12

– Po minie doktora poznałam, że wiadomości nie są dobre. Byliśmy w jego gabinecie, tym, którego używa teraz Blake. Poprosił, żebym usiadła i nie mówiła nic, dopóki nie skończy.

Flora popatrzyła Casey prosto w oczy.

– Zaczął tymi słowami: „Floro, mamy problem. Coś się dzieje w domu Edwardsów. Myślę, że oboje wiemy, co to ta kiego”. Z początku nie nadążałam, ale po chwili zrozumiałam, do czego zmierza. Powiedział mi, że krew, którą odkryłam, to nie była krew z miesiączki. Mówił, że tak się opierałaś, że z trudem udało mu się ciebie zbadać. Powiedział, że podejrzewa, że zostałaś… skrzywdzona. Chociaż nie tego słowa użył – wyjaśniła Flora. – Okazało się, że jesteś poranione w środku. Zapytałam doktora, czy mogło to być wynikiem poważnego upadku z roweru w poprzednim tygodniu, ale powiedział, że nie. Wcześniej miałam nadzieję, że to nic złego, ale w głębi duszy obawiałam się, że chodzi o coś więcej. Zapytałam go, czy myśli, że odbyłaś… stosunek. – Flora zarumieniła się przy tym słowie i nerwowo zmięła rąbek pledu leżącego w nogach łóżka. – Powiedział, że tego właśnie się obawia. Załamałam się. Moja mała dziewczynka, taka niewinna. Wszystko to zabrał jakiś podły sukinsyn. – Flora zapłakała, a Casey była wstrząśnięta tym, co usłyszała, chociaż wcale nie pamiętała, że utraciła niewinność, będąc jeszcze dzieckiem.

Stłumione łkania Flory nie ustawały. Casey nie wiedziała, co powiedzieć. Ogarnęła ją wściekłość, która wzięła górę nad logicznym myśleniem. Doktor Hunter miał rację. Kto mógłby zrobić coś tak podłego i złego dziecku?

Nie potrafiąc dłużej panować nad złością, Casey chwyciła swój talerz i cisnęła nim o ścianę. Potem wzięła talerz Flory i zrobiła to samo. Nie dbając o nic, sięgnęła następnie po tacę i posłała ją jak dysk w powietrze. Metal z głuchym odgłosem uderzył o ścianę, krusząc tynk i odsłaniając mur.

– Dlaczego?! – krzyknęła. – Dlaczego mama na to pozwoliła? – Szarpiący trzewia szloch pozbawił ją sił.

Flora podniosła się z łóżka i objęła ją, a ona płakała z powodu utraconego dzieciństwa i fizycznego bólu, który na pewno wtedy czuła. Narastała w niej trudna do opanowania wściekłość.

Czuła się słaba. Opierając podbródek na ramieniu Flory, patrzyła przez okno opuchniętymi od płaczu oczami, które zwęziły się do szparek. Słońce zachodziło, ostatnie promienie tańczyły po ogrodach. Nikczemność podtrzymuje piękno – dziwna myśl nieoczekiwanie przyszła jej do głowy.

Po jakimś czasie Casey wysunęła się z uścisku Flory i zaczęła porządkować skutki swojego napadu wściekłości.

– Czekaj, ja to zrobię. – Flora poderwała się z miejsca.

– Nie, Floro. Ja się tym zajmę. Przepraszam. Nie wiem, co się ze mną dzieje. Przez lata wydawało mi się, że jestem tylko duchem snującym się bez celu. Teraz te ciemne, niewyraźne obrazy, z którymi żyłam tak długo, stają się rzeczywiste. Boję się, co będzie, kiedy naprawdę wszystko sobie przypomnę. Co zrobię? – Casey wyciągnęła przed siebie ręce w poszukiwaniu odpowiedzi.

– Zrobisz to, co zaplanował dla ciebie dobry Bóg. Zapomnisz o tych strasznych przeżyciach i pozostawisz je za sobą. Zaczniesz nowe życie. Jesteś młodą kobietą, którą czekają wspaniałe lata. Nie pozwól, by ciemność z twojej przeszłości zasnuła twoją przyszłość. – Flora wrzuciła ostatnie kawałki szkła do kosza na śmieci.

