ROZDZIAŁ XVI

Honor Harrington wyprostowała ramiona i szumiąc spódnicą pomaszerowała wzdłuż łukowato sklepionego wiekowego korytarza, przekonując sama siebie, że nie wygląda jak ostatnia idiotka. Przez trzydzieści lat służby wojskowej nie miała na sobie sukni czy spódnicy, ba — nawet nie posiadała takiego stroju, bowiem go nie używała. I nigdy jej go nie brakowało, a to głównie dlatego, że nie dość, iż kiecki były niewygodne i niepraktyczne przy braku ciążenia lub w trakcie innych zajęć na pokładzie okrętu, to były równie nieużyteczne w czasie wolnym, a z mody wyszły ponad pięćdziesiąt lat temu. Spódnice i suknie okazały się jednak nadzwyczaj uparte i zamiast umrzeć śmiercią naturalną z zapomnienia wracały. Ostatnimi czasy nieśmiało reklamowane przez projektantów nie potrafiących zaproponować czegoś nowego a wygodnego, a noszone przez kretynki, które stać na wyrzucenie połowy garderoby tylko po to, by modnie wyglądać.

Niestety, na Graysonie sytuacja wyglądała dokładnie odwrotnie — tu kobiety w ogóle nie nosiły spodni. U mistrza ceremonii, gdy dowiedział się, że Honor nie posiada ani jednej sukni, spowodowało to gwałtowny atak paniki graniczącej z apopleksją.

Zaczęła od kategorycznej odmowy założenia tego curiosum, ale miała przeczucie, że jest na straconej pozycji. Dla połowy mężczyzn, których spotkała, poważnym problemem było już to, że kobieta została patronem. Perspektywa oglądania w świętej niemalże Sali Patronów kobiety w spodniach groziła buntem, a w przypadku co słabszych zdrowotnie konserwatystów zapaścią albo załamaniem nerwowym. Nawet „moderniści” mieli w tej kwestii tak mieszane uczucia, że ostatecznie Protektor Benjamin poprosił ją o ponowne rozważenie decyzji. Wtedy zrozumiała, że przegrała. Była to w sumie bzdura, ale czuła się głupio — niczym aktorka w dramacie kostiumowym. Co gorsza widziała, z jaką gracją noszą suknie tutejsze kobiety, i doskonale zdawała sobie sprawę, że nigdy im w tej sztuce nie dorówna. Zapamiętała jednak wykłady admirała Courvosiera dotyczące istotnej roli dyplomacji, przystąpiła więc do negocjowania warunków kapitulacji.

I dlatego maszerowała teraz wysokim, przestronnym korytarzem z kamiennych bloków, w którym jej kroki odbijały się słabym echem, przystrojona w długą suknię i z Nimitzem w objęciach, bo okazało się, że nie można zaopatrzyć tego przyodziewku w wyściełany naramiennik. Musiała też zwracać uwagę na długość kroków, żeby nie wyglądać tak dziwacznie, jak się czuła, i żeby nie zaplątać się w fałdy i nie rozciągnąć jak długa na kamiennej posadzce. Wszystko to razem niepomiernie ją irytowało.

Honor nie zdawała sobie sprawy z tego, że nie wygląda ani śmiesznie, ani dziwacznie. Suknia była dziełem najlepszej projektantki na planecie, a Honor nie miała dość doświadczenia w tej materii, by zorientować się, jak śmiały według lokalnych standardów to był projekt. Suknię wykonano z prostego, niczym nie ozdobionego białego jedwabiu, stanik zaś — z zamszu, nie z tradycyjnego brokatu — miał barwę ciemnej, klejnotowej wręcz zieleni. Strój podkreślił jej smukłą, muskularną sylwetkę, ciemne włosy i jasną cerę. Z jednej strony suknia przylegała do ciała, z drugiej spływała swobodnie, czyniąc zadość wymogom przyzwoitości, lecz nie ukrywając, że ubrana w nią kobieta porusza się z wdziękiem osoby wysportowanej.

