16.

Nagiego umysłu nie można zobaczyć

Lecz Różowa Istota mogła — lub tylko odczuwała jego obecność — gdyż wiedziała, że umysł Człowieka znajduje się w błękitnym pokoju.

A dla Shepherda Blaine a pokój ów nie byt już wcale ani obcy ani zaskakujący. Odniósł zgoła wrażenie powrotu do domu. Gdyż w obecnej chwili owo jasnoniebieskie pomieszczenie było mu o wiele bliższe i bardziej swojskie niż wtedy, gdy trafił tu pierwszy raz.

— DOSKONALE — odezwała się Różowa Istota taksując w osobliwy sposób umysł człowieka — TWORZYCIE ŚWIETNĄ PARĘ!

Czuł się jak w domu; i było to odczucie tej jego części, która wciąż jeszcze była Shepherdem Blaine. Bo ta druga cześć, która wcale nim nie była, po prostu wróciła do domu. A on, Blaine, jest w jakimś tam procencie — najprawdopodobniej niemożliwym do wyliczenia — fragmentem owej istoty, przed którą się teraz znalazł. Reszta to Shepherd Blaine, przybysz z Ziemi, węglowy duplikat owej rzeczy rozciągniętej na gładkiej i błękitnej podłodze.

— NO, I JAK WAM RAZEM LECI? — spytała uprzejmie obca istota. Zupełnie jakby nie wiedziała!

— JEST JEDEN KŁOPOT — odparł pospiesznie Blaine obawiając się, że zmuszony będzie do powrotu na Ziemie, zanim Różowa Istota mu odpowie. — SPOWODOWAŁAŚ, ŻE JESTEŚMY JAK ZWIERCIADŁO: ODBIJAMY MYŚLI INNYCH LUDZI.

— ALEŻ O TO PRZECIEŻ CHODZIŁO — Blaine wyczuł zdziwienie w jej głosie. — JEST TO JEDYNY SPOSÓB, BY OCHRONIĆ SWÓJ UMYSŁ PRZED PODGLĄDANIEM GO PRZEZ INNE ISTOTY NA OBCYCH PLANETACH. JESTEŚCIE PO PROSTU DOSKONALE EKRANOWANI. RZECZ JASNA, TUTĄJ, W DOMU, TAKA OCHRONA JEST CAŁKIEM ZBYTECZNA… — MUSISZ ZROZUMIEĆ JEDNO — zaprotestował Blaine — TO WCALE NIE ZAPEWNIA NAM BEZPIECZENSTWA. PRZECIWNIE, TO ZWRACA NA NAS UWAGE NIEWIELE BRAKOWAŁO, A SPOWODOWAŁOBY NASZĄ ŚMIERĆ.

— NIE ISTNIEJE NIC TAKIEGO JAK ŚMIERĆ — odparła niecierpliwie Różowa Istota. — NIE MA TAKIEJ RZECZY, JAK ŚMIERĆ. JAK ZABIJANIE. TO PO PROSTU BZDURA. CHOCIAŻ MOŻE SIĘ, MYLĘ… TAK, TAK, WŁAŚNIE SOBIE PRZYPOMNIAŁAM, ŻE BARDZO, BARDZO DAWNO TEMU ZETKNEŁAM SIĘ Z PLANETĄ I ZAMIESZKUJĄCĄ TĘ PLANETĘ RASĄ…

Urwała, opadając w zamyślenie, a Bleine'owi wydało się, że słyszy cichy szum tasujących się w niej wspomnień.

— TAK — odezwała się ponownie. — BYŁA NIEGDYŚ PLANETA… KILKANAŚCIE PLANET. NO NIE, NIE MOGĘ. TO JEST ZUPEŁNIE KOMPROMITUJĄCE. NIE MIEŚCI MI SIĘ TO W GŁOWIE. JEST TO TAK ODLEGŁE I BEZSENSOWNE…

— OTÓŻ MOG CIĘ ZAPEWNIĆ — odezwał się tonem perswazji Blaine — ŻE NA MOJEJ PLANECIE WSZYSTKO UMIERA, WSZYSTKO MA SWÓJ KRES. KAŻDA NAJDROBNIEJSZĄ RZECZ, NAJBARDZIEJ BŁAHA.

— ABSOLUTNIE WSZYSTKO?

