ROZDZIAŁ XII

— Uwiedziony i porzucony! — podsumował Tankersley, obserwując przez okno promu rosnący przed dziobem ciężki krążownik. — Tak właśnie będę się czuł przez najbliższe dwa miesiące. Zwłaszcza nocami.

Honor zaczerwieniła się i rozejrzała ukradkiem, ale nikt nie siedział na tyle blisko, by usłyszeć cichą uwagę. Tuzin dyplomatów, z którymi dzielili przedział pasażerski promu, zajęło miejsca z przodu i pogrążyło się w przyciszonej rozmowie, ledwie wystartowali.

— Jesteś równie niemożliwy jak moja matka! Żadne z was nie ma szczypty samokontroli. Ani poczucia przyzwoitości, skoro już o tym mowa!

— Wiem, dlatego tak ją polubiłem. Prawdę mówiąc, gdyby była trochę wyższa… — urwał, uchylając się przed sójką w bok, i zachichotał.

Honor także się uśmiechnęła na wspomnienie zaledwie jednodniowej wizyty u rodziców. Na dłuższą po prostu zabrakło czasu. Oboje powitali Paula z otwartymi ramionami, ale znacznie lepiej zrozumiał się z jej rodzicielką. Alison Harrington była emigrantką z planety Beowulf w systemie Sigma Draconis, a obyczaje seksualne tam panujące różniły się raczej drastycznie od przyjętych na Sphinxie. Całkowity brak życia seksualnego córki był dla niej równie niepokojący co niezrozumiały, więc była gotowa radośnie powitać każdego chłopa o mniej więcej właściwej liczbie kończyn, jakiego ta w końcu wybierze. Gdy zobaczyła i posłuchała, kogo pociecha w końcu wybrała, i zrozumiała, jak głębokie łączy ich uczucie, przytuliła go tak serdecznie (i to nie w przenośni), że Honor zaczęła się poważnie obawiać, czy wymuszone przez pół wieku zachowania nie ustąpią tym z młodości, co mogłoby nawet Paula wprawić w ciężki szok. Na szczęście tak się nie stało i Honor mogła w spokoju ducha żałować, że nie zobaczyła jego miny, gdyby to nastąpiło. A podejrzewała, że byłaby warta każdych pieniędzy.

— Lepiej trzymaj się z dala od Sphinxa, dopóki nie wrócę! — ostrzegła groźnie.

Nimitz siedzący na jej kolanach bleeknął radośnie, a Paul walnął się w pierś, aż zadudniło, udając wcielenie niewinności.

— Dlaczego, chyba nie sądzisz…

— Nie chcesz wiedzieć, co myślę — przerwała mu, ledwie tłumiąc śmiech. — Widziałam, jak się zaszyliście w kącie! O czym szeptaliście?

— O całej masie spraw. Przyznaję, że mnie parę razy zaskoczyła i to nie tylko tym hologramem, na którym urzędujesz z gołym tyłkiem na czworakach. Wiesz, że na Beowulfie nie praktykuje się narodzin in vitro?

Tym razem zaczerwieniła się znacznie silniej, ale równocześnie nie zdołała opanować śmiechu i zachichotała. Któryś z dyplomatów obejrzał się i natychmiast odwrócił z powrotem, widząc wbite w siebie spojrzenie Tankersleya.

— Wiem — odparła po chwili.

— Tak? — uśmiechnął się smętnie, zmartwiony, że nie dała się podpuścić wzmianką o hologramie. — Aż trudno uwierzyć, że taki drobiazg donosił cię aż do chwili przyjścia na świat. To musiało być ciężkie zajęcie.

— Pijesz do moich rozmiarów czy insynuujesz, że był to próżny trud?

— Skądże znowu! Ani jedno, ani drugie nie byłoby dla mnie bezpieczne. Ale całkiem serio — na Sphinxie musiało to być naprawdę trudne zadanie.

