ROZDZIAŁ XIV

Honor przesunęła po pokładzie magnetyczne buty, zmieniając położenie tak, by cały czas widzieć orbitującego wokół niej Nimitza w skafandrze próżniowym. Na wszelki wypadek przypiętą do niego linkę trzymała w dłoni. Nimitz zawsze lubił stan nieważkości, ale teraz był nim wręcz zachwycony, o czym świadczyły dobiegające przez komunikator hełmu dźwięki. Łączność była naturalnie dwustronna, ale tak naprawdę treecat nie potrzebował jej komentarzy, by panować nad ruchami skafandra. A jego uczucia przekazywane przy pomocy więzi były całkowicie jednoznaczne i znacznie wymowniejsze niż odgłosy dzikiej radości.

Przeleciał nad nią przy wtórze buczenia silniczków manewrowych, wykonał powolną beczkę i zmienił kierunek. Zdążyła przykucnąć, gdy przemknął nad jej głową, i ignorując naganę, zrobił pętlę. Nie całkiem jeszcze pojmował konieczność zachowania znacznie większej niż zwykle bezpiecznej odległości z uwagi na dysze skafandra, ale powoli się tego uczył. Co prawda dysze jego skafandra nie mogły uszkodzić normalnego, ale nie miało to zastosowania w drugą stronę, więc lepiej było, by nauczył się odruchowego utrzymywania stosownej odległości od pełnowymiarowego skafandra ludzkiego.

Nimitz zatrzymał się i skrętem ciała spowodował kolejną pętlę — wuj Henri musiał być geniuszem, o czym przekonana była nie tylko Honor — świadczył o tym aplauz widowni. Henri skonfigurował komputer skafandra tak, by reagował na wszystkie wykonalne dla treecata ruchy, i wszystko, co sama musiała zrobić, to skoordynować normalne, powietrzne akrobacje Nimitza ze zwiększonymi możliwościami skafandra. Nimitz zrobił kolejną pętlę i poszybował prosto ku niej. Wyłączył napęd i wylądował miękko czterema łapami na wyściełanym naramienniku kurtki. Przygięło ją to lekko — nawet w stanie nieważkości zachował przecież bezwładność i moment pędu ponad dziewięciu standardowych kilogramów, a na dodatek leciał odrobinę zbyt szybko — ale była pod wrażeniem postępów, jakie zrobił. Latanie przychodziło mu tak, jakby był do niego stworzony, co nie powinno jej dziwić — w końcu treecaty żyły od wieków w koronach drzew. Co nie zmieniało faktu, że poza okrętem Nimitz jeszcze długo będzie latał na uwięzi.

Zablokowała pilotem wyłączenie napędu i sięgnęła, by odpiąć mu hełm, ale bleeknął oburzony, i prostując się na wszelki wypadek, by nie mogła go dosięgnąć, sam najpierw rozhermetyzował, a potem zsunął hełm, tak że znalazł się na tylnym zawiasie na plecach. I wielce zadowolony zabrał się za pielęgnację wąsów. Rękawice próżniowe na chwytnych łapach jakoś nie przeszkodziły mu w zdjęciu hełmu.

— Doskonale, Stinker — pochwaliła i wyciągnęła z kieszeni kawałek selera.

Natychmiast przerwał zabiegi kosmetyczne i złapał smakołyk. W jego przypadku nie była to metoda nagradzania za wykonanie polecenia, bo nikt tu nikogo nie tresował — Nimitz napracował się solidnie, więc postanowiła mu uprzyjemnić życie.

W sali wróciła grawitacja nastawiona na panującą na Graysonie, toteż Honor odwróciła się. Przy tablicy kontrolnej stał radośnie uśmiechnięty Mark Brentworth.

— Zwinne półdiablę — ocenił.

— Zgadza się. Co do obu określeń — przyznała, drapiąc Nimitza za uchem.

