25

Casey nerwowo krążyła po pokoju. Żałowała, że nie mogła zostać na dole z Julie i Florą, ale Julie musiała wracać do domu, a Flora chciała iść wcześniej spać.

Blask szkarłatnych cyfr na budziku przy łóżku przyciągnął jej wzrok. Była dokładnie dwudziesta druga. Blake obiecał, że przyjedzie po spotkaniu z Adamem. Serce zabiło jej mocno na myśl o ich planowanej przechadzce.

Usiadła na łóżku i próbowała się odprężyć, ale nie mogła. Odczuwała niepokój, jakby coś miało się wkrótce zdarzyć – coś, na co nie miała wpływu. Była ciekawa, czy jej ojczym już umarł. Zrobiła, co mogła, żeby odsunąć tę myśl.

Matka pozostawała dla niej zagadką. Potraktowała Florę w szokujący sposób. Kiedy Casey próbowała przeprosić Florę, ta nie chciała jej słuchać; kiedyś powiedziała, że powinno się pamiętać o tym, że mama jest chora. Co rodziło cały następny szereg pytań. Jeśli jej matka była chora, to jak mogła kierować Worthington Enterprises? Co Flora rozumiała przez słowo „chora”?

A Ronnie? Teraz pamiętała go aż za wyraźnie. Próbowała nie dopuścić do siebie wspomnień, ale bezskutecznie. Przesuwały się szybko, jak klatki taśmy filmowej, i były tak bardzo żywe i tak bardzo prawdziwe… znów, teraz…


Wyjedzie po szkole albo może po wizycie u doktora. Jeśli to się nie uda, wyjedzie po zmroku, kiedy wszyscy będą spali. Zamierzała pojechać do Atlanty. Miała rozkład jazdy autobusów w górnej szufladzie. Znajdzie pracę, może jako kelnerka albo kasjerka w Walmarcie. Kiedy zaoszczędzi dość pieniędzy, pójdzie do college’u. Będzie na siebie uważać i nigdy już nie będzie musiała się obawiać, że zostanie skrzywdzona.

Próbowała powiedzieć o Ronniem, ale matka była zawsze zajęta i nie chciała słuchać. Nigdy nie miała dla niej czasu. Albo jechała do domu pana Worthingtona, albo gdzieś z tym padalcem panem Bentleyem. Nie rozumiała, jak matka może znosić tego człowieka ani dlaczego są przyjaciółmi. Był tak samo szalony jak pacjenci w domu wariatów, w którym pracował.

Pomyślała o „tej drugiej sprawie”, jak teraz to nazywała. Tym też się zajmie. Nikt się nigdy nie dowie. Doktor Hunter jej pomoże. Bez względu na wszystko pójdzie na umówioną wizytę.

Będzie jej brakować Flory, ale może przecież do niej pisać listy i kiedy znajdzie już mieszkanie i się zadomowi, Flora mogłaby ją odwiedzić. Czasami wydawało jej się, że Flora wie, co się dzieje w tym domu, szczególnie po upokarzającej wizycie w gabinecie doktora Huntera, kiedy ona, Casey, miała dziewięć łat.

To był pierwszy raz. Boże, chciała umrzeć! Matka była na jednej ze swoich „randek”. Ona leżała na łóżku, czytając książkę swojej ulubionej autorki, Carolyn Keene. Było gorąco i zdjęła spodnie. Miała na sobie tylko swoje nowe różowe majteczki z napisem „Piątek” i zbyt duży podkoszulek z wyblakłym wizerunkiem Elvisa, prezent od Flory.

Kiedy zatrzymał się przed jej pokojem, na początku nie zwracała na niego uwagi. Po kilku minutach odłożyła książkę i usiadła na łóżku.

– Wiem, że tam jesteś i mnie szpiegujesz, Ronnie. Zostaw mnie w spokoju, słyszysz?! – krzyknęła w stronę drzwi, wiedząc, że brat czai się tuż za nimi.

Zaśmiał się.

– Nie, Panno Nos w Książce, nie słyszę cię. – Zaśmiał się znów, ale tym razem otworzył drzwi i zajrzał do jej pokoju.

– Wyjdź stąd, Ron! – powiedziała. Nie rozumiała, dlaczego ktoś w jego wieku nie włóczy się z chłopakami na dworze. Był zbyt dziwaczny i budził w niej niepokój. W przeciwieństwie do mamy nigdy nie polubiła swojego przyrodniego brata.