— Było — zgodziła się, poważniejąc. — Co prawda Beowulf ma większe ciążenie niż Manticore, ale i tak jest ono o dziesięć procent niższe niż panujące na Sphinxie. Ojciec wolałby mnie przenieść do inkubatora, ale matka nawet nie chciała o tym słyszeć. Ojciec nadal był w czynnej służbie i nie mieli pieniędzy, by wyposażyć dom w płyty antygrawitacyjne, ale matka jest uparta. I postawiła na swoim.

— Wiedziałem, że po kimś musiałaś to odziedziczyć. Tylko nie rozumiem, dlaczego tak się zaparła. Nie spodziewałbym się tego akurat po kimś wychowanym na Beowulfie.

— Wiem.

Potarła czubek nosa, zastanawiając się, jak najlepiej wytłumaczyć mu tę pozorną niekonsekwencję. Beowulf przewodził skolonizowanej galaktyce w dziedzinie nauk przyrodniczych i wypracował najbardziej zaawansowaną inżynierię genetyczną, zwłaszcza w stosowanej eugenice. Reszta galaktyki praktycznie zaprzestała prowadzenia tych badań, podobnie jak stosowania na szeroką skalę inżynierii genetycznej na ponad siedemset standardowych lat. Powodem była Ostateczna Wojna rozegrana na Ziemi w dziesiątym stuleciu Po Diasporze, w której wykorzystano specjalistyczne bronie biologiczne i inne konstrukcje genetyczne z „superżołnierzami” na czele. Efektem było tak niewiarygodne spustoszenie planety, że według większości historyków jedynie ekspedycje ratunkowe wysłane przez inne planety niedawno utworzonej Ligi Solarnej uratowały Ziemię. A system Słoneczny i tak potrzebował prawie pięciuset standardowych lat, by odzyskać dominującą pozycję w galaktyce.

Jedynie mieszkańcy Beowulfa nie poddali się powszechnej panice, gdy rozniosła się wieść, jakie skutki przyniosło bojowe zastosowanie genetyki. Stało się tak prawdopodobnie dlatego, że stosunkowo niewiele badań prowadzonych na Beowulfie miało na celu poprawianie gatunku ludzkiego, a ta najstarsza z kolonii na długo przed tym makabrycznym konfliktem stworzyła własny, surowo przestrzegany kodeks zasad etycznoprawnych dotyczących wykorzystywania genetyki. Zresztą presja ze strony innych planet była dziwnie słaba, gdy okazało się, że właśnie medycy z Beowulfa zdołali pokonać i zlikwidować najgorsze choroby i genetyczne zniszczenia u niedobitków ziemskiej populacji po zakończeniu walk.

Zasad tych przestrzegano nadal, mimo iż od zakończenia wojny minęło prawie tysiąc lat standardowych. Z czasem być może nawet się one nieco zaostrzyły. Na większości planet do sprawy podchodzono tak jak na Manticore — to, czy ciąża została donoszona naturalnie, czy też po zapłodnieniu zarodek przenoszono do inkubatora, nie stanowiło żadnej różnicy. Zwolenników metody in vitro było sporo i mieli logiczne argumenty — nie dość, że płód przez cały czas pozostawał pod kontrolą aparatury monitorującej jego rozwój, co pozwalało na stosunkowo łatwe korygowanie nieprawidłowości, to dodatkowo dzięki tej metodzie kobiety służące w siłach zbrojnych zawodowo mogły połączyć macierzyństwo z pracą. Na Beowulfie generalnie nie stosowano tej metody.

— To dość trudno wyjaśnić — odezwała się w końcu Honor. — Wydaje mi się, że ma to wiele wspólnego z faktem, że tylko na Beowulfie nie zarzucono prowadzenia programów genetycznych. Był to jakby gest mający uspokoić resztę galaktyki, że nie będą majstrować przy ludzkim genotypie. I dotrzymali słowa: prace koncentrują się na wykorzystaniu do maksimum materiału genetycznego, ale nie wychodzą nawet o pół kroku dalej. Owszem, można by twierdzić, że prolong to przekroczenie tej granicy, ale w rzeczywistości proces ten nie polega na zmianie czegokolwiek w ludzkim organizmie, lecz na spowodowaniu, by pewne grupy genów działały wolniej, co daje w efekcie wydłużenie życia. Oficjalnym powodem, dla którego na Beowulfie nie stosuje się metody in vitro poza wyjątkowymi przypadkami, jest „chęć uniknięcia uzależnienia od technicznych metod reprodukcyjnych”. Ale matka, ilekroć o tym mówiła, zawsze się dziwnie uśmiechała i parę razy dodała, że chodzi o coś więcej.

