Rozdział 24


Na planie Sundbybergu Benny Skacke zaznaczył czarnym krzyżykiem osiem budek telefonicznych. Potem każdy krzyżyk obrysował kółkiem za pomocą cyrkla. Mimo że wszystkie budki były w śródmieściu i kilka kółek zachodziło na siebie, obszar, na jakim się znajdowały, miał przeszło kilometr kwadratowy. Gunvald Larsson nie robił sobie nadziei na jakikolwiek rezultat ani tym bardziej na sukces, kiedy posłał Skackego, żeby na ponadkilometrowej przestrzeni o gęstej zabudowie znalazł ślad mężczyzny, który wieczorem siódmego marca dzwonił do straży pożarnej. To, że zaalarmował straż, korzystając z jednej z tych ośmiu budek, było domniemaniem, nawet jeśli sporo za tym przemawiało. Gdyby potwierdziło się inne domniemanie, że ów mężczyzna mieszkał lub nadal mieszka w Sundbybergu, pozostawał problem jego odszukania. Wiedzieli tylko tyle, że mówił po szwedzku z obcym akcentem.

Skacke podjął się tego zadania z wielkim entuzjazmem i po pierwszych tygodniach opornej współpracy z tamtejszą policją zaczął działać sam. Miał przepytać wszystkich lokatorów mieszkających w pobliżu zaznaczonych budek telefonicznych, co nawet dla młodego mężczyzny o dobrze umięśnionych nogach było dość męczące. Ale Skacke nie dał za wygraną. Mimo że Gunvald Larsson i Martin Beck dawno przestali liczyć na cokolwiek i już nie byli zainteresowani, jak mu idzie, w każdej wolnej chwili jeździł do Sundbybergu i pukał do każdych drzwi. Wieczorami padał z nóg i walił się łóżko, zaniedbując treningi i studia prawnicze. Co gorsza, zaniedbał również Monicę.

Skacke poznał Monicę osiem miesięcy temu na zawodach pływackich, w których oboje brali udział. Od tamtej pory spotykali się coraz częściej. Chociaż nigdy nie rozmawiali o ślubie, wydawało się oczywiste, że razem zamieszkają, jak tylko znajdą w miarę przyzwoite lokum. Skacke wynajmował pokój, a dwudziestoletnia Monica, przyszła kinezyterapeutka, mieszkała z rodzicami.

Kiedy zadzwoniła szesnastego maja wieczorem i po raz siódmy w tym tygodniu bezskutecznie próbowała się z nim umówić, była, oględnie mówiąc, niezadowolona.

– Musisz odwalać całą robotę w tej pierońskiej policji? Czy nie ma tam innych policjantów?

Benny Skacke usłyszał to pytanie po raz pierwszy i pewnie nie ostatni. Jego przełożeni, zwłaszcza Martin Beck, często je słyszeli od swoich żon i dawno przestali się silić na odpowiedzi. Ale Skacke tego nie wiedział. Wiedział, że powierzono mu zadanie, które musi wykonać i wykona.

– Jasne, że są – odparł. – Obiecałem sobie, że znajdę gościa, który dzwonił z budki w Sundbybergu. Niestety, nie mogę się tylko tym zajmować. Jutro będę tam chodził po domach przez cały dzień. Chcę zacząć z samego rana, dlatego tej nocy muszę się wyspać. – Usłyszał, że Monica bierze oddech, żeby coś powiedzieć, więc czym prędzej dodał: – Nie gniewaj się, kochanie. Oczywiście, że chciałbym się z tobą spotkać, ale jeśli mam do czegoś dojść, muszę dać z siebie wszystko.

Monica zagroziła, że umówi się z Rullem, nauczycielem gimnastyki, i rzuciła słuchawkę. Skacke aż za dobrze znał tego obleśnego typka, który nie tylko świetnie wyglądał, ale był od niego lepszy prawie we wszystkich dyscyplinach sportu, nie wyłączając pływania. Właściwie Skacke mógłby się wykazać jedynie w piłce nożnej i często marzył o takim dniu, kiedy zwabi Rullego na boisko. Tak się zdenerwował na samą myśl o Monice z tym zadufanym w sobie pajacem, że musiał wypić na uspokojenie dwie szklanki mleka.

