ROZDZIAŁ 5

Nagle zrobiło mi się duszno.

– Nie sądzę, żebyś chciał wiedzieć – odparłam.

– A jednak chcę – nalegał Marshall. – Nie zrobimy ani kroku dalej, jeżeli nie będę wiedział.

Spojrzałam w lustro za plecami Marshalla i ujrzałam kogoś, kogo nie poznawałam.

– Ci, którzy się dowiadują, nigdy nie myślą o mnie tak samo jak wcześniej – wykrztusiłam.

Nagle zaschło mi w ustach tak bardzo, że miałam kłopoty z mówieniem.

– Z mojej strony nic się nie zmieni – obiecał.

Zmieni się. Gdy się dowie, nie wiem, co stanie się z milczącą więzią między nami – więzią, która najwyraźniej już mu nie wystarczała.

– Dlaczego chcesz, żebym ci o tym opowiedziała?

Czułam, że zaciśnięte w pięści dłonie zaczynają drżeć.

– Nie poznam cię lepiej, dopóki się tego nie dowiem – wyjaśnił cierpliwie pewnym głosem. – A chciałbym poznać cię lepiej.

Jednym szybkim ruchem zdarłam z siebie T-shirt.

Miałam pod nim zwykły biały sportowy biustonosz. Marshall ledwo stłumił okrzyk, widząc blizny w całej okazałości. Nie patrząc mu w oczy, odwróciłam się trochę, żeby mógł zobaczyć te, które krzyżowały się na plecach jak dodatkowe ramiączka biustonosza. Znów się odwróciłam, pokazując mu te na górnej części klatki piersiowej. Usiadłam prosto, żeby mógł zobaczyć cieńsze białe blizny, schodzące łukiem za pas moich spodni.

Dopiero wtedy spojrzałam mu w oczy.

Nawet nie mrugnął. Widziałam, jak mocno zacisnął zęby. Z całych sił starał się nie zmienić wyrazu twarzy.

– Wyczułem je, kiedy chwyciłem cię za rękę na zajęciach w zeszłym tygodniu, ale nie przypuszczałem, że są tak…

– Rozległe? – zapytałam brutalnie. Nie pozwolę mu się odwrócić.

– Czy piersi też masz pocięte? – zapytał, podejmując godną uznania próbę zachowania neutralnego tonu.

– Nie. Ale wszędzie dookoła. Kółka, wzorki.

– Kto to zrobił?

To, co mi się przydarzyło, przecięło moje życie na pół – znacznie głębiej i bardziej nieodwracalnie niż ostrza noży, które wyryły mi na skórze krwawe girlandy. Wbrew sobie wróciłam do piekła, przypominając sobie tamte upiorne chwile. Był czerwiec…

Upały dawały się we znaki już od miesiąca. Skończyłam college i od trzech lat mieszkałam w Memphis. Miałam ładne mieszkanie w jednej ze wschodnich dzielnic i pracowałam w biurze w największej agencji w mieście oferującej usługi sprzątania biur i prowadzenia domów pod nazwą Queen of Clean – Królowa Czystości. Mimo głupiej nazwy było mi tam dobrze. Do moich zadań należało układanie grafiku dla pracowników. Przeprowadzałam też wyrywkowe kontrole na miejscu i telefonowałam do klientów, żeby sprawdzić, czy są zadowoleni. Zarabiałam przyzwoicie i kupowałam dużo ubrań.

Kiedy w tamten czerwcowy wtorek wyszłam z pracy, miałam na sobie granatową sukienkę z krótkim rękawem, z dużymi białymi guzikami z przodu, i białe skórzane czółenka. Nosiłam wtedy długie jasnobrązowe włosy i byłam dumna z długich wypielęgnowanych paznokci. Spotykałam się z jednym ze współwłaścicieli firmy produkującej butelkowaną wodę.