— O co?

— Nie chciała mi powiedzieć. Wydusiłam z niej tylko, że zrozumiem, kiedy przyjdzie moja kolej. — Honor wzruszyła ramionami i dodała ze złośliwym uśmieszkiem. — W naszym wypadku naturalnie może zrobić wyjątek, biorąc pod uwagę, jak w najbliższej przyszłości będą wyglądały nasze harmonogramy zajęć.

— Zrobiła — poprawił ją cicho Paul i uśmiechnął się, widząc, jak jej brwi wędrują w górę. — Powiedziała, że kiedy ją następnym razem odwiedzimy, zabierze się za nas z probówkami. Podobno ma to coś wspólnego z niechęcią do marnowania wysokogatunkowej spermy.

Honor wytrzeszczyła oczy, nie mogąc przez moment wykrztusić słowa — nie zdawała sobie sprawy, że jej rodzicielka aż tak dalece zaaprobowała Paula.

— Myślę, że to doskonały pomysł — powiedziała cicho, ściskając jego dłoń.

A potem pocałowała go, ignorując dyplomatów, i dodała, uśmiechając się złośliwie:

— Gdy wrócę, pogadamy o tym marnowaniu wysokogatunkowej spermy!

Promień ściągający doprowadził kuter bez wstrząsów i niespodzianek do stanowiska cumowniczego na pokładzie hangarowym ciężkiego krążownika Jason Alvarez. Honor spokojnie poczekała, aż śluza i wylot korytarza zostaną uszczelnione, a dyplomaci przestaną się miotać i poznajdują własne bagaże. Dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę z nieodwracalności wyjazdu, jak i z tego, że naprawdę nie chce jej się lecieć na Grayson.

Nimitz zamruczał, Paul zamknął ją w krótkim pożegnalnym uścisku; zamrugała gwałtownie oczami, powstrzymując niespodziewane łzy.

— Hej, to tylko dwa miesiące! — szepnął Tankersley.

— Wiem — odetchnęła głęboko. — Nigdy nie lubiłam pożegnań. Gdy obserwowałam wzruszenie innych, wydawało mi się to głupie. Teraz tak nie jest, ale nadal źle znoszę rozstania.

— Gdybyś tak długo nie zamykała swego serca, wcześniej byś zmądrzała — trącił palcem czubek jej nosa i pospiesznie cofnął go, gdy kłapnęła zębami. — Tak już lepiej! Nie lubię, gdy ktoś wypłakuje mi się w klapę: zostają zacieki na mundurze. Dlatego nie pozwalam na to żadnej kobiecie!

— A dużo ich było? — spytała, podnosząc Nimitza, by mógł wskoczyć na wyściełany naramiennik kurtki mundurowej.

Gdy zrobiła ten ruch, na wiszącej na jej szyi Gwieździe Graysona błysnął refleks światła — odznaczenie to należało bowiem nosić do galowego munduru w oryginale, nie w postaci baretki. Poprawiła je — nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do jego ciężaru — a potem odruchowo obciągnęła uniform.

— Kto by tam zliczył — uśmiechnął się promiennie. — Zresztą nie były ważne.

— O tym haremie nieważnych będziemy musieli poważnie porozmawiać, gdy wrócę!

— Już się boję! — jęknął i wstał.

Otworzył luk bagażowy znajdujący się nad fotelami i wyjął z niego skórzaną, wyglądającą na starannie wykonaną torbę na ramię. Zrobiona była z czarnej skóry wypolerowanej do połysku, zaopatrzona w herb, który Honor sobie wybrała, gdy została patronką: półkule zachodnie Sphinxa i Graysona połączone stylizowanym kluczem stanowiącym oficjalny symbol patronatu, a wszystko to zwieńczone hełmem próżniowym. Hełm mógł wydawać się niestosownie nowoczesnym elementem, ale od prawie dwóch tysięcy standardowych lat był symbolem marynarki wojennej.

