ROZDZIAŁ DWUDZIESTY PIERWSZY

Światło. Mrok. Światło. Mrok. Światło i mrok. Promień światła w mroku. Ruch. Hałas. Znowu hałas. Ruch. Zimno i ciepło, gorąco, jasno, ciemno, szorstko, gładko, zimno, ZA ZIMNO, BÓL, ciepło, ciemność, brak bólu. Znowu światło. Ruch. Hałas. Coraz głośniejszy. ZA GŁOŚNO MUCZY KROWA. Ruch, kształty w świetle, żądło, ciepło. Z powrotem w mrok.


* * *

Światło to dzień. Mrok to noc. Zaczyna się dzień czas wstawać. Noc leżenie w łóżku w ciszy sen.

Teraz się obudź, usiądź, wyciągnij ramiona. Zimne powietrze. Ciepły dotyk. Wstań. Zimno w stopy. Przejdź się. Idź do miejsca jest błyszczące jest zimne przerażająco pachnie. Miejsce stawania się mokrym lub brudnym, miejsce stawania się czystym. Wyciągnij ręce, odczuwaj jak spływa po skórze. Spływa po nogach. Wszędzie zimne powietrze. Wejdź pod prysznic, trzymaj się poręczy. Poręcz zimna. Przerażający dźwięk, przerażający dźwięk. Nie bądź niemądry. Stój spokojnie. Coś uderza, bardzo dużo rzeczy uderza, mokro, za zimno, potem ciepło, potem za gorąco. W porządku, już dobrze. Niedobrze. Tak, tak, stój spokojnie. Wrażenie ociekania na całym ciele. Czysto. Teraz czysto. Jeszcze więcej wilgoci. Czas minął, stój. Pocieranie całego ciała, teraz skóra ciepła. Włóż ubranie. Włóż spodnie, włóż koszulę, włóż pantofle. Czas na spacer. Trzymaj się tego. Idź.

Miejsce do jedzenia. Miska. Jedzenie w misce. Podnieś łyżkę. Jedzenie na łyżkę. Łyżka do ust. Nie, trzymaj łyżkę prawidłowo. Jedzenie zniknęło. Jedzenie spadło. Trzymaj nieruchomo. Spróbuj jeszcze raz. Spróbuj jeszcze raz. Spróbuj jeszcze raz. Łyżka do ust, jedzenie do ust. Jedzenie źle smakuje. Mokro na brodzie. Nie, nie wypluwaj. Spróbuj jeszcze raz. Spróbuj jeszcze raz. Spróbuj jeszcze raz.

Kształty, poruszający się ludzie. Ludzie żyją. Kształty nieruchome nie żyją. Chodzenie, kształty się zmieniają. Nieżywe kształty nie zmieniają się zbytnio. Żywe kształty bardzo się zmieniają. Ludzkie kształty mają na szczycie pustą przestrzeń. Ludzie mówią ubierz się ubierz się dostaniesz coś dobrego. Dobre jest słodkie. Dobre jest ciepłe. Dobre jest ładne błyszczące. Dobry jest uśmiech, imię twarzy przedmioty poruszają się tędy. Dobry jest szczęśliwy głos, nazwa takiego dźwięku. Taki dźwięk to mowa. Mówienie mówi ci, co masz zrobić. Ludzie się śmieją to najlepszy dźwięk. Dobrze, bardzo dobrze. Dobre jedzenie jest dobre. Ubranie jest dobre. Mówienie jest dobre.

Ludzie więcej niż jeden. Ludzie mają imiona. Używanie imion jest dobre, szczęśliwy głos, ładne błyszczące, nawet słodkie. Jeden to Jim, dzień dobry czas wstawać i ubierać się. Jim ma ciemną twarz, błyszczące coś na czubku głowy, ciepłe dłonie, głośne mówienie. Inne więcej niż jeden nazywa się Sally, proszę to twoje śniadanie możesz spróbować prawda że smaczne? Sally ma jasną twarz, białe włosy na czubku głowy, niegłośne mówienie. Amber ma jasną twarz, ciemne włosy na czubku głowy, nie tak głośne mówienie jak Jim ale głośniejsze od Sally.

Cześć Jim. Cześć Sally. Cześć Amber.


* * *

Jim mówi wstań. Cześć Jim. Jim się uśmiecha. Jim szczęśliwy ja mówię cześć Jim. Wstań, idź do łazienki, skorzystaj z toalety, zdejmij ubranie, wejdź pod prysznic. Sięgnij po okrągłą rzecz. Jim mówi bardzo dobrze i zamyka drzwi. Obróć okrągłą rzecz. Woda. Mydło. Woda. Dobre uczucie. Same dobre uczucia. Otwórz drzwi. Jim się uśmiecha. Jim szczęśliwy ja sam biorę prysznic. Jim trzyma ręcznik. Weź ręcznik. Wytrzyj się. Sucho. Sucho jest dobre. Mokro jest dobre. Poranek jest dobry.

Ubierz się, idź na śniadanie. Usiądź przy stole z Sally. Cześć Sally. Sally się uśmiecha. Sally szczęśliwa ja mówię cześć Sally.

Rozejrzyj się mówi Sally. Rozglądam się. Więcej stolików. Inni ludzie. Znam Sally. Znam Amber. Znam Jima. Nie znam innych ludzi. Sally pyta czy jestem głodny. Tak mówię. Sally uśmiecha się. Sally szczęśliwa ja mówię tak. Miska. Jedzenie w misce płatki. Słodkie na wierzchu to owoc. Jedz słodkie z wierzchu, jedz płatki, mów smaczne, smaczne. Sally się uśmiecha. Sally szczęśliwa ja mówię smaczne. Szczęśliwy że Sally jest szczęśliwa. Szczęśliwy bo słodkie jest dobre.

