8

Sandra spała. Oddech miała miarowy, twarz zaróżowioną, a na skroniach perliły się jej kropelki potu.

— Jest tu jej za gorąco — powiedział Dimow — bo przywykła do bardzo niskich temperatur.

— Jak długo będzie spać? — zapytał Pawłysz.

— Damy jej jeszcze dwie minuty. — Dimow odwrócił się w stronę nadajnika. — Niels, kuter jest już na miejscu?

— Tak, od dziesięciu minut. Na razie nie ma żadnych sygnałów.

— No, to rzeczywiście nie możemy czekać dłużej niż dwie minuty…

— Co się właściwie Sandrze stało? — zapytał Pawłysz, trzymając ręce w miednicy z zimną wodą, żeby złagodzić pieczenie, bo Pfluge w pośpiechu przygotował zbyt skoncentrowany roztwór bakteriobójczy.

— Włączył się układ bezpieczeństwa. Jeśli jej organizm pracuje na granicy możliwości i zachodzi niebezpieczeństwo utraty życia, wtedy wpada w stan pokrewny letargowi. Na razie możemy jedynie przypuszczać, że podwodnicy dostali się w strefę oddziaływania silnej fali sejsmicznej lub zostali zasypani, a Sandra jako jedyna z nich zdołała się uwolnić lub jako jedyna pozostała przy życiu… Ale została poważnie ranna. Ma złamane trzy żebra, rozległe stłuczenia i ranę pod kolanem, jak pan widział. To w sumie nic wielkiego, ale znacznie gorszy jest, zahamowany teraz, krwotok wewnętrzny, co przy podwójnym krwioobiegu stanowi istotne zagrożenie. Najwidoczniej płynęła do bazy, ale zabrakło jej sił i musiała wynurzyć się na powierzchnię Utonąć nie mogła, bo kiedy oddycha skrzelami, jej płuca działają jako pęcherz pławny. Jak tylko straciła przytomność, zapadła w letarg ze zmęczenia i ran, automatycznie wynurzyła się na powierzchnię oceanu…

— A czy w tym oceanie nie ma drapieżników?

— Takich, które mogłyby zagrażać Sandrze, chyba nie.

W każdym razie dotąd się z nimi nie zetknęliśmy. Ale proszę mi wierzyć, że z takim wypadkiem się nie liczyliśmy Nasi eksplorerzy nie powinni tracić przytomności ze zmęczenia i ran…

— Ale jak widać taki wypadek może się zdarzyć — powiedział Pawłysz.

— Niestety. No cóż, pora ją budzić. Nie będzie to dla Sandry najprzyjemniejsze, ale nie możemy tracić czasu. Nie wiemy przecież, co się stało z pozostałymi podwodnikami.

— To znaczy, że kiedy ją wydobywaliśmy z wody, Sandra oddychała skrzelami?

— Tak, ale kiedy podłączył pan tlen, organizm przestawił się na oddychanie płucne.

Sandra ocknęła się od razu. Bólu nie czuła.

— Dimow — powiedziała — chłopców zasypało… Mówiła z trudem, niezbyt przytomnie.

— Byliśmy w Błękitnej Grocie i zaczęło się trzęsienie ziemi… Albo lawina kamienna… Zawaliło nas w grocie… głęboko… Byłam osobno… Staś jest ranny… nie może wypłynąć… nawet jeśli zdołali wydostać się spod zawału… nawet… Eryk nie wie?

Pawłysz podał Dimowowi automatyczną strzykawkę. Dimow przyłożył ją do przedramienia Sandry i pobudzający płyn wszedł pod ciśnieniem pod skórę.

Oczy Sandry gorączkowo rozbłysły.

— Mnie też… Staś wyciągnął… i sam ugrzązł… Głupia sprawa… Kto by się mógł spodziewać…

— Możesz podać współrzędne?

— Tak, oczywiście… Po to płynęłam…

— Niedobrze — mruknął Dimow. — Musimy kończyć!

— Nic mi nie będzie. — Sandra starała się uchwycić niknącą myśl. — Obiecaliśmy wam pokazać… Tak pięknie… Musiało mnie chyba znieść z trasy… Dwadzieścia mil na południowy zachód od wyspy… Grupa raf, dwie wystają nad powierzchnię…

Usnęła.

— Niels, wywołaj Wana. On powinien coś wiedzieć o tych skałach.

Ale najpierw w głośniku rozległ się głos Jerychońskiego.

