z HMS Madrigal. — To pańscy rodacy dostarczyli nam rakiety, zna pan więc ich zasięg i skuteczność. Nic, czym dysponują Heretycy, nie jest w stanie ich powstrzymać.

— Ale nie będzie pan miał do czynienia z graysońską obroną antyrakietową! A jeżeli uważa pan, że skuteczność obrony HMS Madrigal była porażająca, to nie ma pan pojęcia o możliwościach obronnych krążownika klasy Star Knight. I o tym, co ten krążownik potem z nami zrobi… sir!

— Nie wierzę, że tu leci! — warknął Franks. — A w przeciwieństwie do pana wiem dokładnie, jakie informacje mogli uzyskać Heretycy, nie będę uciekał przed duchami, komandorze! To zwykły zwiad mający sprawdzić mało prawdopodobnie brzmiące pogłoski. Nie odważyliby się zabrać okrętów tej niewiernej dziwki z orbity, by sprawdzać plotki, gdyż nie mogą wiedzieć, że Thunder of God nie ostrzela planety w czasie jej nieobecności.

— A jeżeli pan się myli, sir? — spytał Theisman z napięciem w głosie.

— Nie mylę się. A jeżeli nawet, tym razem to my dyktujemy warunki: rozstrzelamy jednostki Heretyków i zniszczymy okręty Harrington ogniem z bliskiej odległości, tak jak Madrigal.

Theisman zmełł w ustach przekleństwo — jeżeli Harrington znajdowała się tam, gdzie podejrzewał, to właśnie miał okazję wysłuchać projektu samobójstwa: co prawda, dość skomplikowanego, za to z gwarantowanym skutkiem. Skoro jeden niszczyciel parę dni temu skopał dupę Franksowi, to co z nim zrobią dwa krążowniki?

Pytanie było retoryczne, a dyskusja niemożliwa, bowiem do Franksa nie trafiały żadne argumenty. Za bardzo go skrytykowano za poprzednią taktykę i zdołał ocalić głowę wyłącznie dzięki argumentowi, że nie mógł nic poradzić na znacznie większy zasięg rakiet używanych przez Królewską Marynarkę, bo to właśnie spowodowało największe straty. Teraz sam miał przewagę zasięgu dzięki rakietom rozmieszczonym w bazie i był zdecydowany udowodnić, że wybronił się zgodnym z prawdą argumentem.

— W takim razie, jakie są pańskie rozkazy, sir? — zażądał Theisman.

— Okręty zgromadzą się za Blackbirdem, tak jak zaplanowano. Wyrzutnie bazy ostrzelają jednostki Heretyków, kiedy te znajdą się w zasięgu skutecznego ognia, a jeżeli jakiś okręt ich czy RMN przetrwa, wykończymy ich, mając równe prędkości w boju spotkaniowym.

— Rozumiem…

Był to zdecydowanie najgłupszy plan bitwy, o jakim Theisman kiedykolwiek słyszał przy uwzględnieniu siły obu stron. I nic nie był w stanie na to poradzić — mógł albo wykonać bezsensowne rozkazy, albo uciec, a sądząc po minie Franksa, to kazał on wycelować działa laserowe w Principality. Znając jego upór i tępotę, Theisman ani przez moment nie wątpił, że jeśli tamten zacznie podejrzewać, iż niszczyciel ucieka, każe go zniszczyć.

— Dobrze, sir — warknął i przerwał połączenie. A potem klął przez dwie minuty, aż echo niosło.


— Czterdzieści minut do celu, ma’am — zameldował Stephen DuMorne. — Odległość dziesięć koma sześć miliona kilometrów.

— Panie Venizelos, proszę skontaktować się z admirałem Matthewsem i poprosić go o otwarcie szyku — poleciła Honor. — Najwyższy czas się rozejrzeć.

Jeżeli Ludowa Republika dała fanatykom to, co podejrzewała, oboje z Matthewsem przekonają się o tym za około sto czterdzieści sekund.


— Wiedziałem! Kurwa, wiedziałem! — zaklął komandor Theisman.

