ROZDZIAŁ VII

Sierżant major uśmiechnęła się, widząc Honor wchodzącą na matę. Pochodziła z planety Gryphon (oficjalnie Manticore B). Siła przyciągania Gryphona była ledwie o pięć procent większa od ziemskiego, czyli wynosiła około osiemdziesięciu procent panującej na Sphinxie, a na dodatek sierżant major była o dobre dwadzieścia centymetrów niższa, czyli miała znacznie mniejszy zasięg rąk i nóg. Poza tym miała prawie jeszcze raz tyle lat co Honor i należała do pierwszej generacji poddanej prolongowi, co znaczyło, że proces starzenia się został powstrzymany później niż w wypadku następnych pokoleń — rude włosy przetykała siwizna, a w kącikach oczu widniały zmarszczki.

Nie zmieniało to faktu, że z zawstydzającą Honor łatwością wycierała nią matę. Honor była wyższa i silniejsza, miała lepszy refleks i koordynację i, jak przekonała się, będąc jeszcze midszypmenem na wyspie Saganami, nie musiało to mieć większego znaczenia. Była w co najmniej równie dobrej kondycji jak ona, a ćwiczyła walkę wręcz ze czterdzieści standardowych lat dłużej i znała chwyty, których istnienia Honor nawet nie podejrzewała. Podejrzewała natomiast, że sierżant major jest zachwycona okazją (bo nie sposób było określić tego mianem wymówki), by dokopać starszemu rangą oficerowi floty.

Z drugiej strony rzecz ujmując, Honor zaczynała wracać do formy, a tego dnia naprawdę nie była w nastroju, by przyjąć kolejne upokorzenie.

Spotkały się na środku maty i przyjęły pozycje obronne. Honor nie uśmiechała się — miała zwyczajowo spokojny wyraz twarzy, ale wewnątrz gotowała się w niej złość i frustracja. Nie na przeciwniczkę, ale to akurat niczego nie zmieniało. Panowała nad tymi uczuciami i była w stanie je ukierunkować; jedynie ci, którzy ją dobrze znali, mogli po twardym wyrazie oczu zorientować się, jak poważne są to emocje.

Krążyły wokół siebie powoli, tkając rękoma złudnie łagodne wzory. Obie miały czarne pasy w coup de vitesse — sztuce walki opracowanej osiem wieków temu na Nouveau Dijon i łączącej w sobie to, co najskuteczniejsze we wschodnich i zachodnich odmianach walki wręcz.

W sali gimnastycznej zapadła cisza, gdy reszta obecnych przestała ćwiczyć i zaczęła je obserwować. Honor zdawała sobie z tego sprawę, ale w odległy, by nie rzec przytłumiony sposób, koncentrując uwagę i zmysły na przeciwniczce. Coup de vitesse był ofensywnym i twardym stylem stanowiącym połączenie samokontroli i zasady wykorzystywania każdego błędu przeciwnika z natychmiastową, pełną mocą. Miało to stanowić przeciwwagę dla wielkości i zasięgu zawodników rasy białej czy czarnej. Jego autorzy bezwstydnie wykorzystywali elementy wszystkich sztuk walki, od savate, przez sambo do tai chi, ale mniej obchodziła ich wysublimowana forma, bardziej czysta, skoncentrowana przemoc. Nie silili się na technikę obracania siły przeciwnika przeciwko niemu samemu, jak w większości wschodnich sztuk, lecz preferowali szybki atak, w pewnych przypadkach nawet kosztem koncentracji i obrony.

Jeden z kolegów Honor w Akademii, zafascynowany elegancją judo, porównał coup de vitesse do szermierki dwoma mieczami i było to bardzo bliskie prawdzie. Honor odpowiadała konieczność wytrenowania ruchów do etapu odruchów — w trakcie walki nie zastanawiała się, co powinna robić, reagowała instynktownie na ataki czy bloki przeciwnika. Nie musiała myśleć, przewidywać, co zrobi przeciwnik, i próbować układać własnej taktyki. Większość naprawdę dobrych w tej sztuce walki, jak choćby Babcock, była zbyt szybka na takie zabawy, a ustaliły na początku, że będą to w pełni kontaktowe starcia. Oznaczało to, że ta, która pozwoli sobie na nieuwagę, zapłaci za to poobijaniem.

