8. MIŁOŚĆ, ŚMIERĆ I INNE DODATKI

Leontias powrócił na kwaterę krótko przed świtem. Gurus chrapał w swej alkowie, natomiast Dia obudziła się natychmiast.

– Gdzie byłeś? – jej czułe nozdrza niczym chrapki młodej sarenki zwietrzyły zmieszany zapach alkoholu z ciężkimi perfumami Kaliope.

– Prowadzę śledztwo, maleńka – powiedział łagodnie – a ty śpij.

Łzy zakręciły się w oczach Herrianki. Nie uszło to uwagi Słowianina. Czyżby maleństwo było zazdrosne? – pomyślał i cicho westchnął. Jeszcze przed dwoma laty wyglądało, że nie będzie miał żadnych kłopotów z wychowanicą. Dia była ślicznym mądrym dzieckiem, a on pełnił obowiązki jej ojca. Nie skąpił jej pieszczot i nawet do głowy mu nie przyszło, że gdy usypiała z głową na jego piersi, mogła myśleć o nim nie jak o opiekunie sieroty, ale jak o mężczyźnie życia.

Aż pewnego dnia kiedy wszedł do łazienki i ujrzał ją nagą, rozczesującą wspaniałe włosy, raptownie zdał sobie sprawę, że dziecko dorosło. Nic nie powiedział, ale zdecydował, że będą spać w osobnych alkowach. Wkrótce, ku jej wielkiemu niezadowoleniu, wysłał ją do dwuletniej szkoły dla panien.

– Nie chcę tam jechać – protestowała. – Ty jesteś najlepszym nauczycielem na świecie. Wystarczy, że nauczysz mnie wszystkiego, co sam umiesz.

– Nie potrafię wszystkiego.

– Daj choć jeden przykład.

– Nie umiem rodzić dzieci!

Zaczerwieniła się i chwilowo skapitulowała. Nie zamierzała zrezygnować z Leontiasa, ale postanowiła rozkochanie go w sobie rozłożyć na raty. Pisywała do niego listy pozornie poświęcone rozmaitym sprawom, ale tak przepojone czułością, że tylko głupiec mógł składać to na karb pensjonarskiej egzaltacji.

Odpisywał jej sucho, choć wyczerpująco.

Nigdy mnie nie pokocha, nigdy! – płakała nieraz w poduszkę. Nie znaczy jednak, że nie miała poczucia własnej wartości. Nieraz w lavatorni stawała naga przed lustrem i oglądając swe oblicze pytała: – Chyba jestem ładna? -Zwierciadło skromnie milczało, ale koleżanki twierdziły, że jest piękna. A podobny do centaura Chirona nauczyciel greki komplementował ją na każdej lekcji. Wreszcie raz, gdy kąpała się w ogrodowym impluvium, dojrzała, jak częściowo skryty w krzakach jeden ze starszawych custodów, obnażony od pasa w dół wpatrywał się w nią wykonując zadziwiające ruchy wielekroć dłużej niż uzasadniałaby to potrzeba oddania moczu. Może miał bardzo chory pęcherz?

Pod koniec sekundatu była już w pełni uświadomiona. Nie tylko dzięki nudnym zajęciom z biologii. Nastał okres, w którym koleżanki zwierzały się coraz częściej i chętniej. Bella miała w mieście kochanka, który w Dzień Pański podjeżdżał po nią odkrytą dianką i uwoził do villi na lido, Lukrecja od trzech lat była zaręczona z młodym wielmożą. Zachowała hymen, ale opowiadała, iż podczas schadzek pieścili się nawzajem ustami długo i skutecznie. Mała Amelia miała doświadczenia dużo sroższe, od 12 roku życia, zanim wysłano ją do sekundatu, systematycznie chędożył ją własny ojciec, wzbudzając w dziewczynie przerażenie tym większe, że te grzeszne praktyki sprawiały jej przyjemność. Dia, choć nigdy się do tego nie przyznała, zazdrościła Amelii. Nocami śniło jej się, jak Leo pozbawia ją dziewictwa, biorąc ją wśród orelskich kniei, na omszałym kamieniu, jak zwykli ongiś deflorować swe branki herriańscy wojownicy. Ale Sclavus nie przejawiał takich zamiarów. Nie pokazał nawet po sobie, jak wielkie wrażenie wywarła na nim Dia, gdy po rocznej przerwie ujrzał ją dorosłą, cudnie ubraną podczas rozdania wieńców laurowych na koniec nauki…