Wywołało to sekundową przerwę w chrupaniu, po czym treecat wrócił do przerwanej, a zdecydowanie ważniejszej czynności. Honor roześmiała się i zdjęła go z ramienia. Skafandry wyglądały na cienkie i dobrze przylegały do ciała, ale podział na wewnętrzne, mogące zamknąć się w przypadku utraty szczelności przedziały i inne wyposażenie powodowały, że były cięższe, niż można by sądzić, i Nimitz w skafandrze stanowił zbyt duże obciążenie. Sam zainteresowany zresztą nie miał nic przeciwko temu, że ponoszą go w objęciach — tylko na wszelki wypadek złapał mocniej selera, nim się wygodnie zwinął, bo nigdy nic nie wiadomo. Teraz przyzwyczaił się już i czuł w nim wygodnie, ale pierwsza próba kompletnego założenia skafandra miała, łagodnie rzecz ujmując, ciekawy przebieg. I musiała przyznać rację Paulowi — dobrze że to ona dokonała podłączenia treecata do kanalizacji: dla każdego innego człowieka mogło się to zakończyć nieciekawie.

Schyliła się, by zdjąć buty, a raczej zaczęła się schylać, bowiem okazało się, że zajął się już tym jeden z członków załogi. Młody, ledwie pełnoletni technik przyklęknął przed nią na jedno kolano, drugie oferując jako podnóżek, i uśmiechnął się, gdy postawiła na nim stopę. Sprawnie rozpiął klamry i zdjął but, po czym powtórzył cały zabieg z drugim.

— Dziękuję — powiedziała i młodzian zaczerwienił się niespodziewanie.

— Zawsze do usług, milady — odparł wstając.

Honor z trudem stłumiła chęć roześmiania się — w jego głosie słychać było prawie nabożny podziw. Z początku zresztą wcale jej nie bawiła rewerencja, z jaką traktowała ją cała załoga. Obserwowali ją z szacunkiem i czcią zarezerwowanymi zwykle jedynie dla Protektora, co ją niepomiernie irytowało. W znacznej części zresztą dlatego, że nie miała pojęcia, jak reagować. W końcu zdecydowała się być po prostu sobą, jak by jej nie traktowali, i okazało się, że była to najsłuszniejsza decyzja. Cześć zmieniała się stopniowo w szacunek, co miało tę zaletę, że spotkany przypadkiem na korytarzu członek załogi nie zamierał już z otwartą gębą i nie rzucał się klękać.

Byłoby na pewno łatwiej, gdyby nie była jedyną kobietą na pokładzie. Nigdy zresztą nie spotkała się z podobną sytuacją — załoga liczyła ośmiuset ludzi i co do jednego byli to mężczyźni, ale należało pamiętać, że jeszcze trzy standardowe lata temu na Graysonie kobiety nie miały prawa służyć w wojsku, podobnie jak nie miały prawa posiadać nieruchomości, być sędziami czy zarządzać większymi kwotami pieniędzy. Zanim pojawią się w czynnej służbie na okrętach wojennych, musi upłynąć trochę czasu.

Poprawiła trzymanego w objęciach treecata i skierowała się ku drzwiom. A Brentworth dołączył do niej i gdy znaleźli się na korytarzu, nadal uważnie jej się przyglądał. Wyglądała lepiej niż mógłby marzyć, lecz po jej kilkudniowym pobycie na pokładzie zaczynał rozumieć, że nie wyleczono jej tak idealnie, jak w pierwszej chwili sądził. Lewa strona jej twarzy poruszała się jakby z malutkim wahaniem, co dawało efekt lekkiej ironii albo łobuzerstwa. Był to skutek opóźnienia przekazywania sygnałów przez implanty nerwów. Gdy mówiła szybko, niektóre słowa brzmiały niewyraźnie. Medycyna Graysona z okresu poprzedzającego utworzenie Sojuszu nie byłaby w stanie w ogóle pomóc Honor, ale po prawie cudotwórczej medycynie Królestwa spodziewał się czegoś idealnego i troszkę mu było żal.