— CZY ABSOLUTNIE, TEGO NIE MOGĘ BYĆ PEWIEN. PRAWDOPODOBNIE…

— A WIDZISZ. NAWET NA TWOJRJ PLANECIE NIE JEST TO ZJAWISKO POWSZECHNE.

— NIE WIEM. MOŻE RZECZYWIŚCIE JEST TAK, JAK TWIERDZISZ. CZASAMI WYDAJE MI SIĘ, ŻE ISTNIEJĄ RZECZY NIEŚMIERTELNE.

— CZYŻ NIE MAM WIĘC RACJI?

— ZAPEWNE, LECZ Z DRUGIEJ STRONY ŚMIERĆ MA SWÓJ JAK NĄJGŁĘBSZY SENS — odrzekł Blaine. JEST TO PROCES, DZIĘKI KTÓREMU POWSTAJĄ I ROZWIJAJĄ SIĘ GATUNKI. MOŻE TO ZABRZMMIEĆ NIECO PARADOKSALNE, ALE WŁAŚNIE ŚMIERĆ ZAPOBIEGA KOSTNIENIU I OBUMIERANIU. DZIĘKI NIEJ GINĄ GATUNKI SŁABSZE I ZŁE, DĄJĄC POCZĄTEK NOWYM, LEPSZYM.

Blaine, mówiąc to, odniósł wrażenie, że Różowa Istota rozsiadła się wygodniej, odprężyła, szykując na dłuższą pogawędkę.

— TO CO MÓWISZ JEST BARDZO PRAWDOPODOBNE I MOŻLIWE, LECZ ZARAZEM NIESŁYCHANIE PRYMITYWNE. JEŚLI ZE ŚMIERCIĄ JEST TAK JAK TO PRZEDSTAWIASZ, TO MUSIAŁO SIĘ TAK DZIAĆ W SAMYM ZARANIU ISTNIENIA, JESZCZE W WODZIE. A W ROWOJU KAŻDEJ ISTOTY ROZUMNEJ, PRZYCHODZI TAKA CHWILA, ŻE ŚMIERĆ, JAKO WARUNEK KONIECZNY SELEKCJI I ULEPSZANIA GATUNKU, STAJE SIE JUŻ ZBĘDNYM ELEMENTEM. LECZ CHCIAŁABYM SPYTAĆ CIĘ NA POCZĄTKU, CZY JESTEŚ ZADOWOLONY?

— ZADOWOLONY?

— TAK, ZADOWOLONY. PRZECIEŻ JESTEŚ ISTOTĄ UDOSKONALONĄ. ISTOTĄ BARDZIEJ ROZWINIITĄ. JESTEŚ — BĘDĄC SOBĄ — RÓWNIEŻ CZĘŚCIOWO MNĄ.

— A TY — CZĘŚCIOWO MNĄ — odpalił Blaine i zdawało mu się, że Różowa Istota lekko zachichotała. — ALE TY JESTEŚ TYLKO SOBĄ I MNĄ, JA NATOMIAST JESTEM DODATKOWO TAK WIELOMA JESZCZE RZECZAMI, ŻE AŻ MI TRUDNO O TYM MÓWIĆ. BYŁAM W TYLU RÓŻNYCH MIEJSCACH BYŁAM TYLOMA RZECZAMI I UMYSŁAMI. WYZNAĆ MUSZE CI CAŁKIEM SZCZERZE, IŻ WIELE Z NICH NIE ZASŁUGIWAŁO WCALE NA MÓJ WYSIŁEK WYMIENIENIA SIĘ Z NIMI ŚWIADOMOŚCIĄ. ALE CZY UWIERZYSZ, ŻE MIMO IŻ BYŁAM W TYLU MIEJSCACH, TO MNIE NIKT PRAWIE NIE ODWIEDZAŁ. ZNALAZŁA. SIĘ KIEDYŚ ISTOTA, KTÓRA BARDZO CZĘSTO PRZYBYWAŁA TUTAJ DO MNIE, LECZ BYŁO TO TAK STRASZNIE DAWNO, ŻE Z TRUDEM SOBIE TO PRZYPOMINAM. ALE, ALE — WY RÓWNIEŻ MIERZYCIE CZAS. CZY MÓGLBYŚ MI COŚ O TYM POWIEDZIEĆ?

Blaine wyjaśnił zasady ziemskiego pomiaru czasu.

