11

– Najwyraźniej mój ojciec coś podejrzewał. – Blake wziął Casey w ramiona, zapominając o przyrzeczeniu, że ograniczy się do relacji lekarz-pacjent.

Casey pokręciła głową i odsunęła go. Wzięła oddech, wykorzystując techniki, których nauczył ją doktor Macklin. Rozluźnienie. Wydech. Jeszcze raz to samo. Kiedy poczuła się wystarczająco spokojna, żeby móc rozmawiać, powiedziała:

– Miałam wtedy dziewięć lat. A mama, czy wiedziała o tym? – Casey nie mogła sobie wyobrazić, żeby jej matka nie wiedziała. Zaczęła się w niej rodzić złość.


„Obrzmienie w polu pochwowym. Pacjentka, wiek dziewięć lat, nie odpowiedziała, kiedy została zapytana o podrażnienie. Porozmawiam z matką”.


– Będziesz musiała ją zapytać. Albo Florę. To ona zwykle przyprowadzała cię na badania kontrolne.

– To wszystko jest bez sensu, Blake. Dlaczego to nie matka przychodziła ze mną do lekarza? Jeśli mam rację, znaczy to, że bardziej interesowała się moim przyrodnim bratem Ronniem niż mną.

– Wiesz o tym? – zapytał Blake zdziwiony.

– Tak. Lilah mi powiedziała.

– To się da wytłumaczyć. Stracił matkę. Byłoby rzeczą naturalną, gdyby chciała mu dać z siebie więcej.

Casey pomyślała o tym, co powiedział Blake. Jej matka wzięła na wychowanie dziecko, które, według Lilah, nie było zbyt bystre, może nawet niedorozwinięte umysłowo, i pokochała je jak własne.

– Masz rację. Chyba jestem po prostu zaszokowana. – Wskazała stertę papierów rozsypaną na podłodze.

– Wiem. Niestety, nie umiem powiedzieć, czy tata rozmawiał z Eve. Jednak byłoby to do niego niepodobne, gdyby nie zajął się czymś tak poważnym.

– Chodzi ci o molestowanie?

Wydawał się skrępowany, mimo to skinął głową.

– Tak. Jeśli podejrzenia mojego ojca były słuszne, uważał, że mogło się zdarzyć coś w tym rodzaju.

– Pytanie brzmi: kto mi to zrobił.

Dlaczego ktoś miałby chcieć skrzywdzić dziecko? Spędziła dziesięć lat życia w izolacji od społeczeństwa. Czy straciła te lata z powodu jakiegoś zboczeńca?

– Kiedy mogłabym spotkać się z lekarzem, który specjalizuje się w terapii regresywnej? – Poruszona, chodziła tam i z powrotem po pokoju, tak jak Blake parę minut wcześniej.

– Jeśli w szpitalu nie próbowali tej terapii, poproszę Adama, żeby umówił cię na wizytę.

– Chciałabym zacząć jak najszybciej. – Pragnęła wreszcie zakończyć ten etap swojego życia. Musiała zamknąć przeszłość, aby móc zwrócić się ku przyszłości. Miała nadzieję, że w tej przyszłości będzie miejsce dla Blake’a.

– Myślę, że powinienem teraz odwieźć cię do Łabędziego Domu. Zadzwonię później do Becky i postaram się o kopię twojej teczki. – Blake pochylił się i zebrał papiery. – Zatrzymam to na razie. Może najlepiej byłoby, gdybyś nie wspominała o tym nikomu ani słowem, dopóki nie będziemy pewni.

– Ale myślałam…

Położył papiery na biurku. Przyciągnął do siebie Casey.

– Ciii… – Pogładził jej kark i nadal trzymał ją w ramionach. Mogłoby to trwać wiecznie, pomyślała, wtulając twarz w jego bark. Wciągnęła świeży, balsamiczny zapach jego wody po goleniu i po prostu cieszyła się chwilą. Głęboko zaczerpnęła powietrza, gdy Blake lekko pocałował ją w czubek głowy.

Łagodnie odsunął ją od siebie i wędrował spojrzeniem ciemnobrązowych oczu po jej twarzy. Jej serce zaczęto walić jak młotem, ale nie było to nagłe szaleńcze pulsowanie, charakterystyczne dla ataku paniki. Czuła, że się rumieni.

– Lepiej zabierz mnie do domu. – Wyślizgnęła się z jego objęć i przez chwilę odczuwała przytłaczającą pustkę. Objęła się ramionami, aby zatrzymać ciepło, które pozostało po bliskości Blake’a.

Wsunął ręce do kieszeni.

– Przepraszam. Zachowałem się niewłaściwie.

– Potrzebuję trochę czasu, Blake. Nie przepraszaj. Pochlebia mi to, że chcesz być ze mną.

– Wierz mi, Casey, przytulanie cię nie było jedyną rzeczą, o której myślałem. Przyjdzie na to czas. Nie jestem uczniakiem. Czy w pakunkach, które rzuciłaś na werandzie, jest coś, co mogłabyś włożyć, czy też musisz coś pożyczyć?

