10

– To dzień, o którym nikt nie chce rozmawiać. Byłoby dobrze, gdybyś od tego zaczęła. – Casey wzięła następny batonik, żeby zająć czymś ręce.

Lilah dźwignęła się z krzesła i kołysząc się w biodrach, podreptała w głąb biblioteki. Pokazała gestem, żeby Casey za nią poszła.

– Zachowałam trochę wycinków. Było kilka artykułów w „Sentinelu”. Nie wiem, dlaczego trzymałam je tak długo. Może wiedziałam, że ten dzień nadejdzie.

Przejrzała kilka wycinków, zanim znalazła to, czego szukała. Casey stała obok, pragnąc zajrzeć nad jej ramieniem, ale zarazem bojąc się to zrobić.

– Usiądźmy. – Lilah poczłapała z powrotem do biurka.

– Dochodzenie koronera. Gazeta na pewno o nim pisała – podpowiedziała Casey.

– Nie śpieszmy się tak. Już niedługo się dowiesz. Pamiętaj, że opowiadam ci to, co ja zapamiętałam z tamtego dnia, a nie o czym informowały gazety. – Lilah wyjęła kilka pożółkłych wycinków. Przerzuciła je szybko, uważając jednak, by żadnego nie zniszczyć.

– Tu. – Przeczytała pobieżnie artykuł. Casey przypuszczała, że jeśli Julie i Flora miały rację, to Lilah od dawna zna na pamięć treść tych artykułów.

Podała wyblakły wycinek Casey.


31 października 1987 roku

W przededniu Wszystkich Świętych mieszkańcy Sweetwater opłakują śmierć Ronalda Williama Edwardsa. Tego dwudziestosześcioletniego mężczyznę znaleziono zamordowanego w rodzinnym domu. Eve Marie Edwards, macocha ofiary, była zbyt wstrząśnięta, by skomentować śmierć pasierba. Zapytany o przypuszczalnego sprawcę zbrodni, szeryf Roland Parker odmówił odpowiedzi. Do czasu napisania tych słów nikogo nie aresztowano.


Reszta notatki mówiła o szoku i przerażeniu mieszkańców Sweetwater w obliczu morderstwa. Casey położyła wycinek na biurku.

– To musiało być straszne dla mamy. To – wskazała wycinek – niczego mi jednak nie mówi poza tym, że popełniono zbrodnię. Nie zrozum mnie źle, myślę, że to tragedia, tym gorsza, że miała miejsce w Halloween, ale ta informacja w najmniejszym stopniu nie odsłania mojej przeszłości.

Lilah uśmiechnęła się, ukazując piękne białe zęby.

– Może nie teraz, ale kto wie, jak będzie później? – Przejrzała zawartość teczki i podała Casey jeszcze kilka wycinków z „Sentinela”. Informowały o tym samym. Popełniono morderstwo. Ani słowa o świadkach czy podejrzanych. Casey popatrzyła na daty. Wszystkie artykuły zostały napisane w ciągu tygodnia od dnia śmierci jej przyrodniego brata.

– A co z dochodzeniem? Czy znaleziono zabójcę? To niemożliwe, żeby popełniono morderstwo, a potem nagle wszystko ucichło. – Casey odłożyła wycinki na biurko Lilah. To zakrawało na kpinę, i to z niej zakpiono.

– Jeśli sobie przypominasz, powiedziałam, że pozwolę ci zapoznać się z tym, czym dysponuję. Mówiłam też, że powiem ci, co pamiętam ja sama. To nie znaczy, że ktoś inny nie ma dalszych informacji. Prędzej czy później dowiesz się czegoś, co pobudzi twoją utraconą pamięć.

– Przepraszam, że niepotrzebnie zabrałam ci czas. Tamten dzień wydaje się bardzo ważny, a jednak ciągle słyszę to samo; jakby wszyscy z całych sił starali się coś ukryć.

– Prawdopodobnie w sądzie udostępnią ci stenogram z rozprawy. Zadzwonię i poproszę, by Marianne kazała wyciągnąć te dokumenty. Jest sekretarzem sądu. Jeśli ktoś może uzyskać dostęp do takich informacji, to właśnie ona.

Lilah kartkowała wielki kołonotatnik. Zadowolona wybrała numer i odwróciła się, tak że Casey mogła tylko wpatrywać się w jej szerokie plecy. Nie dosłyszała, co mówi bibliotekarka, i nie była pewna, czy chce usłyszeć.

Cóż to za miasto? Jakie zło kryje się w umysłach tych, którzy tu mieszkają? I co jest takiego niegodziwego w mojej przeszłości, której nie mogę sobie przypomnieć? Mój przyrodni brat został brutalnie zamordowany. Powinnam mieć jakieś wspomnienia o tym, prawda? Mój Boże, byłam w szpitalu psychiatrycznym przez dziesięć lat i nie mam pojęcia, dlaczego. Nigdy nie próbowałam się tego dowiedzieć. Aż do teraz. Muszę być naprawdę obłąkana. Dlaczego ktokolwiek przy zdrowych zmysłach miałby żyć w zamknięciu tak jak ja przez wszystkie te lata i nie próbować poznać przyczyny? Powinnam była przynajmniej zapytać matkę. Albo Sandrę. Sandra by mi powiedziała.

– Mówi, że poszuka, ale będziesz musiała się pośpieszyć. Właśnie wybiera się na lunch.

– Przepraszam. Co powiedziałaś? – Zatopiona w myślach Casey nie dosłyszała, co mówi Lilah.

– Idź tam. Marianne poszuka dokumentów dla ciebie, ale pośpiesz się. Kiedy wyjdziesz, skręć w prawo, przejdź dwa kwartały. Nie przegapisz budynku sądu.

– Uhm, pewnie, dziękuję. Dziękuję za to, że poświęciłaś mi czas, by podzielić się swoimi wiadomościami. Wkrótce porozmawiamy.

– Kiedy tylko zechcesz, Casey.


* * *

Po oświetlonej sztucznym światłem bibliotece sierpniowe słońce było oślepiające. Casey szybko przemierzyła kilka pobliskich ulic i osłaniając oczy przed ostrym blaskiem słońca, dostrzegła gmach sądu.

