13. CORAZ MNIEJ CZASU

Dziewiętnastego żeńca przygotowania do Inauguracji zostały praktycznie zakończone. Wokół Wielkiej Itinery wzniesiono już dziesiątki trybun. Kolosalne figury poprzedników nowego Navigatora spowijały girlandy kwietne. Na fluviarach wzdłuż rzeki Zielonej lud florentyński zgromadził tony zbędnych sprzętów i makulatury. Sterty te miały zapłonąć o zmierzchu jako symbol odchodzącej epoki. Równocześnie stosy inauguracyjne stwarzały dla Florentyńczyków wyjątkową okazję darmowego pozbycia się rzeczy zbędnych. Do przedmiotów, których najchętniej wyzbywały się officja publiczne i scuole, najczęściej należały podobizny ustępującego Navigatora i kodeksy z jego wystąpieniami. Sic transit gloria mundi!

Przygotowano również tysiące ogni greckich i balonów. W tabernach i mercatoriach ustawiono "żywe wystawy". Na nich urodziwe puellki demonstrowały garderobę w barwach patriotycznych lub pozbawione jej demonstrowały doskonałość fizyczną. Wysprzedano do ostatniego miejsca wejściówki na punkty widokowe na pergulach i menianach wzdłuż trasy przejazdu Navigatora. Równocześnie trwała niesamowita mobilizacja sił sekuryckich i vigilianckich. Zabezpieczano dachy i strychy, studzienki kloaczne i okienka do cavern, nasilono penetrację FOI wśród grup subkulturowych.

Pełną parą pracowały wytwórnie memuarników, niezliczone matryce powielały twarz Cedrusa na chitonach i chorągiewkach, czarkach i kraterach, a nawet deskach kuchennych. Zdwojone obroty notowały oficyny wydawnicze. Szczególnym powodzeniem cieszyły się "Wieszczby na nową navigaturę" sporządzane przez rzekomo natchnionych heruspików.

Około południa Rufo Ruffix pozbył się wreszcie Kasjusza Longinusa, któremu towarzyszył przy śniadaniu na Wzgórzu Kurialnym. Faktyczny zastępca Cedrusa traktował nominalnego zastępcę przywódcy jako uciążliwy balast, pozbawiony władczych kompetencji. ProNavigator był zawsze figurą trochę śmieszną, musiał kontentować się rolą satelity, świecić światłem odbitym, choć, jak trafnie zauważył jeden z mediaferrantów, każdego ProNavigatora dzieli od głównego stolca co najmniej jedna kadencja lub mały kawałek ołowiu.

Po przybyciu do FOI silny człowiek Cedrusa spożył południowy posiłek z Marcellisem. Później zwiedził cały podziemny kompleks i z gorliwością zeloty zanurzył się w archiwaliach. Gdyby cokolwiek wymagało dodatkowych wyjaśnień, ustępujący prefectissimus przydzielił mu do pomocy zaprzysiężoną complementarkę, a poza tym dał całkowicie wolną rękę. Rufo jak lis, który znalazł się w kurniku, rzucił się buszować w najgłębszych tajemnicach Archipelagu. Z konieczności przelatywał jedynie sumaryczne regesty, zatrzymując się na dłużej przy indexach dotyczących obronności lub analizach na temat penetracji kraju przez obce agencje.

Z pewnym rozbawieniem przeczytał akta osobowe Cedrusa i własne. Przez wąskie wargi prześlizgnął się uśmieszek.

– O durnie!

I naraz coś go zastanowiło. Jeszcze raz przywołał menscompterowe indexy.

– Brakuje pozycji indexowej między 456 a 458, czyżby błąd w numeracji? – zwrócił się do complementarki.

– Materiał jest niedostępny – odpowiedziała sucho officjałka.

– Nawet dla mnie? Co to znaczy?

– Jest to zespół, który można odtworzyć wyłącznie na polecenie prefectissimusa i urzędującego Navigatora.

– A co to takiego? Tajemnice łóżkowe członków Arbitriatu?

– Nie znam szczegółów – odpowiedziała sucho – ale mogę poprosić szefa.

Marcellis zjawił się po paru pacierzach.

– Rasowy fachowiec wszystko zauważy – powiedział poklepując Ruffona. – Ja też bym od tego zaczął. 457 – to operacja "Siatka".

