ROZDZIAŁ XXII

— Cumownicze promienie ściągające trzymają, ma’am.

— Wyłączyć silniki manewrowe. Uwaga przy dyszach wysokościowych. Bosmanmat Robinet, proszę przejąć kontrolę podejścia.

— Główne silniki manewrowe wyłączone, ma’am — zameldowała sternik, dokonując drobnej poprawki położenia okrętu w pionie. — Mam pełną kontrolę podejścia, ma’am.

— Doskonale. — Michelle Henke opadła wygodniej w fotel, obserwując na ekranie wizualnym zbliżanie się brzydkiego, acz swojskiego kształtu HMSS Hephaestus.

Przez ostatni kwadrans po przekroczeniu granicy bezpieczeństwa umożliwiającej używanie impellerów Agni leciał na silnikach manewrowych. Teraz uchwycony w wiązkę promieni ściągających stacji poruszał się bardziej dzięki nim niż dzięki własnemu napędowi. Jedyne, czego musiała dopilnować dyżurna wachta, to utrzymanie właściwego położenia okrętu w pionie, gdy znalazł się już w przydzielonym hangarze. A do tak delikatnych zmian cumownicze promienie stacji po prostu się nie nadawały.

Bosmanmat Robinet najprawdopodobniej byłaby w stanie zacumować, nie budząc się, ale za manewry odpowiedzialny był kapitan, toteż Henke na wszelki wypadek obserwowała ją uważnie. I z lekkim napięciem, bowiem cumowanie nigdy nie należało do jej ulubionych manewrów. Była doświadczonym oficerem, ale wiedziała, że nigdy nie wykona żadnego manewru z tak całkowitą pewnością siebie, że aż graniczącą z arogancją, jak to robiła Honor. Świadomość, że to właśnie ów brak pewności siebie uniemożliwiał jej perfekcyjne manewry, w niczym nie pomagała, bo proces przypominał kwadraturę koła: brak pewności uniemożliwiał spokojne manewrowanie, co potęgowało niepewność, która… itd… itp.

Sklęła się w duchu; rozumiała ten mechanizm aż za dobrze, lecz fakt pozostawał faktem — preferowała pozostawianie okrętu na orbicie parkingowej i czekanie, aż mniejsze jednostki i tendry zacumują do niego lub wlecą na pokład hangarowy. Z drugiej strony cieszyła się, że na stacji znalazł się otwarty hangar, gdyż dok, w którym przebywał HMS Nike, był o ledwie pięć minut drogi piechotą. Zawiadomiła już Eve Chandler o przybyciu Honor i dostała od niej potwierdzenie tego, czego się obawiała — banda dziennikarzy czekała na nią na stacji. Duża banda.

Skrzywiła się odruchowo i natychmiast zmusiła do przybrania obojętnego wyrazu twarzy. Dała sobie wcześniej słowo, że nie pozwoli, by to stado sępów dopadło Honor. Dlatego kontrola lotów Hephaestusa otrzymała informację, że hrabina Harrington wraz z towarzyszącymi jej osobami przyleci kutrem na główny pokład hangarowy. Sfałszowanie planu lotów było średnio poważnym przestępstwem, ale Henke miała pewność, że główny kontroler zorientował się, o co chodzi — usłyszała to w jego głosie. Wygłosił też uwagę, naturalnie przypadkowo, że dziennikarze pewnie się o tym dowiedzą. Nawet jeśli miała ją za to spotkać reprymenda, Henke była przekonana, że postąpiła słusznie.

Rozległ się cichy, melodyjny dźwięk i bosmanmat Robinet zameldowała:

— Przycumowaliśmy, ma’am.

— Włączyć generatory cum.

— Generatory cum włączone, ma’am.

— Jack, poproś, by podłączyli do śluzy korytarz — poleciła Henke oficerowi łączności. — Zobaczymy, jak szybko im to pójdzie.

— Aye, aye, ma’am.