— HMM, NO TAK — mruknęło stworzenie — TO MUSIAŁO BYĆ OKOŁO DZIESIĘCIU TYSIĘCY TWOICH LAT TEMU.

— WTEDY CIĘ TO STWORZENIE ODWIEDZAŁO?

— TAK, I TY JESTEŚ DOPIERO PIERWSZY OD TAMTEGO CZASU. PRZYBYŁEŚ DO MNIE, NIE CZEKAJĄC, AŻ JA PRZYBĘDE DO CIEBIE. MIAŁEŚ MASZYNĘ…

— POSŁUCHAJ — przerwał zaintrygowany Blaine. — JAK TO SIĘ DZIEJE, ŻE MUSISZ MNIE WYPYTYWAĆ O RÓŻNE RZECZY, NA PRZYKŁAD O ZIEMSKIE MIERZENIE CZASU? PRZECIEŻ WIMIENILIŚMY UMYSŁY I WIESZ WSZYSTKO TO, CO JA WIEM.

— TEORETYCZNIE MASZ CAŁKOWITĄ RACJĘ — odparła Różowa Istota. — POSIADAM CAŁĄ TWOJĄ WIEDZIĘ, LECZ CZASAMI SPRAWIA MI TRUDNOŚĆ DOGRZEBANIE SIĘ DO ODPOWIEDNIEJ INFORMACJI. NIE UWIERZYŁBYŚ, JAKI TAM JEST BAŁAGAN.

To akurat Blaine pojmował bardzo dobrze. Jemu wystarczały w zupełności zaledwie dwie świadomości… Był tylko ciekaw…

— TAK, OCZYWIŚCIE — rzekła Istota — ZROZUMIESZ TO W SWOIM CZASIE. ALE MUSI TO CHWILKĘ POTRWAĆ. BĘDZIESZ JUŻ TYLKO JEDNĄ ŚWIADOMOŚCIĄ, NIE DWIEMA. POŁĄCZYCIE SIĘ TWORZĄC JEDNOŚĆ. CZY CI TO ODPOWIADA?

— TO BARDZO KŁOPOTLIWE… MAM NA MYŚLI TO LUSTRO EKRANUJĄCE MÓJ UMYSŁ.

— TO ŻADEN KŁOPOT. BYŁO TO ZRESZTĄ NIEZAMIERZONE. CHCIAŁAM JAK NAJLEPIEJ. ALE TO NIC. NAJWIDOCZNIEJ POPEŁNIŁAM BŁĄD. NAPRAWIĘ GO. ZABIORĘ LUSTRO. OKAY?

— OKAY.

— SIEDZĘ TAK SOBIE — mówiła Różowa Istota — ODWIEDZAM NĄJPRZERÓŻNIEJSZE MIEJSCA NIE RUSZĄJĄC SIĘ STĄD. MOGĘ BYĆ W KAŻDEJ CHWILI W KAŻDYM DOWOLNYM MIEJSCU. BYŁBYŚ ZAPEWNE ZASKOCZONY, GDYBYŚ WIEDZIAŁ Z ILOMA JUŻ ISTOTAMI WYMIENIAŁAM ŚWIADOMOŚĆ.

— JA MYŚLĘ! — wykrzyknął Blaine. — PRZEZ DZIESIĘĆ TYSIĘCY LAT!

— DLA MNIE, MÓJ PRZYJACIELU — upomniała Blaine'a — DZIESIĘĆ TYSIĘCY LAT TO TYLE, CO DLA CIEBIE ZALEDWIE JEDEN DZIEŃ.

Obce stworzenie siedziało pogrążone w milczeniu, starając się sięgnąć pamięcią do swego początku. Powracało wspomnieniami coraz dalej i dalej, głębiej i głębiej, całe eony epok. W końcu dało za wygraną.

— ISTNIEJĄ TAKIE STWORZENIA — poskarżyła się Różowa Istota — KTÓRE SĄ W STANIE ZAPANOWAĆ NAD CUDZĄ ŚWIADOMOSIĄ. Z NIMI TRZEBA POSTĘPOWAĆ NADER OGLĘDNIE I OSTROŻNIE. INNE Z KOLEI CZUJĄ SIĘ OPĘTANE I ŁATWO POPADJĄ W SZALEŃSTWO. Z TYMI TEŻ TRZEBA UWAŻAĆ. CHYBA TO ROZUMIESZ?

