ROZDZIAŁ XVIII

Przynajmniej fotel był wygodny.

Co było znacznie ważniejsze, niż mogłoby się wydawać, bowiem Honor spędzała w nim co najmniej osiem godzin dziennie, dzień po dniu, przez ostatni miesiąc. Licząca nieco więcej niż dwadzieścia sześć standardowych godzin doba graysońska była dla niej zbyt długa. Chociaż bowiem na Sphinxie miała ona ledwie godzinę mniej, przez ostatnie trzydzieści lat Honor przestawiła się na liczącą dwadzieścia trzy standardowe godziny dobę z Manticore przyjętą w Królewskiej Marynarce. A zmęczenie potęgowało to, czym się przez ten miesiąc zajmowała. Czyli zarządzanie codziennymi sprawami domeny plus załatwianie pewnych kwestii, które wyniknęły na samym początku jej istnienia bądź z którymi czekano na jej przybycie z rozmaitych powodów.

Spojrzała w lewo, mrużąc oczy w jasnym słońcu poranka wpadającym przez wysokie okna, i westchnęła. Jej posiadłość była zbyt luksusowa jak na jej gust, zwłaszcza przy napiętym budżecie domowym, ale część mieszkalna zajmowała zaledwie fragment imponującej budowli zwanej Harrington House. Większość mieściła biura, archiwa elektroniczne i papierowe, centra łączności i inne przyległości niezbędne do funkcjonowania lokalnego rządu.

James MacGuiness z drugiej strony od ręki uznał cały ten splendor za rzecz naturalną i był zachwycony pompą i ceremonialnością, które musiała znosić. Graysońska służba automatycznie niejako zaakceptowała go jako oficjalnego majordomusa i naraz okazało się, że MacGuiness posiada rzadki talent organizacyjny i doskonale kieruje ludźmi. Potrafił sensownie wykorzystać całą, zdaniem Honor zbyt liczną, służbę. Dopilnował też, by Nimitz miał gdzie trzeba stosowne grzędy. Jedna z nich, strategicznie umieszczona tak, by łapać jak najwięcej słońca, znajdowała się w gabinecie i była aktualnie zajęta przez komfortowo rozciągniętego na niej treecata zażywającego kąpieli słonecznej i pomrukującego od czasu do czasu z pełnym ukontentowaniem.

Honor przyjrzała mu się z zazdrością, odchyliła fotel i oparła stopy na podnóżku ukrytym pod olbrzymim biurkiem. Pomasowała nasadę nosa i westchnęła z uczuciem. Z prawej dobiegł ją zduszony śmiech, więc zaskoczona odwróciła głowę.

Howard Clinkscales siedział za mniejszym biurkiem, za to wyposażonym w większy komputer. Oba biurka stały pod kątem do siebie, tak by zwrócone były ku środkowi pokoju, a raczej sali, bo to określenie było właściwsze ze względu na rozmiary pomieszczenia. Z początku Honor nie była przekonana do pomysłu, by jej zastępca był przy niej stale obecny, praktyka jednak dowiodła, że rozwiązanie jest doskonałe, a stała obecność zarządcy wręcz nieoceniona. Znał doskonale całą domenę i jak dobry pierwszy oficer zawsze gotów był podać jej informacje czy fakty, których potrzebowała.

— Zmęczona o tak wczesnej porze? — spytał, potrząsając głową z ironią. — Jest zaledwie dziesiąta, milady.

— Przynajmniej przy nich nie ziewam — odcięła się, także z uśmiechem.

— Fakt, milady. Nie ziewa pani… jeszcze.

Pokazała mu język i tym razem roześmiał się głośno.

Jeszcze miesiąc temu nie postawiłaby centa na to, że zostaną przyjaciółmi. Że będą się szanować i owszem — na to liczyła i tym by się zadowoliła — ale tygodnie bliskiej współpracy zaowocowały znacznie bliższym i ciekawszym związkiem.

Dla obu stron było to zaskoczenie, ale wyglądało na to, że większe dla niego. By objąć zarząd Domeny Harrington, Clinkscales musiał zrezygnować ze stanowiska szefa planetarnej służby bezpieczeństwa, co mógł uznać za swoistą degradację. Poza tym fakt, że oponował przeciwko co najmniej połowie zmian wprowadzanych przez Protektora, także nie przemawiało na korzyść dobrej współpracy z kobietą, która je sprowokowała. No i nic nie wskazywało na to, że choć na jotę zmienił swoje podejście do kobiet jako takich.

