Zmaltretowany bok bolał mnie coraz bardziej, a sobota jakby na złość wlokła się bardzo powoli. Snułam się jak ślimak po mieszkaniu pani Hofstettler, ona nie czuła się jednak najlepiej i chyba niczego nie zauważyła. Zastanawiałam się, jak to jest tak bardzo cierpieć przez wiele dni, wiedząc na pewno, że ból będzie powracał do końca życia.
Na komisariacie złożyłam zeznania. Przez cały czas siedziałam prosto i oddychałam płytko. Rozmawiał ze mną Dolph Stafford, oficer, a przynajmniej tak mi się wydawało, gdyż nie nosił munduru. Powiedział, że bardzo mu miło mnie poznać. Zerkał na mnie kątem oka, a za wystudiowaną kurtuazją ledwo kryła się litość. Domyśliłam się, że on też słyszał historię z mojej przeszłości, która ciągnęłaby się za mną jak kula u nogi bez względu na to, dokąd bym się przeprowadziła.
Gdy monotonnie podawałam szczegóły dotyczące podrzuconej lalki i napaści Norvela, zastanawiałam się nad starym problemem. Teraz, gdy moja przeszłość wyszła na jaw, czy powinnam znów się przeprowadzić? Wcześniej odpowiedź zawsze brzmiała „tak”. Ale w Shakespeare mieszkałam już od czterech lat, dłużej niż gdziekolwiek, odkąd mnie zgwałcono. Po raz pierwszy zastanawiałam się, czy nie nadszedł czas przetrwać to całe zamieszanie? Ta myśl przyszła mi do głowy i utkwiła w niej na dobre. Gdy policjant dowiedział się już wszystkiego, co chciał, poszłam do domu odpocząć, wreszcie poddając się bólowi. Postanowiłam odłożyć zakupy na niedzielę lub nawet na poniedziałek.
Nie chciałam iść do sklepu jeszcze z jednego powodu. Wiedziałam, że historia o napaści Norvela rozeszła się już po całym mieście, i nie zamierzałam narażać się na współczujące spojrzenia ani na zadawane drżącym głosem pytania.
Gdy wychodziłam z przychodni, Carrie Thrush dała mi kilka pigułek przeciwbólowych w opakowaniach reklamowych. W innych warunkach dobrze bym się zastanowiła przed zażyciem tylenolu, lecz ból naprawdę zaczął mi się dawać we znaki.
Połknęłam dwie kapsułki, popiłam je wodą i właśnie miałam wyjść z kuchni, żeby położyć się do łóżka, kiedy usłyszałam pukanie do drzwi.
Nie miałam ochoty z nikim rozmawiać, lecz energiczne stukanie dało mi do zrozumienia, że osoba za drzwiami jest zarówno niecierpliwa, jak i natarczywa. Zirytowana dowlokłam się do drzwi i wyjrzałam przez judasza. Gdy odkryłam, że nieproszonym gościem jest mój sporadyczny pracodawca wielebny Joel McCorkindale, wcale się nie ucieszyłam. Niechętnie odsunęłam zasuwę.
Uśmiech pastora, mający wyrażać radość z naszego spotkania, zniknął, gdy zobaczył zadrapania i grymas bólu na mojej twarzy.
– Czy mogę wejść?
Wrodzony spryt podpowiedział mu, że jego mina powinna teraz wyrażać pełne godności współczucie.
– Byle na krótko.
Nie przejmując się mało uprzejmym powitaniem, McCorkindale przekroczył próg i rozejrzał się ciekawie po moim maleńkim gniazdku.
– Bardzo tu miło u pani – powiedział szczerze.
Przypomniałam sobie, że muszę się mieć na baczności. Szczerość to główna cecha charakteru wielebnego McCorkindale'a.
Nie zaproponowałam mu krzesła.
To również przyjął bez komentarza.
– Panno Bard – zaczął po wstępnym wybadaniu sytuacji. – Wiem, że pani i Norvel Whitbread nie przepadacie za sobą… – tutaj prychnęłam z pogardą – od chwili gdy przyszło wam razem pracować w kościele. Chciałbym, żeby pani wiedziała, jak bardzo poruszyło mnie jego zachowanie ubiegłej nocy. Norvelowi też jest bardzo, naprawdę bardzo przykro, że tak bardzo panią przestraszył.
Stałam ze spuszczoną głową i zastanawiałam się, kiedy przestanie ględzić, bo łóżko z każdą chwilą coraz głośniej zapraszało mnie w swoje objęcia. Po chwili uniosłam głowę i spojrzałam na Joela McCorkindale'a.
– Nie przestraszyłam się – sprostowałam. – Owszem, wściekłam się, ale nie przestraszyłam.
– A więc to… dobrze. W takim razie żałuje, że panią zranił.
– Spuściłam mu łomot.
Pastor poczerwieniał na twarzy.
– Rzeczywiście, dzisiaj nie wygląda najlepiej.
Uśmiechnęłam się.
– Przejdźmy do rzeczy – przynagliłam go.
– Przyszedłem z największą pokorą poprosić panią, czy nie rozważyłaby pani wycofania skargi przeciwko Norvelowi. Bardzo żałuje tego, co się stało. Wie, że nie powinien pić. Zrozumiał, że to źle, bardzo źle mścić się za doznane urazy. Wie, że Bóg zakazuje stosować przemoc wobec bliźniego, a co dopiero wobec kobiety.
Zamknęłam oczy, zastanawiając się, czy kiedykolwiek zdarzyło mu się posłuchać własnych słów.
Problem polegał na tym – myślałam, gdy McCorkindale rozwodził się nad duchowymi katuszami, jakie przeżywał Norvel – że gdyby nie to, co mi się kiedyś w życiu przytrafiło, kto wie, czy nie nabrałabym się na te brednie.
Uniosłam dłoń, dając mu znak, by przestał.
– Mam zamiar w pełni skorzystać z przysługujących mi praw i oskarżyć go – stwierdziłam zdecydowanie. – Nie zależy mi na tym, czy jeszcze kiedyś mnie pan zatrudni. Wiedział pan doskonale, że od kilku tygodni znów pije. Nie mógł pan tego nie zauważyć. Wie pan, że gdy tylko zobaczy pełną butelkę, zapomni o wszystkich obietnicach, jakie pan na nim wymusi. Właśnie to jest jego prawdziwe wyznanie. Nie rozumiem, dlaczego go pan nie zwolni. Przecież o jego nałogu wiedzą wszyscy, którzy mają oczy i czasem robią z nich użytek. Może ma na pana jakiegoś haka? Nie wiem i nie obchodzi mnie to. Ale nie zamierzam wycofywać doniesienia.