– No, co za widok. – Spojrzenie jego paciorkowatych oczu przesunęło się po niej i Casey żałowała, że zdjęła dżinsy. Podwinęła nogi, ciesząc się, że obszerny podkoszulek zakrywa jej pupę i uda.

Nadal się w nią wpatrywał, jego oczy były szkliste. Nagle się przestraszyła. Ronnie wyglądał inaczej niż zwykle i dziwnie oddychał. Podszedł do łóżka i popatrzył na nią z góry. Powoli przysuwając się do ściany, miała chęć zawołać mamę, ale przypomniała sobie, że nie ma jej w domu.

– O co chodzi? Nie podoba ci się to, że Ronnie jest w twoim pokoju? – Usiadł obok niej na łóżku.

Po raz pierwszy w ciągu swoich dziewięciu lat życia Casey doświadczyła prawdziwego, niekłamanego strachu.

– Wyjdź, Ronnie, bo powiem mamie, kiedy wróci.

– Myślisz, że mamę coś to obchodzi, mała Casey? No więc, do diabła, nie. Wiesz, co twoja mama teraz robi? – Ronnie nachylił się, jego twarz znalazła się tuż przed nią. Jego oddech miał zapach cebuli i wstrzymała powietrze w płucach, żeby się nie udusić.

– Twoja mama właśnie jest pieprzona przez pana Bentleya. – Ronnie odchylił głowę i się zaśmiał. – Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest, mała Casey? – Wstał i rozpiął pasek.

Gorące łzy potoczyły się po jej twarzy. Zacisnęła powieki i modliła się, żeby zniknął, modliła się, żeby Ronnie wyszedł z jej pokoju i dał jej spokój, modliła się, żeby mama wróciła do domu i odesłała Ronniego do tych łudzi, którzy kiedyś go nie chcieli.

Odgłos rozpinanego rozporka sprawił, że serce zaczęło jej łomotać. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że cichy, głuchy odgłos spowodowały jego rzucone na podłogę spodnie. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, że on leży obok niej. Nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, co zaraz zrobi, kiedy złapał gumkę jej nowych „piątkowych” majteczek. I nie musiała zajrzeć ukradkiem do numerów miesięcznika „True Story” mamy, żeby wiedzieć, co Ronnie robi swoim ptaszkiem.

Jezu Chryste! Minęło tyle lat, a nigdy nie powiedziała nikomu o tamtym dniu. A teraz, dziewięć lat później, nareszcie miało się to skończyć. Dziś wieczorem. Koniec z chowaniem się w szafach, koniec z nocami, kiedy nie spała, tylko czekała z przerażeniem, czy znowu przyjdzie do jej pokoju.

Nigdy więcej.

Usłyszała, jak wchodzi mama, prawdopodobnie po kolejnej randce z panem Worthingtonem. Nie, było za wcześnie. Mama zabrała ją tam raz i kazała jej czekać przed ogromną rezydencją, aż skończy rozmawiać z panem Worthingtonem. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego nie pozwolono jej wejść. Sądziła, że to nie pan Worthington nie życzył sobie jej obecności, ale jej matka. A zresztą kogo to teraz obchodziło. Jutro wyjeżdża.

Na dole rozległy się głosy i uchyliła drzwi, żeby móc słyszeć rozmowę.

– Jesteś tylko kurwą, Eve. Wiem, o co ci chodzi. I to się nie stanie. Nie zostawisz mnie tutaj, żebym opiekował się tą dziwką na górze. Nie, Pani Zarozumiała, to się nie stanie – skrzeczał Ronnie.

– Czemu się po prostu nie zamkniesz?! Przede wszystkim jesteś za stary, żeby tu mieszkać. Musiałam prawie błagać Johna, żeby dał ci pracę w papierni. Słyszałam, że dziś ją rzuciłeś. Dlaczego, Ronaldzie? Czego jeszcze chcesz ode mnie?

Podły śmiech Ronniego powędrował na górę po schodach.

– Wiesz, czego chcę. Chcę tego, co dajesz Bentleyowi i Worthingtonowi.

Casey usłyszała łomot, jakby coś upadło na podłogę.

– Słuchaj – głos jej matki był śmiertelnie spokojny – wiem, co robiłeś przez te wszystkie lata i co dalej robisz. Nie myśl ani przez chwilę, że nie wiem.

Nagle serce Casey skoczyło w piersi tak mocno, że myślała, że ją rozerwie.