— Co to takiego? — zainteresowała się.

— A to jest, moja droga, niespodzianka — wyszczerzył się radośnie Tankersley. — Miałem nadzieję, że będzie gotowa na czas, ale nic nie mówiłem, żeby nie zapeszyć, bo sprawy się nieco skomplikowały. No, ale postarali się, żeby mi zrobić przyjemność.

— Kto się postarał?!

Paul zachichotał uradowany i postawił torbę na fotelu, z którego przed chwilą wstała Honor. Potem otworzył ją i zaprezentował zawartość.

Był to kombinezon próżniowy, tyle że niezwykle mały i przeznaczony dla kogoś, kto miał sześć kończyn i ogon.

— Paul! — westchnęła Honor, nie wierząc własnym oczom. — To nie może być tym, na co wygląda!

— Ale jest. — Tankersley pogrzebał w torbie i wyjął stosownej wielkości, czyli równie mały hełm, przetarł go rękawem i podał jej z ukłonem: — Dla Stinkera!

Honor wzięła hełm, nadal nie mogąc uwierzyć, że to prawda. Obracała go w dłoniach, oglądając ze wszystkich stron. Nimitz przyglądał mu się z równym zainteresowaniem, doskonale rozumiejąc, co to takiego. Dzięki więzi istniejącej między nimi czuła jego zaskoczenie i zadowolenie równocześnie.

— Paul, nigdy nawet… dlaczego sama na to nie wpadłam?! Jest doskonały!

— I taki powinien być! A dlaczego sama o tym nie pomyślałaś… cóż, jestem jak najdalszy od stwierdzenia, że bywasz czasami wyjątkowo tępa, ale… — i wymownie wzruszył ramionami.

— Skromność, wdzięk i takt — oznajmiła rzeczowo. — Jakim cudem na ciebie zasłużyłam?!

— I urok osobisty — dodał niewinnie. — Robię co mogę, żeby zaskarbić sobie łaski jaśnie pani na lata, gdy już nie będę w stanie uskoczyć przed kolejnym szturchańcem. A poważnie: wpadłem na ten pomysł, gdy zobaczyłem moduł ratunkowy w twojej kabinie. Wiesz, że kiedyś zajmowałem się projektowaniem różnych różności dla floty. Zaraz po ukończeniu akademii zostałem przedzielony do zespołu zajmującego się modernizacją skafandrów próżniowych w związku z pojawieniem się wytrzymalszych materiałów. Nabyłem sporo doświadczenia w tej materii, a w czasie pobytu w Hancock dysponowałem też sporą ilością wolnego czasu i tak jakoś wyszło, że zanim opuściliśmy ten system, miałem już gotowy projekt.

— Ależ to musiało kosztować fortunę — powiedziała wolno. — Wiem, ile mnie kosztował ostatni moduł.

— Tani nie był — przyznał Paul poważnie. — Ale moja rodzina od zawsze prowadziła interesy w przemyśle okrętowym. Pokazałem projekt wujowi Henriemu, szefowi naszej stacji naukowo-technicznej, i dalej on już wszystko pilotował. A przy okazji obsobaczył mnie za niedbalstwo i bezmyślność. Fakt: kiedy skończył się z nim bawić, projekt był bez porównania lepszy, ale nie musiał się aż tak na mnie wyżywać! Samo zrobienie skafandra to już był drobiazg.

Honor odruchowo przytaknęła, nadal pogrążona w myślach. Staranniej obejrzała hełm… Była zaskoczona, gdy odkryła z jak majętnej rodziny Paul pochodzi, choć właściwie nie powinno jej to dziwić, bo wiedziała, że jest bliskim kuzynem Mike Henke, ale o tych rodzinnych interesach dawno z nią nie rozmawiała. Mimo jego niedbałego podejścia do kwestii ceny, doskonale wiedziała, jak kosztowne są moduły ratunkowe, a ten skafander musiał być nieporównywalnie kosztowniejszy.