– "Siatka"? Nigdy o tym nie słyszałem, choć od lat śledzę debaty w Kurii dotyczace archipelagiańskiego bezpieczeństwa.

– Poza mną i paroma fachowcami, którzy wycinkowo zajmowali się programowaniem, nikt nie zna całości.

– Nawet Navigatorzy? Oni przecież musieli…

– Z tą pewnością bym nie przesadzał. Owszem, wiedzieli, że coś takiego zostało opracowane, udzielali swojej odgórnej aprobaty, jednak starałem się ich nie wtajemniczać w szczegóły. Tyle dzieje się w naszych niespokojnych czasach, Navigatorzy mogą zostać porwani lub okazać się zbyt rozmowni. Uważam, że pewne sprawy należy pozostawiać fachowcom. Takim jak my.

– Kiedy będę mógł zapoznać się z tą… "Siatką"? Nie ukrywam, że w obliczu aktywizacji służb Ekumeny i Wandalii powinienem móc szybko.

– Zgoda – przerwał z cichą rezygnacją Marcellis. – Przekazywanie władzy to okres szczególny, każdemu, nawet mnie, może się coś przytrafić. Powinien pan z grubsza wiedzieć… Oczywiście, bez szczegółów operacyjnych. "Siatka" to stary plan, zaczęto go montować wiele lat temu jeszcze przed Arriandem. Ja też poznałem go dopiero w wigilię swojej inauguracji. Jest to plan na "chwilę rozpaczy", który, mieliśmy nadzieję, nigdy nie zostanie wykorzystany.

– Ale czego dotyczy?

– Przyjaciół wśród wrogów – padła krótka odpowiedź. Ruffo skinął głową, ale nic nie powiedział. – Jego opracowanie rozpoczęto w czasach, kiedy globalny konflikt wisiał na włosku. U Greków srożył się Periander… Kontynuowaliśmy go potem, przez lata walcząc o każdy grosz z Kurią, ukrywając wydatki w rezerwach na nowe techniki i umundurowanie, ba, nawet ściągając haracz z kaprów i przemytników.

– Ale na czym polega ów awaryjny plan?

– Znasz, Ruffo, dziecinną grę w siatkę?

Któż jej nie znał, bawiono się w nią na każdym podwórku. Należało za pomocą liny upleść maksymalnie dużą siatkę w tak misterny sposób, że rozsypywała się ona za jednym pociągnięciem sznura. Przegrywał ten, kto na czas nie cofnął ręki.

– Wyobraź sobie, że narasta globalny konflikt, awanturniczy hierarchat nakazuje inwazję którejś z wysp albo wszystkich. I wtedy nasi agenci w Ekumenie otrzymują sygnał. Jest ich wielu, ukrytych przeciwników arymanizmu, zwolenników narodowych separatyzmów czy po prostu ludzi przez nas kupionych. Uruchamiają działania dywersyjne, paraliżują działanie władz Ekumeny, wprowadzają chaos w wojsku, w mediach.

Gdy Marcellis skończył mówić, twarz Ruffixa mieniła się z emocji. W najbardziej fantastycznych snach nie mógł sobie wyobrazić czegoś podobnego.

– Taka siatka w zamkniętym społeczeństwie. Dlaczego jednak, na Jedynego, nie użyto jej… podczas wojny herriańskiej, podczas konfliktu flot na Wielkim Prądzie?!

– Proszę spytać o to polityków. Zawsze uważali, że jeszcze nie nadszedł właściwy moment. Że istnieje ryzyko porażki, że trzeba chronić naszych agentów, że destabilizacja Ekumeny grozi konfliktem jądrowym. Zresztą dziś byłoby to chyba niewykonalne.

– Czemu?

– Kontakty zostały zerwane, łącznicy wycofani. A parę lat temu ze względów bezpieczeństwa dane operacyjne zostały zniszczone, wymazano je z pamięci menscompterów…

– Jednak nasi kolaboranci – "oczka" tej siatki – przecież żyją, czekają. Co byłoby, gdyby dziś ktoś nadał sygnał?

– Prawdopodobnie rozpoczęliby akcję… Oczywiście, bez precyzyjnej synchronizacji byłoby to szaleństwo. Mimo to kod sygnałowy otrzyma pan wraz z dostępem do sejfu głównego po oficjalnej nominacji. Ode mnie lub, gdyby mi się coś przydarzyło, od mego zastępcy.