Babcock rozpoczęła atak, markując cios lewą ręką, Honor więc zrobiła unik, prawą dłonią blokując prawą kostkę przeciwniczki, dzięki czemu uniknęła błyskawicznego kopnięcia w bok, a lewą przechwytując cios łokciem, który nastąpił zaraz potem. Sierżant major okręciła się na lewej stopie, używając siły bloku Honor do nabrania większej szybkości, i błyskawicznym ruchem zmieniła nogi, stając na prawej, a lewą wyprowadzając szybkie kopnięcie w tył. Które trafiło w próżnię, gdyż Honor wykorzystała przerwę na zmianę nóg, i Babcock jęknęła, czując jej pięść nad własną nerką.

Honor spróbowała objąć ją drugim ramieniem i przerzucić, ale przeciwniczka oklapła niczym marionetka, której przecięto nitki wyślizgując się z chwytu, i natychmiast zrobiła salto w tył z silnym wykopem. Jej stopa trafiła Honor w ramię, zmuszając do cofnięcia się, Babcock zaś odbiła się od maty niczym gumowa piłka i ruszyła do kolejnego ataku, którego nie zdołała jednak przeprowadzić, gdyż Honor przechwyciła ją w powietrzu i wybiła z trajektorii, rzucając oburącz o matę.

Babcock wylądowała twardo, ale już zaczynając przewrót, i zerwała się na nogi, nim Honor ją dopadła. Tym razem to Harrington jęknęła, czując wyprostowane i twarde jak stal palce trafiające w jej brzuch. Zgięła się, ale lewe ramię uniosło się odruchowo, blokując drugą część ataku major z siłą, która tą ostatnią dosłownie wstrząsnęła. Honor poczuła radosne uniesienie i kontynuowała atak, ale przeciwniczka miała w zanadrzu parę niespodzianek.

Tak do końca Honor nie była pewna, w jaki sposób znalazła się w powietrzu. Potem mata rąbnęła ją w podbródek i poczuła krew na wardze. Zrobiła przewrót i odbiła się, unikając ciągu dalszego ataku, nieruchomiejąc na kolanach. W tej pozycji zblokowała skrzyżowanymi nadgarstkami wyprowadzone kopnięcie w twarz i nagłym szarpnięciem przewróciła przeciwniczkę. Obie zerwały się i tym razem skoczyły ku sobie już z uśmiechami. I żądzą mordu w oczach.

— Mam nadzieję, że czujesz się lepiej?

Honor uśmiechnęła się krzywo spuchniętymi z jednej strony ustami, sprawdzając delikatnie językiem, gdzie dokładnie rozcięła sobie dolną wargę o zęby, i spojrzała prosto w oczy pytającego. Powinna nosić ochraniacz na twarzy, ale pozbawiało ją to połowy przyjemności, a siniaki stanowiły niewielką cenę. Czuła się naprawdę dobrze, bo rozłożyła na łopatki sierżant major Babcock trzy razy, sama przegrywając tylko cztery.

— Prawdę mówiąc tak. — Oparła się o szufladę, bawiąc się przerzuconym przez szyję ręcznikiem.

Nimitz wskoczył na ławkę i potarł głową o jej udo, mrucząc przy tym głośniej, niż zdarzyło mu się to w ciągu paru ostatnich dni. Jako empata był wrażliwy na jej nastroje; uśmiechnęła się, gładząc go po grzbiecie.

— To się cieszę — stwierdził admirał Courvosier, ubrany w wypłowiały strój gimnastyczny i opadł z westchnieniem na ławkę. — Ciekawi mnie, czy sierżant major ma świadomość, ile frustracji na niej wyładowujesz.

Honor przyjrzała mu się uważniej i westchnęła.

— Nigdy nie zdołam pana oszukać, prawda?

— Tego nie byłbym aż tak pewien, powiedzmy, że znam cię wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co myślisz o naszych gospodarzach.

Zmarszczyła nos potwierdzająco i usiadła obok, przyglądając się nieuważnie świeżym plamkom krwi na swojej gi.

Sytuacja nie uległa poprawie, zwłaszcza odkąd ambasada Ludowej Republiki Haven włączyła się do akcji, a ponieważ niemożliwe było uniknięcie kurtuazyjnych wizyt między oficerami czy załogami jej okrętów a jednostek gospodarzy, wiedziała, że dyskomfort, jaki sprawiała tym ostatnim, zaczął oddziaływać na pozostały kobiecy personel Royal Manticoran Navy.