A najciekawsze było to, że jego poglądy nie miały zastosowania w przypadku Honor. Nigdy nie zapomniał naturalnie, że jest kobietą, i traktował ją z pełną przesady uprzejmością, jak nakazywało porządne graysońskie wychowanie, ale traktował ją jednocześnie jak każdego innego patrona. Z początku myślała, że jest w tym ukryta ironia, ale okazało się że nie. Z tego, co zaobserwowała, wynikało, iż przyjął ją jako patronkę bez żadnych, nawet ukrytych zastrzeżeń. Co więcej — wydawał się pochwalać jej poczynania, a gdy byli sami, przestał być taki oficjalnie sztywny. Nadal był nienagannie uprzejmy, lecz zaczął ją traktować naturalniej, jak dobrą znajomą, co było dziwne u takiego tradycjonalisty.

Spojrzała na stojący na biurku chronometr — do następnego spotkania mieli jeszcze kilka minut, toteż postanowiła skorzystać z okazji. Obróciła się z fotelem twarzą ku Clinkscalesowi i zapytała:

— Howard, miałbyś coś przeciwko trochę osobistemu pytaniu?

— Osobistemu, milady? — Pociągnął się za ucho. — Oczywiście, może pani pytać. Naturalnie, jeśli okaże się zbyt osobiste, mogę nie odpowiedzieć.

— Możesz — zgodziła się i umilkła, zastanawiając się, jak to najtaktowniej sformułować, po czym stwierdziła, że jest to zbędny wysiłek: oboje byli z natury bezpośredni, więc najlepiej będzie zapytać wprost. — Tak się właśnie zastanawiałam, dlaczego nam się tak dobrze współpracuje. Doskonale wiesz, jak bardzo jestem uzależniona od twoich rad. Sadzę, że się uczę, ale to wszystko jest dla mnie całkowicie nowe i bez twojego przewodnictwa na pewno zdrowo bym namieszała. A wydaje mi się, że sprawy idą całkiem dobrze. Doceniam twoją olbrzymią pomoc, wiem także, że robisz znacznie więcej niż wymaga tego przysięga zarządcy, i czasami mnie to trochę dziwi. Wiem, że nie pochwalasz znacznej części zmian zachodzących na Graysonie, a ja… cóż, wydaje mi się, że Protektor Benjamin miał rację, nazywając mnie symbolem tych zmian. Mógłbyś bardzo utrudnić mi życie, po prostu robiąc tylko to, co do ciebie należy, czyli dotrzymując danego słowa i pozwalając, bym uczyła się na błędach. Nikt nie miałby do ciebie pretensji. Nie mogę przestać się zastanawiać, dlaczego tak nie postępujesz.

— Bo jest pani moją patronką, milady.

— To jedyny powód?

— Wystarczający — odparł poważnie, bawiąc się mniejszym srebrnym kluczem zawieszonym na szyi. — Uczciwie jednak mówiąc, sporo ma z tym wspólnego sposób, w jaki podeszła pani do swoich obowiązków. Mogła pani zostać figurantką, milady, a pracuje pani po dziesięć do dwunastu godzin dziennie, ucząc się, jak być prawdziwym patronem. Szanuję to.

— Nawet u kobiety? — spytała miękko.

Spojrzał jej w oczy i uniósł rękę w obronnym geście.

— Obawiam się nawet pomyśleć, co by pani zrobiła, gdybym powiedział „szczególnie u kobiety” — odparł takim tonem, że Honor zaśmiała się. — Rozumiem jednak, o co pani naprawdę pyta… Nigdy nie ukrywałem swoich poglądów przed panią czy przed Protektorem. Uważam, że zbyt szybko dąży on do zbyt poważnych zmian, co mnie… niepokoi. Nasz tradycyjny sposób życia dobrze się sprawdzał przez stulecia. Może i nie jest doskonały, ale dzięki niemu przetrwaliśmy, a to spore osiągnięcie na planecie takiej jak ta. Co więcej, uważam, że większość z nas, w tym także większość kobiet, była zadowolona ze starych zasad. Ja na pewno… naturalnie jestem mężczyzną, więc na pewno wpływa to w pewien sposób na mój punkt widzenia.

