ROZDZIAŁ XV

HMS Fearless zbliżał się do granicy wyjścia z nadprzestrzeni w systemie Yeltsin i tym razem Honor oczekiwała znalezienia się w normalnej przestrzeni w zupełnie innym nastroju. Troubadour wyprzedzał krążownik o pół minuty świetlnej, zaś na pokładach wszystkich trzech okrętów panowała całkowicie inna atmosfera niż wówczas, gdy opuszczali ten układ planetarny. Wyczuwało się determinację. Częściowo był to efekt radości z poruszania się z normalną szybkością, bowiem po dostarczeniu frachtowców do systemu Casca wracali w paśmie alfa, nie musząc przystosować prędkości do żółwiego tempa statków handlowych, które konwojowali tak długo, iż zapomnieli już, jak szybko normalnie latają okręty Royal Manticoran Navy.

To był powód mniej istotny — na zmianę nastrojów wpłynęły głównie konferencje, jakie odbyła z Alistairem i Alice Trumman, a których cel poznały załogi, czego nie omieszkała dopilnować. Bezpośrednim impulsem okazała się rozmowa z Carolyn Wolcott przyprowadzoną do jej kabiny przez Venizelosa.

Po wysłuchaniu relacji dziewczyny trafiła ją nagła cholera i skrystalizowało się postanowienie, do podjęcia którego nie zdołały jej zmusić wszystkie obelgi i przykrości, jakie dotknęły ją osobiście na Graysonie. Wszczęła śledztwo wśród załóg wszystkich trzech okrętów i dostała zimny prysznic. Co prawda niewiele kobiet i dziewczyn doświadczyło tak bezpośredniej napaści jak chorąży Wolcott, jednakże upokorzenia i obelgi okazały się znacznie powszechniejsze, niż się spodziewała — przypadków takich odkryto kilkadziesiąt, czyli takie traktowanie było regułą, nie wyjątkiem.

Podejrzewała, że dotychczasowe milczenie wynikało po części ze wstydu, po części zaś z podejrzeń takich, jakie żywiła Wolcott: co prawda nie przyznała się do nich wprost, ale dało się je wywnioskować z tego, co mówiła i jak mówiła. Nie ulegało wątpliwości, że w znacznej mierze uległość dziewczyny i bierność na lądowisku były winą Honor, podobnie zresztą jak i w innych przypadkach, bądź to dlatego, iż uznano, że skoro ona nie reaguje na obelgi, oczekuje takich samych zachowań po podkomendnych, bądź dlatego, iż upokorzone doszły do wniosku, że skoro nie wydrapała oczu żadnemu chamowi we własnej obronie, to tym bardziej nie zrobi tego dla innych. Oba wytłumaczenia były równie prawdopodobne, ale żywiła dziwne przekonanie, że większość załogi wybrała tę drugą wersję.

Świadomość własnej porażki spowodowała poza wściekłością coś ważniejszego — ukierunkowała ją i sprawiła, że przestała się wahać, jak ma dalej postępować. Większość z tego, co się stało, było rezultatem jej bierności, i choć przyjęła taką postawę w najlepszej wierze, nie tłumaczyło jej to. Natomiast nie ulegało również wątpliwości, że problem by nie zaistniał, gdyby męska część mieszkańców planety nie była bandą religijnie zboczonych, ksenofobicznych i szowinistycznych kretynów. Zdawała sobie sprawę, że nie wszyscy są tacy, ale było jej wszystko jedno. Miała dość.

Jej załogi również. Nadszedł czas ustawienia gospodarzy na właściwym miejscu i nauczenia ich szacunku. Podjęła tę decyzję i zdała sobie sprawę z dwóch rzeczy: po pierwsze, ulżyło jej i to znacznie, po drugie, miała za sobą milczące, ale zacięte poparcie załóg.