Nimitz przestał mruczeć i przyjrzał się jej z niesmakiem, zgadując, dokąd zmierzają jej myśli. Według niego Honor zbyt wiele czasu marnowała, martwiąc się różnymi bzdurami, toteż dał temu wyraz, łapiąc ją za ucho. A raczej zamierzał dać, bo znała go równie dobrze, jak on ją i przechwyciła go w połowie ruchu, przenosząc na kolana, skąd zamachy na całość jej małżowin usznych były znacznie trudniejsze.

— Przykro mi, sir. Wiem, jak ważne jest, żebyśmy wszyscy panowali nad nerwami… powtarzam to sobie i innym do znudzenia, ale przyznaję, że nie spodziewałam się, że sama będę tak wkurzona. Oni są tak… tak…

— Zakłamani? — podpowiedział. — Uparci?

— To i gorzej. Wystarczy, żebym weszła do pokoju, a zamykają się, jakby im ktoś gęby pozaklejał i powietrze spuścił.

— Uważasz, że ten opis pasuje również do admirała Yanakova? — spytał łagodnie.

Wzruszyła z irytacją ramionami.

— Prawdopodobnie nie — przyznała. — On jest jeszcze gorszy: tamci przyglądają mi się jak groźnemu i obrzydliwemu robalowi, a on tak bardzo próbuje zachowywać się naturalnie, że podkreśla w ten sposób, w jak niewygodnej jest sytuacji i co naprawdę czuje. A fakt, że nawet dawany przez niego przykład nie potrafi zmusić pozostałych choćby do takich prób, doprowadza mnie do szału; zadusiłabym ich własnoręcznie, gdybym mogła.

Umilkła, westchnęła i jakby zapadła się w sobie.

— Sądzę, że chyba miał pan rację: Admiralicja źle wybrała oficerów do tej misji, sir — powiedziała cicho. — To, że jestem kobietą, tak ich dusi, że nie są w stanie myśleć o niczym innym.

— Być może — Courvosier skrzyżował ręce na piersiach. — Jednak jesteś królewskim oficerem, a oni muszą się przyzwyczaić do starszych rangą oficerów płci żeńskiej, mogą więc zacząć od zaraz i oszczędzić nam kłopotów później. Takie jest stanowisko MSZ i choć ja zabrałbym się do tego nieco inaczej, zgadzam się z ich ogólną oceną sytuacji.

— A ja nie — odparła powoli, drapiąc Nimitza za uszami. — Sądzę, że lepiej byłoby zaoszczędzić, im szoku, dopóki traktat nie zostanie podpisany i ratyfikowany, sir.

— Pierdoły! — prychnął. — Tak naprawdę chodzi ci o to, że byłoby lepiej, gdybyśmy nie posłuchali Langtry’ego i ostrzegli ich, że jesteś kobietą.

— Chyba nie, sir. Sądzę, że to raczej sytuacja bez wyjścia, a Admiralicja popełniła błąd, wybierając mnie. Według wersji rozpowszechnianej tu przez Haven, jestem największym żądnym krwi maniakiem po Wladzie Palowniku, zwanym Draculą. Nie mogę sobie wyobrazić nikogo innego, o kim mogliby opowiadać takie brednie, nadając im pozory prawdy. O mnie po Basilisku mogą, i to jak widać skutecznie.

Pochyliła głowę, nadal głaszcząc Nimitza, a Courvosier przez długą chwilę miał okazję podziwiać czubek jej głowy w całkowitym milczeniu, Wreszcie wzruszył ramionami i oznajmił:

— Twoja służba w systemie Basilisk była głównym powodem, dla którego Admiralicja wybrała właśnie ciebie. Nie patrz na mnie z takim zaskoczeniem, tylko pomyśl. Ich Lordowskie Mości uważali, a MSZ zgodził się z nimi, że władze i mieszkańcy Graysona uznają to, co wydarzyło się tam, za ostrzeżenie dotyczące tego, co może zdarzyć się tutaj. Mnie wyznaczono, gdyż cieszę się reputacją dobrego stratega, ciebie zaś, bo jesteś doskonałym taktykiem, masz odwagę… i jesteś kobietą. Miałaś być żywym, oddychającym i gadającym przykładem na to, jak bezwzględna jest Ludowa Republika i jak dobre potrafią być kobiety oficerowie Królewskiej Marynarki.