Casey uświadomiła sobie, że nadal jest w papierowym fartuchu.

– W jednym z tych pudełek mam sukienkę. Gdybyś zechciał mija przynieść…

Blake uśmiechnął się i poruszył brwiami, doskonale naśladując Graucho Marxa.

– Nie wiadomo, co pomyślałyby dystyngowane damy ze Sweetwater, gdyby zobaczyły, że stoisz na mojej werandzie w papierowym fartuchu. – Poszedł po pakunki i po powrocie rzucił je na kanapę.

Komizm tej sytuacji zauważyli oboje w tym samym momencie. Zgięli się wpół ze śmiechu, po czym przysiedli na wypchanych poduszkach kanapy. Blake patrzył, jak Casey otwiera pakunki.

– Ciekaw jestem, jak Brenda by…

– …oceniła ten strój? – Rzuciła okiem na papierowy fartuch. – Klub Zamężnych Kobiet nie przyznałby za to punktów. – Dostała następnego napadu śmiechu. Blake zarykiwał się, gdy wyobrazili sobie sztywną i pruderyjną Królową Lodu ubraną w papierowy fartuch.

W końcu Casey wydobyła z pudełka sukienkę z nadrukowanymi irysami.

– Możesz się przebrać tutaj, jeśli chcesz. Muszę coś przynieść z gabinetu. Zaraz wrócę.

Dzięki Blake’owi odprężyła się i na parę chwil zapomniała o swoich problemach. Za to miała nowy temat do przemyśleń – ich przyszły związek.


* * *

Robert Bentley wyciągnął nakrochmaloną płócienną chusteczkę z kieszeni na piersi i otarł kropelki potu z czoła. Był blisko, ale nie dość blisko.

Do cholery z nią!

Tego nie było w jego planach.

Przygotowywał się do tego dnia od dziesięciu lat. Teraz, kiedy w końcu nadszedł, nie zamierzał pozwolić jakiejś stukniętej suce wszystkiego spieprzyć.

Przez dwadzieścia lat jego rozkład dnia nie zmienił się ani odrobinę. Nie zmieniły się też jego plany. Pół godziny na bieżni w siłowni, godzina podnoszenia ciężarów i zdrowa dieta dawały mu pewność, że nie wygląda na swoje pięćdziesiąt lat.

Nadal prowadził podupadającą agencję nieruchomości, tak jak to robił za życia ojca, kiedy jeszcze była kwitnącym interesem. Biedny sukinsyn. Gdyby wiedział, co się stało z firmą, nad której stworzeniem tak ciężko pracował, opadłby do poziomu morza w tym bagnie, gdzie został pochowany.

I Norma, jego żona. Boże, co za żałosna kobieta. Fultonowie byli kiedyś jedną z najzamożniejszych rodzin w Sweetwater i potrafili wymienić swoich przodków aż do skały w Plymouth. Robert zainteresował się Normą zaraz po szkole średniej. Kiedy się pobrali, jej ojciec nie całkiem zaakceptował go w rodzinie. Wpatrywał się w niego znad tego swojego długiego nosa patrycjusza tak, jakby Robert był niewiele więcej wart niż kupa końskiego łajna.

W tamtych czasach Robert pragnął czegoś więcej niż tylko prowadzenia agencji nieruchomości ojca. Chciał potęgi, która towarzyszyła majątkowi z tradycją. Już sama wiedza o tym, jak niewiele brakuje, aby właśnie teraz osiągnął cel, który stał się realny dopiero po wielu latach, dawała mu niewiarygodną energię. Nawet jej moc uwodzenia nie była w stanie stłumić tej energii. Chciał, żeby poważali go wszyscy obywatele Sweetwater. Żeby kobiety padały mu do stóp, co zresztą i tak się działo. Zaliczył ich tyle w Sweetwater, że czasami trudno mu było sobie przypomnieć, z kim spał. Norma na pewno, do diabła, nie lubiła seksu. Zaraz na początku, po ślubie, Robert starał się być wobec niej cierpliwy, mówiąc sobie, że była naiwną młodą dziewicą. Minęło trzydzieści lat, a ta zasuszona suka nadal nie była w stanie osiągnąć orgazmu. A przynajmniej on nic o tym nie wiedział. Często zastanawiał się, czy ona wie, co traci. Biedna Norma.

Była też ta druga suka. Kręciła przed nim tyłkiem już w szkole średniej. Wtedy była tylko białą biedaczką. W tamtych czasach myślał głównie o dolarach, a nie o dupach. Wiedział jednak, że byłaby ostra. Miała cycki, które wydawały się przeciwstawiać grawitacji, i najseksowniejsze nogi, jakie widział. Jedynie z powodu towarzyskich ograniczeń powstrzymywał się od zaorania pola tej dziwki.