Nie nosiła biżuterii — w tej kwestii zaparła się i nie ustąpiła — lecz na jej piersiach połyskiwała Gwiazda Graysona. To też było dziwne, gdyż w Królestwie Manticore nie noszono odznaczeń do cywilnych strojów. Nie znajdowała się jednak w Królestwie i nie była cywilem, niezależnie od tego, w co była ubrana. Patron na Graysonie nie tylko posiadał feudalną władzę, której zakres zaskoczyłby większość arystokracji Gwiezdnego Królestwa, ale także dowodził jednostkami wojskowymi bazującymi w swej domenie. A ona była jedynym żyjącym posiadaczem, a raczej posiadaczką najwyższego graysońskiego odznaczenia za odwagę.

Rozpuszczone włosy opadające do ramion i kremowo-szary treecat na ręku także mogłyby wywołać sprzeciw na większości planet. Zwłaszcza przynoszenie domowego zwierzątka na oficjalną uroczystość. Na Graysonie z tym akurat nie było problemu — wszyscy znali Nimitza i nikt nie traktował go jak „domowego zwierzątka”. Nikt też nawet nie zasugerował, by go ze sobą nie zabierała.

Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność, a pilnujący go członkowie Gwardii Patronów przyklękali na jedno kolano, gdy się do nich zbliżała. Honor powtarzała w myślach stosowne formułki, co zresztą bynajmniej jej nie uspokajało. Kiedy zgodziła się zostać patronką, była to formalność, o której prawdziwym znaczeniu nie miała pojęcia, a Domena Harrington istniała wyłącznie na papierze. Teraz tworzyły ją konkretne budynki i konkretni ludzie, jak też początki przemysłu i fakt, że stała się rzeczywistością, zmusił ją do formalnego stawienia się na Konklawe Patronów — albo raczej przed nim, jako że Konklawe stanowiło jedyne ciało władne osądzić jej przydatność i przyjąć ją lub odrzucić jako patronkę. Ona sama przyjęła obowiązki związane ze stanowiskiem polegającym na faktycznym rządzeniu życiem i dobrobytem poddanych. Były to władza i odpowiedzialność tak bezpośrednie i potężne, o jakich żaden arystokrata z Gwiezdnego Królestwa nawet nie marzył. Zrobiła co mogła, by dobrze przygotować się do sprawowania tej władzy, jak i do ceremonii, w której miała wziąć udział, ale w głębi ducha miała ochotę zawrócić i uciec jak najdalej się da.

Dotarła do olbrzymich drzwi nabijanych ćwiekami i wzmocnionych stalą. Prowadziły do Komnaty Konklawe i liczyły sobie prawie siedemset standardowych lat. W murze po obu stronach znajdowały się strzelnice ze stalowymi osłonami, a lewe skrzydło nadal nosiło ślady po kulach i odłamkach. Honor nie miała czasu poznać całej historii Graysona, ale ważniejsze wydarzenia zapamiętała, toteż stanęła i pochyliła głowę, oddając hołd uczestnikom wydarzenia, które upamiętniały. Do drzwi przymocowano tablicę zawierającą nazwiska Pięćdziesięciu Trzech i ich osobistych zbrojnych, którzy polegli w obronie Komnaty do ostatniego. Był to jeden z początkowych etapów wojny domowej — Wierni próbowali wziąć żywcem choć część patronów, by użyć ich jako zakładników. Zmasowanym uderzeniem pokonali Gwardię, a potem, nie mogąc sobie inaczej poradzić, wprowadzili na korytarz czołgi, rozstrzelali prawe skrzydło i rzucili do ataku piechotę. Dopiero druga kompania zdołała wedrzeć się do środka, a trzecia zdobyć pomieszczenie. Ale żadnego z patronów nie udało się wziąć żywego.

Ostatni gwardzista przyklęknął obok drzwi. Honor wyprostowała się, wzięła głęboki oddech i złapała za żelazną kołatkę. Dźwięk metalu uderzającego o metal rozległ się echem w korytarzu, po czym grube wrota uchyliły się powoli, wpuszczając coraz szerszą smugę światła. W progu stał mężczyzna z nagim mieczem, a za nim widać było amfiteatralnie ustawione w podkowę fotele, w których zasiadali patroni. Lamowany złotem uniform Strażnika Wrót był jeszcze większym anachronizmem niż jej suknia, za to miał — choć wojskowy krój, a na kołnierzu emblemat Biblii i miecza, czyli znak Protektora, nie zaś klucz Gwardii.

— Kto prosi Protektora o audiencję? — spytał strażnik.