— Co z Sandrą?

— Sandra śpi — powiedział Niels. — Czemu się denerwujesz? Dimow powiedział, że wszystko jest w porządku, a ty się ciągle denerwujesz…

— Bo jestem człowiekiem, a nie pancernym żółwiem!

— Dobrze już, dobrze — odparł Niels. — Daj mi Wana.

Kopuła drgnęła, ziemia na moment zapadła się pod nogami, a diagnostat odtoczył się od stołu, napinając przewody i czujniki. Dimow rzucił się do stołu, popychając przed sobą diagnostat i osłaniając Sandrę ciałem, jakby bał się, że zaraz z góry posypią się kamienie. Sejsmolog Gogia powiedział do Nielsa:

— Pójdę do Woszczynina.

— Co tam się u was dzieje? — zapytał Jerychoński.

— Nic. To tylko trzęsienie ziemi — odparł Niels. — Gdzie jest Wan?

Pawłysz usłyszał, jak Jerychoński, oddając mikrofon Wanowi, powiedział:

— Ta maszyna jest zupełnie pozbawiona wyobraźni! Nie wie, co może czuć bezradny człowiek…

— Wan, znasz dwie skały o dwadzieścia mil na południowy zachód od Schroniska?

— Jakoś nie bardzo sobie przypominam. Jesteśmy mniej więcej w tym kwadracie, ale nic takiego tu nie widzę. Zresztą gdyby to było coś większego, już dawno zaznaczylibyśmy to na mapie.

— Ale wiesz w przybliżeniu o jakim punkcie mowa?

— W przybliżeniu? Kilka mil od nas. Uniosę kuter w powietrze i polecę po spirali. Ale z takiego pułapu… Może któryś z ptaków będzie wiedział?

— Słusznie — powiedział Dimow, który wraz z Pflugem wyzwalał Sandrę z oplątujących ją przewodów. — Wywołaj ptaki.

— Nie trzeba ich wywoływać — powiedział Niels. — Są tutaj.

— Są tutaj — potwierdził Pawłysz. — Jeden bioformant przyleciał tu za mną. Ten, który odnalazł Sandrę i wyrzucił potem nadajnik.

— Jeśli można prosić, niech pan wyjdzie i zapyta je o te skały…

Pawłysz założył maskę.

Wszystkie trzy ptaki siedziały na wielkim płaskim głazie opodal kopuły i cicho rozmawiały ze sobą, pochylając, z gracją zgrabne główki. Nad nimi wznosiła się czarna góra spowita dymem i obramowana krwawym blaskiem. Pawłysz pomyślał przelotnie, że ten baśniowy widok coś mu przypomina. Pewnie którąś ze skandynawskich sag — trzy ogromne białe ptaki, wulkan i nagi, mroźny brzeg.

Ptaki zauważyły Pawłysza i ruszyły mu naprzeciw.

— No i co? — zapytał jeden z nich.

— Sandra odzyskała przytomność — odparł Pawłysz. — Powiedziała Dimowowi, że zasypało ich w podwodnej grocie o dwadzieścia mil na południowy zachód od Schroniska. Tam powinny być skały, z których dwie wznoszą się ponad wodą. Wan jednak takich skał nie zna.

— Tam nie ma skał — powiedział drugi ptak. — Przynajmniej ich sobie nie przypominam. Saint Venante, może ty widziałeś tam jakieś skały?

— Nie, Allanie — odparł drugi ptak. — Nigdy nie widziałem.

Allan zwrócił się do trzeciego ptaka, na którego szyi wisiał pasek od zgubionego nadajnika.

— A ty?

Trzeci ptak powiedział:

— Chyba wiem, o co chodzi. Kiedy przeczesywałam ten rejon, spostrzegłam dwie rafy. Ich szczyty pokazywały się między falami. Myślę, że te skały wypiętrzyły się tam zupełnie niedawno.

— Dziękuję ci, Marino — powiedział Allan. — Zawsze mówiłem, że masz najlepszy wzrok.

— Oj! — pisnął trzeci ptak, jakby chciał powstrzymać Allana.

— Marina? — zapytał Pawłysz.

— Niech pan biegnie do Dimowa! — powiedział Allan.

— Marina… — powtórzył Pawłysz, ale ptak nagle rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze.

— Marina Kim? — zapytał Pawłysz Allana.

— Tak, ale pan się chyba spieszy?

Загрузка...