Rola uzbrojonego strażnika pięknej i groźnej kobiety to w grach obraźnikowych typu homo ludens jedna z najlepszych pozycji wyjściowych. Gurus potraktował ją niesłychanie poważnie. Nie spuszczał oczu z Claudii, a gdy ta zapytała o toaletę, wysłał razem z nią Dię.

– Czego się boisz, panie mój – uśmiechnęła się czarnobrewa. – Bezbronna i w dodatku w kajdankach na rękach i na nogach nie ucieknę wam przecież rurą kloaczną. Czy szef ci nie mówił, że byłam tylko przypadkowym uczestnikiem starcia u mecenasa Tarantiona? Nie mówił?

Gurus postanowił się nie odzywać. W instrukcji gry za kontakt słowny z więźniem obrywało się punkty karne. Dia okazała się życzliwsza, nie odpowiadała wprawdzie na pytania, ale podczas posiłku wyjęła kobiecie ości z ryby, a nawet zgodziła się rozczesać włosy.

– Jesteś dupeczką chłopca czy tego starego? – zapytała w trakcie tego zabiegu Claudia.

– Leo jest równie młody jak pani albo bardziej! – Wybuchnęła dziewczyna i zła na siebie, że dała się ponieść emocji, opuściła alkowę.

Claudia została sama z Gurusem. Wyrostek zajął stanowisko na siedzisku i nie przeszkadzał ciemnowłosej rozłożyć się na łóżku. Przeciągając się miauknęła jak kotka. Skute ręce odgięła do tyłu ponad głowę, aż wydatne piersi omal nie przebiły materiału albany.

Chłopak udał, że tego nie widzi. Odporność na żeńskie wdzięki nie była jego mocnym punktem. Wprawdzie Gurus skończył już szesnaście lat i uchodził za najinteligentniejszego z całej paczki, ale, o hańbo, był męską dziewicą. Całe jego doświadczenie ograniczało się do podejrzenia paru schadzek w orelskich zagajnikach i namiętnej lektury "Porno – rulonów", co w jego wieku zdarza się wszystkim kandydatom na wybitnych intelektualistów. Wprawdzie wyobraźnię chłopaka pulchną jak jego policzki zaprzątała Dia, nie znaczy to, że wypełniała ją bez reszty. Wśród tej reszty kryło się mnóstwo gołych Equatorianek i bezpruderyjnych gwiazdek z "rulonów dla dorosłych". W swoich snach z ich udziałem Gurus bywał zazwyczaj pogromcą dinozaurów, dwumetrowym blondynem o bezczelnym spojrzeniu i gigantycznych genitaliach. Poranki, które witał wtulony w poduszkę, niosły z sobą coś upokarzającego. Szedł do lavatorni, spoglądał w lustro, porównywał marzenia z rzeczywistością i wzdychał.

Orelskie księżniczki w typie Claudii znajdowały w snach miejsce poczesne i wilgotne. Czarnobrewa nie do końca wydawała się postacią realną. Być może sprawiało to jej wyzywające spojrzenie, bezczelność karminowych ust albo drażniąca obecność myszki na policzku?

– Podobam ci się, strażniku? – zapytała naraz. Poczerwieniał, ale milczał. – Rozumiem, służba nie drużba? Szanuję to i podziwiam. A właściwie ile masz lat? Jeśli nie chcesz mówić, możesz pokazać. Na palcach.

– Siedemnaście – mruknął, postarzając się o rok.

– Myślałam, że co najmniej osiemnaście, wyglądasz tak męsko!

Dla kogoś, kogo od paru lat przezywano "bułą" lub "stekowcem", komu wiecznie pociły się ręce i spadały okulary, komplement, nawet jeśli był trochę na wyrost, zabrzmiał jak muzyka sfer anielskich.

Tymczasem przez następną horę Claudia nie powiedziała słowa. Nawet na niego nie patrzyła licząc sęki na deskach stropowych. Było to poniekąd wkurzające. I nudne. Ziewnął. Wtedy przemówiła:

– Właściwie mógłbyś położyć się spać, zamkniesz mnie. W alkowie nie ma okna…

Zdecydowanie pokręcił głową. Myśli, że ma do czynienia z naiwniakiem?