Niespodziewanie Honor odwróciła głowę i widząc jego minę, uśmiechnęła się specjalnie krzywo — najwyraźniej domyśliła się tematu jego rozważań. Widząc, że się zaczerwienił, potrząsnęła głową. Odruchowo się uśmiechnął. Zupełnie nie przypominała zdeterminowanego oficera broniącego systemu Yeltsin, którego miał okazję podziwiać. Wtedy była jedną z najniebezpieczniejszych osób, jakie w życiu spotkał. Zwłaszcza wówczas, gdy ustawiła swoje dwa okręty między Saladinem a planetą pełną ludzi, których nie dość, że nie znała i którzy nawet nie byli jej sojusznikami, to jeszcze zrobili co mogli, by ją upokorzyć. Tylko za to, że ośmieliła się być inna niż nakazywały ich przesądy, i nosiła mundur, do którego według nich nie miała prawa. I by ich ratować, podjęła walkę z dwukrotnie potężniejszym przeciwnikiem, i pokonała go, tracąc dziewięciuset ludzi.

Te wspomnienia nadal napełniały go wstydem… i tłumaczyły nadzwyczajny szacunek załogi. Sam go czuł, ale znając ją lepiej niż inni, jako że był w czasie walki oficerem łącznikowym na jej okręcie, wiedział, że nie powinien go okazywać w ten sposób. Nagle parsknął śmiechem.

— Co się stało? — zdziwiła się Honor.

— Przypomniałem sobie coś, milady.

— Związanego ze mną?

— Jak najbardziej. Szkoda, że nie było pani na pokładzie, gdy zjawił się tu pani steward. Sądzę, że dobrze by się pani ubawiła.

— Co takiego Mac wymyślił?!

— On niczego. Natomiast reszcie wystarczyło, że jest mężczyzną… Właśnie, milady. Dla niektórych był to ciężki szok… obawiam się, że jeszcze nie jesteśmy tak obiektywni czy wyzwoleni, jak się nam często wydaje.

— Mogę sobie wyobrazić, jak zareagował! — Honor uśmiechnęła się szeroko.

— Chyba nie, chociaż… jego pełny politowania wzrok był wymowniejszy od najlepszej awantury. Było zupełnie jak w szkole, kiedy belfer przyłapał człowieka w ubikacji na opowiadaniu świńskich dowcipów.

— To by do niego pasowało. Podobnie i mnie traktuje, kiedy spóźnię się na obiad.

— Serio?! Mogę to sobie wyobrazić… On naprawdę się o panią troszczy, milady. I jest do pani przywiązany.

— Wiem. — Honor uśmiechnęła się i potrząsnęła głową. — Tak na marginesie, to chciałam o czymś z tobą porozmawiać, Mark. Jesteśmy równi stopniem, więc nie musisz mi cały czas wypominać starszeństwa. Jeśli ciągle będziesz mówił „milady”, nabawię się tytułomanii albo czegoś podobnego. Mam na imię Honor.

Brentworth z wrażenia omal nie potknął się o własne nogi. Społeczeństwo planety Grayson zaczęło dopiero wypracowywać własny model zachowania w świecie równouprawnienia obu płci, a jak prywatnie podejrzewał, większość mieszkańców nadal była ogłupiona zmianami zainicjowanymi przez Protektora Benjamina i nie w pełni zdawała sobie sprawę, jak są one przełomowe. Według starych zasad nazwanie po imieniu niezamężnej kobiety byłoby dla niej obelgą nie do pomyślenia i to nawet gdyby nie była patronką. Zresztą nie mogłaby nią być.

— Ja… milady, nie wiem, czy…

— Proszę, nie jąkaj się! — jęknęła. — I mów mi po imieniu. Niech to będzie osobista uprzejmość. Jeśli chcesz, to w miejscach publicznych nadal mnie tytułuj, niech już będzie moja krzywda, ale kiedy jesteśmy sami!? Duszę się od tych „dam” i „lady”. Zdajesz sobie sprawę, że na pokładzie tego okrętu nie ma nawet jednej osoby, której choćby przyśniło się nazywać mnie po imieniu?!