— Cóż… — Honor prawie się skrzywiła na myśl, że może cieszyć się jakąkolwiek „reputacją” poza szeregami RMN. — Nadal sądzę, że się pomylili, sir. Albo że tym razem Haven okazało się sprytniejsze. Jestem bardziej przeszkodą niż pomocą dla pana, sir. Oni tutaj nie są w stanie myśleć logicznie na mój temat dlatego, że jestem kobietą. To ich przerasta.

— Wierzę, że to się zmieni — powiedział cicho Courvosier. — Może potrwać, fakt, ale nikt nie wyznaczał mi żadnego limitu czasowego, gdy wyruszaliśmy.

— Wiem — przewróciła Nimitza na plecy i podrapała go po brzuchu, po czym wstała i spojrzała prosto w oczy rozmówcy. — Tym niemniej sądzę, że powinnam usunąć się z równania, sir. Przynajmniej dopóki nie doprowadzi pan do tego, by sprawy zaczęły zdążać we właściwym kierunku.

— Naprawdę? — Courvosier uniósł brwi.

— Naprawdę — przytaknęła poważnie. — Ta myśl chodziła mi po głowie od chwili przybycia na pokład Yanakova i dlatego nie wysłałam dotąd reszty konwoju z taką eskortą, jak planowałam.

— Tak też mi się wydawało — Courvosier przyjrzał się jej z namysłem. — Chcesz dowodzić eskortą?… Nie wiem, czy to najlepszy pomysł, Honor. Ci z Graysona mogą odczytać to jako ucieczkę, a więc dowód, że „zwykła kobieta” nie potrafi wytrzymać napięcia.

— Być może, ale nie bardzo jestem w stanie wyobrazić sobie, w jaki sposób mogłabym wywołać gorsze reakcje z ich strony niż te, które już wywołałam samą swoją obecnością. Jeśli zabiorę Apolla, tutejszym dowódcą zostanie Jason Alvarez, który nie wydaje się mieć specjalnych problemów z miejscowymi oficerami. Naturalnie nie licząc tych, którzy uważają, że jest nienormalny, bo przyjmuje rozkazy od kobiety. Może do mojego powrotu osiągnie pan taki postęp w rokowaniach, że moja obecność przestanie mieć znaczący wpływ na ich wynik.

— Nie wiem… — Courvosier poskubał dolną wargę. — Jeśli zabierzesz oba krążowniki, nasza demonstracja siły znacznie straci na wymowie. Wzięłaś to pod uwagę?

— Wzięłam, sir. Widzieli już oba okręty i będą wiedzieć, że wrócimy; to powinno wystarczyć. Poza tym Alicja jako mój zastępca jest wyższa starszeństwem od każdego mężczyzny oficera… lepiej, żebyśmy obie na pewien czas zniknęły, sir.

Nie przekonała go, ale w jej wzroku była prawie prośba i tyle smutku, że zrobiło mu się jej żal. Zdawał sobie sprawę, jak bolało ją zachowanie gospodarzy, tym bardziej, że było całkowicie niesprawiedliwe. Widział, jak opanowuje złość i nerwy, zmuszając się do uprzejmości w stosunku do mężczyzn uważających ją, w najlepszym wypadku, za wybryk natury. I wiedział też, że była przekonana, iż swą obecnością utrudnia mu wykonanie zadania. Być może miała rację, ale najważniejsze było to, że wierzyła, iż tak właśnie jest, a świadomość, że co prawda nie z własnej winy, ale jednak utrudnia rozmowy, wykończyła ją. Stała się zła, niespokojna i bardziej zdesperowana, niż sądził. Zamknął oczy i rozważył jej propozycję na tyle starannie i obiektywnie, na ile potrafił.

Nadal uważał, że popełniała błąd — był oficerem floty, nie dyplomatą — zdawał sobie jednak sprawę, na ile uprzedzenia kształtowały punkt widzenia. To, co dla niej było sensownym taktycznym odwrotem, mogło przez gospodarzy zostać odebrane zupełnie inaczej. Istniało zbyt wiele implikacji i zbyt wiele możliwości błędnej interpretacji wzajemnych zachowań, by nie wiedział, kto ma rację.

Otworzył oczy, przyjrzał się jej ponownie i zrozumiał, że w tej chwili naprawdę nie ma dla niego żadnego znaczenia, co jest słuszne, a co niewłaściwe. Była przekonana, że ma rację, i jeśli nie pozwoli jej odlecieć, a z jakiegoś powodu do podpisania traktatu nie dojdzie, nigdy nie przestanie się o to obwiniać i zrezygnuje z dalszej służby w Królewskiej Marynarce, co byłoby wielką i bezsensowną stratą dla wszystkich.