Honor uniosła pytająco brwi i tym razem Clinkscales roześmiał się z autoironią. Dopiero potem wyjaśnił:

— Nie jestem ślepy i doskonale wiem, że mężczyzna ma w naszym społeczeństwie uprzywilejowaną pozycję, co nie musi oznaczać, że mam spaczony osąd sytuacji. Nie widzę też powodu, dla którego wszystkie planety w galaktyce mają małpować ten sam wzorzec społeczny niezależnie od tego, czy odpowiada on mieszkańcom czy nie. A mówiąc szczerze, nie sądzę, by graysońskie kobiety mogły w tej chwili spełnić wymagania stawiane im przez Protektora. Nie mówiąc już o przełamaniu barier i uzmysłowieniu sobie własnych możliwości, bo sądząc z naszej współpracy, jest to łatwiejsze niż sądziłem, ale one po prostu nie mają stosownego przygotowania. Podejrzewam, że wiele będzie desperacko próbować i będą nieszczęśliwe, nie mogąc przystosować się do zmian. Wolę nie myśleć, co to będzie oznaczać dla naszego życia rodzinnego. Kościół także nie znajduje się w łatwym położeniu, a człowiek nie jest zdolny do końca odrzucić pewne zasady wpajane mu od dzieciństwa i zacząć myśleć inaczej tylko dlatego, że ktoś mu tak kazał.

Honor pokiwała głową. Gdy pierwszy raz spotkała Clinkscalesa, uznała go za żywą skamienielinę, i być może był nią w rzeczy samej, ale ani w zachowaniu, ani w wypowiedziach nie przepraszał za to ani się nie bronił. Nie był zachwycony zmianami, które wokół niego zachodziły, lecz nie reagował na nie jak bezmózgi reakcjonista, za którego początkowo go brała.

— Zresztą niezależnie od tego, czy zgadzam się ze wszystkim, co robi Protektor Benjamin, czy nie, jest on moim Protektorem i większość patronów również go popiera. — Clinkscales wzruszył ramionami. — Być może moje obawy nie sprawdzą się, a być może spowodują, że nowy system będzie lepiej funkcjonował. A ja dzięki temu będę lepiej zdawał sobie sprawę, po jak delikatnym gruncie stąpamy… Jak by nie było, i tak będę najlepiej jak potrafię wykonywał swe obowiązki. A jeśli zdołam przy okazji zachować to, co godne tego w naszej tradycji, zrobię to, lecz na pewno nie kosztem przysięgi złożonej Protektorowi czy pani, milady. Zbyt poważnie to bowiem traktuję.

Umilkł, a Honor także nie odzywała się, czując, że nie powiedział jeszcze wszystkiego co chciał. Nie zamierzała go poganiać, bo zdawała sobie sprawę, że nie musi jej tego mówić. Minęło kilkanaście sekund, nim Clinkscales odchrząknął i dokończył.

— A poza tym, milady, nie jest pani urodzona na Graysonie. Została pani obywatelką planety z wyboru, teraz jest pani jedną z nas i w ten sposób traktują panią nawet najzagorzalsi przeciwnicy zmian, ale nie urodziła się pani tutaj i nie zachowuje się pani jak graysońska kobieta. Protektor miał rację i to bardziej, niż zdawał sobie z tego sprawę, nazywając cię, pani, symbolem. Jesteś pani żywym dowodem na to, że kobieta może być i na innych planetach jest równorzędnym partnerem mężczyzny. Był czas, gdy cię prawie znienawidziłem za to, co działo się na Graysonie, ale któregoś dnia uświadomiłem sobie, że to tak jakbym nienawidził wody za to, że jest mokra. Jesteś, pani, kim jesteś i kiedyś, być może wcześniej niż się wydaje takiemu staremu durniowi jak ja, nasze społeczeństwo także wyprodukuje podobne kobiety. Jak na razie jednak nie spotkałem żadnej o podobnych możliwościach czy równie ciężko pracującej. A to oznacza, że stary męski szowinista po prostu nie może pozwolić, by okazało się, że kobieta jest zdolniejsza czy pracowitsza niż on. A tak na dodatek to po prostu panią lubię, milady.