Dobrze zniósł moje słowa, co po raz kolejny potwierdziło przytomność jego umysłu. Jakby zastanawiając się nad czymś, umknął wzrokiem na bok.
– Muszę pani powiedzieć, że niektórzy członkowie naszego małego Kościoła mają podobne zdanie o pani. Zastanawiali się, dlaczego nie wyrzuciłem pani z pracy. Nie wszyscy za panią przepadają.
Czułam, że ogarnia mnie niewytłumaczalna wesołość. Najwyraźniej lek zaczynał działać.
– Jest pani skrytą i agresywną osobą – mówił dalej pastor. – W rozmowach ze mną niektórzy ludzie wyrażają wątpliwość, czy powinna pani nadal pracować w Shakespeare, a przynajmniej w naszym małym kościele.
– Jest mi obojętne, czy pracuję w waszym małym kościele, czy nie – odparłam. – Ale powiem panu, że jeżeli się dowiem o jakichkolwiek pana naciskach na moich pracodawców, żeby mnie nie zatrudniali, bo jestem „skryta i agresywna”, podam pana do sądu. Każdy, kto ma ochotę, może sprawdzić moją przeszłość. A co do agresji, proszę mi pokazać listę bójek, które wszczęłam, albo wyroków więzienia. Przeczytam ją z najwyższym zainteresowaniem.
Zawstydzona tym, że w ogóle podjęłam temat i zniżyłam się do obrony przed wyssanymi z palca zarzutami, wyprosiłam pastora za drzwi i zamknęłam je na klucz.
Łóżko wzywało mnie już bardzo głośno, a ja nigdy nie potrafiłam zlekceważyć wołania. Popłynęłam korytarzem i nawet nie pamiętam, że się położyłam.
Gdy się obudziłam, na nocnej szafce zobaczyłam wiadomość.
Przyznam, że trochę bym się wystraszyła, gdyby jej autorem był wielebny McCorkindale.
Na szczęście zostawił ją Marshall.
Wpadłem o szóstej, żeby cię zabrać na kolację w Montrose – zaczynał się liścik napisany małymi, kanciastymi literami charakterystycznymi dla Marshalla. – Pukałem przez pięć minut, zanim podeszłaś do drzwi. Wpuściłaś mnie, wróciłaś do łóżka i zasnęłaś. Martwiłem się, dopóki nie znalazłem koperty z napisem: „Zażyć, gdyby bolało”. Zadzwoń do mnie, kiedy się zbudzisz. Marshall.
Przeczytałam liścik jeszcze dwa razy, dochodząc do siebie po ataku przerażenia.
Spojrzałam na zegar. Pokazywał piątą. Hmm. Przewróciłam się ostrożnie na drugą stronę łóżka i wyjrzałam na zewnątrz przez szpary żaluzji. Było ciemno. Dochodziła piąta rano.
– Boże wszechmogący! – zawołałam zdumiona skutecznością leku otrzymanego od doktor Thrush.
Zrobiłam kilka kroków po pokoju i z radością odkryłam, że długi odpoczynek dobrze mi zrobił. Czułam się o wiele lepiej. Najgorszy ból chyba już minął. Zaniepokoiłam się jednak tym, że wpuściłam Marshalla do domu. Czy go poznałam? A może wpuściłabym nawet obcą osobę? W takim razie to dobrze, że nikt inny nie pukał. A może jednak?
Zaniepokojona obeszłam cały dom. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak dzień wcześniej. Jedynym dodatkiem był liścik od Marshalla i koperta, w której zostały jeszcze dwie kapsułki.
Schowałam je z respektem, zaparzyłam kawę i zastanawiałam się, co zrobić z tak miło rozpoczętym dniem. Niedziela to mój dzień wolny od pracy – nie z przyczyn religijnych, ale dlatego, że żaden z moich klientów nie chce, bym wtedy u niego sprzątała. Poza tym uważam, że co tydzień zasługuję na jeden pełny dzień wolny od pracy. Zwykle sprzątam u siebie w domu albo rano koszę trawnik, a o pierwszej, tuż po otwarciu, idę do Body Time. Często zostaję na dwie godziny, a potem wracam do domu i gotuję jedzenie na cały tydzień. Pożyczam filmy z Rainbow Video („Kino dla wszystkich”) i co jakiś czas telefonuję do rodziców.
Jednak skoro wcześnie wstałam, a cały tydzień był tak niezwykły, żadna z powyższych rzeczy mnie nie pociągała.
Gdy przekartkowałam grube niedzielne wydanie gazety z Little Rock, starając się omijać historie o maltretowanych żonach, zaniedbywanych dzieciach i głodujących, porzuconych staruszkach, wybierając te, które mogłam przeczytać (co w sumie sprowadzało się do ucieczek niebezpiecznych zwierząt domowych – w tym tygodniu boa dusiciel – i stron poświęconych sportowi), ubrałam się ostrożnie, mając nadzieję, że silny ból już nie wróci. Ku mojemu zadowoleniu nie wrócił. Owszem, miejsce urazu pozostało wrażliwe na dotyk i wykonując pewne ruchy, czułam dyskomfort, lecz nie było tak źle jak dzień wcześniej.
A więc dobrze. Na początek postanowiłam uporać się ze swoim niezadowoleniem.
Przydałoby się posprzątać w domu.
Niemal z radością włożyłam gumowe rękawice. Przyszło mi do głowy, że mogłabym zatelefonować do Marshalla albo o brzasku zakraść się do jego domu i wskoczyć mu do łóżka. Odsunęłam od siebie pokusę – groziło mi, że zacznę na niego liczyć i traktować go jako ważną część mojego życia. Zamyślona gapiłam się na rękawice i myślałam o radości płynącej z kochania się z Marshallem, o jego cudownym ciele, o podnieceniu płynącym z bycia pożądaną.
Zaczęłam gruntowne sprzątanie.
Mieszkam w małym domku i dobrze wiem, że za bardzo nie śmiecę, bo nie ma gdzie. W półtorej godziny, zanim reszta świata zdążyła się obudzić, mój dom lśnił czystością, a ja niecierpliwie wyczekiwałam chwili, gdy będę mogła się umyć.