Nimitz zgadzał się z tym w zupełności, co wyraźnie dawał do zrozumienia za każdym razem, gdy jej myśli powracały do tego postanowienia. Tak było i tym razem, gdy czekała, aż DuMorne rozpocznie procedurę wychodzenia z nadprzestrzeni. Mruknął cicho i delikatnie złapał ją zębami za palec, gdy unosiła rękę, by go podrapać za uszami.

— A to zaiste przedziwne — mruknął porucznik Castairs i powiedział głośno: — Panie kapitanie, mam trzy sygnatury napędu przed dziobem, odległość dwie i pół sekundy świetlnej, kurs zbieżny i wyglądają jak dozorowce, ale nie pasują do żadnych znanych nam parametrów okrętów graysońskich.

— Tak? — McKeon uniósł głowę. — Proszę przełączyć odczyty na…

Umilkł, gdyż Castairs uprzedził polecenie i przesłał wszystkie dane na ekran taktyczny fotela kapitańskiego. McKeon nie przepadał za swoim oficerem taktycznym, ale zmuszony był przyznać, że Castairs bezwzględnie był profesjonalistą.

— Dziękuję — mruknął i zmarszczył brwi, przyglądając się temu, co pokazywał ekran.

Castairs właściwie zidentyfikował niespodziankę — sygnatury były zbyt słabe, by w grę mogły wchodzić jakiekolwiek inne jednostki niż okręty wewnątrzukładowe bez napędu przestrzennego, oficjalnie zwane w skrócie LAC, potocznie określane jako „drobnoustroje”. Zaliczały się do nich rozmaite typy w zależności od układu planetarnego, najczęściej dozorowce i kanonierki, czasami kutry torpedowe, ścigacze czy okręty celne. Grayson i Masada używały dozorowców pełniących także rolę kutrów torpedowych. Ich obecność w układzie była naturalna, ale miejsce nie bardzo — co robiły poza pasem asteroidów, czyli praktycznie poza systemem planetarnym? I dlaczego milczały? Jakakolwiek transmisja z Graysona mogła dotrzeć na Troubadoura nie wcześniej niż za szesnaście minut, ale dozorowce były tuż obok i zauważyły niszczyciel, bo gwałtownie zmieniały kurs. I nie odezwały się.

— Max?

— Sir?

— Domyślasz się, co one tu robią?

— Nie, sir — przyznał porucznik Stromboli — ale mogę dodać coś dziwnego: sprawdziłem zapisy astro: ich napędy pojawiły się dopiero jakieś czterdzieści sekund temu.

— Dopiero? — zdziwił się McKeon.

Dozorowce stanowiły niewielkie cele dla radaru, toteż nic dziwnego, że sensory Troubadoura nie wykryły ich, gdy miały wyłączone napędy. Natomiast sygnatury wszystkich trzech okrętów RMN były widoczne z daleka nawet dla tak prymitywnych sensorów jak lokalne. Jeśli dozorowce chciały się z nimi spotkać, to dlaczego dopiero po dziewięciu minutach włączyły napędy?!

— Dopiero, sir — potwierdził Stromboli. — Widzi pan, jaką małą mają prędkość? Tkwiły bez ruchu i dopiero przed chwilą ruszyły. Z początku oddalały się od nas z maksymalnym przyspieszeniem… o, widzi pan ten gwałtowny zakręt, sir?

Pytanie dotyczyło zielonej linii, która pojawiła się na ekranie taktycznym fotela.

— Potem zmieniły kurs o ponad sto siedemdziesiąt stopni na obecny, czyli spotkaniowy, sir.

— Potwierdza pan to, poruczniku Castairs?

— Tak, sir — słychać było, że oficer taktyczny jest zły na siebie, że nie zauważył tego pierwszy. — Zwróciłem na nie uwagę, dopiero gdy włączyły napęd, sir.

— Hmm — McKeon potarł czubek nosa, bezwiednie naśladując odruch Honor towarzyszący głębokiemu zastanowieniu.