Budynek z czerwonej cegły miał trzy kondygnacje. Fronton zdobiły białe kolumny. Cztery zegary, umieszczone wysoko w górze, można było oglądać pod dowolnym kątem, ich kuranty wywoływały echo. Uśmiechnęła się. Kiedy ktoś pracował w sądzie, nie mógł zadzwonić rano i uprzedzić, że się spóźni. Soczyście zielone trawniki rozciągały się przynajmniej na trzydzieści metrów po jednej i drugiej stronie budynku. Zraszacze miarowo opryskiwały ciemnozieloną trawę. Casey zastanowiła się przez chwilę, czy Hank oceniłby pozytywnie dokonania kolegi po fachu.

Wspięła się po kamiennych stopniach i weszła do środka. W to gorące popołudnie bardzo dobrze utrzymane korytarze były opustoszałe. Dobiegł ją klekot maszyny do pisania i świszczący odgłos kserokopiarki.

Obcasy stukotały o czarno-białe marmurowe posadzki, gdy szła w kierunku, z którego dobiegał dźwięk maszyny, do biura na końcu korytarza. Zastała tam kobietę, która mogła mieć tyle lat co Casey. Tkwiła przy maszynie w pozycji z lekcji maszynopisania: „stopy płasko na podłodze, łokcie po bokach”. Casey odchrząknęła.

– Tak? – powiedziała kobieta. Po raz pierwszy Casey była zadowolona z posiadania pięknej odzieży. Miała na sobie różowawoszarą spódniczkę z bluzką pod kolor. Uznała, że ta kobieta ocenia ludzi na podstawie wyglądu, wyczytała to w jej świdrujących szarych oczach.

Kobieta niecierpliwie spojrzała na wąski srebrzysty pasek na swoim nadgarstku.

– Zaraz wychodzę na lunch. Czy mogę coś dla pani zrobić?

– Nie jestem pewna. – Casey postanowiła się nie śpieszyć. W końcu była dopiero pierwsza po południu, a sądu nie zamykano przecież tak wcześnie. Przyjrzała się kobiecie. Bardzo jasne włosy miała zaplecione w mocno ściągnięty francuski warkocz. Blada skóra, nietknięta kosmetykami, była tak samo bezbarwna jak włosy. Cienkie wargi rozciągnęły się w sztucznym uśmiechu. Casey pomyślała, że ta kobieta potrzebuje kolorów. Spodziewała się, że lada chwila zacznie z irytacją tupać nogą.

– Przysłała mnie tu Lilah – powiedziała i pomyślała, że jeśli ta blada, przygaszona istota to Marianne, która potrafi wszystko znaleźć, to szanse dotarcia do dokumentów wzrosłyby, gdyby sama poszukała stenogramu. Nie uśmiechała jej się perspektywa spędzenia choćby sekundy więcej, niż to konieczne, z tym zastygłym w bezruchu manekinem.

– Tak, wspomniała, że pani przyjdzie. Jednak Marianne musiała wyjść. Proszę przyjść jutro.

Casey zapytała, nie kryjąc irytacji:

– Chciałam przeczytać pewien stenogram. Czy ktoś poza Marianne mógłby mi pomóc? – Poszukała wzrokiem plakietki z nazwiskiem albo jakiegoś innego identyfikatora na piersi kobiety.

– To nie pani sprawa, panno Edwards. Jestem umówiona na lunch. Gdyby bardziej pani uważała, zobaczyłaby pani tabliczkę na drzwiach. Godzinna przerwa na lunch trwa od pierwszej trzydzieści do drugiej trzydzieści. Teraz proszę mi wybaczyć.

Casey poczuła się jak utrapione dziecko i nagle miała dość. Miała dość wszystkich w tym okropnym miasteczku.

Nachyliła się nad drewnianym blatem i chwyciła kobietę za rękaw.

– Proszę posłuchać, nie wiem, kim pani jest, i tak naprawdę nie obchodzi mnie to. Przyszłam tu po pewne informacje. Z jakiegoś cholernego powodu pani i wszystkie inne ograniczone osoby w tym miasteczku traktujecie mnie jak wczorajsze śmieci. Chcę spojrzeć na pewien stenogram. I albo znajdzie go pani dla mnie, albo pójdę do pani przełożonego. A jeśli to nic nie da, pójdę do jego przełożonego. Czy pani mnie rozumie, panno… jak tam, do diabła, się pani nazywa? – Casey puściła ramię kobiety. Była zdumiona własnym zachowaniem, a jednak czuła, że było ono usprawiedliwione, i nie odwróciła wzroku, gdy napotkała lodowate spojrzenie kobiety.

Urzędniczka sięgnęła pod biurko po torebkę. Po chwili szła w stronę drzwi.

– Nie zmieniłaś się ani trochę – rzuciła przez ramię. – Wciąż jesteś zdrowo szurnięta i…

Nie udało jej się dokończyć tego, co miała zamiar powiedzieć, bo dokładnie w tym momencie pojawił się Blake Hunter.

– Widziałem, jak wchodzisz do biblioteki. Lilah powiedziała, że znajdę cię tutaj. Mam trochę wolnego czasu. Pomyślałem, że zapytam, czy chciałabyś zjeść ze mną lunch.

Casey błyskawicznie nabrała otuchy, kiedy Blake się do niej uśmiechnął. Jego oczy były brązowe jak baton Milky Way.

Casey patrzyła, jak Królowa Lodu topnieje. Czerwone plamy wykwitły na jej bladych policzkach.

– Bardzo bym chciała. Jednak próbuję skłonić tę panią, nie wiem, jak się nazywa, żeby poszukała pewnego stenogramu. Wydaje się, że nikt oprócz świętej Marianne nie umie go znaleźć. – Casey rzuciła mordercze spojrzenie na Królową Lodu, która jak skamieniała stalą w drzwiach.

Blake postanowił wyjaśnić sytuację.

– Brendo, dlaczego pani Edwards nie może dostać tego, czego chce?