— Dziękuję. — Mike wstała i spojrzała na pierwszego oficera. — Panie Thrumond, proszę przejąć wachtę.

— Aye, aye, ma’am. Przejmuję wachtę.

— Doskonale. — Henke potarła skroń i dodała: — Gdyby ktoś mnie potrzebował, będę z lady Harrington.

Kabina nie miała okna, ale Honor podłączyła ekran komputera do dziobowych sensorów optycznych, dzięki czemu mogła oglądać cały manewr cumowania choć na płaskim ekranie.

Wpatrywała się weń, czując pustkę. Czuła się bardziej pusta niż przestrzeń wyczyszczona przez entropię. Słyszała krzątającego się wokół Maca, czuła Nimitza leżącego na oparciu i dosłownie promieniującego troską i miłością do niej i czuła jedynie pustkę, bezruch i ciszę. Ból czekał na pierwszą okazję zakuty w lodowe ściany, przez które nie mógł jej dotknąć. Zrobiła to, bo zniszczyłby ją zbyt szybko, a na to nie mogła sobie pozwolić. Zniszczy te ściany i uwolni go dopiero, gdy znajdzie i zabije niejakiego Denvera Summervale’a.

Ten problem analizowała spokojnie, wyszukując najlepsze sposoby i środki. Podobnie zresztą jak inne… Wiedziała, że Mike martwi się o nią, co było głupie i zbędne, bo teraz już nic nie mogło jej zranić. Była niczym lodowiec — równie zimna i niepowstrzymana. I podobnie jak po lodowcu nic z niej nie pozostanie, gdy dotrze do końca podróży.

Tę myśl ukryła naprawdę głęboko — tak głęboko, że ledwie sama ją wyczuwała, bowiem żal jej było Nimitza. A przecież było to logiczne i oczywiste. Było też nieuniknione… i w pewien sposób również sprawiedliwe.

Nie powinna była pozwolić sobie pokochać Paula — powinna wiedzieć lepiej, że to się zemści. Być może miałaby więcej czasu i żałowała, że tak się nie stało, ale powinna była przewidzieć, że tak właśnie wszystko się skończy. Bo tak musiało się to skończyć. To miłość do niej była przyczyną jego zguby — wiedziała o tym, zanim wydusiła z Henke informację o ostatniej obeldze, którą Summervale rzucił mu w twarz. Mike nie chciała jej tego powiedzieć, ale zdawała sobie sprawę, że Honor i tak się w końcu dowie, więc wykrztusiła to wreszcie, nie patrząc jej w oczy. Co jedynie potwierdziło jej przypuszczenia. Co prawda nadal nie wiedziała, dlaczego ktoś obcy chciał sprowokować Paula, ale nie było to najważniejsze. Ważne było, że nie udałoby mu się, gdyby nie ona — to ona stanowiła słabe ogniwo, to jej użył Summervale, żeby go zranić, sprowokować i zabić.

Tak jak ona zabije jego. Wreszcie przyda się na coś to, że jest bogata. Jeśli będzie musiała, wyda wszystko, ale znajdzie go. Dzika, zimna żądza zemsty doskonale służyła wzmocnieniu lodowych ścian. Prymitywna żądza mordu była jedynym, co utrzymywało ją przy życiu i pomagało powstrzymywać ból. Tak długo, jak będzie to potrzebne, by zrobić ostatnią rzecz, jaka jeszcze miała dla niej znaczenie. Honor wyglądała lepiej — widać to było na pierwszy rzut oka. Co wcale nie znaczyło, że wyglądała dobrze — podobna do maski twarz, obojętne spojrzenie — ale nie przypominała już zaszczutego, rannego zwierzęcia. Natomiast nawet Henke nie była w stanie domyślić się, co ukrywa ta maska. Mogła podejrzewać, obserwując Nimitza, ale to było wszystko. Treecat zaczął normalnie jeść i nie był już wychudzony czy osowiały, ale zniknęła gdzieś jego radość życia i skłonność do figli. Uszy stale miał na wpół wzniesione i zdawał się wytwarzać wokół siebie dziwną, groźną aurę. Wniosek nasuwał się sam — odzwierciedlał uczucia wypełniające Honor. Był zimny i obcy. Mimo iż Henke znała go naprawdę długo, nigdy dotąd nie wyczuła u niego niczego podobnego. A najgorszy był sposób, w jaki Nimitz obserwował Honor — w kabinie nie spuszczał jej z oczu, a gdy wychodzili, siedział na jej ramieniu bez ruchu i w milczeniu, za to wiecznie czujny.