Kiedy Reed Edwards się z nią ożenił, Robert w głębi ducha uważał go za największego szczęściarza w Sweetwater. Przynajmniej miał w domu zapewnione jakieś pieprzenie. Nie musiał udawać, że rozumie żonę, która boi się seksu. Tyle wiedział, bo niedługo po ich ślubie Eve zaszła w ciążę. Pamiętał dzień, w którym przyszła do jego gabinetu. Krótko przedtem urodziła swoją świrniętą córkę.

Był sam, zajmował się jakąś papierkową robotą. W pewnym momencie usłyszał, że otworzyły się drzwi gabinetu. Podniósł głowę, myśląc, że to Norma, która przyszła pogderać zgodnie ze swoim codziennym zwyczajem. Kiedy zobaczył Eve, od razu wiedział, że jego fantazje wkrótce staną się rzeczywistością.

Miała na sobie krótką dżinsową spódniczkę i ciasny różowy podkoszulek, jej długie blond włosy łaskotały jędrny tyłek. Jeszcze bardziej się zdziwił, kiedy podeszła do oszklonych drzwi i przekręciła klucz w zamku. W tym momencie instynkt wziął górę. Opuścił story, odwrócił się i pokazał gestem, żeby poszła za nim.

Pamiętał, że jej głos był ochrypły i kuszący.

– Nie zapytasz mnie, czy czegoś potrzebuję? Myślałam, że właśnie tak zachowują się ludzie od handlu nieruchomościami. Świadczą usługi. – Urwała. Powietrze iskrzyło. Poczuł, jak twardnieje mu członek. Tym razem nie pomyślał o Normie.

– Cóż, pani Edwards, rzeczywiście świadczę usługi. Sprzedaję domy, wynajmuję biura, kiedy jest dostępna wolna powierzchnia. Czy jest tu pani po to, żeby mi powiedzieć, że ma pani coś do sprzedania?

Eve, wyraźnie ufna w swoje seksualne umiejętności, obeszła jego biurko i przejechała pomalowanym na różowo paznokciem po klamrze jego paska.

Wciągnął powietrze i prawie zapomniał je wypuścić.

Popatrzyła na jego spodnie. Uśmiechając się, zaczęła rozpinać klamrę. Stał nieruchomo, pozwalając jej rękom wędrować po swoim ciele. Musnęła żołądź jego penisa wystającą znad slipów. Kiedy polizała końce palców i przesunęła nimi po jej połyskującym czubku, omal nie eksplodował.

– Wiesz, co sprzedaję, Robercie? – zapytała.

Och, do diabła, wiedział, i do cholery, był pewien, że to kupi.

– Powiedz mi – odparł przez zaciśnięte zęby, gdy znalazła jego jądra. Chwyciła je, trochę za mocno, ale uświadomił sobie, że nie obchodzi go, jak mocno je ściska.

– To. – Wsunęła się na jego biurko i pokazała swój towar.

Częstość uderzeń jego serca zwiększyła się czterokrotnie, kiedy zobaczył, że Eve nie ma niczego pod krótką dżinsową spódniczką. Rozłożyła nogi i Robertowi zaparło dech w piersiach.

– Podoba ci się? – drażniła go.

Słowo „podoba” było za słabe.

Uniosła podkoszulek, odsłaniając jędrne krągłe piersi z małymi sutkami. Z rozszerzonymi oczami i rozwartymi ustami patrzył, jak sama się pieści.

Miał wcześniej w życiu mnóstwo cipek, ale jeszcze nigdy żadna nie zaprezentowała mu się tak elegancko. Nie mógł dłużej czekać. Jego penis pulsował tak, jakby miał zaraz wybuchnąć. Nie był pewien, czy to się nie stanie od razu, kiedy w nią wejdzie. Powstrzymywał się, chcąc cieszyć się każdą chwilą tej seksualnej fantazji dziejącej się naprawdę.

Podsunął jej spódniczkę do talii, myśląc tylko o tym, żeby zagłębić język w to gorące, wilgotne miejsce. Lizał ją, aż zaczęła wić się w ekstazie. Jego język był jak gorąca włócznia. Wcisnął go między miękkie fałdy. Podskakiwała, napierając na niego. Cała zatrzęsła się, gdy szczytowała. Omal nie udusiła go, ściskając nogami jego szyję.

– Mój Boże, Robercie! Patrz, co przegapiłeś w szkole średniej – powiedziała, kiedy ostatni dreszcz przebiegał przez jej ciało.

Robert miał już wsunąć w nią swojego przekrwionego penisa, kiedy ześlizgnęła się z biurka.

Poprawiła ubranie, zaśmiała się; wyszła z jego gabinetu, zostawiając go z tak wielkim wzwodem, że musiał się uciec do chłopięcych praktyk…

Teraz, zatopiony w seksualnych snach na jawie, Robert ledwie zdążył ukryć erekcję, kiedy Becky, jego sekretarka, weszła, przypominając mu o obecnym kłopotliwym położeniu.

– Czy nie mówiłem ci, żebyś pukała? – warknął.

