24

Jason Dewitt zameldował się w Days Inn w Brunswicku, ponieważ nie miał czasu na znalezienie lepszego noclegu. Chciał jak najszybciej mieć za sobą tę paskudną robotę, żeby móc wrócić do Atlanty, gdzie zamierzał przenieść swój gabinet. Miał nadzieję, że Jo Ella nadal będzie u niego pracować. Gdyby tego zażądała, zająłby się nawet przeprowadzką jej rodziny. Oczywiście dyskretnie. Już raz namiętność prawie go zgubiła.

Prawie.

Co przypomniało mu, dlaczego przyjechał do tego cuchnącego miasteczka.

Powodem był Robert Bentley.

Zapytał wcześniej recepcjonistkę o połączenia ze Sweetwater, mówiąc jej, że chce tam spędzić tylko ten wieczór. Wręczyła mu rozkład kursów promu. Wyciągnął go z kieszeni, gdy kładł się na wytartej, wypłowiałej purpurowej kapie.

Przedostatni raz prom wypływał do Sweetwater równo o dwudziestej pierwszej, a wracał stamtąd o północy. Zostało mu jeszcze kilka godzin, z którymi musiał coś zrobić. Zje lunch, przejdzie się po miejscowym centrum handlowym, potem odpocznie. Tego wieczoru chciał być w jak najlepszej formie.

Północ.

Północ wydawała się odpowiednią porą na śmierć. Lubił panującą wtedy ciemność, anonimowość. Było ciemno, kiedy Amy do niego przyszła. Powiedziała mu, że doktor Macklin uważa, że za jakiś czas będzie mogła wrócić do domu. Doktor powiedział też, że może żyć normalnie.

Spędzili ten wieczór, kochając się – świętowali, jak jej powiedział. Trochę ją zmaltretował, chociaż wiedział, że ona tego nie lubi. W ogóle nie narzekała. Po prostu ciągle jej było mało.

Gdy się ubierali, wyglądała jakoś szczególnie. Wtedy nie umiał określić, co to jest, wydawała się tylko inna niż zwykle. Radośnie podekscytowana. Rozpromieniona.

Kiedy nadszedł czas, żeby wróciła do Mercy, nie chciała odejść. Przylgnęła do niego z rozpaczą. Odepchnął ją i upadła, uderzając głową o ostry kant stolika do kawy. Sięgnęła za siebie i potarła głowę; po chwili zaczęła wymachiwać ręką, po której spływała krew.

Boże, była szalona, ale taka piękna!

Przypatrywała się swojej zakrwawionej ręce. Wkrótce Jason przekonał się, że kobieta, u której rozpoznano schizofrenię paranoidalną, rzeczywiście jest chora.

Zaczęła histerycznie wrzeszczeć, zarzucając mu, że zrobił jej krzywdę. Postraszyła go, że jej tatuś go zabije. Nikomu nie było wolno zrobić krzywdy maleństwu tatusia.

Potem umilkła.

Powróciła Amy, którą znał i której pożądał. Usiadła na łóżku, obejmując się ramionami i kołysała się z boku na bok jak mała dziewczynka huśtająca lalkę.

Uśmiechnęła się do niego i już wiedział, że nigdy nie zapomni jej następnych słów.

– Mam sekret.

Aby ją udobruchać, zapytał, co to takiego. Kiedy mu powiedziała, stracił zdolność rozumowania i przewidywania.

Otoczył rękami tę jej piękną szyję i ściskał ją, dopóki nie poczuł, że ostatnie tchnienie wychodzi spomiędzy jej warg.

Potem płakał jak dziecko i zadzwonił do sędziego. Nie ośmielił się mu tylko przyznać, jak się podniecił, kiedy trzymał ręce na szyi Amy.

Sędzia uznał, że nie ma mowy, żeby Dewitt został ojcem czarnego dziecka. Powiedział Jasonowi, że na jego miejscu zrobiłby to samo. A potem, jak zwykle, sam zajął się wszystkim.

Od tamtego czasu sprawy szły doskonale… dopóki nie pojawił się Bentley, grożąc, że rozgłosi mały brudny sekret Jasona. Ale on nie dopuści do tego. Obietnice były święte.


* * *

Blake zszedł po schodach, dając Casey kilka minut, żeby mogła wziąć prysznic i przebrać się na przyjęcie.

Włożyła cudowną białą lnianą sukienkę i wybrała srebrzyste sandały spośród licznych par butów, zgromadzonych w garderobie. Wąski srebrny łańcuszek ze szmaragdami otoczył jej szyję i malutkie szmaragdowe kolczyki na szpilce zalśniły w uszach. Casey przejrzała się w lustrze, zanim poszła na dół. Eve będzie się podobało. Skromnie, ale z klasą.

Skąd jej się to wzięło? Prawdopodobnie kiedyś słyszała, jak matka to mówiła.

Nadal nieco rozbita po ataku histerii, obiecała sobie, że będzie się cieszyć tym popołudniem i zapomni o swoim nienarodzonym dziecku i o wszystkim, co było z tym związane. Kto wie, może pewnego dnia wstąpi do Klubu Zamężnych Kobiet? Zaśmiała się. Jakoś nie wyobrażała sobie siebie w takiej roli.

– No, no, czyż nie wyglądasz na przyszłą kandydatkę? – powiedział Blake, gdy prowadził ją przez jadalnię do kuchni, gdzie trwał wir pracy.

– Przyszłą kandydatkę? – spytała Casey. Doskonale wiedziała, co miał na myśli, ale lubiła się z nim droczyć.

– Nie mów mi, że od lat nie marzysz o tym, żeby należeć do tego grona. Myślałem, że ty i Brenda… – Blake nie dokończył.

– Pst! Zdradzisz moją tajemnicę i wtedy cała wyspa będzie wiedzieć!