Ostatnie zdanie, któremu towarzyszył naturalny całkiem uśmiech, brzmiało jak wyznanie, które nawet jego samego zaskoczyło. Honor potrząsnęła głową.

— Żebym tylko tak często nie czuła się jak ryba bez wody… — wyznała. — Ciągle przypominam sama sobie, że nie jestem w Gwiezdnym Królestwie, ale to niewiele pomaga. Wasza etykieta nadal mnie ogłupia. Nie sądzę, bym kiedykolwiek tak naprawdę przyzwyczaiła się do tego, że jestem patronką, albo nauczyła się nie urażać ludzi… im bardziej się staram, tym gorzej mi wychodzi.

To wyznanie ją samą zaskoczyło, ale Clinkscales jedynie się uśmiechnął.

— Mnie się wydaje, że idzie pani nienajgorzej, milady. Ma pani nawyk rozkazywania, ale nigdy nie zauważyłem, by działała pani bez namysłu czy pod wpływem kaprysu.

— A, to… — Honor machnęła lekceważąco ręką, równocześnie lekko zawstydzona i wysoce zadowolona z oceny. — Po prostu skorzystałam z doświadczeń zawodowych. Sądzę, że jestem niezłym dowódcą i pewnie to widać… Tak sobie myślałam. Ale to najłatwiejsza część. Najtrudniejsze jest uczenie się, jak być obywatelem Graysona. Nie wystarczy ubrać kieckę i podejmować właściwe decyzje.

Clinkscales przekrzywił głowę i przyjrzał się jej z namysłem.

— Mogę pani dać pewną radę, milady? — spytał.

Honor uczyniła przyzwalający gest.

— Niech pani po prostu będzie sobą. Nikt nie może niczego zarzucić pani pracy, a dopasowywanie się na siłę do graysońskich norm jest bezcelowe, skoro wszyscy mieszkańcy planety zajęci są ponownym ich określaniem. Poza tym pani poddani lubią panią taką, jaka pani jest — roześmiał się, widząc jej uniesione brwi. — Zanim nie zajęła pani miejsca w Konklawe, część ludzi niepokoiła się, jak to będzie z „tą zagraniczną kobietą”, która w teorii jest ich patronem. Teraz kiedy mieli okazję poznać panią osobiście, są raczej dumni z pani, hm… ekscentryczności. Ta domena przyciągała i przyciąga ludzi bardziej przychylnych i bardziej niecierpliwie oczekujących zmian niż większość, milady. Teraz spora ich grupa wydaje się mieć nadzieję, że staną się w pewnych kwestiach podobni do pani.

— Mówisz poważnie?!

— Całkowicie. W rzeczy…

Przerwało mu bipnięcie chronometru Honor sygnalizujące porę następnego spotkania. Clinkscales spojrzał na ekran komputera i potrząsnął głową z rozbawieniem.

— To powinno być interesujące, milady… Przyszedł inżynier, o którym pani wspominałem.

Honor wyprostowała fotel i prawie równocześnie rozległo się pukanie do drzwi — dokładnie o wyznaczonym czasie.

— Proszę wejść — poleciła i strażnik w zielonozielonkawym uniformie, który wybrała jako barwy domeny, otworzył drzwi, wpuszczając rzeczonego inżyniera.

W progu stanął młodzian sprawiający wrażenie nieco nieuporządkowane, które trudno było wytłumaczyć, był bowiem czysty i ubrany starannie aż do przesady. Widać było natomiast, że czuje się nieswojo i nieszczęśliwie w garniturze i znacznie bardziej odpowiadałby mu kombinezon obwieszony mikrokompami i innymi przyborami. Rzucało się też w oczy, że jest niezwykle spięty i zdenerwowany.

— Proszę wejść, panie Gerrick — zachęciła go Honor i wstała, wyciągając dłoń na powitanie.

Protokół wymagał co prawda, by siedziała, ale nie potrafiła zachowywać się tak bezdusznie wobec kogoś tak zagubionego i niepewnego.