Właśnie gdy miałam wejść pod prysznic, rozległo się ciche pukanie do tylnych drzwi. Zaklęłam pod nosem, owinęłam się białym frotowym szlafrokiem, cicho podeszłam do drzwi i wyjrzałam przez judasza. Z drugiej strony spoglądał na mnie Marshall. Westchnęłam, nie wiedząc, czy cieszę się z jego widoku, czy też się martwię tym, że coraz lepiej czuję się w jego towarzystwie. Otworzyłam drzwi.
– Jeżeli nie przestaniesz – powiedziałam zdecydowanie – pomyślę sobie, że naprawdę ci się podobam.
– Co za miłe powitanie! – odparł, a jego brwi wygięły się w łuk z zaskoczenia. – Czy tym razem obudziłaś się na dobre?
– Wejdź ze mną pod prysznic, to się dowiesz – rzuciłam przez ramię, wracając do łazienki.
Jak się okazało, zupełnie odzyskałam świadomość.
Gdy mnie całował w strumieniach wody, dręczyło mnie przerażające uczucie, że powinnam na zawsze zapamiętać tę chwilę. Wiedziałam, że nie powinnam liczyć na trwały związek, bo poniżenie, które przeżyłam, zmieniło mnie na zawsze. Dlatego się bałam.
Potem pożyczyłam mu swój frotowy szlafrok, a sama włożyłam jasny, cieńszy, i obejrzeliśmy razem stary film na kablówce. Między nami na sofie położyłam miskę pełną winogron. Unieśliśmy podnóżek i spędziliśmy miło czas, podziwiając aktorów i śmiejąc się z intrygi. Gdy film skończył się około południa, wstałam, żeby odłożyć resztę owoców do lodówki. Przez otwarte żaluzje w pokoju gościnnym dostrzegłam dziwnie znajomy czerwony samochód. Jechał ulicą bardzo powoli.
– Kto to jest, Marshall? – spytałam ostro.
Świat zewnętrzny znów dał o sobie znać.
Błyskawicznie zerwał się na nogi i wyjrzał za okno.
– To Thea – oznajmił, ledwo opanowując wściekłość.
– W takim razie przejeżdżała tędy już wcześniej kilka razy.
Ten sam samochód dostrzegłam, gdy całowałam się z Marshallem pod wiatą. W ciągu ostatnich dni kilkakrotnie widziałam go w pobliżu.
– Niech to szlag, Lily – powiedział. – Przepraszam. Chciałbym, żeby ta sprawa rozwodowa wreszcie się skończyła. Żaden sędzia nie uwierzy, że ktoś z jej urodą jest zdolny do takich rzeczy.
Zamyślona wyjrzałam przez okno. Zobaczyłam przechodzących obok Yorków. Alva i TL. trzymali się za ręce. Ubrani na sportowo, szli dość wolno. A więc nie byli w kościele. Coś niesłychanego!
Kilka dni temu pewnie zdziwiłabym się bardziej. W ciągu minionego tygodnia prawie wszyscy ludzie, których znałam, zachowywali się nietypowo, nie wyłączając mnie samej.
Pardon zginął, chyba nawet na własne życzenie.
Porządni, religijni Yorkowie bardzo przeżyli rodzinną tragedię.
Po dwóch latach wazeliniarstwa Norvel Whitbread pokazał, na co naprawdę go stać.
Tom O'Hagen zdradzał Jenny O'Hagen.
Deedra Deane widziała zwłoki.
Claude Friedrich nie zachował należytej ostrożności, zostawiając na biurku raport na mój temat.
Cariton Cockroft zaczął trenować karate i ujawnił zupełnie niespodziewane zainteresowanie sąsiadką.
Marcus Jefferson bawił się z synkiem w swoim mieszkaniu.
Marie Hofstettler przesłuchiwała policja.
Wielebny Joel McCorkindale odwiedził mnie w domu.
Marshall Sedaka zainteresował się osobiście jedną z uczennic.
Jedna z jego uczennic natychmiast odwzajemniła to zainteresowanie.
Ktoś zawiózł zwłoki do arboretum.
Ktoś inny podrzucił kajdanki tam, gdzie musiałam je znaleźć, zabił szczura, a na masce mojego samochodu zostawił sugestywnie umalowanego Kena.
– Ogólnie rzecz biorąc – powiedziałam, odwracając się do Marshalla – trudno będzie przebić zeszły tydzień.
– Możemy spróbować – zasugerował i zdziwił się, kiedy wybuchnęłam śmiechem.
– W poniedziałek wieczorem widziałam coś ciekawego – wyjaśniłam i opowiedziałam mu, co zobaczyłam podczas powrotu z nocnego spaceru.
– Widziałaś mordercę?
– Widziałam tylko kogoś, kto podrzucał ciało.
Marshall się zamyślił.
– Rozumiem, dlaczego nie chciałaś o tym powiedzieć policji – powiedział w końcu. – Ktoś użył twojego wózka. Problem w tym, że skoro jeszcze nikogo nie aresztowali, możesz być w niebezpieczeństwie.
– Jak to?
– Zabójca może pomyśleć, że widziałaś więcej, niż faktycznie widziałaś – wyjaśnił. – Przynajmniej w filmach tak postępują mordercy. Zawsze dobierają się do osób, które ich zdaniem za dużo wiedzą, bez względu na to, czy to prawda.
– Takie rzeczy dzieją się tylko w kinie, a tu jest Shakespeare.
Nagle zrozumiałam, co powiedziałam, i roześmiałam się. Marshall znów przyjrzał mi się ze zdziwieniem, więc musiałam mu wyjaśnić.
– Lily, myślę, że im wcześniej policja kogoś zatrzyma, tym lepiej dla ciebie.
– Co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości.
– Wtedy postaramy się odkryć, kto prześladuje ciebie i Theę.
W jego głosie wyczułam dziwną nutę.
– Czy to znaczy, że znów coś jej się przytrafiło? – spytałam.
– Zatelefonowała do mnie dziś rano koło szóstej. Na kuchennych drzwiach ktoś namalował farbą w sprayu słowo „suka”.
– Naprawdę?.
Zdziwił się trochę moją beznamiętną reakcją.
– Powiedz mi, przyszedłeś tutaj po to, żeby spędzić kilka miłych chwil w moim towarzystwie czy też chciałeś przekonać się, czy przypadkiem nie biegam po ogrodzie z puszką farby w aerozolu?
Zamknął oczy i wziął głęboki oddech.