— Nie proszę nikogo o audiencję — odparła czystym jak kryształ sopranem, wygłaszając formułkę, której dotąd nie wypowiedziała żadna kobieta. — Przybyłam na Konklawe, by zająć należne mi prawem miejsce.

— Jakim prawem należne? — Miecz zmienił położenie na gotowy do ciosu.

Honor dumnie uniosła głowę, a Nimitz powtórzył jej gest.

— Boskim, ludzkim i moim własnym.

— Ujawnij więc swe imię — polecił Strażnik.

— Jestem Honor Stephanie Harrington, córka Alfreda Harringtona, przybyła, by zasiąść jako patronka Harrington.

Mężczyzna zrobił krok do tyłu i opuścił miecz w formalnym salucie, uznając równorzędność władzy zebranych i Protektora.

— Wejdź zatem, by Konklawe Patronów mogło ocenić twą przydatność zgodnie z pradawnym prawem — oznajmił.

Honor minęła go, szumiąc suknią.

Jak na razie dobrze jej szło, ale teraz zaczynały się trudniejsze etapy, bowiem z racji, iż była kobietą, konieczne były pewne poprawki stylistyczne w starych formułach. To, że technicznie rzecz biorąc, była poganką, spowodowało, że musiano wprowadzić zmiany nie tylko językowe. Ale stojąc na środku wielkiej sali, wiedziała, że nie ma już odwrotu. Siedzący przyglądali się jej w milczeniu, dopóki olbrzymie odrzwia nie zamknęły się z zadziwiająco stłumionym hukiem. Strażnik Wrót przeszedł obok niej i przyklęknął przed tronem Benjamina IX Protektora Graysona, opierając ostrze miecza o kamienną podłogę. Był to Miecz Stanu — ceremonialna, choć w pełni nadająca się do użytku zabytkowa broń biała.

— Przedstawiam Waszej Wysokości i całemu Konklawe Honor Stephanie Harrington, córkę Alfreda Harringtona, przybyłą, by zająć należne jej miejsce wśród patronów — oznajmił.

Benjamin Mayhew skinął z powagą głową i długą chwilę przyglądał się w milczeniu Honor, po czym przeniósł wzrok na rzędy siedzących.

— Patroni — jego głos zabrzmiał czysto i donośnie w akustycznej sali — kobieta ta twierdzi, że ma prawo zasiadać między wami. Czy ktokolwiek uważa, że nie ma do tego prawa?

Cisza zapanowała absolutna, a Honor sprężyła się wewnętrznie. Pytanie bowiem nie było zwykłą formalnością, lokalni reakcjoniści byli znacznie bardziej reakcyjni niż ci na innych planetach, a praktycznie wszystkie radykalne zmiany społeczne zaczęły się dzięki niej. Większość obywateli planety akceptowała te zmiany, choć z rozmaitym stopniem entuzjazmu, za to ci, którzy byli im przeciwni, krytykowali je zażarcie i z całego serca. Po przylocie miała okazję zapoznać się z ich pełną goryczy, a czasami jadu retoryką. Nie ulegało wątpliwości, że wielu chciałoby skorzystać z okazji i podważyć prawo kobiety do bycia patronem. Pytanie tylko, czy ktoś spośród obecnych się na to odważy.

Cisza przedłużała się — najwyraźniej nikt się nie odważył.

Benjamin skinął głową.

— Kto uważa, że ma takie prawo? — spytał. Odpowiedziało mu zbiorowe i dudniące, choć średnio zgrane „tak”. Nie wszyscy obecni je wypowiedzieli, ale nikt się nie sprzeciwił i Mayhew uśmiechnął się ponownie, spoglądając na nią.

— Równi tobie potwierdzili twoje prawo, lady Harrington — oznajmił. — Zajmij więc miejsce między nimi!

Pozostali obecni wstali, a Honor weszła po szerokich i niskich stopniach na drugi rząd siedzeń i stanęła bezpośrednio przed Protektorem. Przed jego tronem położono dwie poduszki z welwetu — na jednej posadziła Nimitza, na drugiej klęknęła, co nie było wcale takim łatwym zadaniem, biorąc pod uwagę długość sukni. Ponieważ dworski ukłon i przyklęk były dla niej niemożliwą do opanowania sztuką, zdecydowali wspólnie z Protektorem, że po prostu uklęknie jak mężczyzna. Ponownie nikt się nie odezwał, choć sądząc z odgłosu nerwowo przesuwanych stóp, nie wszystkim przypadło to do gustu. Strażnik Wrót podszedł do Protektora i podał mu Miecz Stanu. Mayhew ujął go za klingę, podając Honor rękojeść, na której położyła dłonie. Zaskoczona stwierdziła, że lekko drżą. Protektor uśmiechnął się lekko, dodając jej otuchy.