– Popatrzcie na siebie, nie możecie oderwać od siebie rąk! – Flora mrugnęła do nich, gdy przechodziła obok nich w drodze do jadalni.

Casey wysunęła się z objęć Blake’a i poszła jej śladem.

– Floro, czy mogę pomóc? To wygląda absolutnie doskonale. – Casey obejrzała jadalnię. Wielki stół został wyniesiony. Zamiast niego rozmieszczono dziesięć nakrytych bladoróżowymi obrusami małych stolików, każdy dla pięciu osób. Stroiki z różowych róż i świeżej zieleni bez wątpienia były dziełem Hanka. Delikatne porcelanowe talerze z łabędziami namalowanymi na obrzeżach wraz z kremowymi lnianymi serwetkami i sztućcami z pierwszorzędnego srebra składały się na każde nakrycie. Miejsca gościom wskazywały odpowiednio umieszczone na stolikach kartoniki z nazwiskami.

Flora obrzuciła pokój uważnym spojrzeniem, szukając niedociągnięć.

– Dziękuję, nie, panienko. Nie snuj się tu bez celu, brudząc tę śliczną białą sukienkę. Twoja mama dostanie szału. Powinna tu być lada chwila. Lubi obejrzeć stoły przed przybyciem gości.

– Na pewno uzna, że wszystko jest w najlepszym porządku. Odpręż się.

Casey poprowadziła Florę do kuchni, gdzie Blake i Jułie popijali kawę przy dębowym stole.

– Usiądź – nakazała i napełniła kawą kubki dla siebie i dla Flory. – Wypij to.

– Zaczęłaś mną komenderować, panienko. Muszę się przebrać, nie mogę przynieść wstydu pani Worthington. – Flora wypiła ostatni łyk kawy i znikając w głębi korytarza prowadzącego do jej pokoju, zawołała jeszcze w stronę kuchni: – Zostańcie tam, gdzie jesteście, dopóki nie nadejdzie czas, słyszycie?

– Można by pomyśleć, że to jest bal z okazji inauguracji prezydentury albo coś w tym stylu – powiedziała Casey.

– Flora jest za wszystko odpowiedzialna – wyjaśnił Blake.

– O czym mówisz? – zapytała Casey.

– Jeśli przyjęcie się nie uda, wina spadnie nie na twoją matkę, tylko na personel – Julie odpowiedziała za Blake’a.

– Rozumiem – odparła, chociaż nie wiedziała, dlaczego sukces przyjęcia mógłby mieć jakiekolwiek znaczenie.

Julie znów się odezwała:

– Jeśli przyjęcie będzie beznadziejne, wszyscy stracimy pracę, Casey.

– Nie mówisz chyba poważnie? – Casey popatrzyła na Blake’a.

– Ona ma rację. W Klubie Zamężnych Kobiet trzeba mieć wszystko, co najlepsze. Mówiłem ci, że jego członkinie traktują to bardzo poważnie.

– Na to wygląda. Jak często matka jest gospodynią przyjęć? – zapytała Casey.

Blake odwrócił się w stronę Julie, która powiedziała:

– Przy tylu członkiniach, ile mają teraz, każda z pań musi być gospodynią spotkania przynajmniej raz na dwa lata.

– To wszystko? – zapytała Casey, ponownie napełniając kubek kawą.

– Wydaje się, że to niezbyt często, ale nie znasz tych kobiet. Flora mówi, że są okropne – powiedziała Julie.

– Jeśli są takie złe, czemu przynależność do klubu jest pożądana?

– Chodzi tylko o pozycję, Casey. O nic więcej. Jak już mówiłem, to kobiety, które nie mają niczego lepszego do zrobienia ze swoim czasem i ciężko zarobionymi pieniędzmi swoich mężów.

– Nie mogę uwierzyć, że matka ma ochotę na te spotkania – zauważyła Casey, nie zwracając się do nikogo konkretnego.

Julie i Blake popatrzyli na nią.

– Wiemy o ludziach mniej, niż nam się wydaje, nawet o tych, z którymi jesteśmy najbliżej związani – powiedział Blake.

Casey chciała zapytać go, co ma na myśli, ale właśnie weszła do kuchni Flora w jasnoniebieskiej sukience, która pasowała do koloru jej oczu i podkreślała zgrabną figurę. Białe loki Flory nie były już uwięzione w mocno ściągniętym koku. Po mistrzowsku zaplotła włosy w oszałamiający francuski warkocz. Troszkę kosmetyków – brązowy cień do powiek, tusz oraz odrobina szminki – i nie wyglądała już jak gospodyni, ale jak wytworna dama, w dodatku dziesięć lat młodsza od kobiety, którą była przed chwilą.

– No, przestań tak stać z rozdziawionymi ustami. Zaślinisz całą tę śliczną białą sukienkę.

Blake zagwizdał. Casey i Julie uśmiechnęły się od ucha do ucha.

– Floro, wyglądasz oszałamiająco. Ktoś, kto nie wie, jak jest naprawdę, pomyślałby, że jesteś… – Casey nie udało się dokończyć zdania, bo Eve weszła do kuchni posuwistym krokiem modelki i wszelkie rozmowy się urwały.

Jeśli Flora wyglądała jak dama, to matka była po prostu królową w bladobrzoskwiniowym kostiumie od Chanel.

– …Kim, kochanie? – zapytała Eve.

Dopiero po chwili Casey zrozumiała, że matka naprawdę czeka na jej odpowiedź.

– Mówiliśmy tylko, że Florę można by wziąć za prawdziwą panią. – Nagle Casey poczuła, że obecność matki ją onieśmiela.

Eve rzuciła spojrzenie w kierunku Flory.

– Ale wszyscy wiemy, że tak się nigdy nie stanie, prawda?

– Nigdy nie wiadomo. – Casey nie mogła się powstrzymać od wypowiedzenia tych słów.