Casey wyczuła skrępowanie kobiety. Prawie jej żałowała.

– Powiedziano Marianne, żeby się nią zajęła. Mnie polecono, żebym się do tego zastosowała – wytłumaczyła Brenda.

Blake uśmiechnął się do Casey.

– Wydaje się, że Brenda pomyliła sąd z wojskiem. Kto kazał ci tak postąpić?

– Będziesz musiał zapytać Marianne – odparła Brenda i dodała: – Znowu lunch w Big Al’s? Nie znoszę tego ich barbecue. Jutro będziemy musieli iść gdzie indziej, Blake. – Wybiegła za drzwi, z podbródkiem uniesionym tak wysoko, że Casey była pewna, że wessie kurz z odpowietrzników.

Blake wydawał się zakłopotany.

– To nie to, co myślisz – powiedział, wyprowadzając ją na korytarz.

– Nie musisz wyjaśniać.

– Wiem, ale chcę. Wyjdźmy stąd.

Skierowali się do centrum miasta. Blake jakby od niechcenia wziął Casey za rękę. Sprawiło jej to przyjemność. Spłynął na nią spokój.

– Parę dni temu przy moim stoliku było przypadkiem ostatnie wolne miejsce w całym Big Al’s. W porze lunchu panuje tam tłok – wyjaśnił Blake. – Zaproponowałem Brendzie, żeby się przysiadła. Wiedziałem, że ma tylko godzinę na lunch, i pomyślałem, że zachowam się jak dżentelmen. To wszystko. Nic więcej. – Blake uścisnął jej rękę mocniej, kiedy przecinali Main Street. Casey podobał się sposób, w jaki się nią zajął.

Była zadowolona, że Blake zaprosił ją na lunch. Ucieszyła się, że Brenda nie była dla niego kimś ważnym, chociaż wyraźnie chciała być. Zastanawiała się, czy Brenda naprawdę jest „umówiona na lunch”, jak powiedziała. Może miała nadzieję, że znów trafi na Blake’a?

– Mogę potwierdzić, że zachowujesz się jak dżentelmen. Jestem naprawdę wdzięczna za to, że wczoraj mnie podwiozłeś.

Nagle poczuła ciężar na piersiach i zaczęły jej drżeć ręce.

– Hej, wszystko w porządku? – zapytał Blake, gdy wchodzili do Big Al’s.

Kolejny atak paniki. Casey wzięła głęboki oddech i potrząsnęła głową. Wysunęła dłoń z dłoni Blake’a. Musiała się stąd wydostać. Potrzebowała świeżego powietrza. Pchnęła drzwi i zaczerpnęła tchu. Serce zaczęło jej bić jak szalone bez żadnego wyraźnego powodu. Musiała się na czymś skoncentrować, na czymkolwiek, dopóki strach jej nie opuści. Skupiła uwagę na chwastach wyrastających ze szczelin w chodniku, liczyła różnorodne odcienie zieleni i brązu. Liczyła szczeliny. Kiedy doszła do trzydziestu pięciu, jej serce wróciło do normy. Znów mogła swobodnie oddychać.

Blake wyszedł na zewnątrz i stanął obok Casey.

– Chodźmy do środka i napijmy się czegoś zimnego.

Po gorącym słońcu chłodne powietrze w Big Al’s działało orzeźwiająco. Zajęli miejsca z tyłu sali. Siedzenia ze sztucznej czerwonej skóry klejone taśmą i stoły z obrusami w czerwono-białą kratkę szczelnie wypełniały tę małą salę. Wszędzie unosił się zapach BBQ. Dotychczas nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo jest głodna. Kelnerka ubrana w ciasne dżinsy i czerwony podkoszulek z napisem „Pracuję w Big Al’s” postawiła przed nimi dwie szklanki z wodą sodową.

– Co zamawiacie? – zapytała, trzymając długopis nad jasnozielonym bloczkiem.

– Daj nam minutę, Della.

– Jasne, doktorze. – Della przeszła do następnego stolika, przy którym klienci już się niecierpliwili. Casey usłyszała, że narzekają.

– Co się stało, Casey? – Blake popatrzył jej badawczo w oczy.

– Miałam atak paniki. Myślałam, że ją kontroluję. Nie rozumiem, dlaczego właśnie teraz mi się przytrafił.

– Wszystko jest dla ciebie nowe. Jestem pewien, że czujesz niepokój z powodu sytuacji, w jakiej się znalazłaś. Mogę zapisać ci trochę xanaxu, jeśli myślisz, że to pomoże.

– Dzięki, ale to ostatnia rzecz, jakiej potrzebuję. Przyjmowałam tyle lekarstw w szpitalu, że usuwanie ich z mojego organizmu i tak potrwa całe lata. Doktor Macklin nauczył mnie pewnych technik relaksacyjnych, które działają tak samo dobrze jak lekarstwa. Wszystko w porządku. – Casey wzięła do ręki menu, mając nadzieję, że ten gest zmieni temat.

– Spróbuj wieprzowiny, gwarantuję, że będzie rozpływać się w ustach.

– Znakomicie. Umieram z głodu.

Della przyjęła od nich zamówienie i po chwili przyniosła dwie wysokie szklanki ze słodzoną mrożoną herbatą.

Casey wypiła herbatę, po czym wytarła usta serwetką w kratkę.

– Potrzebowałam tego.

– Niewątpliwie. Casey, powiedz mi, jakiego stenogramu szukasz?

Myślała, że powinno to być oczywiste.

– Chodzi mi o dzień, w którym zamordowano Ronalda Edwardsa. Muszę wiedzieć, co się stało. Nikt nie chce mi powiedzieć. Pomyślałam, że dowiem się ze stenogramu dochodzenia koronera.

– Kto powiedział ci, że było takie dochodzenie?

– Lilah.

– Niech ją diabli! Nie mogę w to uwierzyć. Nie było dochodzenia, Casey. Przynajmniej oficjalnego. – Blake przeczesał ręką włosy.

– Ale… po co? Po co miałaby mi to mówić? Przecież nie musi niczego ukrywać.