Kiedy składał jej gratulacje, po raz pierwszy pocałowała go w usta. Cofnął się jak oparzony… I spłonął!

– Dia!

– Kocham cię, Leo, i chcę być twoją kobietą – powiedziała mu do ucha – od dziś.

– Dość – przerwał – bo będę ci musiał dać klapsa.

Jakże marzyła o tym klapsie. A gdyby jeszcze można było go zamienić na rózgi…

No i Leontias miał dylemat. W ciągu dwóch lat oddalenia tęsknił za Herrianką. Zdawał sobie sprawę, że czuje do niej coś więcej niż przywiązanie. Cóż więc stało na przeszkodzie? 20 lat różnicy wieku? Jako cieszący się powodzeniem jurny mężczyzna miewał w czasie swych kampanii i młodsze kochanki. Ale Dia nie mogła być tylko kochanką. Czuł ogrom jej miłości i oczekiwań. Mogła być jedynie żoną. A jednego, czego się naprawdę bał, to perspektywy założenia rodziny. Mimo upływu lat nie otrząsnął się z bólu po utracie najbliższych. Nie chciał nigdy przechodzić czegoś podobnego. Poza tym pragnął być uczciwy. Dia nie znała świata, nie znała innych mężczyzn. Nie dano jej szansy wyboru.

Trochę się mylił. Dziewictwo Dii co najmniej dwukrotnie było w opałach. Pierwszy raz za sprawą profesora greki, który pod koniec sekundatu zapraszał Herriankę na dodatkowe konsultacje. Zachowywał się powściągliwie, czytywał jej liryki Safony z Lesbos i Messunty z Nowej Istrii, lecz któregoś wieczoru, gdy naiwna dziewczyna dała się spoić ciężkim orelskim winem, wstąpił weń diabeł, pozbył się swoich szat, po czym obnażył ją i zaczął pieścić. Była półprzytomna, ale usiłowała się bronić, choć nie bardzo mogła. Wstążkami przywiązał ją do łoża. Dysząc ssał brodawki jej piersi, potem lizał pępek, wreszcie poszedł niżej, do "królestwa różowej cieśniny", jak pisała Messunta. Jego smoczy jęzor (ewidentnie starogrecki) wdzierał się w dziewicze rubieże… Męskość pedagoga była dużo mniej sprawna niż ozór, dziwnie miękka gięła się na progu raju… – Nie, nie! – krzyczała Dia. I wówczas sama natura przyszła jej z pomocą. Orelskie wino pomieszane z rodziną niestrawionych ostryg, orzechów i fig zawróciło z żołądka i kwaśnym wodospadem chlusnęło na pedagoga zalewając go od stóp do głów. Jednocześnie Herriance udało się oswobodzić jedną rękę. Porwała wazon i cisnęła nim w okno. Wypadło z brzękiem…

– Na Jedynego! Cicho, już cicho, ja tylko żartowałem – bełkotał niedoszły deflorator.

Nie zadenuncjowała go, choć może powinna. Postanowiła na przyszłość być ostrożniejsza. Choć nie wszystko można przewidzieć. Najlepszego dowodu dostarczył przypadek Sextusa. Rosły dryblas był najprzystojniejszym z uczniów Leontiasa. Podkochiwały się w nim wszystkie dziewczyny i gdyby nie miłość do opiekuna, Dia powiększyłaby zapewne grono adoratorek. Sextus miał na nią ochotę od pierwszego dnia po jej powrocie z sekundatu i bardzo drażnił go kompletny brak zainteresowania ze strony puellki. Najpierw usiłował ją zainteresować sobą, potem ukarać.