Traf chciał, że od jakiegoś czasu miałam kłopoty ze skrzynią biegów w moim samochodzie, który i tak zaczął już wymagać gruntownej naprawy. Wychodząc z pracy, martwiłam się, że lada chwila zmieni się on w skarbonkę bez dna.

Autostradą dojechałam do zjazdu w Goodwill Road i tam mój pojazd zupełnie odmówił współpracy. Nieco dalej przy tej samej ulicy zauważyłam stację obsługi. Na drodze panował spory ruch, wszędzie było pełno ludzi. Zaczęłam schodzić, lawirując między pojazdami tłoczącymi się na wąskim zjeździe. Niespodziewanie zatrzymał się przy mnie powoli jadący minivan. Ucieszyłam się, bo miałam nadzieję, że jego właściciel podwiezie mnie do serwisu.

Drzwi pasażera otworzył ktoś, kto siedział z tyłu. Natychmiast cofnął się i zniknął na swoim siedzeniu za miejscem pasażera. Kierowca trzymał w ręku broń.

Gdy zrozumiałam, co się dzieje, zamiast się ewakuować, stałam i czułam, że serce mi wali tak głośno, iż prawie nie mogę zrozumieć, co mówi facet w samochodzie.

– Wsiadaj albo cię zastrzelę na miejscu.

Miałam do wyboru: zeskoczyć ze zjazdu i dostać się pod koła samochodu jadącego drogą poniżej, kazać mu strzelać albo wsiąść.

Podjęłam błędną decyzję. Wsiadłam.

Później dowiedziałam się, że mężczyzną, który trzymał mnie na muszce, był kuty na cztery nogi porywacz Louis Ferrier, zwany przez klientów Nap. Specjalizował się w porywaniu kobiet i dzieci – większość znikała na zawsze. Ofiary, które udało się odnaleźć, były bez wyjątku martwe – umysłowo lub fizycznie. Nap odsiedział w więzieniu jakiś wyrok, ale nie za czyny, dzięki którym zyskał złą sławę.

Gdy tylko wsiadłam do samochodu, zakuł mnie w kajdanki mężczyzna ukrywający się za fotelem pasażera. Później dowiedziałam się, że to Harry Wheeler, sporadyczny wspólnik wyczynów Napa. Harry chwycił mnie za ręce, zakuł i trzymał za przymocowany do kajdanek łańcuch. Potem zawiązał mi opaskę na oczach. Okna samochodu były mocno przyciemniane. Nikt niczego nie zauważył.

Podczas przerażającej podróży na północ od Memphis rozmawiali między sobą, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. Byłam tak przerażona, że prawie nie rozumiałam, co mówią. Czułam zbliżającą się śmierć.

W pewnej chwili zjechali z autostrady i spotkali się w umówionym miejscu z członkami gangu motocyklowego. Nap wynajął mnie gangowi na jedną noc, chociaż wtedy nie miałam o tym pojęcia.

Czterech mężczyzn i kobieta zabrali mnie do porzuconej szopy w samym środku jakiegoś pola uprawnego. Jeden z nich dobrze znał okolicę, bo wychowywał się w pobliżu. Łańcuchem od kajdanek przywiązali mnie do zagłówka starego metalowego łóżka. Nadal miałam zawiązane oczy. Mężczyźni jedli, pili i gwałcili mnie. Kiedy zaczęło im się nudzić, wyjęli noże i zaczęli mnie ciąć. Pod każdą z piersi wycięli kółko, a nad nimi zygzaki. Na brzuchu wycięli tarczę z pępkiem jako środkiem. Zanosili się śmiechem, a ja, przykuta łańcuchem do zniszczonego łóżka, krzyczałam i krzyczałam wniebogłosy. Dostałam w twarz i powiedziano mi, że jak nie przestanę, to zaczną ciąć głębiej. I znów mnie gwałcili.

