Rozdział 9


Bywają takie chwile i sytuacje, których za wszelką cenę chciałoby się uniknąć, ale nie jest to, niestety, możliwe. Chyba jest prawdą, że policjantom przydarzają się częściej niż innym śmiertelnikom, zwłaszcza niektórym policjantom.

Do takich sytuacji można zaliczyć przesłuchanie Karin Carlsson w niespełna dobę po tym, kiedy się dowiedziała, że jej ośmioipółletnią córeczkę udusił dewiant seksualny. Przesłuchanie samotnej kobiety, która mimo zastrzyków i tabletek nie wyszła z szoku, a o jej apatii świadczyło choćby ubranie – ta sama brązowa bawełniana szmizjerka i te same sandały – które miała na sobie, kiedy gruby policjant, którego nigdy wcześniej nie widziała i nigdy więcej nie zobaczy, zadzwonił do jej drzwi blisko dwadzieścia cztery godziny temu. A wzmiankowana chwila nastąpiła tuż przed wzmiankowanym przesłuchaniem.

Komisarz głównego wydziału zabójstw wie, że tej rozmowy nie da się odwlec ani tym bardziej uniknąć, ponieważ prócz samotnej kobiety, jedynego świadka, nie mają żadnego tropu ani poszlak, i choć protokół obdukcyjny jeszcze nie został sporządzony, z grubsza wiadomo, co będzie zawierał.


Dwadzieścia cztery godziny temu Martin Beck siedział na łodzi i wyciągał sieci, które zarzucili z Ahlbergiern wczesnym rankiem. Teraz stał w pokoju wydziału dochodzeniowo-śledczego przy Kungholmsgatan, z łokciem na szafce z archiwaliami, zbyt nieswój, żeby usiąść.

Uznano za stosowne, by przesłuchanie prowadziła kobieta, policjantka z obyczajówki. Wybrano, poniekąd bardzo fortunnie, czterdziestopięcioletnią Sylvię Granberg. Siedząc przy stole naprzeciwko Karin Carlsson, sprawiała wrażenie równie nieczułej jak magnetofon, który włączyła.

Kiedy po czterdziestu minutach go wyłączyła, nie zaszła w niej żadna zmiana, ani razu nie pozwoliła sobie na wahanie lub niepewność. Martin Beck miał okazję to zauważyć nieco później, przesłuchując taśmę w towarzystwie Kollberga i dwóch innych kolegów.


„Granberg: Wiem, że jest pani ciężko, pani Carlsson, ale, niestety, musimy zadać kilka pytań.

Świadek: Tak.

G: Nazywa się pani Karin Elisabet Carlsson.

Ś: Tak.

G: Data urodzenia?

S: Sió… tysiąc…

G: Czy mogłaby pani mówić do mikrofonu?

S: Siódmy kwietnia tysiąc dziewięćset trzydzieści siedem.

G: Stan cywilny?

Ś: Co… ja…

G: Niezamężna, mężatka czy rozwódka?

S: Rozwódka.

G: Od kiedy?

Ś: Od sześciu lat… prawie od siedmiu.

G: Imię i nazwisko byłego męża?

S: Sigvard Erik Bertil Carlsson.

G: Gdzie mieszka?

S: W Malmö… to znaczy jest tam zameldowany… chyba.

G: Chyba? Nie wie pani?

Martin Beck: Jest marynarzem. Jeszcze go nie zlokalizowaliśmy.

G: Czy nie był zobowiązany do świadczeń alimentacyjnych na rzecz córki?

MB: Był, ale od lat nie płacił.

Ś: Nigdy… tak naprawdę nie interesował się Evą.

G: Pani córka nazywa się Eva Carlsson? Ma tylko jedno imię?

Ś: Tak.

G: Urodzona piątego lutego tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego dziewiątego?

Ś: Tak.

G: Czy zechciałaby pani jak najdokładniej opowiedzieć, co się stało w piątek wieczorem?

Ś: Stało… Nic się nie stało. Eva… wyszła na dwór.

G: O której?

Ś: Zaraz po siódmej. Oglądała telewizję, zjadłyśmy.

G: O której jadłyście?

Ś: O szóstej. Zawsze jemy o szóstej, kiedy wracam do domu. Pracuję w fabryce abażurów… i po drodze zabieram Evę ze świetlicy… Chodzi tam po lekcjach… i razem robimy zakupy…

G: Co jadła?

Ś: Klopsiki… Czy mogłabym poprosić o szklankę wody?

G: Oczywiście. Proszę.