Jedną z ulubionych zabaw w Orelii była gra w kamyki. Rozpalała ona ducha hazardu, tym bardziej że była niedozwolona. Któregoś popołudnia Sextus namówił paru kolegów i zaproponował, żeby fantami była garderoba. Dia grała nieźle, więc przystała na te warunki nie zdając sobie sprawy, że chłopcy (z wyjątkiem niewtajemniczonego Gurusa) postanowili grać wszyscy przeciw niej. W pół godziny nie pozostało jej nic prócz opaski na biodrach…W oczach bladej ze wstydu Dii kręciły się łzy. I wtedy odezwał się piegowaty grubasek.

– Chłopaki, to nie jest uczciwe.

– Bohater się znalazł – zachichotał Sextus.

Ale okularnik śmiałym ruchem zdjął kurtkę i nakrył nią dziewczynę. Popatrzyła z wdzięcznością. Za takie spojrzenie można oddać życie.

– Nadużyliście jej zaufania, graliście nieuczciwie?

– Nie mieszaj się, łamago, bo oberwiesz! – zagroził prowodyr.

Stojąc naprzeciwko siebie wyglądali groteskowo. Smukły, muskularny Sextus i Gurus czerwony z emocji, w drucianych okularkach "Bułeczka na krzywych nogach". Chłopaki parsknęli śmiechem.

– Sam tego chciałeś. – Już pierwszy dobrze wprowadzony cios powalił grubaska. Sextus zaśmiał się i zatarł ręce. Gurus jednak wstał. Zasłaniając twarz pięściami ruszył do ataku. I to starcie skończyło się szybko. Krew pociekła z rozbitego nosa Gurusa. Ale kiedy Sextus odwrócił się w stronę Dii wołając "Wytrzyj mu nosek swoją przepaską!", ambitny okularnik zaatakował bykiem. Dryblas odchylił się równocześnie podstawiając mu nogę. Gurus runął twarzą w kolczaste krzaki.

– Może spróbujesz ze mną – Dia nagle wstała, odrzuciwszy włosy w tył, przestała zasłaniać wspaniałe piersi świeżo narodzonej Wenus. – Zagramy o wszystko, kto pierwszy padnie, oddaje fanty i spełni dowolne życzenie! – Śmiało, niczym zagniewana bogini weszła między chłopaków. Jej oczy miotały błyskawice. Sextus zmieszał się.

– Nie wygłupiaj się, nie walczę z dziewczynami – zaśmiał się pogardliwie. Cios stopą był precyzyjny i błyskawiczny. – O rany!!! – Sextus zawył, trzymając się za jądra padł na ziemię…

Dia nie zwracając na niego uwagi zaczęła się ubierać. Potem pomogła wstać Gurusowi.

– Chodź, musimy cię opatrzyć.

Nie miała pojęcia, że ze wszystkich dotychczasowych zalotników Gurus pragnie jej najmocniej, a w snach wyczynia z nią rzeczy, które Sextusowi nawet do głowy by nie przyszły.


Odsypiającego nocne trudy Leontiasa obudził fonik z zajazdu.

– Łapserdaki wychodzą z gostnicy – meldował Gurus od świtu trwający na stanowisku. – Przyjechał ktoś po nich żółtym pędnikiem, jadą w stronę Nadrzecza przez Via… – rzucił okiem na tabliczkę -…Via Farinaria.