– Przepraszam. Pomyślałam, że to ważne.

Lepiej, żeby takie było, bo inaczej będzie musiał ją wyrzucić. Łamiesz zasadę, mówisz do widzenia. Zasada numer jeden: Nigdy nie wchodzić do jego gabinetu bez pukania. Wpoił jej to wiele lat temu, bo nadal od czasu do czasu uprawiał seks na swoim biurku.

– O co chodzi, Becky? Mam dużo pracy.

– Właśnie zadzwonił doktor Hunter. Poprosił o teczkę pani Edwards do wglądu. Zostawił dla pana swój numer faksu, przefaksowal też formularz zezwolenia podpisany przez panią Edwards.

Teraz, kiedy wszystko właśnie zaczynało się pomyślnie układać, ta psychiczna pasierbica Johna Worthingtona musiała akurat wrócić do domu. Nie udało mu się dalej tego opóźniać. Wyszła.

Od lat jako dyrektor szpitala robił wszystko, co było w jego mocy, aby nie dopuścić do jej zwolnienia, a teraz lekarz, którego zatrudnił dwanaście lat temu, miał wszystko zniszczyć.

Do pracy w szpitalu wybierał najbardziej nieudolny personel. Kiedy pojawiał się wolny etat psychiatry, Robert dbał o to, żeby zatrudnić lekarza, który miał jakąś plamę w życiorysie. Tak jak ten sukinsyn doktor Macklin. Chociaż tym razem go zaskoczył.

Robert utrzymywał, że rodzina Worthingtonów chce, aby Casey nadal przechodziła terapię i dostawała lekarstwa. Opowiedział o tragicznych okolicznościach, które doprowadziły do umieszczenia dziewczyny w szpitalu. Polecił też doktorowi informować o wszelkich oznakach poprawy. Wyjaśnił, że jej karta choroby ma być zamykana każdego wieczoru i że tylko on i doktor Macklin będą mieli klucz. Ale bez wiedzy doktora Macklina Robert trzymał u siebie duplikat jej karty. Nieważne, że parę rzeczy zostało tu i tam dodanych.

Działało to świetnie, dopóki Robert nie odkrył, że doktor Macklin go przechytrzył.

Na początku swojego życia zawodowego doktor Macklin został wyrzucony ze Szpitala Psychiatrycznego Mercy w Savannah. Zwolnił na weekend pacjentkę, u której rozpoznano schizofrenię paranoidalną. Młoda czarnoskóra kobieta najwyraźniej dostała napadu furii. Po poszukiwaniach znaleziono ją w domu jej byłego chłopaka. Powiesiła się.

Doktor Macklin gorliwie wykonywał polecenia Roberta, który jednak wiedział, że nie może ujawnić za wiele. Premia tu i tam, od czasu do czasu wycieczka morska dawały mu całkowitą władzę nad doktorem Macklinem. Skończyło się to przed dwoma miesiącami.

Robert był wtedy zajęty łagodzeniem konfliktu z Normą, która właśnie się dowiedziała o jego licznych grzeszkach. Nie zauważył nagłego wycofania leków u pani Edwards, zapisanego w jej karcie. Nie zwrócił też uwagi, że pacjentka spaceruje po korytarzach szpitala, nie miał pojęcia, że nawet pomaga personelowi przy codziennych obowiązkach i że robi to od wielu tygodni.

Dbając o reputację swoją i szpitala, informował rodzinę Worthingtonów o wszystkich próbach, które podejmowali, i o tym, że kończyły się one zawsze niepowodzeniem. Jeśli Casey odzyskałaby kiedyś pamięć, to nie dzięki medycynie, tylko w jakiś inny sposób.

Potem drogi doktor Macklin poprosił go o spotkanie, co już samo w sobie było niezwykłe.

Okazało się, że rodzice młodej dziewczyny, która popełniła samobójstwo, nie uwierzyli, że ich córka to zrobiła. Była chora od dawna, jeszcze zanim rodzina umieściła ją w Mercy. Znali swoją córkę, w żadnym razie nie odebrałaby sobie życia. Mówili dalej, że doktor Macklin, którego opiniom ogromnie ufali, powiedział im, że Amy może nawet będzie mogła funkcjonować w normalnym społeczeństwie, ponieważ jej stan codziennie się poprawia.

Kiedy doktor Macklin został wyrzucony z Mercy, rodzina błagała lokalną policję o sprawdzenie dawnego chłopaka Amy, Jasona Dewitta.

Policja z Savannah ignorowała ich wielokrotnie ponawiane prośby. Robert słyszał, że gliniarze nawet opowiadali sobie o tym dowcipy.