Amber mówi czas iść. Cześć Amber. Amber się uśmiecha. Amber szczęśliwa ja mówię cześć Amber. Amber idzie do pracowni. Ja idę do pracowni. Amber mówi usiądź tam. Siadam tam. Przede mną stół. Amber siada po drugiej stronie. Amber mówi czas na grę. Amber stawia przedmioty na stole. Co to jest, pyta Amber. To jest niebieskie. Mówię niebieskie. Amber mówi niebieskie to kolor, ale co to jest? Chcę dotknąć. Amber mówi nie dotykaj, tylko patrz. Przedmiot ma zabawny kształt, pomarszczony. Niebieski. Jestem smutny. Niewiedza jest niedobra, nie słodka, nie błyszczy ładnie.

Nie martw się mówi Amber. OK, OK. Amber dotyka pudełka Amber. Potem mówi możesz dotknąć. Dotykam. To część ubrania. To jest koszulka. Za mała na mnie. Za mała. Amber się śmieje. Dobrze, oto cukierek, to jest koszulka i jest o wiele za mała dla ciebie. Koszulka dla lalki. Amber zabiera koszulkę dla lalki i kładzie inną rzecz. Też śmieszny kształt, pomarszczone czarne. Nie dotykaj, tylko patrz. Jeśli pomarszczona niebieska rzecz koszulka dla lalki, to pomarszczona czarna rzecz coś dla lalki? Amber dotyka. Przedmiot leży płasko. U dołu wystają dwie rzeczy, na górze jest jedna. Spodnie. Mówię spodnie dla lalki. Amber uśmiecha się szeroko. Dobrze, naprawdę świetnie. Cukierek dla ciebie. Dotyka pudełka Amber.

Pora obiadowa. Obiad to jedzenie pomiędzy śniadaniem a kolacją. Cześć Sally. Dobrze to wygląda, Sally. Sally szczęśliwa ja to mówię. Jedzenie jest kleiste pomiędzy kromkami chleba, a owocem i wodą do popicia. Jedzenie smaczne w ustach. To jest smaczne, Sally. Sally szczęśliwa ja to mówię. Sally się uśmiecha. Bardzo dobrze. Lubię Sally. Sally miła.

Po obiedzie jest Amber i pełzanie po podłodze wzdłuż linii albo stawanie na jednej nodze, a potem na drugiej. Amber też pełza. Amber staje na jednej nodze, przewraca się. Śmiech. Śmiech jest dobry jak trzęsienie się. Amber się śmieje. Bardzo dobije. Lubię Amber.

Po pełzaniu po podłodze jest kolejna gra na stole. Amber kładzie przedmioty na stole. Nie znam imion. Nie imion, mówi Amber. Popatrz: Amber dotyka czarnej rzeczy. Znajdź taką drugą, mówi Amber. Patrz na przedmioty. Jeden przedmiot taki sam. Dotykam. Amber się uśmiecha. Dobrze. Amber przykłada czarną rzecz do białej. Zrób tak samo, mówi Amber. Przerażające. Nie wiem. OK, OK, mówi Amber. W porządku, że nie wiesz. Amber się nie uśmiecha. Nie w porządku. Znajdź czarny przedmiot. Patrz. Znajdź biały przedmiot. Złóż je razem. Amber się teraz uśmiecha. Dobrze.

Amber składa razem trzy rzeczy. Zrób tak samo, mówi Amber. Patrzę. Jeden przedmiot jest czarny, jeden jest biały z czarną plamką, jeden jest czerwony z żółtą plamką. Patrz. Połóż czarny przedmiot. Znajdź biały przedmiot z czarną plamką, dołóż. Teraz znajdź czerwony przedmiot z żółtą plamką, dołóż. Amber dotyka pudełka Amber. Potem Amber dotyka przedmiotów Amber: czerwony pośrodku, mówi Amber. Patrz. Zrobiłeś źle. Czerwony na końcu. Przenieś. Dobrze, mówi Amber. Naprawdę świetna robota. Szczęśliwa. Lubię czynić Amber szczęśliwą. Dobrze oboje szczęśliwi.

Wchodzą inni ludzie. Jedna w białym fartuchu, widzę ją wcześniej, nie znam imienia, tylko Doktor. Jeden mężczyzna w swetrze w wielu kolorach i brązowych spodniach.

Amber mówi cześć Doktorze do tej w białym fartuchu. Doktor mówi do Amber to jest jego przyjaciel z listy. Amber patrzy na mnie, potem na tamtego mężczyznę. Mężczyzna patrzy na mnie. Nie jest szczęśliwy, nawet uśmiechając się.

Mężczyzna mówi cześć Lou jestem Tom.

Cześć Tom, mówię. Nie mówi dobrze. Jesteś doktorem, mówię.

Nie doktorem medycyny, mówi Tom. Nie wiem co znaczy nie doktor medycyny.

Amber mówi Tom jest na twojej liście odwiedzających. Znałeś go przedtem.

Przed czym? Tom nie jest szczęśliwy. Tom jest bardzo smutny.

Nie znam Toma mówię. Patrzę na Amber. To źle nie znać Toma?

Zapomniałeś o wszystkim co było przedtem? pyta Tom.

Przed czym? Niepokoi mnie to pytanie. Znam to co teraz. Jima, Sally, Amber, Doktor, gdzie jest sypialnia, gdzie jest łazienka, gdzie jest miejsce do jedzenia, gdzie jest pracownia.

W porządku mówi Amber. Wyjaśnimy później. Teraz jest OK. Świetnie sobie radzisz.

Lepiej już iść mówi Doktor. Tom i Doktor się odwracają.

Przed CZYM?

Amber układa kolejny rządek i mówi rób to co ja.


* * *

— Mówiłam panu, że jeszcze za wcześnie — powiedziała doktor Hendricks, gdy tylko wyszli z powrotem na korytarz. — Mówiłam, że nie będzie pana pamiętał.