Potem, ledwie położył dłoń na słuchawce, żeby do niej zadzwonić, zadźwięczał telefon. Cud nad cudy Monica. Skruszona, prosiła o wybaczenie. Rozmawiali ponad godzinę i umówili się nazajutrz w Sundbybergu na późny lunch, po jej zajęciach w szkole.

W piątek rano Skacke pojechał do swojego ukochanego Sundbybergu, żeby kontynuować chodzenie po domach. Codziennie przekreślał na mapie zaliczone kwartały i odnotowywał lokatorów, których nie zastał. Z Urzędu Imigracyjnego dostał adresy obywateli spoza Skandynawii mieszkających w Sundbybergu. Wyruszył przed siódmą, żeby złapać tych, których nie zastał, zanim wyjdą do pracy.

O dziewiątej zredukował listę do połowy.

Potem udał się pieszo do osiedla, które postanowił zwizytować tego dnia. Wszedł do parku położonego na lekkiej pochyłości, zwieńczonej skupiskiem wieżowców na wzgórzu. Był to raczej kawałek dzikiej przyrody, którą, o dziwo, łaskawie oszczędzono i uwzględniono w planach budowlanych. Na obrzeżach ścieżki zieleniła się soczysta trwa, a nieco dalej, na zboczu, w nietkniętym ludzką ręką lasku zasłanym igliwiem, majaczyły pośród sosen szare, granitowe głazy i omszałe kamienie. Ścieżka, dzieło ludzkich stóp, wiła się między brzozami i dębami. Przez liście przesiewało się słoneczne światło, rzucając połyskliwe złote plamki na suchą udeptaną ziemię i korzenie drzew. Skacke zwolnił kroku. Przez krótką chwilę poczuł zapach sosnowych igieł i nagrzanej słońcem próchnicy. Kiedy znów wciągnął nosem powietrze, zalatywało spalinami i zjełczałym olejem do frytek z pobliskiego baru grillowego.

Pomyślał o Monice. Umówili się o trzeciej, cieszył się na to spotkanie. Rzadko nie widzieli się dłużej niż tydzień.

W pierwszym wieżowcu nie zastał tylko dwóch lokatorów. Inni nic nie wiedzieli o cudzoziemcu, który by tam mieszkał na początku marca, i nie słyszeli o telefonie do straży pożarnej. W drugim wieżowcu zastał dwóch cudzoziemców, Fina i Włocha. Fin fatalnie mówił po szwedzku i z pewnością nie z takim akcentem, o jakim wspomniała Doris Mårtensson. Włoch siódmego marca był w domu, w Mediolanie. Nieproszony, pokazał paszport i stemple. Czy znali jakichś obcokrajowców? Owszem, mnóstwo, i co z tego?

Hm, dobre pytanie.

Kiedy Skacke obszedł wszystkie domy na wzgórzu, było przed dwunastą. Zgłodniał. Udał się do baru w jednym z wieżowców, zamówił czekoladę i kanapkę z żółtym serem. W środku żywej duszy. Nie licząc kelnerki. Obsłużyła go, wróciła za ladę i znudzonym wzrokiem patrzyła przez szybę. Za szybą był duży plac, jeden z tych, jakie się widuje pośród bloków w większości przedmiejskich sypialni Sztokholmu i okolic. Najczęściej nosi nazwę piazza. Taki rozczulający wkład urbanistów w przydanie kamiennym pustyniom południowoeuropejskiego sznytu.

Drzwi się otworzyły, na progu stanął mężczyzna w haftowanej jedwabiem niebieskiej aksamitnej jarmułce, z nylonową siatką w dłoni. Wolno ruszył do lady, ukradkiem zerkając na Skackego spod groźnie ściągniętych brwi. Na widok kelnerki rozbłysły jego brązowe oczy, rozwarł ramiona i odezwał się ze śpiewnym, fińsko-szwedzkim akcentem:

– Ach, bosze moj, panienko, straszna u mnie dzisiaj krapula[13]. Jak się nazywa ten cudowny napój, który zwykle kupuję?

– Tom Collins – powiedziała dziewczyna.

– Tak. Muszę zaraz mieć osiem puszek, proszę panienki. Tylko zimne. Zimne jak tybetański wodospad.