Kobieta, która im towarzyszyła, niewiele się odzywała. Z początku nie chciałam wierzyć, że nie mogę na nią liczyć. Kiedy zorientowałam się, że cichszy głos rzeczywiście należy do kobiety, zaczęłam ją błagać o pomoc. Nie odpowiedziała, ale kiedy wszyscy mężczyźni zasnęli lub wyszli na zewnątrz, żeby się wysikać, podeszła i syknęła mi prosto do ucha:

– Przeżyłam coś takiego, to i ty przeżyjesz. Wcale cię tak bardzo nie pocięli. Straciłaś tylko trochę krwi.

Nie wiedziałam, że Nap miał po mnie wrócić i że zostałam wynajęta, a nie sprzedana. Spodziewałam się, że umrę, kiedy się mną znudzili i zaczęli się szykować do odjazdu. Miałam umrzeć za osiemnaście godzin.

Skojarzyłam imię Rooster z największym z nich. Kiedy następnego dnia zaczęli się pakować, wpadł na doskonały pomysł. Dał mi mały tani rewolwer, który kiedyś znalazł na ulicy. Dołączył do niego jeden nabój.

– Możesz sobie wpakować kulkę w łeb – powiedział wesoło. – Albo możesz ją zachować dla Napa, kiedy tu wróci po ciebie. Zanim przyjedzie, zdążysz nauczyć się strzelać. Będziesz miała dość czasu.

– Lepiej sami ją wykończmy – powiedział głos, którego nie mogłam skojarzyć z imieniem ani z wagą.

– O jednym nie pomyślałeś – wyjaśnił Rooster. – Jak zabije Napa, możemy zawsze powiedzieć, że chciała się z nami pobzykać, jeżeli zdarzy się najgorsze i jakoś nas znajdzie, chociaż to mało prawdopodobne. A jak ją zabijemy, Nap pójdzie naszym tropem i dobierze nam się do skóry, kiedy będziemy się tego najmniej spodziewać. Nie macie już dość gościa? Bo ja mam.

Inni stwierdzili, że to sensowny pomysł, uznali, że zostawienie mnie z bronią to świetny żart. Odjeżdżając, śmiali się z miny, jaką będzie miał zaskoczony Nap, i zakładali się, czy go zabiję.

Kilka minut po odjeździe kawalkady motocykli ku asfaltowej drodze przeleżałam w odrętwieniu. Nie mogłam uwierzyć, że jeszcze żyję. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy nie. Zastanawiałam się, jak długo przeżyję z ranami, które mi zadali. W okolicach pochwy w najlepszym razie byłam bardzo posiniaczona, a w najgorszym wiedziałam, że dojdą do tego jeszcze obrażenia wewnętrzne. Z nacięć sączyła się krew. Bolały mnie straszliwie, chociaż wiedziałam, że nie są głębokie.

Bardzo powoli zaczęło do mnie docierać, że naprawdę jeszcze żyję i że jestem sama. Potem przypomniałam sobie słowa Roostera. Uniosłam skute ręce i zdjęłam z oczu opaskę.

Człowiek, który mnie porwał, miał po mnie przyjść, żeby wynająć mnie podobnym zwyrodnialcom. To, co przeżyłam do tej pory, miało się powtórzyć.

Ale teraz miałam broń i jedną kulę. Bardzo mnie kusiło, żeby raz na zawsze położyć temu kres. Powstrzymała mnie tylko myśl o rodzicach. Na pewno już się zorientowali, że coś mi się stało, i zaczęli mnie szukać. W szopie na środku pola nikt pewnie mnie nie znajdzie przez całe lata, a przez cały ten czas będą się o mnie niepokoić i modlić się za mnie. Nie pogodzą się z myślą, że nie żyję.

Wolałam zabić Napa – faceta, który był przyczyną tego wszystkiego. Po chwili zaczęłam z niecierpliwością oczekiwać spotkania z nim.