Troubadour leciał z prędkością ledwie dwóch tysięcy sześciuset kilometrów na sekundę, nabierając dopiero szybkości po wyjściu z nadprzestrzeni, toteż do spotkania pozostało trochę czasu, ale zachowanie dozorowców było co najmniej dziwne.

— Czym różnią się od naszych, poruczniku Castairs? — spytał.

— Praktycznie wszystkim, sir. Mają zbyt mocne napędy, o dziewięć procent za niską częstotliwość impulsów radarowych i masę drobniejszych różnic. Naturalnie nie widzieliśmy wszystkich okrętów, jakimi dysponuje tutejsza flota, i nie otrzymaliśmy ich oficjalnych parametrów od władz Graysona, nie mogę więc porównać na przykład mas, ale ogólnie są raczej nietypowe.

— Nietypowe, to fakt — przyznał cicho McKeon. — Ale dozorowce nie mają hipernapędu, więc muszą należeć do graysońskiej floty… ciekawe, dlaczego nigdy nam nie powiedzieli o istnieniu takiej klasy? Oficer łączności, proszę przekazać pozdrowienia kapitan Harrington i spytać, czy chce, żebyśmy im się bliżej przyjrzeli.


Komandor Isaiah Danville siedział bez ruchu na pogrążonym w głuchej ciszy mostku dozorowca Bancroft. W powietrzu niemalże czuło się strach, rezygnację i bezsilność, a w rezultacie gotowość na śmierć. Na swój sposób mogło się to okazać pozytywnym bodźcem — ludzie mający pewność, że zginą, nie popełnią błędów wynikających ze strachu lub chęci przeżycia. Chęć mieli wszyscy, szansy nikt.

Danville zastanawiał się, dlaczego Bóg zdecydował się zabić ich wszystkich w taki właśnie sposób — wierzący nie kwestionuje Woli Bożej, ale miło byłoby wiedzieć, dlaczego umieścił flotyllę wprost na drodze pogan. Gdyby skierował ich trochę na bok, mogliby przeczekać bez napędu, nie zostając zauważeni. Tak, musieli zostać spostrzeżeni, skoro więc niemożliwością okazało się przeżyć…

— Odległość? — spytał cicho.

— Zbliża się do sześciuset tysięcy kilometrów, panie komandorze. Za trzydzieści dwie sekundy znajdą się w zasięgu naszych rakiet.

— Pozostać w pogotowiu i nie strzelać bez rozkazu — polecił. — Chcę ich mieć tak blisko, jak tylko się da.


Honor zamyśliła się głęboko — widziała dozorowce na ekranach krążownika i była tak samo zaskoczona ich obecnością i zachowaniem jak Alistair.

— I co, Andy? — spytała.

— Niby nie są groźne, ma’am, ale nie ma ich w naszej bazie danych o okrętach graysońskich. Nawet w informacjach od władz Graysona; przyznaję, że byłbym spokojniejszy, gdybym je tam znalazł.

— Ja też. — Honor z lekka przygryzła wewnętrzną stronę dolnej wargi.

Istniało wiele powodów, dla których ludzie Yanakova mogli pominąć jedną klasę drobnych, wewnątrzsystemowych okrętów, od zwykłego niedopatrzenia poczynając, ale nadal nie mogła znaleźć choćby jednego powodu, dla którego flotylla złożona z trzech takich okręcików znalazła się tak daleko od planety.

— Porucznik Metzinger, proszę ich wywołać — poleciła.

— Aye, aye, ma’am… Wywołuję. Minęło pięć sekund, potem dziesięć. W końcu porucznik Metzinger wzruszyła ramionami i zameldowała:

— Nie odpowiadają, ma’am.


— Wywołują nas, panie kapitanie — głos oficera łącznościowego był spokojniejszy niż powinien. — Potwierdzili, kim są. Nasze rozpoznanie okrętów jest właściwe. Mam odpowiedzieć?

— Nie. — Danville zacisnął usta.