Parę zbirów dogonił dopiero w zaułku kilka kroków od segmentowca Kaliope. Zostawiwszy Flaccusa na czujce pod arkadą mercatorium naprzeciw frontowych okien Kaliope, Lucjusz przesadził niski płotek i okrążywszy segmentowiec ruszył do schodów awaryjnych. Leontias zgarbił się i utykając ruszył skrajem portyku. Patrzył pod nogi. Dotarł do Flaccusa pozornie nie zwracając na niego uwagi i nagle wykonał błyskawiczny atak. Kopniakiem wytrącił broń z ręki ukrytej w fałdach chlajny i przydeptał króciaka stopą. Równoczesny cios pięścią pozbawił siccara oddechu. Następne uderzenie kantem dłoni odebrało mu przytomność. Słowianin pchnął nieprzytomnego między skrzynki z zieleniną i obiegł dom. Cubiculum Kaliope znajdowało się na pierwszym piętrze. Najemnik właśnie zewnętrznymi schodami dotarł do kuchennej lodżii, kiedy z uchylonych drzwi rozległ się strzał z pneumatyka. Lucjusz zatrzymał się. Drugi strzał! Ciało przechyliło się przez barierkę i uderzyło w murawę…

Leontias nie tracił czasu. Dobiegł do ślepej ściany segmentowca. Ocenił wytrzymałość żardyniery, po której pięły się rdzawe róże ekumeńskie, podskoczył, rusztowanie ugięło się, ale wytrzymało. Z małpią zręcznością wspiął się na gzyms, ominąwszy narożnik wskoczył na menianę apartamentu. Tam odbezpieczył króciaka. Drzwi z meniany były na szczęście uchylone. Pchnął je kopniakiem i koziołkując wpadł do salonu. Dzięki nocnej wizycie znał doskonale rozkład lokalu. Dwóch mężczyzn nie spodziewało się ataku od tej strony, ich uwaga koncentrowała się na schodach głównych i wejściu awaryjnym.

– Rzućcie broń – huknął za ich plecami. Spotkał się ze zróżnicowanym odzewem. Drobniejszy z intruzów, z włosami uczesanymi w trzyróg odwrócił się raptownie unosząc wielkokalibrowca. Strzał z króciaka rozrzucił nieciekawą treść żołądka trynitatysty na pryzmy książek. Drugi "Wściekły" okazał się rozsądniejszy. Wolno upuścił broń i podniósł ręce.

Po komendzie "Odwróć się!" bez wahania wykonał polecenie. Ukazała się szczupła twarz o słabym zaroście i pałającym wzroku. Leo znał ją z menscomptera.

– Niech będzie pochwalona Święta Trójca, wielebny Januario – powiedział. – Kaliope, sporo mi o tobie… – Urwał i popatrzył w stronę alkowy. Spod zasuniętej kotary wypływała leniwie ciemnoczerwona struga.

– Zdradziła Wiarę, musiała umrzeć – stwierdził Januario beznamiętnie, jakby chodziło o działanie matematyczne.

– A tamten? – gestem wskazał ciało Lucjusza pod domem. – Czemu?…

– Niewłaściwy człowiek znalazł się w niewłaściwym czasie w niewłaściwym miejscu – odparł i uprzedzając dalsze pytania dorzucił: – Nie znam gościa. Szczerze mówiąc, myślałem, że to ty.

– Kaliope cię wezwała?

– Dobrze kombinujesz. Napędziłeś jej niezłego stracha. A tak przy okazji, czy mógłbym opuścić ręce, zaczynają mnie już mrowić palce? Zanim mnie zwiniesz, przypominając mi naturalnie o moich prawach, chciałbym porozumieć się z moim jurystą.

– Nie jestem gliną – wyjaśnił Sclavus. – Ustanawiam własne prawa i jak trzeba, stosuję tryb doraźny.

– Samotny rycerz – skrzywił się trynitatysta. – To samo gadała o tobie Kaliope. Nawet kłamczuchy czasem mówią prawdę. Co chcesz ze mną zrobić?

– Nic, jeśli otrzymam odpowiednie informacje.

– A jeśli nie?

– Będzie mniej o jednego wielebnego łajdaka na tym grzesznym świecie.

– Pytaj zatem.

– Dlaczego zginął Narens?