— Witaj, Mike. Widzę, że przybyliśmy na miejsce — powitała ją Honor.

— Tak — odparła Henke, nie bardzo wiedząc, jak reagować.

W głosie Honor nie było napięcia; był zupełnie pozbawiony życia i wyrazu, można wręcz rzec: martwy. Był to głos kogoś obcego, a nie wieloletniej przyjaciółki.

Mike odchrząknęła i zdołała się uśmiechnąć.

— Postanowiłam pokrzyżować plany dziennikarzom: jeśli mi się uda, znajdziesz się na pokładzie Nike szybciej, niż się zorientują, że nie przyleciałaś promem — wyjaśniła.

— Dziękuję. — Honor uśmiechnęła się, lecz uśmiech ten nie sięgnął oczu.

W tych ciemnych oczach nie pojawił się żaden wyraz od chwili, gdy dowiedziała się o śmierci Paula. Nawet na strzelnicy. Henke nie miała pojęcia, ile pocisków Honor wystrzelała, wiedziała jedynie, że spędzała tam przynajmniej cztery godziny dzień po dniu i z absolutnie obojętną twarzą dziurawiła głowy i serca holocelów o rozmiarach i kształcie człowieka. Poruszała się jak maszyna, z ekonomiczną precyzją pozbawioną ludzkich uczuć, jakby dusza w niej zamarzła. Obserwując ją, Henke czuła, jak włosy jeżą się jej ze strachu.

Honor Harrington była zabójcą. Zawsze nim była, ale nigdy nie ujawniło się to tak wyraźnie, bo instynkt zabójcy kontrolowało współczucie i inne emocje, kanalizowało zaś poczucie obowiązku i odpowiedzialność. Łącznie stanowiło to mieszankę, nad którą Honor doskonale panowała, Henke zaś nigdy tak do końca nie zdała sobie sprawy, jak niebezpieczna może stać się jej przyjaciółka.

Honor troszczyła się o różne rzeczy, a na wielu innych jej zależało i to właśnie, choć zwiększało jej zdolność do przemocy, powodowało także, iż potrafiła używać jej tylko w razie potrzeby i zawsze się kontrolowała. Raz czy dwa co prawda ten instynkt próbował nad nią zapanować, lecz nigdy do tego doszło. Jeśli to, co Henke słyszała o ataku na bazę Blackbird, było zgodne z prawdą, wtedy właśnie Honor stanęła na krawędzi, ale w jakiś sposób zdołała okiełznać żądzę zabijania.

Tym razem nawet nie próbowała. Mike z początku martwiła się, czy Honor nie zwariuje z żalu i rozpaczy. Teraz widziała, że to zagrożenie minęło, ale pojawiło się inne, być może groźniejsze. Honor nie była obłąkana — po prostu na niczym jej nie zależało. Utraciła poczucie równowagi umożliwiające normalne życie oraz chęć, by je odzyskać. Nie dostała ataku furii, ale była znacznie groźniejsza od owładniętego szałem bojowym berserkera. Zależało jej tylko na jednym, a ponieważ kontrolę nad nią przejął instynkt zabójcy, działała z żelazną logiką i całkowitym brakiem ludzkich uczuć, by ten cel osiągnąć. Ani współczucie, ani życzliwość, ani konsekwencje nie miały już żadnego znaczenia.