— Jest wspaniały, ale nie powinieneś bez ostrzeżenia robić mi takich kosztownych prezentów.

— A tym akurat nie musisz się martwić. Wuj Henri też uważał, że to będzie kosztowna zabawka, dopóki przypadkiem nie dowiedzieli się o wszystkim ludzie z marketingu — uspokoił ją Paul, a widząc jej oszołomioną minę, wyjaśnił: — Nie tylko ty masz treecata, prawda? Dostarczamy około jednej trzeciej modułów dla nich, a pozostali producenci będą naprawdę nieszczęśliwi, gdy ten skafander pojawi się na rynku. Przy okazji: nie masz pojęcia, jakie to miłe, kiedy po tylu latach traktowania jak syna marnotrawnego rodzina zaczyna cię doceniać.

— Fakt: nie mam — uśmiechnęła się i pokazała Nimitzowi hełm z bliska.

Ten obwąchał go dokładnie, wsadził łeb do środka i z zadowoleniem zastrzygł uszami.

— Dzięki — powiedziała z uczuciem i objęła Paula drugą ręką. — Bardzo ci dziękuję. W imieniu nas obojga.

— Drobiazg. — Tankersley machnął lekceważąco ręką, nie kryjąc jednak zadowolenia.

Honor oddała mu hełm, który umieścił starannie w torbie. Następnie zapiął ją i zawiesił na jej lewym ramieniu.

— Gotowe — oznajmił i płynnym gestem zaprosił ją do wyjścia: Honor dopiero teraz zorientowała się, że wszyscy poza nimi już wysiedli.

— Ma własny system napędowy, choć dysze nie są tak elastyczne jak w naszych skafandrach. Wyposażono je jednak w biosprzęg, a sądząc po paru wyczynach akrobatycznych, jakie miałem okazję widzieć w wykonaniu Nimitza, nie powinien mieć kłopotów ze sterowaniem, gdy tylko się połapie, na czym to polega — dodał tytułem wyjaśnienia, gdy szli do śluzy. — W tej chwili nie ma paliwa i dysze są odłączone, a oprogramowanie zostało tak pomyślane, by dało się bez trudu wprowadzić stosowne poprawki, kiedy uda wam się ustalić, które grupy mięśni najlepiej służą do rozpoczęcia danego manewru. Na wszelki wypadek dołożyłem długą linkę do prób w nieważkości i instrukcję obsługi. Lepiej najpierw ją przeczytaj, zanim zaczniecie próby.

— Aye, aye, sir!

— Grzeczna dziewczynka. — Złapał ją za ramię, przyciągnął jej głowę do wygodnej wysokości i pocałował. — Miłej podróży.

Uśmiechnęła się, woląc nic nie mówić, bo nie chciała ryzykować, że zadrży jej głos. Sięgnęła ku poręczy i przekroczyła granicę pokładowego ciążenia kutra. Za plecami usłyszała znaczące chrząknięcie i dziwnie radosny głos:

— Wiesz, byłbym zapomniał o pewnym drobiazgu…

— Tak? Jakim?

— Naprawdę się cieszę, że zdążyłem z przygotowaniem skafandra przed twoim wyjazdem, bo to ty będziesz musiała wyjaśnić wszystko Nimitzowi, a muszę cię uprzedzić, choć wuj Henri starał się jak mógł, z jedną rzeczą nie zdołał sobie poradzić.

— Z jaką? — spytała z nagłą podejrzliwością, odwracając się.

— Ujmijmy to tak, kochanie… — Paul spuścił skromnie oczka i wyszczerzył zęby. — Mam nadzieję, że Nimitz będzie w naprawdę dobrym nastroju, gdy zaczniesz mu tłumaczyć detale podłączenia kanalizacyjnego.