– Tak, masz rację. Niczego nie chciała ukryć. Czy od powrotu do domu rozmawiałaś z Eve?

Znowu to samo, pomyślała. Następna osoba nie chce mi niczego wyjawić.

– Tak, ale nie na temat mojej przeszłości. Pan Worthington zachorował i moment nie wydał mi się odpowiedni. Mama i tak ma za dużo na głowie. Rozumiem, że jeśli nie było oficjalnego dochodzenia sądowego, to nie ma stenogramu?

– Właśnie. Jednak na pewno są jakieś akta. Muszą być. Nie mogę uwierzyć, że Eve zmusza cię do czekania. Masz prawo wiedzieć, co się stało. Może wtedy odzyskasz pamięć. – Blake rozejrzał się wokół. Nachylił się nad stolikiem i szepnął: – Czy możesz wstąpić do mojego gabinetu, powiedzmy, około czwartej dziś po południu?

Della zbliżyła się do stolika, balansując ciężką tacą, i tym samym oszczędziła odpowiedzi Casey, która wpatrywała się w talerze pełne wieprzowiny z rożna, frytek i surówki z kapusty.

– Wygląda to smakowicie. Nie wiem, czy uda mi się wszystko zjeść. – Casey wbiła widelec w aromatyczną wieprzowinę, zaskoczona swoim apetytem. W szpitalu nigdy po ataku paniki nie miała ochoty na jedzenie. Teraz była w Sweetwater, gdzie wszystko było inne, nawet jej ataki.

– Dlaczego chcesz spotkać się ze mną w swoim gabinecie, a nie tutaj albo w Łabędzim Domu?

Blake odpowiedział cicho, znów rozglądając się, jakby się bał, że ktoś może usłyszeć ich rozmowę:

– Mam coś, co, jak myślę, powinnaś zobaczyć. Jeśli podejrzenia mojego ojca były słuszne, mogłoby to pomóc ci w odkryciu zagadki przeszłości.

– Czy znałam twojego ojca, Blake? Co on takiego wiedział, co mogłoby teraz być dla mnie ważne?

– Chodzi o twoją teczkę. Kiedy byłaś dzieckiem, Flora przyprowadzała cię na coroczne badania, szczepienia, tego rodzaju rzeczy. Przeglądałem stare teczki i natknąłem się na nią. Myślę, że powinnaś rzucić na nią okiem. – W tonie Blake’a nie było śladu wcześniejszej wesołości. Teraz był doktorem Hunterem, a nie mężczyzną, z którym miała nadzieję się zaprzyjaźnić.

Casey umoczyła w keczupie ostatnią frytkę. Na myśl o tym, co może czyhać na nią w gabinecie Blake’a, zrobiło jej się niedobrze.

– Przyjdę, ale najpierw muszę przeprosić Brendę. Byłam gotowa ją rozszarpać, kiedy wszedłeś.

– Jestem pewien, że nie bez przyczyny. Ona potrafi być podła, wierz mi. Krążą plotki, że kiedyś cię nienawidziła. Sprawy ze szkoły średniej. – Blake sięgnął po portfel, rzucił kilka banknotów na stół i poprowadził ją do drzwi.

– A więc nie ma się co dziwić. Naprawdę muszę ją przeprosić. Kto wie, co mogłam w tamtych czasach powiedzieć albo zrobić? O tym właśnie mówię. Moje życie jest jak popularna książka, której tylko ja nie przeczytałam.

Stali przed restauracją, kontynuując rozmowę, Casey pragnęła, by znów wziął ją za rękę i zapytał, czy chce iść na spacer.

Blake spojrzał na zegarek.

– Nie rób tego pochopnie. Wtedy też była podła. Nie sądzę, żeby to było coś poważnego. Jak powiedziałem, sprawy z czasów szkoły średniej, jakieś drobiazgi. Brenda boi się, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie mogła wstąpić do Klubu Zamężnych Kobiet.

– Do czego?

– To jest Południe. Tradycje są ważne. Zycie towarzyskie to wszystko, co mają niektóre z tych kobiet. Kiedy ich mężowie popłyną promem do Brunswicku, do prawdziwego świata, zostają same, a przynajmniej wiele z nich. Jesteś kimś, jeśli należysz do klubu. Przynajmniej tak myśli większość. Jeśli masz najlepszą porcelanę, najlepszą służącą, najlepszego kucharza, to kobiety szanują cię. Wszyscy w Sweetwater wiedzą, że Brenda marzy, aby przyjęto ją do tego klubu. Ale najpierw trzeba być…

– …zamężną – dokończyła za niego Casey. Brenda zapewne poluje na Blake’a.

– Szybko się uczysz, Casey. Muszę załatwić parę spraw. Chcę sprawdzić, jak czuje się John, i zobaczyć, co możemy zrobić, żeby pomóc ci odzyskać pamięć. – Blake ujął jej podbródek. Nieoczekiwanie zalała ją fala gorąca.

Z trudem wydobywając głos, wymamrotała potulne „w porządku”, i wtedy Blake odszedł, a ona jeszcze długo za nim patrzyła.


* * *

Blake odłożył słuchawkę na widełki. Wiadomości ze szpitala były pokrzepiające. Stan Johna się poprawiał. Gdyby nadal zdrowiał w tym tempie, wróciłby do Łabędziego Domu nie później niż za tydzień.

Rozejrzał się po dawnym gabinecie ojca, teraz jego własnym, szukając teczki Casey. Blake nie zamierzał przeprowadzać się do jednego z niedawno zbudowanych nowoczesnych budynków w Brunswicku. Tak jak jego ojciec, wolał korzystać z możliwości, jakie stwarzało wygodne mieszkanie, znajdujące się w tym samym domu co gabinet.