Przez cały ten czas Honor stała sobie spokojnie, obserwując Mike obojętnie. Dzięki więzi z Nimitzem czuła jej strach i jakąś drobną częścią siebie chciała ją pocieszyć, ale to pragnienie było odruchowe i zbyt słabe, by spowodować reakcję. Poza tym nie pamiętała, jak się to robi. Może kiedyś sobie przypomni, ale to i tak nie miało znaczenia. Teraz istotne było tylko jedno — Denver Summervale.

— W takim razie lepiej się pospieszmy — powiedziała po chwili.

I wyciągnęła rękę, którą Mike uścisnęła. Dzięki Nimitzowi poczuła łzy powstrzymywane przez przyjaciółkę i ta jej zagubiona część, którą kochał Paul, także miała ochotę zapłakać. Lecz nie mogła, więc uścisnęła dłoń Mike, poklepała ją lekko po ramieniu i wyszła, nie oglądając się.

Warta okrętowa sprezentowała broń, wyprężona jak na paradzie, gdy Honor stanęła na pokładzie. Rozległ się świst trapowy, więc mechanicznie odsalutowała i uścisnęła dłoń Eve Chandler stojącej przed frontem warty. W oczach rudowłosej Chandler widać było współczucie i niemały szok, a nawet cień strachu na widok twarzy kapitan Harrington.

— Pani kapitan — powiedziała cicho, nie siląc się na kondolencje, których Honor i tak nie chciała słyszeć, co pierwszy oficer musiała jakoś wyczuć.

— Eve. — Honor kiwnęła głową i dała znak jednemu z towarzyszących jej mężczyzn. — To major Andrew LaFollet, dowódca mojej graysońskiej ochrony. Protektor Benjamin wysłał go ze mną, by pilnował, żebym nie zrobiła niczego głupiego. Przedstaw go proszę pułkownikowi Ramirezowi, jak tylko będzie to wykonalne. Myślę, że szybko się dogadają, bo naprawdę sporo ich łączy.

Andrew LaFollet nie był zachwycony słowami Honor, ale uścisnął dłoń Chandler bez komentarza.

— Naturalnie, ma’am — powiedziała Eve.

— Dziękuję. Mac, dopilnuj proszę przeniesienia bagaży. Będę w swojej kabinie.

— Tak, ma’am. — Chandler nigdy dotąd nie słyszała w glosie MacGuinessa takiego zmęczenia i zrezygnowania.

Nigdy też nie widziała, by wyglądał tak żałośnie. Honor skierowała się ku windzie, a nie spuszczający jej z oka LaFollet odchrząknął i polecił cicho:

— Candless.

James Candless wyprężył się na sekundę i ruszył w ślad za Honor.

Chandler spojrzała zaskoczona na majora — ten wzruszył ramionami i wyjaśnił:

— Przykro mi, pani komandor: mam swoje rozkazy.

— Rozumiem. — Eve przyglądała mu się przez chwilę i niespodziewanie jej rysy złagodniały. — Naprawdę rozumiem. Wszyscy się o nią martwimy, więc razem pewnie coś uda nam się wymyślić, majorze.

— Mam nadzieję… na Boga, mam nadzieję, że się uda!

Drzwi kabiny zamknęły się, odcinając Honor od Candlessa i wartownika z Korpusu. Powinna była ich sobie przedstawić i wyjaśnić Marine, co robi tu gwardzista, ale nie chciało jej się, więc tego nie zrobiła. Rozejrzała się po kabinie i dopadła ją kolejna fala bólu, gdy dostrzegła stojący na biurku hologram. Przedstawiał roześmianego Paula z hełmem lotniczym pod pachą, na tle lśniącego, smukłego kształtu Javelina.