Kapitan Mark Brentworth powitał ostatniego przedstawiciela dyplomatycznego Gwiezdnego Królestwa Manticore na pokładzie swego okrętu i czym prędzej odwrócił się ku wylotowi korytarza łączącego pokład hangarowy ze śluzą kutra, słysząc ostrzegawcze chrząknięcie. Do wylotu docierała zgrabna postać w czarnym uniformie, poruszająca się niezwykle lekko — przynajmniej takie miał wrażenie po obejrzeniu pokazu niezdolności poruszania się w nieważkości zaprezentowanego przez dyplomatów. Ramienia jej kurtki mundurowej trzymał się kurczowo znajomy kudłaty kształt i Brentworth uśmiechnął się z autentycznym zadowoleniem.

Dał znak prawą dłonią i dowodzący wartą trapową bosman schował elektroniczny gwizdek, a wyjął staromodny, zwykły. Wszyscy dyplomaci jak jeden mąż odwrócili się, gdy zabrzmiał melodyjny dźwięk metalowego gwizdka, a warta honorowa Marines stojąca dotąd w pozycji „Spocznij” wyprężyła się jak na paradzie.

— Preeeezentuj broń! — warknął dowodzący nią oficer i karabiny pulsacyjne zmieniły położenie w idealnie zgrany sposób.

Członkowie załogi zasalutowali, Brentworth zaś zdjął czapkę i skłonił się dokładnie w chwili, w której Honor Harrington stanęła na pokładzie. Rozległ się drugi świst trapowy. Honor zamarła zaskoczona, podobnie jak dyplomaci, ale dzięki wieloletniej wprawie w jej twarzy nie drgnął nawet jeden mięsień.

— Patronko Harrington. — Brentworth wyprostował się i umieścił czapkę pod pachą. — Jestem zaszczycony, milady, mogąc powitać panią na pokładzie mojego okrętu w imieniu mieszkańców planety Grayson.

Przez moment Honor tylko mu się przyglądała, nie wiedząc, jak powinna odpowiedzieć, po czym odkłoniła się i odrzekła:

— Dziękuję, kapitanie Brentworth. Bardzo się cieszę, że się tu znalazłam i… — uśmiechnęła się i wyciągnęła ku niemu prawą dłoń — … okręt wygląda wspaniale, Mark.

— Dziękuję, milady. Jestem z niego raczej dumny i jeśli tylko będzie pani miała ochotę, z przyjemnością panią po nim oprowadzę, kiedy tylko pani zechce.

— Trzymam cię za słowo.

Uścisnęła jego dłoń nieco zaskoczona, że tak pasuje do niego kapitański mundur.

Ostatnim razem, gdy się widzieli, był komandorem i nie dowodził okrętem, ale wiedziała, że awansu nie zawdzięcza rodzinnym koneksjom czy faktowi, że Marynarka Graysona gwałtownie potrzebowała starszych rangą oficerów. Mark Brentworth radził sobie w życiu samodzielnie i wszystko zawdzięczał wyłącznie własnej pracy.

Ponieważ przytrzymał jej dłoń nieco dłużej niż nakazywała zwykła uprzejmość, przekręciła głowę, tak by mógł dokładniej obejrzeć jej lewy profil. Ostatnim razem, gdy go widział, zrujnowane lewe oko zasłaniała czarna przepaska, a reszta lewej strony twarzy była martwa i nieruchomą maską pozbawioną czucia i kontroli nerwów. Czuła na sobie jego badawcze spojrzenie, a potem jego ulgę, gdy się uśmiechnęła i lewa część twarzy poruszyła się naturalnie. Albo raczej w sposób, który jemu wydał się naturalny, jako że przed zranieniem ledwie raz czy dwa miał okazję zobaczyć, jak się uśmiecha.

Puścił jej dłoń i cofnął się, całym zachowaniem jednoznacznie dając do zrozumienia, że to ona, a nie jacyś tam dyplomaci, jest najważniejszą osobą na pokładzie.

— W takim razie, milady, jestem na pani rozkazy. A teraz proszę mi pozwolić zaprowadzić się do swojej kabiny. Pani steward powinien już skończyć rozpakowywanie rzeczy.

Загрузка...