Rozdział 14


– Szkoda, że nie wziąłeś komputera – powiedział Gunvald Larsson. – Mógłbyś nim wywalić drzwi.

– Jasne – odparł Martin Beck.

Zaparkowali na Rådmansgatan, podeszli do rogu i w pobliżu posesji numer pięćdziesiąt siedem zobaczyli kolegów stojących na chodnikach.

Przybycie policji nie wzbudziło szczególnego zainteresowania.

– Wchodzimy… – zaczął Gunvald Larsson i urwał, jakby sobie przypomniał, że jest niższy rangą, po czym zerknął na zegarek. – Proponuję, żebyśmy weszli w odstępie półminutowym.

Martin Beck skinął głową, przeciął ulicę, stanął przed witryną zakładu zegarmistrzowskiego Gustafa Blomdina i patrzył, jak niezwykle piękny farmerski zegar ścienny odlicza trzydzieści sekund. Potem się odwrócił, byle jak przeszedł przez jezdnię i zniknął w bramie pod pięćdziesiątym siódmym.

Na podwórzu nie spojrzał w wiadome okna, tylko szybko i cicho ruszył po schodach. W warsztacie na parterze głucho pracowała jakaś maszyna. Na drzwiach z łuszczącą się farbą rzeczywiście widniało nazwisko Simonsson. Z mieszkania nie dobiegał żaden dźwięk, nie wydał go także Gunvald Larsson, który stał wyprostowany jak struna po prawej stronie drzwi, delikatnie przesuwając palcami po spękanej boazerii.

Spojrzał pytająco na Martina Becka.

Martin Beck przez kilka sekund lustrował drzwi, po czym pokiwał głową i ustawił się z lewej strony, plecami do ściany, maksymalnie skoncentrowany.

Biorąc pod uwagę wzrost i wagę, Gunvald Larsson poruszał się wyjątkowo żwawo i niemal bezszelestnie w swoich sandałach na gumowych podeszwach. Oparł się prawym barkiem o ścianę naprzeciwko drzwi i znieruchomiał. Widocznie się upewnił, że w zamku tkwi klucz, i nie ulegało wątpliwości, że prywatny świat Rolfa Lundgrena nie przetrwa dłużej niż parę sekund. Ledwie Martin Beck zdążył o tym pomyśleć, Gunvald Larsson lekko się pochylił, wysunął prawe ramię i swoim dziewięćdziesięciokilowym ciałem natarł na drzwi.

Otworzyły się z hukiem, zawisły na górnym zawiasie i Gunvald Larsson wpadł do środka w kaskadzie drzazg. Martin Beck był pół metra za nim; wtargnął wspaniale posuwistym krokiem, z bronią gotową do strzału.

Rabuś leżał na łóżku na plecach, z prawym ramieniem pod szyją kobiety, które błyskawicznie uwolnił, stoczył się na podłogę i wsunął rękę pod łóżko. Kiedy Gunvald Larsson przypuścił atak, klęczał, zaciskając prawą dłoń na metalowej podpórce do broni.

Gunvald Larsson uderzył go tylko raz i niezbyt mocno, ale to wystarczyło, żeby Lundgren wypuścił pistolet i wylądował pod ścianą. Siedział, zasłaniając twarz lewą ręką.

– Nie bij mnie! – krzyknął.

Był nagi. Kobieta, która zerwała się z łóżka sekundę później, miała na sobie tylko zegarek z tekstylnym paskiem w szkocką kratę. Zastygła w bezruchu, przywarła plecami do ściany po drugiej stronie łóżka i wpatrywała się to w pistolet maszynowy na podłodze, to w olbrzymiego blondyna w tweedowym garniturze. Nawet nie próbowała się zasłaniać. Była dość ładna, krótkowłosa, miała długie szczupłe nogi, dziewczęce piersi o dużych jasnobrązowych sutkach, wyraźną ciemną smugę od pępka do wilgotnej ciemnobrązowej kępy włosów łonowych i gęste włosy pod pachami. Uda, ramiona i piersi zdążyły się pokryć gęsią skórką.