– Ja wiem to na pewno, kochanie. A teraz, Floro – Eve obejrzała gospodynię od stóp do głów – może zechciałabyś nałożyć fartuch. Nie jestem pewna, ale myślę, że Kmart nie przyjmuje zwrotów zaplamionych sukni.

– Mamo! – wykrzyknęła Casey oburzona sposobem, w jaki matka traktowała jej przyjaciółkę.

– Tak, Casey? – zapytała słodko Eve.

– Casey, jesteś potargana, idź na górę i się uczesz. No, pośpiesz się, nie każ mamie czekać – powiedziała Flora, a potem podążyła za Eve do jadalni, tak że można było tylko wpatrywać się ze zdumieniem w plecy tych dwóch kobiet.

– Nie mogę w to uwierzyć! Jak możecie pozwalać, żeby Flora była upokarzana? – Casey usiadła na krześle, a ponieważ nadal trzymała w ręce kubek, kawa przelała się przez brzeg i kilka kropli spadło na rąbek jej sukienki.

Julie rzuciła się do zlewu i wróciła z wilgotną ścierką. Spróbowała usunąć plamę.

– Przestań, Julie, na Boga. Mało mnie to obchodzi, czy sukienka będzie pobrudzona, czy nie. Blake? – Nie powiedział na razie ani słowa. Casey odniosła wrażenie, że wolałby być wszędzie, tylko nie tutaj, w kuchni Łabędziego Domu.

– Ona ma rację, Julie. Kogo, do cholery, obchodzi ta sukienka. Eve kupi jej inną. – Był rozgniewany. Wstał i wcisnął ręce do kieszeni. To było do przewidzenia, pomyślała Casey.

– Mam się spotkać z Adamem dziś wieczorem. Czy sądzisz, że przez kilka godzin dasz sobie radę beze mnie?

Zdała sobie sprawę, że chodzi mu o jej matkę. Może myślał, że dojdzie między nimi do spięć.

– Nie martw się o mnie. Jesteś zły, i nie dziwię ci się. Przepraszam za moją matkę. Nie wiem, dlaczego tak się zachowuje.

– Ja wiem. Ma właśnie jeden ze swoich tak zwanych ataków. Chciałaby, żebyś w to uwierzyła, a przynajmniej tak będzie się później tłumaczyć. Stres, przyjęcie, widziałem to już. Szczerze mówiąc, Casey, myślę, że twoja matka uwielbia znęcać się nad Florą.

Wiedziała, że powinna bronić matki, ale Blake miał rację. Eve potraktowała Florę jak zero, i jej zachowanie było niewybaczalne.

– Nie wiem, co powiedzieć.

– To nie twoja wina, Casey. Baw się dobrze. Podobno największą atrakcją są plotki w toalecie. – Przyciągnął ją do siebie, przytulił i pocałował w czubek nosa.

– Nie wiedziałabym. Blake, czy… czy zadzwonisz do mnie później? – Niechętnie o to zapytała, ale potrzebowała go bardziej, niż wydawało jej się to dotąd możliwe.

– Mam lepszy pomysł; przyjadę dziś wieczorem. Możemy przespacerować się o północy po ogrodach.

– Będę czekała niecierpliwie. – Miała nadzieję, że Hank będzie trzymać się od nich z daleka. Był ostatnią osobą, którą miała ochotę zobaczyć.

– Na razie. – Blake pocałował ją jeszcze raz. Usłyszała, jak woła „do widzenia” osobno do Flory i do jej matki. Eve nie raczyła odpowiedzieć.


* * *

Casey miała wrażenie, że gdyby uśmiechnęła się jeszcze raz, jej twarz rozpadłaby się na milion kawałków. Rozmawiała o swoim powrocie do domu po kolei z każdą z mężatek zaproszonych przez matkę.

Panie wynosiły pod niebiosa potrawy Flory. Mówiły, że nigdy nie jadły niczego tak dobrego jak jej strudel z grzybami, do którego dodatkiem była zapiekana szalotka, i że Flora naprawdę zna się świetnie na gotowaniu. Przyjęcie okazało się sukcesem i personel Łabędziego Domu mógł podziękować swojej gospodyni za to, że zapewniła im dalsze zatrudnienie.

Gdy Eve ściskała ręce ostatnich kilku pań, Casey przeprosiła gości, zamierzając przejść do kuchni, żeby pomóc Julie przy sprzątaniu. Jedna z zaproszonych przez matkę pań zastąpiła jej drogę. Casey nie chciała wydać się niegrzeczna, odsunęła się więc na bok, myśląc, że gość chce wejść do kuchni.

– Słyszałam, że przestałaś się ukrywać. Muszę przyznać – powiedziała wysoka, chuda kobieta, oglądając Casey tak, jakby była robakiem – że nie wyglądasz aż tak źle, jeśli wziąć pod uwagę lekarstwa, którymi faszerował cię Robert.

Casey cofnęła się o krok. Nie pamiętała, żeby matka przedstawiła ją tej kobiecie.

– Kim pani jest?

– Jestem żoną Roberta Bentleya. Twoja matka nie zechciała nas sobie przedstawić. To mnie nie dziwi. To dziwka.

– Jak pani śmie! – zawołała Casey.

– Przestań udawać. Cała wyspa zna prawdę o tobie, twojej matce i kochanym Robercie. Wszyscy się ze mną zgadzają. Uważają, że obecna pani Worthington jest śmieciem. Członkinie klubu przychodzą tu tylko z powodu Johna. Czemu nie zapytasz swojej matki o Roberta? Zapytaj ją też o Worthington Enterprises.

Choć raz matka przyszła jej z pomocą.