Tom Fennell zerknął przez ramię na jednostronne okno. Lou — a raczej ktoś, kto był kiedyś Lou — uśmiechnął się do terapeutki, która z nim pracowała, i podniósł klocek, by dodać go do kopiowanego wzoru. Ogarnęły go smutek i wściekłość na wspomnienie pustego spojrzenia Lou i pozbawionego znaczenia uśmieszku, kiedy mówił: „Cześć, Tom”.

— Próba wyjaśnienia mu teraz sytuacji wywołałaby jedynie niepotrzebny stres — oznajmiła Hendricks. — Prawdopodobnie niczego by nie zrozumiał.

Tom odzyskał wreszcie mowę, choć głos brzmiał mu tak, jakby nie należał do niego.

— Czy macie pojęcie, co zrobiliście? — Powstrzymywał się ogromnym wysiłkiem woli; miał ochotę udusić tę kobietę, która unicestwiła jego przyjaciela.

— Tak. Radzi sobie naprawdę świetnie. — Głos Hendricks dowodził, że jest nieprzyzwoicie z siebie zadowolona. — W zeszłym tygodniu nie potrafił tego, co robi teraz.

Radzi sobie świetnie. Siedzenie i kopiowanie układanek nie było tym, co Tom określał jako radzenie sobie świetnie. Zwłaszcza kiedy przypomniał sobie nadzwyczajne zdolności Lou.

— Ależ… analiza i tworzenie wzorów stanowiły jego szczególne uzdolnienie…

— W strukturze mózgu nastąpiły głębokie zmiany — oznajmiła doktor Hendricks. — Te zmiany trwają. Jakby mózg zmienił swój wiek, stając się w pewnych aspektach mózgiem dziecka. Olbrzymia plastyczność, wielkie możliwości adaptacyjne.

Jej pełen zadowolenia ton kłuł go do żywego; najwyraźniej nie miała najmniejszych wątpliwości co do swych dokonań.

— Jak długo to potrwa? — zapytał.

Co prawda Hendricks nie wzruszyła ramionami, lecz długie milczenie można było uznać za odpowiednik tego gestu.

— Nie wiemy. Myśleliśmy — może raczej powinnam powiedzieć: mieliśmy nadzieję — że kombinacja genetyki i nanotechnologii oraz przyspieszonego wzrostu neuronów skróci fazę rekonwalescencji, jak to miało miejsce w przypadku zwierząt. Jednakże mózg ludzki jest nieporównanie bardziej złożony…

— Powinniście byli to wiedzieć, zaczynając — oświadczył Tom. Nie dbał o to, że przemawia oskarżycielskim tonem. Zastanawiał się, jak sobie radzą inni, choć nie pamiętał dokładnie, ilu ich było. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze dwóch mężczyzn pracujących z terapeutami. Czy z pozostałymi było wszystko w porządku, czy też nie? Nawet nie znał ich nazwisk.

— Tak. — Jej łagodne skinienie głową bardziej go tylko rozwścieczyło.

— Co wy sobie myśleliście…

— Chcieliśmy pomóc. Pomóc. Proszę spojrzeć… — Pokazała na okno i Tom spojrzał.

Mężczyzna z twarzą Lou — ale nie z jego wyrazem twarzy — odłożył na bok ukończony wzór i z uśmiechem podniósł wzrok na siedzącą naprzeciwko terapeutkę. Powiedziała coś — Tom nie usłyszał słów przez dzielące ich szkło, lecz dostrzegł reakcję Lou, odprężony śmiech i lekkie potrząśnięcie głową. Było to tak niepodobne do Lou, tak dziwacznie normalne, że Tom na chwilę stracił oddech.

— Jego zachowania interpersonalne już są prawie normalne. Z łatwością można go motywować sygnałami społecznymi; lubi przebywać z ludźmi. Bardzo miła osobowość, choć na tym etapie wciąż infantylna. Przetwarzanie bodźców jest unormowane; preferowane przez niego zakresy temperatur, wrażeń dotykowych, smakowych i tak dalej mieszczą się w granicach normy. Z każdym dniem polepsza się komunikacja. W miarę poprawy funkcji obniżamy dawki środków przeciw stanom lękowym.

— Ale jego wspomnienia…

— Jeszcze nic nie wiadomo. Nasze doświadczenia z odzyskiwaniem utraconych wspomnień u jednostek psychotycznych sugerują, że obie stosowane techniki przyniosą pewne efekty. Jak pan wie, dokonaliśmy multizmysłowych nagrań, które zostaną mu z powrotem zaszczepione. Na chwilę obecną zablokowaliśmy dostęp do nich za pomocą specjalnego czynnika biochemicznego — własność firmy, więc nawet proszę o to nie pytać — który w najbliższych tygodniach zostanie odfiltrowany. Zanim to zrobimy, chcemy mieć absolutną pewność, że uzyskaliśmy całkowicie stabilne podstawy przetwarzania zmysłowego i integralności.

— Nie wiecie więc, czy zdołacie zwrócić mu jego poprzednie życie?

— Nie, ale mamy powody przypuszczać, że tak się stanie. Poza tym, nie znajdzie siew stanie gorszym od kogoś, kto utracił wspomnienia wskutek traumy.

To, co zrobili Lou, można spokojnie określić mianem traumy, pomyślał Tom. Hendricks ciągnęła:

— Zresztą ludzie potrafią się zaadaptować i żyć samodzielnie bez wspomnień z przeszłości, dopóki potrafią ponownie się nauczyć czynności niezbędnych w życiu codziennym i społeczeństwie.

— Co ze zdolnościami poznawczymi? — zdołał spytać w miarę spokojnym tonem Tom. — W tej chwili sprawia wrażenie poważnie upośledzonego, a przedtem był niemal geniuszem.