Jej matka wiedziała! I niczego nie zrobiła! Casey uchyliła drzwi szerzej.

– Taak, stara kobieto. Wiem, że wiedziałaś o mnie i małej Casey. I myślę, że kiedy leżałaś w tym swoim łóżku, lubiłaś nas słuchać. – Ronnie znów się zaśmiał.

Jest obłąkany, pomyślała Casey. I może matka też. Następne słowa Ronniego sprawiły, że gwałtownie usiadła na łóżku. Słuchała.

– Wiesz, że była dziś u doktora Huntera?

– Kto ci to powiedział? – zapytała jej matka.

– Nikt mi nie musiał mówić. Poszedłem za nią. Do diabła, siedziałem przy samym gabinecie tego tępego doktora na najwyższym schodku i słuchałem. Twoja córka jest w ciąży, to pewne. Zastanawiałem się, czy nie pobiec do Łabędziego Domu, zanim mnie dźgnęła. Pomyślałem, że drogi John może chciałby wiedzieć, z jakiego rodzaju kobietą się ożeni. – Kolejny wybuch histerycznego śmiechu jej chorego umysłowo brata.

– Nie odważyłbyś się! – krzyknęła matka.

– Och, tak, odważyłbym się. Tak, odważyłbym się. Właściwie myślę, że wybiorę się tam później. Może jutro rano. Po tym, jak ja i Casey, cóż, wiesz, dziś wieczorem. – Casey usłyszała trzask tylnych drzwi i zaczerpnęła głęboko tchu, mając nadzieję, że uspokoi swoje walące tętno.

To nie mogło być prawdą. Matka w żadnym razie nie pozwoliłaby, żeby Ronniemu uszło płazem to, co robił. Była pewna, że blefował. Musiał blefować, bo jeśli tak nie było, oznaczało to rzeczy zbyt straszne, by o nich myśleć.


* * *

Drżały jej ręce. Łzy gniewu spływały po twarzy. To nie był sen. To wydarzyło się naprawdę.

Uzyskała odpowiedzi na tak wiele pytań w ciągu paru minut.

Wspomnienie o Ronniem wywołało u niej mdłości. Pobiegła do łazienki i tak długo wymiotowała, aż myślała, że umrze. Stanęła przed tym samym lustrem, które zaledwie kilka dni wcześniej ukazywało kobietę tak inną, że ją to przerażało. Wtedy nie miała pojęcia o cierpieniach, które zadał jej brat. Cieszyła się na odnowienie więzi z matką. Teraz jednak sama myśl o przebywaniu z nią w jednym pomieszczeniu sprawiła, że znów chciało jej się wymiotować.

Wszystkie te lata, kiedy Ronnie przychodził do jej pokoju! Matka wiedziała o tym! Jaką kobietą była?

I tamten wieczór, ten, o którym myślała jako o swojej ostatniej podróży do piekła. Ten wieczór, kiedy Ronnie przyszedł do jej pokoju po raz ostatni.

Przenikliwy dzwonek telefonu sprawił, że drgnęła nerwowo. Sięgnęła po słuchawkę telefonu, który stał obok jej łóżka.

– Halo – wymamrotała.

– Casey?

– Och, Blake, dzięki Bogu to ty! Przypomniałam sobie… nie możesz sobie wyobrazić… – Nie potrafiła mówić dalej. Jak miała opowiedzieć Blake’owi o potwornościach, które przeszła?

– Właśnie przejeżdżam przez bramę. Zadzwoniłem, by cię poprosić, żebyś spotkała się ze mną w ogrodzie. Myślisz, że możesz to zrobić? – Uspokajający głos Blake’a dodał jej otuchy.

Odchrząknęła, zanim się odezwała:

– Jasne.

– Poczekaj, skarbie, będę tam za parę sekund.

Casey położyła słuchawkę na widełkach i poszła do łazienki, żeby umyć twarz i zęby.

Popędziła na dół, potem przez kuchnię i tylne drzwi na dwór. Ledwie usiadła na najniższym schodku, poczuła, że Blake bierze ją w ramiona.

– Co się stało? I dlaczego się trzęsiesz, Casey? Co się stało, skarbie? No, powiedz mi.

– Przypomniałam sobie. Tamten dzień. Tamten wieczór. – Casey zaszlochała.