Co prawda sensory niszczyciela nie były w stanie dostrzec napastników zza księżyca, ale obraz na ekranie pochodził z sensorów bazy. I pokazywał rozciągającą się na wszystkie strony formację dozorowców, za którą pojawiły się trzy sygnatury napędu znacznie silniejsze niż wszystkie pozostałe. Były to więc okręty Harrington, które właśnie przyspieszyły, przechodząc przez dotąd osłaniające je jednostki i ustawiając się w klasyczny szyk antyrakietowy. Okręty Królewskiej Marynarki odstrzeliły boje ECM i to, co pozostało z floty Graysona, praktycznie zniknęło z ekranów.


Admirał Matthews obserwował ekran taktyczny i czekał. Covington nadal nie miał pięciu wyrzutni, ale generatory osłon burtowych i wszystkie działa laserowe zostały naprawione w rekordowym czasie. Zdawał sobie jednak sprawę, że okręt, podobnie jak pozostałe, którymi dowodził, był praktycznie bezbronny wobec ataku, którego spodziewała się Honor Harrington. W pierwszym momencie przeraziły go możliwości, jakimi dysponowały według niej rakiety odpalane z naziemnych wyrzutni, ale na Honor zdawało się to nie robić większego wrażenia. Teraz nadszedł czas, by sprawdzić, czy jego strach był uzasadniony.

Jeżeli kapitan Harrington nie przesadzała, rakiety te mogły osiągać niewiarygodną prędkość stu siedemnastu tysięcy kilometrów na sekundę i dolatywać na odległość ośmiu milionów kilometrów, nadal dysponując napędami. Biorąc pod uwagę szybkość zbliżania się okrętów do księżyca, dawało to skuteczny zasięg ponad dziewięciu milionów kilometrów, a to oznaczało, iż powinni je odpalić właśnie… teraz.

— Odpalenie rakiet z księżyca — zameldował Rafael Cardones. — Zbliżają się z przyspieszeniem osiemset trzydzieści trzy kilometry na sekundę kwadrat. Będą tu za sto trzydzieści pięć sekund!


— Komandorze Venizelos, proszę rozpocząć realizację planu obronnego „Able” — poleciła Honor.

— Aye, aye, ma’am. Plan obronny „Able”.


Komandor Theisman zdołał przestać kląć, gdy okręty RMN wystrzeliły pierwsze antyrakiety. Spojrzał za to wściekle na porucznika Trottera. Porucznik nie był niczemu winien, ale na swoje nieszczęście należał do niewielu oficerów niszczyciela pochodzących z Masady i był pod ręką. Prawdę mówiąc, wydawał się całkiem sympatyczny, co postępowało dzięki stopniowemu zarażaniu się duchową zgnilizną od pozostałych, z Theismanem na czele, ale tym razem okazało się całkowicie bez znaczenia.

Czując na sobie wzrok dowódcy, Trotter zaczerwienił się i zrobił minę, która miała wyrażać upokorzenie, poczucie krzywdy i przeprosiny. Chciał coś powiedzieć, ale zastanowił się i zamknął usta, co spowodowało, że Theisman przestał się na niego gapić; wzruszył ramionami i utkwił wzrok na ekranie taktycznym.

W salwie było trzydzieści rakiet — więcej niż się Honor spodziewała. W dodatku były: duże, wredne i niebezpieczne. Każda ważyła sto sześćdziesiąt ton, czyli była ponad dwukrotnie cięższa od pokładowych pocisków HMS Fearless, a tę dodatkową masę wypełniały silniejsze napędy, lepsze systemy samonaprowadzania i pojemniejsze komputery, które trudniej było zdezorientować. Ponieważ jednak spodziewała się ich, Rafe Cardones i komandor porucznik Amberson, oficer taktyczny HMS Apollo, opracowali trójstopniowy plan obronny. Pierwszą linię obrony stanowiły antyrakiety Fearless, drugą wystrzelone z Apolla i Troubadoura, a trzecią — zajmującą się niedobitkami — sprzężone działka wszystkich trzech okrętów kierowane przez kontrolę ogniową okrętu flagowego.

Honor tymczasem pracowała przy swoim komputerze taktycznym, by na podstawie torów lotów rakiet wyśledzić ich wyrzutnie na powierzchni Blackbirda.

— Ostrzelać wyrzutnie, ma’am? — spytał Cardones po odpaleniu przeciwrakiet.