W końcu, po odziedziczeniu większych pieniędzy, rodzina wynajęła Dicka Johnsona, prywatnego detektywa, który od sześćdziesięciu lat mieszkał w Savannah. Jego matka, tancerka w Vegas, pojechała na Południe szukać swojego kochanka włóczęgi. Nigdy go nie znalazła, ale poznała i poślubiła Richarda Johnsona, jednego z pierwszych czarnoskórych adwokatów praktykujących w Savannah, a przynajmniej pierwszego, który został zaakceptowany w kręgu białych prawników. Chociaż od czasu do czasu, gdy ktoś wspomniał o Dicku, pojawiała się wzmianka o „zebrze”, „kokosie” czy „mieszańcu”.

Kiedy rodzice zmarłej dziewczyny przyszli do jego agencji detektywistycznej, pragnąc poznać prawdę o śmierci Amy, Dick był zbyt dobrze wyszkolony, by ich nie wysłuchać. Sprawa go zainteresowała. Rodzice nie sprawiali wrażenia osób z gatunku tych, którzy dążą do obciążenia kogoś winą, żeby zatrzeć grzeszny uczynek swojego dziecka. Sądzili, że między Amy a jej byłym chłopakiem zdarzyło się więcej, niż ujawniły policyjne raporty. To, że byli biedną murzyńską rodziną, nie pomagało im.

Dick zdołał zebrać kilka informacji. Według raportu z sekcji zwłok Amy się powiesiła, ale na jej szyi nie było śladów od liny, której zresztą nie znaleziono. Dalsze dochodzenie detektywa wykazało, że Jason Dewitt, biały kochanek Amy, właśnie wtedy dowiedział się, że dziewczyna jest w ciąży. Dick był przekonany, że Jason zabił Amy w napadzie wściekłości, dusząc ją, a potem upozorował jej samobójstwo.

Kiedy dziadek Jasona, sędzia William James Dewitt, dowiedział się o sprawie, pociągnął za wszystkie sznurki w Savannah, aby zatuszować zbrodnię wnuka. Za karę Jason Dewitt został posłany do Harvardu.

Po dochodzeniu przeprowadzonym przez Dicka Johnsona, piętnaście lat od czasu tragicznego zdarzenia, doktora Macklina oczyszczono ze wszystkich zarzutów i mógł wrócić do czynnej praktyki lekarskiej jako psychiatra.

Robert analizował swoją obecną sytuację. Jeśli Blake Hunter chciał dostać teczkę Casey Edwards, to działo się coś niedobrego. Zastanawiał się, komu będzie musiał wleźć w dupę, żeby dowiedzieć się, co. Lizał wiele tyłków w ciągu życia spędzonego na tej małej wyspie. Te czasy miały wkrótce się skończyć.

Becky, ze swoimi przetłuszczonymi kasztanowatymi włosami i pochylonymi ramionami, tkwiła w otwartych drzwiach. Czasami Robertowi robiło się żal tej kobiety. To nie był jeden z takich dni.

– A więc znajdź ją, Becky. Mój Boże, czy myślisz, że ten szpital płaci ci za wystawanie w progu mojego gabinetu? Zrób to, o co poprosił, znajdź teczkę i przefaksuj mu jej zawartość. Blake jest lekarzem, powinien wiedzieć, że szpitalowi nie wolno przesyłać faksem informacji medycznych.

– Przefaksował formularz zezwolenia – szepnęła Becky.

– Więc zrób to, do cholery! – Głupia sekretarka przypominała mu Normę.

Nie miał powodów do zmartwień. Teczka była taka, jaka powinna być. Sprawdził to sam, kiedy poznał opowieść doktora Macklina. Przynajmniej ten człowiek nie próbował uprawiać tu sabotażu. Nie żeby Roberta to naprawdę obchodziło. Szpital był przecież jednak domem wariatów, tyle że drogim. Stara waląca się rezydencja, którą jakiś biedny krewny jednej z lepszych rodzin w Sweetwater zostawił w spadku stanowi. Środki potrzebne, aby odnowić i dostosować do nowych potrzeb ten stary budynek umieszczony w Narodowym Rejestrze Zabytków, były ogromne, zrobili więc z wiekowej rudery szpital psychiatryczny. Kiedy obywatele Sweetwater szukali dyrektora, zapytali Roberta, czy jest zainteresowany. Najpierw odparł, że nie. Potem dowiedział się, że otrzyma pensję i że będzie musiał spędzać na tym odludziu tylko kilka godzin w tygodniu. Przyjął stanowisko i odtąd zajmował je nieprzerwanie.

Wiele razy w ciągu tych lat szpital był właśnie tym, czego potrzebował. Kiedy Norma narzekała albo za bardzo użalała się nad sobą, nagle miał coś do zrobienia w pracy. Boże, jak żałował, że nie mogła mieć dzieci. Może wtedy byłaby szczęśliwa. Kiedy jej ojciec umarł cztery lata po ich ślubie, zostawił córce nie tylko swój dom, ale też cały ogromny majątek. Było jedno zastrzeżenie w testamencie: firma Goldberg, Willoughby i Ruskin miała pełną kontrolę. Robert był stale zadłużony u Normy. Spadek po ojcu sprawiał, że jej niczego nie brakowało, a jemu ciągle wszystkiego. To miało się wkrótce zmienić.