— Nie sądzę — odparła doktor Hendricks. — Według naszych testów znajdował się ponad średnią, więc nawet jeśli utraci dziesięć czy dwadzieścia punktów, nie zagrozi to jego umiejętności samodzielnego życia. Ale w żadnym wypadku nie był geniuszem.

— Brzmiąca w jej głosie pedantyczna pewność siebie i chłodna dyskredytacja Lou takiego, jakiego pamiętał, były gorsze od celowego okrucieństwa.

— Znała go pani wcześniej? Lub kogoś innego spośród nich — spytał Tom.

— Nie, oczywiście, że nie. Spotkałam się z nimi raz, lecz byłoby niewłaściwe, gdybym poznała ich osobiście. Znam wyniki ich testów, a wywiady i nagrania wspomnień znajdują się w rękach zespołu psychologów rehabilitacyjnych.

— Był nadzwyczajnym człowiekiem — oznajmił Tom. Spojrzał jej w twarz, lecz ujrzał wyłącznie dumę z tego, co robiła, i niecierpliwość, że ktoś jej przerywa. — Mam nadzieję, że znowu się takim stanie.

— Przynajmniej nie będzie autystyczny — odparła, jakby to wszystko usprawiedliwiało.

Już chciał powiedzieć, że bycie autystycznym nie wydawało się takie złe, lecz się powstrzymał. Nie ma sensu dyskutować z kimś takim, przynajmniej nie tutaj i nie teraz, a poza tym, dla Lou i tak było już za późno. Ta kobieta stanowiła jedyną szansę Lou na wyzdrowienie… Wzdrygnął się na samą myśl o tym.

— Powinien pan odwiedzić nas ponownie, kiedy będzie z nim lepiej — dodała doktor Hendricks. — Może wtedy bardziej doceni pan nasze osiągnięcie. Zadzwonimy do pana. — Jej słowa przyprawiły go o ucisk w żołądku, lecz był winien Lou przynajmniej tyle.

Na dworze zapiął płaszcz i naciągnął rękawice. Czy Lou wiedział chociaż, że jest zima? W całym budynku nie dostrzegł ani jednego okna wychodzącego na zewnątrz. Szare popołudnie, coraz bliższe zmierzchu, i brudna plucha pod nogami współgrały z jego nastrojem.

Przez całą drogę do domu przeklinał badania medyczne.


* * *

Siedzę przy stole twarzą do nieznajomej kobiety w białym fartuchu. Odnoszę wrażenie, że przebywam tutaj od dłuższego czasu, ale nie wiem dlaczego. To tak, jakbym się zamyślił podczas jazdy samochodem i zobaczył nagle drogowskaz z informacją, że przejechałem dziesięć mil, nie mając pojęcia, co wydarzyło się po drodze.

Przypomina to przebudzenie się z drzemki. Nie jestem pewien, gdzie się znajduję ani co powinienem zrobić.

— Przepraszam — mówię. — Chyba zgubiłem wątek. Czy mogłaby pani powtórzyć?

Patrzy na mnie zdezorientowana, po czym jej oczy rozszerzają się lekko.

— Lou? Dobrze się czujesz?

— Czuję się świetnie — odpowiadam. — Co najwyżej jestem trochę otumaniony…

— Wiesz, kim jesteś?

— Oczywiście — mówię. — Nazywam się Lou Arrendale. — Nie mam pojęcia, czemu ta kobieta myśli, że nie znam własnego imienia i nazwiska.

— Wiesz, gdzie się znajdujesz?

Rozglądam się dokoła. Ma na sobie biały fartuch; pomieszczenie nieco przypomina klinikę lub szkołę. Naprawdę nie jestem pewny.

— Nie do końca — przyznaję. — W jakiejś klinice?

— Tak — odpowiada. — Wiesz, którego dzisiaj mamy? Nagle uświadamiam sobie, że nie znam dzisiejszej daty. Na ścianie wisi kalendarz i wielki zegar, lecz choć na wyświetlaczu widnieje luty, coś mi się tu nie zgadza. Moje ostatnie wspomnienia dotyczą jesieni.

— Nie — wyznaję. Zaczynam się bać. — Co się stało? Zachorowałem, miałem wypadek czy coś takiego?

— Miałeś operację mózgu — odpowiada. — Pamiętasz?

Nie pamiętam. Gdy próbuję sobie przypomnieć, natrafiam na gęstą mgłę, ciemną i ciężką. Macam się po głowie. Nie boli mnie. Nie wyczuwam żadnych blizn. Włosy przypominają w dotyku włosy.

— Jak się czujesz? — pyta.

— Jestem nieco wystraszony — odpowiadam. — Chcę wiedzieć, co się stało.


* * *

Powiedzieli mi, że przez kilka tygodni wstawałem i chodziłem, wykonując polecenia typu „idź” i „siadaj”. Teraz odzyskałem pełną świadomość; pamiętam wczorajszy dzień, choć wcześniejsze widzę jak przez mgłę.

Popołudniami odbywam terapię fizyczną. Przez parę tygodni tkwiłem w łóżku, niezdolny do ruchu, co bardzo mnie osłabiło. Teraz nabieram sił.

Spacerowanie tam i z powrotem po sali gimnastycznej jest nudne. Jest tam kilka stopni z poręczą, na których można ćwiczyć wchodzenie i schodzenie, ale to również szybko mnie nudzi. Missy, moja terapeutka, proponuje grę w piłkę. Nie pamiętam zasad, ona jednak podaje mi piłkę i prosi, żebym ją do niej odrzucił. Siedzi raptem kilka stóp ode mnie. Ciskam jej piłkę, a ona odrzucają z powrotem do mnie. Proste. Łapię i ponownie rzucam. Bardzo łatwe. Wskazuje mi cel, który zadzwoni, jeśli go trafię. Łatwo go trafić z odległości dziesięciu stóp; z dwudziestu kilkakrotnie pudłuję, ale potem trafiam za każdym razem.