Podeszła do biurka, drżącą ręką ujęła holosześcian i długą chwilę wpatrywała się w hologram, czekając na łzy, które za nic nie chciały popłynąć. Usta jej drżały, palce zacisnęły się, ale z oczu nie wypłynęła ani jedna łza. Zamknęła oczy, przycisnęła sześcian do piersi i zakołysała się lekko.

Nie wiedziała, jak długo stała tak z Nimitzem wtulonym w jej bark i szyję. Treecat miauczał cicho i gładził delikatnie chwytną łapą jej policzek. Nie chciała robić nic innego, a zwłaszcza wejść do sypialni, bo tam było najwięcej zdradzieckich pamiątek radości. A na to, by je teraz oglądać, nie miała odwagi. Była świadoma, że to złamałoby jej samokontrolę, a na to nie mogła sobie pozwolić, jak długo nie zrobi tego co musi. I stała tak niczym czarnozłocisty posąg przy biurku, dopóki nie rozległ się sygnał oznaczający, że ktoś chce wejść.

Odetchnęła głęboko, zirytowana. Odstawiła hologram, pogładziła palcem uśmiechniętą twarz Paula i nacisnęła klawisz interkomu.

— Tak? — Ją samą zaskoczyło lekkie drżenie jej głosu. — Pułkownik Ramirez, ma’am — zameldował wartownik.

— Nie… — zaczęła i umilkła.

Nie chciała widzieć Ramireza. Wiedziała, że był sekundantem Paula, i znając go, wiedziała również, że obwiniał się i spodziewał tego samego z jej strony. Nie uważała, by był winien czemukolwiek, ale rozmowa z nim mogła zagrozić jej lodowemu pancerzowi. Jeżeli jednak go nie wpuści, dla wszystkich będzie oczywiste, że wini go za śmierć Paula, a Ramirez na to nie zasłużył. Wzięła kolejny głęboki oddech i wyprostowała się z westchnieniem.

— Dziękuję — powiedziała już opanowanym głosem i zwolniła zamek u drzwi.

Po czym powoli odwróciła się.

Thomas Ramirez wyglądał gorzej, niż się spodziewała. Wszedł do kabiny i stanął krok za progiem. Odezwał się dopiero, gdy drzwi się zamknęły.

— Damo Honor, chciałem… — umilkł, widząc jej podniesioną dłoń.

— Nie ma potrzeby, Thomas — powiedziała tak łagodnie, jak pozwalał jej na to lodowy pancerz.

Wiedziała, że mówi mechanicznie i bez wyrazu, toteż podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu, próbując dotrzeć do niego w ten sposób, widziała jednak, że jej się nie udaje.

— Byłeś przyjacielem Paula. Wiem, że to nie twoja wina. Paul nie obwiniałby cię za to, co się stało… i ja także cię nie winie.

Ramirez przygryzł wargi. W kąciku jego oka rozbłysła łza. Pochylił głowę. A potem zaczerpnął głęboko powietrza i uniósł ją. Spojrzał prosto w oczy Honor, a w jego wzroku było zrozumienie; wiedział, że zrobiła co mogła. Zaakceptował to.

— Dziękuję, ma’am — powiedział cicho.

Poklepała go po ramieniu, obeszła biurko i usiadła w swoim fotelu, dając mu znak, by zajął stojący po drugiej stronie. Przeniosła Nimitza na kolana — treecat zwinął się w kłębek, wtulając nos w jej mundur i emanując miłością. Zabolało, jakby zaaplikowano jej znieczulenie za pomocą młotka, ale zmusiła się do powolnego i łagodnego głaskania go po grzbiecie.

— Wiem, że dopiero co pani wróciła, ma’am — odezwał się po chwili Ramirez. — I przepraszam, że nie poczekałem dłużej, ale jest coś, co musi pani wiedzieć, zanim… zrobi pani cokolwiek.

Uśmiechnęła się bez cienia wesołości, słysząc dobór słów. Ramirez był z nią cały czas w bazie Blackbird i jeżeli ktoś rzeczywiście wiedział, co zamierza zrobić, to właśnie on.