– Myślę, że gdybyś była wściekła na Theę, wyzwałabyś ją na pojedynek albo zupełnie zignorowała na resztę życia. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, jak zakradasz się w ciemnościach pod jej dom i malujesz napis na tylnych drzwiach.
Nie byłam pewna, czy mi wierzy. Miałam wrażenie, że poczuł ulgę, gdy zażądałam od niego wyjaśnień.
Usiadłam w fotelu i spojrzałam na niego z uwagą.
– Może to moja wina, bo stałam się nadwrażliwa, ale czy zachowanie Thei przypadkiem nie sprawiło, że przestałeś ufać własnemu instynktowi?
Nie odpowiedział mi od razu, co mnie ucieszyło. Chciałam, żeby dobrze się nad tym zastanowił.
– Pewnie jedno i drugie – powiedział w końcu. – Chodźmy, czas poćwiczyć.
Wkładając wiekowe popielate spodnie od dresu i granatowy T-shirt, pomyślałam, że chociaż lubił się ze mną kochać, nigdy nie powiedział mi otwarcie, czy uważa mnie za atrakcyjną kobietę. A może cieszył się odzyskaną męskością i nie dbał o to, czy przypadkiem nie dręczę jego żony?
Kontakty damsko-męskie bardzo często przypominają spacer po polu minowym – pomyślałam z niezadowoleniem. Marshall był już w salonie i czekał na mnie. Przebrał się w strój treningowy – niebieskie spodnie i rudą koszulkę z logo Body Time.
Dziwiłam się, że mogę stać w korytarzu, patrzeć, jak Marshall rozciąga swoje boskie ciało, i czuć pożądanie. Nie odwrócił się ode mnie, gdy opowiedziałam mu o moich przejściach, mimo to co jakiś czas czułam potrzebę odsunięcia się od niego.
Dzisiaj był jeden z takich dni.
Do Body Time pojechaliśmy moim samochodem. Po drodze prawie nie rozmawialiśmy, lecz perspektywa robienia czegoś, co lubię, w towarzystwie kogoś, kogo lubię, sprawiła, że poczułam się bardziej odprężona.
Gdy weszliśmy do sali, Janet Shook ćwiczyła na bieżni. Wytrzeszczyła oczy. Najwyraźniej dopiero teraz coś jej zaświtało w głowie. Pomachałam do niej przelotnie. Marshall zamienił kilka słów z Derrickiem, który w jego zastępstwie otworzył siłownię, a potem zaplanowaliśmy trening. Ten dzień był przewidziany na ćwiczenia mięśni nóg. Nie przepadałam za nimi, ale w towarzystwie nie jest tak źle.
Marshall zakładał i zdejmował obciążenia, a potem mnie asekurował. Z radością odwzajemniłam tę przysługę.
Ludzie, którzy wcześniej tylko kiwali mi głową na powitanie, widząc, że jestem w towarzystwie Marshalla, podchodzili do nas, żeby zamienić kilka słów. Wiedzieli, kim jestem i jak mam na imię. Chociaż zadrapania na mojej twarzy przyciągnęły kilka ukradkowych spojrzeń, nikt nawet nie wspomniał o Norvelu.
Było mi miło, ale po wymianie powitań stwierdziłam, że nie mam nic do powiedzenia, więc tylko przysłuchiwałam się pogawędkom gości z Marshallem. Odniosłam wrażenie, iż pełni on w Shakespeare funkcję biura wymiany informacji. Wszyscy, którzy go zagadywali, przekazywali mu najświeższe plotki i komentowali niedawne wydarzenia. Mimo mojej obecności czuli się bardzo swobodnie, co mnie trochę zdziwiło.
Już druga osoba z kolei wspomniała o tym, że mam w mieście reputację osoby zachowującej dyskrecję. Z jednej strony zdziwiłam się, iż ludzie w ogóle zawracają sobie mną głowę, powinnam jednak pamiętać, że w małych miasteczkach wszyscy wiedzą wszystko o wszystkich.
Kiedy mimo kłucia w boku skończyłam wyciskanie stu czterdziestu kilogramów, Brian Gruber, dyrektor działu w fabryce materacy, jednego z większych przedsiębiorstw w Shakespeare, podszedł do Marshalla i zaczął mu coś szeptać do ucha. Właściciel Body Time słuchał, często kiwając głową z wyraźnym niezadowoleniem. Zrozumiałam, że sprawa jest poważna, więc zrobiłam dodatkową serię ćwiczeń, czekając, aż skończą. Przecież Marshall powiedział, że muszę popracować nad mięśniami ud.
Kiedy skończyłam, po prostu położyłam się i głęboko oddychałam ze zmęczenia. Brian poszedł popracować nad bicepsami, podczas gdy Marshall dołożył sobie po dziesięć kilogramów na każdą nogę. Od razu zauważyłam, że coś go trapi. Gdy do niego podeszłam, nawet na mnie nie spojrzał. Wzięłam ręcznik i zaczęłam wycierać czoło.
Niech sobie nie myśli. Nie chce mi powiedzieć, to nie. Pierwsza go nie zapytam.
Marshall usiadł na ławce i złączył stopy. Lekko nacisnął suwnicę, uwalniając obciążenie z zabezpieczeń, i jednocześnie odepchnął je na boki. Potem zacisnął zęby z wysiłku i zaczął swoją serię. Może chciał dodać mi otuchy – maksymalnie mogłam wycisnąć sto dwadzieścia, ale wiedziałam, że jego rekord jest dwa razy wyższy. Nie odzywając się, czekałam, aż skończy. Zabezpieczył suwnicę i ręką dał znak, żebym usiadła obok niego.
Wieści były złe.
– Brian usłyszał, jak Thea rozpowiada każdemu w kościele, że w sprawie podziału majątku nie pójdzie na żadne ustępstwa. Ale potwierdził też twoje słowa. Wczoraj wieczorem miała towarzystwo, co będzie dla niej okolicznością obciążającą w sądzie.
– Ty też miałeś towarzystwo.
Marshall znów się zachmurzył.
Wstałam i zakryłam twarz ręcznikiem, jakbym tonęła w pocie, chociaż w rzeczywistości dochodziłam do siebie. Musiałam znów przyjąć obojętny wyraz twarzy. Poczułam przemożną ochotę, by zabrać torbę treningową i wyjść bez słowa, ale zachowałabym się wtedy jak tchórz.