Jakiś mężczyzna z warsztatu na parterze gapił się zdumiony przez zdemolowane drzwi.

Martina Becka uderzył absurd tej sytuacji i po raz pierwszy od dawna poczuł leciutkie drganie w kącikach ust. Stał pośrodku pokoju, mierząc do dwojga golasów z walthera kaliber 7.65, czemu się przyglądał mężczyzna w niebieskim stolarskim fartuchu, z calówką w prawej dłoni. Schował pistolet. W drzwiach pojawił się policjant, odpędzając gapia.

– Co… – wykrztusiła dziewczyna.

Gunvald Larsson spojrzał na nią z odrazą.

– Ubierz się. Jeśli masz w co. – Prawą stopą wciąż przyciskał pistoletmaszynowy do podłogi. – Ty też się ubieraj – zwrócił się do mężczyzny.

Rolf Lundgren był muskularnym przystojnym młodzieńcem o ładnej opałeniźnie, nie licząc wąskiego pasa białej skóry na podbrzuszu, i długich jasnych włosach na ramionach i nogach.

Powoli się wyprostował, zasłaniając prawą ręką przyrodzenie.

– Pieprzona, pojebana suka.

Do pokoju wszedł jeszcze jeden policjant i zachłannie się przyglądał. Dziewczyna nadal stała nieruchomo, przyciskała do ściany rozcapierzone dłonie, ale spojrzenie jej piwnych oczu świadczyło o tym, że zaczyna przychodzić do siebie.

Martin Beck rozejrzał się po pokoju. Na oparciu krzesła wisiała niebieska bawełniana sukienka, na siedzisku leżały figi, biustonosz i siatka, obok na podłodze stała para sandałków.

Martin Beck podał jej sukienkę.

– Kim pani jest?

Dziewczyna wyciągnęła prawą rękę, wzięła sukienkę, ale jej nie włożyła.

– Nazywam się Lisbeth Hedvig Maria Karlström. A pan kim jest?

– Policjantem.

– Studiuję języki nowożytne na Uniwersytecie Sztokholmskim i zaliczyłam dwa semestry z angielskiego.

– Aha, i tego was uczą na uniwersytecie – powiedział Gunvald Larsson, nie odwracając głowy.

– Od roku jestem pełnoletnia i zabezpieczam się pessarium.

– Od jak dawna zna pani tego mężczyznę? – zapytał Martin Beck.

Lisbeth Hedvig Maria Karlström w dalszym ciągu nie kwapiła się do włożenia sukienki.

– Od dwóch godzin i dwudziestu pięciu minut – odparła, patrząc nazegarek. – Spotkałam go na basenie w Vanadis.

W drugiej części pokoju Lundgren niezdarnie wciągnął slipy i spodnie khaki.

– Nie ma się czym chwalić – zauważył Gunvald Larsson.

– Cham! – powiedziała dziewczyna.

– Naprawdę?

Gunvald Larsson spojrzał na dziewczynę tylko raz. Nie odrywał wzroku od bandyty.

– Wkładaj koszulę. I skarpetki. I buciki. Pięknie. Zabierzcie go, chłopcy.

Do pokoju weszło dwóch mundurowych, przez moment przyglądali się scenerii, po czym wyprowadzili Rolfa Lundgrena.

– Proszę się ubrać – powiedział Martin Beck do dziewczyny.

W końcu włożyła sukienkę, podeszła do krzesła, wciągnęła figi i wsunęła stopy w sandałki. Biustonosz zrolowała i schowała do siatki.

– Co on zrobił? – spytała.

– To zboczeniec – rzucił Gunvald Larsson.

Martin Beck zobaczył, że zbladła i popatrzyła na niego pytająco. Pokręcił głową.

– Czy ja… – zaczęła niepewnie.

– Nie ma takiej potrzeby. Proszę podać nazwisko i adres policjantowi przed domem. Żegnam.

Dziewczyna wyszła.

– Puściłeś ją? – zdumiał się Gunvald Larsson.

– Tak. – Martin Beck wzruszył ramionami. – To co, przejrzymy te manele?

Загрузка...