Każda chwila sprawiała mi ból, ale nauczyłam się ładować rewolwer, chociaż utrudniały mi to kajdanki. Na szczęście łańcuch był na tyle luźny, że mogłam przynajmniej poruszać rękami. Kilkakrotnie ładowałam, wyjmowałam nabój i ładowałam ponownie, dopóki nie nauczyłam się płynnie tego obsługiwać. Na koniec upewniłam się, że nabój znajduje się we właściwej komorze, i ukryłam broń przy sobie. W śmierdzącej, gorącej szopie czekałam na Napa. Przez dziurę w dachu widziałam niebo. Gdy słońce znalazło się prawie nad moją głową, usłyszałam silnik minivana nadjeżdżającego polną drogą. Przypomniałam sobie drugiego mężczyznę i modliłam się, żeby tym razem sprawca mojego nieszczęścia był sam.

Zamknęłam oczy, gdy odgłos kroków zbliżył się do mnie.

– Jak się dziś czujesz, kochanie? – zapytał wesoło Nap. – Gdzie Rooster zostawił klucz? O kurwa, jak cię poniszczyli. Minie trochę czasu, zanim dojdziesz do siebie…

Z tonu jego głosu domyśliłam się, że jest wściekły, bo przez jakiś czas do niczego mu się nie przydam. Jako towar byłam za bardzo uszkodzona. Otworzyłam oczy i spojrzałam wprost na niego. To, co zauważył, sprawiło, że zastygł, pochylony nad porzuconą opaską na oczy.

Uniosłam broń, wycelowałam tak dokładnie, jak mogłam, i nacisnęłam spust.

Trafiłam go w oko.

Żałowałam, że umarł tak szybko. O wiele za szybko.

Oczywiście nie miałam pojęcia, gdzie może być klucz od kajdanek. Nap mówił, że zostawił go Roosterowi. Ześliznęłam się z łóżka, a potem poczołgałam się, wlokąc je za sobą. Z niewiarygodnym trudem obszukałam Napa, żeby się upewnić, czy nie ma klucza przy sobie. Nie miał.

Miałam nadzieję, że w jakiś sposób uda mi się wydostać z szopy, ale nie miałam sił wywlec siebie i łóżka przez drzwi. Zdążyłam już stracić sporo sił.

Kolejny dzień przeleżałam w towarzystwie trupa. Pojawiło się najróżniejsze robactwo, w rany wdało się zakażenie, a ciało zaczęło śmierdzieć.

Gdy jakąś dobę później pracujący na pobliskim polu farmer zainteresował się porzuconym samochodem Napa, miałam już wysoką gorączkę, ale nie na tyle, żeby zacząć majaczyć. Pragnęłam stracić przytomność tak bardzo, jak ludzie w piekle mogą pragnąć wody z lodem. Przez otwarte drzwi farmer zobaczył leżące na podłodze zwłoki Napa i pobiegł wezwać pomoc. Wszyscy ludzie, którzy potem przybyli, nie mieli pojęcia, że w szopie jest jeszcze ktoś żywy. Przerażenie na twarzach mężczyzn, którzy weszli do środka, powiedziało mi, że przekroczyłam pewną granicę.

Nie było już mnie. Było tylko to, co mi się przytrafiło.

Nikt, kto mnie wtedy widział przykutą łańcuchem do łóżka, nie był w stanie pomyśleć, że kiedy byłam mała, miałam psa imieniem Bolo, że lubiłam bawić się lalkami, że w ciągu minionych dwóch lat dostałam trzy podwyżki i że pochodziłam z czystego i porządnego domu.

Podczas trwającego kilka tygodni powolnego powrotu do zdrowia, po wielokrotnych przesłuchaniach przez najróżniejsze organy ochrony porządku publicznego, po zniesieniu najazdu mediów, które zrobiły sensację z tego, co już było sensacją, zdałam sobie sprawę, że powrót do mojego poprzedniego życia był niemożliwy. Skradziono mi je. Mój chłopak występował jeszcze w gazetach jako mój chłopak, ale między nami wszystko się skończyło. Rodzice nie mogli pogodzić się z okropnością tego, co przeszłam, ani z tym, że zabiłam człowieka, który za to odpowiadał.