– Masz rację. Po prostu trudno jest pojąć, że coś takiego mnie spotkało, a ja nie mogę sobie tego przypomnieć. – Casey padła na łóżko i przycisnęła poduszkę do piersi.

– Przestań o tym myśleć, inaczej doprowadzisz się do obłędu. – Kredowobiała dotąd twarz Flory przybrała ciemny odcień szkarłatu.

– Widzisz? Wszystko, co ty albo ktokolwiek inny mówi, w końcu zahacza właśnie o to, o czym mam zapomnieć. O to, gdzie spędziłam ostatnie dziesięć lat. Nie mogę tego zrobić, Floro, nie potrafię przestać myśleć o przeszłości, tak samo jak ty byś tego nie potrafiła. Pobyt w szpitalu jest moją przeszłością. Muszę tylko przypomnieć sobie, dlaczego tam trafiłam. – Oparła się o wypchane poduszki. Czuła na swoich barkach ciężar całego świata i kompletnie nie wiedziała, jak się go pozbyć.

– I uda ci się. Teraz musisz jednak odpocząć. Chcesz, żebym przygotowała ci gorącą kąpiel? – zapytała Flora.

– Nie, wezmę szybki prysznic. Prawdopodobnie zasnęłabym w wannie i utopiłabym się, taka jestem zmęczona. Nie martw się, Floro, naprawdę czuję się świetnie. – Casey usiadła na łóżku i ledwie widocznie uśmiechnęła się. – Nie zatrzymuję cię, wiem, że też jesteś wyczerpana.

– Porozmawiamy jutro.

– Będę czekała niecierpliwie. Jeszcze coś, Floro. Notatki doktora Huntera wskazywały na to, że, być może, wiedział, kto mnie molestował. Czy przypadkiem wspomniał o kimś konkretnym tobie albo mojej matce?


* * *

Blake rzucił cienki faksowy wydruk na stół. Przeczytał te dokumenty tyle razy, że nauczył się ich na pamięć.

Dziesięć lat i nic. Całkowity brak choćby jednego wspomnienia. Swojego czasu opublikowano kilka artykułów na temat historii choroby Casey w „Biuletynie Stowarzyszenia Lekarzy Amerykańskich”. Adam wykazał wtedy więcej zainteresowania nimi niż Blake, ponieważ dotyczyły jego specjalności. Blake nie myślał o tym dużo, pamiętał tylko Casey wchodzącą do gabinetu jego ojca, kiedy była dzieckiem. Teraz jednak żałował, że nie przypomina sobie, co tam napisano.

Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu i rok po roku – nic. Wyglądało na to, że ten doktor Macklin przeprowadził wszelkie konieczne badania, przepisywał lekarstwa potrzebne pacjentce cierpiącej na amnezję pourazową, a jednak nie przyniosło to żadnych rezultatów.

Wszystko to zmieniło się mniej więcej dwa miesiące temu. Najwyraźniej nastąpił przełom w nastawieniu doktora Macklina. Zapiski w teczce Casey były o wiele bardziej szczegółowe. Doktor Macklin zanotował kilka razy, że zdumiewa go nagła poprawa jej stanu. Casey mogła normalnie rozmawiać, skrupulatnie dbała o własną czystość, a nawet pomagała personelowi w codziennych obowiązkach. Doktor stał się w jej przypadku optymistą, ale ostrożnym. Stopniowo odstawiał lekarstwa. Kiedy zdrowie psychiczne Casey wydawało się już dorównywać jego własnemu, zalecił zwolnienie. Później nie było już żadnych zapisków. Karta choroby urywała się w tym miejscu.

Blake popatrzył na zegarek. Dziesiąta, za późno na telefon. Próbował dodzwonić się do doktora Macklina dwukrotnie tego wieczoru i nie udało mu się go złapać. Zawahał się i w końcu nie zostawił wiadomości na automatycznej sekretarce. Chciał porozmawiać z doktorem. Coś mu nie pasowało.

Pomyślał, że mógłby pojechać do Bentleya i domagać się oryginału karty choroby, ale nie mógł znieść widoku tego napuszonego osła. Zadzwoni do Adama i poprosi go, żeby umówił Casey na wizytę u doktora Dewilda, czy też może nazywał się Dewitt? Nie mógł sobie przypomnieć. Casey będzie w dobrych rękach. Według Adama ten młody lekarz był najlepszy na całym Południu.