A więc to rzeczywiście była eskorta konwoju dowodzona przez tę pozasystemową dziwkę. To znaczy, że Bóg w istocie był sprawiedliwy — skoro zdecydował, że nadszedł czas, by zginęli, dał im okazję do zabrania ze sobą tej, która bluźniła przeciw Jego Woli, przyjmując świętokradczo rolę należną mężczyźnie.

— Zrobią się podejrzliwi, jeśli nie odpowiemy, panie kapitanie — pierwszy oficer powiedział to tak cicho, że jedynie Danville mógł go usłyszeć. — Może powinniśmy spróbować ich oszukać?

— Nie uda nam się — odparł równie cicho Danville. — Za mało wiemy o używanych przez nich kryptonimach i zasadach łączności; zdradzimy się w pierwszym zdaniu. Lepiej niech się zastanawiają, kim jesteśmy i co tu robimy: to zwiększa nasze szanse.

Zastępca przytaknął bez słowa, a Danville ponownie skoncentrował się na ekranie, z którego zresztą ani na moment nie spuszczał wzroku. Okręty RMN miały większy zasięg tak rakiet, jak i broni energetycznej i nieporównywalnie lepsze środki aktywnej obrony przeciwrakietowej… tylko że jak na razie żaden z tych środków nie został uaktywniony, a znaleźli się już w zasięgu jego rakiet. Miał wielką ochotę otworzyć ogień, ale stłumił ją, wiedząc, że jedyna szansa, jaką miała jego flotylla, to salwa z najbliższej możliwej odległości. Jego atut stanowiło zaskoczenie oraz fakt, że tamci przybywali zbyt długo poza systemem, by wiedzieć, co się tu wydarzyło. Będą próbowali się z nim skontaktować, zastanawiając się, dlaczego nie odpowiada, a każda sekunda zbliżała nadlatujące okręty o trzy tysiące trzysta kilometrów do jego rakiet.


Na ekranie łączności fotela kapitańskiego pojawiło się oblicze komandora McKeona.

— Nie wiem, co się tu dzieje — przyznała Honor bez żadnych wstępów — ale lepiej będzie, jak pan im się przyjrzy, komandorze.

— Według rozkazu, ma’am. Prawdopodobnie mają jakieś problemy z łącznością. Nadal przyspieszają, kierując się ku nam, więc chcą nawiązać kontakt.

— Musiało zdarzyć się coś naprawdę poważnego, jeśli wszystkie trzy straciły radiostacje… proszę ich wywołać, gdy będą o jedną sekundę świetlną.

— Aye, aye, ma’am.


— Niszczyciel nas wywołuje, panie kapitanie — głos oficera łączności tym razem był napięty, o co trudno było mieć do niego pretensje: Troubadour przyspieszył, kierując się wprost na Bancrofta, i znajdował się już bliżej niż o jedną sekundę świetlną.

Czyli znacznie bliżej, niż Danville miał nadzieję. Niszczyciel był już w zasięgu broni energetycznej i nadal nic nie wskazywało, by jego dowódca coś podejrzewał. Oba krążowniki zaś weszły w zasięg skutecznego ostrzału rakietami.

— Poruczniku Early, proszę przygotować się do ostrzelania niszczyciela z dział laserowych — oznajmił formalnie Danville, żałując, że ma głos nie tak spokojny, jakby chciał. — Rakiety proszę wycelować w krążowniki.

Oficer taktyczny przekazał rozkazy na pozostałe okręty, używając kodowanej fali aktywnej, a Danville przygryzł wargę. Żeby niszczyciele jeszcze trochę się zbliżyły… jeszcze tylko troszeczkę… Cholera!


— Przecież to absurd! — warknął McKeon: znajdowali się o mniej niż sekundę świetlną od dozorowców, które nadal milczały jak zaklęte.

Wykluczając ogólnosystemową ciszę radiową, co było bez sensu, albo niezwykle poważną awarię łączności, co z kolei było niezwykle mało prawdopodobne, pozostawała tylko jedna możliwość — ktoś tu coś kombinował i na pewno nie była to Królewska Marynarka. Jeżeli były to na przykład jakieś dziwaczne ćwiczenia, to miał dość przymusowego w nich uczestnictwa.