Drewniane podłogi wciąż jeszcze błyszczały po cotygodniowym froterowaniu. Na biurku ojca, teraz jego biurku, leżało kilka kart pacjentów, terminarz wizyt, stał także stary budzik jego dziadka. Ściany były pomalowane na kojący kremowy kolor. Na jednej z nich wisiały zdjęcia odebranych tu niemowląt. Niektóre z tych osób nadal żyły, inne już nie. Na przeciwległej ścianie wisiała jego apteczka. Stał na niej archaiczny drewniany moździerz z tłuczkiem, a także stare słoiki z wypalonymi dziwnymi symbolami. Jaskrawoczerwone geranie kwitły w skrzynce na parapecie na zewnątrz. Blake nigdy nie zadał sobie trudu zasłonięcia okna; podobał mu się widok. Zarówno młodzi, jak i starzy pacjenci dobrze się tu czuli. Pokój badań był utrzymany w tym samym stylu. Żaden sterylny chrom nie odpowiadał jemu ani jego ojcu. Woleli staroświeckie, przytulne wnętrza. Pacjenci zresztą też.

Odnalazł teczkę, której szukał, i po raz ostatni przeczytał jej zawartość. Musiał się upewnić, że poprawnie zinterpretował podejrzenia ojca.

Casey już dość się nacierpiała. Blake nie miał pojęcia, czego może się spodziewać, kiedy udostępni jej te stare notatki. W każdym razie będzie przy niej, gdyby go potrzebowała. Pragnął ją chronić.

Może sprawiły to jej oczy. Nie mógł zapomnieć, jak popatrzyła na niego przed Big Al’s. Zielone jak nefryt, ze złotymi plamkami. Zawładnęła jego sercem, kiedy odwzajemniła spojrzenie. Chciał ją wtedy pocieszyć, powiedzieć jej, że wszystko będzie dobrze. Ale nie mógł, bo nie wiedział, czy kiedykolwiek wszystko będzie dobrze.

Zerknął na zegarek. Czwarta piętnaście. Casey się spóźniała. Chyba naprawdę poszła przeprosić Brendę. Niedobrze, bo kiedy Casey wróci pamięć, przypomni sobie, jak podła jest Brenda.


* * *

Casey już miała wejść do budynku sądu i poszukać Brendy, żeby ją przeprosić, gdy zmieniła zdanie. Jej uwagę przyciągnęła wystawa u Haygooda i postanowiła machnąć ręką na poprzedni incydent i zrobić zakupy. Po niedługiej chwili należała do niej sukienka z nadrukowanymi irysami, a także odpowiednie kolczyki oraz sandały. Wiedziała, że jej matka nie miałaby nic przeciwko temu; prawdopodobnie by to pochwaliła, skoro sama, według Flory, była uzależniona od czynności kupowania, a mimo to z wielką niechęcią poprosiła ekspedientkę, żeby przesiała rachunek Eve. Do czasu znalezienia pracy nie miała wyboru. Odda jej te pieniądze. Niesympatyczna ekspedientka, która wczoraj źle ją potraktowała, chyba miała dzisiaj wolne. Starsza sprzedawczyni nie była nadmiernie przyjazna, ale nie zachowywała się niegrzecznie. Tego właśnie Casey potrzebowała, czegoś tak prostego, jak zakupy. Pragnęła przestać myśleć o budzącym lęk spotkaniu z Blakiem. Co takiego zawierała jej karta zdrowia, co mogłoby pomóc odkryć tajemnice przeszłości?

Zegar na budynku sądu wydzwonił kwadrans po pełnej godzinie, gdy Casey stała na rogu Sweet Way i Main Street. Była spóźniona. Przekładała pakunki, starając się, aby jedno ramię nie było bardziej obciążone niż drugie.

Ledwie postawiła stopę na asfalcie, czarny sportowy samochód o opływowym kształcie minął ją z rykiem silnika. Pęd był tak silny, że upadła na chodnik. Skuliła się, gdy ramionami uderzyła o płytki. Nie miała szansy zapamiętać numeru rejestracyjnego ani marki samochodu czy zauważyć, kto znajdował się w środku. Pakunki z zakupami, którymi tak się cieszyła, wbiły się ostrymi kantami w jej ciało.

Zdołała unieść się do pozycji siedzącej. Po drugiej stronie ulicy starsza ekspedientka od Haygooda stała pod markizą, obojętnie obserwując sytuację. Młoda dziewczyna przejechała obok na rowerze, a jej długie warkocze tylko zafurkotały w powietrzu. Szybkie spojrzenie przez ulicę powiedziało Casey, że Brenda właśnie wraca z lunchu. Przez chwilę myślała, że doznała urazu głowy. Czy obywatele Sweetwater mieli zamiar jedynie stać i patrzeć?

Otrzepała żwir z pleców i kolan. Jej ubranie było w opłakanym stanie. Zebrała zakupy z chodnika, ułożyła pudełka jedno na drugim przed sobą i obejrzała swoje obrażenia. Spostrzegła tylko kilka zadrapań. Widząc, że ma jeden but, rozejrzała się za drugim, ale nie mogła go znaleźć.

Chwyciła pakunki i przecięła Main Street. Słowo „wściekłość” nawet w przybliżeniu nie oddawało tego, co czuła.

Nie mogła uwierzyć, że nikt nie pośpieszył jej z pomocą. Mogłaby leżeć na chodniku i wykrwawić się na śmierć, tak mało troski okazali jej obywatele Sweetwater.

Sportowy samochód… Rozejrzała się po Main Street. Nie było po nim śladu. Zniknął. Starsza sprzedawczyni wycofała się do sklepu. Młodej rowerzystki nie było w pobliżu. Scena jak ze „Strefy zmroku”.

Zdecydowanie coś było nie tak.

Kuśtykała, szukając gabinetu. Blake wskazał go jej, kiedy szli do Big Al’s. Czy naprawdę minęły tylko dwie godziny, od czasu gdy zostawił ją samą? Tylko dwie godziny, odkąd jej serce zabiło szybciej, gdy zajrzał jej w oczy? Poczuła do niego sympatię i wiedziała, że jest to wzajemne.

Dostrzegła wreszcie ten dość stary dom z zielonymi okiennicami i werandą, a potem zobaczyła wywieszkę informującą, że doktor Blake Hunter jest w swoim gabinecie.

Ledwie udało się jej wejść po schodach, nie gubiąc pakunków. Rzuciła je na wiklinowy bujany fotel stojący na werandzie i zastukała mosiężną kołatką.