Pomyślał też o tym, że Casey w ciągu zaledwie kilku krótkich godzin zdołała podbić jego serce. Dwukrotnie tego dnia opanowała go nieprzeparta chęć otoczenia jej opieką. Chciał oddzielić ją od świata i zatrzymać u siebie, bo wiedział, że tu będzie bezpieczna. Kiedy płakała w jego ramionach, uświadomił sobie, że dobrzy lekarze nie podniecają się, kiedy pocieszają swoje pacjentki.

Kogo, do diabła, próbowałeś oszukać?

Rozważy możliwość ich wspólnej przyszłości, kiedy Casey odzyska pamięć.

Wewnętrzny głos szeptał mu do ucha: Wiesz, że jest szansa. Widziałeś jej spojrzenie. Jakich innych dowodów potrzebujesz?


* * *

Eve nagłym ruchem zatrzasnęła złotą puderniczkę i wrzuciła ją do torebki od Chanel. Oświetlenie szpitalne było straszne. Przywołała uśmiech na twarz i weszła do pokoju Johna.

Na środku jednoosobowej sali w standardowym łóżku z metalową ramą leżał jej kiedyś krzepki mąż. Bladoniebieskie żaluzje z wąskimi listewkami nie pozwalały porannemu słońcu rozproszyć ponurej atmosfery, która jej zawsze kojarzyła się ze szpitalami. Środek dezynfekujący nie zdołał stłumić zapachu śmierci, choroby i moczu. Wazon z żółtymi różami z ogrodu Łabędziego Domu stał na stoliku obok łóżka Johna. Kazała Hankowi ściąć je poprzedniego dnia.

Chuda jak patyk pielęgniarka zmierzyła Johnowi ciśnienie, a doktor Foo, jego neurolog, zdjął metalową kartę przyczepioną w nogach łóżka.

– Sto trzydzieści na dziewięćdziesiąt, doktorze. – Pielęgniarka nacisnęła przycisk przy gruszce i Eve usłyszała syk wypuszczanego z mankietu ciśnieniomierza sprężonego powietrza.

– Bardzo dobrze. Widzę, że nasz pacjent ściśle wypełnia zalecenia – powiedział doktor Foo.

Eve czekała w otwartych drzwiach. Gdyby to ona tu leżała, bez względu na to, jak wysoko ceniono doktora Foo, w żadnym razie nie pozwoliłaby się dotknąć lekarzowi, który był cudzoziemcem, zwłaszcza stamtąd. Nie ufała im. Wystarczyło popatrzeć na Wietnam i na tę sprawę koreańską. Mój Boże, pomyślała, być może oni zamierzają zabić każdego Amerykanina, którego dotkną.

– Ihi – John, próbując usiąść na łóżku, wydal nieartykułowany dźwięk.

Jeśli tylko tyle z niego zostało, to może pierwszą ofiarą spisku doktora Foo był właśnie John. Uśmiechnęła się i podeszła do łóżka.

– Kochany John. – Odgarnęła kosmyk białych włosów z czoła męża i wzdrygnęła się. Jego skóra przypominała w dotyku pergamin, a włosy były w strąkach. To nie był jej John. Jej John był drobiazgowy, gdy chodziło o higienę osobistą. Kim była ta skurczona bryłka szarej materii? – Jakie są rokowania? – zapytała Eve, odwracając się w stronę lekarza.

Doktor Foo, niski pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna, miał gęste czarne włosy, a na nosie okulary, które bezustannie się zsuwały. Umieścił kartę Johna z powrotem w nogach łóżka.

– Dobre, pani Worthington. Uszczerbku doznała jedynie mowa pani męża. Jestem pewien, że jeśli podda się terapii, po pewnym czasie zacznie go pani rozumieć. – Uśmiechnął się do Johna. – Chcielibyśmy za kilka dni wypuścić pana do domu.

Eve patrzyła, jak promyk dawnego blasku pojawia się w oczach Johna, i poczuła od tego mdłości. Założyła, że on zawsze już będzie inwalidą. Dałby jej pełnomocnictwo, mianowałby ją prezesem Worthington Enterprises i pod koniec jej pracowitych, wypełnionych decyzjami dni rozmawialiby przy kieliszku chardonnay o jej zwycięstwach i bitwach. Oczywiście John by wyłącznie słuchał. Potem, kiedy nie musiałaby odgrywać roli dobrej żony, byłaby wolna.