— Jeszcze nie.

Honor chciała zdobyć bazę, nie uszkadzając jej, choć zdawała sobie sprawę, że może się to okazać niemożliwe. Poza tym nie wiedziała jeszcze, z iloma i jakiej klasy okrętami przeciwnika będzie miała do czynienia — mogła się o tym przekonać albo szybko, w drodze konfrontacji, albo przeszukując bazę: gdzieś tam musiały istnieć dane albo osoby, które mogłyby jej udzielić potrzebnych informacji.

Druga salwa zawierała dokładnie tyle samo rakiet, a wystrzelona została po trzydziestu czterech sekundach. Zgodnie z danymi wywiadu, stacjonarne wyrzutnie Ludowej Republiki były trzystrzałowe i miały szybkostrzelność jednego odpalenia na trzydzieści do czterdziestu sekund. Wskazywało to, iż baza dysponuje trzydziestoma wyrzutniami, a więc powinny być trzy salwy, chyba że wywiad się mylił…

Z pierwszej salwy piętnaście rakiet przedarło się przez zewnętrzną obronę Cardonesa — miały lepsze środki radioelektroniczne, niż sądził wywiad, ale komputery już zmieniały obliczenia, dostosowując kolejność zagrożeń do aktualnej sytuacji i posyłając dane na pozostałe dwa okręty. Rakiety dzięki silniejszym napędom osiągały niewiarygodne prędkości — już leciały o połowę szybciej niż rakiety z jej krążownika, ale prędkość nie stanowiła cudownego środka gwarantującego niezniszczalność, a zasięg był tak duży, że dawał czas na zmiany w obliczeniach kursów przeciwrakiet.

Kolejne punkty na ekranie oznajmiły wystrzelenie trzeciej salwy i odruchowo przygryzła dolną wargę — z lewej strony za mocno. Poczuła krew. Przeciwnicy wystrzelili już dziewięćdziesiąt rakiet, czyli więcej, niż spodziewała się, że Haven przekaże fanatykom z Masady. Jeżeli wywiad pomylił się i nastąpi czwarta salwa, może zapomnieć o zajęciu nie uszkodzonej bazy i będzie musiała ją zniszczyć.

Cztery rakiety przeleciały przez środkową strefę obrony i komputery krążownika uaktywniły działka laserowe, nie przerywając naturalnie obliczeń kursów własnych przeciwrakiet dla trzeciej salwy, a dla pocisków z Apolla i Troubadoura dla drugiej salwy. Z dumą obserwowała eksplozje kolejnych rakiet. Ostatnia z prawej strony została zniszczona o trzydzieści tysięcy kilometrów od HMS Fearless.

Admirał Wesley Matthews miał serce w gardle, widząc ilość i przyspieszenie wrogich rakiet — pamiętał, co znacznie mniejsze i powolniejsze pociski zrobiły parę dni temu z flotą Graysona. Tylko że tym razem nie wpadli w zasadzkę, a okręty Królewskiej Marynarki budowali chyba czarownicy, nie inżynierowie!

Z bezbłędną precyzją i skutecznością kolejno likwidowały nadlatujące rakiety, tak że z pierwszej salwy ani jedna nie dotarła na tyle blisko, by stanowić jakiekolwiek zagrożenie.

Dyżurna wachta na mostku Covingtona zapomniała o chłodnym profesjonalizmie, wiwatując i klaszcząc niczym kibice na wyjątkowym meczu, a Matthews nie dołączył do nich tylko z jednego powodu. I nie było nim przekonanie, że powinien dawać przykład, czy brak aprobaty dla takiego zachowania. Powodem była świadomość, że gdzieś tam, skąd nadlatują rakiety, znajduje się przynajmniej jeden wrogi okręt dorównujący technicznie tym dowodzonym przez kapitan Harrington.


— Ostatnia, skipper — ocenił posępnie Hillyard. Theisman skwitował te słowa ponurym chrząknięciem.