Gerrick zarumienił się jak panienka i pospiesznie podszedł do biurka, omal nie potykając się ze zdenerwowania o własne nogi. Część tego zdenerwowania wynikała prawdopodobnie ze zdezorientowania jej zachowaniem, bo zapewne dokładnie sprawdził, jak powinna wyglądać audiencja, ale z tego Honor zdała sobie sprawę zbyt późno, toteż jedynie uśmiechnęła się i czekała z wyciągniętą ręką, aż gość podejdzie. Gerrick znieruchomiał na moment, a potem wyciągnął z wahaniem dłoń — widać było, że nie wie, czy ma uścisnąć, czy pocałować prawicę Honor. Rozwiązała ten problem zdecydowanym uściskiem i niepewność częściowo opuściła gościa. Uśmiechnął się nawet słabo, lecz odpowiedział w miarę zdecydowanym uściskiem.

— Proszę siadać. — Wskazała mu stojące po drugiej stronie biurka krzesło. Wykonał polecenie, przyciskając do piersi teczkę. — Lord Clinkscales powiedział mi, że jest pan jednym z moich starszych inżynierów i że chciałby pan ze mną porozmawiać o jakimś specjalnym projekcie.

Zaczerwienił się ponownie; tytuł „starszego inżyniera” zabrzmiał zabawnie z racji jego wieku. Honor usiadła i spokojnie czekała, aż gość się odezwie. Poważny i wyrażający zainteresowanie wyraz jej twarzy musiał go uspokoić, bo wziął głęboki oddech i przytaknął.

— Tak, milady. Wszystko się zgadza — mówił szybko, lecz głosem głębszym, niż sugerowałby to jego wygląd.

— W takim razie proszę opowiedzieć mi, o co chodzi — zachęciła go, siadając wygodniej.

Gerrick odchrząknął i zaczął:

— Więc tak, milady: zacząłem sprawdzać zastosowania nowych materiałów, które stały się dla nas dostępne dzięki Sojuszowi. Część z nich jest naprawdę godna podziwu, a największe wrażenie wywarły na mnie możliwości nowego krystoplastu.

Zrobił przerwę, a Honor potarła czubek nosa, wytężając pamięć — krystoplast wcale nie był nowym materiałem, choć graysońskiemu inżynierowi mógł wydawać się cudem technologii. Królestwo od tylu już lat używało w przemyśle kosmicznym armoplastu, że materiały, poprzedniej generacji, w tym i krystoplast, obecnie wykorzystywano prawie wyłącznie w przemyśle cywilnym, gdzie tolerancje wytrzymałościowe miały mniejsze znaczenie niż koszty. Chwilę zajęło jej przypomnienie sobie różnic między parametrami obu materiałów; dopiero potem skinęła głową.

— W porządku, panie Gerrick. Jak zakładam, pański projekt związany jest z wykorzystaniem krystoplastu?

— Tak, milady. — Widać było, że poczuł się znacznie pewniej, gdy rozmowa zeszła na znajomy grunt. — Nigdy nie dysponowaliśmy materiałem o takiej wytrzymałości na naprężenia. A daje on całą gamę możliwych nowych zastosowań w inżynierii środowiskowej. Teraz moglibyśmy przykryć kopułami całe miasta!

Honor przytaknęła, rozumiejąc nagle, o co chodzi. Duża koncentracja ciężkich pierwiastków powodowała, iż nawet zwykły kurz unoszący się w powietrzu był realnym zagrożeniem, i dlatego wszystkie budowle na planecie miały wewnętrzne nadciśnienie i skomplikowany system filtrujący zasysane powietrze. A budynki użyteczności publicznej, takie jak pałac Protektora czy Harrington House, zbudowane zostały pod kopułami, wewnątrz których panowały kontrolowane warunki klimatyczne.

Potarła czubek nosa i zerknęła na Clinkscalesa. Obserwował inżyniera z lekkim uśmiechem, jakby czekał, aż zacznie się naprawdę interesująca część rozmowy.

— Sądzę, że ma pan rację, a w tych warunkach Domena Harrington powinna zacząć tę nową działalność — odezwała się. — Powiada pan, że całe miasto?

— Tak, milady. Ale to nie wszystko: możemy zbudować pod kopułą całą farmę!

— Farmę?