* * *

Casey ułożyła ostatni ze swoich dzisiejszych nabytków w garderobie, tam, gdzie niedawno znalazła to złe zdjęcie.

Miała nadzieję, że Blake odkryje coś w jej teczce. Nie pamiętała badań, którym ją poddawano. Przez wszystkie te lata była pod wpływem lekarstw wywołujących zamroczenie. W niektóre dni, kiedy była bardziej przytomna, wrzucała tabletki do ubikacji. Wtedy mogła myśleć. Czasami wydawało jej się, że może sobie coś przypomnieć. Mówiła o tym doktorowi Macklinowi, a ten za każdym razem kłuł ją wtedy igłą i wszelka nadzieja na wyzdrowienie ulatywała.

Potem, kilka miesięcy temu, coś się stało. Doktor Macklin polecił Sandrze podawać jej stopniowo coraz mniej lekarstw. Casey pamiętała, jak każdego wieczoru czekała na odgłos kroków sanitariusza. Czy zatrzyma się i da jej bilet na powrotną podróż do Nibylandii? Była szczęśliwa, kiedy sanitariusz mijał jej drzwi.

Po paru tygodniach dowiedziała się o swoim bliskim zwolnieniu. Chociaż było jej smutno na myśl o opuszczeniu tych wszystkich dziwaków i szaleńców, którzy przez lata zastępowali jej rodzinę, to coś jej mówiło, że jest w jej życiu kwestia, z którą musi się uporać. Wówczas nie miała pojęcia, o co dokładnie chodzi. Teraz sprawa wyglądała inaczej. Dzięki pomocy Blake’a i własnej determinacji miała wkrótce się tego dowiedzieć.


* * *

Flora omal nie zemdlała, kiedy dowiedziała się o wypadku Casey. Zapytała, czy naprawdę był to wypadek. Casey zapewniła ją, że tak, ale im więcej o tym myślała, stawała się coraz bardziej podejrzliwa. Można by się spodziewać, że kierowca, który o mały włos nie przejechał pieszego, wróci na miejsce, by upewnić się, że nie zrobił mu krzywdy. Laura, Brenda i młoda dziewczyna nie zaproponowały jej pomocy. Gapiły się na nią jak na rozjechanego jeża. Samochód zniknął w tumanie kurzu. Nie miała żadnej nadziei, że rozpozna kierowcę.

Flora poradziła jej, żeby poszła na górę i się położyła, obiecując, że zaraz przyniesie tacę ze smakołykami.

– Casey?

Casey drgnęła i otworzyła drzwi.

Flora trzymała w rękach ciężką tacę pełną jedzenia. Casey pomogła jej zestawić talerze.

– Utyję, jeśli będziesz dalej mnie tak tuczyć – powiedziała.

– Potrzebujesz trochę ciała na tych kościach, dziecko. Zawsze byłaś chudziną – odparła Flora, stawiając tacę koło łóżka.

– Floro… Kiedy byłam dzieckiem, chodziłaś ze mną do lekarza. Czy doktor Hunter, ojciec Blake’a, kiedykolwiek powiedział ci, że podejrzewa, że mogło mi się przydarzyć coś… niewłaściwego?

Różowe policzki Flory nagle przybrały barwę mąki Mabel.

– Dlaczego o to pytasz?

– Zanim zdarzył się ten wypadek z samochodem, Blake poprosił mnie, żebym przyszła do jego gabinetu. Powiedział, że ma coś, co jego zdaniem powinnam zobaczyć. Porządkował teczki pacjentów swojego ojca i znalazł moją. – Casey czekała w nadziei, że Flora dokończy tę historię i wyjaśni straszliwe podejrzenia starszego doktora Huntera.

Flora jednak milczała.

– Blake mówił, że to ty przyprowadzałaś mnie na badania kontrolne. Powiedziałam mu, że nie rozumiem, dlaczego nie zajmowała się tym moja matka.

Flora usiadła na łóżku, czego, jak Casey domyślała się, normalnie by nie zrobiła.

– Po śmierci Gracie, twojej babci, Buzz przysyłał cię do mnie. Miał pełne ręce roboty z Ronniem i twoją mamą. Oboje stale pakowali się w kłopoty. Nigdy nie było to nic poważnego, ale należało ich pilnować.

Casey zauważyła, że południowy akcent Flory staje się wyraźniejszy, kiedy jest zdenerwowana.

– Ronnie wszczynał w szkole bójki i wtedy pani Eve szła do szkoły i próbowała załagodzić sytuację. Kończyło się na tym, że miała tyle samo kłopotów co chłopak.

– Wydaje mi się dziwne, że mama zadawała sobie tyle trudu w sprawach Ronniego, zwłaszcza że mną się nie zajmowała. Mówię o tym, że rutynowa wizyta w gabinecie lekarza nie była nawet w połowie tak stresująca jak występowanie w obronie Ronniego. – Casey usłyszała w swoim głosie dziecinną, płaczliwą skargę, ale nie mogła nic na to poradzić. Była bez matki od tak dawna.