Choć nie pamiętam zbyt wiele z przeszłości, nie wydaje mi się, żebym spędzał czas na przerzucaniu się z kimś piłką. Prawdziwe gry w piłkę, o ile prawdziwi ludzie w nie grają, muszą być bardziej skomplikowane.


* * *

Tego ranka budzę się wypoczęty i silniejszy. Pamiętam dzień wczorajszy, przedwczorajszy i co nieco z jeszcze wcześniejszego dnia. Ubrałem się, zanim pielęgniarz Jim przyszedł, żeby mnie sprawdzić, i trafiłem do jadalni bez dodatkowych wskazówek. Śniadanie jest nudne: mają tutaj tylko płatki śniadaniowe na zimno i ciepło, banany i pomarańcze. Do wyboru: ciepłe z bananami, ciepłe z pomarańczami, zimne z bananami i zimne z pomarańczami. Rozglądam się i rozpoznaję kilka osób, choć niemal minutę zabrało mi przypomnienie sobie ich imion. Dale. Eric. Cameron. Znałem ich przedtem. Oni również należeli do poddanej leczeniu grupy. Było ich więcej; ciekawe, gdzie są pozostali.

— Człowieku, ile bym dał za wafle — odezwał się Eric, kiedy usiadłem przy stole. — Mam już dość tych samych dań.

— Przypuszczam, że moglibyśmy o nie poprosić — zauważył Dale tonem, który sugerował, że nie przyniesie to nic dobrego.

— Pewnie są zdrowe — rzucił Eric. Był sarkastyczny; wybuchnęliśmy śmiechem.

Nie bardzo wiedziałem, na co miałbym ochotę, ale na pewno nie na te same płatki i owoce. Przez głowę przemknęły mi wspomnienia ulubionych potraw. Ciekawe, co pamiętali inni. Wiedziałem, że skądś ich znam, ale nie miałem pojęcia skąd.

Rano wszyscy mieliśmy różne zajęcia terapeutyczne: mowa, rozpoznawanie, umiejętności dnia codziennego. Pamiętam, choć niezbyt dobrze, że robiłem to każdego ranka od dłuższego czasu.

Tym razem było niesamowicie nudno. Nic, tylko pytania i polecenia. Lou, co to jest? Miska, talerz, szklanka, dzbanek, pudełko… Lou, włóż niebieską szklankę do żółtego koszyka albo postaw zieloną miskę na czerwonym pudełku, albo ułóż klocki czy coś równie bezużytecznego. Terapeutka ma formularz, który wypełnia. Próbuję podejrzeć nagłówek, ale trudno jest czytać do góry nogami. Wydaje mi się, że kiedyś nie sprawiało mi to problemów. Zamiast tego odczytuję etykiety na pudełkach. „Zestaw manipulacyjny-diagnostyka: komplet 1”. „Zestaw manipulacyjny — czynności dnia codziennego: zestaw 2”.

Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie robimy tego samego, ale każdy z nas pracuje z osobnym terapeutą. Wszyscy terapeuci ubrani są w białe fartuchy. Wszyscy mają pod spodem kolorowe ubrania. W sali na biurkach stoją cztery komputery. Ciekawe, czemu z nich nie korzystamy. Pamiętam mniej więcej, czym są komputery i co mogę z nimi zrobić. To pudła pełne słów, cyfr i obrazów, które można zmusić do udzielania odpowiedzi. Wolałbym, żeby to maszyna odpowiadała za mnie na pytania.

— Czy mogę skorzystać z komputera? — pytam Janis, moją terapeutkę mowy.

Robi zaskoczoną minę.

— Z komputera? Po co?

— To jest nudne — mówię. — Wciąż zadajesz głupie pytania i każesz mi robić głupie rzeczy; to dla mnie zbyt proste.

— Lou, to ma ci pomóc… Musimy sprawdzić, na ile wszystko rozumiesz… — Patrzy na mnie jak na dziecko, w dodatku niezbyt bystre.

— Znam potoczne określenia. Czy to właśnie chcesz wiedzieć?

— Tak, ale nie znałeś ich, kiedy obudziłeś się po raz pierwszy — przypomina. — Posłuchaj, mogę przejść na wyższy poziom… — Wyciąga inną książeczkę z testami. — Zobaczymy, czy jesteś na to gotowy, ale się nie przejmuj, jeśli okaże się zbyt trudne…

Mam dopasowywać słowa do obrazków. Janis czyta słowa, a ja oglądam rysunki. To bardzo łatwe; kończę po kilku minutach.

— Byłoby szybciej, gdybyś pozwoliła mi samemu czytać słowa — oznajmiam.

Znowu wygląda na zaskoczoną.

— Potrafisz czytać?

— Oczywiście — odpowiadam, zdumiony jej zdziwieniem. Jestem dorosły; dorośli potrafią czytać. W głębi ducha czuję lekki niepokój, słabe wspomnienie o nieumiejętności czytania, o pozbawionych sensu literach, będących jedynie kształtami podobnymi do wielu innych kształtów. — Czy wcześniej nie czytałem?

— Owszem, ale nie zaraz po przebudzeniu — wyjaśnia. Podaje mi listę słów i stronę z obrazkami. Słowa są krótkie i proste: drzewo, lalka, wywrotka, dom, auto, pociąg. Wręcza mi inną listę, tym razem zwierząt, a potem narzędzi. Wszystko bardzo łatwe.

— A więc wraca mi pamięć — uznaję. — Pamiętam te słowa i przedmioty…

— Na to wygląda — mówi. — Chcesz spróbować czytania ze zrozumieniem?

— Pewnie — odpowiadam. Podaje mi cienką książeczkę. Pierwszy ustęp to historyjka o dwóch chłopcach grających w piłkę. Słowa są proste. Na jej prośbę odczytuję je na głos, gdy wtem odnoszę wrażenie, że jestem dwiema osobami, które czytają te same słowa, lecz inaczej je rozumieją. Urywam pomiędzy „bazą” a „piłką”.