– Jak nie chcesz, będę spać sama. – Przymknęła oczy. Po chwili jej oddech się wyrównał. Udawała? W każdym razie Gurus mógł się jej wreszcie przyjrzeć dokładniej. Dotąd rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Teraz mógł ją obserwować niczym żywą rzeźbę, i to z pracowni mistrza. Dojrzała, lecz niestara. Smukła, choć niechuda, miała rasowe nogi (połyskliwe kajdanki tylko podkreślały szczupłość kostek), przechodzące w piękne uda… Skraj sukni swawolnie zawinął się, toteż zwiedzający mógł wędrować wzrokiem wysoko ponad kolano i tylko żałować, że dalej rozpoczyna się strefa gęstego cienia. Gurus dzięki wyobraźni mógł sobie tamten rejon doskonale wyobrazić, dałby jednak wiele mogąc uczestniczyć osobiście w wycieczce w tę cienistość.

Ciekawiło go, jak mocny ma sen. Dia spała zawsze czujnie jak avozaurek budząc się przy najmniejszym szmerze. Ale ta… Podniósł się bezszelestnie. Czarnobrewa spała dalej, oddychając równo, podszedł tak blisko, że poczuł niepokojący zapach jej potu pomieszany z doskonałymi pachnidłami…

Claudia otworzyła oczy. Błyskawicznie opadł na fotel nie wypuszczając króciaka. Zignorowała te manewry.

– Okropnie niewygodnie spać w ubraniu – rzekła. – Możesz mi pomóc się rozebrać? Ze skutymi rękami i nogami niewiele mogę… Proszę…

– Jeśli to podstęp, to uprzedzam, umiem strzelać – powiedział, zbliżając się do brunetki.

– Wierzę ci. Rozepnij mi tylko te dwie fibule i agrafę. O, jeszcze ten zatrzask i ten. Bez albany, jeno z podtrzymującym piersi strofium Claudia wyglądała jeszcze powabniej. Zwłaszcza że sutki jej piersi prowokująco prześwitywały przez jedwab. – Teraz rozluźnij pasek… – poprosiła. – O, jak dobrze. Nakryj mnie pledem.

Ku jego żalowi cała ceremonia ściągania dolnej półtuniki odbyła się już pod pledem. A na co liczył?

– Zapewne miałeś dużo kobiet? – zapytała nagle Claudia.

– Ychy.

– A tak między nami, wolisz brunetki czy blondynki?

Zawahał się. Stwierdzenie, że preferuje brunetki nie przechodziło mu przez usta, z kolei wybór blondynek mógłby być niegrzeczny wobec czarnowłosej.

– A ja ci się podobam?

Przełknął ślinę. Delikatnie podciągnęła koc ku górze. Najpierw wyjrzały paluszki, piątka różowych kucyków z siodłami pokrytymi perłową farbą. Później wyłoniła się cała stopa… Kostki skute bransoletkami. Koc szedł w górę jak kurtyna w Narodowym Orelskim Odeonie. Już ujawnił kształtne łydki, minął kolano. Gurus gotów był się założyć, że zatrzyma się na udach, ale proces odsłaniania trwał nadal. I naraz ukazało się to, czego nigdy nie widział z bliska na swobodzie, w stanie można rzec pierwotnym. (Podglądanie w latrynie starej Sesterii nie liczyło się w tej konkurencji, a gdy koledzy hultaje rozebrali Dię, miał przez cały czas zapotniałe okulary). Oto pojawił się włochaty przystrzyżony gazon w kształcie tępego klina, czarny jak futro ultimijskiej wydry. Ale zaraz się zasłonił.

– Usiądź koło mnie, strażniku. Obiecuję, zostanę twym więźniem, nie będę cię namawiała, żebyś mnie wypuścił. A przeciwnie, gotowa jestem oddać się twym najwymyślniejszym torturom. Boisz się?

– Nie boję – odrzekł cokolwiek chrapliwie – i tak nie mam kluczyka do kajdanek.

– Chcę, żebyś tylko usiadł na łóżku. Broń możesz cały czas trzymać w ręku. Miły chłopiec. Chcesz mnie może dotknąć? Śmiało!

Jej skóra przypominająca najdelikatniejszy jedwab była bardzo ciepła. Zwłaszcza po wewnętrznej stronie ud w porównaniu z zewnętrzną… Poczuł, jak ogarnia go dziwny dygot. Nie mógł nawet opanować szczękania zębami.

– Zimno ci? Może wejdziesz pod koc – proponowała kusicielka.