— Przecież pani jest patronką!

— Nie od urodzenia! — warknęła.

— Cóż, no nie. Ale… — Brentworth urwał i widać było, że zmaga się sam z sobą.

Z jednej strony było mu niezwykle miło, że o to poprosiła, z drugiej — sprawa nie była tak prosta, jak się jej wydawało. Była patronem — pierwszą i jedyną jak dotąd kobietą noszącą ten tytuł i mającą taką pozycję w tysiącletniej historii planety. Była też jedyną żyjącą posiadaczką Star of Grayson, które to odznaczenie otrzymała za uratowanie planety. Poza tym była bystra, inteligentna i intrygująco piękna.

W żaden sposób nie przypominała graysońskich kobiet, nie mówiąc już o tym, że była o dobre dziesięć lat standardowych starsza od niego, ale on był już w pełni fizycznie rozwinięty; gdy dzięki Królestwu mógł skorzystać z prolongu, było dość późno. A wyglądała na ponad dziesięć lat młodszą… z czego w pełni zdawały sobie sprawę jego hormony.

Nieistotne przy tym było, że jej trójkątna twarz o zdecydowanych rysach i egzotycznych oczach nie miała nic wspólnego z klasycznym pięknem, czy to, że była o ponad piętnaście centymetrów wyższa od normalnego mężczyzny z Graysona. To, jak i inne, głębsze różnice jedynie zwiększały jej atrakcyjność. Była… szczęśliwsza, bardziej zrelaksowana niż kiedykolwiek i znacznie bardziej świadoma swej kobiecości. Poprzednio nigdy nie widział jej z choćby śladem makijażu, teraz zręcznie użyte w niewielkich ilościach kosmetyki podkreślały oryginalność jej rysów, a długie do ramion, puszyste włosy wyglądały znacznie ładniej, niż gdy były ścięte na zapałkę.

Zrozumiał, że stoi i gapi się na nią, podczas gdy ona spokojnie mu się przyglądała i czekała. Cybernetyczne oko wyglądało tak jak normalne, ale w obu widać było samotność… albo tak mu się wydawało. Była przyzwyczajona do samotności dowódcy, a on dopiero się do niej przyzwyczajał. Każdy kapitan okrętu jej doświadczał, ale nie była przez to ani trochę mniejsza. Gdy ten prosty fakt do niego dotarł, nagle wszystko stało się proste i jasne.

— Dobrze… Honor — i ostrożnie dotknął jej ramienia, co było także nie do pomyślenia dla większości wychowanych na Graysonie mężczyzn. — Ale tylko prywatnie. Admirał Matthews urwałby mi głowę, gdyby ktoś zasugerował, że ośmieliłem się zachować w stosunku do ciebie z mniejszym niż maksymalny szacunkiem.

Ciężki krążownik Jason Alvarez znieruchomiał na orbicie Graysona. Honor siedząca w fotelu admiralskim na jego pomoście flagowym czuła się niczym uzurpator, ale Brentworth tak długo nalegał, że dała się przekonać. Zresztą nie oponowała zbyt mocno.

Pomost obsadzony był jedynie szkieletową załogą, jako że żaden admirał nie przebywał na pokładzie, a wszystkimi manewrami i tak zajmowała się obsada mostka, gdzie rządził kapitan. Wszystkie ekrany były jednak włączone i Honor z coraz większym podziwem przyglądała się zmianom, które zaszły w systemie planetarnym od jej ostatniego pobytu.