Podał jej siatkę i zniknęła na zapleczu. Mężczyzna w jarmułce przeglądał zawartość portmonetki z zatroskaną miną. W głębi trzasnęły drzwi lodówki. Chwilę później kelnerka wróciła z siatką pełną puszek lemoniady.

– Chyba nie można dostać na kredyt? – spytał mężczyzna.

– Można, czemu nie. Pan przecież tutaj mieszka, więc… Można, czemu nie – powtórzyła jak zaczarowana.

Mężczyzna schował portmonetkę i wziął siatkę.

– Wspaniale. Może to wcale nie jest taki okropny dzień. – Podszedł do drzwi i się odwrócił. – Panienka chyba jest aniołem. W poniedziałek przyniosę pieniądze. Do zobaczenia!

Skacke odsunął filiżankę i wyjął mapę z wewnętrznej kieszeni. Zdążyła się zniszczyć i musiał podkleić ją taśmą. Przekreślił teren wokół placu vel piazzy, spojrzał na zegarek i pomyślał, że przed spotkaniem z Monicą powinien się uporać z budynkami po drugiej stronie zalesionego zbocza. W ten sposób zaliczy duży kawałek Sundbybergu, łącznie ze starszymi domami przy jednej z większych ulic u podnóża wzniesienia, które już obszedł. Budynki były nowoczesne i niższe od niedawno zwizytowanych.

Dwadzieścia po drugiej został mu tylko narożny blok. Tuż przed nim stała budka telefoniczna ze starą tabliczką z lokalnym numerem straży pożarnej.

W bramie jakiś facet pił piwo. Podetknął Skackemu butelkę pod nos i bełkotliwie zagadał. Po chwili Skacke zorientował się, że to Norweg i że świętuje siedemnastego maja[14]. Okazał legitymację i poinformował urzędowym tonem, że zabrania się spożywania napojów alkoholowych na ulicy. Mężczyzna wyraźnie się wystraszył.

– Ponieważ nie jest pan Szwedem, tym razem nie wyegzekwuję prawa – rzekł służbiście. – Proszę mi oddać butelkę i zmykać.

Skacke wylał resztę piwa do studzienki ściekowej, przeciął jezdnię i wyrzucił butelkę do kosza. Kiedy się odwrócił, Norweg posłał mu mętne spojrzenie i zniknął za rogiem.

Skacke wjechał windą na najwyższe piętro i zadzwonił do trojga drzwi. Nikt nie otworzył. Niezadowolony, wpisał nazwiska lokatorów na listę i zszedł piętro niżej.

Pierwsze drzwi uchyliła kobieta z włosami ufarbowanymi henną. Nosiła okulary w zielonej plastikowej oprawce. Miała siwe odrosty, wyglądała na sześćdziesiąt lat. Musiał powtórzyć dwa razy, co go sprowadza, zanim zrozumiała, o co mu chodzi.

– Naturalnie. Wynajmuję jeden pokój. To znaczy wynajmowałam. Mówi pan „cudzoziemiec”? Na początku marca? Chwileczkę… Wydaje mi się, że na początku marca miałam Francuza. Albo Araba. Nie pamiętam.

Skacke osłabł z wrażenia. Przewróciłby go byle podmuch wiatru.

– Araba? – powtórzył. – W jakim języku mówił?

– Po szwedzku. Oczywiście nie najlepiej, ale można go było zrozumieć.

– Czy mogłaby pani sobie przypomnieć, kiedy tutaj mieszkał?

Skacke nie spojrzał na tabliczkę, zanim zadzwonił do drzwi. Odsunął się i udając, że wyciera nos, przeczytał nazwisko: Borg.

W tym momencie kobieta otworzyła drzwi na oścież.

– Może pan wejdzie?

Skacke przestąpił próg i zamknął drzwi. Miedzianowłosa kobieta poszła przodem do pokoju i wskazała niebieską pluszową kanapę pod oknem. Skacke usiadł. Pani Borg wysunęła szufladę sekretarzyka i wyjęła księgę kasową w brunatnej okładce.