– Normo, czy nie czeka na ciebie jeszcze jakaś butelczyna? Albo może twoi krewni w stajniach potrzebują swojej popołudniowej przekąski, porcji owsa? Casey – Eve popatrzyła na córkę, potem zatrzymała lodowate, pełne nienawiści spojrzenie na Normie – słyszałaś o tym, że zwierzęta czasami są podobne do swoich właścicieli? Sądzę, że ciebie i Triggera można wziąć za bliźnięta.

– Mamo!

– Pieprz się, Eve! – krzyknęła Norma, a potem poszła chwiejnym krokiem w stronę drzwi frontowych. – I zostaw Roberta w spokoju, słyszysz! – Zatrzasnęła za sobą ciężkie drewniane skrzydło. Casey stała w jadalni, czekając, aż matka wyjaśni jej, dlaczego ta kobieta tak się zachowała.

– Było przyjemnie, Casey, ale jestem umówiona na spotkanie. Powiedz Florze, że jeśli jeszcze raz w sosie śmietankowym trafi się grudka, przestanie tu pracować. – Pocałowała szybko powietrze koło córki, pogłaskała ją po głowie jak psa i wyszła z jadalni.

Casey była zdumiona. To wszystko? Jedna z zaproszonych kobiet właśnie powiedziała do jej matki „pieprz się” i matka pominęła to milczeniem? Dlaczego żona Roberta Bentleya nienawidzi Eve?

Miała coraz większy mętlik w głowie. Wróciła do kuchni i wzięła się do sprzątania. Czuła, że oszaleje, jeśli nie będzie zajęta.


* * *

Pędziła zygzakiem ku szczytowi wzgórza na złamanie karku, nie przejmując się tym, że jest pijana i że jej mercedes zajmuje całą szerokość drogi. Norma Bentley wiedziała, że zbłaźniła się wobec córki Eve Worthington, i tym też się nie przejmowała. Wódka, którą wypiła, wraz z tym obrzydliwym ponczem zaprawionym alkoholem dała jej odwagę, której brakowało jej przez ponad dwadzieścia lat.

Czy rzeczywiście myśleli, że o nich nie wie? Robert był naprawdę głupi. Powinna była posłuchać ojca i wyjść za kogoś z tej samej sfery co rodzina Fultonów. Chociaż Bentleyowie mieli pieniądze i ich nazwisko trochę znaczyło na wyspie, Norma za późno zdała sobie sprawę, że Robert ożenił się z nią tylko dla majątku. Jednak dzięki testamentowi ojca Robert nie mógł tknąć jej spadku. I odtąd był na nią cały czas wkurzony.

W drodze do domu mijała szpital. Postanowiła zatrzymać się i odwiedzić Roberta. Wiedziała, że tam jest. Pojechał do Atlanty, ale wczoraj wrócił i spędził noc w tej okropnej dziurze w ziemi. Wiedziała o jego kryjówce. Wszystko wiedziała o Robercie. Wiedziała nawet, że ostatnim razem pieprzył Eve Worthington w czasie przejażdżki promem. Tamtego dnia przypadkowo znalazła się na pokładzie. Zobaczyła ich razem i poszła za nimi. Stali na najwyższym pokładzie blisko dziobu i Robert pieprzył Eve szybko i mocno, czego z nią nigdy nie robił.

Nigdy w życiu nie spotkało jej takie upokorzenie jak dzisiaj – szepty, drwiny, brutalne uwagi członkiń Klubu Zamężnych Kobiet. A z jakiego powodu? Zaśmiała się histerycznie i sama sobie odpowiedziała:

– Żeby Robert mógł położyć rękę na pieniądzach tej suki!

Spojrzała we wsteczne lusterko i zobaczyła, że zbliża się czarne bmw Eve Worthington. Norma gwałtownie dodała gazu, pozostawiając ją z tyłu w tumanie kurzu. Popatrzyła w boczne lusterko, spodziewając się, że zobaczy, jak Eve próbuje ją dogonić, ale najwyraźniej ta suka za nią nie jechała. Prawdopodobnie zamierzała odwiedzić biednego Johna i opowiedzieć mu, jaki straszny miała dzień.

Norma wiedziała, co naprawdę stało się tamtej nocy dziesięć lat temu. Żałowała, że Eve wtedy nie umarła.

Nadszedł czas, żeby odbyć rozmowę z Robertem.


* * *

Eve nigdy w życiu nie była taka wściekła. Kiedy zobaczyła tylne światła samochodu Normy Bentley, miała ochotę zepchnąć jej auto z drogi, ale zdrowy rozsądek wziął górę. To nie pora na tracenie głowy.

Adam zapewnił ją, że potrzeby Johna są w pełni zaspokajane w domu opieki. Kiedy po południu pojechała na spotkanie ze swoim prawnikiem, zaręczył jej, że będzie miała kontrolę nad Worthington Enterprises i że bez problemu uda się doprowadzić do ubezwłasnowolnienia Johna. Z początku była zaniepokojona, kiedy Adam powiedział jej, że przeniósł Johna w takie miejsce, ale po rozmowie z prawnikiem zdała sobie sprawę, że Adam nieświadomie wyświadczył jej przysługę.

Uśmiechnęła się. Norma skręciła przed nią, najwyraźniej zmierzając do szpitala, aby poszukać Roberta. Eve pamiętała, że nie zadzwonił do niej w sprawie końcowej części ich planu. Zwolniła, pozwalając, żeby Norma zostawiła ją z tyłu. Ciemny mercedes rozpłynął się jak mgła. Eve wyłączyła silnik. Musiała pomyśleć. Niech Norma spędzi trochę czasu z Robertem. To mogło być ich ostatnie spotkanie.

Jason Dewitt otrzepał nieistniejący kurz ze swoich czarnych lewisów. Nie wiedział, dlaczego czuje taką wściekłość z powodu pary spodni. Swędziały go od nich nogi. Czarna bluza dresowa, którą kupił w Gapie, śmierdziała jego potem.