Blake otworzył drzwi.

– Mój Boże! Co ci się stało? – zapytał, wciągając ją do środka.

Miała nogi jak z waty, gdy prowadził ją w głąb domu. Nie zdążyła się nawet rozejrzeć, bo zanim się spostrzegła, Blake wziął ją na ręce i prawie pobiegł w dół po schodach do gabinetu.

Delikatnie położył ją na stole do badań. Jej oczy wybrały ten moment, żeby wypełnić się łzami. Nic nie mogła na to poradzić.

Blake uścisnął ją ze współczuciem i odgarnął sklejone potem kosmyki jej włosów za uszy.

– Ciii. Wszystko w porządku. Spróbuj się odprężyć. – Pocierał jej plecy uspokajającymi, okrężnymi ruchami. Casey poczuła, że rozluźnia się pod tym dotykiem.

Wahając się, czy opuścić bezpieczny azyl męskich ramion, Casey obawiała się, że Blake zapewne uzna ją za idiotkę. Głaskał ją, jakby była dzieckiem. Odsunęła się i otarła łzy.

– Przepraszam. Rzadko płaczę. – Zaśmiała się. – A przynajmniej nigdy tego nie robiłam w szpitalu. Ostatnie dwadzieścia cztery godziny to inna sprawa. – Pociągnęła nosem i wzięłia podsuniętą przez Blake’a chusteczkę higieniczną.

Opierając się o stół do badań, skrzyżował ramiona na piersi i czekał.

– Co się stało? – spytał.

– Jestem pewna, że to był wypadek. Poszłam do Haygooda. Postanowiłam nie przepraszać Brendy. A przynajmniej jeszcze nie teraz. Zamiast tego zrobiłam zakupy.

– To nic nadzwyczajnego, kobiety lubią robić zakupy. Nie sądzę, żeby ceny u Haygooda były tak straszne, że się popłakałaś. – Blake uśmiechnął się szeroko.

Odpowiedziała uśmiechem.

– Nie miałabym z czym ich porównać. Jeśli chodzi o to, co zaszło, to wszystko stało się tak szybko, że nie jestem pewna, czy przypadkiem nie wyobraziłam tego sobie.

– Jeśli twoje obrażenia są urojone, to znakomicie się spisałaś. Może mógłbym zatrudnić cię, żebyś za pomocą wyobraźni usunęła dolegliwości niektórych moich pacjentów? No więc, czy zechcesz mi powiedzieć, skąd się wzięły zadrapania i siniaki? Wiem, że Laura potrafi być starą jędzą, kiedy ma na to ochotę, ale wątpię, by posunęła się tak daleko.

Nagle okropne przeżycie nie wydawało się Casey aż tak przerażające.

– Masz rację, ona tego nie zrobiła. Nie wiem kto. – Casey opowiedziała Blake’owi, jak zeszła z chodnika na asfalt prosto pod nadjeżdżający samochód.

– Czy ten samochód cię potrącił? – zapytał Blake.

– Nie jestem pewna. Zanim cokolwiek zauważyłam, leżałam na chodniku. Pamiętam, że rozglądałam się, żeby zobaczyć, czy ktoś mi pomoże, ale nikt tego nie zrobił. – Casey potrząsnęła głową z niedowierzaniem. – Co za ludzie tu mieszkają, Blake?

– To znaczy nikt nie zechciał sprawdzić, czy nic ci się nie stało?

– Nikt. Och, może gdyby zobaczyli, że ledwie się ruszam, toby na to wpadli. Zaraz po tym, jak upadlam na chodnik, spostrzegłam Laurę. Tylko się przyglądała. Brenda właśnie wracała z lunchu. Ona też mnie widziała. Była też młoda dziewczyna na rowerze… popatrzyła na mnie i pojechała dalej.

– Teraz chciałbym obejrzeć twoje obrażenia, jeśli nie masz nic przeciwko temu.

– Dlaczego miałabym mieć coś przeciwko temu? Jesteś lekarzem, prawda?

– Tak. Ale nie jestem pewien, co czujesz wobec lekarzy.

– Nie jesteś taki jak lekarze w szpitalu.

Blake wyjął z szuflady betadynę, paczkę sterylnej gazy, plaster i nożyczki.

– Skąd wiesz?

Casey pomyślała przez chwilę.

– To chyba kobieca intuicja. Poza tym jakoś nie przypominam sobie, byś mówił, że praktykujesz jako psychiatra.

Blake delikatnie odciągnął jej bluzkę od poobcieranego ciała.

– Och!

– Przepraszam, jeszcze tylko trochę. – Blake szarpnął materiał.

Przeczesał palcami ciemne włosy. Casey pomyślała o przystojnym lekarzu z „Ostrego dyżuru”. George Clooney. To jego przypominał Blake. Powiedziała mu o tym.

– Cóż, w przeciwieństwie do szpitalnego supermana, którego oglądasz w telewizji, nie mam żadnych magicznych napojów, które by pozwoliły ściągnąć tę pokrytą zakrzepłą krwią bluzkę, nie sprawiając ci bólu. Czy mogłabyś pójść do przebieralni dla pacjentów i ją zdjąć? Prawdopodobnie nie będzie bolało tak bardzo, jeśli zrobisz to sama.

– Dobrze. Prowadź. – Casey zsunęła się ze stołu, a Blake wskazał pomieszczenie na końcu korytarza, nie większe od szafy. Leżał tam na ławce stos jednorazowych fartuchów i paczka chusteczek higienicznych. Casey ściągnęła brzoskwiniową kreację w ciągu kilku sekund, pozostawiając skrawek koronki, który jej matka nazwała stanikiem. Włożyła papierowy fartuch i nagle zapragnęła opuścić to ciasne pomieszczenie.

Szybko ruszyła z powrotem do pokoju badań, trzymając w ręku zakrwawioną bluzkę.

Blake poklepał stół, pokazując jej w ten sposób, że powinna znaleźć się tu z powrotem.