Mogłaby bez przeszkód otoczyć matczyną opieką Casey.

– Pani Worthington? – powiedział doktor Foo.

– Tak, przepraszam, zamyśliłam się. Mówił pan… – obdarzyła doktora Foo swoim najpiękniejszym uśmiechem.

– Sądzę, że po pewnym czasie John w pełni wyzdrowieje. Eve poczuła się tak, jakby uderzył w nią piorun.

– Co takiego? – Machinalnie dotknęła pereł na szyi. Cofnęła się na krok od łóżka.

– Jeśli John podda się terapii, powinien być jak nowy.

– Tak. Tak… oczywiście. Mam nadzieję, że tak się stanie. – Eve czuła się jak sarna złapana w pułapkę oślepiających reflektorów.

To na pewno zmieniało kierunek, który obrały jej myśli. Spędziła noc na tym okropnym zielonym krześle z plastiku, mając nadzieję, że lekarze i pielęgniarki zobaczą, jak postępuje oddana żona, kiedy naprawdę kocha swojego męża. Nakreśliła plany aż do najmniejszego szczegółu i nie było w nich miejsca dla zdrowego Johna.

I po co to wszystko? John będzie w domu za kilka dni. Nie spała całą noc i prawdopodobnie zniszczyła sukienkę od Versace. Nie wspominając już o zboczonym sanitariuszu, który ciągle wchodził do poczekalni, żeby ją podglądać. Eve była pewna, że patrzył jej pod sukienkę.

Doktor Foo powiedział cicho kilka słów do pielęgniarki i razem wyszli z pokoju, zostawiając ją sam na sam z mężem.

Podeszła do łóżka Johna. Czy to możliwe, żeby tak się postarzał w ciągu zaledwie dwudziestu czterech godzin? Teraz wyglądał na swoje siedemdziesiąt trzy lata, a może i na więcej. Doktor Foo na pewno się myli. Ta myśl wzbudziła w niej nadzieję.

– Omu – powiedział John. Jego słowa były zniekształcone i Eve nachyliła się bardziej, usiłując go zrozumieć. – Ooomu. – Wskazał palcem drzwi.

– Przepraszam, John, ale będziesz musiał bardziej się starać. Pomrukujesz jak jaskiniowiec. – Eve odwróciła głowę z niesmakiem.

John kopnął koniec metalowego łóżka. Eve drgnęła nerwowo. Najwyraźniej szybko uczył się roli jaskiniowca.

– John, posłuchaj mnie. Nie próbuj mówić. Jeśli rozumiesz, skiń głową.

Siwa głowa wykonała raptowny ruch. Przynajmniej jego umysł funkcjonował.

– Ktoś z rodziny powinien kierować Worthington Enterprises. Mort Sweeney nie należy do rodziny. Produkcja w papierni zmalała, a właśnie się dowiedziałam, że Mort wraz z rodziną poleciał do Europy. Wiem, że rozmawialiśmy już o tym, John, jednak tym razem nie jesteś w stanie zabrać głosu w tej sprawie. – Eve uśmiechnęła się z tej gry słów.

Patrzyła w wyraziste niebieskie oczy Johna. Były pełne życia i czujne. Spojrzała na monitor pracy serca. Zielone piszczące punkciki zaczęły przesuwać się bardzo szybko. Ten nagły alarm sprawił, że Eve ruszyła do dwuskrzydłowych drzwi.

Chuda pielęgniarka odsunęła ją na bok, wpadając do środka.

– Proszę wyjść na chwilę. – Popchnęła Eve dalej, w stronę korytarza.

Tuż za pielęgniarką do pokoju wpadł doktor Foo.

Mój Boże! Czym też tak się zaniepokoili? Pielęgniarka mierzyła Johnowi ciśnienie, a doktor Foo odczytywał zapis, który w postaci paska papieru wychodził z monitora pracy serca.

– Co się dzieje? – zapytała Eve zza otwartych drzwi, po czym wróciła do pokoju, domagając się, aby powiedziano jej, co się stało.

Doktor Foo mruknął coś do pielęgniarki i pośpiesznie coś zanotował na karcie Johna.