— O co chodzi? — pyta po dłuższej chwili milczenia z mojej strony.

— Ja… sam nie wiem — wyznaję. — Zabawne uczucie. — Nie mam na myśli uczucia rozbawienia, lecz czegoś zabawnie dziwnego. Pierwsze ja rozumie, że Tim jest rozgniewany, ponieważ Bill złamał mu kij i nie chce się do tego przyznać; drugie natomiast ja rozumie, że Tim jest rozgniewany, ponieważ tata podarował mu kij. Pytanie poniżej brzmi: „Dlaczego Tim jest rozgniewany?” Nie znam odpowiedzi. Nie jestem jej pewny. Próbuję wyjaśnić to terapeutce.

— Tim nie chciał kija na urodziny; chciał rower. Może więc być rozgniewany z tego powodu albo może być rozgniewany, ponieważ Bili złamał mu kij, który otrzymał od taty. Nie wiem, która odpowiedź jest właściwa; historyjka nie dostarcza mi wystarczającej ilości danych.

Zagląda do książeczki.

— Hmm. W kluczu podają, że właściwa jest odpowiedź C, ale rozumiem twój dylemat. Bardzo dobrze, Lou. Orientujesz się w społecznych subtelnościach. Spróbuj z innym tekstem.

Kręcę głową.

— Chcę to przemyśleć — oświadczam. — Nie wiem, które ja jest moim nowym ja.

— Ale Lou… — zaczyna.

— Przepraszam. — Odsuwam się od stołu i wstaję. Wiem, że to niegrzeczne. Wiem, że muszę tak postąpić. Przez chwilę pomieszczenie sprawia wrażenie większego, a każda krawędź odznacza się ostro błyszczącą linią. Trudno ocenić głębię; wpadam na róg stołu. Światła przygasają; krawędzie tracą na ostrości. Czuję się niepewnie, jak pozbawiony zmysłu równowagi… po chwili kucam na podłodze, trzymając się stołu.

Wyczuwam pod dłonią solidny kant mebla — jakiś kompozyt z ziarnistą imitacją drewna na blacie. Oczy widzą drewno, a dłoń wyczuwa jego imitację. Słyszę wtłaczane do sali powietrze, jak również to wdychane przeze mnie, bicie serca, a włoski w uszach — skąd wiem, że to włoski? — poruszają się w strumieniach dźwięków. Atakują mnie zapachy: kwaśna woń mojego potu, smród środków do czyszczenia podłogi, słodkie kosmetyki Janis.

Przypomina to moje pierwsze przebudzenie. Teraz je pamiętam: wyrwanie ze snu, zalew danych zmysłowych; jakbym w nich tonął, nie mogąc znaleźć punktu zaczepienia, wyzwolenia od nadmiaru. Pamiętam trwającą godzinami walkę o zrozumienie wzorów światła i ciemności, kolorów, wysokości dźwięków, rezonansu, zapachów, smaków i struktur…

To jest podłoga wyłożona winylowymi płytkami, jasnoszarymi w ciemniejsze kropki. To jest stół zrobiony z kompozytu o drewnopodobnym wykończeniu. Patrzę na własny but, rozpraszając mruganiem powiek fascynację wzorem grubo tkanego płótna i dostrzegając w nim wyłącznie obuwie stojące na podłodze. Znajduję się w pokoju terapeutycznym. Jestem Lou Arrendale, który kiedyś był autystycznym Lou Arrendale’em, a teraz jest nieznanym Lou Arrendale’em. Moja stopa w moim bucie spoczywa na podłodze, która znajduje się na gruncie planety systemu słonecznego galaktyki we wszechświecie, gdzieś w umyśle Boga.

Podnoszę wzrok i widzę ciągnącą się do samej ściany podłogę; faluje i nieruchomieje, tak płaska, jak wykonali ją budowniczowie, choć nie doskonale płaska, co nie ma znaczenia, gdyż zwykło się nazywać ją płaską. Sprawiam, że wygląda na płaską. To właśnie znaczy określenie: „płaska”. Płaskość nie jest absolutem; płaskość jest wystarczająco płaska.

— Dobrze się czujesz? Lou, proszę, odpowiedz mi!

Czuję się wystarczająco dobrze.

— Wszystko jest OK — uspokajam Janis. „OK” oznacza wystarczająco dobrze, a nie idealnie dobrze. Wygląda na zalęknioną. Przestraszyłem ją. Nie chciałem tego. Kiedy się kogoś przestraszy, należy go uspokoić. — Przepraszam — dodaję. — To jedna z tych gorszych chwil.

Uspokaja się nieco. Siadam, potem wstaję. Ściany nie są dokładnie proste, ale dostatecznie proste.

Jestem wystarczająco Lou. Lou wcześniejszy i Lou teraźniejszy; Lou wcześniejszy użycza mi lat swoich doświadczeń, które nie zawsze potrafił zrozumieć, a Lou teraźniejszy ocenia, interpretuje i dokonuje oszacowania. Mam ich dwóch — ja jestem obydwoma.

— Muszę pobyć trochę sam — mówię Janis. Znowu robi zaniepokojoną minę. Wiem, że się o mnie martwi; z jakichś względów nie aprobuje mego postępowania.

— Potrzebujesz kontaktu z ludźmi — oznajmia.

— Wiem — zapewniam ją. — Ale mam na to wiele godzin dziennie. Teraz potrzebuję chwili samotności, by uporządkować sobie to, co właśnie zaszło.

— Porozmawiaj o tym ze mną, Lou — prosi. — Powiedz mi, co się stało.

