5. LEONTIAS SŁOWIANIN

W czasie kiedy lecący nisko nad powierzchnią Morza Wrzątku omnivant unosił Darniego, Leontiasa i dwójkę nastolatków – Dię i Gurusa – w stronę nieuchronnego zderzenia z rzeczywistością, najemnicy Lucjusz i Flaccus, zadowoleni z wykonanego zlecenia wypoczywali w Rosadii położonej na północnym cyplu Equatorii. Zwiedzali miejscowe lupanary, których reklama głosiła, iż posiadają najlepszą klimatermię na świecie, a zarazem najgorętsze dziwki na Innej. Pozorna sprzeczność nie przeszkadzała klientom, a już szczególnie Lucjuszowi i Flaccusowi, zwłaszcza że za akrobatyczne wysiłki Equatorianek płacił portfel – sierota po Darnim.

Leontias błyskawicznie rozgryzł tożsamość siccarów. Na podstawie rysopisów sporządzonych przez dottora Darniego, wchodząc za pomocą menscomptera do zasobów FOI ustalił, że trzej łotrzy (istotnie rodem z Wandalii) byli fachowcami od mokrej roboty, zatrudnianymi swego czasu również przez służby specjalne Archipelagu. Jednak od paru lat prowadzili samodzielną działalność gospodarczą, specjalizując się w porwaniach i morderstwach na zlecenie. Ale nikt jakoś nie rozesłał za nimi listów gończych. Dawało to do myślenia…

Tymczasem w stolicy Archipelagu pełną parą szły przygotowania do inauguracji nowego SuperNawigatora. Te dwa tygodnie są zawsze dla elekta okresem szczególnie intensywnej pracy. W krótkim czasie musi przejąć od swojego poprzednika wiedzę o całości spraw Federacji. Powinien dokonać objazdu wszystkich stowarzyszonych wysp, porozmawiać z tysiącami kandydatów Fakcji "Błękitnych" na czołowe stanowiska w państwie. Wszak tylko jemu przysługiwało ostateczne zatwierdzenie urzędników, spośród rzesz desygantów samorządowych, wyłonionych poprzez diecezjalne elekcje. W przygotowaniu ruchów kadrowych szczególnie pomocny był Ruffix, natomiast na Ursina spadła całość prac związanych z Zaprzysiężeniem, czyli z Ceremonią Sermnentacyjną.

Śledztwo w sprawie incydentu w hostelu Asilium oficjalnie zostało zamknięte. Ostateczna wersja przeznaczona dla mediów mówiła o nieszczęśliwym wypadnięciu przez okno jednego z gości hostelowych. W poufnym raporcie, który dostał Cedrus, nie znalazło się wiele więcej; mówił on o jednym ze szczególnie hałaśliwych manifestantów, zatrzymanym w hostelu celem otrzeźwienia (był pod wpływem olbrzymiej dawki stymulantów), który próbując ucieczki w narkotycznym delirium pomylił okno z drzwiami.

Tylko Ursin wiedział, że rozwiązaniem zagadki miał się zająć przywieziony przez dottora Darni tajemniczy człowiek z Orelii, człowiek, który w opowieściach Druzzusa urastał niemal na mitycznego herosa. Bywało, że wypuściwszy się z Ursinem na przejażdżkę na hipoppozaurach (np. kiedy Cedrus odwiedzał gospodarstwa hodowlane dziękując agricolom za subsydia na kampanię elekcyjną) szef ochrony Cedrusa rozgadywał się i Ursin miał wrażenie, że były atleta minął się z powołaniem literackim. Zdaniem Druzzusa Leontias Słowianin należał do rzadkiego gatunku ludzi przygody, których najłatwiej spotkać na kartach powieści. Chociaż nic nie zapowiadało jego awanturniczej kariery.

Wywodził się ze średniozamożnej ultimijskiej familii słowiańskich emigrantów i wiele wskazywało, że skończy jako kolejny w rodzinie księgowy czy mierniczy. Wiecznie zaczytany w książkach, stroniący od zajęć fizycznych, przezywany był przez kolegów "elefantozaurem". Jedynie jego masa sprawiała, że słowne zaczepki nie kończyły się cielesnym prześladowaniem. Kiedy Leo miał 14 lat, zdarzył się fakt, który odmienił wszystko.

– Pech chciał, że banda Pertesa – opowiada Ursinowi Druzzus – po złupieniu Banku Thule obwarowała się w domu Sclavusów biorąc całą rodzinę za zakładników. Przypadek. Fatum. Ananke! Mnożąc żądania zabili najpierw dwie siostry Leo, potem matkę. W czasie spartaczonego szturmu sił pretoriańskich zginął również stary Sclavus.

– A sam Leontias?