Grayson był jak zwykle piękny i śmiertelnie niebezpieczny, o czym przekonali się wyznawcy Kościoła Ludzkości Uwolnionej, gdy zjawili się tu, uciekając przed zbytnim rozwojem techniki na Ziemi. Okazało się, że planeta jest szkodliwa dla ludzi z powodu panującego tu większego stężenia ciężkich pierwiastków niż na większości składowisk odpadów toksycznych. Gdyby to od niej zależało, opuściłaby planetę i przeniosła całą populację do stacji orbitalnych, ale koloniści byli bardziej uparci. Na orbitę przenieśli ile mogli farm i innych zakładów produkujących żywność, kiedy tylko uzyskali taką możliwość techniczną, ale sami z uporem godnym lepszej sprawy trzymali się powierzchni planety, która wolno, lecz nieprzerwanie ich zabijała. Teraz na orbicie znajdowało się nieporównanie więcej stacji, gdyż Grayson dzięki sojuszowi z Królestwem Manticore uzyskał dostęp do nowoczesnych rozwiązań technicznych. Nadal jednak były to farmy, nie habitaty.

Co w sumie nie powinno jej aż tak dziwić, bowiem mieszkańcy Graysona tak naprawdę nie wiedzieli, jak się wycofać z czegokolwiek. Nie byli fanatykami religijnymi — ci parę wieków temu wynieśli się na Masadę — ale byli nadzwyczaj uparci. Tak uparci, że w pełni mógł ten upór docenić jedynie ktoś urodzony i wychowany na Sphinxie. No i jak na potomków zaprzysiężonych wrogów techniki wykazywali niesamowitą wręcz elastyczność i zmysł techniczny.

Zaskakująco wysoki procent stacji kosmicznych stanowiły forty. Fakt, były niewielkie, ale zmodernizowane, a większe właśnie budowano. Te tutaj stanowiły pozostałość po konflikcie z Masadą, a choć nie widziała planów nowych, mogła się założyć, że były pomysłowe i nowatorskie. Cechą charakterystyczną mieszkańców Graysona było bowiem to, że nie przyjmowali bezkrytycznie nowych rozwiązań czy całych projektów dostarczanych przez Gwiezdne Królestwo, ale adaptowali je do własnych potrzeb lub też na ich podstawie tworzyli własne. Wymagali nadal pomocy technicznej, ale uczyli się szybko, a decyzje podejmowali z godną podziwu pewnością siebie. Tak było choćby w przypadku okrętu, na pokładzie którego się znajdowała. Jason Alvarez był ciężkim krążownikiem, ale posiadał o połowę mniej dział energetycznych niż jego odpowiednik w Królewskiej Marynarce. Za to te, które miał, były znacznie potężniejsze — takie jak montowano zwykle na krążownikach liniowych. W praktyce oznaczało to, że nie był w stanie trafić w tak wiele celów, za to te, które by trafił, zostałyby poważnie uszkodzone. Była to dość radykalna zmiana w koncepcji uzbrojenia okrętów wojennych, ale całkiem sensowna, biorąc pod uwagę rosnącą moc nowoczesnych dział energetycznych. Przykład ten skłonił Honor do zastanowienia się, jakie jeszcze aspekty budownictwa okrętowego czy uzbrojenia, które dotąd przyjmowała za naturalne, były efektem podświadomej akceptacji przestarzałych rozwiązań. W końcu Royal Manticoran Navy od wieków budowała własne okręty samodzielnie. A skala wysiłków konstrukcyjnych była jeszcze bardziej zaskakująca niż nowatorskie rozwiązania. Cała populacja planety liczyła tylko dwa miliardy ludzi, z czego zaledwie jedną czwartą stanowili mężczyźni, a wątpiła, by większy procent kobiet brał już udział w pracach. Owszem, mieli pomoc Królestwa i to niemałą, ale większość musieli robić sami. A zbudowali już na przykład trzy stocznie orbitalne — najmniejsza miała osiem kilometrów długości i nadal się rozbudowywała. A oprócz tego budowali od podstaw nowoczesną marynarkę wojenną i umocnienia systemowe.

Potrząsnęła głową w niemym podziwie, obserwując kwartet orbitujących w pobliżu krążowników liniowych. Wszystkie należały do najnowszej klasy Courvosier — Marynarka Graysona miała swoje metody spłacania długu wobec członków Królewskiej Marynarki, którzy oddali życie w obronie ich planety. Była przekonana, że admirałowi przypadłby ten sposób do gustu… kiedy wreszcie przestałby się śmiać. Ale…

Rozmyślania przerwało jej otwarcie drzwi — odwróciła głowę i uśmiechnęła się, widząc Brentwortha.