– Jeśli ułożysz się na brzuchu, oczyszczę skaleczenia. Nadal krwawią, więc zachowam ostrożność. Krew usuwa zabrudzenia, niebezpieczeństwo infekcji jest wobec tego niewielkie. Powiedz mi, jeśli będzie cię szczypać, to przestanę.

Casey zesztywniała, gdy Blake polał jej plecy środkiem dezynfekującym. Myślała, że są to powierzchniowe zadrapania, tymczasem najwyraźniej były głębsze.

– Prawie skończyłem.

Rozluźniła się. Zamknęła oczy i czekała cierpliwie, gdy Blake opatrywał jej plecy. Odczuwała nieznaczne pieczenie tu i tam, ale z pewnością nic, czego nie mogłaby wytrzymać.

Czuła lekkie dotknięcia Blake’a, kiedy badał jej skaleczenia z poprzedniego dnia.

– Casey, co ci się tutaj stało? – zapytał, wskazując jej ramiona, a potem wziął pęsetę, tak jak ona wczoraj. Poczuła nieznaczne uszczypnięcie, kiedy wyjmował kawałeczek szkła. Nie była pewna, czy powinna powiedzieć Blake’owi o tym, co się jej przydarzyło.

Uniosła się na łokciach i popatrzyła na Blake’a, który stał u szczytu stołu z rękami skrzyżowanymi na piersi. Była pewna, że temu mężczyźnie może zaufać i wyznać swoje tajemnice.

– W łazience znalazłam balsam o zapachu gardenii, moim ulubionym. Natarłam nim ramiona i nogi. W tym… w środku było szkło. – Casey miała nadzieję, że jej uwierzył.

Blake zasępił się po jej słowach.

– Flora zaproponowała, żebym wzięła gorącą kąpiel. Przygotowała ją. Najpierw zauważyłam koszyk z mydłami o zapachu gardenii. Ponieważ ten zapach lubię najbardziej, zapytałam o nie Florę. Powiedziała, że mydła kupiła mama.

Blake obejrzał skaleczenia z poprzedniego dnia. Znalazł pudełko okrągłych plastrów i nalepił kilka z nich na jej ramionach.

– Wygląda na to, że będziesz żyła.

– Cieszy mnie to rokowanie. Jednak mam jeszcze jeden problem. – Zsunęła się ze stołu.

Głęboko zamyślony Blake patrzył prosto na nią, ale zdawał się jej nie zauważać.

– Mianowicie? – Jednak ją usłyszał.

– Moja bluzka. – Podała Blake’owi zakrwawiony materiał. W tej samej chwili poczuła, że podłoga usuwa się jej spod nóg.

Chwyciła brzeg stołu, żeby się oprzeć, ale spóźniła się i upadła.

Jasne światła wirowały jej przed oczami. Pomyślała o Dorotce. Czy tak się czuła, kiedy okienna rama trafiła ją w głowę? Pokój wirował i nie umiała nad tym zapanować. Właśnie weszła do krainy Oz…


Ręce zerwały mokrą sukienkę z jej ciała. Była naga i się trzęsła. Jakaś kobieta poprowadziła ją ciemnym korytarzem. Otworzyły się metalowe drzwi na prawo od nich. Woda wytrysnęła ze ściany. Prysznic? Kobieta popchnęła ją. Inna kobieta wyregulowała temperaturę i wcisnęła ją pod strumień wody. Stęchły smród metalu wypełnił jej nozdrza. Wstrzymała oddech, mając nadzieję, że zapach zniknie. Włożono jej do ręki szczotkę ze sztywnym włosem oraz kostkę mydła. Zaczęła szorować ramiona i nogi. Kiedy dotarła do łona, przytrzymała szczotkę i przeciągnęła mydłem tam i z powrotem.


– Casey, wszystko w porządku. Jestem tutaj.

Była w gabinecie Blake’a. Badał ją, a potem wszystko ustąpiło miejsca czerni. Podnosząc się do pozycji siedzącej, zobaczyła zmartwioną twarz Blake’a.

– Co się stało? Co to za zapach? – Odnosiła wrażenie, że w gardle ma trociny.

– Zemdlałaś. A to jest kapsułka amonu. Sole trzeźwiące.

– Wydaje się, że mam ostatnio taki zwyczaj.

– Co przez to rozumiesz? – zapytał Blake, z niepokojem marszcząc czoło.

– Wczoraj. W Łabędzim Domu. Wtedy też się to stało.

– Pozwól, pomogę ci – powiedział Blake, biorąc ją w ramiona. I dodał: – Musimy porozmawiać.

Casey była zdumiona jego siłą. Zaniósł ją na górę po schodach, jakby była lekka jak piórko.

Rozluźniła się, kiedy położył ją na beżowej kanapie. Otuliły ją wielkie, miękkie poduszki. Obejrzała pokój utrzymany w odcieniach brązu i zieleni. Pomyślała, że ten pokój jest odbiciem charakteru Blake’a. Męskiego, a jednak łagodnego. Gliniane doniczki wszelkich rozmiarów wypełnione kwitnącymi fiołkami afrykańskimi zajmowały cały parapet. Oliwkowy fotel z pochylanym oparciem stał naprzeciwko kanapy. Obok niego na podstawie stojącej lampy leżały najnowsze numery czasopism medycznych. Mimo późnego popołudnia potoki słońca wpływały przez przejrzyste zasłony, oblewając pokój przytulną poświatą.

– Nie ruszaj się stąd. Zaraz wrócę.

Uśmiechnęła się. Poruszanie się było ostatnią rzeczą, jaką miała ochotę akurat teraz zrobić. Casey odprężyła się, gdy usłyszała, jak Blake otwiera w kuchni szafki i puszcza wodę. Zamknęła oczy i pomyślała, że mogłaby do tego przywyknąć. Odczuwała lekkość i ulgę, znajomy niepokój zniknął. To wydawało się niezwykłe.

Blake wrócił, niosąc tacę z dwoma parującymi kubkami oraz talerz wypełniony serem i krakersami.

– Wypij to. – Podał jej kubek ziołowej herbaty.

– Smaczna. – Poczęstowała się krakersem i czekała, aż Blake usiądzie na brzegu pluszowej kanapy.