– Ty nie sprawiałaś kłopotów, Casey. Ani mnie, ani mamie. Cieszyła mnie każda minuta, którą spędzałaś pod moją opieką. Byłaś dobrą, posłuszną dziewczynką. Zawsze robiłaś to, co ci kazano. Nigdy nie pyskowałaś jak twój brat. Chociaż myślę, że pani Eve skrycie uwielbiała kłócić się z nauczycielami. Wydawało się, że prowokuje ich, kiedy tylko może. Potem, kiedy Buzz zginął, twoja mama miała na głowie o wiele za dużo, żeby mogła sobie z tym poradzić. To wtedy zaczęła pić.

– Chciałabym to pamiętać, Floro, ale tak, niestety, nie jest. Myślę, że informacja z tamtej teczki może być kluczem, który otworzy moją pamięć. – Casey urwała, aby wywołać większy efekt, po czym zapytała: – Czy mogłabyś w jakiś sposób pomóc mi przekręcić ten klucz?

Widziała, że Flora toczy w myślach bitwę ze swoim sumieniem. Wzięła głęboki oddech. Sumienie zwyciężyło.

– Przed chwilą powiedziałam, że byłaś dobrą i posłuszną dziewczynką. Stopniowo jednak zauważałam, że zaczynasz się buntować. Prosiłam cię, żebyś coś zrobiła, a ty mówiłaś „nie”. A kiedy przychodził czas na kąpiel, cóż, stawałaś się krnąbrna. Zamykałaś się w łazience, dopóki nie obiecałam, że nie wejdę. Nigdy nie ceniłam zamków, tylko zaufanie. Wiedziałaś o tym. Pewnego popołudnia zadzwoniła twoja mama, bardzo zdenerwowana, i zapytała, czy mogę przyjść i wziąć cię do siebie. Oczywiście zgodziłam się. Kiedy się zjawiłam, było jasne, że płakałaś, a twoja mama wyglądała tak, jakby miała zaraz zacząć wyrywać sobie włosy z głowy. Ronniego nie można było znaleźć. Zabrałam cię do mojego domu. Pamiętam, że nie powiedziałaś ani słowa. Akurat tego dnia upiekłam twoje ulubione ciasteczka z masłem orzechowym. Zanim zatelefonowała twoja mama, zamierzałam zanieść ci je wieczorem. Te twoje jasnozielone oczy troszeczkę rozbłysły, kiedy dostrzegłaś smakołyk, jednak iskierka zgasła jak zdmuchnięta świeczka. Pamiętam, jak sobie pomyślałam, że to dziwne.

– Dlaczego? Może po prostu nie byłam głodna, może już mi nie smakowały. – Casey wiedziała, że to raczej nieprawda, bo ciasteczka z masłem orzechowym są po dziś dzień jej przysmakiem.

Flora pogłaskała jej rękę.

– Wspominam to teraz i myślę, że tamten dzień był jednym z najgorszych w moim życiu. Byłaś dla mnie jak córka. Zapytałaś mnie, czy możesz się wykąpać. Odparłam, że oczywiście tak, pomyślałam, że to dziwne. Zwykle musiałam zaciągać cię do wanny. Przygotowałam dla ciebie talerz ciasteczek i powiedziałam ci, że twoje czyste majteczki i świeża koszulka są jak zawsze w górnej szufladzie. Trzymałam dla ciebie kilka zmian ubrań. Wykąpałaś się, potem przyszłaś do kuchni i zjadłaś przekąskę, przez cały ten czas nie wypowiadając ani słowa. Zastanawiałam się, czy nie zadzwonić do doktora Huntera, potem uznałam, że nie ma takiej potrzeby. Poszłam do łazienki, żeby posprzątać, i wtedy doszłam do wniosku, że powinnam jednak zadzwonić do doktora. – Flora ścisnęła jej rękę i wzięła chusteczkę higieniczną z paczki leżącej koło łóżka. Osuszyła oczy i opowiadała dalej: – Zostawiłaś swoje ubrania w stosiku za drzwiami. Gdy wkładałam je do koszyka, zauważyłam, że twoja bielizna jest brudna. To były nowe różowe majteczki, które ci kupiłam. Pani Eve nie była wprawdzie najlepszą gospodynią na świecie, ale zawsze pilnowała, żebyście wy, dzieci, kąpały się i żeby wasza odzież była porządnie uprana. Uznałam to, że masz zabrudzoną bieliznę, za kolejną dziwną rzecz w już i tak dziwnym dniu. Miałam właśnie wrzucić twoje majteczki do koszyka, kiedy zauważyłam krew.

– Krew! Mój Boże, chyba byłam za mała, żeby mieć miesiączkę?