— OOO, AŻ ZA DOBRZE!

— NO TO ZBLIŻ SIĘ I USIĄDŹ TU, KOŁO MNIE.

— PRZYKRO MI, ALE W STANIE W JAKIM SIĘ OBECNIE ZNJDUJĘ, BYŁOBY MI TRUDNU USIĄŚĆ.

— NO TAK, PRZEPRASZAM. NIE POMYŚLALAM, ŻE TY JESTES WYŁĄCZNIE SAMĄ ŚWIADOMOŚCIĄ. ZBLIŻ SIĘ W TAKIM RAZIE. PRZYBYŁEŚ TUTAJ, BY SIĘ CZEGOŚ DOWIEDZIEĆ, PRAWDA?

— NATURALNIE — odparł niepewnie Blaine, nie wiedząc na dobrą sprawę, co ma odpowiedzieć.

— TO OD CZEGO ZACZNIEMY? — spytało stworzenie z wahaniem. — JEST TYLE MIEJSC ISTNIEJE TYLE CZASÓW, TYLE NĄJPRZERÓŻNIEJSZYCH ISTOT, ŻE SAM WYBÓR STAE SIĘ JUZ PROBLEMEM. CO BY TU WYBRAĆ NA POCZĄTEK?… ACH, GDYBYM TO WSZYSTKO MIAŁA UŁOŻONE W POIZZĄDKU, GDYBY UDAŁO MI SIĘ TO POSEGREGOWAĆ, POSZUFLADKOWAĆ, BYŁABYM MOŻE W STANIE DOCIEC CZEGOŚ NĄJISTOTNIEJSZEGO… NO DOBRZE. SĄDZĘ, ŻE NIE BĘDZIESZ MIAŁ NIC PRZECIWKO TEMU, ŻEBYM ZACZĘŁA OD TYCH PRZEDZIWNYCH STWORZEŃ, KTÓRE SPOTKAŁAM JUŻ POZA NASZĄ GALAKTYKĄ.

O NIE, WRĘCZ PRZECIWNIE — podchwycił Blaine, przysuwając się bliżej Różowej Istoty.

— SĄ DOŚĆ NIEZWYKŁE W TYM, ŻE NIE ROZWIJAJĄ CYWILIZACJI TYPU TECHNOLOGICZNEGO — JAK TWOJA — A PRAKTYCZME SAME STAJĄ SIĘ MASZYNAMI…

Siedząc w jasnobłękitnym pokoju na odległej planecie, z obcymi gwiazdami lśniącymi nad głową, w ciszy mąconej odległym szumem pustynnego wiatru, Blaine trwał zasłuchany w opowieści niezwykłej istoty. O stworzeniach-maszynach, o plemionach owadów zniewolonych w obłędnym kieracie manii ekonomicznej, które przez niezliczone wieki gromadzą niepotrzebne nikomu zapasy. O rasie, która z form swojej sztuki stworzyła podstawy niesamowitej religii, o punktach obserwacyjnych zakładanych przez garnizony potężnego imperium galaktycznego, punktach zapomnianych już przez wszystkich, z wyjątkiem samych tych punktów. O fantastycznych i skomplikowanych przedsięwzięciach seksualnych rasy, której groziła zagłada spowodowana trudnościami prokreacyjnymi. O planetach, na których nigdy nie powstało życie i które krążą w ciszy po swych odwiecznych orbitach ponure, surowe i martwe od chwili powstania. O innych jeszcze ciałach niebieskich, gdzie kipią niemożliwe do ogarnięcia rozumem, przerażające reakcje chemiczne, które wyłaniają same z siebie pewien rodzaj niestabilnej, efemerycznej świadomości, ginącej natychmiast, ewoluującej w kolejną, równie nietrwałą, formę rozumnego życia.

O tym, i o wielu innych rzeczach.

Słuchając tych opowieści, Blaine z osłupieniem uświadamiał sobie, lepiej i lepiej, fantastyczny ogrom i potęgę owej istoty, na którą się natknął istoty w rzeczy samej nieśmiertelnej, niepomnej swego początku, nieświadomej, przeznaczenia i kresu. Istoty, której świadomość błądząc przez miliony lat biegu światła poznała miliony gwiazd i planet w tej i innych galaktykach i zdołała zgromadzić przerażający wprost zasób wiedzy. Wiedzy jałowej, samej dla siebie, nie wykorzystanej. Więcej — Różowa Istota najwidoczniej nie miała w ogóle pojęcia, jak jej użyć. A jednocześnie dokuczała jej świadomość, że owa mądrość marnuje się, że nie jest w stanie wiedzy tej spożytkować tak, jak należy.