— Właśnie. Mam tu kosztorys… — zaczął nerwowo grzebać w teczce. Nadzieja wprost biła z jego twarzy. — Biorąc pod uwagę długoterminowe koszty operacyjne, koszty produkcji byłyby niewspółmiernie niższe niż koszty farm orbitalnych. Oczywiście dochodzi do tego poważne zmniejszenie kosztów transportu i…

— Moment, Adam — wtrącił z zaskakującą łagodnością Clinkscales, a gdy Gerrick spojrzał nań, potrząsnął głową i zwrócił się do Honor. — Widziałem te wyliczenia, milady, i uważam, że pan Gerrick ma rację. Farmy pod kopułami byłyby znacznie tańsze od orbitalnych; dotyczy to zwłaszcza kosztów utrzymania. Niestety, nasi rolnicy są, hm… tradycjonalistami, że się tak wyrażę, i Adam nie był w stanie zainteresować nikogo swoim pomysłem na tyle, by uzyskać środki niezbędne na sfinansowanie projektu.

— Aha! A o jakiej sumie mówimy?

— Sporządziłem wstępny kosztorys farmy mającej sześć tysięcy hektarów jako obiektu próbnego, milady. — Gerrick przełknął ślinę, najwyraźniej spodziewając się zakwestionowania parametrów powierzchni, bo dodał pospiesznie: — Mniejszy teren byłby nieatrakcyjny dla korporacji rolniczych i…

— Rozumiem — przerwała mu łagodnie Honor. — Proszę podać kwotę.

— Dziesięć milionów austinów — powiedział cichutko.

Honor pokiwała głową ze zrozumieniem — rozmawiali o mniej więcej siedmiu i pół milionach dolarów, czyli o nieco większej sumie niż się spodziewała…

— Zdaję sobie sprawę, że to dużo, milady — dodał inżynier — ale znaczna część to koszty dekontaminacji, a musielibyśmy opracować także sporo projektów nowych maszyn. Nie tylko nowe systemy filtrów powietrznych, ale oczyszczalnie wody, systemy nawadniające, monitorowanie poziomu zanieczyszczeń… To podnosi koszty, ale kiedy rozpoczniemy masową produkcję, amortyzacja przy następnych wyniesie…

Ugryzł się w język, gdy Honor uniosła dłoń. Po sekundzie ciszy spojrzała na Clinkscalesa i spytała:

— Stać nas na to?

— Nie, milady. — w głosie Clinkscalesa brzmiał szczery żal, a w oczach widać było współczucie, gdy zerknął na Gerricka, który nagle oklapł. — Chciałbym, by było inaczej, bo wierzę, że gdy zademonstrowalibyśmy praktyczne zalety tego pomysłu, ustawiłaby się kolejka klientów, a sama pani wie, jak potrzebujemy przemysłu, a raczej wyrobów nadających się na eksport. Gdybyśmy byli w stanie produkować kopuły dla farm i miast, o których mówi Adam, zdominowalibyśmy rynek, który prawie nie istnieje. Popyt byłby ogromny. Oznaczałoby to miejsca pracy i dochody dla wszystkich, nie mówiąc o wygodzie, bo przykrylibyśmy kopułami naszą domenę. Niestety zbyt dużo zainwestowaliśmy w inne projekty i przez co najmniej rok, a prawdopodobnie dwa nie będziemy dysponowali kapitałem, którego Adam potrzebuje.

Gerrick wyglądał tak, jakby wypuszczono z niego powietrze, choć próbował nadrabiać miną.

— Jeżeli będziemy tyle czasu czekać, ktoś w innej domenie nas wyprzedzi niezależnie od tradycyjnego punktu widzenia — oceniła Honor. — A jeśli tak się stanie, to my będziemy w kolejce klientów, nie odwrotnie.

— Zgadzam się, milady, i dlatego chciałbym, byśmy mogli w to wejść ale niestety nie widzę sposobu, by tego dokonać.

— A Prywatna Kasa? — spytała.

Gerrick pojaśniał, widząc jej zainteresowanie, lecz Howard potrząsnął głową.

— Zbyt głęboko już do niej sięgnęliśmy, milady — wyjaśnił. — Nawet gdyby pani nie wzięła w tym roku żadnych należnych pani pieniędzy, zwiększyłoby to fundusze, jakimi moglibyśmy dysponować tylko o dwa do trzech milionów.

— A nie możemy zaciągnąć pożyczki?