Odwróciłam się plecami do suwnicy i zwróciłam uwagę na leżącą na ławce treningowej ładną nastolatkę, która z radością pokazywała Bobo Winthropowi, jak ciężko jej podnieść dwa pięciokilogramowe ciężarki. Bobo wytrzeszczył oczy, gdy zauważył zadrapania na mojej twarzy. Bezgłośnie zapytał: „Okej?”, a ja odpowiedziałam skinieniem głowy. Wtedy poprosiła go o coś dziewczyna z hantlami. Spojrzałam w inną stronę, żeby nie czuł się zobowiązany podchodzić do mnie i dotrzymywać mi towarzystwa.
Poczułam na ramionach czyjeś dłonie i wzdrygnęłam się jak koń próbujący pozbyć się muchy.
– Trudno, będę musiał poszukać sobie czegoś nowego – stwierdził Marshall spokojnie.
Zaczął zdejmować z suwnicy dziesięciokilogramowe ciężary.
– Zostaw je – poprosiłam. Położyłam się na ławeczce, ułożyłam nogi, zwolniłam zabezpieczenia i zaczęłam wyciskać.
Udało mi się zrobić pięć powtórzeń, zanim zorientowałam się, że za chwilę bardzo rozbolą mnie mięśnie.
Na koniec zrobiliśmy oboje po trzy serie trzydziestu wypadów i wymachów nogami w sali do aerobiku. Kiedy po krótkim odpoczynku wstaliśmy, oznajmiłam mu to, czego moim zdaniem ode mnie oczekiwał.
– Myślę, że dopóki nie dostaniesz rozwodu, powinniśmy na jakiś czas przestać się widywać. Thea jest niezrównoważona, a na dodatek ma kłopoty w pracy i w domu. Nie ma sensu utrudniać jej życia, bo na dłuższą metę tylko ty na tym stracisz – na podziale majątku i w ogóle.
– Nie chcę, żeby jakaś zboczona kobieta dyrygowała moim życiem – oburzył się.
Mówił poważnie, lecz wyczułam w jego głosie coś w rodzaju ulgi. Nie mogłam go za to winić, bo sama też ciężko pracuję na to, co mam.
– Poza tym zostaje jeszcze sprawa z podrzucaniem tych rzeczy – po dłuższym milczeniu podjęłam wątek. – Nie chcę się bać, że za każdym razem, kiedy wychodzę z domu, ktoś położy mi na progu albo zostawi na samochodzie jakieś świństwo. Może jeżeli nie będziemy się widywać przez jakiś czas, ten ktoś da sobie spokój. Jeżeli to ta sama osoba, która chce postraszyć Theę, nie można wykluczyć, że poważnie się tobą interesuje. Jeżeli mnie nie będzie w pobliżu, może da ci znać, co czuje. Wtedy ty załatwisz sprawę, a ja będę się czuła bezpieczna.
– Nie wiem, co powiedzieć, Lily – mruknął Marshall. – Nie chciałbym cię stracić, bo wreszcie…
– Nigdzie się nie wybieram – zakończyłam i zerwałam się na równe nogi, nie zwracając uwagi na ukłucie bólu w boku. – Będziemy się widywać na treningach i na siłowni.
Wyszłam, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć.
W drodze do domu uświadomiłam sobie, że czuję coś, czego nie czułam od lat: rozczarowanie.
Gdy tylko skręciłam w moją ulicę, zauważyłam radiowóz zaparkowany przy krawężniku pod domem. O maskę opierał się Claude Friedrich, sprawiając wrażenie, że nigdzie mu się nie spieszy.
W mgnieniu oka zmieniłam plany i postanowiłam zrobić zakupy. Obejrzałam się, czy nikt za mną nie jedzie i zawróciłam na najbliższym podjeździe, zanim Friedrich zdążył mnie zobaczyć. Nie miałam teraz ochoty z nikim rozmawiać, a już najmniej ze zbyt spostrzegawczym policjantem.
Od lat nie byłam w sklepie bez listy. W niedzielę zwykle gotuję posiłki na cały tydzień, a moja mała lodówka zaczynała już świecić pustkami.
Ostatnim razem w supermarkecie Krogera robiłam zakupy dla siebie i dla Yorków przed ich powrotem do domu… Właśnie – nie zwrócili mi pieniędzy za zakupy ani nie zapłacili za środowe sprzątanie. Widząc ich przygnębienie po rozprawie gwałciciela ich wnuczki, nie chciałam zawracać im głowy takimi drobiazgami, lecz skoro czuli się już na tyle dobrze, że wybrali się na spacer, czas wrócić do sprawy.
Właśnie próbowałam przypomnieć sobie wszystkie składniki mojej ulubionej zapiekanki à la tortilla, gdy ktoś staranował mój wózek z zakupami. Rozejrzałam się wokół i zrozumiałam, że wzbierający we mnie gniew za chwilę znajdzie doskonałe ujście. Jego celem będzie młoda kobieta ubrana w skromną szmizjerkę i mokasyny.
Od razu poznałam Theę. Umyślnie mnie zaczepiła. Spojrzenie, które we mnie wbiła, miało zapewne wyrażać skruchę, lecz był w nim tylko wstręt.
Dawno nie widziałam jej z tak bliska. Była śliczna jak zawsze. Delikatna i drobna, przyszła ekspani Sedaka ma słodką owalną twarz okoloną doskonale uczesanymi, opadającymi na ramiona ciemnymi włosami. Zawsze czuję się przy niej jak niezgrabna dojarka przy pełnej wdzięku księżniczce. Nigdy nie miałam okazji się przekonać, czy to wynik świadomego działania Thei, czy też mojego przewrażliwienia.
Teraz, gdy wiedziałam już co nieco o jej charakterze, mogłam się przekonać, jak żona Marshalla osiąga ten efekt. Uniosła głowę znacznie wyżej, niż musiała, sprawiając, że poczułam się jeszcze wyższa, i pchnęła swój wózek, lekko marszcząc brwi, jakby nie mogła sobie poradzić z jego ciężarem.
Ciemnozieloną sukienkę Thei pokrywał dyskretny kwiatowy motyw w kolorze słodkiego różu – nic krzykliwego. Pogardliwie wydęła wargi, widząc mój strój treningowy.
Manewrując wózkiem, zrównała się ze mną w samym środku alejki z puszkowanymi warzywami. Widząc, jak wykrzywia wargi w jadowitym uśmieszku, zorientowałam się, że powie coś, czym chce mnie urazić.
Postanowiłam ją uprzedzić.