Osobliwe stworzenie, które mogło przez nieskończone wieki leżeć tak sobie na podłodze błękitnego pokoju i ciągnąć nieprawdopodobne opowieści o tym, co widziało i czego doświadczyło.

Ta encyklopedia wiedzy galaktycznej, ten próżnujący atlas nieprzeliczonej liczby sześciennych lat świetlnych może stać się niebywale użyteczny dla rasy ludzkiej — myślał Blaine. Wiedza i umiejętności Różowej Istoty mogłyby przynieść ludziom nieoszacowane wprost korzyści. Ludzkość pełnymi garściami czerpałaby wiedze od tej przedziwnej istoty pozbawionej kompletnie uczuć — może poza przyjacielskością — aczkolwiek posiadającej zapewne wiedze o wszelkich możliwych uczuciach i emocjach, jakie kiedykolwiek i gdziekolwiek we wszechświecie istniały. Wiedze gromadzoną stopniowo w trakcie licznych wędrówek galaktycznych; wiedze, dzięki której istota ta zdobyła ostateczną tolerancje, zrozumienie i wyrozumiałość; nie tylko dla własnej natury nie tylko dla natury ludzkiej, ale dla każdej, dla życia samego w sobie Sympatie dla wszelkich możliwych motywów, etyk, dla każdej ambicji, choćby wydawała się ona nie wiadomo, jak osobliwa, cudaczna i trudna do pojęcia.

A wszystko to jest już również udziałem jednej istoty ludzkiej: mnie — uświadamiał sobie Blaine. Musi posegregować teraz, poklasyfikować i ułożyć cały ten obłędny, przepastny magazyn wiedzy. Jeśli nauczy się odnajdywać i wydobywać potrzebną informacje w odpowiedniej chwili…

Zasłuchany Blaine stracił poczucie czasu i rzeczywistości, zapomniał kim jest, gdzie się znajduje i dlaczego tu przebywa. Jak chłopiec zasłuchany w zdumiewające i nieprawdopodobne bajdy starego marynarza, tak Blaine chłonął opowieści Różowej Istoty z dalekiej planety. Gwiazdy nad głową przestały być obce, a zawodzenie pustynnego wiatru stało się jak bliska sercu, znana od dzieciństwa kołysanka.

I długo trwało, nim uświadomił sobie, że słucha już tylko wiatru, że opowieści dawno ucichły, że Różowa Istota pogrążona jest w bezruchu.

Poruszył się lekko, sennie, a Różowa Istota odezwała się:

— TO BYŁO CUDOWNE SPOTKANIE. MYŚLĘ, ŻE NĄJPIĘKNIESZE, JAKIE KIEDYKOLWIEK PRZEŻYŁAM.

— POZOSTĄJE JESZCZE JEDEN PROBLEM — odezwał się rzeczowo Blaine. — JEDNO PYTANIE…

— JEŚLI CHODZI O TEN EKRAN W TWOIM UMYŚLE, TO JUŻ GO TAM NIE MA. JUŻ NIE ISTNIEJE W TWYM UMYŚLE NIC, CO MOGLOBY CIĘ ZDRADZIĆ.

— JA NIE O TYM — odparł Blaine. — CZAS, CHODZI MI O CZAS. JA — TO ZNACZY MY — POTRAFIMY REGULOWAĆ PRZEPŁYW CZASU. TA UMIEJFTNOŚĆ DWUKROTNIE URATOWALA MI ŻYCIE…

— TO JUŻ MASZ W SWOIM UMYSLE — rzekła Różowa Istota. — JUŻ TO ROZUMIESZ. MUSISZ TYLKO UMIEJĘTNIE WIEDZĘ TĄ ODNALEŹĆ I WYDOBYĆ.

— ALE CZAS…

— CZAS — rzekła owa istota — CZAS JEST ZE WSZYSTKIEGO NAJPROSTSZĄ RZECZĄ. POWIEM CI…

Загрузка...