Po lunchu w Krystalu poszedł do śródmieścia Brunswicku i kupił strój, który teraz miał na sobie. Nie byłoby dobrze, gdyby widziano go w garniturze od braci Brooks i koszuli od Calvina Kleina. Mógł się założyć, że niewielu ludzi w tej dziurze wie, jak wygląda porządne ubranie, a nie chciał się wyróżniać. Mężczyźni w jego wieku w centrum handlowym mieli albo logo „Levis” odbite na tyłku, albo napis „Gap” pacnięty na piersi. Poszedł do Champ’sa i kupił czarną saszetkę do noszenia w talii, żeby trzymać w niej niezbędne rzeczy. Fiolka z LSD-25 tak wspaniałomyślnie dostarczonym przez Bentleya tkwiła bezpiecznie przy jego brzuchu.

Prom do Sweetwater dowiózł go na wyspę równo o dwudziestej pierwszej trzydzieści. Pasażerom pozwolono wysiąść, nim zjechały pojazdy, i Jason zanurzył się w tłumie schodzącym po drewnianych deskach. Rozejrzał się dokoła. Wszyscy pasażerowie się śpieszyli. Nikt nie zwracał na niego uwagi. Było dokładnie tak, jak chciał. Wcześniej, w tak zwanym barze przekąskowym, jeszcze na promie, zapytał o transport, kiedy już dopłynie do Sweetwater. Sprzedawczyni powiedziała mu, że jeśli nikt na niego nie czeka, niech lepiej włoży wygodne buty, bo w Sweetwater nie ma taksówek, publiczny transport też nie istnieje.

Jason nie miał nic przeciwko spacerowi. Na promie wziął darmową mapę wyspy z zaznaczonymi wszystkimi ważniejszymi obiektami. Zatrzymał się na krótko przy automacie telefonicznym i przekartkował czterdziestostronicowy spis abonentów, aby znaleźć adresy, których potrzebował, żeby jego wycieczka zakończyła się sukcesem.

Szybko przebył trzy kilometry dzielące go od posiadłości Fultonów. Dom sprawiał wrażenie opuszczonego. Białe kolumny, trzy kondygnacje, ciemne okna. Oparł się o elektrycznie sterowaną bramę, aby złapać oddech. Jeśli nie zdecydowałby się na przeskoczenie płotu, nie mógłby dotrzeć do frontowych drzwi. Rozejrzał się, mając nadzieję, że zobaczy zwykłą furtkę, cokolwiek, co pozwoli mu wejść na teren posiadłości, ale bez skutku.

Nie rozważył takiej możliwości. Niewątpliwie trzeba było zastosować plan B.

Szpital. Dom był ciemny jak noc, co prawdopodobnie znaczyło, że Bentley jest jeszcze w pracy.

Musiał powstrzymać tego sukinsyna, bo nie mógł już nawet logicznie myśleć. Połknął trzy tabletki valium, zanim opuścił hotel w Brunswicku. Teraz żałował, że to zrobił. W głowie miał zamęt i nie mógł skupić wzroku. Rozłożył mapę i wyjął z saszetki małą latarkę. W wąskim promieniu światła zobaczył, że szpital leży na północ najwyżej półtora kilometra od miejsca, w którym się znajdował.

Złożył mapę i wetknął ją do kieszeni. Zaczerpnął głęboko powietrza, a potem przebiegł truchtem jakieś osiemset metrów, zanim skutki zażycia valium kazały mu szukać miejsca na odpoczynek. Popatrzył w czarną noc i zobaczył światła zbliżającego się samochodu. Oślepiły go, gdy padał na ziemię. Samochód się nie zatrzymał. Raz jechał po jednej stronie drogi, raz po drugiej, jakby kierowca był pijany. W ostatniej sekundzie Jason rzucił się na pobocze.


* * *

Roland Parker czuł się jak nowo narodzony. Z jego szerokich barków zdjęto ogromny ciężar. Poprzedniej nocy po raz pierwszy od lat udało mu się zasnąć bez pomocy sześciopaku.

Wyznanie prawdy Blake’owi i Adamowi przyniosło mu ogromną ulgę. A teraz, gdy Johnowi Worthingtonowi być może groziło niebezpieczeństwo, dobry Bóg dał mu kolejną okazję do odpokutowania win w oczach dwóch mężczyzn, którzy zawsze mieli niezbyt pochlebne zdanie o jego umiejętnościach. Nie bez podstaw.

Rozmawiali do późna. Poprzednie podejrzenia Parkera, dotyczące przebiegu wydarzeń, które rozegrały się dziesięć lat temu, nabrały mocy.

Zawsze przypuszczał, że Eve Worthington i Robert Bentley byli zamieszani w tę sprawę. Teraz rozumiał, dlaczego Robert był tam, kiedy umarł Ronald. Najwyraźniej Eve do niego zadzwoniła.

Zanim przyjechał, Casey zaszyła się w kącie korytarza jak przestraszone zwierzątko. Nie miała już wtedy władzy nad swoim umysłem, potworność tego, co zrobiła, przekraczała wytrzymałość młodej dziewczyny.

Przejrzał szereg samoprzylepnych karteczek na swoim biurku.

Vera zostawiła wiadomość, że przeszukały z Marianne strych, a jednak nie znalazły raportu, który włożył do teczki przed laty.

Parker go nie potrzebował. Od dziesięciu lat trzymał oryginał w bezpiecznym miejscu. Aż do wczoraj nie powiedział nikomu o jego istnieniu. Teraz Blake i Adam mieli po kopii. Na wszelki wypadek.