– Ciii, w porządku. Nie musisz o tym mówić, jeśli nie chcesz. Po prostu się odpręż. – Wziął ją na kolana i kołysał, jakby była dzieckiem.

Minęło kilka minut, zanim poczuła się dość silna, by wysunąć się z pokrzepiającego uścisku Blake’a.

Popatrzyła w górę na pociemniałe niebo. Blade chmury wirowały jak mgła wokół księżyca, sprawiając, że niebo wyglądało tak, jakby poruszało się z dużą prędkością. Trochę tak jak jej życie. Świerszcze i ropuchy wyśpiewywały swoje chrapliwe melodie. Przypomniała sobie ich zgrzytliwe krzyki innego dnia i zadygotała, mimo że wilgoć przesycała powietrze i było gorąco.

– Pamiętam ten wieczór, kiedy Ronnie przyszedł do mojego pokoju. Kiedy umarł. I wszystkie inne noce też. I ciążę. Poronienie było szczęśliwym trafem. – Wstała i przeszła na skraj długiej drewnianej werandy, oddalając się od Blake’a. Teraz akurat potrzebowała przestrzeni.

– Casey…

– Wszystko w porządku. Radzę sobie z tym. Są takie sprawy, Blake… O Boże! Może nie przypomnę sobie więcej! Mam taki zamęt w głowie. Pamiętam to tak wyraźnie. Ale potem wszystko robi się czarne. Blake – przeczesała ręką włosy, chodząc tam i z powrotem po werandzie – za nic w świecie nie mogę sobie przypomnieć… że zabiłam Ronniego. Pewnie straciłam przytomność.

– To przeszłość, Casey. Adam i ja spotkaliśmy się z szeryfem dziś po południu, kiedy wyszedłem przed przyjęciem. Jest coś, o czym powinnaś wiedzieć. To może wyjaśnić, dlaczego nie możesz sobie przypomnieć, że zabiłaś swojego przyrodniego brata. – Głos Blake’a brzmiał prawie… złowieszczo.

Odwróciła się w jego stronę.

– Dlaczego? Co to takiego? Masz dziwny głos.

Przeniknęło ją przeczucie, że coś się zaraz zdarzy.

– Usiądź, Casey- nakazał Blake.

Posłuchała go.

– Szeryf Parker skontaktował się ze swoim przyjacielem z Wydziału Analizy Przestępstw GBI. Chce poznać opinię eksperta.

– Tak? Ale dlaczego? Lilah i wszyscy inni mówili, że tamtego wieczoru to on prowadził śledztwo. Dlaczego miałby teraz kwestionować własne ustalenia?

– Zawsze miał wątpliwości, czy właśnie to zdarzyło się tamtego wieczoru. Jeśli czujesz się na silach, zrelacjonuję ci, o czym szeryf opowiadał mnie i Adamowi przez sporą część ostatniego wieczoru i dzisiejszego popołudnia.

– Nie jestem pewna, czy w ogóle będę jeszcze kiedyś „czuć się na siłach” do czegokolwiek, ale chcę wiedzieć.

– Chodźmy na spacer, który ci wcześniej obiecałem.

Trzymając się za ręce, przechadzali się po pachnących ogrodach Łabędziego Domu. Kapryfolia, jaśminy z kwiatami otwierającymi się w nocy i róże rozsiewały wonie w wilgotnym powietrzu. Casey żałowała, że przypomniała sobie ten katastrofalny wieczór sprzed dziesięciu lat, ponieważ odzyskując pamięć, straciła matkę. Głos Blake’a brzęczał monotonnie i nie potrafiła skupić się na jego słowach.

– Casey? Czy słyszałaś cokolwiek z tego, co powiedziałem? – zapytał Blake.

– Nie.

– Powiedziałem, że szeryf Parker uważa, że jest coś podejrzanego w… plamach krwi na materacu. Teraz, gdy rozmawiamy, jego przyjaciel z Wydziału Analiz jedzie tu z Atlanty, żeby zbadać szczegółowo te rozbryzgi.

– Co to znaczy?

– Znaczy to, że są pewne wątpliwości dotyczące zgodności relacji twojej matki i Roberta Bentleya o tym, co się stało tamtego wieczoru. Na tyle znaczące wątpliwości, że trzeba to sprawdzić. Jeśli Parker mówi prawdę, a nie mam powodu, żeby mu nie wierzyć, ktoś zamordował Ronniego, ale to nie byłaś ty.