— Honor Stephanie Harrington — powiedział cicho, lecz wyraźnie — czy jesteś gotowa w obecności zebranych patronów planety Grayson złożyć przysięgę lenną Protektorowi i Ludowi planety Grayson, klnąc się na Boga i Jego Święty Kościół?

— Jestem, Wasza Wysokość, ale mogę to zrobić tylko pod dwoma warunkami — odparła, zabierając dłonie z rękojeści.

Mayhew skinął przyzwalająco głową — doskonale wiedział, co nastąpi, jako że brał udział w długich i skomplikowanych rozmowach jak załatwić ten problem.

— Twoim prawem jest wnieść warunki do przysięgi lennej, tak jak prawem tego Konklawe jest je odrzucić i odmówić ci prawa do zostania patronem, jeśli obecni uznają owe warunki za obraźliwe — uprzedził. — Zgadzasz się na ich osąd?

— Zgadzam się, Wasza Wysokość.

— W takim razie podaj pierwszy warunek.

— Jak Wasza Wysokość wie, jestem także poddaną Korony jako obywatelka Gwiezdnego Królestwa Manticore, par tegoż Królestwa i oficer Królewskiej Marynarki. Mam w związku z tym określone obowiązki, których nie mogę zlekceważyć, chcąc pozostać osobą honoru. Nie mogę opuścić państwa, w którym się urodziłam, ani złamać przysięgi złożonej królowej, nawet gdybym musiała przez to zrezygnować z zostania patronem. Nie mogę więc złożyć przysięgi lennej Graysonowi, nie zastrzegając sobie prawa, by móc wypełniać równocześnie wcześniejsze ślubowanie wierności mojej królowej.

Mayhew ponownie skinął głową, spojrzał na zebranych i spytał:

— Patroni, sądzę, iż jest to słuszne i honorowe oświadczenie, ale osąd w takich sprawach należy do was. Czy ktokolwiek sprzeciwia się prawu tej kobiety do władania domeną na Graysonie pod podanym przez nią warunkiem?

Odpowiedziała mu cisza, zwrócił się więc ponownie do Honor:

— A drugi warunek?

— Nie jestem członkiem Kościoła Ludzkości Uwolnionej, Wasza Wysokość. Szanuję jego doktrynę i nauki — odparła; było to prawie zgodne z prawdą, jeśli nie liczyć paru drobiazgów takich jak traktowanie kobiet — ale nie jestem waszej wiary.

— Rozumiem. — Głos Protektora zabrzmiał poważniej.

Kościół nauczył się, po niezwykle kosztownej lekcji, trzymać się z dala od polityki, ale Grayson pozostał jednak teokratycznym światem.

Akt o Tolerancji legalizujący inne wyznania miał zaledwie sto lat, a patronem nigdy nie został ktoś nie należący do Kościoła. Protektor spojrzał na siwego mężczyznę stojącego po prawej stronie. Wielebny Julius Hanks, duchowy przywódca Kościoła Ludzkości Uwolnionej, był już stary, ale zachował podziwu godny rozsądek i trzeźwość umysłu. Ubrany był jak zwykle w prosty, czarny strój uzupełniony tradycyjną kapłańską koloratką, kontrastujący z bogactwem strojów reszty obecnych.

— Warunek ten tyczy spraw wiary, więc osąd należy do wielebnego. Co Kościół na to?

Hanks położył dłoń na głowie Honor, ale nie był to pełen wyższości gest typowy dla większości duchowieństwa. Honor jako osoba wierząca niezbyt głęboko nie żywiła do kleru szczególnego szacunku, ale od pierwszego spotkania była pod wrażeniem uczciwości i głębokiej wiary Hanksa. Teraz wielebny uśmiechnął się do niej i powiedział:

— Lady Harrington, mówisz, że nie jesteś naszej wiary. Różne są drogi i sposoby Boga. Czy wierzysz w Boga?