– Zaraz panu powiem, kiedy to było. – Kartkowała księgę. – Odnotowuję wszystkie płatności, ten mężczyzna był ostatni, więc powinnam bez trudu znaleźć… O, mam! Czwartego marca zapłacił z góry za cały tydzień, ale wyprowadził się wcześniej, po czterech dniach. Ósmego. Nie domagał się zwrotu pieniędzy za trzy dni. – Usiadła z księgą na krześle przy stole naprzeciwko kanapy. – Hm, dziwne. Dlaczego go szukacie? Czy zrobił coś złego?

– Szukamy osoby, która ewentualnie mogłaby nam pomóc w śledztwie. Jak on się nazywał?

– Alfonse Lasalle.

Ponieważ wymówiła „e” na końcu imienia i nazwiska, Skacke wyciągnął wniosek, że nie jest z francuskim za pan brat. Podobnie jak on.

– Jak to się stało, że właśnie jemu wynajęła pani pokój?

– Jak to się stało? Mówiłam już, że wynajmowałam jeden pokój. Dopóki mąż nie zachorował. Musiał być cały czas w domu, nie życzył sobie obcych ludzi, więc poprosiłam biuro wynajmu pokoi o wykreślenie nas z rejestru.

– Czyli korzystała pani z usług biura pośrednictwa. Co to za biuro?

– Svea. Mieści się na Sveavägen. Przysyłali nam lokatorów od sześćdziesiątego drugiego, kiedy się tutaj wprowadziliśmy.

Skacke wyjął notatnik i długopis. Kobieta patrzyła na niego, zaciekawiona.

– Jak wyglądał? – spytał, trzymając długopis w gotowości.

Kobieta przekrzywiła głowę i mrużąc oczy, spojrzała w sufit.

– Jak by to… Wyglądał na południowca. Ciemny, dość niski. Gęste czarne włosy, zachodzące nisko na czoło, długie na skroniach. Ciut wyższy ode mnie; ja mam metr sześćdziesiąt cztery. Duży nos, trochę zakrzywiony, i prościutkie czarne brwi. Brązowe oczy. Tęgawy, ale nie gruby.

– Ile mógł mieć lat?

– Wydaje mi się, że około trzydziestu pięciu, może czterdzieści. Trudno powiedzieć.

– Czy przypomina pani sobie coś jeszcze? Coś szczególnego?

Zastanawiała się przez chwilę i pokręciła głową.

– Nie, chyba nie. Nie mieszkał tu długo. Był uprzejmy, dobrze wychowany. Przystojny, schludny.

– A jak mówił?

– Z akcentem, jak cudzoziemcy. Dosyć zabawnie.

– Mogłaby pani dokładniej to opisać? Może coś utkwiło pani w pamięci?

– Bo ja wiem… Mówił „pyni” zamiast „pani” i „kafa”, kiedy chodziło mu o kawę. Upłynęło za dużo czasu, poza tym nie jestem dobra w naśladowaniu ludzi.

Skacke myślał nad kolejnym pytaniem. Przygryzł długopis i spojrzał na miedzianowłosą kobietę.

– Co on tu robił? Był turystą, pracował? Jak spędzał czas?

– Trudno powiedzieć. Miał mały bagaż, tylko jedną walizkę. Wychodził przed południem i wracał późnym wieczorem. Miał oczywiście swój klucz, więc nie zawsze wiedziałam, o której był z powrotem. Zachowywał się bardzo cicho, dyskretnie.

– Czy pani lokatorzy mogli korzystać z telefonu? Czy on gdzieś dzwonił?

– Raczej nie, to znaczy nie mogli, chyba że ktoś musiał. Ale Lasalle nigdzie nie telefonował.

– A nie mógł dzwonić bez pani wiedzy? Na przykład w nocy.

– W nocy na pewno nie. Mam gniazdko w przedpokoju i w sypialni i wieczorem zawsze przenoszę aparat do sypialni.

– Czy pamięta pani, o której wrócił siódmego marca? Czyli w przeddzień wyjazdu.

Pani Borg zdjęła nietwarzowe okulary, wytarła je o spódnicę i włożyła.

– W ostatni wieczór… Chyba go wtedy nie słyszałam. Zwykle kładę się o wpół do jedenastej… Nie, nie wiem, jak to było tamtej nocy.

– Proszę się zastanowić. Zadzwonię do pani. Może pani sobie coś przypomni.

– Oczywiście. Zastanowię się.

Skacke zapisał numer jej telefonu w czarnym notatniku.