— Nadal planujesz zabrać ze sobą Troubadoura? — spytał w końcu.

— Nie wiem… — potarła nos. — Myślałam, że lepiej będzie go tu zostawić, sir.

— Jeden niszczyciel nie zrobi żadnej różnicy ani w praktyce, ani w teorii, a pierwotne założenie było słuszne: eskorcie przyda się jednostka zwiadowcza, i niszczyciel jest idealny do tej roli. Choćby po to, by sprawdzić informacje o zwiększonej aktywności piratów w tym rejonie.

— Mogę do tego celu użyć Apolla… — zaczęła, ale umilkła, widząc, że Courvosier zdecydowanie kręci głową.

— Możesz, ale zbyt jednoznaczne byłoby zabranie stąd obu okrętów dowodzonych przez kobiety, a zostawienie tych, których kapitanami są mężczyźni. Nie sądzisz?

Przekrzywiła głowę, zastanawiając się, i po chwili przytaknęła.

— Może pan ma rację… — wzięła głęboki oddech i spytała: — Czy mam pańskie zezwolenie, sir?

— Masz — także westchnął i uśmiechnął się smutno. — Znikaj, ale żadnego marudzenia i opóźniania powrotu! Masz tu być za jedenaście dni i ani minuty dłużej. Jeśli przez ten czas nie dojdę do ładu z tą bandą tępych bigotów, niech idą do diabla!

— Tak jest, sir! — uśmiechnęła się z widoczną ulgą i opuściła wzrok, po czym dodała bardzo, bardzo cicho: — I… dziękuję, sir.


— Proszę spojrzeć, sir!

Komandor Theisman odwrócił się wraz z fotelem w stronę, z której dobiegał głos jego zastępcy, i uniósł brwi, widząc rozjarzone na głównym ekranie sygnatury napędów.

— Fascynujące, Allen — ocenił, wstając i podchodząc bliżej. — Mamy pozytywną identyfikację, kto jest kto?


— Z absolutną pewnością nie, sir. Śledzimy ich od trzech godzin. Minęli już połowę drogi, co w połączeniu z kursem, odległością i przyspieszeniem wskazuje jednoznacznie, że ich cel nie leży w tym układzie planetarnym, a więc to musi być konwój. A w takim razie te pięć jaśniejszych punktów to frachtowce, a trzy pozostałe, ciemnoczerwone, to okręty eskorty. Najprawdopodobniej dwa krążowniki i niszczyciel.

— Hmm — Theisman potarł podbródek. — Mamy tylko sygnatury napędu i żadnych informacji o masach… mogą być dwa niszczyciele i krążownik. Może Harrington została z okrętem flagowym na orbicie i wysłała pozostałe.

— Nie uważam, żeby to było prawdopodobne, sir. Wie pan, jak groźni stali się ostatnio piraci w tych rejonach — sprzeciwił się pierwszy oficer z porozumiewawczym uśmieszkiem.

Theisman jednak nie był do końca przekonany.

— Królewska Marynarka jest dobra w służbie eskortowej. Jeden lekki krążownik i dwa niszczyciele zrobiłyby bez trudu porządek z każdą bandą piratów, o czym wiemy równie dobrze jak oni.

— Myślę jednak, że ten to Fearless, sir — pierwszy oficer wskazał na jeden z ciemnoczerwonych symboli. — Z tej odległości nie ma szans na odczyt, ale sygnatura napędu jest większa niż pozostałych. Myślę, że przodem leci niszczyciel, a pozostałe okręty stanowią bezpośrednią osłonę konwoju… Moglibyśmy się zbliżyć do Graysona i sprawdzić, jaka jednostka pozostała na orbicie, sir.

— Zapomnij o tym — zgasił go Theisman. — Patrzymy, słuchamy i nie zbliżamy się do planety. Mogą mieć przestarzałe sensory, ale wystarczy, żeby mieli szczęście. Poza tym RMN na pewno dysponuje dobrym sprzętem, a jeden okręt eskorty prawdopodobnie pozostał na orbicie.