— No dobrze, skoro chcą się bawić, to proszę bardzo! — zdecydował. — Panie Castairs, zechce pan oświetlić prowadzącego radarem, chcę mieć mapę ich kadłuba.

— Aye, aye, sir! — w zwykle chłodnym głosie oficera słychać było czystą radość i McKeon uśmiechnął się odruchowo.

To, co właśnie rozkazał zrobić sprowadzało się do omiecenia kadłuba wąską, ale silną wiązką radarową, i zwykle rozumiane było przez wszystkie floty jako odpowiednik zawołania ”te, durniu”. Przy tak małej odległości mogło popalić odbiorniki dozorowca, ale to już nie była jego sprawa. Odpowiadał po prostu nieuprzejmością na chamstwo i to, ile czasu ci tutaj byli odcięci od reszty galaktyki, nie miało znaczenia, bowiem zwyczaj wywodził się jeszcze z Ziemi, z okresu poprzedzającego kolonizację kosmosu.


— Co za…? — Early urwał, zagłuszony przez wycie alarmów.

Danville skrzywił się odruchowo, i podnosząc głos, by przekrzyczeć klaksony, rozkazał:

— Ognia!


HMS Troubadour nie miał szans na unik, bowiem lasery strzelają z prędkością światła, tak więc wiązka dociera do celu dokładnie w momencie, w którym sensory zaatakowanego informują go o tym. Każdy z dozorowców uzbrojony był w jedno działo laserowe i gdyby niszczyciel miał włączone osłony burtowe, prymitywna i słaba broń nie zdołałaby wyrządzić okrętowi żadnych szkód. Osłony jednak nie były włączone i trzy wiązki spolaryzowanego światła uderzyły w kadłub prawej burty w części dziobowej, prując pancerne płyty, dehermetyzując przedziały i niszcząc wszystko, co spotkały na drodze.

McKeon pobladł, czując gwałtowne szarpnięcie okrętu i słysząc wycie alarmów.

— Jezu, strzelają do nas! — Porucznik Castairs był bardziej rozzłoszczony niż przestraszony, ale jego uczucia nie miały dla McKeona żadnego znaczenia w tym momencie.

— Zwrot i obrót na burtę! — rozkazał, nie bawiąc się w formalności.

Sternik był równie zaskoczony jak wszyscy, ale dwadzieścia lat służby zrobiło swoje — myślenie zastąpiły odruchy i wykonał rozkaz, odwracając niszczyciel o dziewięćdziesiąt stopni, by skierować denny ekran w stronę dozorowców, równocześnie kładąc okręt w ostry skręt na lewą burtę, by uniemożliwić im strzały w nie osłonięty dziób. Zdążył w ostatnim momencie — sekundy po wykonaniu manewru kolejna salwa dział laserowych trafiła w ekran niszczyciela, nie wyrządzając mu żadnej szkody. Nastąpiło to dokładnie w chwili, w której na pokładzie HMS Troubadour rozbrzmiał sygnał alarmu bojowego.

McKeon poczuł lekką ulgę, ale błyskające na czerwono kody uszkodzeń na planie okrętu natychmiast przykuły jego uwagę. Nikt z załogi nie miał na sobie skafandra próżniowego, ponieważ niczego się nie spodziewali, a to oznaczało większe straty w ludziach niż przy takich samych zniszczeniach odniesionych w trakcie normalnej bitwy. Miał nadzieję, że zabitych będzie mniej, niż się spodziewał, podobnie jak liczył, iż krążowniki będą miały więcej szczęścia, bo Troubadoura mijały właśnie wystrzelone rakiety.

— Skipper, dozorowce właśnie ostrzelały Troubadoura — oznajmił z niedowierzaniem porucznik Cardones i prawie natychmiast zameldował: — Rakiety! Dolecą do nas za czterdzieści pięć sekund!