Pochyliłam się i z najszerszym uśmiechem, na jaki było mnie stać, warknęłam:
– Przejedź jeszcze raz pod moim domem, to każę Friedrichowi cię aresztować.
Wyraz twarzy Thei był wart wszystkich pieniędzy, lecz odgryzła się szybko.
– Marshall jest mój – żachnęła się, przypominając mi jako żywo przedstawienie z siódmej klasy szkoły podstawowej. – Polujesz na cudzych mężów. Za wszelką cenę chcesz rozbić szczęśliwe małżeństwo.
– Pudło – powiedziałam. – Lepiej powiedz Meicklejohnowi, żeby sobie znalazł inne miejsce parkingowe.
Po raz kolejny celnie trafiłam, lecz Thea wcale nie miała zamiaru się poddawać.
– Jeżeli to ty podrzucasz te okropieństwa do mojego domu – w tym miejscu udało jej się nawet rzeczywiście wycisnąć z oka małą łzę – proszę cię, przestań.
Wypowiedziała te słowa na tyle głośno, by usłyszała je staruszka, która nieopodal porównywała ceny puszkowanej zupy. Kobieta obrzuciła mnie pełnym zgrozy spojrzeniem.
– Jakie rzeczy? – zapytałam niewinnie. – Biedactwo, ktoś ci zostawia pod drzwiami jakieś okropieństwa? A co na to policja?
Thea poczerwieniała. Wiedziałam, że nie wezwała policji, bo Tom David Meicklejohn był już pod ręką.
– Wiesz co? – powiedziałam z udawanym niepokojem – jeżeli kolo twojego domu kręci się ktoś podejrzany, poproś Claude'a Friedricha. Na pewno przyśle ci kogoś na całą noc.
Starsza pani skinęła głową z aprobatą i przeszła do kolejnego regalu, gdzie zajęła się porównywaniem cen różnych marek przecieru pomidorowego.
Pogratulowałam sobie w duchu refleksu i pomysłowości. Od dawna nikomu nie powiedziałam niczego tak przewrotnego.
Thea musiała się zadowolić cichym: „Jeszcze pożałujesz”. Wzburzona, z udawanym wysiłkiem pchała wózek ku ladzie z mięsem. Mistrzyni ciętej riposty.
Wyszłam ze sklepu z naręczem toreb. Gdy dotarłam do domu, poczułam, że odzyskuję spokój.
Komendant policji nadal na mnie czekał. Niech go szlag. Prawdopodobnie zaparkował samochód w swoim boksie za blokiem, a później wrócił piechotą. Wjechałam pod wiatę i otworzyłam bagażnik. Nikt mi nie zabroni wejść do własnego domu. Friedrich rozłożył ręce i zbliżył się wolnym krokiem.
– O co panu chodzi? – spytałam zaczepnie. – Dlaczego bez przerwy mnie pan nachodzi? Co ja takiego zrobiłam?
– Gdybym pani tak dobrze nie znał, pomyślałbym sobie, że nie jestem tu mile widziany – mruknął basem Friedrich. – Pani twarz wygląda o wiele lepiej. A jak żebra?
Otworzyłam kuchenne drzwi i zaniosłam do środka torebkę i torbę treningową. Wróciłam do samochodu po pierwsze dwie torby z zakupami. Friedrich bez słowa wziął dwie następne i poszedł za mną do kuchni.
W milczeniu ułożyłam puszki w spiżarni, zapakowałam mięso do zamrażarki i do dwudrzwiowej lodówki włożyłam kartony z sokiem. Kiedy skończyłam, starannie poskładałam torby i schowałam pod zlewem w wyznaczonym miejscu. Usiadłam przy prostym drewnianym stole naprzeciwko Friedricha, który postąpił tak samo, nie czekając na zaproszenie.
– Czego pan chce? – spytałam.
– Proszę mi powiedzieć, co pani widziała tamtej nocy, kiedy zginął Pardon.
Nagle zainteresowałam się swoimi dłońmi, myśląc o całej sprawie. Dotąd milczałam, bo chciałam powstrzymać policję przed grzebaniem w mojej przeszłości. Lecz skoro Friedrich i tak już to zrobił, wykazując się przy okazji nadmiernym zaufaniem do podwładnych, wszystko wyszło na jaw. Nie stało się nic tak strasznego, jak się obawiałam. A może to ja się zmieniłam?
Gdyby tylko Claude Friedrich chciał wysłuchać, co mam mu do powiedzenia, i gdybym nie musiała znów iść na komisariat, mogłabym mu powiedzieć wszystko, co wiem. I tak nie było tego wiele.
Poza tym Marshall trochę mnie przestraszył, wspominając o losie „tych, którzy wiedzą za dużo”.
Friedrich czekał cierpliwie. Czułabym się o wiele pewniej w jego obecności, gdybym nie miała nic do ukrycia. Podświadomie liczyłam na jego aprobatę. Kąciki moich ust powędrowały w górę w zgryźliwym uśmiechu. Umiejętność tworzenia właściwej atmosfery niewątpliwie sprawiała, że Claude był tak dobrym policjantem.
– Opowiem panu, co widziałam, ale nie sądzę, żeby to coś zmieniło – zaczęłam, w mgnieniu oka podejmując decyzję. Spojrzałam mu w oczy i położyłam dłonie płasko na stole. – Właśnie dlatego nie chciałam wcześniej o tym mówić.
– To pani telefonowała do mnie tamtej nocy?
– Tak, ja. Nie chciałam, żeby tam leżał w krzakach przez całą noc, ale najbardziej bałam się, że rano przypadkiem znajdą go dzieci.
– Dlaczego nie powiedziała mi pani wszystkiego od razu?
– Bo nie chciałam zwracać na siebie uwagi. Nie uznałam tego, co widziałam, za na tyle ważne, by ryzykować telefon do Memphis i wyjście na jaw historii o moich przejściach. Nie chciałam, żeby ludzie o tym plotkowali. Mimo to i tak wszystko się wydało. – Z tymi słowami spojrzałam na niego wymownie.
– To błąd, którego nie mogę pani w żaden sposób wynagrodzić – powiedział. – Nie powinienem był zostawiać tego raportu na biurku. Ale podejmuję kroki, żeby zminimalizować szkody.
Tylko na takie przeprosiny mogłam liczyć. Poza tym co więcej mógł mi powiedzieć?
Wzruszyłam ramionami. Złość na niego zaczynała mi przechodzić. Spodziewałam się, że pewnego dnia moja przeszłość i tak wejdzie mi w paradę.