– Właściwie nie wiadomo, dlaczego Pertes zachował go na deser. Igrał z nim, a z początku nawet dał mu broń i śmiał się. "Słoniku, zabij mnie, a uratujesz wszystkich". Ale Leontias, mól książkowy, łagodny idealista nie miał pojęcia, co to walka i zabijanie. No i zobaczył. I coś w nim pękło… Pertes, opowiadano, przekonany był, że ujdzie cało, jego banda miała związki z młodzieżową subkulturą helleników, ponoć tajnie wspieraną przez legaturę ekumeńską. Miała wedle prognoz od wewnątrz rozłożyć Federację. Wiesz doskonale, że w latach osiemdziesiątych, zanim nadszedł Navigatoriat Runnosa i zawieszono 19 paragraf Statutu Federacji, służby Greckiego Mocarstwa penetrowały zupełnie swobodnie nasz Archipelag, przenikając przez granice łatwiej niż woda przez rzeszoto… No i faktycznie, kiedy doszło do szturmu, ktoś uprzedził o szczegółach Pertesa, równocześnie podstawiono bandytom pędnik na tyłach insul. W efekcie piątka siccarów ulotniła się szybciej niż kamfora.

– Ale co z Leontiasem?

– Poznałem go wkrótce po tym zdarzeniu, mój wuj był trenerem w szkole walki. Wahał się, czy przyjąć safandułę. Ale później nie żałował. Mówił, mi że nie spotkał nikogo równie zawziętego w ćwiczeniach. Gdy Leo ukończył 17 lat, wstąpił do Gimnazjonu Sekurytów. Mimo że początkowo nie dawano mu szans, skończył jako prymus. Nie przyjął jednak ofiarowanego stypendium w metropolii. Zniknął. W onym czasie "List Gończy za Pertesem i jego kompanami", ofiarujący za żywego lub umarłego herszta 100 aureusów i po dwudziestce za pozostałych, zdołał zżółknąć na korytarzach cyrkułów. Słowianin powrócił po roku. Dostarczył do cyrkułu obcięte uszy i kciuki złoczyńców i wskazał marźnicę gdzie umieścił ich ciała…

– Na Światłość Wiekuistą – jęknął Ursin.

Po tym incydencie dla części opinii Leo stał się wtedy bohaterem. Ale rzecznicy humanitaryzmu i tolerancji, jakich pełno w naszych mediach, okrzyknęli go krwiożerczym potworem. Prywatnym mścicielem! Osiągnęli skutek. Na całej Ultimie nie mógł znaleźć pracy w zawodzie sekurity. Owszem, wielu przyjęłoby go na prywatnego ochroniarza, ale jego to nie interesowało. Studiował więc "pedagogiczne nonium" dorabiając nocami noszeniem pak w mercatoriach. Potem opuścił Ultimę i znalazł pracę w superiorskiej vigilantii. Z hasłem "Zero tolerancji dla zbrodni" w ciągu trzech lat wyczyścił najbardziej podejrzane zakamarki Superioryi znów pozostał bez pracy.

– Jak to możliwe?

– W bezkompromisowym niszczeniu zła nie liczył się z wpływowymi patrones ani z komesami fakcji, nie brał łapówek. I tak została mu tylko armia. Tam się znów spotkaliśmy. Z pierwszą falą ochotników popłynęliśmy bronić Herrii, w której rewoltę podnieśli miejscowi "hellenicy", a jak zwykle za wszystkim stała Ekumena. Z naszego oddziału po dwóch sezonach w Czarnych Górach zostaliśmy tylko ja, dottor Darni i on… Mężny aż do szaleństwa nawet podczas odwrotu… Wiem, że zdrada polityków podłamała go. Miał dość wojny, zabijania, zwłaszcza że nie zmieniało to świata na lepszy – a siły jasności na całej Innej ustępowały potędze mroku. Wystąpił z Legii. Zatarł za sobą ślady. Pod zmienionym nazwiskiem został nauczycielem, ja jeden wiem, że osiedlił się w głębi Orelii…

– I sądzisz, że zechce zerwać ze stabilnym, bezpiecznym życiem?

– Intuicja podpowiada mi, że tak. Ta sama intuicja, która każe sprawę Narensa traktować znacznie poważniej niż mogłoby się to wydawać…


*

Tymczasem od momentu uratowania doktora Darni z objęć słonej śmierci nic nie szło według scenariusza, który wymarzył sobie piegowaty Gurus. Nie było szturmu omnivantem kwatery "Złych" (bo nie ustalono jeszcze, kto jest złym), nie doszło do efektownych pościgów czy strzelaniny. W ciągu kilkudziesięciu godzin od opuszczenia Equatorii Leontias nikogo nie zabił, nie porwał, ba, nawet nie wdał się w żadne efektowne mordobicie. Zamaskowany liśćmi omnivant pozostawiono w jakiejś wiejskiej posiadłości pod opieką dottora Darniego, a Leo i jego młodzi współpracownicy wynajętym pędnikiem przybyli do Florentyny. Słowianin nie ukrywał się. Nie musiał. Nikt nie wiedział o jego istnieniu. Jako pan Malachias, ojciec z dwójką dorastających dzieci, zameldował się w małym hosteliku i oddał zgoła mało interesującym sprawom, jak analizowanie kartotek przy pomocy menscomptera czy spotkania z rozmaitymi nieciekawymi ludźmi w rodzaju pierdołowatego eks-sekuryty Gerona, o tak ziemistej cerze, że można by sadzić na niej ogórki, i głosie zniszczonym ginną i zwijami. Na dodatek Leo skierował Dię na jakieś lekcje tańca. No, to akurat dobre zadanie dla tej idiotki. Głupia gęś, traktowała Gurusa jak powietrze, za to wpatrywała się z cielęcym zachwytem w Sclavusa, który jednak ignorował jej permanentną adorację.

