Sandra spała. Oddech miała miarowy, twarz zaróżowioną, a na skroniach perliły się jej kropelki potu.
— Jest tu jej za gorąco — powiedział Dimow — bo przywykła do bardzo niskich temperatur.
— Jak długo będzie spać? — zapytał Pawłysz.
— Damy jej jeszcze dwie minuty. — Dimow odwrócił się w stronę nadajnika. — Niels, kuter jest już na miejscu?
— Tak, od dziesięciu minut. Na razie nie ma żadnych sygnałów.
— No, to rzeczywiście nie możemy czekać dłużej niż dwie minuty…
— Co się właściwie Sandrze stało? — zapytał Pawłysz, trzymając ręce w miednicy z zimną wodą, żeby złagodzić pieczenie, bo Pfluge w pośpiechu przygotował zbyt skoncentrowany roztwór bakteriobójczy.
— Włączył się układ bezpieczeństwa. Jeśli jej organizm pracuje na granicy możliwości i zachodzi niebezpieczeństwo utraty życia, wtedy wpada w stan pokrewny letargowi. Na razie możemy jedynie przypuszczać, że podwodnicy dostali się w strefę oddziaływania silnej fali sejsmicznej lub zostali zasypani, a Sandra jako jedyna z nich zdołała się uwolnić lub jako jedyna pozostała przy życiu… Ale została poważnie ranna. Ma złamane trzy żebra, rozległe stłuczenia i ranę pod kolanem, jak pan widział. To w sumie nic wielkiego, ale znacznie gorszy jest, zahamowany teraz, krwotok wewnętrzny, co przy podwójnym krwioobiegu stanowi istotne zagrożenie. Najwidoczniej płynęła do bazy, ale zabrakło jej sił i musiała wynurzyć się na powierzchnię Utonąć nie mogła, bo kiedy oddycha skrzelami, jej płuca działają jako pęcherz pławny. Jak tylko straciła przytomność, zapadła w letarg ze zmęczenia i ran, automatycznie wynurzyła się na powierzchnię oceanu…
— A czy w tym oceanie nie ma drapieżników?
— Takich, które mogłyby zagrażać Sandrze, chyba nie.
W każdym razie dotąd się z nimi nie zetknęliśmy. Ale proszę mi wierzyć, że z takim wypadkiem się nie liczyliśmy Nasi eksplorerzy nie powinni tracić przytomności ze zmęczenia i ran…
— Ale jak widać taki wypadek może się zdarzyć — powiedział Pawłysz.
— Niestety. No cóż, pora ją budzić. Nie będzie to dla Sandry najprzyjemniejsze, ale nie możemy tracić czasu. Nie wiemy przecież, co się stało z pozostałymi podwodnikami.
— To znaczy, że kiedy ją wydobywaliśmy z wody, Sandra oddychała skrzelami?
— Tak, ale kiedy podłączył pan tlen, organizm przestawił się na oddychanie płucne.
Sandra ocknęła się od razu. Bólu nie czuła.
— Dimow — powiedziała — chłopców zasypało… Mówiła z trudem, niezbyt przytomnie.
— Byliśmy w Błękitnej Grocie i zaczęło się trzęsienie ziemi… Albo lawina kamienna… Zawaliło nas w grocie… głęboko… Byłam osobno… Staś jest ranny… nie może wypłynąć… nawet jeśli zdołali wydostać się spod zawału… nawet… Eryk nie wie?
Pawłysz podał Dimowowi automatyczną strzykawkę. Dimow przyłożył ją do przedramienia Sandry i pobudzający płyn wszedł pod ciśnieniem pod skórę.
Oczy Sandry gorączkowo rozbłysły.
— Mnie też… Staś wyciągnął… i sam ugrzązł… Głupia sprawa… Kto by się mógł spodziewać…
— Możesz podać współrzędne?
— Tak, oczywiście… Po to płynęłam…
— Niedobrze — mruknął Dimow. — Musimy kończyć!
— Nic mi nie będzie. — Sandra starała się uchwycić niknącą myśl. — Obiecaliśmy wam pokazać… Tak pięknie… Musiało mnie chyba znieść z trasy… Dwadzieścia mil na południowy zachód od wyspy… Grupa raf, dwie wystają nad powierzchnię…
Usnęła.
— Niels, wywołaj Wana. On powinien coś wiedzieć o tych skałach.
Ale najpierw w głośniku rozległ się głos Jerychońskiego.