Franks właśnie udowodnił, że jest nie tylko głupi, ale i rozrzutny — okręty Harrington przechwyciły i zniszczyły wszystkie rakiety z obu pierwszych salw bez strat własnych, udowadniając, jak doskonałą obroną przeciwrakietową dysponują. Gdyby cymbał poczekał z otwarciem ognia, aż zmniejszy się odległość, a tym samym czas, jaki komputery pokładowe mają na reakcję, najprawdopodobniej kilka z nich zdołałoby dotrzeć do celu. Ale nie — dla głupiego pajaca liczyła się tylko ilość, w efekcie czego zmarnował całkiem dobre i drogie rakiety.

Sprawdził swój ekran taktyczny — Harrington była oddalona o trzydzieści minut od księżyca, miał więc czas na małą poprawkę kursu, jeżeli naturalnie ten półgłówek nie weźmie jego manewru za próbę ucieczki. Końcowy efekt byłby taki sam, ale nie miał zamiaru ginąć bez osiągnięcia czegokolwiek. Wprowadził nowy kurs i skinął z zadowoleniem głową.

— Astrogator, proszę zgrać zmianę kursu z mojego komputera — polecił.

— Aye, aye, sir… Zgrane, sir.

— Proszę być gotowym do zmiany kursu na mój rozkaz. Poruczniku Trotter, zechce pan poinformować admirała Franksa, że za czternaście minut i sześć sekund zmienimy pozycję, by zwiększyć skuteczność ostrzału.

— Aye, aye, sir.

Tym razem Theisman uśmiechnął się do niego — w głosie Trottera, podobnie jak w głosie astrogatora, nie było bowiem śladu wahania.

Druga salwa została zniszczona wcześniej niż pierwsza, a czwarta nie nastąpiła, toteż Honor nieco się odprężyła. Szybkość, z jaką oddano trzy pierwsze salwy, wskazywała, że wywiad miał tym razem rację, choć naturalnie istniała możliwość, że ktoś na księżycu chciał być przebiegły i nie wystrzelił kolejnej salwy tak szybko, jak mógł.

— Nie sądzę, żebyśmy byli zmuszeni zbombardować bazę, Andy — powiedziała do Venizelosa, obserwując nadlatujące rakiety trzeciej salwy. — Nadal mam nadzieję, że…

Przerwało jej czerwone światełko alarmu i dźwięk syreny na jednym z ekranów.

— Trzecie stanowisko przeciwrakietowe odrzuciło główny plan ogniowy! — Dłonie Cardonesa migały na klawiaturze. — Nie mogę przejąć ręcznego sterowania!


Honor zacisnęła pięści, widząc, jak trzy rakiety przelatują przez lukę w systemie ognia, której nie powinno być.

— Baker Dwa! — warknął Cardones, nadal próbując usunąć awarię.

— Aye, aye, sir. — W kontralcie Wolcott słychać było napięcie, ale jej dłonie poruszały się na klawiaturze równie szybko jak dłonie Cardonesa. — Baker Dwa uaktywniony!

Jedną z rakiet zniszczyła przeprogramowana przez Wolcott antyrakieta z HMS Apollo, ale pozostałe dwie leciały dalej. Komputer HMS Fearless uznał je za zniszczone i teraz, po awarii trzeciego stanowiska, gorączkowo próbował przeprogramować sekwencję ogniową, zmieniając priorytety celów. Jeżeli nie zdoła zniszczyć rakiet, nim te zbliżą się na odległość dwudziestu siedmiu tysięcy kilometrów… Druga rakieta eksplodowała tuż przed osiągnięciem tej odległości, a lewoburtowa boja odciągnęła trzecią z kursu, ale zbyt późno. Rakieta detonowała sześć setnych sekundy później i krążownik zatoczył się pod gradem kilkunastu promieni laserowych. Lewoburtowa osłona wyłapała je wszystkie i większość zdołała odchylić lub pochłonąć, natomiast dwa przedarły się przez nią i przeszły przez pole siłowe, tracąc sporo energii, ale zdołały dotrzeć do burty. Kompozytowy pancerz ze spieków ceramicznych i stopów przyjął i odbił energię wystarczającą do rozprucia tytanowego pancerza okrętu graysońskiego, ale nie zdołał powstrzymać ich zupełnie — zawyły alarmy uszkodzeniowe.