– Nie jjjest mi zzzimno – wyjąkał. Jej skute ręce dotknęły jego ramion.

– Odpręż się, herosie. Chcę tylko, abyśmy się oboje nie nudzili. Znam mnóstwo doskonałych zabaw. Naraz jej głowa znalazła się w jego kolanach. – Och, twoja męskość, czuję ją… pragnę…

Przymknął oczy, nie chcąc patrzeć, jak manipuluje przy środkowych zapinkach jego kombinezonu. Naraz zatrzymała się.

– Słyszałeś?

– Co?

– Chyba mała chodzi po domu.

Poderwał się i zbliżył do wyjścia z sąsiedniej cubiculi. Trącił klamkę. Zamknięte.

– Zaryglowała się od zewnątrz.

– No to wracaj do mnie, mój strażniku, mój wielki.

Wrócił. Napięcie ustępowało, a gdy poczuł wargi kobiety na swoim brzuchu, ogarnęło go niebywałe znieczulenie, napłynęła omdlewająca rozkosz…

I wtedy gwałtownie poderwała głowę. Trafiła go czaszką prosto w szczękę. Gurus osunął się zamroczony, króciak wypadł z jego ręki. Claudia zsunęła się naga z łoża i podniosła broń z podłogi. Podpełzła ku drzwiom. Zamknięte. Pomyślała o przerażeniu uwięzionej wewnątrz smarkuli. Zachichotała. Zemsta to rozkoszna rzecz. Na początek jednak musiała się uwolnić. Najpierw przestrzeliła łańcuszek łączący kajdanki u nóg. Potem wygimnastykowanymi palcami stóp pociągnęła za spust uwalniając ręce… Dziecinnie proste! Kopniakiem wywaliła drzwi od alkowy. W słabej smudze światła ujrzała wybrzuszenie pod kocem. Strzeliła kilkakrotnie, aż z poduszek posypało się delikatne siano. Dopadła posłania. Wzniesienie okazało się jedynie fałdą pledu. Dii tam nie było. Szarpnięciami otwierała szafy. Siekając garderobę przestrzeliła stojącą w kącie skrzynię… Każdą z kul przeznaczała w myśli dla wielkiego Słowianina.

Dziewczyny jednak nigdzie nie było. Alkowa nie miała okna. Pozostawał piec, wielki kominek. Rzut oka na palenisko ujawnił sporo świeżo spadłej sadzy.

A więc tam wlazła, doskonale, zostawimy twemu panu skwareczkę. Zgarnęła z półek trochę książek, bukiet zeschłych kwiatów, podpaliła – wysoko z przewodu kominowego rozległ się pełen przerażenia krzyk.

– Dobranoc, malutka.

Nie miała czasu czekać na koniec całopalenia. Przebiegając obok nieprzytomnego Gurusa zastanawiała się, czy nie władować również kulki w chłopaka, ale nieprzytomny Gurus w niczym jej nie przeszkadzał. Poza tym potrzebowała naboi. Dom był pusty i cichy, jeśli nie liczyć syku ognia. Szybko dobiegła do przystani. Kolejną kulą rozwaliła kłódkę mocującą łódź do metalowego pachołka… I wtedy coś ciężkiego spadło jej na plecy, wbiło pod wodę. Gurus…? Tak! Chłopak oprzytomniał i dopadł ją. Przygwoździł pod powierzchnią… Zachłysnęła się. Efekt zaskoczenia działał jednak krótko. Gdybyż nie była mistrzynią walki wręcz? Najpierw pociągnęła go na głębszą wodę, tam, gdzie przewaga masy nie miała już znaczenia, potem zadała ciosy. Puścił ją, niezdarnie próbował uciekać. Dopadła go na płyciźnie. Jeszcze dwa uderzenia. Bezwładne ciało osunęło się między prętacze.

Co podkusiło faceta angażować do tej roboty dzieci? – pomyślała odbijając od przystani.

cdn.


Pod osłoną gęstej mgły półżywy ze zmęczenia Sclavus przebył jezioro i opuściwszy omnivanta na podwórko między dawnymi stajniami wkroczył do domu. Nie zamierzał budzić swych młodych partnerów. Jednak złowróżbna cisza panująca wokół atrium zaniepokoiła go, a rozwalony zamek alkowy przejął grozą… Wpadł do wnętrza. Ujrzał pościel poszatkowaną kulami, poprzestrzelane meble, wiszącą w powietrzu zawiesinę czadu.