– Pani Borg, wspomniała pani, że Lasalle był ostatnim lokatorem.

– Tak. Kilka dni po jego wyjeździe Josef zachorował. To znaczy mój mąż. Musiałam zrezygnować z wynajęcia pokoju następnemu chętnemu.

– Mógłbym obejrzeć ten pokój?

– Naturalnie.

Drzwi do pokoju znajdowały się w holu, na wprost drzwi wejściowych. W pomieszczeniu o powierzchni mniej więcej trzy metry na pięć było łóżko, szafka nocna, stół, dwa krzesła, fotel, małe biurko i duża staroświecka szafa z owalnymi lustrami.

– Tuż obok jest toaleta – poinformowała pani Borg. – Mąż i ja mamy łazienkę obok sypialni.

Skacke pokiwał głową i się rozejrzał. Bezosobowy pokój, jak w hotelu trzeciej kategorii. Na stole leżał kraciasty lniany obrus, na biurku poplamiona podkładka do pisania. Ściany zdobiły dwa oleodruki i wianuszek nieśmiertelników. Podłogę przykrywał wysłużony dywan. Narzuta i zasłonki wyblakły od częstego prania.

Skacke stanął przy oknie. Wychodziło na ulicę. Widział stąd budkę telefoniczną i kosz, do którego wrzucił butelkę po piwie. Zegar przed sklepem zegarmistrzowskim wskazywał dziesięć po trzeciej. Popatrzył na swój zegarek. Dziesięć po trzeciej.

Błyskawicznie pożegnał się z panią Borg i zbiegł po schodach, przeskakując po dwa stopnie. W bramie coś sobie przypomniał, wsiadł do windy i wjechał na czwarte piętro. Kobieta spojrzała na niego, zdziwiona.

Nie spodziewała się, że tak szybko wróci.

– Czy posprzątała pani po ostatnim lokatorze? – spytał, zdyszany.

Uniosła brwi.

– Czy posprzątałam? Oczywiście, że…

– Odkurzanie, pucowanie mebli i tak dalej.

– Zwykle robię gruntowne porządki tuż przed pojawieniem się następnego lokatora. Wcześniej to nie ma sensu, bo czasami pokój stoi pusty przez kilka dni albo tygodni. Zmieniam pościel, opróżniam popielniczki i wietrzę. Dlaczego pan o to pyta?

– Proszę niczego nie ruszać. Musimy sprawdzić ewentualne ślady, odciski palców itepe.

Obiecała, że nie wejdzie do pokoju. Skacke pożegnał się po raz drugi, zbiegł po schodach i puścił się pędem na spóźnione spotkanie z Monicą, zaprzątnięty jedną myślą: Czyżbym w końcu miał fart?

Kiedy dotarł do restauracji, w której Monica czekała na niego od dwudziestu pięciu minut, przyznał sobie awans i tylko krok dzielił go od nominacji na szefa policji.


Na Kungsholmsgatan Gunvald Larsson zarzucił go pytaniami:

– Jak był ubrany? – A dziesięć sekund później: – Płaszcz, jesionka, palto? Garnitur? Buty? Skarpetki? Koszula? Krawat? Pomada? Zęby? Palił? Jeśli tak, to co i ile? Jak wyglądała pościel, której używał? Spał w piżamie czy w męskiej koszuli nocnej? Czy rano pił kawę? – Pół minuty później: – Dlaczego bździągwa nie zameldowała go zgodnie z procedurą? Czy obejrzała jego paszport? Czy napędziłeś jej strachu?

Skacke obrzucił go zdołowanym spojrzeniem i ruszył do wyjścia.

– Chwila moment, Dracke – powstrzymał go Gunvald Larsson.

– Tak?

– Masz załatwić odciski palców na wczoraj!

Skacke wyszedł.

– Idiota! – burknął Gunvald Larsson do zamkniętych drzwi.

W pokoju w Sundbybergu zdjęto sporo odcisków palców. Po wykluczeniu tych, które zostawiła pani Borg i Skacke, zostały trzy, w tym jeden kciuka, znakomicie zachowany dzięki pomadzie do włosów.

We wtorek dwudziestego pierwszego maja kopię odcisku kciuka wysłano do Interpolu. Cóż innego im pozostało?

Загрузка...