— Manewr wejścia na orbitę, jak sądzę, poszedł sprawnie, kapitanie? — spytała świadoma, że obecni łowią każde jej słowo.

— Tak, milady — odparł równie formalnie i podszedł do fotela, na którego ekranie taktycznym nadal widoczne były cztery krążowniki liniowe. — To jest Courvosier, milady. Łatwo go rozpoznać, bo nie ma na śródokręciu grasera. Zrezygnowano z niego, gdyż to jednostka flagowa przewidziana do dowodzenia całą flotą, więc wymaga więcej miejsca na centrum, pomost flagowy i kwatery. Pozostałe to: Yountz, Yanakov i Madrigal.

— Są wspaniałe — powiedziała z przekonaniem.

Wielkością dorównywały HMS Nike — być może trochę go nawet przewyższały, a ich konstrukcja odzwierciedlała tę samą co w przypadku Alvareza zasadę koncentracji mniejszej ilości, lecz silniejszego uzbrojenia.

— Też tak uważamy — przyznał i przełączył obraz na bardziej oddalony cel i dodał cicho: — A to, milady, jest prezent Królestwa dla naszej marynarki wojennej.

Honor gwałtownie wciągnęła powietrze. Słyszała naturalnie, o co chodziło, natomiast widziała pierwszy raz. Kiedy siły admirała White Haven zamknęły pułapkę wokół atakujących okrętów Ludowej Marynarki, nie zdołało z niej umknąć jedenaście superdreadnaughtów, nie licząc mniejszych okrętów. Zostały one zmuszone do poddania się, co naturalnie nie znaczyło, że nie były uszkodzone. Wszystkie nadawały się do remontu, a admirał White Haven oraz jego zastępca admirał D’Orville zdecydowali się przekazać je siłom zbrojnym Graysona.

Był to niezwykle szczodry gest i to pod wieloma względami. Prywatnie obaj admirałowie podarowali fortuny w pryzowym, a wielu oficerów RMN nadal uważało, że jednostki te bardziej przydałyby się w ich własnej flocie, cierpiącej na brak największych okrętów liniowych. Królowa jednak poparła decyzję earla White Haven bez chwili wahania i w tej kwestii Honor całkowicie się z nią zgadzała. Grayson musiał dopiero stworzyć nowoczesne okręty liniowe mimo odwagi i ochoty do walki, których dowiodły już mniejsze jednostki. Dlatego jak dotąd były one jedynie bezsilnymi świadkami w tytanicznych starciach odbywających się w ich systemie. Zasłużyli na to, by mieć te okręty, a nawet taki polityczny analfabeta jak ona był w stanie zrozumieć korzyści wynikające z tego gestu. Świadczyło to jednocześnie o tym, jak bardzo Gwiezdne Królestwo Manticore ceniło ten sojusz; była to również wyraźna wiadomość dla wszystkich innych istniejących i potencjalnych sprzymierzeńców.

Nie była jednak przygotowana emocjonalnie na widok tylu rannych olbrzymów orbitujących w zasięgu dział fortów orbitalnych, które w porównaniu z nimi wydawały się wręcz miniaturowe. A których obecność świadczyła dobitnie, iż nie wielkość jest najważniejsza. Wokół okrętów uwijały się jednostki naprawcze, gdyż równocześnie naprawiano i modernizowano wszystkie, a jeden wyglądał na prawie gotów.