– Pani Worthington, czy moglibyśmy wyjść na zewnątrz? – poprosił.

– Oczywiście. – Eve poczuła, że jej własne tętno zaczyna przyśpieszać.

Doktor Foo ujął ją za łokieć i poprowadził do poczekalni. Nalał sobie kubek kawy, którą właśnie zrobili młodzi wolontariusze.

– Proszę, niech pani spocznie. – Wskazał brzydkie zielone krzesło, na którym przesiedziała całą noc.

Eve stała. Nie miała zamiaru słuchać rozkazów tego… tego cudzoziemca.

– Dziękuję, doktorze, wolę postać. A więc o co chodzi? – Chciała jak najszybciej mieć za sobą tę małą przemowę i kontynuować dialog z Johnem.

– Ciśnienie pani męża właśnie wzrosło do niebezpiecznego poziomu. Nie jestem pewien dlaczego, ale dopóki się nie dowiem, nie mogę nikomu pozwolić na odwiedziny.

– Uważa pan, że miałam coś wspólnego z jego ciśnieniem? – wyśmiała go Eve. Użyła najbardziej dobitnego tonu bogatej damy z Południa.

– Nie, pani Worthington, wcale nie. Takie rzeczy się zdarzają. Zwykle jednak najlepiej jest dla pacjenta, kiedy nic nie zakłóca mu spokoju przez kilka dni. Jestem pewien, że oczekuje pani, byśmy zrobili to, co uważamy za najlepsze dla pani męża. Uważam, że pan Worthington powinien skoncentrować się na powrocie do zdrowia i na niczym więcej. – Doktor Foo zachowywał się profesjonalnie, ale Eve wyczuwała w tych słowach ukryte znaczenie. Patrzył na nią, czekając na reakcję.

– Zrobię to, co jest najlepsze dla Johna. Nie wiem, czy spodoba mu się, że opuściłam szpital. Chce, żebym tu była, musi pan to zrozumieć. Cóż, nawet spędziłam noc na tym okropnym krześle tylko po to, żeby być blisko niego.

– Cieszę się, że pani rozumie sytuację. – Doktor Foo wstał, popatrzył na zegarek i podziękował Eve za poświęcony mu czas. Zostawił ją w poczekalni, gdzie zapach przypalonej kawy wypełniał jej nozdrza.

Odprawiona. Mały cudzoziemski spryciarz ją odprawił.

– Nie może pan… – wybełkotała. Boże, mówiła niemal jak John.

Nie potrzebowała podpisu Johna, żeby przejąć kontrolę, przynajmniej jeszcze nie teraz. Spotkanie z kierownikami zmian było zaplanowane na drugą. Po prostu stawi się na zebranie w świątecznym nastroju.


* * *

Casey nałożyła odrobinę różu na blade policzki.

Włożyła spodnie khaki, czerwoną bluzkę bez rękawów i buty Keds pod kolor. Podziwiała matkę, że tak trafnie wybrała odpowiedni rozmiar. Wszystko doskonale pasowało. Ostatnie spojrzenie w lustro powiedziało jej, że może pokazać się ludziom. Tego dnia musiała zająć się swoimi problemami.

Znajdzie odpowiedzi. Wprawdzie to samo mówiła sobie poprzedniego dnia, ale dzisiaj się uda.

Blake zadzwonił ze swojego gabinetu i powiedział, że przyjedzie do Łabędziego Domu. Przejrzą jej kartę choroby, pójdą znów do sądu, zobaczą, czy niezawodnej Marianne udało się wydobyć jakiś dokument dotyczący sprawy, która ją interesowała.

Nie mógł się pojawić w lepszym momencie. Flora nie umiała prowadzić, Julie była zajęta pracą, a ona na pewno, do cholery, nie zniosłaby następnej przejażdżki z Hankiem. Matka czuwała przy Johnie.

Przysiadła na ceglanych stopniach. Poranek był pochmurny, woń róż unosiła się w powietrzu. Towarzyszył jej zapach trawy, świeżo zaoranej ziemi i zbliżającego się deszczu. Casey miała nadzieję, że ten dzień okaże się dla niej pomyślny.

Ponieważ spodziewała się czarnego auta o opływowym kształcie, którym jechała przedtem, była zaskoczona, kiedy zobaczyła, jak drogą wijącą się ze wzgórza zjeżdża jaskrawożółty volkswagen.