Nie zdawał sobie sprawy, co zaniepokoiło go tak bardzo tamtego wieczoru, dopóki nie wrócił do domu przy Back Bay, żeby jeszcze raz obejrzeć miejsce popełnienia przestępstwa. Czas, zbyt liczni ciekawscy oraz pracownicy firmy przeprowadzającej Eve usunęli większość dowodów, ale najbardziej obciążająca rzecz ze wszystkich została na miejscu. Leży tam sobie i drwi ze mnie, pomyślał Parker, pyta, czy odważę się wykryć sprawcę. Zaplamiony krwią materac. Rozbryzgi krwi z jakiegoś powodu nadal nie dawały mu spokoju. Parker wiedział, że będzie musiał rozważyć możliwość wznowienia sprawy. Telefon późno w nocy do Waltera Wattsa w Atlancie, szefa Wydziału Analizy Przestępstw GBI, puścił machinę w ruch. Parker z wielką niechęcią poprosił o pomoc z zewnątrz, bo sądził, że przez to wydaje się nieudolny, ale to nie był czas na unoszenie się dumą. Dalsze życie pewnego mężczyzny i zdrowie psychiczne młodej kobiety zależały od jego posunięć. Czekając na wiadomości od starego kumpla, przypominał sobie scenę w sypialni Casey zaraz po tym, jak zwymiotował.


Kiedy Robert Bentley podał mu chusteczkę, żeby otarł twarz, Parker popatrzył znów na nieżywe ciało na łóżku i spróbował pomyśleć. Pamiętaj, że jesteś stróżem prawa, przestrzegaj procedury, powiedział sobie w duchu.

– Panie Bentley, będę musiał zadać panu kilka pytań – rzekł Parker drżącym głosem. Wyjął mały czarny notes z kieszeni na piersi i otworzył go szybko na nowej stronie.

Bentłey chodził po zakrwawionej sypialni, potem zatrzymał się koło Eve, która zdołała otrząsnąć się z szoku.

– No, no, Rolandzie. Widzisz, co się tutaj stało. Z pewnością nie wymaga to wyjaśnień.

– Ja nie… proszę pana, żeby pan to wyjaśnił, panie Bentley. Muszę wiedzieć, co pan tutaj robił. Czy coś pan widział? – Boże, to nie było łatwe. Żałował, że nie zatrudnił się w wytwórni dywanów w Ellajay.

Bentley wyprowadził Eve z pokoju i wrócił po paru sekundach.

– No więc, synu, myślę, że obaj wiemy, co się tutaj stało. Wyjaśnię ci to, żebyś miał pełny obraz sytuacji.

– Uhm, proszę pana, czy moglibyśmy zejść na dół? – Parker nie mógł zostać ani minutę dłużej w tym zabryzganym krwią pokoju, bo znów puściłby pawia.

– Jasne, synu, cokolwiek zechcesz.

Siedząc w saloniku od frontu, Roland poszukał wzrokiem Eve, ale nie było jej.

Bentley usiadł na kanapie; Parker zajął miejsce obok niego.

– Pani Eve zadzwoniła do mnie. Powiedziała, że zdarzyło się coś strasznego, i zapytała, czy mógłbym przyjechać. Cóż, oczywiście – powiedziałem jej. Wiesz, była całkiem sama i w ogóle, uważałem to za mój obowiązek. – Bentłey zapalił pall malla i wydmuchał kłąb dymu przez nozdrza.

– Czy pani Bentley spodobało się, że został pan wezwany w środku nocy, i to przez niezamężną kobietę? – Parker z wielką niechęcią powiedział to głośno, ale wiedział, że musi. Procedura i w ogóle.

– Cóż, mój Boże, synu, Norma rozumie takie rzeczy. Przyjechałaby ze mną, ale nie chciałem, żeby włóczyła się po nocy. – Bentley znów głęboko zaciągnął się papierosem i podszedł do frontowych drzwi.

Parker podążył za nim i zastanawiał się krótko, dlaczego pani Eve najpierw zadzwoniła do Bentleya, a dopiero potem do niego.

Trawnik przed domem zapełniali okoliczni mieszkańcy. Vera, jego dyspozytorka, stała tam ze swoją siostrą Córą, która próbowała rozpędzić tłumek, mówiąc ludziom, żeby poszli do domu. Parker pokręcił głową i poprowadził Bentleya z powrotem w stronę kanapy, zamykając za sobą drzwi.

Pomyślał, że może najlepiej będzie, jeśli zadzwoni do Grady’ego, i zapytał Bentleya, czy wie, gdzie jest telefon.

– Do kogo chcesz zadzwonić, szeryfie? Do Samotnego Jeźdźca? To twoje miasto, to ty masz chronić praworządnych obywateli Sweetwater. Nie tylko przed ziem, ale też przed domysłami.

– O czym pan mówi?

– Tyłka pomysł. Pani Eve. Czy nie jest zaręczona z Johnem Worthingtonem? Z tym Johnem Worthingtonem? – zapytał Bentley.

– Chyba słyszałem o tym na mieście raz czy dwa. Ale co to ma wspólnego ze sprawą?

– Wszystko. Wiesz, jak jej rodzina cierpiała po tym, jak Buzz zginął w tym cholernym wypadku samochodowym. Los nigdy się nie uśmiechnął do tej biednej kobiety. A teraz pan John Worthington, prominentny dżentelmen, wybitny biznesmen, chce się z nią ożenić. – Bentley wydawał się zazdrosny.

– Nie rozumiem, panie Bentley. Rozumiem natomiast to, że mam martwe ciało na górze, coraz zimniejsze z każdą minutą, a także młodą dziewczynę i jej matkę, które doznały szoku. Pozycja społeczna pani Eve jest najmniejszym z moich zmartwień.

– A więc posłuchaj. Młoda dziewczyna zabija swojego przyrodniego brata po tym, jak, zauważ, zgwałcił ją. Wielokrotnie. Wiem to, szeryfie, jej mama wie i jestem pewien, że ty wiesz. Ta młoda dziewczyna tylko wyświadczyła tam na górze przysługę jakiejś innej niewinnej dziewczynie. Porządkowi społecznemu również. Pytasz, co pan John Worthington ma z tym wspólnego. – Przerwał na wystarczająco długi czas, by móc sięgnąć do kieszeni nieskazitelnie białej koszuli po następnego papierosa.