— Co z Sandrą?
— Sandra śpi — powiedział Niels. — Czemu się denerwujesz? Dimow powiedział, że wszystko jest w porządku, a ty się ciągle denerwujesz…
— Bo jestem człowiekiem, a nie pancernym żółwiem!
— Dobrze już, dobrze — odparł Niels. — Daj mi Wana.
Kopuła drgnęła, ziemia na moment zapadła się pod nogami, a diagnostat odtoczył się od stołu, napinając przewody i czujniki. Dimow rzucił się do stołu, popychając przed sobą diagnostat i osłaniając Sandrę ciałem, jakby bał się, że zaraz z góry posypią się kamienie. Sejsmolog Gogia powiedział do Nielsa:
— Pójdę do Woszczynina.
— Co tam się u was dzieje? — zapytał Jerychoński.
— Nic. To tylko trzęsienie ziemi — odparł Niels. — Gdzie jest Wan?
Pawłysz usłyszał, jak Jerychoński, oddając mikrofon Wanowi, powiedział:
— Ta maszyna jest zupełnie pozbawiona wyobraźni! Nie wie, co może czuć bezradny człowiek…
— Wan, znasz dwie skały o dwadzieścia mil na południowy zachód od Schroniska?
— Jakoś nie bardzo sobie przypominam. Jesteśmy mniej więcej w tym kwadracie, ale nic takiego tu nie widzę. Zresztą gdyby to było coś większego, już dawno zaznaczylibyśmy to na mapie.
— Ale wiesz w przybliżeniu o jakim punkcie mowa?
— W przybliżeniu? Kilka mil od nas. Uniosę kuter w powietrze i polecę po spirali. Ale z takiego pułapu… Może któryś z ptaków będzie wiedział?
— Słusznie — powiedział Dimow, który wraz z Pflugem wyzwalał Sandrę z oplątujących ją przewodów. — Wywołaj ptaki.
— Nie trzeba ich wywoływać — powiedział Niels. — Są tutaj.
— Są tutaj — potwierdził Pawłysz. — Jeden bioformant przyleciał tu za mną. Ten, który odnalazł Sandrę i wyrzucił potem nadajnik.
— Jeśli można prosić, niech pan wyjdzie i zapyta je o te skały…
Pawłysz założył maskę.
Wszystkie trzy ptaki siedziały na wielkim płaskim głazie opodal kopuły i cicho rozmawiały ze sobą, pochylając, z gracją zgrabne główki. Nad nimi wznosiła się czarna góra spowita dymem i obramowana krwawym blaskiem. Pawłysz pomyślał przelotnie, że ten baśniowy widok coś mu przypomina. Pewnie którąś ze skandynawskich sag — trzy ogromne białe ptaki, wulkan i nagi, mroźny brzeg.
Ptaki zauważyły Pawłysza i ruszyły mu naprzeciw.
— No i co? — zapytał jeden z nich.
— Sandra odzyskała przytomność — odparł Pawłysz. — Powiedziała Dimowowi, że zasypało ich w podwodnej grocie o dwadzieścia mil na południowy zachód od Schroniska. Tam powinny być skały, z których dwie wznoszą się ponad wodą. Wan jednak takich skał nie zna.
— Tam nie ma skał — powiedział drugi ptak. — Przynajmniej ich sobie nie przypominam. Saint Venante, może ty widziałeś tam jakieś skały?
— Nie, Allanie — odparł drugi ptak. — Nigdy nie widziałem.
Allan zwrócił się do trzeciego ptaka, na którego szyi wisiał pasek od zgubionego nadajnika.
— A ty?
Trzeci ptak powiedział:
— Chyba wiem, o co chodzi. Kiedy przeczesywałam ten rejon, spostrzegłam dwie rafy. Ich szczyty pokazywały się między falami. Myślę, że te skały wypiętrzyły się tam zupełnie niedawno.
— Dziękuję ci, Marino — powiedział Allan. — Zawsze mówiłem, że masz najlepszy wzrok.
— Oj! — pisnął trzeci ptak, jakby chciał powstrzymać Allana.
— Marina? — zapytał Pawłysz.
— Niech pan biegnie do Dimowa! — powiedział Allan.
— Marina… — powtórzył Pawłysz, ale ptak nagle rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze.
— Marina Kim? — zapytał Pawłysz Allana.
— Tak, ale pan się chyba spieszy?