Ś: Dziękuję. Klopsiki i puree ziemniaczane. Na deser zjadłyśmy lody.

G: Co piła?

Ś: Mleko.

G: Co robiłyście potem?

Ś: Oglądałyśmy telewizję… Był program dla dzieci.

G: I o siódmej albo tuż po siódmej wyszła na dwór?

Ś: Tak, akurat przestało padać, a w telewizji były wiadomości. Evę niezbyt interesują wiadomości.

G: Wyszła sama?

Ś: Tak. Na dworze było widno, zaczęły się wakacje. Pozwoliłam jej wyjść i pobawić się do ósmej. Czy myśli pani, że… coś zaniedbałam?

G: Nie. Bynajmniej. I potem już jej pani nie widziała?

S: Nie… dopiero… dopiero, nie mogę…

G: Na identyfikacji? Nie musi pani o tym mówić. O której zaczęła się pani niepokoić?

Ś: Nie wiem. Cały czas byłam niespokojna. Zawsze się niepokoję, kiedy nie ma jej w domu. To przecież moje jedyne…

G: O której zaczęła pani jej szukać?

Ś: Po wpół do dziewiątej. Eva czasami się spóźnia. Zasiedzi się u koleżanki i zapomni spojrzeć na zegarek. Rozumie pani, jak dzieci się bawią…

G: Oczywiście. Rozumiem. O której zaczęła pani jej szukać?

S: Mniej więcej za kwadrans dziewiąta. Znam dwie dziewczynki, z którymi często się bawi. Zadzwoniłam do rodziców jednej z nich, ale nikt nie odbierał.

MB: Nie ma ich w mieście. Wyjechali na weekend do domku letniskowego.

Ś: Nie wiedziałam. Eva chyba też nie.

G: I co zrobiła pani potem?

Ś: Rodzice drugiej dziewczynki nie mają telefonu. Poszłam do nich.

G: O której?

Ś: Na pewno po dziewiątej, bo drzwi na klatkę były zamknięte i musiałam chwilę poczekać, dopóki ktoś nie przyszedł. Eva była tam tuż po siódmej, ale koleżanka nie mogła wyjść na dwór. Jej tata powiedział, że jest za późno, żeby takie małe dziewczynki o tej porze były poza domem. (Pauza) Boże, gdybym ja też… Ale przecież było widno i wszędzie pełno ludzi. Gdybym…

G: Czy pani córka od razu stamtąd wyszła?

Ś: Tak. Powiedziała, że idzie na plac zabaw.

G: Który plac zabaw miała na myśli?

S: Ten w parku Vanadis przy Sveavägen. Zawsze tam chodziła.

G: A nie mogła mieć na myśli tego przy wieży ciśnień?

Ś: Raczej nie. Tak daleko nie chodziła. Na pewno nie sama.

G: Czy mogła spotkać inne dzieci?

Ś: Nie wiem. Zawsze bawiła się z tymi dwiema koleżankami.

G: Co pani zrobiła, kiedy jej pani nie znalazła w drugim miejscu?

Ś: Poszłam… na plac zabaw przy Sveavägen. Rozejrzałam się. Nikogo tam nie było.

G: A potem?

Ś: Nie wiedziałam, co robić. Wróciłam do domu i czekałam. Stałam w oknie i wypatrywałam jej.

G: O której zadzwoniła pani na policję?

Ś: Dużo później. Pięć albo dziesięć po dziesiątej zobaczyłam, że koło parku zatrzymuje się radiowóz, a potem przyjechała karetka pogotowia. Wtedy znowu zaczęło padać. Włożyłam płaszcz i pobiegłam tam. Ro… rozmawiałam z policjantem, powiedział, że chodzi o starszą panią, która się skaleczyła.

G: I wróciła pani do domu?

Ś: Tak… Zobaczyłam światło w mieszkaniu. Bardzo się ucieszyłam, myślałam, że Eva przyszła. Ale to ja zapomniałam zgasić.

G: O której zadzwoniła pani na policję?

Ś: Po wpół do jedenastej nie mogłam już dłużej wytrzymać. Zadzwoniłam do koleżanki z pracy. Mieszka w Hökarängen. Powiedziała, żebym natychmiast zawiadomiła policję.

G: Według informacji, jakie otrzymaliśmy, zadzwoniła pani za dziesięć jedenasta.