— Nie mogę — odpowiadam. — Potrzebuję czasu… — Robię krok w stronę drzwi. Stoliki zmieniają kształt, gdy je mijam; ściana z drzwiami zatacza się na mnie, jak pijacy w komedii — gdzie ją widziałem? Skąd to wiem? Jak mogę to pamiętać, a jednocześnie borykać się z podłogą, która jest tylko wystarczająco płaska, a nie po prostu płaska? Z pewnym trudem doprowadzam ściany i drzwi z powrotem do płaskości; elastyczny stolik wraca do prostokątnego kształtu, jaki powinienem widzieć.

— Ale jeśli masz kłopoty ze zmysłami, Lou, to może trzeba zmienić dawkę…

— Nic mi nie będzie — zapewniam, nie oglądając się. — Po prostu potrzebuję przerwy. — Ostateczny argument: — Muszę iść do łazienki.

Wiem — pamiętam — skądś — że to, co się stało, związane jest z integracją zmysłów i przetwarzaniem bodźców wizualnych. Chodzenie jest dziwne. Wiem, że idę; czuję poruszające się płynnie nogi. Lecz widzę jakieś podskoki; gwałtowną zmianę jednej pozycji na inną. Słyszę kroki i echo kroków, a także zwielokrotnione echo kroków.

Lou wcześniejszy mówi mi, że było inaczej, przynajmniej odkąd urósł. Lou wcześniejszy pomaga mi skupić się na drzwiach do męskiej toalety i pokonaniu ich, podczas gdy Lou teraźniejszy buszuje we wspomnieniach podsłuchanych rozmów i przeczytanych książek, starając się znaleźć coś, co mogłoby pomóc.

Męska toaleta jest cichsza; nie ma w niej nikogo. Oczy atakują odbicia światła od gładkich krzywizn białej porcelany i lśniących metalowych klamek i rur. Na końcu pomieszczenia stoją dwie kabiny; wchodzę do jednej z nich i zamykam drzwi.

Lou wcześniejszy przygląda się płytkom na podłodze i ścianach i chce obliczyć objętość pomieszczenia. Lou teraźniejszy chce wpełznąć do jakiegoś miękkiego, ciemnego miejsca i nie wychodzić stamtąd do następnego ranka.

Jest ranek. Wciąż jest ranek, a my — ja — nie jadłem jeszcze drugiego śniadania. Stałość obiektów. To, czego potrzebuję, to stałość obiektów. Przypominam sobie, co Lou wcześniejszy przeczytał o tym w książce — książce, którą przeczytał — książce, którą nie całkiem pamiętam, a jednocześnie pamiętam. Dzieci nie uświadamiają sobie stałości obiektów; dorośli tak. Niewidomi od urodzenia, którym przywrócono wzrok, nie mogą się tego nauczyć: widzą, jak mijany stolik zmienia kształt.

Nie byłem niewidomy od urodzenia. Przetwarzanie bodźców wizualnych Lou wcześniejszego zawierało w sobie stałość obiektów. Ja też mogę być jej świadomy. Byłem, dopóki nie spróbowałem przeczytać tamtej historyjki…

Czuję, jak mój puls zwalnia, spadając poniżej granicy postrzegania. Pochylam się i przyglądam terakocie na podłodze. Nie obchodzi mnie, jakie rozmiary mają płytki ani jaka jest powierzchnia podłogi czy objętość łazienki. Mógłbym to obliczyć z nudów, gdybym został tutaj zamknięty, ale w tej chwili się nie nudzę. Jestem zdezorientowany i zaniepokojony.

Nie wiem, co się stało. Operacja mózgu? Nie mam żadnych blizn ani nierówno odrośniętych włosów. Jakiś nagły atak?

Zalewają mnie emocje: strach, a potem złość i dziwne wrażenie, że puchnę, a potem się kurczę. Kiedy jestem rozgniewany, czuję się wyższy, a otaczające mnie przedmioty wydają się mniejsze. Kiedy jestem przestraszony, czuję się mały, a otoczenie rośnie. Bawię się tymi uczuciami; to bardzo dziwne wrażenie, że kabina, w której siedzę, zmienia rozmiary. Tak naprawdę nie może tego robić. Ale skąd wiedziałbym, gdyby zmieniła?

Wtem w głowie rozbrzmiewa mi muzyka — koncert fortepianowy. Łagodne, kołyszące, uporządkowane dźwięki… Zaciskam mocno powieki i odprężam się. Przypominam sobie nazwisko: Chopin. Etiuda. Etiuda to „wprawka”… Nie, nie myśl, pozwól muzyce płynąć.

Przesuwam dłońmi wzdłuż ramion, wyczuwając fakturę skóry, sprężystość włosków. To uspokaja, ale nie muszę tego robić przez cały czas.

— Lou! Jesteś tam? Wszystko w porządku? — To Jim, pielęgniarz, który zajmował się mną przez większość czasu. Muzyka cichnie, ale nadal czuję, jak uspokajająco faluje pod skórą.

— Nic mi nie jest — odpowiadam. Dostrzegam, że mój głos jest zrelaksowany. — Po prostu potrzebowałem chwili przerwy, to wszystko.

— Lepiej stamtąd wyjdź, brachu — mówi. — Zaczynają dostawać tutaj kota.

Wstaję z westchnieniem i otwieram drzwi. Stałość obiektów utrzymuje ich kształt, gdy idę. Ściany i podłoga pozostają płaskie, takie, jakie powinny być. Nie niepokoją mnie refleksy światła na błyszczących powierzchniach. Jim się do mnie uśmiecha.

— Znaczy się, już wydobrzałeś, brachu?

— Zgadza się — zapewniam go. Lou wcześniejszy lubił muzykę. Lou wcześniejszy uspokajał się muzyką… Zastanawiam się, ile muzyki Lou wcześniejszego pamiętam.

Na korytarzu czekają Janis i doktor Hendricks. Uśmiecham się do nich.

— Nic mi nie jest — mówię. — Naprawdę musiałem iść do ubikacji.