Honor przez moment z niedowierzaniem spoglądała na ekran, nie wierząc, że to, co widzi, jest rzeczywistością, nie koszmarnym snem. W następnej sekundzie ocknęła się i wyrzuciła z siebie serię rozkazów:

— Uaktywnić obronę antyrakietową! Ogłosić alarm bojowy! Ster, wykonać Zulu-2!

Chorąży Wolcott nacisnęła guzik alarmu bojowego umieszczony na pulpicie Cardonesa, wychodząc ze słusznego założenia, że jako oficer taktyczny będzie zbyt zajęty koordynacją obrony antyrakietowej.

— Aye, aye, ma’am — zameldował spokojnie bosmanmat Killian. — Jest Zulu-2.

Mimo flegmatycznego tonu reagował prawie tak szybko jak Cardones i HMS Fearless zaczął robić unik, choć brak mu było odpowiedniej prędkości do skutecznego wykonania tego manewru. Honor usłyszała ciche trzaski, gdy pazury Nimitza wbiły się w oparcie jej fotela, i nagle przypomniała sobie zagubionego i nieporadnego podporucznika sprzed paru lat. Po nieporadności nie pozostał nawet ślad — Rafe Cardones był doskonałym fachowcem, który wiedział, co robi. Na wystrzelenie przeciwrakiet brakowało czasu, toteż mógł zwalczać zagrożenie jedynie za pomocą sprzężonych działek laserowych, przejmując kontrolę od komputera. Kolejno zapalały się kontrolki gotowości sprzężonych laserów i generatorów osłony. Te ostatnie zaczęły działać w momencie, gdy wystrzelił pierwszy laser. Najbliższa rakieta zniknęła w ognistym wybuchu, po niej druga i następna. Komputer likwidował je zgodnie z klasyfikacją zagrożenia. Chwilę później eksplodowały kolejne, gdy do akcji włączyły się sprzężone działka laserowe HMS Apollo. Honor kurczowo zacisnęła dłonie na oparciach fotela, czując na szyi ogon Nimitza, ale tym razem ochrona treecata była nieskuteczna — zawaliła sprawę. Taka była brutalna prawda. Nie miała pojęcia, dlaczego graysońskie dozorowce tak się zachowały, ale pozwoliła im na to. Gdyby dowodzący flotyllą poczekał jeszcze kilkanaście sekund, nawet refleks Cardonesa nie byłby w stanie uratować krążownika, a mogłoby się okazać, że trzy zasmarkane drobnoustroje z zacofanej planety zniszczyłyby całą jej eskadrę.

Na szczęście tamten nie poczekał, a małe przyspieszenia rakiet nie tylko wydłużyły czas ich lotu, ale ułatwiły zadanie obronie. I nie były wyposażone w głowice laserowe tylko klasyczne, co oznaczało, że musiały trafić w okręt, aby wyrządzić szkody, a szanse na to malały z każdą sekundą. Uspokajała się powoli, już na trzeźwo oceniając sytuację. Znaczna część załogi jeszcze nie dotarła na stanowiska bojowe, ale kontrolki dział laserowych i graserów co do jednego informowały o pełnej gotowości do strzału.

— Panie Cardones — powiedziała spokojnie. — Może pan odpowiedzieć ogniem.