– Dia! – ryknął nieludzkim głosem dopadając posłania. – Diaaaaaa!

Ale ciała Herrianki nigdzie nie było, nie było też krwi… Za to wszędzie czuło się spaleniznę… Wtem hurgot rozległ się w kominku wypełnionym niedopalonymi papierzyskami i drewnem. Jeszcze chwila, a na tę ćmiącą się stertę spadł osmolony, półprzytomny i kompletnie goły diabełek.

– Jestem – zawołała dziewczyna.

Padli sobie w ramiona całując oczy, usta, nosy. Leo z rozpędu dotarł wargami do jej okopconej szyi i piersi… Czuł podnoszącą się falę, która lada moment miała zalać ich oboje. W ostatniej chwili cofnął się…

– Nie uciekaj, najdroższy – szepnęła. – Bądź mój!

– Co tu się stało…? – usiłował nadać głosowi normalne brzmienie. – Gdzie ta…?

– Uciekła. Słyszałam, jak ogłuszyła Gurusa. Zdążyłam schować się do komina. Niestety, po kilku łokciach zrobiło się za wąsko. A ona rozpaliła ogień.

– O Jedyny! Mogła cię spalić.

– Nie mogła, moją koszulką zatkałam przewód kominowy. Nie było ciągu. Ogień zaraz zgasł.

– Mogłaś się udusić.

– Poradziłam sobie.

– Jak?

– Tylko się nie śmiej. Nasikałam w majtki i zrobiłam pochłaniacz, przez który oddychałam. Kiedyś w Herrii uczono nas, jak przetrwać pożar.

– A co z Gurusem…?

– Chyba pobiegł za nią… Nie zdążyłam mu powiedzieć, że żyję. Bardzo się bałam…

– Dawno?

– Jakieś pół hory temu. Tylko uważaj.

Odbezpieczywszy broń Leo pomknął ku przystani. Wystarczył jeden rzut oka. Łódka zniknęła. Dziób drugiej, zatopionej, ledwie wystawał z wody.

– Gurus, Gurus – zawołał, wskoczył w wodę, rozgarniał prętacze i wreszcie ujrzał nieruchomy kształt pomiędzy korzeniami modronu.


Marcellis nie docenił Ruffixa. Jak mógł przypuszczać, że Ruffon nie poradzi sobie z istniejącymi zabezpieczeniami, że nie zechce dowiedzieć się wszystkiego o operacji "Siatka", i to natychmiast. Oczywiście, na miejscu nawet nie próbował rozpracowywać kodów dostępu. Był jednak pewien, że to kwestia czasu. Jego ludzie sobie z tym poradzą… Tyle że z podziemi nie miał szansy się z nimi porozumieć. Łączność bezprzewodowa była niemożliwa, linie foniczne i menscompterowe kontrolowane. Musiał być jednak sposób… Wychodząc na krótki posiłek skontaktował się ze swoim szefem techniki. Wróciwszy do podziemi wiedział, jak działać. Complementarkę zajął sprawdzaniem kandydatów na stanowiska w centralnej administracji, sam zaś przystąpił do roboty. Archiwum FOI miało jedno niezależne połączenie ze światem – czujniki termiczne i przeciwdymne połączone z sekcją strażacką. Za chwilę dyżur miał tam objąć jego człowiek. Wystarczyło wiec podłączyć przewodem menscompter z czujnikiem, a walizkowy aparat "strażaka" niczym język mrówkozaura wyssał kilkaset najważniejszych plików. Potem już ludzie Ruffixa przystąpili do rozpracowywania zasobów. Rzeczywiście akta "Siatki" przepadły, znalazły się jednak pliki sporządzone kiedyś dla officium obrony. Wyliczały one ludzi, którzy w wypadku zbrojnej operacji przeciw Ekumenie (kryptonim "Dinozaur") winni być chronieni jako swoi. Były to wprawdzie tylko kryptonimy, ale w innych zasobach znalazł wskazówki do programu dekodującego.

Jeśli uda się dopasować jednego konfidenta do jednego kryptonimu, rozpoczniemy dekodowanie – powiedział programista Bellox. – Potrzebujemy na to co najmniej trzech dni.

– Daję wam jeden! – rzekł twardo Ruffix.

Загрузка...