Wziął drugi kubek z tacy, przełknął łyk herbaty, a potem odwrócił się w jej stronę.

– Teraz opowiedz mi o wczorajszym omdleniu.

– Było dokładnie tak jak dzisiaj. W jednej chwili stoję, a w następnej zapadam w ciemność. Nie bardzo jest o czym mówić.

– Czasami kiedy ludzie mdleją, mogą w tym czasie „śnić” albo widzieć sceny z przeszłości. Czy dzieje się coś takiego?

Casey rozważyła tę możliwość.

– Nie, nie sądzę, żebym śniła. Jednak kiedy już się obudzę, jestem przestraszona. Przynajmniej wczoraj tak było. Dzisiaj odczuwam tylko zmęczenie.

Blake wypił łyk herbaty, zanim zadał następne pytanie.

– Casey, czy mogłabyś pomyśleć o poddaniu się terapii regresywnej? To czasami doprowadza do pełnego powrotu pamięci, a przynajmniej może pchnąć umysł we właściwym kierunku.

Przeszła wszelkie możliwe rodzaje terapii, ale akurat tej nazwy sobie nie przypominała.

– Chętnie spróbuję czegokolwiek. Może już to stosowano, nie jestem pewna. W szpitalu byłam królikiem doświadczalnym.

Blake wstał i zaczął chodzić po pokoju.

– Pamiętam, jak jeszcze na studiach Adam opowiedział mi o terapii regresywnej. Zasugerowaliśmy ją Eve. Powiedziała, że porozmawia z twoim lekarzem. Może próbowali tej metody.

– Czy możesz to sprawdzić w moich aktach?

– Oczywiście za twoją zgodą. Wiesz jednak chyba, co to oznacza, Casey?

– O czym mówisz?

– O twoich aktach. Jeśli to zrobię, będę działał wyłącznie jako twój lekarz.

– I? Przepraszam, nie rozumiem.

– Wszystko inne będzie musiało poczekać. To rodzaj niepisanej zasady, jakiej przestrzegam.

On również czuł do niej sympatię! Miała ochotę krzyknąć ze szczęścia. Wierzyła, że dzięki wiedzy medycznej Blake’a powróci jej pamięć. Może wtedy zdobędzie szansę na normalne życie.

– Rozumiem. Teraz muszę wracać do Łabędziego Domu. Pewnie zastanawiają się, gdzie przepadłam. – Casey nachyliła się i postawiła kubek na stole. Kiedy wstała, znowu zakręciło się jej w głowie i szybko usiadła.

– W tym stanie nie możesz wyjść. Zadzwonię do Flory i powiem jej, że przez jakiś czas zostaniesz u mnie. Kiedy poczujesz się na siłach, odwiozę cię do domu. To nakaz lekarza.

Casey zasalutowała bez przekonania.

– Tak jest.

Blake zaniósł tacę do kuchni. Słyszała, jak rozmawia przez telefon.

– Flora kazała ci przekazać, że jesteś w dobrych rękach. Nie będzie się martwiła. Mam ci też powiedzieć, że Eve spędzi tę noc w szpitalu, a więc nie ma potrzeby, żebyś szybko wracała.

– Jaka ta Flora jest kochana. Szkoda, że jej nie pamiętam. Przypuszczam, że bardzo dobrze się mną opiekowała. Blake, przypomniał mi się powód, dla którego w ogóle zaprosiłeś mnie do swojego gabinetu. – Urwała po tych słowach.

Blake usiadł w fotelu z pochylanym oparciem.

– Tak. Tyle że nie jestem pewien, czy w tej sytuacji to jest dobry moment.

– Przedtem był dobry – odparła Casey.

– Wiem. Jednak jako twój lekarz nie wiem, czy mądrze jest się tym w tej chwili zajmować.

– Słuchaj, Blake. Mam dwadzieścia osiem lat, jestem dojrzałą kobietą. Musisz zrozumieć; to, że przez całe dorosłe życie przebywałam w szpitalu, nie oznacza, że potrzebuję ciągłej ochrony. Czy nie zdajesz sobie sprawy, że widziałam na własne oczy więcej, niż większość ludzi mogłaby sobie wyobrazić? Wprawdzie szpital jest finansowany ze środków prywatnych, ale zapewniam cię, że jego mieszkańcy wcale nie byli normalni.

– Masz rację. Chociaż rozsądek nakazuje mi co innego, jako twój przyjaciel nie znajduję powodu, żeby nie pokazać ci teczki z twoimi dokumentami medycznymi.

– No właśnie. Teraz zobaczmy, co uważasz za takie ważne. – Casey czuła, że wraca jej siła, drżenie ustało. Podeszła do parapetu i stojąc plecami do Blake’a, wpatrywała się w piękne afrykańskie fiołki.

– W porządku. Wrócę za minutę.

Coś w głosie Blake’a sprawiło, że Casey zamarła. Czy było to aż takie straszne? Co mogło być gorsze od spędzenia dziesięciu lat w szpitalu psychiatrycznym? Casey uśmiechnęła się do siebie drwiąco. Wiem, co mogłoby być gorsze. Niewiedza o przyczynach znalezienia się tam.

Blake wrócił, niosąc grubą teczkę z jasnobrązowego kartonu. Brzegi były wytarte od starości. Położył ją na stoliku, na którym zaledwie kilka chwil wcześniej stała herbata i krakersy. Casey popatrzyła na kartonową okładkę. Przyszło jej na myśl słowo „złowroga”.

Usiadła na kanapie i otworzyła teczkę. Szybko przejrzała jej zawartość. Część zapisów rozumiała, części nie. Najwyraźniej przeszła typowe dziecięce choroby. Nie było tam niczego niezwykłego. Rzucała się w oczy data ostatniej wizyty. Pierwszego października 1978 roku. Odczytała niestaranne pismo poprzedniego doktora Huntera. Potem przeczytała to jeszcze raz. Jej ręce zadrżały. Popatrzyła na Blake’a. Wargi poruszyły się, ale nie wypowiedziały żadnych słów.

Upuściła papiery na podłogę.

– Kto? – wyszeptała.

Загрузка...