Komandor Danville zaklął z uczuciem. Nie brał udziału w pierwszej fazie operacji ”Jerycho” i z pewnym niedowierzaniem podchodził do informacji, że pojedynczy i do tego uszkodzony niszczyciel Royal Manticoran Navy zdołał zniszczyć dwa lekkie krążowniki i dwa niszczyciele, nim go rozstrzelano. Teraz zrozumiał, jak to było możliwe — Troubadour dostał dwa bezpośrednie trafienia i spadek prędkości wskazywał, że musiał mieć uszkodzony napęd, a obrócił się na burtę niezwykle szybko, kryjąc się za ekranem, przez który nie mogła przeniknąć żadna broń. Nie dość, że uciekła mu — jak się wydawało — pewna ofiara, to szybkość reakcji niszczyciela była niczym w porównaniu z szybkością reakcji krążownika. Bancroft i pozostałe jednostki należące do tej samej klasy miały ledwie po dziewięć tysięcy ton każda, wobec czego nie mogły posiadać magazynów amunicyjnych godnych tego miana. Konstruktorzy nie próbowali więc osiągnąć niemożliwego, lecz umieścili rakiety w zewnętrznych wyrzutniach na kadłubie. Każda była jednostrzałowa, ale ilość to rekompensowała. Dozorowce mogły dzięki temu pełnić w razie potrzeby rolę kutrów torpedowych, a porównać je można do jajek uzbrojonych w młoty kowalskie. Dlatego też starcia dozorowców z kanonierkami czy w ogóle drobnoustrojów między sobą były krótkie i niezwykle krwawe, często kończyły się wzajemnym zniszczeniem większości lub wszystkich biorących w nich udział jednostek. W konfrontacji z normalnym okrętem ich jedyną szansą było oddanie salwy z zaskoczenia, nim zostaną zmiecione przez artylerię pokładową zaatakowanej jednostki.

Flotylla, którą dowodził, przeprowadziła taki właśnie atak z pełnego zaskoczenia i minimalnej odległości. Wystrzelono ku dwóm celom łącznie trzydzieści dziewięć rakiet i przynajmniej jedna z nich powinna trafić.

A nie trafiła.

Wszystkie zostały przechwycone przez działka laserowe obrony przeciwrakietowej — ostatnia o tysiąc kilometrów od lekkiego krążownika. A w następnej sekundzie rozległ się ćwierkot oznaczający, że Bancroft został namierzony przez wrogi system celowniczy. Nie zważając na to, Danville dokończył desperacki manewr i porucznik Early odpalił rakiety z drugiej burty, mając pełną świadomość, że był to gest całkowicie bez znaczenia. Bóg zadrwił z nich i pozwolił, by zginęli, nie osiągając niczego.

Czyli za nic.


Aktywna obrona przeciwrakietowa była w pełni sprawna, choć Cardones zrezygnował z użycia ECM-ów z uwagi na zbyt małą odległość. W dodatku z danych, którymi dysponował, wynikało, że dezorientowanie graysońskich rakiet nowoczesnymi metodami radioelektronicznymi nie było konieczne — ze względu na ich prymitywność. Odpalił przeciwrakiety, ledwie dozorowce oddały drugą salwę, ale nadzorowanie ich pozostawił Carolyn Wolcott, a sam zajął się ważniejszą kwestią.

Wyrzutnie rakietowe krążownika zaczynały dopiero zgłaszać gotowość w przeciwieństwie do dział laserowych i graserów, od dłuższej chwili gotowych do strzału. Wprowadził namiary celów i ustalił kolejność strzelania i kwadratowy przycisk umieszczony na środku konsoli rozbłysł czerwienią na znak, że komputer artyleryjski przyjął rozkazy.

Cardones nacisnął guzik. Przez moment nic się nie działo, po czym bosmanmat Killian obrócił krążownik tak, by przez sekundę był zwrócony prawą burtą do dozorowców. Było to wszystko, czego potrzebował komputer artyleryjski. Wzdłuż burty rozbłysły kolejno wszystkie działa. Przy odległości niewiele większej niż ćwierć miliona kilometrów osłony burtowe dozorowców nie miały żadnych szans na powstrzymanie lawiny spolaryzowanego światła siejącego śmierć i zniszczenie. Promienie przeszły przez nie jak przez papier, a ponieważ każdy dozorowiec stał się celem dwóch działek laserowych i grasera, wszystkie przestały istnieć prawie równocześnie, zmienione w kule ognia, gazu i drobniutkich szczątków.

Загрузка...