— Ale Janis twierdzi, że się przewróciłeś — zauważa doktor Hendricks.

— Tylko się potknąłem — prostuję. — Dezorientacja podczas czytania… lekkie rozstrojenie zmysłów, ale już mi przeszło. — Dla pewności rozglądam się po korytarzu. Wydaje się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. — Chcę porozmawiać z panią o tym, co naprawdę się wydarzyło — zwracam się do doktor Hendricks. — Powiadomiono mnie o przebytej operacji mózgu, ale nie mam żadnych widocznych blizn. A muszę zrozumieć, co dzieje się z moim umysłem.

Wydyma wargi, po czym kiwa głową.

— Dobrze. Wyjaśni to panu jeden z asystentów. Powiem tylko tyle: ten rodzaj chirurgii nie wymaga wykrawania panu wielkich dziur w głowie. Janis, zapisz go na wizytę. — Po czym odchodzi.

Nie sądzę, żebym ją polubił. Wyczuwam w niej osobę zazdrośnie strzegącą swych tajemnic.


* * *

Kiedy asystent, pogodny młody człowiek z ognistorudą brodą, wyjaśnił mi, co zrobili, niemal doznałem szoku. Dlaczego Lou wcześniejszy wyraził na to zgodę? Jak mógł podjąć takie ryzyko? Miałbym ochotę go złapać i solidnie nim potrząsnąć, ale teraz jest mną. Jestem jego przyszłością, tak jak on jest moją przeszłością. Jestem wystrzelonym w kosmos promieniem światła, a on — eksplozją, która mnie zrodziła. Nie mówię tego asystentowi, który wydaje się bardzo rzeczowy i pewnie uznałby to za wariactwo. Cały czas zapewnia mnie, że nic mi nie grozi i że o wszystko zadbają; wyraźnie chce mnie uspokoić. Na zewnątrz jestem spokojny. W środku jestem podzielony na Lou wcześniejszego, analizującego wzór na jego krawacie, oraz mnie obecnego, który ma ochotę potrząsnąć Lou wcześniejszym i roześmiać się asystentowi w twarz, oznajmiając mu, że nie chcę być bezpieczny i że nie potrzebuję ich opieki. Jestem już na to za stary. Za późno na bezpieczeństwo w jego rozumieniu tego słowa, a o siebie zadbam sam.


* * *

Leżę w łóżku z zamkniętymi oczami, rozmyślając o minionym dniu. Nagle zawisam w przestrzeni, w mroku. Z dala od maleńkich, kolorowych iskierek blasku. Wiem, że to gwiazdy, a tamte obłoki to zapewne galaktyki. Rozbrzmiewa muzyka; znowu Chopin. Jest wolna, zamyślona, niemal smutna. Coś w tonacji e-moll. Potem rozlega się inna melodia, niosąc odmienne uczucie: bardziej namacalna, silniejsza, unosząca mnie niczym fala oceanu, tyle tylko że to fala światła.

Kolory ulegają zmianie: wiem, nie analizując tego, że pędzę ku tamtym odległym gwiazdom, coraz szybciej i szybciej, aż fala światła strząsa mnie z siebie, a ja gnam jeszcze szybciej, niczym mroczna percepcja, w stronę środka przestrzeni i czasu.

Kiedy się budzę, jestem szczęśliwszy niż kiedykolwiek. Sam nie wiem dlaczego.


* * *

Podczas następnej wizyty Toma rozpoznaję go i przypominam sobie, że odwiedzał mnie wcześniej. Mam mu tyle do powiedzenia i tyle pytań do zadania. Lou wcześniejszy uważa, że Tom znał go lepiej niż ktokolwiek na świecie. Gdybym mógł, pozwoliłbym Lou wcześniejszemu się z nim przywitać, ale to już nie działa.

— Za kilka dni wychodzimy — informuję go. — Rozmawiałem już z dozorczynią. Włączy z powrotem prąd i wszystko przygotuje.

— Dobrze się czujesz? — pyta.

— Znakomicie — odpowiadam. — Dzięki za wszystkie poprzednie odwiedziny. Przepraszam, że na początku cię nie poznawałem.

Spuszcza wzrok. W jego oczach widzę łzy; jest nimi zakłopotany.

— To nie twoja wina, Lou.

— Nie, ale wiem, że się martwiłeś — mówię. Lou wcześniejszy mógłby o tym nie wiedzieć, aleja wiem. Widzę, że Tom jest człowiekiem, który bardzo przejmuje się innymi. Wyobrażam sobie, jak się czuł, kiedy nie rozpoznałem jego twarzy.

— Wiesz, co będziesz robił? — pyta.

— Chciałem cię prosić, żebyś zapisał mnie do szkoły wieczorowej — odpowiadam. — Chcę wrócić na studia.

— Dobry pomysł — przytakuje. — Na pewno ci pomogę. Co chcesz studiować?

— Astronomię — wyznaję. — Albo astrofizykę. Nie zdecydowałem jeszcze, którą z tych dziedzin, ale na pewno jedną z nich. Chciałbym polecieć w kosmos.

Robi smutną minę i wyraźnie widzę, z jakim wysiłkiem przywołuje na twarz uśmiech.

— Mam nadzieję, że spełnisz swoje marzenia — mówi. A po chwili, jakby nie chciał naciskać: — Szkoła wieczorowa nie zostawi ci zbyt wiele czasu na szermierkę.

— Nie — mówię. — Muszę się po prostu przekonać, jak to wszystko będzie wyglądać. Ale chętnie was odwiedzę, o ile nie masz nic przeciwko temu.

Na jego obliczu odbija się ulga.

— Oczywiście, że nie, Lou. Nie chciałbym tracić cię z oczu.

— Poradzę sobie — zapewniam. Przekrzywia głowę i potrząsa nią.

— Wiesz co, myślę, że tak właśnie będzie. Naprawdę wierzę, że ci się uda.

Загрузка...