Ś: Tak. A potem poszłam na komisariat. Ten na Surbrunnsgatan. Byli bardzo sympatyczni. Powiedziałam, jak Eva wygląda… wyglądała… i co miała na sobie. Przyniosłam jej zdjęcie. Byli bardzo uprzejmi. Policjant, który wszystko zapisywał, powiedział, że dużo dzieci się gubi albo siedzi w domu u kolegów, ale po kilku godzinach wszystkie się zazwyczaj odnajdują. I…

G: Tak?

Ś: I powiedział, że gdyby się coś stało, wypadek albo coś takiego, to już by o tym wiedzieli.

G: O której była pani z powrotem w domu?

Ś: Po dwunastej. Siedziałam i czekałam… całą noc. Czekałam na telefon. Z policji. Mieli mój numer. Ale nikt nie zadzwonił. Sama do nich zadzwoniłam. Policjant, który odebrał, powiedział, że zna mój numer i natychmiast mnie powiadomi, gdyby… (pauza) Ale nikt się nie odezwał. Nikt. Rano też nie. A potem przyszedł policjant w cywilu i… powiedział… powiedział, że…

G: Myślę, że nie musimy kontynuować tego wątku.

Ś: Aha.

MB: Raz albo dwa pani córka była narażona na zaczepki… tak zwanych brzydkich wujków, prawda?

Ś: Tak, zeszłej jesieni. Dwa razy. Wydawało jej się, że wie, kto to jest. Podobno mieszka w tym samym domu co Eivor, koleżanka, która nie ma telefonu.

MB: Ta z Hagagatan?

Ś: Tak. Zgłosiłam to na policji. Byłyśmy tutaj i Eva o wszystkim opowiedziała jakiejś pani. I obejrzała mnóstwo zdjęć.

G: Wszystko zarejestrowaliśmy.

MB: Tak, wiem. Chciałbym spytać, czy później Evy nie spotkały jakieś przykrości ze strony tego mężczyzny? Kiedy złożyła pani na niego doniesienie.

S: Nie… nic o tym nie wiem. Eva o niczym takim nie wspomniała… a zawsze o wszystkim mi mówi…

G: To wszystko, pani Carlsson.

Ś: Aha.

MB: Przepraszam, że spytam: Dokąd pani teraz pójdzie?

Ś: Nie wiem. Nie do domu, do…

G: Zejdę z panią i omówimy to po drodze. Na pewno coś wymyślimy.

Ś: Dziękuję. Jesteście bardzo mili”.


Kollberg wyłączył magnetofon i wpatrywał się w Martina Becka z ponurą miną.

– Ten sukinsyn, który się na nią zasadził jesienią…

– No?

– Rönn go teraz obrabia. Zdjęliśmy go wczoraj w południe.

– I?

– Beczy i wszystkiego się wypiera.

– Co świadczy o…?

– O niczym. Ale nie ma alibi. Mówi, że spał w swojej kawalerce na Hagagatan. Nie bardzo pamięta.

– Nie pamięta?

– To zdeklarowany alkoholik – wyjaśnił Kollberg. – W każdym razie wiemy, że siedział w knajpie i pil do szóstej, dopóki go nie wyrzucili. Kiepsko to wygląda.

– A co ostatnio zmalował?

– O ile wiem, lubi się obnażać. Mam taśmę z przesłuchania dziewczynki.

Kolejny cud techniki.

Otworzyły się drzwi i wszedł Rönn.

– No? – zapytał Kollberg.

– Pstro. Na razie nic. Musi ochłonąć. Jest wykończony.

– Ty chyba też – uprzejmie zauważył Kollberg.

Celnie, bo Rönn miał nienaturalnie bladą twarz, podpuchnięte oczy i zaczerwienione powieki.

– Co myślisz? – spytał Martin Beck.

– Nic – odparł Rönn. – Nie wiem. Chyba się rozchoruję.

– Później – wtrącił Kollberg. – Nie teraz. Posłuchamy tej taśmy?

Martin Beck skinął głową. Szpula zaczęła się obracać, odezwał się przyjemny kobiecy głos: „Przesłuchanie uczennicy Evy Carlsson, urodzonej piątego lutego w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym dziewiątym roku. Przesłuchująca: policjantka śledcza Sonja Hansson”.

Martin Beck i Kollberg zmarszczyli czoło. Dobrze znali to nazwisko i głos. Niewiele brakowało, żeby dwa i pół roku temu przyczynili się do śmierci Sonji Hansson, której użyli jako przynęty w policyjnej zasadzce.

– To cud, że została w policji – powiedział Kollberg.

– Uhm – przyznał Martin Beck.

– Ciszej! – skarcił ich Rönn, którego przy tym nie było. – Nic nie słyszę.