– Też tak pomyślałam. Miałaś dziewięć lat, jeśli pamięć mnie nie zawodzi. Chociaż to akurat wyjaśniałoby twoje zachowanie. Pomyślałam, że najlepiej będzie, jeśli zabiorę cię do lekarza, po prostu żeby się upewnić, że nic innego ci nie jest. – Flora zarumieniła się, gdy to mówiła. Dłoń Casey zwilgotniała. Flora wzięła swoją zużytą chusteczkę i otarła jej rękę.

Nagle Casey zobaczyła kwiaty. Różowe tulipany. I niebieskie tło.

– Co się dzieje? – zapytała Flora.

Casey wstała i podeszła do okna. Ogrody rozciągały się tak daleko, że nie widziała ich końca. Szybko się odwróciła i popatrzyła na Florę.

– Czy Hank posadził tulipany? Różowe tulipany?

Już i tak biała twarz Flory zbielała jeszcze bardziej. Przyłożyła drżącą rękę do ust.

– Hank nie posadził tulipanów, o ile wiem, Casey. Dlaczego pytasz?

– Widziałam je kiedyś. W pokoju zapadła cisza.

Flora głęboko zaczerpnęła powietrza.

– Właśnie to miałaś na sobie tamtego dnia.

– Jakiego dnia? – Casey okręciła się na pięcie. Nagle odgadła, skąd te kwiaty, chciała tylko usłyszeć to od Flory.

– W dniu, w którym zabrałam cię do doktora Huntera.

– Pamiętam. Sukienka; różowe tulipany na szafirowym tle. – Oczy Casey wezbrały łzami. To było pierwsze wyraźne wspomnienie.

Flora wzięła ją w ramiona i ukołysała. Może tak jak dziecko, które dawno temu szukało u niej pociechy? Casey wytarła nos i uśmiechnęła się.

– To dobra rzecz. Nie pamiętam wiele więcej, ale przypominam sobie tamtą sukienkę. Myślę, że mogła być moją ulubioną. Czy była?…

– Pewnie, że tak. Uszyła ją dla ciebie babcia Gracie. Kiedy miała czas, szyła ci rozmaite ubrania.

– To takie wspaniałe, nie mogę się doczekać, kiedy powiem o tym Blake’owi.

– Możesz jutro. Miałaś ciężki dzień. Myślę, że powinnaś zjeść i trochę pospać.

– O nie, nie zrobisz tego – zaprotestowała Casey, gdy zauważyła, że Flora zbiera się do wyjścia.

– Czego mam nie robić? – zapytała Flora z naiwną miną.

– Tym razem nie zostawisz mnie w niepewności. Usiądź. – Łagodnie pchnęła Florę z powrotem na łóżko i powiedziała, wskazując na półmiski z jedzeniem: – Mogę podzielić się tym z tobą. Chyba wystarczyłoby dla dziesięciu osób. – Nałożyła na talerze zimny rostbef, soczyste dojrzałe pomidory i sałatkę cesarską. Kromki czosnkowego chleba były wciąż jeszcze ciepłe. Casey podała Florze talerz.

– O czym to mówiłam? – zapytała Flora.

Jedząc pomidory i sałatkę cesarską, Casey przypomniała swojej dawnej opiekunce przerwany wątek.

– Och, tak. Moja pamięć, starość i tak dalej. Wracając do tego, o czym ci mówiłam. Sądziłam, że jesteś o wiele za mała, żeby mieć krwawienie. Właśnie zbliżał się termin twoich badań kontrolnych. Zadzwoniłam do doktora i powiedział mi, żebym od razu cię przyprowadziła. Z początku sprzeciwiałaś się. Nigdy nie zapomnę, jak kopałaś i wrzeszczałaś. Krzyczałaś, że mnie nienawidzisz i że już nigdy do mnie nie przyjedziesz.

– Och, Floro, naprawdę byłam okropnym dzieckiem. Przepraszam.

– Nie, skarbie, nie byłaś złym dzieckiem. Byłaś przestraszona i bolało cię. Po prostu w ten sposób to wyrażałaś. Kiedy szłyśmy do śródmieścia, nie odezwałaś się ani słowem. Wydawało się, że akurat tego dnia całe Sweetwater wyległo na ulice. Patrzyli na mnie tak, jakbym cię skrzywdziła.

– Powinnaś była dać mi klapsa, Floro. Byłam dla ciebie okropna.

– To by nie pomogło. Doktor Hunter spostrzegł, że zachowujesz się inaczej niż zwykle. Uznał, że może będzie lepiej, jeżeli porozmawia z tobą na osobności. Już przez telefon wyjaśniłam mu, co podejrzewam. Zabrał cię do gabinetu. Mój Boże, byliście tam w nieskończoność. W końcu doktor Hunter wyszedł i zapytał, gdzie jest twoja mama. Powiedziałam, że za dzwoniła do mnie i poprosiła, żebym cię wzięła do siebie. Dał ci puzzle i posłał cię na górę, żebyś zaczekała w pokoju od frontu.

Wcześniej w domu Blake’a Casey przeżyła déjà vu. Teraz wiedziała dlaczego.

Загрузка...