– Widziałam, jak ktoś ubrany w płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem wiózł zwłoki do arboretum – powiedziałam jednym tchem. – Nie wiem kto, ale jestem pewna, że to jeden z mieszkańców bloku. Musiał pan się tego domyślić, bo ciało Pardona tyle razy pojawiało się i znikało. Zniknęło, kiedy Tom O'Hagen płacił czynsz, i znów się pojawiło, gdy płaciła Deedra. W międzyczasie ktoś ukrył je w innym mieszkaniu, chociaż nie mam pojęcia, dlaczego miałby je przenosić z miejsca na miejsce.
– Proszę o więcej szczegółów.
– Ciało okrywały dwa worki na śmieci, jeden od dołu, drugi od góry. Ktoś załadował je na mój wózek, na którym trzymam pojemniki na śmieci, i przewiózł do parku. – Znów poczułam wściekłość, gdy przypomniałam sobie, że morderca użył mojego wózka.
– Gdzie są teraz te worki?
– Trafiły do spalarni śmieci.
– Dlaczego je pani zniszczyła?
– Były na nich moje odciski palców. Rozsunęłam je, żeby sprawdzić, co jest w środku, a potem czy ta osoba naprawdę nie żyje.
Friedrich rzucił mi zdziwione spojrzenie.
– Co znowu? – zapytałam.
Potrząsnął głową.
– Proszę mi jeszcze raz opowiedzieć wszystko od początku – powiedział swoim głębokim głosem.
Zaczęłam od spaceru. Brwi Friedricha powędrowały w górę, kiedy dotarło do niego, że dość często chodzę po mieście sama w środku nocy, ale nie odezwał się ani słowem, dopóki nie doszłam do końca.
– Niech pani mi zrobi przysługę, Lily – powiedział w końcu.
Uniosłam brwi i czekałam.
– Następnym razem proszę najpierw zadzwonić do mnie.
Dopiero po chwili zrozumiałam, że żartuje, i uśmiechnęłam się. Odwzajemnił się szczerym, przyjaznym uśmiechem. Czułam emanujące z niego ciepło i cieszyłam się, jak każdy podejrzany, który właśnie się przyznał. Dlaczego nie? – pomyślałam, besztając się za to, że zachowałam się jak bałwan. Myślałam, że teraz sobie pójdzie, ale został, siedząc przy moim pustym stole kuchennym. Sprawiał wrażenie zadowolonego.
– No tak – odezwał się wreszcie. – Mniej więcej w tym samym czasie mamy morderstwo Pardona Albee, a Lily Bard i Thei Sedace ktoś podrzuca dziwne prezenty. Oficjalnie Thea nigdy nas nie wzywała. Ale Tom David opowiedział Dolphowi o kilku sprawach, o których ten mi zameldował. Lubię wiedzieć, co się dzieje w moim mieście. Trochę to dziwne, że tyle niezwykłych rzeczy zdarza się w tym samym miejscu, nie sądzi pani?
Skinęłam głową, chociaż miałam własne zdanie na temat „dziwnych prezentów”. Starając się nie uronić ani słowa z jego opowieści, wzięłam deskę do krojenia, nóż i paczkę piersi kurczaka. Zaczęłam obierać je ze skóry i usuwać kości.
– Yorkowie wyjechali w poniedziałek i wrócili późnym wieczorem – myślał głośno Claude.
Przygotowywałam mięso i słuchałam.
– Pani Hofstettler przez cały czas była w domu, lecz ma slaby słuch, a niekiedy zupełnie się nie rusza. Jenny była zajęta, a Tom O'Hagen spał. Gdy się obudził, wybrał się do klubu za miastem na partyjkę golfa. Po powrocie poszedł na górę i zapłacił za milczenie Norvelowi, który tamtego dnia zwolnił się z pracy, bo był „chory”. Potem Tom zszedł na dół, a w tym samym czasie pani otwierała mieszkanie Yorków. Kiedy zastał otwarte drzwi do mieszkania Pardona, nie było tam ciała, ale w pokoju panował dziwny nieporządek. Półtorej godziny później z pracy wróciła Deedra, wzięła czek od matki i poszła zapłacić czynsz. A wędrujące ciało Pardona znów znalazło się na tapczanie, lecz ułożone tak naturalnie, że Deedra uznała, iż śpi.
– Kiedy płacili czynsz inni mieszkańcy? – spytałam przez ramię, myjąc ręce nad zlewem.
Uznałam tę godzinę szczerości za coś bardzo dziwnego, ale w zasadzie nie miałam nic przeciwko temu.
– Po drodze na komisariat wsunąłem mu czek pod drzwi – odparł Friedrich. – Za Norvela czynsz płaci kościół. McCorkindale powiedział mi, że sekretarz wysyła Pardonowi czek. Marcus Jefferson też wsunął swój czek pod drzwi Pardona, kiedy wychodził do pracy. Pardon musiał być w banku po jego otwarciu, bo kiedy do nich telefonowałem, czeki Marcusa, mój i pani Hofstettler zdążyły już wpłynąć na jego konto.
– A ten, który wysiał kościół?
– Trafił do skrzynki Pardona dopiero dzień po jego śmierci.
Odwróciłam się do Friedricha i powiedziałam, że to w stylu Pardona pójść do kościoła albo do Norvela i upominać się o pieniądze.
– Norvel utrzymuje, że Pardona u niego nie było – powiedział policjant, a ja wróciłam do pracy.
Nasza rozmowa wydała mi się coraz dziwniejsza.
– Tylko że on kłamie – stwierdziłam.
– Jak to?
– W poniedziałek Pardon sam odkurzał. Pamięta pan, jak starannie zwinięty był kabel? Więc musiał wcześniej pójść do Norvela, żeby sprawdzić, co się dzieje. W poniedziałek Norweł zaczyna później pracę w kościele, bo ma sprzątać w bloku. Z tego tytułu kościół płaci niższy czynsz.
Po raz pierwszy, odkąd go poznałam, Claude Friedrich wyglądał na zaskoczonego.
– Skąd pani to wszystko wie?
– Jeżeli sprawa dotyczy sprzątania, po prostu wiem. Pardon wyjaśnił mi kiedyś, dlaczego zatrudni w budynku Norvela zamiast mnie.
Jak zwykle Pardon chciał tylko zamienić ze mną parę słów. Nie miałam oporów przed rezygnacją ze słabo płatnej i nudnej pracy pod jego stałym nadzorem.