– Proszę mówić dalej – ponaglił go Parker.

– Gdyby zechciał, mógłby przecież zrobić z tej sprawy ważny temat we wszystkich gazetach na Południu i także w telewizji. Na pewno przy jego wpływach mógłby nawet wystąpić w „Today”.

– Jakie to ma znaczenie? – zapytał Parker.

– Znaczy to, synu, że sprowadziłby ci na kark wszystkie instytucje strzegące prawa po tej stronie Linii Masona-Dbcona. Byłbyś poza nawiasem jak bałwan w Boże Narodzenie na Alasce.

– Bentley, czemu nie powie pan otwarcie, czego chce. Nie jestem w nastroju do gierek. Jak powiedziałem, mam tam na górze ciało. – Wskazał ruchem głowy schody.

– Próbuję tylko chronić panie, to wszystko, ł ciebie.

– Więc niech pan mówi szybko, bo muszę wezwać doktora Huntera, żeby obejrzał denata, ponieważ pełni obowiązki koronera. – Ręce Parkera drżały. Do diabła, może Bentley coś wiedział.

Ale ciekawiło go, dlaczego ten mężczyzna tak się tym interesuje. Czy on i pani Eve…? Nie, była zaręczona.

– Właściwie to mamy tutaj oczywisty przypadek obrony własnej. Casey wbiła nóż do papieru w gardło swojego przyrodniego brata, bo ten ją zgwałcił. Pani Eve mówi, że wcześniej pobili się w budce na narzędzia. Casey zaatakowała go kołkiem ogrodowym. Najwyraźniej dopadł ją w jej pokoju. To proste, synu, naprawdę. Musisz tylko wypełnić potrzebne papiery i pozostawić to za sobą. Wtedy pani Edwards i jej córka będą mogły żyć sobie dalej.

Parker pomyślał nad tym. Bentley mówił sensownie. Ronnie był małym złym sukinsynem.

– A co z dziewczyną? Widziałem ją na górze. Może jestem tyłka wiejskim szeryfem, ale rozpoznaję szok, kiedy go widzę, i ta dziewczyna zdecydowanie jest w szoku.

– O tym też pomyślałem. – Bentley podniósł głos pod wpływem emocji.

Parkera ciekawiło, czy jest coś, o czym tamten nie pomyślał.

– Jako dyrektor szpitala jestem uprawniony do przyjęcia dziewczyny. Jeden z naszych etatowych psychiatrów oceni jej stan. Mogłaby pozostać tam pod opieką w komfortowych warunkach tak długo, jak okazałoby się to konieczne. Za darmo.

– No, nie wiem, panie Bentley. Czy to nie jest łamanie prawa czy coś takiego?

– Oczywiście, że nie. Jak powiedziałem, oddalibyśmy, ty byś oddał temu wspaniałemu stanowi Georgia ogromną przysługę, nie mówiąc już o pieniądzach, które mogłyby dzięki tobie zostać w kieszeniach podatników. Właściwie, Parker, mógłbyś zostać prawdziwym bohaterem. Jestem pewien, że po dojściu do siebie Casey uważałaby, że ma wobec ciebie dług wdzięczności. Jeśli wiesz, o czym mówię. – Bentley zaśmiał się.

– Boże, jak może się pan śmiać w takiej sytuacji? Nie wiem. To nie jest prawidłowe. – Parker chodził po pokoju, pocąc się pod pachami.

– A więc zadam ci takie pytanie, synu: Czy byłoby prawidłowe wysłanie biednej Casey do Zakładu Karnego dla Kobiet Stanu Georgia? Słyszałem, że te kobiety są gorsze od niektórych z najbardziej zatwardziałych kryminalistów. Prawdopodobnie robiłyby tej młodej dziewczynie o wiele gorsze rzeczy niż to, co kiedykolwiek zrobił ten szalony Ronnie. Po prostu bardzo bym nie chciał, żeby ta dziewczyna trafiła do więzienia, to wszystko. – Bentley wstał, wcisnął ręce do kieszeni i poszedł do kuchni, gdzie czekała Eve.

Parker pomyślał o wszystkim, co tamten powiedział, i uznał, że Bentley ma rację. Casey nie zasługiwała na to, żeby trafić do więzienia za zabicie Ronniego.

Poszedł do kuchni, szukając Bentleya.

– Od czego mam zacząć? – zapytał niepewnie Parker słabym głosem.

Oczy Roberta Bentleya zaświeciły się, przywodząc Parkerowi na myśl zły błysk oczu wilka.

Bentley powiedział coś szeptem do Eve, zanim wyszedł z kuchni. Parker obserwował go. Coś w tym facecie sprawiało, że skóra mu cierpła, ale o tym postanowił pomyśleć później. Teraz potrzebował jego pomocy, żeby Casey nie trafiła do więzienia, a pani Eve nie umarła z powodu szoku.

– Posłuchaj mnie, synu. – Bentley wyjął paczkę papierosów z kieszeni, stwierdził, że jest pusta, i rzucił pogniecione opakowanie na stolik do kawy, zanim się odezwał.

Parker piekielnie pragnął, żeby ten mężczyzna przestał zwracać się do niego „synu”. Facet nie był jeszcze w takim wieku, żeby być jego ojcem.

– Napisz raport. Zacznij od tego, że Vera odebrała telefon od pani Eve, która histeryzowała. Nie zapomnij tego tam umieścić. Napisz, co zrobiłeś. Poszedłeś na górę, zobaczyłeś Casey z nożem do papieru, miała na sobie to zakrwawione ubranie. Umieść tam też zeznanie Casey, że Ronnie ją zgwałcił i chciał ją zabić. To ważne, synu, zanotuj to tam. Tak na wszelki wypadek.