Pierwszy niechętnie przytaknął — od czasu starcia w systemie Basilisk Ludowa Marynarka nauczyła się, że elektronika, w którą wyposażona jest Royal Manticoran Navy znacznie przewyższa ich własną. O ile — to nadal stanowiło temat tak oficjalnych, jak i nieoficjalnych dyskusji, natomiast wystarczająco do myślenia dawał prosty fakt: w układzie Basilisk lekki krążownik dowodzony przez Harrington i mający zaledwie osiemdziesiąt pięć tysięcy ton zniszczył całkowicie rajdera mającego prawie osiem milionów ton. Rozsądek nakazywał ostrożność — dzięki temu niespodzianki byłyby przyjemne jedynie wtedy, gdyby doszło do faktycznej konfrontacji poziomów technicznego zaawansowania obu stron.

— W takim razie co robimy, sir?

— Doskonałe pytanie… Wiemy, że większość eskorty odlatuje, a jeśli udają się do systemu Casa, wrócą nie wcześniej niż za dziesięć dni. Daje nam to dość czasu, zakładając, że te dupki będą wiedziały, jak należy go wykorzystać… Obudź maszynownię, Al.

— Jaki mamy wziąć kurs, sir? Na Endicott czy na Blackbirda?

— Endicott. Musimy poinformować o wszystkim kapitana Yu. I Simondsa, ma się rozumieć. Kurier z Blackbirda leciałby zbyt długo, więc zawieziemy nowiny osobiście.

— Tak jest, sir.

Theisman wrócił na swój fotel, obserwując powoli przesuwające się po ekranie znaki. Konwój poruszał się z przyspieszeniem mniejszym niż dwieście g, a na mostek spływały meldunki o gotowości poszczególnych działów jego okrętu. Potwierdzał i nie wydawał żadnych rozkazów — spieszyć się nie musiał, a chciał mieć pewność, że żadna z obserwowanych jednostek nie zawróci.

Theisman czekał prawie trzy godziny, nim obserwowane jednostki osiągnęły prędkość czterdziestu czterech tysięcy kilometrów na sekundę i przekroczyły granicę nadprzestrzeni.

— Dobrze, Al, zabieramy się stąd — rozkazał, gdy konwój zniknął z ekranów.


Niszczyciel o masie siedemdziesięciu pięciu tysięcy ton, oficjalnie należący do Masady i nazywający się Principality, choć jego wiszący nadal w mesie herb głosił, że nazywa się Breslau i należy do Ludowej Republiki Haven, drgnął i powoli oddalił się od pasa asteroidów, w którym się dotąd ukrywał. Badając drogę przed sobą pasywnymi sensorami, leciał naprawdę wolno, ale jego dowódca był spokojny — okrętom nie groziło ani wykrycie, ani starcie, gdyż nie licząc jedynej w systemie jednostki RMN, żadna nie była w stanie rozwinąć takiej jak on prędkości, a tamta znajdowała się za daleko. W pasie asteroidów mieściły się stacje wydobywcze, wokół których panował naprawdę duży ruch, i rejony te Principality omijała jak zakażone. Jak długo uważał, gdzie jest i leci, używając niewielkiej części mocy, lokalne sensory nie miały prawa go wykryć. Zaś czujniki okrętu Królewskiej Marynarki nie powinny. Theisman zresztą robił, co mógł, by to nie nastąpiło, jako że wykrycie jego niszczyciela byłoby katastrofalne dla planów Ludowej Republiki… nie wspominając już o tym, iż kapitan Yu zrobiłby z jego jaj naszyjnik, gdyby tak się stało.

Minęły kolejne długie i nużące godziny, nim niszczyciel znalazł się na tyle daleko od Graysona, by mógł zwiększyć szybkość i oddalić się łagodnym łukiem od pasa asteroidów. Sensory pokładowe były w stanie wykryć każdy statek na długo przed tym, nim jego czujniki zdołałyby zasygnalizować obecność niszczyciela, toteż mógłby spokojnie zmienić kurs lub wyłączyć napęd. Zwiększał więc spokojnie prędkość, wylatując z systemu. Musiał znaleźć się co najmniej trzydzieści minut świetlnych od planety, by móc wejść w nadprzestrzeń, a z tej odległości nikt na orbicie Graysona nie był w stanie tego odkryć.

Gdy był już w nadprzestrzeni, Theisman odetchnął z ulgą — kolejny raz mu się udało niepostrzeżenie wykonać zadanie. Teraz pozostało tylko dopilnować, by informacje dotarły do kapitana Yu, i czekać, co też zrobi Simonds.

Загрузка...