Ktoś syknął, słysząc coś, co uznał za herezję, ale nie ośmielił się odezwać.

— Wierzę.

— Czy jako patronka będziesz strzegła i broniła prawa swoich ludzi do czczenia Boga w sposób, jaki nakazują im ich przekonania religijne i serca?

— Będę.

— Czy będziesz szanowała i chroniła świętość i nienaruszalność naszej wiary tak jak swojej?

— Będę.

Hanks kiwnął głową i zwrócił się do Protektora.

— Wasza Wysokość, ta kobieta, choć nie jest naszej wiary, przyznała się do tego uczciwie i dobrowolnie, nie próbując żadnego oszustwa. Co więcej, swym zachowaniem udowodniła, że jest człowiekiem szlachetnym i prawym, ryzykowała życie i odniosła poważne rany, broniąc nie tylko naszego świata, ale i Kościoła, a przecież nie miała takiego obowiązku. Powiadam zatem wszystkim obecnym — tu spojrzał na zebranych, przybierając bardziej kaznodziejski ton — iż Kościół przyjmuje tą niewiastę jako swego obrońcę. Nieistotne jest, w jakim wyznaniu wypełnia ona wolę Bożą w życiu doczesnym, gdyż Bóg zawsze rozpozna swoich.

Odpowiedzią była absolutna cisza. Hanks przez długą chwilę pozostał na miejscu, spoglądając wymownie na zebranych, nim cofnął się na dotychczas zajmowane miejsce z boku tronu.

Mayhew znów spojrzał na Honor.

— Twoje warunki zostały wysłuchane i przyjęte tak przez władze świeckie, jak religijne planety Grayson, Honor Stephanie Harrington. Czy przysięgniesz, że są to jedyne zastrzeżenia, jakie nosisz w sercu, duszy i umyśle?

— Przysięgam, Wasza Wysokość.

— W takim razie wzywam cię do złożenia przysięgi lennej.

Honor posłusznie położyła dłonie na rękojeści miecza.

— Czy ty, Honor Stephanie Harrington, córka Alfreda Harringtona, jesteś gotowa z zachowaniem podanych warunków złożyć przysięgę lenną Protektorowi i Ludowi planety Grayson?

— Jestem gotowa.

— Czy przysięgasz służyć wiernie Protektorowi i Ludowi planety Grayson?

— Przysięgam.

— Czy przysięgasz przed Bogiem i Konklawe przestrzegać, zachowywać i bronić konstytucji planety Grayson, bronić i prowadzić swych ludzi tak jak własne dzieci? Czy przysięgasz dbać o nich w czasie pokoju, a przewodzić im w czasie wojny i rządzić nimi zawsze sprawiedliwie i miłosiernie w zgodzie z mądrością daną od Boga?

— Przysięgam.

— Przyjmuję twoją przysięgę, Honor Stephanie Harrington, i jako Protektor planety Grayson przysięgam odpłacić obroną za obronę, sprawiedliwością za sprawiedliwość i zemstą bez litości za złamanie przysięgi, tak mi dopomóż Bóg.

Prawą dłonią zakrył jej dłonie i na moment ścisnął je. Następnie cofnął rękę, oddał miecz Strażnikowi i odebrał od Hanksa złoty łańcuch. Rozwinął go ostrożnie i zawiesił na szyi Honor, układając starannie, by złoty klucz patrona znalazł się pod Gwiazdą Graysona. Potem wstał i ujął jej dłoń.

— Powstań, lady Harrington, patronko Harrington! — oznajmił głośno.

Wykonała polecenie, w ostatnim momencie przypominając sobie o podciągnięciu sukni, by na nią nie nadepnąć. Odwróciła się twarzą ku zebranym i od ścian sali odbił się echem głośny wyraz ich akceptacji.

Zarumieniona Honor, przysłuchując się owacji, doskonale zdawała sobie sprawę, że kryją się za nimi nadal pewne opory i niezadowolenie. Ale wiedziała także, że ci, którzy szczerze wiwatowali, zdołali wznieść się ponad tysiąc lat tradycji i zakorzenione uprzedzenia, przyjmując do swego grona kobietę. Co prawda zrobili to głównie pod presją swego władcy i błyskawicznego rozwoju wydarzeń, nad którym już nie panowali. Wielu nadal było wrogo do niej nastawionych nie tylko jako kobiety, ale przede wszystkim obcej, pochodzącej spoza planety agentki będącej symbolem wszystkich tych przerażających zmian. Zdołali jednakże wznieść się ponad uprzedzenia, a ona ze swej strony składała przysięgę naprawdę w jak najlepszej wierze.