— W zeszłym tygodniu dziewiąty batalion Royal Manticoran Marine Corps pod dowództwem moim i major Hibson przeprowadził ćwiczenia na planecie Gryphon — oznajmił Ramirez, wzbudzając cień jej zainteresowania. Jak też się tam dostali, skoro Nike nadal przebywał w doku. — Kapitan McKeon i komandor Venizelos byli tak uprzejmi, że pomogli nam w transporcie.

Poczuła silniejsze zainteresowanie. Coś w tonie jego głosu przebiło się przez lodowy kokon. Ramirez zaś mówił dalej dziwnie formalnie.

— Ćwiczenia zakończyły się powodzeniem, ma’am, choć nie wszystko poszło zgodnie z planem. Pinasa dowodzenia ze mną na pokładzie doznała uszkodzenia systemu nawigacyjnego, w efekcie czego wylądowaliśmy kilkaset kilometrów od zamierzonej strefy lądowania. Błąd nawigacyjny powiększyła, obawiam się, panująca w rejonie ćwiczeń intensywna burza śnieżna i dopiero po kilku godzinach udało nam się dołączyć do reszty batalionu.

— Tak… — Spojrzała na niego, marszcząc brwi. — Mogę zapytać, dlaczego mi pan to mówi?

— Cóż, ma’am… tak się przypadkiem zdarzyło, że wylądowaliśmy w pobliżu pewnego domku myśliwskiego. Naturalnie wraz z plutonem dowodzenia poszedłem tam, mając nadzieję dowiedzieć się, gdzie dokładnie jesteśmy, by jak najszybciej dołączyć do batalionu. Czystym zbiegiem okoliczności okazało się, że w tymże domku odpoczywał Denver Summervale.

Ramirez przełknął ślinę, widząc nagły błysk w oczach Honor.

— Nadal tam jest, pułkowniku? — spytała szeptem, od którego ciarki przeszły mu po kręgosłupie.

— Nie wiem, ma’am — odparł ostrożnie — ale w trakcie pogawędki, jaką sobie z nim uciąłem… udzielił mi pewnych informacji…

Wyjął z kieszeni pudełko i położył je na blacie, nie odwracając wzroku od jej pełnych żądzy mordu oczu.

— Otóż powiedział on, ma’am, że… że został wynajęty. Zapłacono mu za zabicie kapitana Tankersleya… i pani.

— Zapłacono mu?!

Honor poczuła, jak jej lodowaty pancerz pęka.

Nigdy wcześniej nie słyszała o Denverze Summervale’u i założyła, że sprowokował Paula z jakichś osobistych powodów. Skoro jednakże ktoś go wynajął…

— Tak, ma’am. Został wynajęty do zabicia was obojga. Ale polecono mu wyraźnie, że jako pierwszego ma zastrzelić kapitana Tankersleya.

Lód prysnął, a zastąpiła go gorąca jak lawa wściekłość. Ktoś kazał zabić Paula… jako pierwszego! To nie był okrutny, ślepy los. Było to czyjeś świadome działanie. Ktoś chciał ją zabić, a zanim to zrobi, zranić najboleśniej jak mógł. Ktoś zapłacił za legalne zamordowanie Paula, by zemścić się na niej.

Nimitz zerwał się do skoku z wściekłym charkotem i wysuniętymi pazurami. Resztki lodu prysły i Honor poczuła wściekłość i nienawiść, które zmiotły obojętność. Wiedziała, kto to taki. Znała tylko jednego wystarczająco sadystycznego tchórza, który załatwiłby to czyimiś rękoma i który nienawidził jej na tyle, by się do tego posunąć. Jednak mimo tej pewności patrzyła wyczekująco na Ramireza, chcąc usłyszeć potwierdzenie.

— Denver Summervale został wynajęty przez Pavela Younga, aktualnego earla North Hollow, ma’am — powiedział miękko Ramirez.

Загрузка...