„Sonja Hansson: … i wtedy ten pan do ciebie podszedł?

Eva Carlsson: Tak. Eivor i ja stałyśmy na przystanku autobusowym.

SH: I co zrobił ten pan?

EC: Brzydko pachniał i dziwnie szedł, i powiedział… coś okropnie dziwnego.

SH: Pamiętasz, co powiedział?

EC: Tak. Powiedział: „Cześć, dziewuszki, zrobicie mi rentgena za piątaka?”.

SH: Wiesz, co miał na myśli?

EC: Nie, to było dziwne. Wiedziałyśmy, co to rentgen. Jak w szpitalu. Ale nie mogłyśmy tego zrobić. Nie miałyśmy takiego… aparatu.

SH: I co zrobiłyście, kiedy tak powiedział?

EC: On to mówił kilka razy, a jak sobie poszedł, to się za nim podkradałyśmy.

SH: Podkradałyście się?

EC: No. Śledziłyśmy go. Jak w kinie albo w telewizorze.

SH: Nie bałyście się?

EC: E tam, nie było czego.

SH: Było. Trzeba uważać na takich wujków.

EC: Ale on nie był zły.

SH: Widziałyście, dokąd poszedł?

EC: Tak, do domu, w którym mieszka Eivor, i dwa piętra nad nią wyjął klucz i wszedł do środka.

SH: A wy wróciłyście do siebie?

EC: Nie. Podkradłyśmy się za nim i obejrzałyśmy drzwi. Tam było napisane, jak on się nazywa.

SH: Rozumiem. I co tam było napisane?

EC: Chyba „Eriksson”. Podsłuchiwałyśmy przez szparę na listy. Coś tam mruczał do siebie.

SH: Powiedziałaś o tym mamie?

EC: E tam, przecież to nic takiego. Tylko było okropnie dziwne.

SH: Ale powiedziałaś mamie o tym, co się stało wczoraj, prawda?

EC: To o krowach? Tak.

SH: Czy to był ten sam wujek?

EC: No…

SH: Jesteś pewna?

EC: Prawie.

SH: Jak myślisz, ile ten wujek może mieć lat?

EC: Mniej więcej czterdzieści. Albo pięćdziesiąt.

SH: Czy jest starszy ode mnie, czy młodszy?

EC: O, dużo starszy. Dużo, dużo starszy. A ile ty masz lat?

SH: Dwadzieścia osiem. Możesz mi powiedzieć, co się wczoraj stało?

EC: Tak. Eivor i ja grałyśmy w klasy w bramie i on przyszedł, i sobie stanął, i powiedział, że jak my, „dziewuszki”, pójdziemy do niego do domu, to zobaczymy, jak on doi krowy.

SH: Aha. I co zrobił potem?

EC: E tam, przecież nie mógł trzymać krów w mieszkaniu. Nie naprawdę.

SH: I co mu powiedziałyście, ty i Eivor?

EC: Nic, ale potem Eivor powiedziała, że się wstydzi, bo rozwiązała jej się wstążka do włosów, i że z nikim nigdzie nie pójdzie.

SH: I wujek odszedł?

EC: Nie. Powiedział: „No to wydoję moje krowy tutaj” i rozpiął spodnie, i…

SH: I?

EC: Czy myślisz, że gdyby Eivor nie rozwiązała się wstążka, to mogłybyśmy zostać zamordowane? Ale fajowo…

SH: Myślę, że nie. Czy ten wujek rozpiął spodnie?

EC: No, i wyjął to… to coś, czym wujkowie sikają…”


Kollberg wyłączył magnetofon i jasny dziecięcy głosik umilkł w połowie zdania. Martin Beck spojrzał na niego. Wsparłszy głowę na lewej dłoni, pocierał kłykciami nasadę nosa.

– To zabawne… – zaczął Rönn.

– Co ty chrzanisz?! – porywczo przerwał mu Kollberg.

– Że się przyznał. Poprzednim razem wszystkiemu zaprzeczał, dziewczynki nie były już takie pewne, że to on, i sprawa się rozmyła. Ale teraz się przyznaje. Mówi, że był pijany, inaczej w życiu by tego nie zrobił.

– Aha, teraz się przyznaje – powiedział Kollberg.

– Tak.

Martin Beck obrzucił Kollberga pytającym spojrzeniem, po czym zwrócił się do Rönna:

– Nie spałeś tej nocy?

– Nie spałem.

– To idź do domu i odpocznij.

– Wypuszczamy go?

– Nie – odparł Kollberg.

Загрузка...