— Jesteśmy blisko limitu kredytowego, milady. Prywatna pożyczka może i wchodziłaby w grę, ale na rujnujących warunkach. Publiczna, czyli z banku, raczej nie, jak długo nie zaczniemy spłacać tych już zaciągniętych. Niezależnie od tego jak bardzo podoba mi się ten pomysł, nie zaryzykuję całkowitego wykorzystania limitu: musimy mieć rezerwę na wypadek jakiegoś zagrożenia czy innej niespodziewanej sytuacji kryzysowej.

— Rozumiem — mruknęła, kreśląc palcem kółka na blacie stołu.

Clinkscales miał całkowitą rację. Grayson nie był bogatym światem, a koszty zorganizowania nowej domeny były olbrzymie. Gdyby wiedziała wcześniej o pomyśle Gerricka, przeznaczyłaby nań pieniądze, które pochłonęła budowa Harrington House, i to pomimo protestów Clinkscalesa, który uważał że to niezbędny wydatek, bowiem domena musi mieć centrum administracyjne. Teraz było na to za późno, a znikąd indziej nie była w stanie wydostać pieniędzy przez dwa lata. Chyba że… Podniosła głowę i oświadczyła:

— Dajmy sobie spokój z Prywatną Kasą. A tak na marginesie, Howard: zapisz sobie, że chcę, by moje prywatne dochody były reinwestowane aż do odwołania. Nie potrzebuję tych pieniędzy, a domena i owszem.

— Tak, milady. — W głosie Clinkscalesa słychać było zaskoczenie i radość.

Honor zaś przekrzywiła głowę i przyjrzała się spod oka Gerrickowi.

— Co by pan powiedział na spółkę z kimś spoza planety? — spytała po chwili.

— A… spoza… planety, milady? Z kim?!

— Ze mną — wyjaśniła zwięźle i parsknęła śmiechem, widząc jego minę. — Tak się składa, panie Gerrick, że w Gwiezdnym Królestwie jestem nienajgorzej sytuowaną osobą. I jeżeli jest pan gotów zbudować prototypową farmę, ja jestem gotowa sfinansować to przedsięwzięcie.

— Naprawdę?! — Gerrick z niedowierzaniem wytrzeszczył oczy.

— Naprawdę — zapewniła go i przeniosła wzrok na Howarda. — Pan Gerrick napisze pismo o rezygnacji z pracy w domenie, które mu podyktujesz. Przyjmiesz je, wyrażając żal, ma się rozumieć. I podpiszesz zezwolenie na działalność na terenie domeny prywatnej korporacji o nazwie… hm… Grayson Sky Domes, Ltd. Zarejestruj ją zgodnie z tutejszymi przepisami i sporządź wszelkie niezbędne dokumenty. Pan Gerrick zostanie zatrudniony na stanowisku głównego inżyniera i szefa biura konstrukcyjnego z odpowiednią pensją. I trzydziestoma procentami akcji. Ja będę prezesem zarządu, a ty naszym dyrektorem z dwudziestoma procentami akcji. Mój agent z Manticore będzie naszym księgowym. Każę mu jak najszybciej zrobić przelew na kilka milionów austinów, żebyśmy mieli jakieś pieniądze na rozruch. Nie ma co tracić czasu, panowie.

— Poważnie… mówi pani poważnie? — Gerrick nie mógł uwierzyć własnym uszom.

— Jak najpoważniej — zapewniła go, wstając, po czym wyciągnęła do niego rękę. — Witamy w sektorze prywatnym, panie Gerrick. Teraz niech się pan bierze do roboty, żeby się nam wszystkim ten pomysł opłacił.

Słońce już dawno zaszło, na co Honor i Clinkscales ledwie zwrócili uwagę. Jedyną poważniejszą zmianą w strumieniu spotkań było to, że Nimitz przestał się wylegiwać — siedział teraz na biurku Honor i dla rozrywki rozbierał stary, mechaniczny zszywacz. Honor z westchnieniem odchyliła fotel i oznajmiła:

— Wiem, że jeszcze nie zrobiliśmy wszystkiego, ale potrzebna nam przerwa. Dasz się zaprosić z małżonkami na kolację?

— A co już…? — Clinkscales sprawdził, która godzina, i zakończył: — Rzeczywiście jest późno, milady. I naturalnie będziemy zaszczyceni. Zakładając, że pani steward da słowo, że nie poda dyni pod żadną postacią!