Parker przestał pisać i popatrzył na Bentleya.

– Na wypadek czego?

– Czegokolwiek. To musi wyglądać na obronę własną.

– Przecież powiedział pan, że to była obrona własna. Czy to nie dlatego piszę ten fałszywy raport? Aby uchronić panie przed… myślę, że użył pan słowa „domysły”.

– Raport nie jest fałszywy, synu. Przecież widzisz sam, że dziewczyna została zgwałcona. Najwyraźniej jej psychika tego nie wytrzymała. Eve powiedziała mi coś, kiedy przyjechałem. To także włącz do swojego raportu. Powiedziała, że coś jej mówi, że nie pierwszy raz spotkało to Casey.

– Dobry Boże, panie Bentley! Czemu, do diabła, tego nie zgłosiła? Czemu ten sukinsyn nadal jest w tym domu?! – krzyknął Parker.

– Ciii, przestraszy pan te biedne kobiety jeszcze bardziej.

– Przepraszam. Jeśli jej matka myślała, że ktoś ją krzywdzi, to nie mogę zrozumieć, dlaczego, do diabła, nie zrobiła czegoś w tej sprawie?

– Nie powiedziała, że wie to na pewno, Parker. Myślę, że nie jest w tej chwili przy zdrowych zmysłach. Jestem pewien, że nic takiego wcześniej dziewczyny nie spotkało. Zapomnij o tym, nie umieszczaj tego w swoim raporcie. Jej matka by na to nie pozwoliła, to musi być wyobraźnia Eve. Wiesz, szok i tak dalej.

– Muszę zabrać stąd… ciało. Wezwę doktora Huntera.

Bentley chwycił go za rękaw, gdy wstał, żeby pójść do kuchni i zatelefonować.

– Nie rób tego! – zażądał Robert. – On jest osobą, której najmniej tu potrzebujemy.

– Jest koronerem do przyszłego miesiąca. Muszę do niego zadzwonić. – Parker popatrzył na rękę Bentłeya na swoim rękawie i ją zepchnął.

– W porządku, ale posłuchaj. Cokolwiek zrobisz, nie dzwoń do niego, dopóki ciało nie będzie… nie będzie w worku. Doktor Hunter robi się za stary na takie rzeczy. Nie chciałbym, żeby dostał ataku serca. Wiesz, kiedy by zobaczył, co jest na górze.

Parker zgodził się. Nie chciał być sprawcą śmierci starego doktora. Sam ledwie mógł znieść ten widok, a przecież powinien być odporny.

Słusznie.

– A więc zróbmy to. – Parker zaczerpnął powietrza, przygotowując się psychicznie na widok na górze. Przypomniał sobie, jak czytał o zamordowaniu Sharon Tate i jej gości, o całej tej krwi, i zastanawiał się, czy tamta scena sprzed lat była równie makabryczna. Sypialnia Casey wyglądała jak rzeźnia.

– Ty pracuj nad raportem, a ja w tym czasie… – Złe, gniewne spojrzenie Bentleya powędrowało w górę ku sufitowi -…go przygotuję.

Parker skinął głową, czując mdłości. Właśnie zlekceważył wszystko, czego się nauczył. Mógł trafić do więzienia za zmienianie wyglądu miejsca popełnienia przestępstwa. Potem przypomniał sobie o Casey. Biedna dziewczyna nie wydała żadnego dźwięku w ciągu ostatnich piętnastu minut. Rzucił notes na stół i wszedł po schodach. Nadal tkwiła skulona w kącie, tylko że teraz trzęsła się niepohamowanie. Parker zdjął wiatrówkę i okrył nią jej chude ramiona. Poczuł nagłe zadowolenie. Ten sukinsyn zasłużył na to, co go spotkało.

– Casey – szepnął. Nic. Jej oczy były szkliste i ogromne. Popatrzyła na niego i Parker zorientował się, że ona go nie widzi. – No chodź, skarbie, zabiorę cię stąd. – Pomógł Casey wstać, otoczył ją ramionami, żeby miała się na czym wspierać, i zeszli po schodach. Zatrzymała się, kiedy dotarli do podestu.

Wiedząc, że nie pora ją przesłuchiwać, poprawił obszerną wiatrówkę na jej ramionach i wyprowadził dziewczynę frontowymi drzwiami, Buddy Barrenton ze „Sweetwater Sentineł” przywitał ich błyskiem flesza swojego aparatu.

– Niech wszyscy się cofną. Buddy, zabierz stąd ten aparat!

Parker wziął Casey na ręce i zaniósł ją do radiowozu, nie przejmując się tym, że połowa Sweetwater na niego patrzy. Nie chciał zamknąć jej na tylnym siedzeniu jak zwierzęcia w klatce. Otworzył przednie drzwi samochodu i delikatnie usadowił ją na miejscu pasażera.

– Vero! Jedź do więzienia. Natychmiast! – krzyknął przez ramię.


Zostawił tego sukinsyna Bentleya, żeby posprzątał bałagan. Teraz wiedział, że po jego odjeździe Bentley wezwał dwóch sanitariuszy i że przyjechali oni karetką udostępnioną przez szpital. Zabrali zwłoki Ronniego do zakładu pogrzebowego. Nigdy już nie rozmawiali o tamtym dniu. Przez kilka tygodni opowiadał wszystkim swoim przełożonym wersję, którą uzgodnił z Bentleyem. Po pewnym czasie pytania się skończyły, ale podejrzenia pozostały.

Teraz z pomocą Waltera Wattsa i dwóch lekarzy Parker miał narobić zamieszania. Wiedział, że wkrótce rozpęta się piekło.

Загрузка...