Claude (jak teraz o nim myślałam) przyglądał mi się przez dłuższą chwilę, zanim podjął na nowo opowieść o feralnym poniedziałku.
– Tamtego rana Pardon zatrzymał się u pani Hofstettler, odebrał od niej czek, a potem poszedł do banku z trzema czekami.
Przygotowałam marynatę i wrzuciłam do miski pokrojone na paski filety. Dzisiaj wieczorem miałam ochotę na podsmażanego kurczaka po chińsku. Zaczęłam również dusić na patelni mięso na potrawkę, jednocześnie obierając ziemniaki, marchewkę i cebulę, które miałam wrzucić za chwilę do garnka. Zamieszałam sos do przygotowywanej równocześnie zapiekanki po meksykańsku. Zostały mi resztki mielonego mięsa, więc wrzuciłam je do sosu, dodałam pokrojonego pomidora, a na koniec wkruszyłam trzy gotowe placki tortilli. Podałam Claude'owi tarkę i ser. Posłusznie zabrał się do pracy.
– Ile? – zapytał.
– Filiżankę – powiedziałam, kładąc przed nim naczynie. – Przerwałam panu.
– Kilka razy rozmawiał też przez telefon – kontynuował Claude. – Telefonował do fabryki, w której pracuje Marcus. Niestety, nie wiemy, z kim rozmawiał. Oczywiście może to zupełnie nie mieć związku z Marcusem. Pracuje tam przynajmniej dwieście osób. Około jedenastej zatelefonował do kogoś w wiejskiej części hrabstwa Creek – do kumpla, z którym był na roku na uniwersytecie, ale gość wyjechał w podróż służbową do Oklahoma City i nie mieliśmy jeszcze możliwości skontaktować się z nim.
Wszystkie składniki potrawki postawiłam na małym palniku i wyjęłam woka. Gdy się podgrzewał, przełożyłam zapiekankę, warstwami, posypując ją startym serem i włożyłam do zamrażarki. W tle rozbrzmiewał miły głos Claude'a, który skojarzył mi się z nagraniem znanej książki.
Z chińszczyzny będą dwie porcje – pomyślałam – a potrawkę podzielę przynajmniej na trzy. Raz zjem na kolację pieczone ziemniaki z warzywami, a na koniec zostanie mi zapiekanka po meksykańsku i sałatka.
Po włożeniu ryżu do kuchenki mikrofalowej zaczęłam podsmażać kurczaka z warzywami w woku. Prawie nie zauważyłam, że Claude zamilkł. Mieszałam szybko, zadowolona z tego, co robię, Lubię gotować i robię to dobrze. Ryż, mięso i warzywa były gotowe prawie jednocześnie. Wtedy pojawił się pewien mały dylemat.
Zawahałam się przez chwilę, gdyż wspólne spożywanie posiłków stanowiło kolejne naruszenie mojego wzorcowego planu dnia. Wyjęłam z szafki dwa talerze i nałożyłam na nie potrawkę. Jeden z nich położyłam przed policjantem wraz z widelcem, serwetką i szklanką herbaty. Potem obsłużyłam siebie. Pod ręką położyłam sos sojowy, sól i pieprz. Wreszcie usiadłam. Skinęłam krótko głową na znak, że wszystko gotowe, a on wziął widelec i zaczął jeść.
Wbiłam wzrok w talerz. Kiedy znów spojrzałam przed siebie, skończył jeść i starannie wycierał usta serwetką, upewniając się, czy ma czyste wąsy.
– Bardzo smaczne – powiedział.
Wzruszyłam ramionami, po czym zorientowałam się, że nie najszczęśliwiej dobrałam odpowiedź na komplement. Zmusiłam się do tego, by spojrzeć mu w oczy.
– Dziękuję – wykrztusiłam. Wieloletni brak kontaktów towarzyskich nigdy nie doskwierał mi bardziej. – Może dokładkę? – zaproponowałam.
– Nie, dziękuję. Porcja była ogromna – odpowiedział uprzejmie. – Pani też skończyła?
Skinęłam głową zaintrygowana. Chwilę później dowiedziałam się, dlaczego pytał. Sięgnął po mój talerz, widelec i podszedł do zlewozmywaka. Odkręcił kurki, znalazł płyn do mycia naczyń i zajął się wszystkimi po kolei naczyniami stojącymi na kuchennym blacie.
Przez jakiś czas siedziałam przy stole z rozdziawionymi ustami. Wreszcie otrząsnęłam się z oszołomienia. Wstałam i uprzątnęłam resztki. Z wahaniem położyłam pusty wok przy zlewie. Czystą szmatką przetarłam stół i blaty, a kiedy skończył zmywać, zamiotłam podłogę. Potem, nie wiedząc, co jeszcze zrobić, wytarłam naczynia, które położył na ociekaczu, i odłożyłam je na miejsce.
Gdy skończyliśmy się krzątać, zanim zdążyłam się na dobre zaniepokoić, co będzie dalej, Claude podał mi na pożegnanie ogromną dłoń i powiedział:
– Bardzo sobie cenię dobrą kuchnię. Własnej mam już po dziurki w nosie.
Z tymi słowami skierował się do wyjścia.
Poszłam za nim, tak jak powinna postąpić uprzejma gospodyni, lecz w odruchu obronnym zaplotłam ręce na piersiach.
– Do widzenia – wykrztusiłam, czując, że powinnam coś dodać. Niestety nic nie przychodziło mi do głowy. Zupełnie niespodziewanie uśmiechnął się do mnie i zrozumiałam, że nie znałam go od tej strony. Zmarszczki na jego twarzy pogłębiły się, kąciki ust powędrowały ku górze, a popielate oczy nagle zrobiły się skośne, gdy dotarł do nich uśmiech.
– Dobranoc – powiedział donośnym głosem.
Z podjazdu skręcił na chodnik, a potem skierował się ku blokowi. Nie obejrzał się za siebie.
Machinalnie zamknęłam drzwi na klucz i przed pójściem spać jeszcze raz sprawdziłam, czy w kuchni panuje nieskazitelny porządek. W łazience uśmiechnęło się do mnie odbicie z lustra. Przyłapałam się na tym, że myślę, jak Claude Friedrich radzi sobie w łóżku, i pokręciłam głową.
– Schodzisz na psy, Lily – powiedziałam do lustra.
Jednak z tej perspektywy moja twarz wyglądała na dość zadowoloną.