— Bezpośrednie trafienie wyrzutni numer 4 i lasera numer 2! Trzeci magazyn amunicyjny zdehermetyzowany. Drugie stanowisko przeciwrakietowe wypadło z systemu ognia. Kontrola uszkodzeń próbuje je naprawić, ale ponieśli duże straty przy trafieniu lasera numer 2.

— Rozumiem — powiedziała ostro Honor, mając równocześnie świadomość, że i tak dopisało im szczęście. Zabitym i ich rodzinom nie robiło to jednak najmniejszej różnicy. Myśl o nich nie poprawiała samopoczucia Honor. Gdyby nie awaria sprzętu, nie doszłoby do tego.

— Stanowisko 3 w pełni sprawne, ma’am — zameldowała cicho Carolyn Wolcott, co Honor skwitowała kiwnięciem głowy i poleciła:

— Oficer łączności, proszę połączyć mnie z admirałem Matthewsem.

Po sekundzie na jednym z ekranów fotela kapitańskiego pojawiła się twarz Matthewsa.

— Jak zła jest sytuacja, kapitan Harrington? — spytał bez wstępów.

— Mogło być znacznie gorzej, straty są niewielkie, sir.

Widać było, że chciał coś powiedzieć, i ugryzł się w język, widząc wyraz prawej strony jej twarzy. Skinął bez słowa głową i czekał na ciąg dalszy.

— Za dwadzieścia siedem minut wyjdziemy poza Blackbirda — dodała. — Mogę zasugerować, żebyśmy zmienili szyk?

— Może pani, kapitan Harrington — odparł posępnie, ale z błyskiem w oczach. — Do wszystkich okrętów: proszę utworzyć formację do ataku!

Theisman odetchnął z ulgą, gdy Principality ruszyła i żaden „sojusznik” jej nie ostrzelał. Co prawda niszczyciel nie bardzo nadawał się do walki na małą odległość — miał silne uzbrojenie rakietowe, a słabą broń energetyczną, co przy tym dystansie musiało mieć fatalne skutki — ale Harrington w końcu popełniła błąd: skupiła siły, oblatując Blackbirda w poszukiwaniu ukrywających się za nim okrętów, dokładnie tak jak się spodziewał. Było to rozsądne posunięcie, jako że Harrington nie wiedziała dokładnie, z jakimi okrętami będzie miała do czynienia, nie chciała więc rozproszyć swych sił. Gdyby zdarzyło się na przykład, że niszczyciel natknąłby się na krążownik, zostałby zniszczony, nim dotarłyby doń pozostałe dwa okręty.

Posunięcie było tym bardziej rozsądne, że przeciwnik również musiał skoncentrować siły lub zaryzykować klęskę — dokładnie z tego samego powodu. Planując bitwę, nie wiedziała tylko o jednym — bo nie mogła wiedzieć. Nie miała pojęcia, jakim półgłówkiem jest Franks i jak słabym okrętem Principality. Ponieważ Franks nie mógł wygrać, niszczyciel nie miał cienia szansy na przetrwanie tej bitwy, a zdesperowany samobójca ma zupełnie inne opcje niż logicznie walczący zawodowiec.

Dlatego okręt Theismana przyspieszał, oblatując księżyc i kierując w tę samą stronę, co przeciwnik.


— Ogień do dowolnie wybranych celów! — poleciła Honor, ledwie na ekranie rozbłysły symbole oznaczające nieprzyjacielskie okręty.

Nie było czasu na ostrożność ani zaplanowanie tej bitwy — była to strzelanina z minimalnej odległości i wygrywał najczęściej ten, kto strzelił pierwszy.

Liczebność obu stron była prawie równa, a graysońskie dozorowce były większe i lepiej uzbrojone. No i jak dotąd nie odkryto wśród nadlatujących jednostek żadnego nowoczesnego okrętu. Z drugiej strony, sensory bazy przekazywały dane umożliwiające wycelowanie, zanim atakujący w ogóle zdołali ich dostrzec, dlatego też pierwsze strzały należały do okrętów Masady.