Z garbusa wyskoczył Blake, ubrany w wypłowiałe, obcisłe dżinsy i elegancką białą koszulę.

– Cóż tam?

Casey popatrzyła w brązowe oczy, wyrwana z zamyślenia. Szybko wstała, otrzepując przy tym pośladki.

– Przepraszam, byłam na innej planecie. – Uścisnęła wyciągniętą w jej stronę rękę Blake’a.

– A więc powiedziałbym, że czas lądować. Jesteś gotowa? – zapytał.

– Tak. Powiedziałam Florze, że zaczekam tu, przed domem. Mama jest nadal z Johnem. Chciałam nacieszyć się widokiem kwiatów. – Casey wskazała ruchem głowy ogrody.

– Rozumiem. – Blake pomógł jej otworzyć drzwiczki, które lekko się zacięły, a potem wsiadł od strony kierowcy. – Jest z czasów college’u. Jeżdżę nim niekiedy, żeby akumulator się nie rozładował. Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Nie ma klimatyzacji.

– Jest wspaniały! – wykrzyknęła Casey, sadowiąc się na popękanym fotelu.

Blake wrzucił bieg i auto ruszyło z dużą prędkością. Kiedy znaleźli się za bramą Łabędziego Domu, rzekł z poważną miną:

– Zadzwoniłem do Adama. Umówił cię na wizytę u doktora Dewitta.

Casey czuła, że serce bije jej coraz szybciej, i zaczęła obawiać się kolejnego ataku paniki. Wzięła kilka głębokich oddechów, zanim odpowiedziała.

– Rozumiem, że czytałeś moją kartę choroby. – Patrzyła, jak Blake manewruje małym samochodem z taką samą łatwością, z jaką kierował luksusową limuzyną parę dni wcześniej.

– Tak. Przysłano mi ją faksem wczoraj po południu.

– I? – podpowiedziała Casey.

Zdjął jedną rękę z kierownicy i położył ją na jej udzie. Jego dotyk palił przez materiał spodni i Casey znów poczuła łaskotanie w okolicy brzucha.

– Nie było tam żadnych wpisów świadczących o tym, że kiedykolwiek przeszłaś terapię regresywną. Doktor Dewitt jest pewien, że terapia ci pomoże. Nawet jeśli nie osiągniesz pełnego wyzdrowienia, to przynajmniej będziesz miała trochę wspomnień. Myślę, że warto spróbować.

Czy rzeczywiście warto? Czy przypomni sobie okropności, które sprawiły, że jej świadomość tak się zablokowała? A jeśli wszystko sobie przypomni, to czy będzie umiała poradzić sobie z tym bagażem?

– Kiedy mam spotkać się z doktorem Dewittem?

– Pojutrze. Jest pewien problem. Jego gabinet znajduje się w Savannah. Jedzie się tam dosyć długo. Najlepiej by było, gdybyś przenocowała.

– Świetnie, Blake… ale ja nie umiem prowadzić. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Jej słowa rozbawiły go. Zaśmiał się głęboko i ciepło.

– Tak przypuszczałem i przełożyłem jutrzejsze wizyty pacjentów. Pomyślałem, że moglibyśmy wyruszyć wczesnym popołudniem, dojechać akurat o takiej porze, żeby zjeść dobry obiad, potem trochę pozwiedzać. Jesteś umówiona na dziesiątą rano następnego dnia.

Zajął się wszystkim. Czy to było właściwe, że pozwalała mu przejąć kontrolę nad swoim życiem? Czy nie była zbyt ufna?

Blake spojrzał na nią. Odwróciła głowę. Nie chciała, żeby widział ją w takim momencie. Przez tak długi czas pozwalała innym decydować o swoim losie. Czy chciała, żeby dalej tak było?

– I Adam, i ja uważamy tę terapię za najlepszą. Jeśli mówisz poważnie o chęci odzyskania pamięci, trzeba przez to przejść.

Casey zmarszczyła brwi. Tak naprawdę ani nie zwróciła się, żeby Blake albo Adam zajęli się jej problemem. Co mogli na tym zyskać? A może mieli coś do stracenia?

Musiała zaryzykować. To był jedyny sposób, żeby przekonać się, kto wygra, a kto przegra.

Загрузка...