Na samo wspomnienie aż nim wstrząsnęło, czemu Honor się nie dziwiła. Okazało się, że odmiana uprawiana na Manticore nieco się różniła od dyni graysońskiej, i Clinkscales po skosztowaniu wersji importowanej tak się zatruł, że chorował przez ponad dobę.

— Nie będzie dyni! — obiecała solennie. — Prawdę mówiąc, w ogóle nie wiem, co będzie, ale dynię wykluczyliśmy z jadłospisu do końca pobytu na Graysonie. Mac zaczął brać lekcje u tutejszej znakomitości kucharskiej i…

Przerwał jej sygnał interkomu. Skrzywiła się i dodała:

— Żebym cię nie zaprosiła w złą godzinę. — Po czym nacisnęła klawisz. — Tak?

— Przepraszam, że przeszkadzam, ma’am — rozległ się głos MacGuinessa.

— Nic nie szkodzi, Mac. Właśnie miałam się z tobą skontaktować. O co chodzi?

— Właśnie dostaliśmy informację z kontroli lotów, ma’am. Jest w drodze pinasa. Czas przylotu dwanaście minut, ma’am.

Honor uniosła brwi. Przylot pinasy był czymś niecodziennym, zwłaszcza o tak późnej porze i to bez wcześniejszego uprzedzenia. I dlaczego informował ją o tym Mac, a nie dyżurny ochrony?

— Jesteś pewien, że to pinasa?

— Jestem pewien, ma’am. To pinasa z HMS Agni! Jak rozumiem, na pokładzie jest kapitan Henke.

Honor zesztywniała. To wyjaśniało dlaczego Mac, a nie pułkownik Hill poinformował ją o gościu. Ale co Mike tu robiła i dlaczego nie uprzedziła jej o wizycie? I dlaczego zjawiła się osobiście, zamiast połączyć się z orbity? Skoro okręt był na orbicie w tej chwili, to od wielu godzin mogła nawiązać łączność i uprzedzić, że się zjawi.

— Czy kapitan Henke mówiła coś o przyczynie odwiedzin? — spytała.

— Nie, ma’am. Wszystko co wiem, to to że poprosiła oficjalnie o natychmiastowe spotkanie z panią. Ochrona przekazała to mnie, więc panią informuję.

— Proszę odpowiedzieć, że czekam w gabinecie.

— Naturalnie, ma’am.

MacGuiness rozłączył się, a Honor zmarszczyła brwi.

Ktoś zastukał lekko w drzwi i otworzył je, nie czekając na zaproszenie. Do sali weszła Michelle Henke w towarzystwie Jamesa MacGuinessa.

— Mike! — ucieszyła się Honor i wyszła zza biurka, wyciągając do niej ręce na powitanie.

Spodziewała się złośliwości na temat własnego absurdalnego wyglądu, ale Henke milczała. Przyglądała się jej jedynie jak zranione zwierzę i Honor przystanęła przeczuwając nieszczęście.

— Honor — głos był parodią formalnego tonu.

Honor odruchowo uaktywniła więź z Nimitzem i omal jej nie zwaliło z nóg. Uczucia Henke były zbyt silne i zbyt bolesne, by zdołała je rozdzielić i zidentyfikować, ale Nimitz zareagował jak uderzony pałką. Zszywacz wylądował na podłodze, a treecat sprężył się, kładąc uszy i szczerząc zęby. Odruchowo próbowała go uspokoić, zaskoczona tym co się dzieje.

— Co się stało, Mike? — zmusiła się do mówienia łagodnym i spokojnym głosem. — Dlaczego się wcześniej ze mną nie skontaktowałaś?

— Dlatego… — Henke wzięła głęboki oddech. — Dlatego że musiałam ci to powiedzieć osobiście.

Miało się wrażenie, że każde słowo musi z siebie wyrywać.

— Co mi powiedzieć? — Honor była poważnie zaniepokojona, ale nie o siebie, a o Henke.

— Honor… — Henke wzięła kolejny haust powietrza i niespodziewanie przytuliła ją mocno. — Paul został wyzwany na pojedynek! I… o Boże! Nie żyje!

Загрузка...