– Nie mam pojęcia, panie ciekawski! Jak babcię kocham! Powiem więcej. Orientuję się, za czym węszysz. Ta dziwka zrelacjonowała mi dość wiernie waszą rozmowę. Idziesz złym tropem. Jaki mielibyśmy interes likwidować chłopaka? Narens był u nas nowy, nie znał nikogo poza mną, zero wtajemniczenia… Mówię ci, zmywajmy się, zanim wpadną tu vigilanci.

– Na twoim miejscu nalegałbym na przedłużenie rozmowy. Póki gadamy, żyjesz. Załóżmy, że ci wierzę, powiedz tylko, rozmawiałeś z kimś jeszcze po foniku Kaliope?

– Tylko z nim – kiwnięciem głowy wskazał zabitego kolegę. – I powtarzam ci, źle szukasz. Nie mieliśmy najmniejszego powodu likwidować Narensa, zresztą jak? Kogo z naszych wpuszczono by do hostelu? Pomyśl o tym gościu z ulicy, jego obecność wskazuje, że ta dziwka zadzwoniła jeszcze do kogoś…

Nie spuszczając oczu z zabójcy Leontias wziął fonik i nacisnął wtórnik. Głucha cisza. Januario popatrzył na swój aparat niemo wiszący przy pasku. Jego oczy zdawały się mówić, "a widzisz…". Nie ulegało wątpliwości, Kaliope po rozmowie z Januariem zadzwoniła na jakiś numer z autokasowaczem wykluczającym ponowne połączenie – takie numery miało tylko FOI i parę utajnionych officjów.

– Nie domyślasz się, dlaczego Narens tak bardzo chciał uczestniczyć w akcji na hostel? – Słowianin kontynuował przesłuchanie. – Dlaczego oddał się w ręce sekurytów? Chciał przekazać nam coś, o czym się dowiedział? Co?

– Jeśli czegoś się dowiedział, to nie od nas – mruknął trynitatysta i naraz zmarszczył czoło. – Czekaj, Kaliope wspominała, że na parę dni przed nasza akcją vigilanci zwinęli Narka na dobę, siedział w Nadrzecznym Komisariacie. Może tam coś skumał… Wrócił trochę dziwny.

– Szkoda, że tak pośpieszyłeś się z dziewczyną, mogła wiedzieć więcej – mruknął Leo.

– To kwestia zasad i dyscypliny – Januario wrócił do pierwotnego tonu. – Rewolucja wymaga ofiar. Możesz mnie zabić. Po mnie przyjdą inni.

– Zostawię cię vigiliantom, może któregoś nawrócisz… – powiedział Słowianin i urwał. Skrzypienie drewnianych schodów wskazywało, że ktoś jeszcze zmierza do apartamentu Kaliope.

Nakazując gestem Januariowi mówienie dalej Leontias przylgnął plecami do ściany obok drzwi. Te, pchnięte gwałtownie, otworzyły się i do środka z wycelowaną bronią wkroczył oprzytomniały Flaccus. Słowianin zaatakował go od tyłu i ciosem w kark z powrotem posłał w nirwanę. Moment wykorzystał Januario. Jednym skokiem dopadł okna, przesadził balkon, jakimś cudem wylądował jak żaba na czterech podgiętych kończynach i puścił się ku furtce.

– Stać, tu vigilianci – rozległo się z głośnika. – Trynitatysta nie zatrzymał się, tylko sięgnął po broń. Niezwłocznie skosiły go serie vigilianckich automatów.

Sclavus nie czekał dłużej. Pozostawiając nieprzytomnego siccaro opuścił cenaculę włazem strychowym. Nie zmierzał uciekać dachami, wiedział, że cały quartał musi być otoczony. Mógł jedynie próbować przeczekać. W pralni natrafił na olbrzymią pralkę wirową wypełnioną do połowy bielizną. Leo wlazł do środka i nakrył się wilgotnymi ciuchami. Miał nadzieję, że nikt z lokatorów nie wpadnie na pomysł włączenia prania lub odwirowania.

Загрузка...