Casey zatrzymała się na środku kamiennej ścieżki prowadzącej do fontanny, którą oglądała zaledwie kilka dni wcześniej. Cicha strużka wody odbijała się w jej uszach hukiem spadającego wodospadu.

– A więc… nie jestem… Och, Blake, czy wiesz, co to znaczy? Mój Boże! To jest… nie zabiłam go! – Nie potrafiła wyrazić słowami radości, którą czuła. Zawsze istniały te dokuczliwe wątpliwości. Teraz miała się dowiedzieć, czy były one uzasadnione. Potem euforia zniknęła tak nagle, jak się pojawiła. Jeśli nie ona odebrała życie Ronniemu, który przez dziewięć lat dręczył ją i gwałcił, znaczyło to, że morderca ciągle był na wolności. Zabójca, który nigdy nie zapłacił za swoją zbrodnię.

Doszli do skraju posiadłości, zatrzymawszy się raz po drodze, żeby się pocałować. Casey zaakceptowała rozwój jej związku z Blakiem. Pośród całego wzburzenia i dezorientacji, jakie czuła, jedyną rzeczą, która pozostawała tak klarowna i czysta jak woda płynąca z fontanny, było jej uczucie do tego cudownego, dobrego mężczyzny, który przez ostatnie dni wniósł światło i porywy szczęścia w jej ponure i przerażające życie.

Zawrócili w kierunku werandy, oboje zatopieni w myślach. Casey zobaczyła małą wozownię na skraju ogrodów i zapytała o nią Blake’a.

– Mieszka tam Hank. Jest tak, odkąd twoja matka go zatrudniła. To chyba było zaraz po ślubie jej i Johna.

– Nie lubię go. – Dotknęła trzech małych szwów na swojej skroni. – Szeryf Parker powiedział ci, że uderzyło mnie skrzydło okiennicy, które porwał wiatr podczas burzy, ale ja znam prawdę.

– O czym mówisz?

– Uderzył mnie człowiek. W chwili gdy położyłam rękę na drzwiach z siatką, żeby je otworzyć, usłyszałam hałas. Padało tak mocno, że ledwie można było coś złowić uchem, ale usłyszałam, jak ktoś podchodzi do mnie z tyłu. Zostałam uderzona i napastnik uciekł, ale zdążyłam się odwrócić i zobaczyć go w przelocie.

– Czy powiedziałaś o tym szeryfowi? Casey, jest duże prawdopodobieństwo, że morderca wciąż przebywa na wyspie. Może znowu zaatakować! – Chwycił ją i przyciągnął do siebie.

– To był on. – Wskazała ruchem głowy wozownię.

– Hank?

– Tak, Hank.

Blake puścił ją.

– Zabiję go, Casey. Przysięgam, że go zabiję!

Rzucił się w stronę wozowni, a ona przez chwilę wpatrywała się ze zdumieniem w jego oddalające się plecy, po czym pobiegła za nim, mając nadzieję, że powstrzyma go od zrobienia czegoś, czego oboje będą żałowali.

– Blake, nie! – krzyknęła.

Wyszedł zza małej wozowni, kręcąc głową.

– Sukinsyna nie ma!

– Blake, to nie ma znaczenia. Proszę, nie rób niczego, kiedy on wróci. Nie zniosłabym tego, gdyby coś ci się stało.

– Nie martw się, Casey, raczej nie zabiję tego drania. Zabrał wszystkie swoje rzeczy, cały majdan. Nie ma go od dawna.

– Co to znaczy?

– Myślę, że Hank chciał zniknąć, zanim przypomnisz sobie to, co właśnie mi powiedziałaś.

– Blake – niepokój przenikał każde jej słowo – czy to możliwe, że Hank miał coś wspólnego ze śmiercią Ronniego?

– Nie sądzę. Dowiemy się, jak tylko przyjedzie ten kumpel Parkera. Najprawdopodobniej szeryf będzie wtedy miał od razu dość dowodów, by dokonać aresztowania.

Jeśli tak będzie, miała ochotę dodać Casey.

– Ale dlaczego Hank miałby chcieć mnie skrzywdzić?

– Tylko zgaduję, ale moim zdaniem ktoś poprosił go czy raczej zapłacił mu, żeby cię uciszył. Myślę, że oboje wiemy, kto to jest.

– Zawsze chodzi o tę samą osobę, prawda?

– Wydaje się, że dni drogiego Bentleya jako wolnego człowieka są policzone.

Загрузка...