HMS Fearless targnął wstrząs — został trafiony z bezpośredniej odległości promieniem lasera, którego nie miała prawa powstrzymać osłona burtowa, i w efekcie stracił działo laserowe numer 9. Za jego rufą eksplodował graysoński dozorowiec, a Apollo został trafiony dwukrotnie w sekundowym odstępie. A potem atakujący odpowiedzieli ogniem. Covington został trafiony raz, a w rewanżu rozstrzelał dwa dozorowce, które znalazły się najbliżej. Niszczyciel Dominion wygrał pojedynek artyleryjski z niszczycielem Saul, zmieniając go w płonący wrak, ale sam został dosłownie rozpruty przez działa Troubadoura i zniknął w ognistej eksplozji. Para graysońskich dozorowców dopadła Power — siostrzaną jednostkę zniszczonego Dominiona — niczym zawzięte ogary i zmusiła do walki manewrowej na niewielką odległość.

Ernst Franks klął potępieńczo, widząc, jak nieprzyjacielskie okręty masakrują jego jednostki. Solomon zniszczył dwa dozorowce, ale walka toczyła się zbyt szybko i zbyt blisko, by jego komputery zdołały ją śledzić na bieżąco — ostrzelał już poważnie uszkodzony cel, a zaraz potem Power eksplodował i na sekundę ekrany zgłupiały. Gdy ponownie było na nich coś widać, pokazały znajdujący się prostopadłe przed dziobem krążownik HMS Fearless.

Był to ostatni obraz, jaki zobaczył Franks i reszta załogi — salwa burtowa okrętu Royal Manticoran Navy trafiła prosto w nie osłonięty dziób i ostatni krążownik zbudowany na Masadzie zmienił się w obłok stygnącego gazu.

Honor z napięciem wpatrywała się w ekran — jednostki przeciwnika były niszczone szybciej, niż oczekiwała, ale nadal nigdzie nie dostrzegła żadnego okrętu Ludowej Marynarki. Gdzie w takim razie znajdował się ten, o którym wiedzieli, że pozostał w systemie?! Skrzywiła się, widząc, jak kolejny graysoński dozorowiec zmienia się w ognistą kulę, ale pocieszające było, że dozorowców przeciwnika została mniej niż połowa, a jednostki Matthewsa rozstrzeliwały je kolejno z metodyczną pasją. No i nie mieli już żadnego dużego okrętu.

— Ster, kurs dwieście siedemdziesiąt — poleciła.

— Aye, aye, ma’am… Jest dwieście siedemdziesiąt.

HMS Fearless wykonał skręt, oddalając się od księżyca, by dać sensorom większe pole obserwacji i umożliwić im odnalezienie okrętu Haven. Honor miała pewność, że gdzieś tam był.


— Przygotować się do strzału! — polecił Theisman, obserwując jednym okiem poszarpaną powierzchnię Blackbirda, przesuwającą się w dole z coraz większą prędkością, a drugim dane przekazywane przez sensory bazy. — Uwaga, ognia!


— Skipper, za rufą! — krzyknął nagle komandor porucznik Amberson.

Alice Truman spojrzała na ekran i pobladła.

— Lewo na burt! Cała naprzód! — warknęła i krążownik skoczył do przodu, kładąc się równocześnie w ciasny skręt.

Ale było już za późno — dowódca niszczyciela, który pojawił się niespodziewanie za burtą, obliczył wszystko idealnie i pierwsza salwa rakiet detonowała tuż za nie osłoniętą rufą. Wiązki spolaryzowanego światła z impulsowych głowic laserowych rozpruły lewą burtę niczym olbrzymie pazury i na całym okręcie zawyły alarmy uszkodzeniowe.

— Zwrot na lewą burtę! — krzyknęła. — Sternik, zwrot na lewą burtę!

Druga salwa była już w drodze i niejako odruchowo zastanowiła się, dlaczego tamten ostrzeliwuje ją rakietami, zamiast użyć znacznie skuteczniejszej z tej odległości broni energetycznej, ale nie miała głowy, by się nad tym głębiej zastanawiać. Apollo zdążył wykonać zwrot, ustawiając się burtą do nadlatujących rakiet, i dwie pierwsze rozbiły się na osłonie, cztery kolejne detonowały tuż przed nią, dziurawiąc już poszarpaną burtę, a siódma minęła krążownik i detonowała z prawej burty. Dym i krzyki wypełniły mostek, a Alice Truman, blada jak śmierć, bezsilnie obserwowała, jak znika osłona prawoburtowa, a wrogi okręt manewruje, by zająć dogodną pozycję do salwy dobijającej.