– Czy ta puellka nie rozumie, że tylko Gurus jest jej szansą? – zżymał się chłopak. – Wprawdzie ze mnie nie Adonis, ale mam 200 punktów inteligencji na 170 możliwych, no i od Leontiasa jestem o ćwierć wieku młodszy. – Jeszcze bardziej zdenerwowało go polecenie zatrudnienia się w charakterze pucmistrza na parkingu przy gościńcu "Pod Starym Etruskiem".

Dopiero gdy zjawili się tam Lucjusz i Flaccus, krew w Gurusie zagrała żywiej. Nie pojmował, skąd Leontias wiedział, że tam się zjawią, nadto w jaki sposób udało się ich wyprzedzić… Jako bardzo młody człowiek nie miał pojęcia, że lupanary mogą zabrać człowiekowi naprawdę wiele czasu.

Gurus miał nie spuszczać oczu z zajazdu i meldować, kiedy tylko siccarzy będą go opuszczać, dostał natomiast absolutny zakaz podglądania najemników w pokojach. Przyjął to z żalem, uważał bowiem, widząc częste wizyty krzykliwie ubranych niewiast, że skracając dystans do inwigilowanych mógłby się bardzo wiele nauczyć. Rychło Leontias zamontował podsłuch w ich fonikonie, więc jeśli któryś dzwonił, w słuchawce w uchu Gurusa odzywał się brzęk. Jednak w ciągu pierwszego dnia nie skontaktowali się z nikim, kto mógłby być ich mocodawcą. Obaj zawodowcy próżnowali i wydawali się dopiero oczekiwać nowych propozycji.

– I co sądzisz o tym wszystkim, chłopcze? – zapytał go późnym wieczorem Leo. – Jak wiem, wśród swych licznych marzeń pragnąłeś zostać deduktorem?

– Należy ustalić, kto wynajął Flaccusa i Lucjusza – odpowiada bez namysłu piegowaty grubasek.

– Zgoda, próbujemy to zrobić, ale to może potrwać, co dalej?

– Idźmy zatem tropem Narensa.

– Całkiem słusznie, mój przyjaciel sekuryta Geron udostępnił mi dossier tego młodego nieszczęśliwego człowieka. Wiele tego nie ma. Syn czcigodnych właścicieli nieruchomości, pół roku temu studiował prawo na Akademii Florentyńskiej. Nadużywał stymulantów, ale nie był uzależniony. Trzy miesiące temu w autodansbudzie na Wzgórzu Cyklopów nawiązał romans z niejaką Kaliope, związaną z "Agressores". Nie został formalnym członkiem ruchu. Zginął, zanim przeszedł trynitatyczne wtajemniczenie. To była ledwie jego druga demonstracja. Po pierwszej spędził 48 hor w pudle… Zawieszony na Akademii. Nie próbował się odwoływać… Czy coś cię w tym curriculum vitae zastanawia?

– Co taki marny typek mógł wiedzieć aż tak ważnego, że chciał się spotkać osobiście z elektem? I dlaczego zginął?

– Znów poprawne rozumowanie. Rzeczywiście, co mógł wiedzieć organizacyjny nowicjusz?

– Może coś podsłuchał przypadkiem. Może ci "Agressores" planują zamach na Cedrusa?

– Nie mają na to dość sił. Poza tym w czyim interesie leżałoby zgładzenie Cedrusa? Ekumeny, Wandalii? – Quintus jest człowiekiem środka. Opowiada się za pokojem, harmonijnym wzrostem gospodarczym. Herdatusa popierały koła militarne, ale nawet militaryści nie mają prawa obawiać się Quintusa. Będzie elementem sprawnie działającego systemu, nie władcą absolutnym. Poza tym wiemy, że morderca działał w kręgu najbliższych współpracowników kandydata – dokonał zbrodni, pozacierał ślady…

– Czyli może należy wykluczyć teorię zamachu. Może Narens uzyskał informację o kimś z najbliższego otoczenia elekta. Informację dla tego kogoś niebezpieczną… Cenną dla potencjalnego szantażysty?

– Ciepło, ciepło, synu. Tylko dlaczego Narens wspominał o spisku? Żeby zwrócić na siebie uwagę?

cdn.

Загрузка...