Zaczęłam podejrzewać, że w głębi serca uważali, iż strzelając do Napa, dokonałam niewłaściwego wyboru.

Z początku prawdziwą podporą była dla mnie młodsza siostra Varena. Jednak stopniowo fakt, że tak powoli wracałam do zdrowia fizycznego i umysłowego, zaczął ją niecierpliwić, aż wreszcie coś w niej pękło. Uważała, że powinnam wreszcie wstać z łóżka. Była gotowa przejść do porządku dziennego nad tym, co przeszłam, rozmawiać o rzeczach, które nie miały z tym żadnego związku, nawet z moim powrotem do zdrowia. Po kilku coraz bardziej wybuchowych wymianach zdań, w których padały takie zachęty, jak: „Weź się za siebie i zrób coś ze swoim życiem” i „Nie możesz żyć tylko przeszłością”, Varena wróciła do normalnych obowiązków pielęgniarki w małym szpitalu w naszym rodzinnym mieście, ucząc w szkółce niedzielnej i umawiając się z miejscowym farmaceutą.

Na miesiąc przeprowadziłam się do rodziców. Cały mój dobytek zmieścił się na strychu ich domu i w szopie na narzędzia. Dom z dużą werandą, ogrodem różanym i dobrze znanymi sąsiadami emanował kojącą energią. Niestety, większość osób nie potrafiła zachowywać się naturalnie w moim towarzystwie. Najlepszym ledwo się to udawało, a reszta nie mogła przezwyciężyć zgrozy na myśl o tym, co przeżyłam.

Ze wszystkich sił broniłam się przed zaszufladkowaniem jako ofiara tragedii. Rozpaczliwie próbowałam odzyskać przeszłość, lecz wreszcie zorientowałam się, że muszę poddać partię. Musiałam porzucić Bartley, zapomnieć o Memphis, wyjechać – byle dalej.

– Ale dlaczego wybrałaś akurat Shakespeare? – zapytał Marshall.

– Spodobała mi się nazwa – odpowiedziałam, wzdrygając się, bo prawie zapomniałam, że oprócz mnie jeszcze ktoś jest w sali. Włożyłam T-shirt. – Nazywam się Bard, jak pewien bard ze Stratfordu. Czyli Shakespeare.

– Tak po prostu wędrowałaś palcem ma mapie?

Skinęłam głową i wstałam.

– Wcześniej próbowałam się zaczepić w kilku innych miejscach, ale nie wypaliło, więc wybór na chybił trafił wydawał mi się tak samo dobry jak każdy inny.

Ogarnęło mnie niewytłumaczalne zmęczenie. Każdy ruch wymagał ogromnego wysiłku.

– No to na razie – pożegnałam się. – Teraz już wiesz wszystko.

Spakowałam strój do karate, zarzuciłam sportową torbę na ramię i wyszłam z sali. Nie zapomniałam. Gdy doszłam do drzwi, odwróciłam się i złożyłam ukłon.

Samochód prowadziłam automatycznie, próbując o niczym nie myśleć. Minęły całe lata, odkąd po raz ostatni opowiadałam komuś tę historię. Od wielu lat nie musiałam przeżywać jej na nowo. Były to dobre lata. Ludzie traktowali mnie zupełnie normalnie, jak zwyczajną kobietę – nie jak rzecz ani ofiarę przestępstwa.

A teraz Friedrich dawał mi do zrozumienia, jak wiele o mnie wie. A więc musiał też wiedzieć, że zabiłam człowieka. Może pomyślał sobie, iż przypomniały mi się dawne czasy i zamordowałam też Pardona Albee. Pytanie na temat związków, jakie mnie z nim łączyły, mogło sugerować motyw – zabiłam Pardona, bo nie miałam ochoty dłużej znosić jego zalotów. Gdyby lepiej znal Pardona, wiedziałby, że to dość dziwny pomysł.