Theisman warknął tryumfalnie, mając jednak pełną świadomość, że to przelotny tryumf. Mógł kolejną salwą zniszczyć krążownik, ale już mu przetrącił kręgosłup i Yu będzie w stanie bez trudu go dobić. Jego zadaniem zaś było uszkodzenie możliwie jak największej ilości okrętów RMN, zanim go zniszczą.

— Cel: niszczyciel! — warknął.

— Aye, aye, sir.

Principality skręciła ostro na prawą burtę, ustawiając się lewą, załadowaną, do Troubadoura, ale jego kapitan znał się na rzeczy. Królewski okręt odpalił z broni energetycznej salwę trzy razy potężniejszą, niż Theisman byłby w stanie oddać, i obrócił się, ustawiając dennym ekranem do nadlatujących rakiet. Principality wstrząsnęły kolejne trafienia, jej rakiety zaś poza dwiema — eksplodowały przy zetknięciu z ekranem. Te dwie ostatnie zostały zniszczone przez działka laserowe Troubadoura, który w następnej sekundzie obrócił się i oddał kolejną salwę z dział.

Tym razem Principality szybciej wykonał obrót i zdążył odpalić salwę z prawej burty, nim trafiły weń wiązki laserów i graserów, prując kadłub i otwierając kolejne przedziały głęboko we wnętrzu okrętu. Prawdę mówiąc, Theisman nie miał nawet czasu sprawdzić, jakich uszkodzeń doznał jego okręt, nim wydał komendę:

— Ster, kurs 093 na 359!

Principality runęła w dół ku księżycowi, wykręcając równocześnie tak, by ustawić się górnym ekranem ku Troubadourowi, podczas gdy niedobitki artylerzystów w gorączkowym pośpiechu ponownie ładowały nadające się jeszcze do użytku wyrzutnie. Jedyne ocalałe działo laserowe na lewej burcie zniszczyło graysoński dozorowiec, który nawet nie zaczął robić uniku, a potem niszczycielem targnęło, gdy lekki krążownik floty Graysona rozstrzelał przedni pierścień napędu celnym ogniem dział laserowych. Prędkość okrętu spadła, ekran zgasł, włączył się ponownie i tak pozostał, ale cztery ocalałe wyrzutnie lewej burty zameldowały gotowość, a Theisman zarządził obrót, by wziąć na cel lekki krążownik.

Nie zdążył — z góry spadł Fearless i huragan spolaryzowanego światła rozniósł lewą burtę niszczyciela, zupełnie jakby osłona lewoburtowa nie istniała.

— Osłona lewej burty nie istnieje! — krzyknął Hillyard. — Całe uzbrojenie lewoburtowe zniszczone! Awaryjne wyłączenie reaktora albo zaraz nas nie będzie!

Reaktor został natychmiast wyłączony, Principality przeszła na zasilanie awaryjne, a Theisman prawie się uśmiechnął. Jego okręt był wrakiem, ale osiągnął więcej niż cała flota tego zasrańca Franksa, więc nie było sensu niepotrzebnie marnować ludzi.

— Wyłączyć ekran! — polecił cicho.

Zszokowany Hillyard przyglądał mu się przez sekundę bez żadnej reakcji, po czym wcisnął czerwony klawisz na swojej konsolecie i ekran niszczyciela zniknął. Theisman przyglądał się temu spokojnie, zastanawiając się, czy zdążył na czas — wyłączanie ekranu było uniwersalnym sygnałem kapitulacji, ale Harrington mogła strzelić chwilę wcześniej. Albo nie być w nastroju do brania jeńców.

Okazało się, że zdążył. Troubadour podleciał z lewej burty, ciągnąc za sobą warkocz powietrza ze zdehermetyzowanych przedziałów, i Principality drgnął, uchwycony w wiązki promieni ściągających. Theisman odetchnął z ulgą — on i jego ludzie jeszcze pożyją. Choć wolał się nie zakładać, jak długo.

— Panie kapitanie, wywołuje nas HMS Fearless — zameldował cicho porucznik Trotter.

Загрузка...