— Nazwiemy go Manticores Gift — powiedział cicho Brentworth i dodał, widząc jej zaskoczone spojrzenie. — Tak wydało nam się właściwe: są przecież podarunkiem, prawda? Nie wiem, jak zdecydowano nazwać pozostałe, tym bardziej że po modernizacji nie będą należały do tej samej klasy. Montujemy waszą elektronikę i kompensatory bezwładnościowe nowej generacji, ale zachowujemy całe zdatne do użytku uzbrojenie. Pewnie je ujednolicimy, mając czas, ale teraz przede wszystkim chcemy mieć je w pełni sprawne, tak szybko jak to się tylko da.

— Jeżeli Manticores Gift tak niewiele brakuje do osiągnięcia gotowości, jak na to wygląda, to zdaje się, że ustanowiliście nowy rekord.

— Próbujemy, milady. A prawdę mówiąc, naszym największym problemem obecnie nie jest to, by je wyremontować, lecz by obsadzić je załogami. Wie pani, że tonaż naszej floty zwiększył się w porównaniu do stanu sprzed Sojuszu jakieś sto pięćdziesiąt razy? A pierwszy rocznik oficerów dopiero kończy przyspieszony kurs w naszej akademii. Fakt, skala budownictwa orbitalnego zawsze dawała nam rezerwę obytych z przestrzenią ludzi, znacznie większą niż mogłaby to sugerować liczebność społeczeństwa, i nigdy dotąd nie mieliśmy problemów z załogami dla nowych okrętów. Teraz zostaliśmy zmuszeni do rekrutowania ludzi z waszej floty handlowej i już usłyszeliśmy coś o „kłusownictwie” z Admiralicji. Naturalnie obiecaliśmy oddać ich, gdy tylko będziemy w stanie. — Brentworth uśmiechnął się złośliwie.

— To na pewno bardzo pomogło — roześmiała się Honor. — Rekrutujecie mieszane załogi?

— Tak, milady. — Mark wzruszył ramionami. — Naturalnie nie wszystkim się to podobało, ale liczby są nieubłagane i inaczej nie bylibyśmy w stanie sobie poradzić. Obawiam się jednak, że żeński personel będzie chwilowo jedynie na okrętach liniowych.

— Dlaczego?

— Bo kobiety muszą mieć osobne kwatery, a tylko wielkie jednostki mają na to dość miejsca — wypalił z lekkim rumieńcem, który pogłębił się, gdy zaskoczona Honor zamrugała gwałtownie, próbując znaleźć w tym twierdzeniu logikę. — Wiem, że to brzmi głupio, i admirała Matthewsa mało krew nie zalała w czasie dyskusji na ten temat, ale nic więcej nie dało się zrobić. Cała ta idea jest dla nas zbyt świeża i boję się, że jeszcze sporo czasu minie, nim przestaniemy popełniać rozmaite głupoty, milady.

— Proszę się nie martwić, kapitanie. Nikt nie mówi, że we wszystkim musicie naśladować zwyczaje Royal Manticoran Navy. Najważniejsze jest, żeby zbyt szybkie zmiany nie doprowadziły do destabilizacji na Graysonie.

Brentworth zaskoczony przyglądał się jej, nie bardzo wiedząc, co powiedzieć. Honor uśmiechnęła się więc i dodała:

— Byłam wściekła jak traktowaliście mój żeński personel, gdy tu przybyliśmy pierwszy raz, i wcale mi nie przeszło. Natomiast doceniam fakt, że od tej pory wykonaliście niewyobrażalną robotę, i zmiany, choć niełatwe, są olbrzymie. I zapewniam, że nikt w Królestwie, no może z wyjątkiem kilku idiotów z Partii Liberalnej, nie zamierza wypominać wam przeszłości. Ja na pewno tego nie zrobię. Zbyt dobrze poznaliśmy się z waszą marynarką, by tracić czas na takie nonsensy.

Brentworth jedynie skinął głową, a widząc, że Honor wstaje, wskazał na drzwi i oświadczył:

— W takim razie, lady Harrington, proszę za mną. Pewni członkowie tejże marynarki, jak na ten przykład admirał Matthews, admirał Garret i mój ojciec powinni zjawić się za kwadrans na pokładzie hangarowym, by panią powitać po powrocie.

Загрузка...