Po powrocie do domu usiadłam na skraju łóżka. Starałam się wyobrazić sobie siebie jako samozwańczego członka straży obywatelskiej, jako kogoś w rodzaju… Jak nazywała się dziewczyna, którą zgwałcono w Tytusie Andwnikusie? Lavinia… tak, Lavinia. Napastnicy obcięli jej język i dłonie, żeby nie mogła wyjawić ich tożsamości. Mimo to, o ile dobrze pamiętam, jakoś udało jej się powiedzieć o wszystkim braciom. Ugotowane ciała napastników podała na obiad matce oprawców, gdyż to ona pozwoliła na zbrodnię.

Nie dręczyło mnie pragnienie zemsty na wszystkich mężczyznach za to, co mi się przydarzyło. Ale na pewno przestałam już ufać wszystkim bez wyjątku, zdecydowanie przestałam spodziewać się zbyt wiele po ludziach i nie zaskoczyłoby mnie, gdybym znów usłyszała o podobnym przestępstwie.

Nie wierzyłam w zasadniczą dobrą wolę mężczyzn ani w milczącą solidarność kobiet.

Nie wierzyłam, że ludzie wszędzie są zasadniczo tacy sami, ani w to, że jeżeli traktuje się ich uprzejmie, oni odpłacą nam tym samym. Nie wierzyłam w świętość życia.

Gdyby teraz stanęli przede mną ci mężczyźni – czterej gwałciciele i pomocnik Napa, który mnie skuł – a ja miałabym naładowaną broń… Zastrzeliłabym ich wszystkich – pomyślałam. Ale nie jeżdżę po Ameryce po barach dla motocyklistów i nie chodzę po urzędach pocztowych, szukając ich zdjęć na listach gończych. Nie wynajęłam też prywatnego detektywa, żeby ich odszukać.

Czy to znaczy, że nie postradałam zmysłów, czy też sugeruje, że zabiję kogoś w sprzyjających okolicznościach? Poczułam mrowienie całego ciała, jak ścierpniętej ręki przygniecionej we śnie. Coś podobnego czułam wtedy, gdy wbrew własnej woli nie mogłam się oprzeć wspomnieniom. To reszta mojej osobowości wracała do skorupy, którą się stałam, gdy zanurzałam się w wydarzeniach z przeszłości.

Odsunęłam kołdrę, sprawdziłam, czy nastawiłam budzik, i z radością wpełzłam do łóżka. Sięgnęłam do wyłącznika lampy.

Kobietę też bym zabiła – pomyślałam, czując, jak ogarnia mnie fala znużenia. Nie widziałam jej. Motocyklistów też nie widziałam, tylko słyszałam i czułam.

Ale Pardon Albee – czy Friedrich naprawdę mógł przypuszczać, że zabiłabym kogoś, kogo znałam w normalnym życiu?

Pewnie, że mógł.

Zastanawiałam się, jak zginął Pardon. Nie widziałam wiele krwi, chociaż z drugiej strony nie przyjrzałam mu się zbyt dokładnie. Od ponad dwóch lat uczyłam się u Marshalla karate, więc pomyślałam, że gdybym musiała, pewnie potrafiłabym zabić kogoś gołymi rękami. Właśnie dlatego postanowiłam trenować sztuki walki.

Dlatego też Friedrich zaliczył mnie do grona podejrzanych: z jednej strony bardzo wysportowana kobieta… a z drugiej podstarzały, wścibski, przypuszczalnie heteroseksualny mężczyzna mieszkający w pobliżu… Patrząc na sprawę z tej strony, nasuwało się tylko jedno rozwiązanie – zabiłam Pardona we śnie.

Przewracając się na lewy bok, postanowiłam, że od jutra zajmę się tropieniem mordercy. W chwilach tuż przed zaśnięciem wszystko wydaje się takie proste.

Загрузка...