Nimitz wstał na tylne łapy i poklepał ją chwytną przednią łapą po udzie, toteż wzięła go w ramiona, co wywołało kolejną, głośniejszą i tym razem całkowicie spontaniczną owację. Treecat uniósł dumnie łeb i napuszył się tak, że zebrani zaczęli się śmiać, nie przerywając aplauzu. Honor uśmiechnęła się szeroko i uniosła go wyżej.

Niespodziewanie poczuła na ramieniu lekkie dotknięcie — obok stał Strażnik Wrót, podając jej na zgiętej lewej ręce Miecz Stanu rękojeścią do przodu. Zgrabne przejęcie nawet tak fachowo podanej broni, jeśli ma się na ręce treecata, nie jest rzeczą łatwą, ale tym razem Nimitz okazał zaskakujące współdziałanie — wdrapał się na jej ramię, nie używając pazurów, i usadowił się tam, balansując i opierając się chwytną łapą o szczyt jej głowy dla podtrzymania równowagi. Dzięki temu zdołała bez niezgrabności odebrać podany miecz.

To także nie miało precedensu — Domena Harrington jako najnowsza powinna być najmniej ważna, jej patron zaś powinien zajmować miejsce na szarym końcu najdalszego rzędu foteli. Ale patronka Harrington nosiła Star of Grayson, a osoba odznaczona tym orderem automatycznie zostawała Championem Protektora, choć Honor w chwili dekoracji nie miała o tym pojęcia. Trzymając delikatnie broń i mając nadzieję, że Nimitz nie straci nagle równowagi, podeszła do rzeźbionego, drewnianego biurka ozdobionego jej herbem jako protektorki i skrzyżowanymi mieczami — symbolem Championa i odetchnęła z ulgą, gdy Nimitz zeskoczył z gracją na jego blat. Usiadł wyprostowany, zawijając wokół siebie ogon i znieruchomiał niczym dostojny posąg treecata w pełnej krasie. Honor umieściła Miecz Stanu w przygotowanych, wyściełanych uchwytach i siedzący dotąd za biurkiem w fotelu Protektora starszy mężczyzna o pooranej zmarszczkami twarzy wstał, skłonił się i podał jej delikatnie rzeźbioną i okutą srebrem długą, cienką laskę.

— Skoro zajmuje pani należne prawem miejsce, lady Harrington, oddaję oznakę mego urzędu i poddaję swe postępowanie pod pani osąd — oznajmił uroczyście Howard Clinkscales.

Honor oburącz ujęła laskę zarządcy i uśmiechnęła się znacznie cieplej, niż wymagał tego protokół. Benjamin Mayhew dokonał doskonałego wyboru, mianując Clinkscalesa jej zarządcą, jako że był to jeden z najuczciwszych mieszkańców Graysona. A także, co być może było ważniejsze, jeden z najbardziej konserwatywnych i mających największe zastrzeżenia do zmian wprowadzanych przez Protektora, o czym wszyscy doskonale wiedzieli. To, że zgodził się zostać jej zarządcą, przyczyniło się do umocnienia jej pozycji bardziej niż cokolwiek innego.

— Twoje postępowanie nie wymaga oceny — powiedziała, oddając mu laskę. — Ani ja, ani nikt nie wychwali twego postępowania tak, jak na to zasługuje.

Przy ostatnim zdaniu Clinkscales wytrzeszczył oczy, nie mogąc ukryć zaskoczenia, bowiem Honor dodała je od siebie.

— Dziękuję, milady — wymamrotał i skłonił się głębiej niż za pierwszym razem, ponownie ujmując laskę zarządcy.

Honor stanęła przed fotelem, który poprzednio zajmował, on zaś przeszedł i zatrzymał się przed stojącym po prawej. Równocześnie odwrócili się twarzami ku Konklawe, a Julius Hanks podszedł do tronu Protektora.

— A teraz, moi panowie… i pani… — wielebny odwrócił się i uśmiechnął do niej promiennie — poprośmy Boga, by pobłogosławił dzisiejsze deliberacje.

Загрузка...